• Nie Znaleziono Wyników

Ku kulturze cyfrowej

W dokumencie UNIWERSYTET WARSZAWSKI (Stron 150-178)

Edwin Hutchins prowadził badania na temat ludzkiego poznania i wiedzy w środowisku nawigatorów statków morskich199. Interpretując swoje obserwacje, wskazał, że jednym ze sposobów, w jakie działa kultura, jest dostarczanie ludziom cząstkowych rozwiązań powtarzających się problemów. Owe cząstkowe rozwiązania często zamykane są w artefaktach.

Objaśniając ten wymiar działania kultury, Hutchins przywołał anegdotę na temat sposobu, w jaki mrówki budują sieci ścieżek służących do dostarczania pokarmu czy budulca do mrowiska:

Załóżmy, że docieramy [na plażę] zaraz po burzy, kiedy plaża jest dla mrówek tabula rasa.

Pokolenia mrówek zaczynają przemierzać plażę. Pozostawiają za sobą krótkotrwałe ślady chemiczne i gdziekolwiek się udają, wydeptują w piasku ścieżki. Przez miesiące ścieżki do prawdopodobnych źródeł pożywienia rozwijają się wraz z kolejnymi wizytami mrówek podążających po chemicznych śladach swoich poprzedniczek albo wzdłuż bardziej trwałych ścieżek wydeptanych przez coraz intensywniejszy ruch. Po miesiącach obserwacji decydujemy się śledzić wyprawę pojedynczej mrówki. Możemy być pod wrażeniem tego, o ile błyskotliwsza i wydajniejsza jest jej trasa niż wyprawy jej poprzedniczek sprzed tygodni.

Czy mamy do czynienia z wyjątkowo mądrą mrówką? Czy jest mądrzejsza od swoich poprzedniczek? Nie, to przedstawicielka tego samego gatunku głupich mrówek. Reaguje na otoczenie w taki sam sposób jak jej poprzedniczki. Ale środowisko nie jest już takie samo.

To środowisko kulturowe. Pokolenia mrówek pozostawiły na plaży swoje ślady, a teraz głupie mrówki wydają się mądre dzięki prostej interakcji z pozostałościami działań swoich poprzedników.200

W przytoczonej anegdocie widzimy przykład na rozciągnięty w czasie proces, w którym aktorzy zdobywają wiedzę, a następnie „wdeptują ją w ziemię”. Możemy ten proces interpretować jako proces utrwalania zdobyczy kultury w artefaktach, które przechowują zamykaną w nich wiedzę i odtwarzają ją dla kolejnych aktorów. W tym procesie wiedza zostaje zapisana w wydeptanych ścieżkach w piasku, w innym przykładzie mogłaby zostać zapisana w księdze albo zamknięta w spalinowym silniku – materialnej krystalizacji wiedzy na temat

199 E. Hutchins, Cognition in the wild....

200 Tamże, s. 169 (tłumaczenie własne).

151

procesów eksplozji, spalania, fizyki ruchu i sił. W takich procesach widać zwrotną relację pomiędzy ludźmi i nie-ludźmi. Widać, jak nieożywieni nie-ludzie pośredniczą w międzypokoleniowym przekazywaniu wiedzy przez aktorów ożywionych.

Zaakcentowanie elementu przekształcania środowiska, kulturalizacji nieożywionej przyrody, czyni ujęcie Hutchinsa szczególnie interesującym dla badacza postępującego zgodnie z regułami ANT. Zwraca bowiem jego uwagę na aktorów często pomijanych. Skłania do przywracania przed oczy badaczy zaginionych mas, o których uwzględnianie w analizach tak dopominał się Bruno Latour201. Interpretacja Hutchinsa jest też prowokacyjna, bo demonstruje, że międzypokoleniowe transfery wiedzy mogą odbywać się poza językiem i w środowisku bardzo nie-ludzkim – jego aktorami mogą w końcu być mrówki, piasek i feromony.

Na gruncie teorii aktora-sieci dałoby się przyjąć rozumienie kultury jako historycznego kontinuum kompozycji kolektywu. Wszak Latour pisze, że „kolektyw” to termin, który w podejściu ANT zastępuje „społeczeństwo”202, choć jest z nim nietożsamy, toteż w odniesieniu do badań orientujących swoje pytania na pojęcie kultury, „kolektyw” mógłby analogicznie zastępować również pojęcie kultury.

Takie ujęcie byłoby jednak, na gruncie niniejszej pracy, zbyt ogólne i nieproduktywne.

Pomimo przestrzegania w opisanych w niniejszej rozprawie analizach fundamentalnej dla ANT reguły niedyskryminowania aktorów nie-ludzkich, postawione pytania badawcze dotyczą w głównej mierze ludzi, a konkretnie tego, w jaki sposób ich świat zmienia się pod wpływem procesów cyfryzacji kolektywów, w których uczestniczą. Praca stawia też pytania o charakterze krytycznym, dotyczące rozgrywanych w procesie cyfryzacji stosunków siły i władzy. Z tej perspektywy pójście za Hutchinsem, pociągnięcie jego rozumowania o krok dalej i przyjęcie definicji kultury właśnie jako zestawów cząstkowych rozwiązań problemów współdzielonych w kolektywach przez aktorów ludzkich, wydaje się spójne z postawionymi w rozprawie celami.

Pozornie takie ujęcie kultury jest materialistyczne. Wydaje się też do pewnego stopnia zawężające – proponuje rozumienie kultury jako specyficznie pojętej ekonomii. Ale przestaje takie być, jeśli przypomnimy sobie o wywiedzionym z ANT pojęciu ideomorfów – niematerialnych aktorów, którzy działają, choć nie mają fizycznego ciała. Takim ideomorfem

201 Zob. B. Latour, Where are the missing masses?....

202 Tenże, Polityka natury…, s. 318.

152

może być choćby koncepcja filozoficzna, pogląd estetyczny albo wartość etyczna.

Występowanie tego rodzaju aktorów rejestrowałem we wszystkich rozdziałach niniejszej rozprawy. W kolektywie lokalnych dziennikarzy ideomorfami były m.in. ich poglądy na temat misji i roli dziennikarzy czy całej lokalnej gazety. Dla archeologów był to choćby etos pracy dokumentacyjnej albo wartość przywiązania mieszkańców do miejsca, które zamieszkują. Dla stylometrów to m.in. bagaż tradycji literaturoznawstwa.

Jako że ideomorfy są aktorami, możemy obserwować ich zarówno jako sojuszników wciąganych do działania przez ludzkich aktorów, na przykład wówczas, gdy dziennikarz powołuje się na standardy pracy dziennikarskiej podczas dyskusji z przełożoną, jak i jako aktorów popychających bohaterów do działania. Jednocześnie pochodząca od Hutchinsa instrukcja na temat obserwowania tego, jak wiedza przekształcana jest w artefakty, a więc m.in.

w cyfrowych nie-ludzi, kieruje nas do myślenia o tym, jakie ideomorfy mogą być zakodowane w materialnych nie-ludziach203. Jest więc przesłanką do zaglądania pod obudowy czarnych skrzynek, czym zajmowałem się w trzech poprzednich rozdziałach, rekonstruując algorytmy portali społecznościowych, transkodowość skanerów 3D albo metody zaimplementowane w oprogramowanie stylometryczne. To rozumienie kultury nie jest więc w istocie materialistyczne, bo oznacza raczej myślenie wykraczające poza kategorie materialności i nie-materialności. Materialność jest tu raczej stanem aktora – niekiedy interesującym w obrębie szczegółowych analiz, ale na pewno nie fundamentalnym w optyce całych badań.

Niejednorodność aktorów pod względem ich charakteru jest raczej wskazówką, gdzie należy szukać interesujących translacji, niż przykładem na niekonsekwencję metody badawczej.

Są oczywiście pytania, na które w obrębie tak rozumianego pojęcia kultury nie da się odpowiedzieć. Jest też wiele takich, na które odpowiedzieć można znacznie bardziej wyczerpująco, poruszając się w obrębie innych rozumień poszczególnych kategorii badawczych. Tego rodzaju pytania znajdują się jednak przeważnie poza spektrum zainteresowań niniejszej rozprawy. Stąd twierdzę, że na gruncie niniejszej rozprawy takie rozumienie kultury jest pragmatyczne i skrojone na miarę potrzeb.

203 Zob. tenże, Technologia jako utrwalone społeczeństwo….

153 Kiedy kultura staje się cyfrowa

Trzymając się rozumienia kultury jako zestawów cząstkowych rozwiązań problemów, wykonajmy krok ku rozumieniu kultury cyfrowej. Kultura cyfrowa to w moim rozumieniu kultura poddana cyfryzacji. A więc to kultura, w której rozwiązywanie coraz większej ilości problemów codziennego życia wymaga nawiązywania relacji z cyfrowymi nie-ludźmi. To więc taka kultura, w której coraz więcej współdzielonych sposobów rozwiązywania problemów zawiera element sojuszu z cyfrowym nie-człowiekiem. Cyfrowi nie-ludzie nie muszą odpowiadać za całość rozwiązań, ale muszą odgrywać w nich istotną rolę.

Kiedy mowa o rozwiązywaniu problemów, przychodzą na myśl w pierwszej kolejności problemy ludzi. I faktycznie to na problemach codziennego życia ludzi, choć szczególnych, się w niniejszej rozprawie skupiam. Można jednak bez trudu wskazać przykłady problemów nie-ludzi, którzy adaptują swoje kultury do kultury cyfrowej. Choćby kulturę dzikich zwierząt, które muszą odnaleźć się w sytuacji, w której na ich terytorium stają maszty GSM, albo kulturę domowych kotów, które muszą nauczyć się nie przechadzać po klawiaturach domowych komputerów, bo może je to narażać na gniew ze strony ludzkich współmieszkańców, albo które starannie wybierają do wylegiwania się miejsce u wylotu wentylacji komputera.

Wielu z nas – ludzi – bez wątpienia już od dawna żyje w kulturze cyfrowej. Jeśli w internecie szukamy przepisów na naleśniki, sprawdzamy prognozy pogody, robimy przelewy albo szukamy drogi dojazdu do wynajętego domku na Mazurach, już w niej żyjemy. Należą do niej też, choć niekiedy mimowolnie, bohaterowie poszczególnych rozdziałów niniejszej rozprawy.

Myśląc potocznie, można stwierdzić, że cyfryzacja nie ma jednego punktu początkowego. Można powiedzieć, że niektórych dotknęła wyraźnie wcześniej niż innych. Na przykład tych, którzy w Instytucie Studiów Zaawansowanych w Princeton w stanie New Jersey konstruowali jeden z pierwszych komputerów cyfrowych we współczesnym rozumieniu204. I że innych – choćby część współczesnych polskich seniorów albo odległe społeczności tubylcze amazońskiej dżungli – omija do dziś.

204 Zob. G. Dyson, Turing’s cathedral. The origins of the digital universe, London: 2013.

154

Przyjmując jednak rozumowanie bardziej globalne i bliższe duchowi ANT, należałoby raczej powiedzieć, że cyfryzacja dotyka wszystkich ludzi już od dawna, choć łańcuchy translacji relacji pomiędzy ludźmi a cyfrowymi nie-ludźmi bywają niekiedy długie. To, że żyjący w radzieckim kołchozie na dalekiej Kamczatce robotnik rolny nigdy nie widział komputera, nie oznacza, że komputery nie miały przemożnego wpływu na jego życie. Oto prosty dowód: jeśli istotnie jednym z podstawowych czynników, które podtrzymywały trwanie zimnej wojny, a tym samym funkcjonowanie radzieckich kołchozów na Kamczatce, była nuklearna równowaga sił, to komputery odegrały w niej kluczową rolę. Wszak początkowo wręcz budowano je z myślą o tym, że pomogą w stworzeniu broni termojądrowej205. Wcześniejsze prace w ramach amerykańskiego projektu nuklearnego Manhattan czy dokonania zespołu Alana Turinga w Bletchley Park206 – gdzie Turing posługiwał się jeszcze nie komputerem, ale raczej już bardzo mu bliską maszyną liczącą – nad rozkodowaniem nazistowskich szyfrów były wstępem do tego procesu.

Z tej perspektywy życie robotnika rolnego z kołchozu na dalekiej Kamczatce było nie tyle dotknięte cyfryzacją, co nią uwarunkowane. Idąc dalej tym tropem, należy przyjąć, że proces cyfryzacji kultury zaczął się przynajmniej w okresie drugiej wojny światowej. Ale równie dobrze można przyjąć, że jego korzenie sięgają okresu, w którym swoje maszyny projektował Charles Babbage i kiedy pierwsze programy komputerowe pisała Ada Lovelace207. Możemy wskazywać też na teoretyczne prefiguracje cyfrowych komputerów (jak choćby teoretyczną maszynę Turinga z 1937 roku208) albo szukać korzeni cyfryzacji w procesach społecznej racjonalizacji, w początkach tworzenia szyfrów czy jeszcze dalej w przeszłości, kiedy ludzie zaczęli odkrywać działanie liczb.

Niezależnie od tego, w którym punkcie dziejów szukali będziemy początku procesu cyfryzacji, jesteśmy pewni, że cyfryzacja to proces, który postępuje, choć nierównomiernie, a

205 Tamże.

206 Zob. T. Sale, Alan Turing at Bletchley Park in World War II, [w:] C. Teuscher (ed.), Alan Turing: life and legacy of a great thinker, Berlin–Heidelberg: 2004, s. 441–462.

207 Zob. B. Collier, J. MacLachlan, Charles Babbage and the engines of perfection, New York: 1998.

208 Zob. D. Barker-Plummer, Turing Machines, [w:] Stanford Encyclopedia of Philosophy Archive. Fall 2018 Edition, first published September 14, 1995, revised June 26, 2012, dostępne on-line:

https://plato.stanford.edu/archives/fall2018/entries/turing-machine/ [data dostępu: 20 lipca 2020].

155

w pewnych obszarach zapewne nawet się cofa. Jednymi z czynników, które decydują o tym, kto ulega jej szybciej, a kto wolniej, są choćby społecznie uwarunkowane zróżnicowania w wykształceniu, położenie w strukturze klasowej, indywidualne preferencje i zainteresowania209. Kluczowym obszarem, w którym cyfryzacja się dokonuje, jest przetwarzanie informacji. Od początku komputery miały służyć właśnie do tego – do przetwarzania danych.

Wraz z cyfryzacją kolejne obszary ludzkiej produkcji stały się formami danych. Jak przekonująco pokazuje Lev Manovich w swoich pracach poświęconych językowi nowych mediów i studiom nad oprogramowaniem210, fundamentalną cechą cyfrowości współczesnej kultury cyfrowej jest transkodowość. Oznacza to, że wszelkie media wytwarzane przez człowieka w długiej historii jego kreatywności w technice analogowej – teksty, obrazy, filmy – ulegają cyfryzacji lub są od razu wytwarzane cyfrowo. Oznacza to, że ich podstawą – chciałoby się rzec arché – są ciągi zer i jedynek.

Po tym, jak dokonała się ta translacja na cyfrowość, a więc kiedy wszelkie formy ludzkiej wypowiedzi uległy digitalizacji, możliwe pole działania cyfrowych komputerów znacznie się poszerzyło. Przetwarzanie danych oznacza dzisiaj przetwarzanie nie tylko liczbowych tabel balistycznych, ale też produktów sztuk wizualnych, audiowizualnych czy dźwiękowych.

Za sprawą penetracji życia społecznego przez media społecznościowe i mobilne urządzenia podłączone do internetu, nasze codzienne zachowania również uległy digitalizacji.

W rezultacie i one znalazły swoje cyfrowe odbicie w danych, na którym pracować mogą cyfrowi nie-ludzie.

Tak więc świat stał się cyfrowy na drodze samonapędzającego się procesu. Najpierw powstały cyfrowe maszyny potrafiące przetwarzać cyfrowe dane. W efekcie podjęto wysiłki digitalizacji poszczególnych elementów rzeczywistości tak, by te maszyny mogły je analizować. W następstwie tej digitalizacji pole oddziaływania cyfrowych nie-ludzi zostało poszerzone, a w efekcie coraz silniejszy był imperatyw, żeby cyfryzować dalej kolejne obszary ludzkiego życia.

209 Zob. J. Kopeć, I. Koryś, D. Michalak, Hybrydy cyfry i druku, „Teksty Drugie” 2015, nr 3, s. 429–441 oraz D.

Michalak, I. Koryś, J. Kopeć, Stan czytelnictwa w Polsce w 2015 roku, Warszawa: 2016.

210 Zob. L. Manovich, Język nowych mediów… oraz tenże, Software takes command, New York–London: 2013.

156

Należy zastrzec, że tak rozumiana digitalizacja była wcześniej domeną m.in. nauk fizycznych, które dla modelowania zachowań przedmiotów, choćby rakiet balistycznych, digitalizowały i algorytmizowały rzeczywistość fizyczną. Podobnie rzecz ma się z wieloma naukami przyrodniczymi. Pod wpływem cyfrowych nie-ludzi ten proces nabrał jednak głębi i tempa.

Z punktu widzenia niniejszej rozprawy kluczowe są powody, dla których ten proces trwał i trwa nadal oraz stosunki sił, które odgrywają w nim rolę. Drugim nurtem pytań, które stawiam w niniejszej pracy, są te dotyczące położenia człowieka w kolektywach dotkniętych cyfryzacją.

Wróćmy do historii o dziennikarzach opisanej w rozdziale II niniejszej rozprawy.

Opowiadam w nim o redakcji lokalnej gazety gdzieś w Polsce, w której dziennikarze i redaktorzy czują coraz silniejszą presję wywieraną na nich przez cyfrowych nie-ludzi. Portale społecznościowe i wyszukiwarki internetowe zyskały w ich kolektywach rolę dystrybutorów widzialności, rodzaju odwróconych panoptykonów, w których więźniowie raczej chcą być widziani niż niewidoczni. Heterogeniczni aktorzy Facebooka czy Google Search narzucają dziennikarzom, o czym, kiedy i w jaki sposób mają pisać. Zmuszają ich do odpowiedniego formułowania nagłówków, przygotowywania jałowych z punktu widzenia dziennikarskiego etosu materiałów, regulują ich czas pracy, a na dodatek ułatwiają innym aktorom z otoczenia lokalnej redakcji komunikowanie się z mieszkańcami miasta z pominięciem lokalnej prasy.

Ceną za niepodporządkowanie się wymogom stawianych przez tych dyktatorów uwagi jest w perspektywie całej redakcji utrata wpływów, zarówno w sensie polityczno-obywatelskim, jak i najzupełniej materialnym (a więc niezrealizowanie programu gazety), a z perspektywy indywidualnych dziennikarzy – utrata pracy.

Wymogi stawiane przez Facebooka czy Google Search są oczywiście zakorzenione w zachowaniach czytelników lokalnej prasy. Google Search kalibruje swoje algorytmy w ten sposób, żeby podsuwały użytkownikom treści najbardziej dla nich interesujące czy odpowiednie do ich zapytań. Facebook „kuruje” strumienie wyświetlanych wiadomości także w oparciu o zachowania użytkowników, zmierzając do zapewnienia im optymalnego (z punktu widzenia korporacji) doświadczenia korzystania z portalu.

W rozdziale o dziennikarzach wskazuję jednak, że ten sposób wokalizowania czytelników jest bardzo redukcjonistyczny. Skomplikowane reakcje na teksty, które mogą

157

rozgrywać się w umysłach czytelników gazety, sprowadzane są do drastycznie uproszczonych komunikatów o tym, ile czasu użytkownik spędził na stronie i czy kliknął w jakiś odnośnik.

Na tym etapie zachodzi zjawisko ograniczenia rozdzielczości – redukcji złożonego życia społecznego i indywidualnego, w tym arcyskomplikowanego procesu ludzkiej lektury tekstu, do prostych metryk. To zjawisko typowe dla translacji tekstów analogowych na teksty cyfrowe. Te pierwsze cechuje ciągłość sygnałów, te drugie opierają się na raczej na sygnałach dyskretnych. Metafora rozdzielczości – pojęcia odnoszącego się w swoim dosłownym znaczeniu do wierności odwzorowania obrazu na ekranie komputera – okazuje się zaskakująco celna jako sposób ujęcia relacji pomiędzy życiem społecznym a jego odzwierciedleniem w danych.

Jednocześnie technika wokalizowania czytelników zamknięta w czarnej skrzynce heterogenicznych aktorów portali społecznościowych i wyszukiwarek w swojej ocenie treści nie uwzględnia kryteriów, które są kluczowe z punktu widzenia dziennikarzy i redaktorów.

Google Search czy Facebook nie zważają, czy tekst jest dobrze napisany, czy mówi o ważnej z punktu widzenia lokalnej społeczności sprawie, czy wywiera pozytywny wpływ na jakoś życia czytelnika, czy czytelnik może się z niego czegoś nauczyć albo lepiej coś zrozumieć.

Kiedy wydarzy się tak, że tekst zostanie przez cyfrowych nie-ludzi oceniony akurat zgodnie z tym, jak oceniają go dziennikarze, to raczej przypadek. Incydentalnie teksty dobrze napisane mogą lepiej odpowiadać sposobom, w jakie szukamy treści i tym samym dobrze wypadać na stronie wyników wyszukiwania. Może też być to konsekwencją kompromisu pomiędzy technikami wokalizacji – dziennikarze i redaktorzy internalizują reguły Google’a czy Facebooka i mogą nawet nieumyślnie postępować tak, by przypodobać się tym dyktatorom widzialności.

W redakcji zaobserwowałem wyraźny konflikt pomiędzy tymi dwiema technikami wokalizowania czytelników w procesie oceniania jakości wytwarzanej w redakcji gazety.

Pierwsza opiera się na danych dostarczanych przez panel Google Analytics. Druga wyrasta z etosu i warsztatu pracy dziennikarskiej. Ta pierwsza metoda dzisiaj rośnie w siłę, druga jest w odwrocie. Dziennikarze są więc postawieni w sytuacji, w której albo zrezygnują ze swoich przekonań na temat tego, na czym ma polegać ich praca, albo będą musieli odejść z zawodu.

Poddając pod wątpliwość to, czy technika wokalizacji czytelników ucieleśniona w algorytmach portali jest na pewno najstosowniejsza, sięgnąłem po klasyczną w nurcie ANT

158

rozprawę Michela Callona o udomowieniu przegrzebków u wybrzeży Francji211. Callon koncentruje się w niej na problemie odpowiedniego dobierania rzeczników. Jeśli innowatorzy chcą dogadać się z przegrzebkami, czyli doprowadzić do tego, że te będą pokornie żyły i rosły we wskazanym im akwenie, a potem dadzą się odłowić, muszą zbudować z nimi stabilne sojusze. Nie tylko z nimi zresztą – także choćby z okolicznymi rybakami. Jeśli dla każdej z grup aktorów innowatorzy dobiorą nieodpowiedniego rzecznika, sojusz będzie niestabilny i załamie się. Jeśli rybacy postąpią wbrew obietnicom złożonym przez ich przywódcę i wyłowią przegrzebki przed odpowiednim momentem, innowacja spełznie na niczym.

Podobnie może być w przypadku czytelników, którzy w badanej przeze mnie redakcji reprezentowani są przez algorytmy Google Search i Facebooka. Może okazać się, że te algorytmy reprezentują ich w sposób niestabilny i niekorzystny. Tyle tylko, że ci heterogeniczni aktorzy z Doliny Krzemowej mają w zasadzie monopol – dziennikarze nie mogą negocjować z algorytmami, nie mogą dogadać się z innymi pośrednikami. Mogą jedynie starać się je ograć, czy to stosując sztuczki SEO, czy celnie odgadując sposoby funkcjonowania cyfrowych nie-ludzi i znajdując w nich luki. Czytelnicy też są w pułapce – portale gigantów z Doliny Krzemowej są monopolistami na rynku interfejsów udostępniających treści w internecie.

Wszyscy jesteśmy więc ich zakładnikami.

Konsekwencje obrania złych rzeczników w tak zarysowanym kolektywie są różne.

Pierwsza z nich dotyczy samej gazety. Istnieje ryzyko, że jeśli redakcja będzie nadmiernie podporządkowywać się własnym interpretacjom tego, czego chcą od nich Facebook czy Google, może sprzeniewierzyć się faktycznym potrzebom czytelników. Jeśli będzie dostarczać treści, do których łatwo dotrzeć – np. dlatego, że wysoko wyświetlają się wśród wyników wyszukiwania – ale niekoniecznie zachęcają do tego, by zaglądać na stronę gazety częściej, może stracić lojalnych czytelników i długofalowo ponieść porażkę.

Jednocześnie sami czytelnicy mogą być rozczarowani tym, do jakiej sytuacji zaprowadziło ich miasto poleganie na wszechwiedzy dystrybutorów ich uwagi. Docierają do nas informacje na temat tego, w jaki sposób działanie portali społecznościowych sprzyja

211 Zob. M. Callon, Wprowadzenie do socjologii translacji….

159

rozpowszechnianiu dezinformacji212, jak systemy heterogenicznych nie-ludzi są manipulowane politycznie213, jak pozwalają szerzyć nienawiść i jak zabijają lokalną prasę214, która dotychczas patrzyła na ręce lokalnej władzy. Z tej perspektywy obietnica składana przez Google Search i Facebooka – że dostarczą nam tego, czego chcemy i potrzebujemy – może być obietnicą fałszywą. Mogą bowiem dostarczyć nam rozrywki albo podsunąć odpowiedź na pytanie o to, jak upiec tort, ale przy okazji mogą napędzić rozwój faszystowskich ugrupowań, zohydzić społeczeństwu skuteczne metody leczenia chorób215 albo pomóc wygrać wybory niebezpiecznemu fanatykowi.

Proces umacniania się cyfrowych nie-ludzi w kolektywie dziennikarzy nazywam kolonizacją analogowego przez cyfrowe. Powodów jest kilka. Po pierwsze, ten proces nie jest dobrowolny. Dziennikarze nie mają realnej alternatywy dla postępowania zgodnie z wymaganiami cyfrowych nie-ludzi. Mogą uprawiać swój zawód albo pod dyktando kalifornijskich korporacji, albo wcale. Po drugie, ten proces zawiera komponent przymusowego upodabniania się ofiary do oprawcy. Dziennikarze i redaktorzy, żeby przetrwać pod cyfrową kolonizacją, muszą uczyć się myśleć i działać tak, jak ich kolonizatorzy. Muszą zerwać sojusze z ideomorfami ich etosu i warsztatu pracy. Proces ten przypomina zachodzące w historycznych przypadkach okupacji czy kolonizacji presje wynaradawiania i wymuszania

212 Rola mediów społecznościowych w rozprowadzaniu dezinformacji jest brana za pewnik w dyskursie medialnym, ale badania naukowe wskazują, że jej znaczenie może być rozdmuchiwane. Zob. A.M. Guess, B.

Nyhan, J. Reifler, Exposure to untrustworthy websites in the 2016 US election, „Nature Human Behaviour”

2020, Vol. 4, No. 5, s. 472–480, dostępne on-line: https://www.dartmouth.edu/~nyhan/ [data dostępu: 21 lipca 2020].

213 Najgłośniejszym przypadkiem był prawdopodobnie skandal Cambridge Analytica. Zob. D. Ghosh, B. Scott, Facebook’s new controversy shows how easily online political ads can manipulate you, „Time”, March 19, 2018, dostępne on-line: https://time.com/5197255/facebook-cambridge-analytica-donald-trump-ads-data/ [data dostępu: 21 lipca 2020].

214 Zob. zagadnienie local news desert określające szeroki problem znikania lokalnych mediów w Stanach Zjednoczonych związany z rozwojem Internetu: J. O’Connell, Ghost papers and news deserts: Will America ever get its local news back?, „The Washington Post”, December 26, 2019, dostępne on-line:

https://www.washingtonpost.com/business/economy/ghost-papers-and-news-deserts-will-america-ever-get-its-local-news-back/2019/12/25/2f57c7d4-1ddd-11ea-9ddd-3e0321c180e7_story.html [data dostępu: 21 lipca 2020].

215 W sprawie dezinformacji czy rozprowadzania fake news w okresie pandemii COVID-19 jeszcze za wcześnie szukać fachowych opracowań naukowych. Dostrzegalne są jednak mające ograniczać zasięg takich fałszywych treści m.in. działania ze strony Europolu. Zob. Europol, Covid-19: fake news, dostępne on-line:

https://www.europol.europa.eu/covid-19/covid-19-fake-news [data dostępu: 21 lipca 2020].

160

kulturowego podporządkowywania. Jednocześnie kolonizacja analogowego przez cyfrowe jest procesem samonapędzającym się – im więcej cyfrowych nie-ludzi w naszym życiu, tym silniejszy jest imperatyw, by digitalizować dalej i dawać im jeszcze szersze pole do działania.

Skutkiem tego procesu jest drenowanie tego, co ciągle jest analogowe – nie da się już praktycznie pisać ręcznie, nie korzystając z komputera, bo nikt nie będzie chciał zobaczyć naszej pisaniny, a redaktor odmówi pracy na manuskrypcie. W sklepach coraz trudniej zapłacić gotówką, bo kasjerzy nie mają jak wydać reszty. Niebawem redakcje nie będą w stanie się utrzymać wyłącznie z papierowego wydania gazety. Lokalne sklepy specjalistyczne znikają, ich asortyment często znajdziemy tylko w sklepach internetowych. I tak dalej.

Kolonizator nie tylko każe ofierze się podporządkować jego nie do końca jawnym rozkazom, ale jednocześnie zmienia świat, w którym ofiara funkcjonuje, tak głęboko i fundamentalnie, że powrót do stanu sprzed kolonizacji wydaje się coraz bardziej niemożliwy, a sam proces dekolonizacji rodzi własne problemy. Wyobraźmy sobie, jak dzisiaj poradzilibyśmy sobie z nagłym wycofaniem się cyfrowego kolonizatora. Nie tak dawno temu panikowaliśmy na myśl o groźbie pluskwy milenijnej216. Myśl o poważnej awarii systemów bankowych, które przechowują informacje na temat naszych finansów, przyprawia o prawdziwą gęsią skórkę. A cyfryzacja postępuje dalej.

W rozdziałach III i IV, w których opowiadam o archeologach wykonujących dokumentację 3D i makroliteraturoznawcach pracujących w obszarze stylometrii komputacyjnej, skupiłem się na tym, co leży u podstaw cyfryzacji. Wprowadziłem pojęcie obietnicy cyfrowego spojrzenia i pokazałem dwa sposoby, na jakie to spojrzenie może działać.

Bohaterowie tych rozdziałów nie są ofiarami kolonizacji. Raczej przypominają beneficjentów tego procesu – idą na współpracę z cyfryzacją skuszeni jej transhumanistyczną obietnicą.

W rozdziale III opowiadałem o archeologach, którzy starają się wyciągnąć konstruktywne wnioski z historii swojej dyscypliny. W przeszłości archeologii dokumentacja zabytków prowadzona była technikami analogowymi, później technikami cyfrowymi o ograniczonej rozdzielczości. W odpowiedzi na problemy związane z wykorzystywaniem takich

216 Zob. O. Drenda, Apokalipsa, której nie było. Czego baliśmy się w sylwestra 1999?, „WP Gadżetomania”, dostępne on-line: https://drenda.gadzetomania.pl/403,apokalipsa-ktorej-nie-bylo-czyli-czego-balismy-sie-w-sylwestra-1999 [data dostępu: 21 lipca 2020].

W dokumencie UNIWERSYTET WARSZAWSKI (Stron 150-178)

Powiązane dokumenty