• Nie Znaleziono Wyników

to z wywiadu: o niczym nie opowiadał, był bardzo tajem-niczy jeśli chodzi o przeszłość – mówi . Przeszłość po-znał już pod jego śmierci . Uprzątając mieszkanie, znalazł podklejone po spód wersalki dokumenty, zdjęcia, a także ojcowski kilkustronicowy dokument, spisany jego wła-sną ręką . Dlaczego ojciec chciał, aby prawdę poznano dopiero po jego śmierci? Nie wiadomo . W życiorysie ojciec nie napisał najważniejszego: że służył w wywia-dzie . Jacek Iwulski dowiedział się tego dopiero z ankie-ty, jaka przyszła dwa lata po śmierci ojca (zmarł w 1990 r .) z Londynu . Jacek urodził się już w Braniewie . Jego ojciec z Bełżca na ziemie odzyskane wyjechał pod ko-niec 1945 r . Z dokumentów wynika, że Bełżec opuścił sam . Żona Anna, a także starsze rodzeństwo Jacka: Ma-ria i Stanisław oraz jego babka Katarzyna, do Braniewa dotarli dopiero rok później . W Braniewie Wojciech za-łożył zakład fotograficzny . Zapisał się do Polskiej Par-tii Socjalistycznej . Wyrzucono go z niej po 2 latach – po tym, jak ujawnił się jako były AK-owiec . Po kilku latach wstąpił do Stronnictwa Demokratycznego, zasiadał we władzach powiatowych ugrupowania . Był radnym Po-wiatowej Rady Narodowej, członkiem Frontu Jedno-ści Narodu . W 1962 r . został członkiem ZBOWiD-u . Za swoją działalność otrzymał m .in . Srebrny Krzyż Zasłu-gi, a także srebrną odznakę „Zasłużony dla Warmii i Ma-zur” . Zmarł w grudniu 1990 r .

W tajnych archiwach

Przeszłość jego ojca do dziś jest pełna białych plam . – Jakiś czas temu dowiedziałem się na przykład, że ojciec najprawdopodobniej brał udział w rozmowach, jakie AK prowadziło ze Stefanem Banderą . Pewnego dnia przyszła do mnie Ukrainka, wysiedlona spod Bełżca z ukraińską gazetą . Pokazała zdjęcie w artykule na temat tamtych rozmów, na którym przedstawiciele AK i banderowców siedzą przy stole, i zapytała: poznajesz ojca? – opowiada . Nie poznał, bo fotografia była fatalnej jakości . Ukrain-ka upierała się jednak, że jego ojciec był obecny podczas negocjacji . – Możliwe, że był, ale raczej nie jako nego-cjator, tylko dokumentalista lub w obstawie – mówi . Ja-cek Iwulski archiwalnymi zdjęciami ojca zainteresował się stosunkowo niedawno . – Odkryłem trzy pudła . Część z nich to nieznane zdjęcia z Bełżca – mówi . Z bełżeckim GOK-iem skontaktował się przed organizowaną w po-łowie czerwca 2014 roku konferencją na temat mordów dokonywanych w powiecie tomaszowskim w pierwszej połowie 1944 r . – Okazało się wtedy, że autorem zdjęć z mordu w Zatylu na pasażerach pociągu relacji Bełżec – Lwów nie jest, jak powszechnie sądzono, cichociem-ny, por . Tadeusz Żelechowski (ps . „Ring”), który z od-działem AK pojawił się na miejscu tuż po zbrodni płk .

Żelechowski, a właśnie Wojciech Iwulski – mówi Woj-ciech Stepaniuk, ówczesny dyrektor GOK w Bełżcu . Ja-cek Iwulski zrobił odbitki z negatywów – i tak do Bełż-ca dotarły zdjęcia z mordu, w większości dotąd nieznane i bardzo drastyczne . Także wstrząsające zdjęcia zamor-dowanej przez ukraińskich nacjonalistów rodziny z Sza-lenika . Ale to nie wszystko . Okazało się, że Pan Iwulski ma mnóstwo innych negatywów zdjęć z Bełżca z cza-sów II wojny światowej oraz z okresu tuż przed i tuż po niej – dodaje Andrzej Adamek, wójt gm . Bełżec . Andrzej Adamek, Wojciech Stepaniuk oraz Tomasz Hanejko, kie-rownik Muzeum Miejsca Pamięci w Bełżcu, odwiedzili w lipcu 2014 Jacka Iwulskiego w Braniewie . Podarował im około 200 cyfrowych odbitek zdjęć, które odtworzył z ojcowskich negatywów . To tylko część zbiorów, które sukcesywnie przegląda i opracowuje . Obiecał, że poda-ruje gminie także negatywy, jak również film z lat 80 ., na którym nagrał opowieść swojej matki o wojennym i przedwojennym Bełżcu, a także długi wywiad z nie-żyjącym, bardzo zasłużonym dla Bełżca proboszczem, ks . Stanisławem Węglowskim . Fotografie pokazują zu-pełnie dziś nieznany Bełżec, Tomaszów Lub . i inne miej-scowości w okolicy, których na razie nie udało się ziden-tyfikować . Jest sporo zdjęć dawnego bełżeckiego dworca kolejowego (zbombardowanego w 1944 r .), są fotogra-fie, na których widać rozbierane czołgi, kościół, szko-łę i chatę „kuczę”, którą obecnie można oglądać w Mu-zeum Wsi Lubelskiej . Na jednym ze zdjęć widać zarys bełżeckiego obozu pracy, na innym – wnętrze pociągu, kolejarzy przy pracy, dawny cmentarz, na którym pocho-wano ofiary cholery, jest sfotografowany bełżecki sklep (wnętrze), są zdjęcia z czyjegoś ślubu, pogrzebu, wigi-lii, a także… dokumentujące lepienie pierogów, wypas stada świń, przejazd przez wieś wyścigu kolarskiego, za-baw chłopców w indiańskich pióropuszach, bełżeckiej drużyny piłkarskiej . Jest panorama Bełżca, zrobiona naj-prawdopodobniej z budki wartowniczej obozu . Na innej fotografii – śliczna, roześmiana Cyganka, która potem najprawdopodobniej umarła w obozie, jaki dla tej nacji założyli w Bełżcu Niemcy . Widać także, jak srogie zimy bywały w okolicy (zaspy wyższe niż dorosły człowiek!) . Ale najwięcej jest fotografii dawnych mieszkańców Bełż-ca: młodych chłopaków, ślicznych dziewcząt – roześmia-nych, szczęśliwych – jakby wojny wcale nie było . – Nie-stety, nie znamy ich tożsamości . Prosimy mieszkańców Bełżca, by zgłaszali, jeśli kogoś rozpoznają – mówi Woj-ciech Stepaniuk . Najcenniejsze jednak zdjęcia, m .in . te z bełżeckiego obozu zagłady – znajdują się najprawdo-podobniej w tajnych archiwach w Londynie . Czy kiedy-kolwiek zostaną odtajnione?

Małgorzata Mazur

Przez kilkadziesiąt lat pozostawałem bez możli-wości i nadziei odwiedzin miejsca, gdzie rozpoznawałem pierwsze tajemnice „tego i tamtego” świata . Utrwalony w pamięci świat dziecka stawał się coraz bardziej literac-ką fikcją . Pragnąłem ją urealnić i skonfrontować, ale było to niemożliwe, gdyż przekroczenie „bratniej granicy” ob-warowane było twardymi sowiecko-peerelowskimi prze-pisami, których nie potrafiłem pokonać .

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku można już było odwiedzać rodziny po uzyskaniu potwierdzonego przez władze zaproszenia . Niestety, żadnych bliższych ani dalszych członków rodziny za Bugiem nie miałem . Do-piero w lipcu 1979 roku na zaproszenie fikcyjnej „kuzyn-ki”, pani Heleny Pańkiw, siostrzenicy poety Józefa Czecho-wicza, wybraliśmy się całą rodziną za wschodnią granicę . Pani Helena mieszkała we wsi Ternopole niedaleko Lwo-wa . Lwów wprawdzie nie Wołyń, ale ta sama sowiecka rze-czywistość . (Już na dworcu przepychaliśmy się przez tłum obarczonych tobołami koczowników .)

Po przyjeździe musieliśmy zgłosić swoją obecność w re-jonowej komendzie milicji w Mikołajewie . Przyjęła nas uprzejmie milicjantka, życząc przyjemnego spędzenia cza-su z rodziną, ale bez opuszczania tymczasowego miejsca zameldowania .

Nie przejmując się zaleceniami, jeździliśmy codzien-nie do Lwowa, ale wyprawa bez urzędowego zezwolenia do Powurska mogła narazić „rodzinę” na poważne „nie-przyjemności” – musiałem zrezygnować .

Nielegalnie zwiedzany sowiecki Lwów zrobił przykre wrażenie . Na ulicach spotykaliśmy tłumy zapędzonych, najczęściej źle ubranych ludzi, usiłujących coś kupić w pu-stych sklepach . Jeszcze bardziej przygnębiająca i bezna-dziejna sowiecka rzeczywistość była na wsi i w zaniedba-nym, rejonowym Mikołajewie . Nie trzeba było wysilać wyobraźni, by przywołać aktualny obraz sowieckiego Po-wurska . Nasza „smętna”, peerelowska rzeczywistość była znośniejsza . Żyliśmy nadzieją . Mieliśmy już w Rzymie swego Papieża .

Musiało upłynąć jeszcze sporo czasu, by upadł Zwią-zek Sowiecki i powstała niezależna Ukraina . Na odwiedze-nie miejsca urodzenia trudno było się jednak zdecydować .

Bałem się konfrontacji postsowieckiej rzeczywistości z za-kodowanym w pamięci mitem utraconego dzieciństwa .

Dopiero pod koniec lipca 1994 roku, w pięćdziesiątą pierwszą rocznicę ucieczki z własnego domu, zdecydowa-łem się pojechać z synem, by mu pokazać utracone bez-powrotnie już tylko „legendarne” miejsca .

Zastanawiałem się nad sensem tego wyjazdu . Nikogo w Powursku już nie znam . Nikt tam nawet na cmentarzu na mnie nie czeka .

– Opuszczony bez pożegnania dom, jeśli przetrwał? Pył dróg, który zapamiętały bose stopy?

– Pragnąłem jedynie potwierdzić materialną realność tego, co zachowała pamięć i wyobraźnia .

Jadąc z Kowla taksówką, odczytywałem po drodze za-pamiętane nazwy miejscowości, ale z trudem rozpoznawa-łem miejsce swego urodzenia . W nieładzie rozrzuconych domów zginęła dawna uładzona wieś i osada . Pozostał je-dynie ten sam niewielki budynek kolejowej stacji z napi-sem „Powurśk” i to, co pozostało z naszego kościoła .

– Nasz dom ocalał, ale bez drzwi prowadzących do sklepu, bez ułożonego przed nim chodnika . Obco wy-glądały pomalowane na niebiesko obramowania okien – zmalał, zubożał .

Na działce, którą ojciec kupił, by realizować swoje ma-rzenia i plany, rosły ziemniaki . Na jej środku niewielki pagórek . Chyba jeszcze trwały ślad zbombardowanego domu?

Wróciłem zgnębiony . To, co zachowała dziecięca pa-mięć, zdegradowała i zniszczyła sowiecka rzeczywistość . Nie było do czego powracać .

Odnalazł mnie po kilku latach Stasiek Śledź . (Zmienił nazwisko na Skalski) . Zadzwonił z Cycowa . Niewiele go pamiętałem, bo o kilka lat starszy ode mnie . Z wielkim sentymentem i przywiązaniem wspominał, przypomi-nał… Do rozmowy włączył się Bolek Sznajder, który go odwiedził – zapraszał .

– Ożyły wspomnienia; armatni huk, oberwane palce Bolka .

Powroty…

Józef

Zięba

– Był jeszcze ktoś, kto mnie i tamten czas pamiętał . Od-rodziło się pragnienie powrotu .

Nowa „wyprawa” jakoś się nie kleiła . Dopiero dwudzie-stego drugiego października 1999 roku, po pięciu latach od pierwszego wyjazdu, dołączyliśmy do grupy komba-tantów 27 . Wołyńskiej Dywizji AK wybierających się na groby poległych kolegów . Pan Leon Karłowicz poprzez proboszcza kowelskiego kościoła załatwił zakwaterowanie . Proboszcz polecił swego parafianina z samochodem . Za niewielką odpłatnością zawiózł nas do Powurska i Manie-wicz . Stasiek wiózł dla pani Kazimiery Mitkalik otrzyma-ne z Anglii leki . Ja też chciałem odwiedzić Maniewicze, w których przez kilka lat mieszkali moi rodzice i urodził się tam nieżyjący już brat Ryszard . Przed wojną byłem w Maniewiczach, odwiedziłem mieszkającego i pracują-cego w parkietni stryja, zapamiętałem biały, murowany kościół i schludne uliczki miasteczka…

Wnętrze kościoła w Maniewiczach. Fot. J. Zięba, 2001.

W Powursku przed budynkiem kolejowej stacji ocze-kiwaliśmy na Bolka .

Na peronie kilka osób czekało na pociągi, które tu się mijają, bo kolejowa linia jak dawniej jest jednotorowa .

Wśród oczekujących wyróżniał się przyzwoicie ubrany mężczyzna z obfitą, siwą brodą . Zagadnął po polsku . Oka-zało się, że przyjechał z Petersburga, by też odwiedzić Po-wursk i powspominać . Pamiętał przedwojennych nauczy-cieli i szkolnych kolegów . Okazało się, że chodził ze Staśka bratem do jednej klasy…

Wtoczyły się dwa pociągi z Sarn i Kowla . Wysiadł Bo-lek . Nigdy bym go nie poznał, ubogo ubrany, z zielonym workiem na plecach . Przywitaliśmy się serdecznie po pięćdziesięciu pięciu latach niewidzenia . Powrócił tam-ten czas, który potwierdzała dłoń okaleczona . Wspólnie

jechaliśmy do Maniewicz . Bolek służył nam za przewod-nika . Posługiwał się dziwnym językiem złożonym ze słów polskich, ukraińskich i niemieckich .

Stacja kolejowa w Powursku.

– Z okazji spotkania może miała to być mowa niezwy-kła, uroczysta?

W Maniewiczach na placu przed dawnym komitetem partii powitał nas okazały pomnik Lenina . Przyjęła pani Kazimiera znakomicie i bezbłędnie mówiąca po polsku . Okazało się, że dobrze pamięta mego stryja i stryjeczne-go brata, bo przed wojną mieszkali przez kilka lat w tym samym domu . Utrzymywała też kontakt z rodziną Karola . Po sześćdziesięciu latach dowiedziałem się, że Karol, który uciekł przed sowieckim aresztowaniem, został wcie-lony do Wehrmachtu i zginął w oblężonym Wrocławiu .

– Tamten czas nie był dla niej literacką fikcją .

Rozstaliśmy się z Bolkiem przy kolejowej stacji . Wra-cał do Rafałówki .

– A przywiozłeś mi polskie gazety?

– Wiedziałem, że o to zapytasz .

Stasiek wyjął z torby plik kolorowych czasopism . Bolek chwycił je rozpromieniony .

Dziwny, bardzo dziwny ten Bolek (Borys?) . Czuje się Polakiem? czy Ukraińcem? Urodził się w Chełmie, pra-wosławny? czy katolik? Chodził do polskiej szkoły . Miał polskich kolegów i nas teraz . Stary to już człowiek . Dźwi-gał nie tylko worek na plecach, ale i kilkadziesiąt lat so-wieckiej rzeczywistości . Trudno zgłębić teraz jasne i ciem-ne zakamarki jego duszy…

Kierowca zawiózł nas nad Stochód do Zajaczówki . Nie-wielka, uboga to wioska . Kryte słomą chatynki . Przy nich szopki i byle jak sklecone obórki . Stochód przy kolejowym moście nieco „ucywilizowany”, a dalej płynie swobodnie, leniwie wieloma korytami, wśród łozin i łąk, zakolami .

Stochód. Fot. J. Zięba, 2001 r.

W 1915 roku zatrzymał się tu front, walczyli legioni-ści . W niedalekich Sitowiczach 18 IX 1916 r . poległ towa-rzysz walk Józefa Piłsudskiego, Aleksander Hozman Mi-rza Sulkiewicz .

Opodal mostu, na brzegu rzeki pozostało z tamtego czasu jeszcze kilka porośniętych już trawą blindaży .

Wdrapaliśmy się na wysoką skarpę kolejowego nasypu . Przewiał nas przejmujący, zimny wiatr . Minionego czasu?

Historii . . .?

Odjechaliśmy do Powurska, który stał się nadmier-nie, bez żadnego planu „rakowo” rozrośniętą kołchozową osadą . Zgromadzono tu ludzi z rozrzuconych chutorów i zagubionych w lasach wiosek . Budowali, gdzie się dało, domy bez stodół, bez obór na kawałkach już „niczyjej”, bo

„kazionnej” kołchozowej ziemi . Wiodą do nich przedep-tane ścieżki i ledwie przetarte dojazdy . Powstał osobli-wy twór osadniczy, w którym mogą rozeznać się tylko miejscowi .

Odwiedziliśmy kościół, a właściwie to, co jeszcze z nie-go zostało . Bez strzelistej wieży, sygnaturki, spadzistez nie-go dachu, wysmukłych okien; zdegradowany do „łagrowe-go”? baraku i upodlony jak sowiecka rzeczywistość – za-mieniony na „dom kultury” .

„Dom kultury” w Powursku. Fot. J. Zięba, 1999 r.

W plątowisku dróg i ścieżek z trudem odnaleźliśmy dom dawnej naszej koleżanki, siostry Bolka, Niny . Stara to już kobieta, napiętnowana kilkudziesięcioletnim czasem

sowieckiej przeszłości . Siedziała na stołku przed beczułką z nałożoną na nią miednicą, która służyła jej do wykony-wania kuchennych czynności, a wspierając się na beczuł-ce jak na „chodziku”, przesuwała się po izbie .

– Rozczulona powitała nas bardzo serdecznie .

Jej syn, Sławek, służył nam za przewodnika . Zaprowa-dził do ogrodzonego niskim płotkiem obelisku z napisem w języku ukraińskim, angielskim i hebrajskim informują-cym, że w tym miejscu szóstego września 1942 roku zo-stali zamordowani Żydzi z Powurska i okolicznych miej-scowości . Nie podano ilu zginęło, bo nikt ich wówczas przecież nie liczył .

Obelisk upamiętniający miejsce wymordowanych Żydów w Poworsku. Fot. J. Zięba, 1999 r.

Patrzyłem na piaszczyste wydmy porośnięte zszarzałą już jesienną trawą . Pamięć przywołała przysypane cien-ką warstwą świeżego piachu doły, buty przyciskające leżą-cych, naszego sąsiada i jego córkę, która nie chciała stare-go ojca opuścić… Zapaliliśmy znicze, położyłem na płycie przed obeliskiem dwa kamyki, by świadczyły o naszej tu obecności i pamięci…

– Jezioro?

– Nasze jezioro?

Autor nad jeziorem w Powursku, 2001 r.

– Już bezużyteczne . Jego brzegi porośnięte chaszcza-mi i trzciną . Bez plaż cywilnych, wojskowych i końskich .

Domek pana Wolfa uleciał razem z nim w niebyt niepa-mięci . Lichy, zbity z desek pomost świadczył, że w jezio-rze są jeszcze ryby i podobno raki .

W Powursku poprosiłem o możliwość wejścia do „na-szego”? domu . Krótka to była wizyta . Mieszkały w nim dwie stare kobiety . Nie wiedziały, kto ten dom zbudował i do kogo należał . Obawiały się, czy nie przyjechałem, by im ten „nasz”? ich? dom odebrać .

Rodzinny dom Autora w Powursku. Fot. J. Zięba, czerwiec 2001 r.

Odwiedziny Powurska i wizyta we „własnym domu”

zdopingowały do wydania spisanych wcześniej wspo-mnień . Z książką, z Zosią i towarzyszącym nam Staśkiem Skalskim wybraliśmy się znowu do Powurska . Było to w czerwcu 2001 roku . W Powursku dołączył Bolek Sznaj-der – „koronny świadek” tamtego czasu . Był po lektu-rze moich wspomnień . Potwierdził prawdziwość opisów i zdarzeń . Dziwił się tylko, że tak wiele zapisało się w mo-jej dziecięcej pamięci .

Przyjęto nas gościnnie i życzliwie . W szkolnej muzeal-nej izbie oglądaliśmy przygotowaną wystawę poświęconą jubileuszowi pięćsetlecia miejscowości .

W szkolnym muzeum w Powursku: Galina Tymoszuk, Zofia Zięba, Ołena Derewianczuk. Fot. J. Zięba,

czerwiec 2001 r.

Przed wejściem do budynku szkoły w Powursku. Od lewej:

Sławek Jandruś, Bolek Sznajder, Stanisław Skalski, Zofia Zięba, Galina Tymoszuk, Józef Zięba, Anatoli Nowarczuk,

Ołena Derewianczuk. Czerwiec 2001 r.

Do zbiorów muzealnych dołączyłem swoją książ-kę, by świadczyła o nieistniejącym czasie i naszej w nim obecności .

W Maniewiczach nie zastaliśmy pani Kazimiery, która wybrała się w odwiedziny znajomych do Polski .

Z Maniewicz udaliśmy się do Kostiuchnówki, na cmen-tarz poległych w 1916 roku nad Styrem legionistów . Tu za-kończyli drogę do Niepodległej .

Dzięki nim i zwycięstwie w 1920 roku nad bolszewika-mi mogłem się na Wołyniu urodzić, a bolszewika-miejscowi Ukraiń-cy (czy zdają sobie z tego sprawę?), uniknęli w latach trzy-dziestych sowieckiej głodowej śmierci…

Cmentarz legionistów w Kościuchnówce. Od lewej: Józef Zięba, Stanisław Skalski, Zofia Zięba, Bolek (Borys)

Sznajder. Czerwiec 2001 r.

Leśnymi duktami wróciliśmy do Powurska, nad jezioro i nad Stochód, gdzie przez kolejne koryta rzeki przerzu-cono „czerwone mosty” . Jest ich siedem z ułożonych drą-gów, jakby były przygotowane do scenografii kręconego tu o średniowiecznej fabule filmu .

Jeden z tzw. „czerwonych mostów”. Na zdjęciu Zofia Zięba, żona autora. Fot. J. Zięba, czerwiec 2001 r.

Ogrzani promieniami czerwcowego słońca odpoczywa-liśmy nad brzegiem jednego z koryt leniwie, prawie nie-dostrzegalnie przepływającej między szuwarami i kępa-mi łozin rzeki .

Zamykał się tu mój ciąg wspomnień i ulatującego jak motyl dzieciństwa . Zastanawiałem się, czy był to mit, czy już tylko legenda?

– Gdyby zostały spełnione w 1943 roku plany ukra-ińskich nacjonalistów, fikcją byłaby też i moja tu obec-ność . Moje szczątki jak tysięcy zamordowanych, pozosta-łyby w bezimiennej? zapomnianej? ukrytej? wołyńskiej mogile…

Stochód płynie wolno jak czas przez stulecia . W jego nurt: dzieje Ukrainy, Wołynia, Powurska wplątał się i mój krótki, ale ważny czas rozpoznawania tajemnic „tego i tamtego” świata . Ocalałem w czasie burzy gwałtownej i krwawej, wyrywającej z korzeniami z rodzinnego domu i miejsca . Czy to już tylko historia?

Historia wróciła do mnie po trzech latach w październi-ku 2004 row październi-ku z Łucka . (Dotarła tam moja książka) . Otrzy-małem zaproszenie na międzynarodową sesję poświęco-ną ukraińskiej ludności Chełmszczyzny i Podlasia . Sesję zorganizował Państwowy Uniwersytet im . Łesi Ukrainki .

– W Kijowie rozpoczynała się właśnie „pomarańczo-wa rewolucja” .

Z okna czwartego piętra hotelu „Ukraina” oglądałem w nocy manifestantów zgromadzonych na placu Teatral-nym, a w dzień pochód młodzieży na Prospekcie Woli .

– Nie były to wielkie manifestacje .

Starsi patrzyli na demonstrantów z „ostrożnego dystan-su”, inni czynili w sklepach codzienne zakupy . Na Uni-wersytecie odwołano zajęcia, ale obrady międzynarodowej konferencji odbywały się bez zakłóceń i opóźnień . Dok-tor Andryj Mokłycia, który przedstawił i omawiał moje wspomnienia, wybierał się z kilkoma kolegami do Kijowa . Na spotkaniu w gabinecie Rektora wzniosłem toast, ży-cząc, by Ukraina znalazła się wkrótce w NATO i Wspól-nocie Europejskiej . Życzenia zostały przyjęte chłodno i z wyraźnym zakłopotaniem . (Musiało upłynąć jeszcze kilkanaście lat, by w 2017 roku prezydent Poroszenko oświadczył, że Ukraina na Zachód szeroko otwiera swo-je wrota) .

Z Łucka wróciłem urzeczony zupełnie inną historią:

dziejami bizantyjskiej ikony Matki Boskiej Chełmskiej . W niezwykłych okolicznościach znalazło się to arcydzie-ło bizantyjskiej sztuki w Łucku . Dzięki trosce i trudowi konserwatora, Anatolija Kwasjuka, wydobyty „z niebytu”

obraz ocalał .

Legenda łączy to dzieło ze chrztem kijowskiej Rusi, czasami księcia Włodzimierza i Daniela, który przeniósł w obawie przed tatarskimi najazdami stolicę swego księ-stwa wraz z kultem świętej ikony z Halicza do Chełma .

Odległe to czasy . Odpłynęły „w niebyt” ruskie księ-stwa, upadła Obojga, a  właściwie Trojga Narodów, Pierwsza Rzeczypospolita, przed kilkoma wiekami zmarł troszczący się o utrwalenie kultu Matki Bożej unicki biskup Jakub Susza, w Paryżu zakończył żywot polski król, Jan Kazimierz, który dzięki tej świętej ikonie

Odległe to czasy . Odpłynęły „w niebyt” ruskie księ-stwa, upadła Obojga, a  właściwie Trojga Narodów, Pierwsza Rzeczypospolita, przed kilkoma wiekami zmarł troszczący się o utrwalenie kultu Matki Bożej unicki biskup Jakub Susza, w Paryżu zakończył żywot polski król, Jan Kazimierz, który dzięki tej świętej ikonie