• Nie Znaleziono Wyników

Nawiązania do starożytności

W dokumencie Ania z Zielonego Wzgórza (Stron 46-72)

„Dla mnie w sztuce nie ma przeszłości ani przyszłości. Jeżeli dzieło nie może żyć zawsze w teraźniejszości, w ogóle nie jest dziełem sztuki. Sztuka Greków, Egipcjan, wielkich malarzy, którzy żyli w innych czasach, nie jest sztuką przeszłości, może nawet jest dziś bardziej żywa niż kiedykolwiek.”

PABLO PICASSO

1. Jan Kochanowski „Odprawa posłów greckich”. Utwór ten został n a p i s a n y n a w z o r ó w t r a g e d i i g r e c k i e j . N a j b l i ż s z y w zaprezentowanej w niej koncepcji świata jest Kochanowski Eurypidesowi, który podobnie jak polski poeta wyrugował z niego wszelkie fatum, przeznaczenie, które w opinii starożytnych greków całkowicie kierowało życiem człowieka.

Jeśli chodzi o stronę kompozycyjną utworu, to Kochanowski zachował w „Odprawie” starożytna zasadę trzech jedności (miejsca, czasu oraz akcji), a także zredukował, również podług wzorów greckich, liczbę osób występujących w tragedii poprzez wprowadzenie postaci Posła, który relacjonuje większość wypadków nie przedstawionych na scenie. Zachował również poeta czarnoleski podział na stasimony i epeisodiony.

Fabułę tragedii stanowi rozwinięcie pewnego fragmentu mitu trojańskiego, opowiadającego o przybyciu do Troi posłów

greckich z żądaniem uwolnienia Heleny.

2. Juliusz Słowacki „Grób Agamemnona”. Poemat ten składa się z dwóch wyraźnie od siebie oddzielonych od siebie część.

Sytuacja wyjściowa jest następująca: podmiot liryczny poematu zstępuje do grobowca, w którym jakoby zostało złożone ciało Agamemnona, jednego z wodzów greckich walczących pod Troją.

Pobyt w tym miejscu nasuwa mu wiele myśli, które przeważnie traktują o kruchości człowieka, nawet wielkiego, w obliczu upływającego czasu. Druga część poematu stanowi krytyczne spojrzenie na Polskę. Przywołany jest tu mit o Prometeuszu.

Poeta widzi analogię pomiędzy nieszczęsnym losem tytana, a Polską, której również sęp „mózg wyjada”, co sugeruje, iż naród polski jest zbyt głupi, aby był w stanie odmienić ciążące na nim fatum.

3. Johann Wolfgang Goethe „Faust”. W drugiej części tego dzieła pojawia się Helena Trojańska, która została czartowska mocą z Hadesu. Faust poczyna z nią syna Euforiona, który pragnie, aby sztuka klasyczna połączyła się z romantyczną nierozerwalnym więzłem. Umiera w płomieniach. Jest to punkt zwrotny w życiu Fausta. Od tej chwili pragnie się poświęcić pomaganiu ludziom.

4. Jan Kochanowski „Treny”. Poeta wykorzystał tu wzory, podług których kształtowano starożytną pieśń żałobną (epicedium).

Cykl ten składa się nań dziewiętnaście lirycznych utworów napisanych po śmierci ukochanej, dwuipółletniej córki poety, Urszuli. Jego kompozycja jest wyznaczana, jak już wspomniano, przez reguły, podług których kształtowano starożytną pieśń żałobną, aczkolwiek odnosiły się one raczej do pojedynczych utworów nie zaś do ich całego zbioru, jak to ma miejsce u Kochanowskiego. Na początku mamy zatem do czynienia z pochwałą cnót i zalet osoby zmarłej, następnie podmiot liryczny ujawnia wielkość straty, którą poniósł, oraz swój żal, że dana osoba odeszła w zaświaty, w końcu zaś następuje pocieszenie i napomnienie, by nie przesadzać w cierpieniu.

Pewną nowością jest tu fakt, iż cykl został poświęcony

dziecku, a nie osobie dorosłej, jak to dotąd bywało.

Kochanowski w „Trenach” często odwołuje się również do greckie tradycji filozoficznej i literackiej. W Trenie I przypomina on filozofa Heraklita oraz poetę Simonidesa. W „Trenie V” zwraca się do małżonki greckiego boga podziemi, Persefony.

Ostatnia pieśń żałobna nosi tytuł „Tren XIX abo Sen”. W nim poeta opisuje ukojenie, jakiego doznał pod wpływem snu.

To właśnie tutaj znajduje się słynna parafraza powiedzenia Cycerona: „humana humae ferenda”. We wersji Kochanowskiego brzmi to następująco: „ludzkie przygody ludzkie noś”.

5. James Joyce „Ulisses”. Joyce konstrukcję swej powieści oparł na wzorze zaczerpniętym z eposu Homerowego. Rzecz dzieje się w ciągu jednego dnia w Dublinie, natomiast jej kluczowym b o h a t e r e m j e s t L e o p o l d B l o o m , n i c z y m s z c z e g ó l n i e nie wyróżniający się mieszkaniec tego miasta.

Narracja powieści opiera się na zapisie, tzw. strumienia świadomości, czyli luźnych, niekoniecznie ściśle powiązanych ze sobą, myśli, co ma odtwarzać potoczny sposób funkcjonowania naszego umysłu. Mimo to jej struktura jest ścisła, gdyż, jak już wcześniej była mowa, opiera się ona na schemacie zaczerpniętym z „Odysei”. Ma ona zatem osiemnaście rozdziałów, które odpowiadają godzinie czasu powieściowego, jej główny bohater przemieszcza się po różnych zakątkach Dublina, a postacie w niej występujące można przyrównać do ich pierwowzorów z epopei Homera – Leopold – Odyseusz, Molly – Penelopa, Stefan Dedalus – Telemach. Oczywiście, nie oznacza to, że Joyce nie jest pisarzem samodzielnym, który musi się wspierać na koncepcjach innych, po prostu, korzysta on z kanonu kultury do powiedzenia czegoś własnego.

W tej książce wędrowanie można odczytać przez pryzmat tych koncepcji filozoficznych, które uznają, że istotą rzeczywistości jest ciągły ruch, przemiana, bycie – i – nie – bycie czymś jednym. Tego typu koncepcjom patronuje Heraklit ze swą metaforą rzeczywistości jako wiecznego przepływu. Nawet wybór strategii narracyjnej dokonanej przez Joyce’a stanowi

– zapis luźnych refleksji niejako płynących przez naszą świadomość – świadczy o rozumieniu ruchu , przemiany, w dalszej konsekwencji wędrowania, jako istoty rzeczywistości, a zatem i człowieka.

6. Architektura. Architektura grecka szczególnie silny wpływ wywarła na budownictwo doby renesansu. Budowniczych żyjących w owym czasie uwodziła ona przede wszystkim harmonijnością i wyważeniem swych form oraz umiarkowaniem w dziedzinie stosowania zdobień. Wiele pięknych przykładów budowli renesansowych zbudowanych podług wzorów antycznych możemy obejrzeć we Włoszech (np. pałac Rucellai we Florencji), jakkolwiek i w Polsce nie brakuje typu pereł architektury – wystarczy wybrać się do Zamościa i obejrzeć jego piękny rynek.

7. Rzeźba. Tu również tradycja grecka odcisnęła silne piętno na nowożytnym, szczególnie renesansowym, rzeźbiarstwie.

To bowiem Fidiasza rzeźbiarze doby odrodzenia uczyli się oddawania idealnych proporcji sylwetki ludzkiej, odnajdywania w ciele wiecznotrwałego piękna. Jednakże myliłby się, kto sądziłby, iż twórcy renesansowi niewolniczo naśladowali swych mistrzów, raczej należałoby tu mówić o podpatrywaniu techniki, szukaniu inspiracji. Zresztą jeślibyśmy porównali ze sobą dzieła starożytnych i, powiedzmy, dokonania Michała Anioła, to palmę pierwszeństwa bezsprzeczne należałoby przyznać włoskiemu twórcy. W renesansie również zaczęto ponownie stosować jako tworzywo marmur, szary kamień oraz drewno, tak powszechnie stosowane w średniowieczu, powoli zaczęły odchodzić w niepamięć. Za najgenialniejsze dokonanie rzeźbiarskie epoki odrodzenia uchodzą: „Dawid” oraz „Pieta”, obydwie te rzeźby wyszły spod dłuta Michała Anioła.

"Nie jesteśmy samoistni, jesteśmy tylko funkcją innych ludzi, musimy być takimi, jakimi nas widzą (…)" – rozważ tą myśl Witolda Gombrowicza w oparciu o jego dorobek twórczy, a także inne przykłady literackie.

Kim naprawdę jestem? To pytanie nurtuje ludzi od tysiącleci, czego świadectwem może być właściwie każdy wytwór naszej kultury. Oczywiście, literatura, a może dokładnie rzecz ujmując słowo pisane, język, jest tu w uprzywilejowanej pozycji, gdyż żadne inne medium nie jest w stanie wyrazić owego pytania i odpowiedzi na nie bardziej wprost.

Jeżeli spojrzymy zatem na dzieje literatury na przestrzeni wieków, to zauważymy, że dominowały w niej dwie tendencje w ujmowaniu tego, kim jesteśmy. Pierwsza, stwierdza, że człowiek jest – mówiąc nieco brutalnie – tym, co je, a zatem wszystkim tym, co można zaobserwować i opisać, co daje się doświadczyć za pomocą naszych zmysłów. Druga, natomiast stwierdza, że to nie prawda, to, czym jesteśmy w naszych prozaicznych zachowaniach, jest tylko zasłoną, iluzją, która przykrywa nam nasze prawdziwe ja. Konsekwencja pierwszego sposobu myślenia może być prymitywny materializm i hedonizm, gdyż skoro moje zachcianki są całym mną, to dlaczego miałbym sobie odmawiać spełnienia którejś z nich? Konsekwencja drugie sposobu ujmowania istoty człowieczeństwa może natomiast zaowocować przekonaniem, że wszystko to, co nas otacza jest

nie warte naszej uwagi, gdyż to, co ważne znajduje się wyłącznie w głębiach naszego ducha. Sądzę, że żadna z tych perspektyw nie jest specjalnie zachęcająca, jednakże ta druga wydaje się stwarzać więcej możliwości rozwiązań, które mogą się okazać wcale trafne.

Odnosząc się zaś do samego cytatu z „Ferdydurke” Gombrowicza zaprezentowanego w temacie niniejszej pracy, to wydaje mi się, że w pewny sensie łączy obydwie te tradycje ujmowania istoty człowieczeństwa, które omówiłem w akapicie powyżej. Człowiek bowiem jest tu, po pierwsze, tym, co najbardziej naskórkowe, powierzchniowe, gdyż tylko tak funkcjonujemy w obiegu społecznym, po drugie zaś, nie jest sobą, tylko czymś, co niejako musi odkryć, a właściwie musi mu zostać odkryte w procesie socjalizacji, przyjmowania różnych form i gąb społecznych. Oczywiście, takie „odkryto – przyjęte” ja nie jest czymś autentycznym, ale być może nic takowego nie istnieje? Przed takim pytaniem stawia nas właśnie sam Gombrowicz.

Bohaterem „Ferdydurke” jest trzydziestoparolatek, który para się pisarstwem, a nawet wydał już książkę, będącą zbiorem opowiadań (Gombrowicz debiutował jako autor zbioru opowiadań zatytułowanego „Pamiętnik z okresu dojrzewania”).

To, oczywiście, Józio Kowalski. Przeżywa on właśnie pewien konflikt duchowy wynikający z tego, że z wyglądu jest już dojrzałym mężczyznom, ale tak naprawdę nie wiem kim naprawdę jest i szczerze powiedziawszy wcale nie chce wiedzieć. Wszakże bycie dojrzałym, uformowanym, nie jest żadnym obowiązkiem. Niestety, ciotki naszego bohatera uważają, że wręcz przeciwnie i naciskają nań, aby się wreszcie jakoś określił, by wreszcie zaczął być kimś. Konsekwencją ich działań jest to, że Józia odwiedza profesor Pimko i zabiera go do szkoły, w której ma on zostać ukształtowany na miarę dojrzałego i odpowiedzialnego człowieka.

Dalsza część opowieści opisuje losy naszego bohatera w szkole, n a s t a n c j i o r a z n a d w o r z e r o d z i n y , z k t ó r ą j e s t

on skoligacony. W każdym z tych miejsc Józio jest podawany presji przyjęcia jakieś roli społecznej, która pozwoliłaby go jakoś określić, która pozwoliłaby powiedzieć, że jest tym a tym. W szkole musi wybierać pomiędzy byciem chłopcem albo chłopięciem, a alternatywa jest tu pozorna, gdyż obydwie te role wpisują się w schemat dorastania, jakie nasze społeczeństwo, nasza kultura wytworzyły na przestrzeni wieków.

Pimko może zacierać ręce – stworzenie pozoru możliwości wyboru naszemu bohaterowi, to nic innego jak tylko „upupienie” go. Na stancji z kolei Józio spotyka nowoczesna rodzinę, która odwróciwszy tradycyjny jej model, realizuje jego nowoczesną odmianę, co, oczywiście, jest tylko zamiana pewnej formy na inną. Naszemu bohaterowi przypada tu rola „zacofańca”

lub też, inaczej mówiąc, jednoosobowego ciemnogrodu.

W ostatniej przystani, w jakiej zakotwiczył Józio, czyli dworze swej rodziny, musi być układnym siostrzeńcem, a gdy w porywie desperacji chce uciec od tego wszystkiego, zostaje wepchnięty w rolę zakochanego młodzieńca, który porywa ukochaną, gdyż na jej ślub nie chcą przystać jej rodzice.

„Ferdydurke” jest zatem książką o formach, ograniczeniach, jakich podlegamy żyjąc w społeczeństwie, ale także w ogóle żyjąc, czyż bowiem to , że jesteśmy ludźmi, posiadamy dwie ręce i dwie nogi, nie jest już w jakiś sposób ograniczające?

Z drugie zaś, strony opowiada o poszukiwaniu naszej najprawdziwszej istoty, które to jednak poszukiwania są zawsze zapośredniczone w drugim człowieku. W „Dzienniku” Gombrowicza możemy odnaleźć następujący fragment, który może nam posłużyć za podsumowanie naszych rozważań o jego dziele: „człowiek jest najgłębiej uzależniony od swojego odbicia w duszy innego człowieka, choćby ta dusza była kretyniczna”.

Interesująca postacią literacką w kontekście prowadzonych w niniejszej pacy rozważań jest Zenon Ziembiewicz, bohater powieści Zofii Nałkowskiej zatytułowanej „Granica”. Pochodził on z mono podupadłej rodziny szlacheckiej. Jego ojciec pracował jako zarządca u bogatszych ziemian, natomiast matka

zajmował się prowadzeniem domu. Ukończywszy studia nasz bohater został pracuje w dzienniku „Niwa”, by w końcu stać się jego redaktorem naczelnym. W tym mniej więcej czasie żeni się Elżbietą Biecką, a jednocześnie odnawia romans z Justyna Bogutuwną, dziewczyną, z którą przeżył chwile uniesień podczas pobytu na wakacjach u swych rodziców. Nasz bohater w końcu zostaje wybrany na prezydenta miasta, w którym żyje, a staje się to dzięki pomocy pewnych wpływowych osobistości, które w odpowiednim czasie zażądają rewanżu. Zenon kończy swe życie samobójstwem, gdyż nie jest w stanie unieść ciężaru zła, które wynikło z jego działań (aborcja Justyna, zdradzanie własnej małżonki, korupcja).

Koleje losów bohatera powieści Nałkowskiej pokazują nam jak łatwo stajemy się, mimo naszych chęci, zabawką w rękach sytuacji, w której się znajdujemy, kontekstu miejsca, w którym przyszło nam żyć. „Jest się nie takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest”. Dobrą ilustracją tej myśli Nałkowskiej jest stosunek Zenona do własnego ojca. Pan Ziembiewicz nie był człowiekiem szczególnie wybitnym, ani pod względem indywidualny, ani pod względem praktykowanej przezeń moralności. Zajmijmy się ta druga sprawą. Otóż, miał on niezwykle duży pociąg do młodych kobiet, które było mu tym łatwiej uwodzić, że należały one do jego podwładnych na folwarkach, które administrował. Ponieważ zaś jego żona nie widziała nic w tym zdrożnego, gdyż mężczyzna musi się wyszumieć, to też pan Ziembiewicz nie miał powodu zmieniać swego stylu życia. Zenon patrzył na to niezwykle krytycznie i w duchu sobie obiecywał, że nigdy nie będzie taki, jak ojciec. Rzeczywistość (patrz: romans z Justyną) dość okrutnie zweryfikowała te jego wewnętrzne przekonania.

Okazuje się zatem, że człowiek rzeczywiście jest tym, czym było miejsce, w którym przyszło mu dorastać, że to ono nas determinuje w o wiele większym stopniu niż nasze przekonania i p o g l ą d y , p o z w a l a p r z e k r a c z a ć w s z y s t k i e g r a n i c e

przyzwoitości.

Makbet, tytułowa bohater dramatu Williama Szekspira, miał swojego realnie istniejącego protoplastę w historii.

Jak donoszą nam średniowieczne kroniki około roku 1040 jeden z dowódców wojsk władcy Szkocji zamordował go, po czym objął tron tego królestwa. Nazywał się on Makbet. Panowaniem cieszył się około siedemnastu lat, po czym został on zgładzony ręką niejakiego Malcolma.

Szekspirowski Makbet był generałem armii króla Szkotów Duncana, która dawała z wielkimi sukcesami, co zresztą było głównie zasługą naszego bohatera, odpór wojskom norweskim.

Wracający po zwycięskiej bitwie do obozu Makbet oraz jego serdeczny druh Banko napotkali trzy wiedźmy, które miały im wiele do powiedzenia na temat ich przeznaczeń. Otóż, nasz bohater miał zostać królem Szkocji, natomiast syn jego przyjaciela również, ale dopiero po śmierci Makbeta. Obaj zbyli sprawę wzruszeniem ramion, tym bardziej, że spieszyli na spotkanie z królem Duncanem, jakkolwiek myśl, że może zostać władcą Szkotów nie dawała naszemu bohaterowi spokoju.

„Czarne myśli napawają go grozą, ale trudno je odpędzić.

Książę Kumberland! Trzeba mi usunąć

Z drogi ten szkopuł, inaczej bym runąć

Musiał w pochodzie. Gwiazdy, skryjcie światło, Czystych swych blasków nie rzucajcie na tło Mych czarnych myśli; nie pozwólcie oku

Napotkać dłoni ukrytej w pomroku, / Aby się mogło przy spełnieniu zatrzeć

To, na co strach nam po spełnieniu patrzeć.”

W końcu napisał do swej żony – Lady Makbet – list, w którym

opisał jej zaszłe wydarzenia oraz niepokój, jaki zaczął trawić jego duszę. Małżonka Makbeta była osobą niezwykle ambitną, która pragnęła władzy, dlatego też szybko zwietrzyła okazję, aby tak pokierować mężem, by ten zrealizował wieszczbę trzech wiedźm. Jej determinacje widać wyraźnie w następującym fragmencie dramatu:

„Przybądźcie, o wy duchy, karmiciele

Zabójczych myśli, z płci mej mię wyzujcie I napełnijcie mię od stóp do głowy

Nieubłaganym okrucieństwem!

Zgęśćcie Krew w moich żyłach: zatamujcie wszelki W mym łonie przystęp wyrzutom sumienia

By żaden podszept natury nie zdołał Wielkiego mego przedsięwzięcia zachwiać

Nie stanąć w poprzek między mną a skutkiem!”

Lady Makbet nie ma większego problemu z pchnięciem Makbeta do popełnienia królobójstwa. Po części dzieje się tak, iż akie jest właśnie jego pragnienie, po części zaś, że jest o jednostką o słabym charakterze, którą można niezwykle łatwo urobić. Dokonawszy tego czynu wkroczył on na ścieżkę, z której nie sposób było już zawrócić. Jedno morderstwo stwarzało konieczność następnego, to zaś jeszcze jednego i tak właściwie bez końca.

Szekspir przedstawił nam tu portret człowieka, który jest marionetką rękach innych ludzi, ale również własnych, nie do końca uświadamianych pragnień i rządz (tak należy, jak sądzę odczytywać postacie trzech wiedźm). Co ciekawe, Makbet jest tego w pełni świadomy, co wynika z jego następującego monologu:

„Życie jesteś cieniem ruchomym jedynie, Nędznym aktorem, który przez godzinę Pyszni i miota się po scenie, aby

Umilknąć później na zawsze; jest bajką Opowiedziana prze głupca, pełnego

Furii i wrzasków, które nic nie znaczą.”

Człowiek jest zatem aktorem, który odgrywa rolę napisaną dlań przez nieznanego autora, a zatem to, kim jest, zależy w dużej mierze od tego, co zostanie mu podsunięte z sugestią, że to jest właśnie jego najprawdziwsze ja.

Bywa również tak, że bohaterowie literaccy przyjmują jakieś maski, mający na celu ukazanie ich innymi niż rzeczywiście są. Wzorcowym wręcz przykładem może być tu tytułowy bohater komedii Moliera zatytułowanej „Świętoszek”.

Tartuffe jest człowiekiem, który bez wątpienia posiadł sztukę manipulowania ludźmi w stopniu wręcz niebywałym, a przy tym potrafił to ukryć pod płaszczykiem nabożności i ogólnej życzliwości. Jego ofiarą padł Orgon, człowiek dość zamożny, głowa rodziny, jednakże nieco ograniczony umysłowo i skłonny do dewocji. To przede wszystkim na takich ludzi polował nasz Świętoszek. Wprowadziwszy się do domu Orgona zaczął realizować krok po kroku swój diabelski plan wydziedziczenia swego dobroczyńcy z jego własnego majątku. Na szczęście, gubi go zadufanie we własne siły oraz pożądliwy charakter. Chciał posiąść żonę Orgona Elmirę, lecz ta zdemaskowała jego niecne zakusy przed swym małżonkiem. Rzecz zakończył się zatem szczęśliwie. Ja tow komedii.

Na przykładzie sztuki Moliera może dojść do wniosku, że niezwykle ważnym aspektem funkcjonowania człowieka w świecie jest – by tak rzec nieładnie – wyrobienie sobie odpowiedniej marki. To bowiem ona zapewniam nam różnego

rodzaje profity społeczne, a nie to kim tak naprawdę jesteśmy.

To również dzięki niej możemy wkraść się w łaski innych, co w skrajnych przypadkach może wyglądać tak, jak w przypadku

„przyjaźni” pomiędzy Tartuffem a Orgonem. Świętoszek mógłby w tym miejscu używając języka Gombrowicza powiedzieć, że skoro już nie możemy uciec od formy czy gęby, to przyjmujmy chociaż takie, które pozwolą nam wygodnie żyć i nie zważajmy na to, czyim kosztem się to obejdzie.

Relacje tego, kim jesteśmy w oczach innych, do tego, kim w rzeczywistości, możemy również obserwować na przykładzie tytułowego bohatera powieści Honoriusza Balzaka zatytułowanej

„Ojciec Goriot”.

Ten ponad sześćdziesięcioletni starzec, mieszkaniec jednego z najnędzniejszych pokoi w pensjonacie pani Vauqer, był kiedyś zamożnym kupcem, zajmującym się handlem mąkom. Nieszczęściem, które sprowadziło go do tak nędznego stanu, była jego nieograniczona niczym miłość do swych córek – Anastazji i Delfiny. Sprawiła ona, że nie był im w stanie niczego odmówić, tak iż wyrosły ona na egoistki, nie potrafiące myśleć o niczym innym, jak tylko o własnym dobrze. Łożąc na ich zachcianki Goriot stał się niemal nędzarzem.

Córki naszego bohatera odwiedzały go w pensjonacie pani Vauqer jedynie wtedy, gdy potrzebowały pieniędzy. Pozostali mieszkańcy tego domu nie wiedząc kim one są, podejrzewali, że starzec zaprasza do siebie ladacznice. Oczywiście, wszyscy to surowo potępiali – „Wedle logiki ludzi o pustej głowie (…) ten szanowny kupiec stał się (…) hultajem, ten „bałamut”

został starym ladaco”. Nasz nieszczęśnik był również

został starym ladaco”. Nasz nieszczęśnik był również

W dokumencie Ania z Zielonego Wzgórza (Stron 46-72)

Powiązane dokumenty