• Nie Znaleziono Wyników

Piękno prawdy, prawda piękna

cZyM Jest PIęKnO?

8. Piękno prawdy, prawda piękna

Piękno oczyszcza, piękno prawdy pozwala umacniać przekonanie, iż pięk-no jest prawdą. Aberracje pięk-nowożytnych dziejów sztuki Zachodu nie mogą prowadzić do pomniejszania wagi wstrząsu wywołanego spotkaniem ser-ca z pięknem jako prawdziwego poznania46 – to ważna dla teologii, dla któ-rej związki ze sztuką muszą być czymś równie elementarnym (niezbędnym

wyposażeniem jej – scientiae fidei – epistemologiczno/metodologicznego warsztatu) jak naukowość. Sama rozumność, bez wrażliwości na piękno, nie wystarczy. Dlaczego? Bo „sam rozum, w tej postaci, która przejawia się w na-uce, nie może stanowić pełnej odpowiedzi człowieka na rzeczywistość i nie potrafi oddać tego wszystkiego, co człowiek może, chce i musi wyrażać”47. Dlatego też, argumentuje Ratzinger, „sztuka jest czymś elementarnym”; doda-je: „Myślę, że to Bóg tchnął sztukę w ludzkie dusze. Sztuka – obok nauki – jest najwyższym darem, jaki człowiek otrzymał od Boga”48.

Siła i znaczenie powyższej argumentacji rośnie jeszcze, jeśli zdamy sobie sprawę, że pochodzi ona z tekstów uczonego i pasterza, który w sposób abso-lutnie jednoznaczny i radykalny występuje w obronie zagrożonej w ponowocze-snej antropologii koncepcji rozumności człowieka (rozumności „od początku”

to znaczy „od-stwórczej”, „od-Logosowej”), czyli tym samym przeciw rozmaitym irracjonalizmom, które pojawiają się nieraz w postaci zderacjonalizowanych teo-rii i prądów w sztuce czy konkretnych dzieł. Czysta racjonalność („sam rozum”) nie wystarczy w służbie prawdy, w służbie człowieczeństwa, bo człowiek to nie tylko rozum. Na tym zresztą polega nieodrobiona po dziś dzień przez teologię przełomu tysiącleci lekcja estetyki teologicznej, której udzielił w czasach oko-łosoborowych Hans Urs von Balthasar, głównie w Herrlichkeit49, ale właściwie w całej swojej monumentalnej trylogii i wielu tekstach rozproszonych. W tym miejscu trzeba zacytować wywiedzione z ducha Balthasarowych intuicji bodaj najmocniejsze zdania Ratzingera w rozważanej kwestii:

„Nie jest to oczywiście wyłącznie problem teologii, ale również duszpaster-stwa, które powinno prowadzić człowieka do spotkania z pięknem. Argumenty trafiają często w pustkę, ponieważ w naszym współczesnym świecie mamy aż nazbyt wiele konkurujących ze sobą argumentacji. Człowiekowi prawie spon-tanicznie nasuwa się myśl, którą średniowieczni teologowie wyrazili w ten sposób: rozum ma nos z wosku, tj. jeśli jesteśmy tylko dostatecznie zręczni, możemy go wykręcić w różnych kierunkach. Wszystko wydaje się przekonu-jące, rozsądne – komu zatem mamy wierzyć? Spotkanie z pięknem może stać się uderzeniem strzały, która rani duszę i w ten sposób otwiera jej oczy, tak że teraz – na podstawie własnego doświadczenia – dysponuje ona odpowiednim kryterium, które pozwala jej na ocenę argumentów”50.

Otwarte oczy duszy – otwarte otwartą raną piękna – są w stanie pomóc w ocenie jakości argumentów dostarczanych przez rozum, w ich klasyfikacji, hierarchizacji. Oto istota związku estetyki i teologii, pulchrum, ratio et fides.

Strzała, trafiając, rani. Piękno poruszając (trafiając) duszę, wyzwala łość – nie za darmo, miłość nie jest królikiem wyskakującym z kapelusza; mi-łość jest dojrzałym owocem wstrząsu, oczyszczenia, która jest cierpieniem. Ten

ozdrowieńczy ból zadaje duszy prawda (bytu, istnienia, życia), jej potężna porcja zawarta w pięknie. To splendor veritatis51, wewnętrzne światło sztuki prawdzi-wej, blask prawdy łamiący kości temu, co w człowieku budowane na kłamstwie, a przynajmniej na płaskiej powierzchni „udawania” życia, wegetacji.

Dla J. Ratzingera sztuka, do której powstania przyczynił się Kościół, jest – obok jego świętości i oprócz świętych – „jedyną rzeczywistą «apologią» jego dziejów”52. Na tym właśnie polega wkład Kościoła w dzieje świata, czyli do-konywana przez Kościół głęboka humanizacja świata: oddawanie Bogu chwa-ły, wskazywanie na Niego poprzez sztukę „nie-użytkową”, „bez-interesowną”.

Kościół by być sobą i robić swoje musi pozostać „ojczyzną piękna”; aby służyć autentycznemu uduchowieniu świata, nie wolno mu pod żadnym pozorem re-zygnować z piękna, które jest tak ściśle związane z miłością (strzała piękna/

prawdy → rana/cierpienie → miłość), że stanowi wraz z nią prawdziwą pocie-chę, „najlepszy sposób na zbliżenie się do świata zmartwychwstania”53. Kiedy Ratzinger szuka ilustracji i wzorca dla tych tez (a właściwie syn-tez estetyki, teologii, duszpasterstwa, antropologii), przywołuje postać Jana Pawła II, któ-rego myśl – pisał to jeszcze w latach 90. – „brała swój początek ze spojrzenia artystycznego, a jednocześnie przewodziła jej troska pasterska: kierowała się w stronę człowieka, aby wskazać mu drogę”54.

Ponieważ wielkie, prawdziwe piękno rodzi się z wiary (źródłem piękna jest Bóg i tylko On), dlatego też spotkanie z pięknem prowadzi do wiary;

piękno nie może pochodzić z pustki – to jest istota przesłania docierającej do serca „strzały”, owoc oczyszczającego wstrząsu. Przykładem jest tu dla Ratzingera wielka muzyka Zachodu (np. Bach) i wielkie malarstwo Wschodu (ikony) – zapraszające do wyjścia poza czyste zmysły, poza siebie, w stronę Tajemnicy Wiary.

Oczywiście, podkreślmy raz jeszcze: nie ma to nic wspólnego z irracjo-nalnością, z odejściem od Logosu i ratio, z czystym estetyzmem (o tym była już mowa). Ale nie ma też nic wspólnego z mroczną, „po-oświęcimską” wizją antysztuki, kiedy to zło jawi się jako tak prawdziwe i wszechmocne, że jedy-nie brzydota jest prawdą o życiu55. Oto dwa skrajne skrzydła tego samego błędu, tej samej achrześcijańskiej estetyki: piękno jest albo wszystkim, albo niczym. Tymczasem chrześcijańska estetyka utrzymuje, że istnieje piękno ostateczne, najwyższe, obejmujące całość doświadczenia człowieczego losu i dziejów ludzkości. I ono jest źródłem oraz modelem wszelkiej obecności piękna w świecie i jego prawdy. Jest nim Jezus Chrystus – najpiękniejszy, któ-ry nie miał wyglądu i wdzięku. W Nim zostaje przekroczony Dionizos, Apol-lo, doświadczenie piekła Auschwitz, po którym „nie da się pisać wierszy”56. A jednocześnie w Chrystusie żadne elementy prawdy obecnej w Dionizosie

(trzeźwe upojenie), w Apollu (harmonia), w doświadczeniu skrajnej udrę-ki i „pozbawionej sensu” śmierci (los wielu, dzieje nas, ludzi) – nie zostają unicestwione, ale uwznioślone. Ostateczne piękno Chrystusa jest przekro-czeniem, a nie zniesieniem i unieważnieniem tamtych estetyk. Jest to piękno miłości „aż do końca”, prawda piękna – nie kłamstwo. Ukrzyżowany Chrystus wyzwala nas od wszystkich pokus i błędów, nie tylko estetycznych. W tej ostatniej dziedzinie proponuje estetykę najwyższej próby wolności i praw-dy: pozwolić się zranić, zrezygnować z zewnętrzności piękna, zaufać miłości, głębi; w sumie – samemu Bogu.

Istnieje jeszcze inny, subtelny formalnie, ale o sporej, niszczącej sile raże-nia, podstęp kłamstwa wobec prawdy piękna: piękno zakłamane, krzykliwe i jedynie powierzchowne, którego istota fałszu polega na tym, że nie budzi tęsknoty za niewyrażalnym, nie odrywa od siebie, nie prowadzi ku ek-stazie (= stanąć poza sobą, obok siebie), ale zamyka odbiorcę w nim samym, nie dając niczego poza przyjemnością, budząc pożądanie, żądzę posiadania57. To piękno, które – według słynnej frazy Augustyna wykrzywia serce ku sobie samemu, które jest – jak rajskie drzewo – „rozkoszą dla oczu”, a jego owoce są „dobre do jedzenia” (Rdz 3,6). Nie szukaj tego, co inne, chciej przyjem-ności na tę chwilę, na teraz – tak brzmi przesłanie tego rodzaju „płaskiego”

piękna. Skąd bierze się ten rodzaj perwersji sprzeniewierzania się pewnych rodzajów piękna własnej istocie, sprowadzaniu duchowej potęgi piękna do kuszącego ornamentu?

Zjawisko to – fenomen zakłamanego piękna – zdaje się być skutkiem (celem? ubocznym efektem?) czegoś jeszcze znaczenie głębszego, a mia-nowicie antymimetycznej awersji dużych przestrzeni sztuki współczesnej.

Twórczość artystyczna pojmowana jako mimesis58 (naśladująca naturę) od-zwierciedla to, co Bóg ukazał jako model, i – jako taka – wymaga wewnętrz-nego spojrzenia na prawzór, czyli na Stwórcę i stworzenie59. Sztuka w tym rozumieniu jest więc „współpatrzeniem z Bogiem (Mitschauen mit Gott60), uczestnictwem w Jego twórczości, odsłanianiem ukrytego piękna oczekują-cego już w stworzeniu”61. Tymczasem współczesne pojęcie „kreatywności”

(nota bene termin ten powstał na gruncie światopoglądu marksistowskie-go62) artystycznej, oznaczające mniej więcej pomyślenie i wykonanie cze-goś całkiem własnego, nowego, czego nikt jeszcze ani nie wymyślił, ani nie zrobił, otóż takie rozumienie sztuki pochodzi z zupełnie innej niż biblijna wizji rzeczywistości i antropologii63. Człowiek nie jest tu poprzedzony sen-sem: przychodzi z rzeczywistości pozbawionej sensu (nie od Boga, ale „z-nie-wiadomo-skąd”) i jest brutalnie rzucony w pozbawioną sensu wolność.

Nie przyjmuje więc i nie naśladuje niczego, ale tworzy w swej rozpaczliwej

i bezsensownej samotności. Twórczość nie jest mimetyką – jest czystą samo-wolą64. Wolno jej wszystko, co jako sztuka potrafi, a jedyny błąd, jaki uzna-je, to „błąd w sztuce”, artystyczna niesprawność – poza tym artyście wolno wszystko, nie zna granic (nie istnieją dobre i złe książki, filmy etc. tylko do-brze lub źle napisane etc. etc.)65. Sztuka taka oderwana od Stwórcy, negująca stworzenie, konsekwentnie staje się przeciwna naturze, prawdzie, dobru;

istnieje realne niebezpieczeństwo (aż jak realne – to wiek XX dowiedział się nazbyt dobrze), że twórczość płynąca z takiej idei stanie się „genialnością i wyrafinowaniem zła66.