• Nie Znaleziono Wyników

Na wstępie stawiam tezę, iż w ostatnim dziesięcioleciu (1989-1999) w Polsce miały miejsce bardzo ważne wydarzenia, które pozwoliły i pozwalają głębiej zrozumieć tożsa-mość Kościoła i jego miejsce w świecie. Na ostateczne podsumowania minionego okre-su jest z pewnością jeszcze za wcześnie, ale nie można uchylić się od wysiłku sfor-mułowania choćby wstępnych wniosków. W niniejszej wypowiedzi będą one zawężone podwójnie. Po pierwsze będą dotyczyły Kościoła katolickiego w Polsce, a po drugie -będą prezentowały punkt widzenia stosunkowo młodego duchownego katolickiego, któ-rego posługa kapłańska rozpoczęła się wtedy, gdy polska transformacja ustrojowa za-częła nabierać rumieńców. Przyjmuję założenie, że sposób postrzegania polskiej rzeczy-wistości przez młodych duchownych katolickich jest dość jednolity oraz w niewielkim stopniu różni się on od obserwacji starszych księży. Zgodnie z propozycjami coraz mod-niejszej teologii narracyjnej, gdy przyjdzie na to właściwy czas opowiem pewną histo-rię.

Prawie wszyscy moi koledzy-kapłani („koledzy kursowi") to ludzie urodzeni w 1967 lub 1968 roku. Do seminarium duchownego wstąpiliśmy w 1987 roku, aby po sze-ściu latach, czyli w 1993 roku otrzymać święcenia kapłańskie. Rok 1989 „zastał" nas u samych początków studiów seminaryjnych, gdy u wielu decyzja kontynuowania forma-cji intelektualno-duchowej nadal się kształtowała. Siłą rzeczy nie tkwiliśmy „całym sobą" w centrum wydarzeń „wyzwalania (się)" Ojczyzny, jak inni studenci. Niemniej doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z doniosłości chwili i przeżywaliśmy euforię zwy-cięstwa Niepodległej. Było ukryte w głębi nas przeświadczenie, że odzyskana wolność jest „nagrodą" od Boga za wierność Polaków wobec Chrystusa i Kościoła, jest w dużej

mierze owocem postawy samego Kościoła, który obecnie zasłużenie „triumfuje".

W 1993 roku otrzymaliśmy święcenia kapłańskie, to bodaj najważniejsza cezura w życiu każdego księdza. Zapoczątkowany został zwyczaj corocznych spotkań wszyst-kich „kolegów kursowych" na wspólnych rekolekcjach. Chodziło o dwie rzeczy „w jed-nym", żeby odbyć nakazane kapłańską formacją coroczne rekolekcje oraz żeby spotkać się ze wszystkimi kolegami. Pierwsze takie spotkanie (w 1994) było pełne neofickiego zapału. Każdy miał mnóstwo do opowiadania o pierwszych doświadczeniach w nowej życiowej roli. Nie było mowy o żadnych problemach czy trudnościach. Tematów „szer-szych", czyli społecznych nikt nie dotykał.

140 Ks. Krzysztof Kaucha

Inny charakter miały kolejne spotkania. Jeśli dobrze pamiętam, to w 1995 lub 1996 miało miejsce następujące wydarzenie (i ono stanowi zapowiadaną wcześniej narrację).

W czasie jednego z rekolekcyjnych wieczorów nieduża grupa kolegów dyskutowała ,na luzie" z prowadzącym rekolekcje starszym od nas księdzem. Początkowo rozmowa

była „nijaka", ale wraz z upływem czasu zaczął przebijać się wyraźny temat - ludzie mówili w tonacji żalu o tym, jak dzisiaj polskie społeczeństwo postrzega Kościół, a przede wszystkim - księży. Jeden z kolegów miał dłuższą wypowiedź, z której przebi-jał zwykły ludzki zawód i rozgoryczenie tym, co w Polsce stało się w ostatnich kilku la-tach. Mówił o niezwykle przychylnej atmosferze społecznej wokół osób duchownych w pierwszych latach niepodległości, a która w oka mgnieniu przekształciła się w rzecz odwrotną - chorobliwy (momentami obsesyjny) antyklerykalizm. Dobrze wiedziałem, o czym kolega mówił. Miał na myśli dość klarowną tendencję liberalnych mediów do dyskredytowania autorytetu Kościoła i księży. Zdaniem mojego kolegi załamał się świat, jakbyś z jednego snu przeszedł niepostrzeżenie do innego i już nie wiesz, który jest prawdziwy. Miał trochę żalu do seminaryjnych wychowawców, że nie ostrzegli

przed takim scenariuszem i nie przygotowali „młodych i zielonych" do twardej rzeczy-wistości postkomunistycznej.

Rekolekcjonista odpowiadał (także w imieniu zaatakowanych wychowawców), że na początku okresu transformacji nie można było wszystkiego przewidzieć. Trudno było oczekiwać od kogokolwiek przewidzenia prawdziwego scenariusza przyszłych wy-darzeń. On sam parę razy słyszał (we wczesnych latach 80-tych) prorocze wizje laicyza-cji, sekularyzalaicyza-cji, powszechnych ataków na Kościół w imię wolności i demokracji.

,Proroctwa" były wypowiadane przez kapłanów, którzy dobrze znali sytuacją Kościoła w Europie Zachodniej. Nikt jednak nie brał u nas tego poważnie, więcej nawet - nikt nie zdawał sobie sprawy o czym mowa. Rekolekcjonista wyraził zatem pogląd, iż na-wet gdyby ktoś parę lat temu przedstawił nam prawdziwy scenariusz, to nikt by go nie usłuchał i nie zrozumiał. Na nową liberalno-demokratyczną rzeczywistość w Polsce nikt nie był przygotowany. Wprawdzie rozumie on, jak duży szok przeżywają zwłasz-cza młodzi księża (gwałtownie „zbudzeni z kolorowego snu"), ale trzeba jak najszyb-ciej pozbierać się i wyciągnąć wnioski. Rekolekcjonista był zdania, że trzeba po męsku uczyć się żyć w nowej sytuacji, w której za przynależność do Kościoła płaci się cenę osobistego cierpienia. Tego wieczora słowa rekolekcjonisty podbudowały młodzież du-chowną, ale po zakończeniu rekolekcji, wraz z lekturą jakiegokolwiek dziennika, każdy na własną rękę musiał „po męsku uczyć się żyć w nowej sytuacji".

Dobrze rozumiałem i jednego i drugiego uczestnika pamiętnej rozmowy. Rozu-miałem powagę i gorycz sytuacji, sam przeżywając dokładnie to samo, co mój kole-ga-rówieśnik. Odczuwałem również niezwykłą autentyczność tamtej rozmowy. Odno-siłem wrażenie, że wreszcie, po sytuacji nieco „bajkowej", ludzie zaczynają mówić o niezwykle poważnych rzeczach. Dzisiaj patrzę na przeszłość z dystansem i staram się wyciągnąć z niej wnioski. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż formułowanie wniosków z przeszłości jest niezwykle ważne dla teraźniejszości, innymi słowy - jakoś teraźniej-szość „definiuje", odpowiada na pytania kim i gdzie jestem(-śmy).

W owym czasie (połowa lat 90-tych) ataki na Kościół były różnorodne. Intensyfiko-wały się wprost proporcjonalnie do intensywności życia politycznego, które było

od-Kościół Rzymskokatolicki w minionej dekadzie 141 mierzane kolejnymi wyborami. Niejednokrotnie ataki te bywały słuszne, ale nawet one bolały duchownych, gdy były skierowane pod adresem pewnej rzeczywistości, którą ty nie tylko reprezentujesz, ale której zdecydowałeś oddać samego siebie do końca. W do-datku wiesz, że twój wybór jest od samego początku „czysty", gdyż nie „stoi" za tobą ani korzyść materialna, ani ideologia, ani żaden aparat przymusu, ale świat religii opie-rający się na pełnej wolności człowieka. Nieprzychylne Kościołowi wystąpienia w me-diach przynosiły w konsekwencji chaotyczne reakcje ze strony Kościoła i duchownych.

Dość łatwo księża zaakceptowali pozycję, w której zostali przez media „ustawieni". Je-śli na przykład z dużą agresją posądzano duchownych o chęć grania roli antydemokra-tycznych polityków (niemalże na miarę „fundamentalistów islamskich"), rządców dusz, ostatecznej instancji rozsądzającej we wszystkich sprawach, to niektórzy z nich -w geście samoobrony i bardzo nieś-wiadomie - -wchodzili -w te role. Nie było możli-wo- możliwo-ści publicznego odparcia niesłusznych zarzutów, ponieważ media nie prezentowały ra-cji drugiej strony. To był monolog środków masowego przekazu służący - tak mi się wydaje - wyraźnemu celowi: odebraniu Kościołowi ludzi, na których sposób myślenia wywierał on decydujący wpływ. W efekcie wielu ludzi Kościoła „obraziło się" na me-dia i kto wie, ilu do dziś pozostało w takim stanie.

Co by nie powiedzieć o błędach i o emocjach po obu stronach, to z perspektywy te-raźniejszości ostatnią dekadę historii Kościoła katolickiego w Polsce można opisać tak:

po okresie roztoczenia „płaszcza ochronnego" nad Kościołem w pierwszych latach owej dekady oraz po zepchnięciu Kościoła na drugi plan polskiej sceny, dzisiaj rzeczy wróciły do normalności. Polskie wahadło po skrajnych odchyleniach w prawo i w lewo (odpowiednio: raz w stronę „zagłaskiwania" Kościoła, drugim razem w stronę jego to-talnej krytyki) uspokaja się, stabilizuje. Nie chodzi o emocje społeczne, które raczej na-rastają w kierunku niezadowolenia i frustracji, ale chodzi o zajęcie przez głównych aktorów polskiej sceny właściwych im ról. Mam na myśli to, że dzięki minionej deka-dzie Kościół katolicki znalazł swoje trwałe miejsce w życiu społecznym, dystansując się wobec polityków i partii politycznych, jednym słowem - wobec polityki w jej wąskim rozumieniu (jako sztuki zdobycia i utrzymania władzy politycznej). Kościół ro-zumie dziś dobrze, że jego misją (i siłą) jest budzenie i ożywianie życia religijnego według Ewangelii Jezusa Chrystusa. Polski katolicyzm przeżył trudne chwile wskutek

»zachłyśnięcia się" Polaków wolnością bez granic, stąd wielu ludzi potrzebuje dziś chrześcijańskiej Dobrej Nowiny, aby ponownie „wyzwolić się do wolności (odpowie-dzialnej)" i nie zmarnować życia. Nieco paradoksalnie można powiedzieć, że droga pol-skiego Kościoła w minionej dekadzie była najlepszą lekcją własnej tożsamości Ko-ścioła, lekcją „poprowadzoną" przez Pana Boga w mistrzowski sposób. Dzięki tej lek-cji - doskonale poprowadzonej - „Nauczyciel" osiągnął cel teoretyczny i pedagogicz-ny, a także „dostosował poziom" do możliwości uczniów i warunków szkolnych.

Polskie wahadło przemian zatrzymuje się. Zadaję otwarte pytanie do przemyślenia i do dyskusji: czy to dobrze, czy źle? Wydawać by się mogło, że odpowiedź może być tylko pozytywna. Od dawna oczekiwana była w Polsce sytuacja trwałej stabilizacji.

Chodziło o to, aby w życiu społecznym wykrystalizowały się solidne wartości i posta-wy, których nie skruszy relatywizm moralny. Doświadczenie dziejowe uczy jednak, że wszelka stabilizacja i względna „normalność" łatwo usypiają, a Kościół bywa -

nieste-142 Ks. Krzysztof Kaucha

ty - dość szybko zasypiającym misiem. Należy zatem mieć nadzieję, że Kościół nie da się ułożyć do snu, a sformułowane wyżej wnioski, podsumowujące minioną dekadę, nie będą ostatnim słowem Kościoła w XXI wieku.