• Nie Znaleziono Wyników

(Radzyń Podlaski)

nadal

piękna niczym modelka z umysłu była ciut szurnięta taka muza jak z nut ulana

choć przez innego serce mi złamała niczym ideał

choć bez pazura taka kocia kreatura niczym piękno

nieskazitelnego strumienia a bez niej nie serce się zmienia tylko rana

krwistym kolorem róży usłana z kropel rosy ulana

cieknie po mej piersi samotnie rośnie w siłę jak wspomnienia ulotne nadal istotne ...

list do Kazimierza wtóruj mi Tetmajer że ja nie mam racji i każdy ból serca to ukryte szczęście

spowite tylko garstką cierni którymi obsypały nas kobiety kłaniając się przed laty nad Twym grobem panie poczułem swój zapach tak

ja już gniłem

i nie pozwoliłem bym zepsuł się do szpiku wybacz więc

prawda i priorytety zmieniają się

w zależności od perspektywy a patrząc w dół

nie wzniesiesz się ponad szczyt

mimo tego iż nie czuję już wiele to moja dusza i wspomnienia krwawią krwią niezmierną

nocy kochana nocy kochana ...

wybacz mi proszę ...

w otulinie słonecznych ramion ciepła szukałem ...

miejsca tam dla mnie nie było...

a teraz jak pies z podkulonym ogonem wracam do Ciebie ...

nocy … samotna zimna prawdziwa

boję się

boję się coś wisi w powietrzu siedzę w zimowej kurtce para z ust ucieka

między czterema ścianami pierwsza ściana płacze druga ściana krzyczy trzecia ściana patrzy czwarta ściana milczy boję się dygoczę.

a demon przez swój lament szepce mi do ucha … słońce za chmurami myśmy teraz sami ...

ktoś tu jeszcze jest słyszę jak wisielec tańczy tupot jego nóg o wiatr przypomina mi dzieciństwo

***

bóg wbił swój paznokieć

w ambalaż nieba okrytego diamentowym pyłem rozrywając niebo wspominał słowa

o świcie przepełnionym ogniem na niebie a ciepłem na ziemi

wszystko miało znów obudzić się do życia każdy kwiat zakwitnąć i otworzyć swe wnętrze dla cyklu życia

w otaczającym mnie powietrzu musiała krążyć miłość

niczym pyłki rozmaitych barwnych kwiatów wtem otworzył oko

i spojrzał na to co stworzył musiałem przymrużyć oczy małe niczym główki od szpilek wtenczas się zeszkliły

i tak pozostałem

ślepy choć świadomy istnienia

***

gdy zamykam oczy

nie wiem co widzę gdy myślę nie wiem co myślę gdy patrzę w te piękne oczy

skrywające tyle snów

które stają się niespełnionymi marzeniami a to wszystko przez chmury

spowijające przestrzeń między nami bo tylko w pełnym uścisku uczuć wiem co chcę powiedzieć

koniec – tam gdzie zacząłem niebo wciąż brązowe

jak to możliwe?

słońce dalej zachodzi w głowę deszcz pada na samotny suchy mak zegar tyka … tik tak tik tak tik...

opodal brama na tysiące kłód zamknięta łańcuch nań brzęczy

niosąc ze sobą zapach śmierci kocimi łbami droga tam usłana dookoła złotych pól łana grób kopać skończyłem linę już dawno zawiesiłem na wyjątkowo wysokiej wierzbie utknę i ja łzy moje

między jej łez soplami za szybko to przyszło za szybko odeszło marzenia zabite ja z nimi zginę tu na polskim podołku skąd też przybyłem

Rys. Arkadiusz Sawczuk

***

i zanurzyłem się znów po głowę w jezioro wspomnień

o mym nieistniejącym pokoju o pastelowych ścianach o starej drewnianej podłodze o nieuszczelnionych oknach po których wciąż spływał deszcz i niczym anioły

wypełniały go manekiny tu muzyką był mój śmiech przerywał ciszę

którą był mój płacz

***

czarna herbata

pozostawione fusy w kubku czarny tytoń

spalony zalega w popielniczce czarne tło

z białymi napisami po filmie kocham moje małe przyjemności czarna kawa

czekająca na znajomych czarne kwiaty

pachnące kolorami tęczy

czarne myśli które są przeszłością nienawidzę tych małych przyjemności

motyl

zbierałem kiedyś motyle i brakowało mi tego jednego gdy pewnego dnia dorwałem wtem go wypuściłem był tak delikatny nie miał prawa żyć pod moją opieką w mych rękach i znalazł go inny i żyje

choć pod kloszem

a ja nie zapomnę tego dotyku nie zapomnę cię

ogień

nie raz bawiąc się świecą płaciłem za to cenę

swego ciała jak szalony asceta u bram piekła

zabawa płomieniami jak ze szczeniakami

gryzącymi cię niewinnie po kostkach później rosnącymi

kończącymi na twym gardle lecz to nic

umiejętność życia to kwestia wychowania samego siebie

***

duszę się

ciało niczym plastikowa torba już nie długo w nią ubrana

i czasem przypominam sobie jak to jest czuć zapachy smaki i uczucia

zamknąłem swoją duszę na dziewięć zamków za tę garść szczęścia sypniętą pod nogi coś się wydostaje

niczym obcy ktoś znajomy

czuję uderzenia w klatkę od wewnątrz

i krzyczę nie swym głosem czuje że się zaczyna problem

niekończącej się opowieści patrzę na to czarno-białe zdjęcie zmarłego tak bardzo ciepłego

choć jego ciało już stawało się zimne skowyt jego duszy

dudni jeszcze między neuronami dudni między myślami

mów do mnie mów do mnie ja tu jestem

dekadencja

dziś jest ten wieczór gdy wypaliłbym dwie paczki jedną w samotności

drugą przy wódce

czasem przydaje się ta nuta dekadencji zagrana na skrzypcach życia

jak ziarno jabłoni zasadzone kwitnie a jego połacie przykrywają zaśnieżone pola pejzaż niczym arkadyjski urodzaj

kartka za kartką drzewo za drzewem to to samo i ten sam pan między nimi gra swe pieśni na fletni zwieńczającej ogół bytu z drugiej strony maluje się rynsztok niczym zbluzgany wór ścierwa powieszony na wietrze

zwiastujący zapachem trawienie alkoholu i smród fajek dzień za dniem noc za nocą

to to samo i ta sama myśl

między nimi kołacze się bezdźwięcznie bo to właśnie cisza sprowadza ten stan przed burzą

bezbożne skrzyżowanie jestem na bezbożnym skrzyżowaniu tu nikt nie pokaże mi kierunku a wszyscy pytają o drogą idę wciąż przed siebie

wielkie oczy zza góry przede mną choć ja ich ujrzeć nie mogę

wiem to tylko z opowieści i domniemań patrzy bezlitośnie na mój frasunek tylko ja znajdę to co znaleźć mam

niewidzialne odpowiedzi na moje pytania schowane w niewidzialnej skrzyni która może nie istnieć wcale to jest kiermasz dusz każdy tylko patrzy i ocenia

jak bardzo jesteś kolorowy w świecie rasizmu jestem jak mydlana bańka

r e c e n z j e