• Nie Znaleziono Wyników

Syberya i ciężkie roboty : (Sybir i katorga) : w trzech częściach. Cz. 1 [Nieszczęśliwi]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Syberya i ciężkie roboty : (Sybir i katorga) : w trzech częściach. Cz. 1 [Nieszczęśliwi]"

Copied!
288
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

ш іі i nu mm

W A R S Z A W A

D ruk K. Kowalewskiego, Mazowiecka 8. 1898

S. Maksimów.

(S Y B IR i K A T O R G A )

W T R Z E C H C Z ĘŚC IA C H . % w y d a n i a d zn yieyo , p o p m w i o n e c f o \ u & u p e łn io n e y o PRZEŁOŻYŁ

Ze non P i e t k i e w i c z ,

(6)

Дозволено Цензурою Варшава, 13 Мая 1898- года.

(7)

C Z Ę Ś Ć P I E R W S Z A .

mSZCZĘŚUWL

W drodze, w ciężkich robotach, podczas ucieczki, na w yżyw ien iu , na osiedleniu.

(8)
(9)

1/1/ drodze.

L itościw i nasi ojcow ie,

P a m ięta jcie o nas, niew olnikach, Zam kniętych—na miłość Chrystusa! D ajcie nam je ść , ojcow ie,

N akarm cie nas biednych, uw ięzionych! U litu jc ie się, nasi ojcow ie,

U litu jcie się, n asze matki,

Nad uw ięzionym i, na m iłość Chrystusa! Siedzim y w niew oli,

W niew oli, w w ięzien iach m urowanych,

Za kratam i, za żelaznem i, Za drzw iam i, za dębowemi Za kłód kam i, za w iszącem i. R ozstaliśm y się z ojcem i m atką, Z całą rodziną, ze swoimi.

Pieśń „M iłosierna11.

Oto w jakiej prostej formie zam knięta i jakiem i oiew yszukanem i słowy brzmi prośba aresztantów, idących po stepach syberyjskich; prośba skierowana zw ykle do serc litościwych mieszkańców wsi, napotkanej po drodze. N ie dużo je s t wyrazów w tej pieśni, ale wielkie bogactwo treści,|alo słowa te nie przebrzmięwają pustym dźwiękiem, a treść i układ, szczególnie zaś motyw, wzruszają nie ty l­ ko serca m iękkie, nastrojone miłosiernie.

Słyszałem tę pieśń raz jeden w życiu, ale nigdy nie zapomnę tego wrażenia, jak ie pozostawiła ona w m ojej, ty m razem bardzo znużonej pamięci i wyobraźni, przymglo­ nej różnorodnością obrazów.

Nie pomnę daty, dnia, ani godziny. Pam iętam jasny ■dzień słoneczny, ciepło wiosenne, któro pobudziło mię do

(10)

otworzenia okna i spojrzenia na ubogie treścią i jednostaj­ ne życie codzienne wsi syberyjskiej. W patryw anie się w takie obrazy nie prowadzi daleko. Prędko się w zrok odrywa i zapomina o nich, bo się stłoczą wspom nienia z przeszłości, zawsze żywo świeże, wspomnienia o stronach rodzinnych, któro były dla mnie naonczas dalekie i drogie.

W takim nastroju właśnie byłem i wtedy, w jednej z najdalszych wsi zabajkalskich, kiedym siedział przy oknie w ątłej i starej chałupy, w której uwięziła mię bezdróż wiosenna.

Siedziałem zasłuchany; dochodziły mnie dźwięki j a ­ kiejś niewypowiedzianie tęsknej piosnki. Zwrotki te prze­ niosły m oją wyobraźnię nad W ołgę, gdzie flisak, walcząc z falami, męcząo zbolało piersi pasem, ciągnie swoją pieśń sm ętną, stosując do niej kroki nóg zerwanych. Podobień­ stwo m otywu pieśni syberyjskiej do flisaczej na Wołdze zrazu wydało m i się raźącem. Ale zw rotki jej stają się wyraźniejsze i bardziej określone, a wyobraźnia m oja skwapliwie odtwarza już inne obrazy: Przyjaciółki roz­ plotły warkocze dziewicy przed ślubem, ażeby jej głowę okryć i oto ta dziewica, przypomniawszy, że wkrótce utraci całą swoją swobodę panieńską, w ylewa żal w płaczu piosnki, której skończona jost tylko form a zewnętrzna. M elodja jed nak posiada cechy samodzielności i siły. W piersiach dziewczyny, zdaje się, wezbrały wszystkie cier­

pienia i łzy; jak b y postanowiła ona ostatni raz w życiu wylać je, potokiem skargi jaw nej. N uta piosnki takiej byw a nie mniej tęskna i nie mniej chwyta za serce. W y ­ dała mi się ona podobną do tej, która dochodziła do moich uszu z ulicy wsi syberyjskiej. A le oto piosnka się zbliża. W yobraźnia pośpieszyła skw apliw ie dobrać do jej nuty inne, nowe, lecz znane i podobne obrazy. W e wspomnie­ niach odrodziła się, ja k żywa, cerkiew w iejska z cm enta­ rzem: ubogie pokrzywione krzyże, ogrodzenia zgniłe, zwa­ lone; człowiek żywy, leżący tw arzą do ziemi. Z piersi

jego w ybiega ję k żałosny, płacz cm entarny. Żałośniejszej n u ty od tego płaczu nie słyszałem przedtem i nie przy­

(11)

puszczałem, źe posłyszę kiedyś inne, podobne, a tak wiernie treść odtwarzające. Ale gdy z za węgła wsi syberyjskiej wysunęła się gromada arosztantów, z kozakam i konnym i na czele, z żołnierzami po bokach i gdy rozległa się ріозпка całkow ita, zapomniałem o wszelkich porównaniach. P o ­ rzuciłem je, jak o niepraw dziw ie, dalekie od obrazów, przy­ niesionych powiewem pieśni rzeczywistej. N uty piosnki aresztanckiej zlewały się w jedną. W całej zaś m elodyi słychać było tylko ję k . Ale jęczał nie jeden człowiek; jęczał cały tłum . Słów, pomimo wytężenia słuchu, nie można było posłyszeć; zlewały się one z melodyą—jękiem , k tó ra tak silnie ściskała za serce, źe trudno było słuchać. W ia ł z tej piosnki podmuoh podziemi kopalnianych, czuć było w niej mroki ścian więziennych, ołowiany ciężar k a ­ torgi.

Przez długi czas potem prześladow ała mię męcząca nuta piosnki aresztanckiej i, gdy ją teraz przypominam, nie mogę wskazać innej, która byłaby tęskniejszą. Jestem pew ny, że żadna pieśń rosyjska nie odtwarza ta k w iernie rzeczywistego nastroju i położenia, żadna nie chwyta tak za serce, ja k ta, w ysnuta z cierpień aresztantów w w ię­ zieniach i na stepach. P a rty a więźniów zakutych w k a j­ dany z wysiłkiem przebywa ostatnią setkę wiorst w długiej, uciążliwej, rocznej podróży swojej na przestrzeni siodmiu tysięcy wiorst. Niew iele już pozostawało do domu, t. j. do katorgi.

Dopóki m am y więźniów przed oczami, nie możemy od nich się uwolnić, nie opuścimy tej gromady, posuwają­ cej się wzdłuż ulicy męcząco w olnym krokiem , ledwie po­ ruszając nogami. Szczęk kajdan stał się przytłumionym; je s t jednak głośnym, bo to idą katorżnicy, a każdy z nich porusza łańcucham i pięoiofuntowymi. Tym razem krok jest zwolniony rozmyślnie, w celu zebrania jałm użny. P o ­ chód ten robi wrażenie, bo każdy aresztant do chóru ogól­ nego dołącza swój głos zerwany, żeby tym sposobem prośba była skuteczniejsza i bardziej wzruszająca. Ulicą płynie jęk tej pieśni, wydzierającej się z piersi aresztantów, k tó ­ rzy jak b y w obawie opuszczenia jednego słowa, sfałszow a­

(12)

nia jednej nuty, śpiewają głośno, rzekłbyś, iż chcą sko­ rzystać ze sposobności i ostatecznie wypowiedzieć swą niodolę.

Kozacy i żołnierze, zasłuchani uważnie, wpadli w za­ dumę, do lego stopnia, że zdają się nie widzieć wychodzą­ cych z szeregu więźniów po jałm użnę. Pieśń wywołała pożądany skutek: datki tak są hojne i gęste, że aresztanci naw et czapek nie mogą podnieść; i nie podnoszą.

Z jałm użną śpieszy każdy, naw et znajom a mi starusz­ ka, której syn jed y nak zginął nad Amurem. Skutkiem wiciu nieszczęść, doznanych przez długi szereg lat, cała za­ m ieniła się w serce i mówi tylko w estchnieniam i. Nie posiada ona żadnych środków do życia, nie m a sił; ale się znalazły i jedno i drugie na odgłos pieśni m iłosiernej. Daje jałm użnę z pieniędzy, przeznaczonych na koszulę śm iertelną i gromnicę. D aje i zawstydzona znika, ażeby jej nie spostrzeżono.

Niesie swój datek także włościanin, handlarz, kupiec, który nie dawniej, ja k wczoraj, zdążył oszukać kozaka na owsie i chlebie, cale zaś swoj e życie poświęcił zbieraniu grosza. Daje on jałm użnę i ogląda się; d aje—i nio znika z przed oczu ludzkich.

Dalej wyciąga swój grosz lub piątk ę ubogi kozak, który dużo niedoli zaznał w życiu uciążliwem nad A m u­ rom. Daje jałm użnę i dziecko, posłano przez m atkę, i m a­ tk a z oszczędności, zebranych Bogu na świecę, lub scho­ wanych na czarną godzinę.

Za wszystkie to datki aresztanci już za wsią odpo­ w iadają następującem dziękczynieniem:

W ieczn ie do B oga m odlić się trzeba Za to, źe o nas pam iętać chcecie, O niew olnikach b iedn ych , nieszczęsnych.

Ta końcowa zwrotka i wogóle cała pieśń sm utna słynie pod nazwą „M iłosiernej". Słyszeć ją można tylko na Syberyi. Ale i tam w początkach w ieku niniejszego tylko znany jej był początek, w formie krótkiego recita- tiya, na podobieństwo śpiewu ubogich lub zbierających

(13)

ofiary w cerkwi: „Ulitujcie się, nasi ojcowie, nad nam i, biednym i niewolnikami, zam kniętym i, na miłość ChrystU'

s a “. Tem i słowy proszono o jałm użnę g ł o ś n o , t. j. krzy­ cząc rozwlekle. N astępnie z biegiem czasu ta prośba gło­ śna zamieniła się w śpiew. W Rosyi nie śpiew ają jej wca­ le, gdyż tam więźniów pozbawiono praw a uświęconego zwyczajem, praw a dopełniania przez ludzi m iłosiernych niedostatecznej na utrzym anie płacy skarbowej. Ale w R o­ syi, zamiast „M iłosierneju, bito w bęben. Wywierało to również skutek, chociaż mniej pomyślny, ja k zapew niają aresztanci.

— Grbyby nam wolno było,—mówił mi jeden ze zbie­ gów, katorżników ;—gdyby nam wolno było śpiewać tę

„Miło8ierną“w Rosyi, przychodzilibyśmy tutaj z dużymi kapitałam i. Bęben nie to...

— Gorzej?—pytałem .

— Bęben to rzecz skarbowa: w bęben żołnierz bije. Nie każdy to rozumio, ale każdemu je s t przykro od tego odgłosu. Każdemu strasznie. Skóra cielęca tego nie po­ wie, co język ludzki.

Postaram y się tu zobrazować wędrówki aresztan- tów ze stron rodzinnych do miejsc zamknięcia lub wygnania.

W Moskwie złączeni w jed ną partyę i oddani pod opiekę konwoju z oficerem na czele, wychodzą co tydzień z więzienia centralnego.

P o wyjściu na ulicę, długo się przesuwają przed oczami tłumu, który zna ich sm utne losy, wio, że idą w daleką i uciążliwą drogę, ciągnącą się kilka tysięcy w iorst i trw ającą nie jeden rok. Mało chwil jasnych, lecz wiele niedoli obiecuje ta droga daleka aresztantom , tem bardziej, że pójdą oni pieszo, w kajdanach, nie zaznają w ytchnienia przez rok cały; będą i na deszczach wiosen­ nych i na spiekocie letniej i na błotach jesiennych i na ostrych mrozach zimowych. Szlak długi; długie zam knię­ cie,—tem smutniejsze, że droga aresztancka prowadzi pro­ sto do katorgi, która w pojęciu tłum u ma takie znaczenie ja k piekło.

(14)

8 Y B E R Y A I C IĘ Ż K IE R O B O T Y .

__________t__________

„Tam —mówi lud—tam gdzieś daleko za Syberyą usy­ pane strome pod niebiosa góry. W górach tych wyko­ pane jam y, których głębokość równa się najgłębszym ło ­ żyskom rzek i jezior. Do owych jam pędzą w szystkich skazańców, pędzą na całe życie, raz tylko i nigdy już po­ tem nie wydobędą ztam tąd i nie wypuszą. I będą oni tam siedzieli, dni bożych nio rozpoznając, o świętach pańskich nie wiedząc. Siedzieć będą w ciemnościach i zaduchu przy piecach silnie rozpalonych, śród stosów kamiennych, przy takich robotach, k tóre ani końca, ani term inu nie m ają, które nio dają ani płacy, ani wypoczynku! Usychać będzie ten cały tłum w cierpieniach i sm utku, bo już ztam tąd wszelkie wyjście wzbronione i kraj rodzinny odcięty i dro­ dzy sercu odebrani. A jam a na katordze głęboka, g łę­ boka i zapieczętowana. Z łańcucha zerwać się nie mo­ żna, władza wszędzie znajdzie. Z piasku nie da się uwić powróz; na dalekiej obczyźnie umrzeć trzeba; a kości z żalu po k raju rodzinnym zapłaczą. R adaby dusza ulżyć tej ciężkiej niedoli, lecz mocy niem a. Oto wam, nieszczęśli­ wi, biedni więźniowie, m oja łza sieroca, westchnienie cięż­ kie i grosz pracą krw aw ą zarobiony, może wam potrzebny będzie. Przyda się na chleb, na świecę Bogu za grzechy żywota doczesnego. W drodze ulgę on wam przyniesie, do jam y katorżnej, ciemnej, a głębokiej, św iatła trochę przyśle i ducha pokrzepi. Bądźcio zdrowi, kochani! Oto wam kopiejka moja, niewyszczerbiona; czem chata bogata, tem rad a“.

P a rty a aresztantów, idąc przez Moskwę, zbiera j a ł ­ mużnę obfitą od tych, których porywy serca płyną bezpo­ średnio, więc są szczere i od tych, u których kopiejka za­ pracow ana nie jest zbytkiem, lecz służy na nieodbito po­ trzeby. Popęd ku dobroczynności w tej masie nie p rzy ­ brał jeszcze postaci zwykłej. Nie szuka on wypadko­ wych pobudek, czeka tylko przypomnienia. Dość aże­ by się pojaw ili aresztanci na ulicy, dość jednego szczę­ ku kajdan, ażeby ten poryw przeszedł w czyn natychm iast dokonany. Tłum nio sypie datkam i większymi, ale za to

(15)

gęstymi wszędzie: w Moskwie na ubogich B utyrkacb, w bogatem Zamoskworeczju, na handlowej Tahance i w do­ rożkarskiej Rogoskioj '). Im więcej ludzi na ulicy, im b a r­ dziej sprzyja pogoda i pora rok u skupienia się publiczno­ ści na placach i rynkach, tem obfitsza jałm użna. Ale tru ­ dno sprawdzić, kto daje więcej: czy przypadkowy przecho­ dzień, nabywca jakiego towaru, czy człowiek przykuty do ulicy, handlarz, przedsiębiorca, czy dorożkarz, sklepi­ karz i t. d.. K to wie, czy w takich wypadkach nie aą

wszyscy o równych siłach. Trudno tu określić jak ąk o l­ wiek różnicę. Trzeba jej szukać w innej kategoryi do­ broczyńców, t. j. śród tych, którzy ju ż skończyli swoje interesy na ulicy, którym szczęście posłużyło. Weszli oni teraz do dużych domów i prowadzą duże interesy. Oni także nie są pozbawieni współczucia dla aresztantów, ale w tej swojej krętaninio oczekują silnej podniety. Zycie tych ludzi, zmuszonych do poszukiwania system u i po­ rządku, przechodzi krokiem miarowym, podzielone na dni i tygodnie. Śród tych dni są i takie, które według daw ne­ go zwyczaju przykazań rodzicielskich i wypadków życio­ wych, ale bądź co bądź według modły z góry określonej, są przeznaczono dla miłosierdzia. Źródło jego spoczywa w tem samem uczuciu i szczerem przekonaniu, któro w da­ wnych czasach usiało całą szeroką ziemię ru sk ą klaszto­ ram i i cerkwiami, zaopatrzyło ją w donośne dzwony i bo­ gate darowizny. Do różnych św iąt i dni uroczy­ stych je s t przy wriązana jałm użna w chlebie i pieniądzach na rzecz cierpiących, prześladowanych i zam kniętych—na miłość Chrystusa. Zwyczaj ten, ściśle i jednakow o prze­ strzegany przez całe kupioctwo rosyjskie we wszystkich miastach blizkich i dalekich, dużych i małych, szczególnie jest święty i miły tej większości, która zarazem ze starym zwyczajem trzym a się i wiary dawnej. Jeżeli z jednoj strony współczucie dla nieszczęśliwych je s t silniejsze

(16)

w uciśnionym, a w iara w naukę, według której ręka dają- cego nie może byó pokalana, jest bardziej skończoną i okre­ śloną u starowierców, to z drugiej znowu—zamożność i zado­ wolenie m ateryalne w bractw ach i rodzinach odszczepień- oów wybornie tłomaczy nam duże ofiary w tych m iastach i na tych ulicach Moskwy, które przew ażnie składają się z domów kupców starowierców, „Nagich przyodziejmy— mówią oni; bosych obujmy, głodnych nakarm ijm y, sp ra­ gnionych napójm y, zm arłych pogrzebajm y, a zasłużymy na Królestwo niebieskie. Pieniądz, modlitwy, to ostre brzytwy: wszystkie grzechy zgolą, a więc jed n ą ręką n a ­ leży braó, a drugą—rozdawać, bo kto osieroconych n a k a r­ mi, o tym Bóg pam ięta.11 Te przepisy życiowe, zaczerpnię­ te z przysłowia, pochodzą z dawnych jeszcze czasów, kiedy lud pomieszał bez różnicy pojęcia o zesłańcach i więźniach z pojęeiam ioludziachnieszczęśliw ych, godnych współczucia- W jednym ze starych dokum entów, który dosadnie m aluje położenie wygnańców (w końcu w. X V II), znajdujem y oczywisty dowód, że lud oddawna ujaw niał gotowość do pomocy i osłody ciężkich dni życia każdego skazańca. Protopop Awwakum, jeden z pierwszych wygnańców, prze­ ciwników Nikona, miał pomoc na Syberyi od rodziny wjoe- wody, jego żony i synowej („przyślą kaw ałek mięsa, czasem bochenek chleba, czasem mąki lub ow sa“) i od oficya- listy („dał m ąki, krów kę, owieczek 5 — 6, m ięsa“). Na B ajkale spotkani ludzie nieznajom i zaopatrzyli go лѵ żywność obficie; „przywieźli 40 jesiotrów świeżych, m ó­ wiąc: ot, ojcze, Bóg nam dał na tw oją korzyść, weźmij to wszystko*. N apraw ili mu łódź, zszyli żagiel i na drogę zaopatrzyli we wszelkie zapasy. W M oskwie obdarzał sam C ar z Carycą i bojarami („dał Car 10 rubli; Ł uka ducho­ w ny 10, Rodioń Streszniew także 10, a Fodor Rtiszczew naw et 60 kazał swomu kasyerowi włożyć mi do czapki1*).

To współczucie i pomoc dla wygnańców, zupełnie nieznane w E uropie zachodniej, są objawem dawnym i wrodzonym w społeczeństwie rosyjskiem .

(17)

Niewątpliwie poczucie miłosierno wzrosło i utrw aliło się śród ludu w tych czasach, gdy na wygnanie obierano tak strasznie odległe miejscowości, ja k syberyjskie, i ty m sposobem zwiększano wygnańcom cierpienia, do których dźwigania trzeba było dużo sił i hartu. Tylko dzięki te ­ mu miłosierdziu w postaci pomocy m ateryalnej, W3'gnańcy (dawniejsi i późniejsi) mogli poniekąd stawić czoło w szel­ kim wrogim siłom, bądź ze strony przyrody, bądź ludzi okrutnych. Godzenie tych dwu zupełnie sprzecznych w a ­ runków losu i udziału społecznego pod postacią pomocy z jednej strony i zbyt surowego wykonyw ania obowiązków przez dozorców z drugiej—to było położonie pierwszych skazańców, w jakiem spędzili oni większą część swego ży­ cia na wygnaniu. Swoje doświadczenie i sposoby przeka­ zali późniejszym nieszczęśliwcom. Obie siły: i wroga, i dobroczynna, przetrw ały lata i zachowały się do dni dzi­

siejszych лѵ całej, chociaż poniekąd może zmienionej posta­ ci. Obecnie już naw et nikogo nio dziwią ofiary pieniężno, wysyłano z murów więzionnych, dla tych, co cierpią po za ich ścianami.”

P o wszystkie czasy, a szczególnie w ciągu ostatnich dwu stuleci, rząd usiłował regulować tę ofiarność publi­ czną, która tak się rozwinęła i wrosła w zwyczaj o, żo gdy chciano przeciwdziałać tem u, wszelkie środki były bezsku­ teczne. Oto krótkio dzieje tej sprawy:

Cesarz Teodor uświęcił prawom wypuszczanie z w ię­ zień i)o dwu aresztantów dziennio, w celu zbierania j a ł ­ mużny. Na to prawo powoływali się więźniowie w swych prośbach, zanoszonych do cesarzów późniejszych, gdy do­ znawali utrudnień i ucisku ze strony dozorców. Uciśńień było dużo i wszystkie prośby więźniów w czasach przed P iotrem przepełnione są skargam i na to. P io tr, który nie lubił tego rodzaju spraw z charakterem ludowym i przyjm ował z niedowierzaniem bezpośrednie skargi ludu, uznał i tym razem za najwłaściwsze środki surowe i sta­ nowczo. B,. 1711 postanowił, że ci, którzy się ważą w y­ puszczać więźniów w celu zbierania jałm użny, będą ska~

(18)

zywani na ciężkie roboty. S kargi jed n ak na to, że w ięź­ niowie „z głodu i szkorbutu um ierają"—nie ustaw ały; prawo zaś obchodzono. W M oskwie oprowadzano are- sztantów „na uwięzi" w celu zbierania jałm użny, tak iż senat (ukazem z 20 września 1722 r.) musiał powtórnie zabronić tego zwyczaju. Tych, którzy w więzieniu nie mogli się wyżywić, zaczęto wysyłać do różnych miejsc: mężczyzn na roboty skarbowe w gub. M oskiewskiej z p ła ­ cą 4 grosze dziennie dla każdego; kobiety zaś do przędzal­ ni, gdzie im także płacono po 4 grosze. Jeżeli pomimo to zwyczaj zbierania jałm użn y u trzy m a się nadal, winni bę­ d ą k arani grzywną. Ale już po upływie miesiąca p rak ty k a

zmusiła do ustępstwa. „Tam, gdzie nioma robót skarbowych, mówi ukaz z 17 października 1722 r, wolno wypuszczać do zbierania ofiar po jednej, a gdzie wielu je s t ludzi—po 2 i 3 „uwięzie*. Do uwięzi używać należy długich łańcuchów , „na wzór tych, jak ie w ciężkich robotachw prowadzono". Ze­ braną jałm użnę wolno dzielić tylko między tym i, którzy s§ uwięzieni za przestępstw a państwowe. Uwięzieni za długi powinni być żywieni na rachunek wierzycieli. K atarzy na I, ślepo idąca za w szystkiem i wskazówkam i męża, dowie­ dziawszy się, że więźniowie potrafili wyjednać sobie p ra ­ wo świąteczne chodzenia po jałm użnę od 1 do 6 -go sty ­ cznia, ukazom z dnia 23 grudnia 1726 r. zapobiegła sk o ­ rzystaniu z tego ustępstw a i potwierdziła poprzodnie uka­ zy Piotra. Następnie posypały się inne potwierdzenia te ­ go rodzaju, obarczając sądy nadm iarem papierów, k ręp u­ ją c więźniów i pobłażając dozorcom w nadm iernych zy­ skach, z k ar ściąganych. W reszcie za panow ania A nny różne rozporządzenia w Moskwie pozwalały oprowadzać przestępców na uwięzi, bez ubrania, w sam ych,tylko s ta ­ rych koszulach; „inni za śladami męczeń, z zakrwawiona- m i koszulami nu grzbiecie, a innym przez dziurawe ko­ szule przeglądają rany od bicia". K azano puszczać z do­ brym i konwojowymi, nieodzianych karm ić tą jałm użną, którą zbiorą odziani. D nia 7 lutego 1738 r. znowu zabro­ niono więźniom chodzenia z prośbą o jałm użnę.

(19)

względu, że więźniowie zbierają datk i wraz z włóczęgami ubogimi, poleciła postępować, zgodnie z ukazami. W ro ­ ku 1753 rozporządzenie to potwierdzono; ja k świadczy zaś ukaz z d. 30 m arca r. 1754, więźniowie znowu, dawnym zwyozajem zbierają jałm użnę, chodząc licznie na uwięzi, a z ukazu datowanego 3 listopada 1756 r. widzimy, że więźniowie chodzą na uwięzi w Moskwie po cerkwiach „podczas nabożeństwa" a nadto zaglądają do domów, szyn­ ków, w ałęsają się po ulicach i miejscach targowych z do- rożkai^zami, przyczem piją i wszczynają zwady. Ukazy nie pomogły. P ro k u rato r Tołstoj świadczył, że więźnio­ wie „istotnie chodzą pijani w podartych i pokrwawionych koszulach, mówiąc, że jakoby są torturow ani i skazani na wygnanie, proszą zaś o jałm użnę z w ielkiem zuchwalstwem i krzykiem . W ałęsających się kazano chwytać i postę­ pować według ukazu, ze straży zaś ściągać k ary pieniężne. Ukaz z r. 1761 znowu świadczy, że więźniowie zbierają jałm użnę „zuchwale". P o tw o r z e n iu Tow arzystw a opieki ju ż za A leksandra (r. 1819) wałęsanie się więźniów po­ wstrzymano nie środkam i nacisku, lecz uregulow aną do­ broczynnością. U wrót więziennych przytwierdzono pu­ szki do pieniędzy. Następnie poprzybijano je w kordegar­ dach zarządów gubernialnych i przy ścianach świątyń. P ie ­ niądze tam wrzucane używano na polepszenie straw y, ja ­ ko dodatek do środków przez skarb wyznaczonych. Co zaś zostało od tego, przeznaczano dla aresztantów przy uwolnieniu z więzienia i przy w ysyłaniu na Syberyę. W więzioniach urządzono stoły artelow e. To osłabiło chęć chodzenia po jałmużnę. W podróży na Syberyę are- sztanci spostrzegli, że ofiarowane im pioniądze obracano na kupno dla nich niezbędnych przedmiotów w drodze. Zachęcony powodzeniem takich środków, prezydent komi- syi książę Golicyn, czyni! już zabiegi o nowo sposoby; żą­ dał mianowicie od generał-gubernatorów rozporządzenia, ażeby ofiarodawcy nie dawali pieniędzy aresztantom do rąk, lecz wrzucali do puszek. Rozporządzenie to oczywi­ ście wydano bardzo chętnie, ale wywołało ono tylko po­

(20)

czątek nowej w alki z regulowaniem ofiar dobrowolnych, na co ju ż przedtem niepotrzebnie stracono dużo sił, ja k świadczą powyżej opowiedziane dzieje. Dawanie ja łm u ­ żny do rąk, prócz tej, którą wrzucano do puszek więzien­ nych zewnętrznych i wew nętrznych, w dzisiejszych cza­ sach nio ustało także; praw a zwyczajowego ludności nie zdołały złamać żadne środki. Między innemi jeszoze w ro ­ ku 1767 zauważono, że ofiary nio są w ydaw ane więźniom lecz wnoszone do rubryki żywności. Zalecono, ażeby z ofiar tych dawano każdem u więźniowi nie więcej niż 8 kopiejki dziennie. Z reszty zaś należy kupować ubra­ nie niezbędne. Pomimo jednak, źe wedle praw a, aresztan- tom nie wolno mieć przy sobie pieniędzy (w tym celu usta­ nowiono rewizyę), pomimo, że dawne doświadczenie w ska­ zało bardzo niepewnego pośrednika, z zawistnym i chci­ wym wzrokiem, ofiarność publiczna nie ustaje. N aw et zdaje się w zrasta w m iarę zwiększających się środków przeciwdziałania.

Ofiarodawcy ze sfer kupieckich, chąc swojo uczucia religijne wyładować w czynie, według wzorów Pism a św ię­ tego, opróoz ofiar obowiązkowych, bardzo chętnie otw ie­ rali swoje sakw y przy każdej pobudzającoj sposobności.

P a rty a aresztantów korzysta z tego źródła m iłosierdzia i m a na to jedyne środki, dozwolone przez władzę: W Ro- syi odgłos bębna, niesionego przez dobosza konwoju; w dro­ dze na Syberyi, śpiewanie pieśni „M iłosiernej“ przez całą rzeszę aresztancką. W Moskwie, gdzio według św iade­ ctwa wszystkich więźniów, skazanych na wygnanie, ofiary są szczególnie obfite i duże, środki pobudzenia do m iłosier­ dzia były niezbędne tem bardziej, że droga prowadziła zda­ ła od tyoh dzielnic, gdzie się usadowiło jednolicie kupie- ctwo bogate. Im iona tych ludzi skazańcy pam iętają n a ­ w et na katordze.

— W partyi naszej na każdego człowieka wypadło po 80 rubli, zebranych w samej tylko Moskwie. Na pierwszym etapie robiliśm y podział. P r —ow i O—w rzucają takie datki, że aż się dziwi cała party a. Pr-ow w P reo b raźeń .

(21)

skiem dał wszystkim perkalu na koszulo i nadto dla każde­ go po trzy ruble; prócz tego kazał dać w Bogorodzkiem „sierpianki" na spodnio i po rublu gotówką.

— Moskwa lubi obdarzać jałm użną; więcej niż 10 r u ­ bli na ogół rzadko kto daje. Jeżeli wypadają ak u rat tego dnia im ieniny ofiarodawcy, daje on więcej. I nie było jeszcze takiego zdarzenia, ażeby jakakolw iek partya nie wiozła za sobą z Moskwy całego wozu kołaczy. My uzbie­ raliśm y aż dwa. Z oficerem była taka umowa: na ulicach zatrzym ywać się dłużej; za pięć godzin postoju sto rubli oficerowi i 10 podoficerowi.

— W łodzimierz, mówili inni, to miasto najgorsze. Jałm użn a mała. W iaźniki lepsze, ale również nie należą do hojnych. „Niżny“ już znacznie lopszy. N a Niżnym Bazarze datki były wielkie. N iem a m iast bogatszych i m i­ łosierniejszych dla naszej braci aresztanckiej, nad wieś Szyszkowo, miasto Kazań, K ungur, Jekateryn burg, Tiu- meń, a to dla tego, że w m iastach owych dużo starow ier­ ców' mieszka. Gdy chodzi o jałm użnę nie są oni skąpi...

— J a oto, człowiek grzeszny, piję, a jednak zebrałem w drodze rubli dwieście i tu przyniosłem, z tą sumą, życie katorżne rozpocząłem. Zebrałbym ze trzysta, gdybym nio był pijakiem . Osiedleńcy są oszczędniejsi od katorżników; umieją nawet po pięćset rubli zbierać.

Oprócz tych ofiar dobrowolnych i kopiejek skarbo­ wych na w ikt, wydawanych aresztantom do r$k, partye skazańców niewiele już m ają innych źródeł dochodu. P ie ­ niądze własne przed wywiezieniem do ciężkich robót od­ bierają w zarządzie gubernialnym i w ysyłają do Tobolska pocstą, więźniom zaś dają kwrity. W postojach w ięzien­ nych po drodze skazańcy otrzym ują czasami datki w na­ turze: żywność, ale to nio zwiększa funduszów partyi, po­ mimo zabiegów i pragnień aresztantów. Je st jeszcze je*

') Tkanina cienka. P r z y p . tłom .

(22)

dno źródło dochodu pieniężnego, oryginalne, niespodziane wypadkowe, ale nie zawsze pewne. v

Wiadomo np., że o kilka wiorst przed dużemi m iasta­ mi gubernialnem i na spotkanie p artyi wyjeżdżał wygada- ny, sprytny i zwinny w ruchach młody człowiek, oficyali- sta lub pełnomocnik kupca, dostawcy ubrania zimowego dla aresztantów. Człowiek ten był zwykle w przyjaznych stosunkach z oficerem konwojowym. Za jego wiedzą pro­ wadził interes, korzystny dla aresztantów. Proponował ażeby m u sprzedali to ciepłe ubranie, które mieli na sobie, zwykle kożuszki, otrzymano niedawno w niezbyt odległem mieście gubernialnem . P łacił on niedużo, ale gotówki), i przy tem brał nawet bardzo zniszczone i w za­ mian dawał łachm any, przywiezione z sobą. Odznaczał się zdumiewającym sprytem w kupnie, zdolnością ubija­ nia interesu z korzyścią obustronną. Cały interes zała­ tw iał w ciągu trzech lub czterech godzin, bez względu na liczbę areeztsmlów. To wszyntkich w podziw wprawiało. W yjeżdżając na dobrym wierzchowcu, młodzieniec ten zdążył zw \k le przywieźć i oddać gospodarzowi odzież k u ­ pioną; gospodarz zaś mial joszczo czas odwieźć tow ar w ła­ dzy powolnej, zanim ona zdoła obojrzeć partyę i zanim ta ригіуа przyjdzie do m iasta. Kożuszki, dostarczone przez spryniego przekupnia, wracały znowu na te same ramiona, z których przed trzema dniami wzięto; rzadko kiedy po­ prawiono lub zamieniono jo na lepsze.

— Przynajm niej kożuch nie trąci świożą skórą; tą wonią, którą zawsze posiadają skórki romanowskie i k a ­ zańskie.

— Chociaż ryzykowny interes załatw iał ofieyalista, ale przecież dał mi możność zarobienia rubla na rublu Bez teu t w handlu ani rusz!—myślał dostawca odzieży, g ła ­ dząc z zadowoleniem brodę i popijając tanią herbatę.

— Do p e n s\i rządowej je s t przynajmniej dodatek niezby toczny — dzieciom na mleko;—mówili inni wspólnicy

(23)

i, wszyscy zadowoleni, prowadzili takie operacye lata całe w wielu miejscach.

Prowadzono len handel kożuchami bez udziału wszystkich skazańców, proponując dozorcy, ażeby przyjął hurtow nio nawet takie krótkie i wązkie, że na chłopaków m aleńkich byłyby niezdatne. Chodziło tu tylko o zacho­ wanie pozoru i zapisanie rzeczy w odpowiedniej rubryce wydatków. Skazańcy m ają kożuchy przeważnie dobre, bo nie noszone i nie cuchnące. Mogą je powtórnie sprzedać temuż dostawcy, który znowu dostarczy je drogą utartą.

Słowem, wszyscy zadowoleni podwójnie; ale n ajb ar­ dziej aresztanci, bo widzieli ja k ą taką troskliwość władzy, a co ważniejsza, źe mieli pieniądze, nieodbicie dla nich potrzebne. Po drodze m ają oni mnóstwo pokus oczeki­ wanych i niespodzianych. Pew ien dowódca etapowy utrzy­ m yw ał niegdyś szynk (i dla tego etap ten, oprócz nazwy oficyalnej, nosił inną: „pijacki4'). Dając partyi możliwie najwięcej swobody osobistej, pozwalał on jej upijać się i przepijać wszystko, do ostatniego grosza. Robili to tom chętniej, że niedaleko od owego etapu po drodze lożalo bogate miasto K ungur, rozdające hojnie jałm użnę. Tam odbito straty , a następnie zwiększono znowu zasoby w J e - katerynburgu i Tiumeniu. Ofiary podczas Bożego narodze­ nia i W ielkiej Nocy w Tiumeniu były tak wiolkie i obfite, źe aresztanci etapowi płacili dozorcy, ażeby ich dalej nie wy­ syłał, lecz pozwolił przez te dni pozostać na miejscu, jeść ja ja , mleko kwaśne, wogóle to wszystko, za co w innych miejscach i dalej trzeba płacić z własnej kieszeni, i to bar­ dzo dużo.

Pieniądze to potęga, cuda stw arzająca. Rozpraszają one ciemne mroki na drodze etapowej, ratu ją aresztantów od wielu nieprzewidzianych klęsk. Bez pieniędzy ju ż na etapach zaczęłaby się katorga, życio w drodze byłoby n a d ­ zwyczaj ciężkie, niewolnicze, zależne. W iedzieli o tern wybornie zwierzchnicy, więc brali; wiedzieli aresztanci, więc dawali za wszystko, za co wym agał zapłaty odwie­ czny zwyczaj i nieskończenie wiolka, nieograniczona, po­

(24)

zbawiona sumienia -sam ow ola. Sam owola i zwyczaj zro­ biły to, że życie etapowe aresztantów złożone było z n aj­ różnorodniejszych uciśnień i wym agań. Tu widzimy cały system, który przez długi szereg lat się utrw alał i przybrał postać określoną; dajo się ona sformułować w sposób na­ stępujący: każdy człowiek najrozm aitszem i drogami szuka swobody; pozbawieni je j—szukają tem usilniej. Od cie­ bie zależy swoboda moja. Całkowicie nie możesz mi jej dać, bo to tw oje siły i praw a przekracza; sam mało masz sw o­ body. Ale tyś człowiek wytraw ny, doświadczony, a więc i śmiały. Zadasz sobie niewiele trudu i nam udzielisz odro­ binę tej swobody. Śmiałości i stanowczości nie trzeba cie­ bie uczyć. Nam zaś wszystko jedno: potrafimy oszukać siebie, nieraz oszukani w życiu; część danej nam swobody i praw a przyjm iem y za całość. Ale ty nie chcesz, ponie­ kąd nio możesz dać nam tego darmo. W ym agasz w yna­ grodzenia za tę stanowczość i śm iałość, za tę ofiarę ry zy­ kowną dla mnie, bierz! Bierz, ile ci trzeba, ile to jest w granicach naszych środków! Ale daj nam odetchnąć tą swobodą choć za piątkę lub grosz, którym ją mierzysz. W iem y wybornie, że oszukujemy siebie, że jutro zapłacze­ my, ciężko pożałujemy pieniędzy straconych, sarkać na sie­ bie będziemy za słabość ducha; ptasiego m leka zapragnęliśmy! Ale dziś chcemy zapomnieć o kajdanach, o etapach za nami i przed nam i. Dziś jesteśm y tylko ludzie, posiadający pie­ niądze, a ju tro —możo warnacy, czałdoni i chrapy. Dziś p i­ jem y i tańczymy, ile się tylko da, bośmy tym razem za pie­ niądze zdobyli niemożliwe do kupienia przywileje szacowne. A resztanci kupują 'wszystko; naw et możność zbiera­ nia jałm użny nie zawsze przychodzi im darmo: wymaga nieraz zapłaty. Potem opłacać się będą nieustannie, alo początek datków z ich strony musi się zacząć z chwilą wy­ ruszenia w drogę.

Jeszcze w Moskwie, natychm iast po wyjściu partyi

г więzienia centralnego, doświadczeni zwierzchnicy eta­

(25)

którem i 01 ić się będą, a następnie inni, bliżsi i dal­ si dowódo^fefcujpiwi.

— Jakiem i ulicami m am was prowadzić? — zapytał aresztantów doświadczony etapowy.

— Debremi, jaśnie wielm ożny panie! — odpowiada­ li w ytraw ni.

— Proszę pozwolić bić w bęben i wypocząć; — doda­ wali inni doświadczeni.

— W ypoczynek 50 rubli kosztuje; bęben tyleż, a więc sto rubli dla mnie, dziesięć dla podoficerów, po rublu dla żołuierzy. Czy zgoda? — m ówił oficer.

— Dobrze!—odpowiadali w ytraw ni aresztanci, zupeł­ nie zdecydowani, jeżeli to było święto albo też podróż nie wypadała w m artw ym sezonie letnim . Targowali się zaś, gdy nie widzieli pownych i pom yślnych warunków.

Nowicyusze niedoświadczeni zam yślali się, podziwia­ li krok ryzykow ny i stanowczy swoich towarzyszów, bo wiedzieli, że z tego, co skarb wypłaca, nie można takiej su­ my zobrać; wszyetko trzeba oddać na ekładkę. Ale ju ż przed rogatką Rogoską rozpraszały się ich wątpliwości. P a rty a zaczyna iść powolnym krokiem nie tem i ulicami, które prosto prowadzą do owej ro g atk i i według m arszru­ ty , ale tem i, gdzie są przeważnie sklepy i domy kupców dobroczyńców. P a rty a idzie w porządku od dawna usta­ nowionym: na przedzie katorźnicy w kajdanach, w środku skazani na osiedlenie, bez kajdan nożnych, ale ze skutem i rękam i, po czwórce na jednym łańcuchu. Za nimi także г rękam i przykutem i do łańcucha idą kobiety, skazane do ciężkich robót. N a sam ym końcu szereg wozów z chorymi i bagażem, z żonami i dziećmi, jadącem i dobrowolnie na osiedlenie z mężami i ojcami. Po bokach, na czele i styłu idą konwojowi żołnierze i jad§ kozacy. Obraz ten zawsze i wszędzie jednakow y; czy to w Petersb u rg u , czy za Tom- skiem , czy K rasnojarskiem , czy wreszcie w Irkucku. C za­ som tylko niema kozaków. Obrazy te były szczególnie j e ­ dnostajne za czasów Sporaóskiego.

(26)

Kto widział nieraz ten pochód, łatwo zauważył w stro­ nie zewnętrznej pewien rygor nieszczery, k tó ry w zm aga się podczas przejścia przez miasto i słabnie po za jego obrę­ bem. Rozumie się, rygor ten i porządek istnieje tylko w Rosyi i dla Rosyi *). Na Syberyi aresztanci korzystali z większej swobody. Tam nie pilnowano ściśle porządku przepisanego, za co aresztanci wyrażali swą wdzięczność i zadowolenie z dróg syberyjskich.

— Do Tium enia idziemy, niesiem y kajdany, na pas­ kach, zawieszonycb na szyi, po rosyjsku. K ajdany uciska­ ją 8zyj§ i ram iona w drodze uciążliwej. W Syberyi niesie­

my okowy na rzem ykach u pasa: po syberyjsku, — lżejl — Przez Syberyę idziemy wolniej, czujemy ulgę i m y­ ślim y. A m yślim y tak: jeżeli zwierzchość jest dla nas ła ­ godniejszą, to znaczy, żeśmy do swoich stron przyszli, a przynajm niej zbliżamy się do nich.

— Syberya z tego względu je s t dobra, że nie zmusza do kłam stw a. W Rosyi trzeba zachować karność; po za oczami rób, co ci. się podoba. Na Syberyi idź, ja k chcesz, i bądź sobą, nie udawaj. Do tego nikt nio zmusza.

— W Rosyi myślą, żeś najgorszy człowiek. W Sybe­ ryi zaś wiedzą, żeśmy nio gorsi i nie lepsi od innych. Na swobodzie często ludzie chodzą gorsi od nas, my zaś idzie­ my na uwięzi dla tego tylko, żeśmy prostsi, a raczej głupsi od innych. W padliśm y, bośmy nie umieli końców schować.

Do Tobolska kobiet od mężczyzn nie odosobniano, mogli się widywać z sobą i siadać razem na wozach. Tam się tw orzyły pary kochanków, którzy się poznali podczas długiej drogi, porozumieli się z sobą i prowadzącymi

par-!) M alarzow i Jaeobi, który chciał pochw ycić charakterystyczny n ieład pochodu aresztantów , próby się nie udały w cale. W y je żd ża ł w po­ je, korzystał z objaśnień oficera konwoju, ale aresztanci szli ciągle sz ty w ­ nym, w yciągniętym szeregiem żołnierskim . Artysta m usiał peprzestać na własnej fantazyi i stw orzył obraz, mało zbliżon y do prawdy.

(27)

tyę. Dzięki temu, mogli na własny rachunek najmować jed n ą podwodę. Parom kochanków nie przeszkadza to, że często podwoda bywa najm ow ana za pieniądze składko­ we, a więc siadają na niej po dwie i trzy pary. J a k tw ier­ dzą znawcy, kobiety zbrodniarki w yrabiają na etapach szczególne cechy duchowe, które nie pozwalają im kochać jednego przez cały długi czas trw ania wędrówki. K ochan­ ka etapowa nie je s t zwolenniczką węzłów małżeńskich. Rzadko bywa wierną temu, kto pod jej serce występne pod­ łożył minę; cokolwiek więcej kocha tylko tego, kto jest dzielny i mężny. Dzielność ta w jej pojęciu polega na oszczędności. Większość kobiet idzie na Syberyę za podpalanie lub dzieciobójstwo.

Obio te zbrodnie w ynikają z zazdrości, która znowu powstaje z tem peram entu tych kobiet.

Ów tem peram ent z jednej strony przyczynił się do zguby i prowadzi na katorgę, z drugiej — daje mężozyznom. lekką zdobycz. Kochankami są przeważnie żołnierze etapo­ wi (na przystankach etapowych np. kobiety—według ustaw y- sypiają w izbie żołnierskiej). Mniejszą część stanow ią to ­ warzysze — aresztanci. Zresztą nie należy do rzadkich wypadków stałość uczuć, prowadzących nawet do pewnego rodzaju ślubu cywilnego w takich razach, gdy serce niewie­

ście zdobędzie młodzieniec, skazany na bezterminowe cięż­ kie roboty, a więc pozbawiony praw a wstępowania wzwiąz- ki m ałżeńskie przed upływem 11-tu lat. W e wszystkich tych zbliżeniach niew ątpliw ie tkw i przyczyna, dla której

aresztanci nie uciekają w drodze.

Gospodarze więzienia tomskiego świadczą, że aresz­ tanci, korzystając z okien, wychodzących naprzeoiwko lu ­

źni, po całych godzinach stoją w jednem miejscu, napawa­

ją c się zdała widokiem kobiet w kąpieli. Do celu pożąda­ nego prowadzi datek, czasem gwałt. W więzieniu aresz­ tanci zręcznie chowają się za drzwiami i czekają tam w yj­ ścia kobiet. Te zaś sam e idą chętnie do mężczyzn, całemi gromadami (po 20) robią wycieczki, szczególnie do szpita­

(28)

kobie-ty narzuciły mu chustkę na głowę i tak go łaskotały, że z trudom udało mu się ratow ać ucieczką z położenia nie­ bezpiecznego dla życia. W niektórych więzieniach sami dozorcy ułatw iali schadzki za rubla.

E tapy w każdym razie były dogodniejsze do zbliżeń miłosnych. T ak tw ierdzą sami aresztanci.

— A gdy się nie uda? — Zawsze sobie poradzimy. — Ja k im sposobem?

— W wielkiem mieście lub na dobrym etapie w szpi­ talu. Panowie doktorzy są dla nas łaskawi: pozwalają wytchnąć. Czasem felczerów um iemy sobie kupić: to są ludzie tani, na pieniądze chciwi.

— No, a dalej?

— W szpitalu oczekujemy, dowiadujemy się, czy już dużo kobiet przybyło z Tomska. U dajem y się do dozorcy więziennego z prośbą o ułatw ienie za trzy ruble srebrem; on zaś do partyi żeńskiej zapisze; na to jest prawo! T ak się do bab dostaje. Drogo, ale cóż począć?! Eolczer je d ­ nak tańszy od dozorcy; za ćwierć rubla do łóżka położy*, za 20 kopiejek wypuści J).

— R to lubi płeć ż e ń s k ą — opowiadali nam inni aresztanci — ten musi dużo wydawać i dużo mu potrzeba pieniędzy: na podwody, na datek dla każdego żołnierza; dla oficera osobno. Na wódkę trzeba wydawać podwójnie lub

*) K obiety rodziły vv drodze przed Tobolskiem , następnie prosiły, ażeb y im pozw olono wstąpić w zw iązki m ałżeńskie, albo udać się do j e ­ dnego m iejsca z kochankiem. ,,B y w a ły naw et niejed nokrotnie w ypadki, że ci, co zostaw ili w domu żonę lub męża z uziećm i, nie pozbaw ieni w szy st­ kich praw stanu, a w ięe i nierozerw alności w ięzów m ałżeńskich, prosili, ażeby im pozw olono jeszcze za ż y c ia dozgonn ego tow arzysza lub to w a ­ rzyszki zawrzeć now e zw iązk i m ałżeńskie z osobą idącą w jednej par­ ty i1'. Tak św iadczy pew ien dokum ent u rzęd ow y. W ed łu g prawa, k o ­ bietom przed Tobolskiem nie wolno b y ło w ychodzić za m ąż, w żadnym zaś razie nie pozw alano na zw ią zek m ałżeńsk i kob iecie — kotorżnicy ze skazanym na osiedlen ie.

(29)

potrójnie. D roga strasznie kosztowna, daleka i b a r­ dzo uciążliwa! Na Syberyi jałm użna w pieniądzach m niej­ sza, więcej obdarzają produktam i spożywczymi i westch­ nieniam i. Jeżeli się nie udało zebrać pieniędzy w Rosyi, w Syberyi ich się nie zbierze. O tem pamiętać trzeba!

— N a Syberyi zbierają pieniądze tylko „m ajdania- rze“. K obiety im także usługi przynoszą, jako szwaczki.

— Któż szyje, gdy]w partyi niema kobiet?

— Ludzi pijanych w partyi zawsze bywa więcej, niż, trzeźwych. Tych ostatnich naw et prawie wcale niema, poniew aż piją, więc i przepijają, następnie biorą na k re ­ dyt od m ajdaniarza tytoń i wódkę. W ziął, musi tedy pła­ cić, czem może: jeżeli je s t rzem ieślnikiem — to robotą od­ powiednią. K raw iec jesteś: dłubaj igłą! Szewc — bierz dratw ę w zęby i t. d. Rzadko kto nie posiada jakiegokol­ wiek rzemiosła; wiedzą o ttm wybornie m ajdaniarze i k u ­ pują sami dla m ajstrów zapasy od włościan "vre wsiach. Dlatego właśnie m ajdaniarz *) ma dużo pieniędzy, je s t czlowiokiem najbogatszym. K opiejka jego ma siłę, daje

złotów lu^r-T''"'

Ж Tiumeniu oczekuje aresztantów więzienie i odpo­

czynek. W ięzienio największe, najobszerniejsze ze w szyst­ kich w Rosyi na drodze etapowej. W ypoczynek i pobyt tam je s t najdłuższy (od dwu do pięciu tygodni). W To- bolsku po stworzeniu gubernij syberyjskich, według p la­ nów hr. Sperańskiego, istniała kancelarya (prikaz), otw ar­ ta zamiast „ogólnego urzędu do spraw skazańców*,

istniejącego do r. 1623 w Tium eniu 2). Zadaniem tej kan- c e la ry ije s t podział wszystkich skazanych na kategorye, wyznaczanie miejsc wygnania i t. d. Ponieważ na to wszystko trzeba dużo czasu, więc aresztanci mogą dłużej

’) To są zasobni w pieniądze i sprytai aresztanci. Sprzedają oni wódkę, karty, produkty sp ożyw cze i t. d. Pow iem y o nich osobno w rozdziale następnym.

3) Tutaj znowu przeniesiono Uancelaryę, całkiem słu szn ie, na

(30)

w ytchnąć, przyjść trochę do siebie, rozważyć przeszłe

i przyszłe w arunki życia. Słowem, więzienie tobolskie grało bardzo dużą rolę w całym bycie etapowym aresztan- tów. N abierali oni tam doświadczenia: grupy wychodziły ztam tąd bardziej zwarte i mocne. W ięzienie to, bardzo bo­ gate w wypadki różnorodno, było jak iem ś środowiskiem, ważnym punktem , gdzie aresztanci wiele się uczyli, wiele nabierali wskazówek, niezbędnych w ich położeniu w yjąt- kowem, w nowych w arunkach życia na obczyźnie. Pomimo podziału nagrupy w edługkategoryi,pozostaje taki sam porzą­ dek,jak na etapach poprzednich, z tą wszakże różnicą, że p rzy ­ biera bardziej określone formy. Prawo kancelaryi posyła­ nia więźniów na roboty m iejskie ułatwiało ucieczki z w ię­ zienia i z tych robót. Pomimo surowego dozoru i zam ­ knięcia, robiono fałszywe m onety srebrne, dokum enty, pas- porty i pieczęcie. Ohoc;aż więzienie w Tobolsku od­ gryw ało rolę nieokrośloną, jako m iejsce chwilowego poby­ tu, oberży, było jed n ak ważną s?kołą doświadczenia i nauki dla areaztantów; nauki życia na wygnaniu, k a to r­ dze, na osiedleniu i etapach. H istorya tego więzienia jest oryginalna i pouczająca, któ ra może być prototypem dla wszystkich więzień rosyjskich. To zbiornik, do którego ściekały wszelkie nieczystości, zebrane we wszystkich in­ nych więzieniach rosyjskich. Było ono niegdyś samo przez się miejscem ciężkich robót; przebyw ali tam skazań­ cy, przykuci do łańcuchów i taczek.

W w ięzieniu tobolskiem partyo aresztantów dzielono na dziesiątki; nad każdą zaś czuwał osobny zw ierzchnik,— dziesiętnik; nad wszystkiemi dziesiątkam i główny dowo­ dzący, starszy („starosta"), obierany przez partyę. K ance- larya zatw ierdzała wybór i następnie już żaden oficer eta­ powy nio miał praw a zmienić tego zwierzchnika, chyba ty l­ ko na żądanie całej partyi. Zbiera on zwykle jałm użnę, dawaną w drodze. Chodzi z konwojowym po chatach tych wsi, w których stoi etap, gdy tam oznaczony je s t wypo­ czynek całodzienny.

(31)

Z więzienia tobolskiego aresztanci wychodzili zaso­ b n i ą zapasem nowych danych co do swego znaczenia spo­ łecznego. Każdy m iał w worku dwie koszule, dwie pary spodni, na ramionach nowy ja rm a k — sukm anę z grubego szarego sukna z żółtym albo czerwonym asem lub dwójką na plecach; w spodniach z tegoż m ateryalu i w „brodniach", obuwiu wynalazku syberyjskiego, prostem, nietrwałem , albo w „kotach". W zimie m ajątek ruchomy jeszcze bar­ dziej wzrasta. A resztant może to wszystko zachować lub sprzedać, amatorów znajdzie dużo: żołniorz z konwoju, han­ dlarz-m ajdaniarz, włościanin ze wsi przydrożnej i t. d- Cena kożucha nigdy nie jest wyższa nad dwa ruble, bywa nawet pół rubla, brodnio 25 — 40 kop., rękaw ice 20 kop. Sprzedają nie tylko sztuki pojedyńcze, ale i wszystko r a ­ zem, szczególnie w pobliżu dużego m iasta gubernialnego. Tam się tlomaczą, że zginęło, że się zamienili na strawę, żo towarzysze skradli. C zeka za to niewątpliwie chłosta, lub, dla przyśpieszenia egzekucyi, pobicie po tw a rz y ,— k a­ ra zawsze nieunikniona. Muszą ich ubrać, gdyż niem a in- innej rady. Tym sposobem w nową odzież trzeba było za­ opatryw ać skazańców w każdera mieście gubernialnem . Tego rodzaju handel jednak trw a w całej pełni, pomimo ukazów, z których pierwszy ogłoszono jeszcze w r. 1808. Przehandlow yw ano nawet kajdany syberyjskie, ważąco 10— 12 funtów' na 4—5 funtowe. Za resztę wagi prze­ kupnie dopłacali aresztantom .

W ięzienie tobolskie wpływało na pewne zmiany w pochodzie. Dawniej skazańcy szli przez Rosyę wszyscy razem , następnie osobnemi grupami: katorżnicy, osiedleń­ cy i kobiety, według ukazu z r. 1826. W dalszej drodze aresztanci umieli te grupy zmieszać, porządek nakazany przez prawo zmienić. Ale w urzędzie (kauceiaryi) usil" nie starano się zachować ten podział. R az na tydzień wy­ praw iano ztam tąd albo kajdaniarzy, albo kobiety, albo wreszcie osiedleńców. Czasem inaczej: pierwsza partya kajdaniarzy, pierwsza, druga, trzecia osiedleńców, potem kobiety, znowu osiedleńcy — czwarta i piąta; dalej — dru­

(32)

ga kajdaniarzy i potem znowu cztei-y lub pięć partyi osie­ dleńców, wszystkie w odstępach tygodniowych. Osiedleń­ ców po trzy i cztery pary przykuw ano do łańcucha, po dwu za ręce. Do tego służyły kajdany ręczne, pomysłu genera­ ła Kapcewicza, zatwierdzone 1 m arca r. 1832. Dawały one możność przykuw ania do łańcucha, zamiast, jak dawniej do pręta, który był niedogodny, gdyż podczas pochodu rę- ee tarły się o kajdany, nie zawsze dobrze dopasowane. Ludzie wysokiego wzrostu ciągnęli do góry nizkicli i od­ wrotnie, ręce wysokich ciężyły w dół. Słabi nie mogli zdążyć za silnymi. Od nieustannego tarcia ręce nabrzm ie­ wały i pokryw ały się ranam i; przy tem z powodu przym o­ cowania do pręta, nie można było nakładać rękawic. Pod­ czas mrozów zimne żelazo spraw iało straszne męki, tem bardziej, że nie można było w ykonyw ać żadnych ruchów dla rozgrzania się. Oficer, prowadzą cy partyę, nie m iał praw a podczas pochodu otw ierać kłódki na końcu pręta. Klucz zamykano w osobnej skrzynce pod pieczęcią rządo­ wą. Można go było wyjąć ty łko na stacyi etapowej. J e ­ żeli więc ktoś zachorował w drodze, trzeba było wszyst­ kich sadzać na wóz. Podczas noclegów aresztanci nie m ie­ li najmniejszego spokoju, gdyż ruch jednego czuli wszyscy inni, przykuci do pręta. Za każdym razem, gdy jeden wy­ chodził w nocy na dwór, wszyscy inni, razem przykuci m usieli mu towarzyszyć. „Strach i pognębienie — czyta­ my w dokumencie urzędowym — m alujące się na twarzach aresztantów w chwili gdy przystępowano do przykuwania; radość ogólna i wdzięczność dla władzy, gdy im pozwalała iść pojedynczo w kajdanach, w ym ownie przekonały, że pręty są o wielo uciążliwsze niż, kajdany". P ręty , używ a­ ne przez osiem lat (od r. 1824) zastąpiono łańcucham i różnej długości (od 11 wierszków do 1V2 arszyna). Ale oto nowa bieda: szybko'chodzący ciągną za sobą opieszałych; gdy się jeden zatrzyma, wszyscy muszą stanąć. Idzie czasem po ośmiu lub dziesięciu ludzi, skutych razem . Ale aresztanci umyślnie zwalniając chód, tak ażoby nio podobna było za­ uważyć, kto głównie to robi, potrafili i ten sposób zaku­

(33)

wania uczynić tak niedogodnym, żo sami kon woj owi chętnie zarzucają, go. Trzeba w ciągu jednego dnia do miejsca po­ stoju przejść wiorst 30 i więcej, żeby zdążyć do etapu. Gdy rano wyjdą, trzeba nocować na przystanku etapowym; zno­ wu dzień iść, żeby dotrzeć do etapu, a tam ju ż „dniów ka1*, wypoczynek („rastach"). N a trzeci dzień znowu droga i nocleg na przystanku, dalej dniówka na etapie i t. d.

Na pierwszej stacyi aresztanci urządzają osobny, s a ­ modzielny artel, który m a takie same znaczenie, ja k w ogó­ le wszelkie artele. T aka grupa zsolidaryzowana pozostaje następnie nierozerwalną przez cały czas pochodu etapow e­ go, samodzielna i odrębna od zorganizowanej na mocy p ra ­ wa. Nie niwecząc, a naw et nie osłabiając zadania i znacze­ nia tej, którą stworzono w Tiumeniu na rozkaz władzy, utrzym ują w łasną, w której chętniej i łatw iej zbliżają się towarzysze. A rtel taki nie w ym aga reform y, zmian i ulepszeń. Przychodzi w formie gotowej, nie wiadomo kie­ dy obmyślanej, ale dotychczas święcie zachowywanej. Aresztanci bardzo upodobali tę postać zjednoczenia i za­ wsze j ą zachowują, czy to w więzieniu , czy podczas po­ chodu. W rządowym artelu jest starszy; w aresztan- ckim przekupień — majdaniarz. Na tom polega różni­ ca, na pozór błaha, w rzeczywistości jednak ogromna. Stworzenie artelu aresztanckiego poprzedza licytacya ze wszystkiemi cechami zwykłych obrotów handlowych. W chodzą tu w grę oddzielne przedmioty: 1) trzym auie wód­ ki, 2) kart, 3) produktów spożywczych, 4) ubrania i t. d. Do licytacyi dopuszczani są wszyscy bez różnicy; zwy­ cięża zaś ten, który posiada w orek najgrubszy i doświad­ czenie. Są to przeważnie ludzie oszczędni, ciułacze, któ­ rym w duszy wygasła wszelka pokusa, których życie wię­ zienne nie jest stargane rozpaczą i niedolą, lecz płynie ta ­ kim obfitym strum ieniem , bez troski, ja k na swobodzie. Biedak, nie posiadający danych i zdolności odpowiednich, nie chwyci się tego procederu. Ale za to nio wypuszczą go z rąk ci, którzy trudnili się handlem na swobodzie a w drodze zdołali zaoszczędzić pieniędzy. Przedm ioty han

(34)

-dlii zagarniają najczęściej jedno ręco; ale gdy idzie wielka partya przeszło sto osób), handel rozdra bia się. Jedni otrzym ują praw o sprzedaży kart, kości i wogóle wszelkich przedmiotów gry; inni — tytonia, wódki i wszelkich pro- diikiów, osładzających życ ie; inni jeszcze — prawo handlu artykułam i spożywczymi. Czasem handel rozpada się j e ­ szcze na liczniejsze kategorye; postacie jed n ak i kierow ni­ cy tego procederu zmieniają się w drodze. Je d n a np. umowa istniała do Tomska, gdzie poraź pierwszy dzieliła się partya. następnie druga od pierwszego etapu za Tom- skiem do K rasnojarska. Ztam tąd trzecia do Irkucka, dalej nowa aż do Nerczynska. Na Syberyi partye liczą po 200 o s ó b 1). Zapłaciwszy artelowi kilka, a czasem nawet, k il­ kadziesiąt rubli za prawo handlu, przekupnie obowiązani są mieć wszystko na każde zawołanie aresztantów. Część pieniędzy, otrzymanych od przekupniów, idzie do równego podziału dla wszystkich, część zaś mniejsza — na ręce „starosty" urzędowego, który powinien sumiennie strzedz tej sumy. Za zgodą ogólną i na mocy postanowienia całe­ go artelu może on za te pieniądze kupować wszelkie ulgi od zwierzchników etapowych (oficera lub podoficera): p ra ­ wo śpiew ania „Miłosiernej “, zbierania po wsiach, na rzecz całego stowarzyszenia, pieniędzy i artykułów żywności, p ra ­ wo korzystania z łaźni na etapie, czasem kąpieli w rzece; pozwolenie, dla przekupnia lub jego zastępcy, udania się do szynku, możność zdjęcia kajdan pod warnackiem słowem honoru, najęcia pod wody (oprócz przepisanej liczby skarbo­ wych) za pieniądze arteiu dla osłabionych, chorych i na umieszczenie kajdan, zdjętych w drodze, aby ulżyć całej party i.

— Gdzież konie najm ują?

— M ają je sami etapowi; to jest środek utrzym ania żołnierzy i panów oficerów.

') Praw o o k reśla liczb ę ludzi, stanow iących jed n ą partyę, w gn- berniaeh w ew nętrznych od 20 do 60, w syb eryjsk ich od 50 do (i0, 100 lub w ięcej. T ym czasem średnia cyfra w parf.yach, w ysyłan ych co t y ­ dzień (,50 razy na rok), byw ała w rzeczy w isto ści różna.

(35)

— Czyż to podobna?

— My, doprawdy, nie wiemy, kto lepszy. Czy ci, co prowadzą, czy ci, co idą? W pobliżu K azania etap nazwa­ no pijackim , bo był pijackim . Tam upajano wszystkie partye. W gub. Jenisejskiej był drugi tak i etap, gdzie mieszkał oficer. U trzym yw ał 011 szynk i miał pięć córek. My — ludzie ułomni, a dusza jednaka: nie odebrano nam siły pokus, bo i walczyć z niemi trudno.

— Proszę posłuchać:

— W yruszyliśmy z „miasta Tobolskiego" i nie uszli­ śmy wior3t dziesięciu, gdy naraz słyszymy krzyk etapow e­ go, który szedł za nami.

— S tarszy!

W ezw any zbliżył się.

— Zapytaj parf.yę, ilo da za listy kategoryczne? Zapytał i otrzym ał odpowiedź:

— Po pięć kopiejek od osoby.

— Mało. N ierh dadzą po dziesięć;—i znowu posłał starszego, który proponuje partyi po osiem; ta się nie zga­ dza. Ostatecznie dobijają targu po dziesięć.

Zapłacili, a za to przeczytano im listy kategoryczne. — A przecież wiemy, darmo powinien to zrobić; dar­ mo do miejsca doprowadzić.

— Czy takie tylko działy się rzeczy! — mówili ska­ zańcy. — Nieraz słyszeliśmy, ja k oficer wzywał starszego i mówił: „Niech-no partya uczęstuje naczelnika etapowe­ go jajam i".

— Można! — odpowiadali na to i wybierali dziesięciu towarzyszy z głosami najdonioślejszymi, którzy szli do wsi i śpiewali smętną „M iłosierną". Lud dawał im jaja, z k tó ­ rych pan naczeluik przyrządzał sobie jajecznicę i jad ł z wielkim apetytem .

W dalszym ciągu zobaczymy, że partya stara się zaw- ezo żyć w harmonii z oficerami i innymi konwojowym i i we wszystkiem im dogadzać. Swoją drogą i oficer m u ­ si pobłażać.

(36)

A resztanci podczas pochodu zapominają o swoich nawyknieniach włóczęgoskich. Konwojowi muszą czynić ustępstwa. W rezultacie tworzy się wzajemna poręka, zo­ bowiązanie żyć zgodnie i harm onijnie. Ztąd znamienne

zjawisko: aresztanci z etapów i drogi etapowej praw ie n i­ gdy nie uciekają. Bywały zdarzonia takie, ale bardzo rzadko, i to przeważnie na Zabajkalu, w pobliżu miejsc ciężkich robót albo na pustyniach, ja k np. za Leną. A przecież sposobności nie brak.

Przy samej drodze takie gęstwiny leśne, że dość tyl­ ko rzucić się w bok, a nikt już zbiega nie potrafi naw et z psam i wytropić, szczególnie na wiosnę albo latem . T r a ­

wa wysoka, a w niej korzonki słodkie i jagody. N a dany sygnał mogliby naraz wszyscy aresztanci wpaść w te gęs­ tw iny. I cóżby poradziło 20 lub 30-tu konwojowych?

— Niedobrze uciekać z etapów; — mówili doświad­ czeni aresztanci. Zresztą i artel tego nie lubi. W ytraw ni zwierzchicy tak mówią: „róbcie, chłopcy, co wam się po­ doba, ale niech n ik t z partyi nie zbiegnie. J a k jeden zam­ knie,—wszystkich do łańcucha przykuję". A z łańcuchem ciężko! L atem miażdży on stawy; w zimie w szystkie koś­ ci cierpią. W naszej p artyi raz się zdarzył taki wypadek: za­ kuto! W zimie łańcuch straszny, zimniejszy od mrozu. Ileż wycierpieliśmy! Zdawało się, że szpik w kościach zamarza *).

— Z naszej p arty i—mówili in n i—pewnegorazuzbiegł młodzieniec gorący, lecz niedoświadczony. Strach! My­ śleliśmy, że łańcucha nie unikniem y; a tu zima w całej pełni. N aradziliśm y się i przyszliśmy do zwierzchnika:

— T ak i tak się stało, jaśnie wielmożny panie! Zrób nam łaskę; pozwól odszukać zbiega. Znajdziemy go, aże­ by nie było odpowiedzialności przed władzą.

— Dobrze! — mówi.

•) Za dw ie kopiejki od osoby można b yło pozbyć się łańcucha. U szczuplano tą daniną strawne.

(37)

B ył to oficer stary, doświadczony, znal przestępców

i rozum iał słowo warnaokie.

Ruszajcie! — zawołał. I naw et nio dał nam konw o­ jowych. Poszliśm y za poręką artelu. Sam i w ybraliśm y

poszukiwaczów. Zrobiliśm y obławę w lesie. Szukaliśmy przez całą noc i rano. O południu po upływie doby przy­ prowadziliśmy zbiega, ale nie tego. Nasz—młody parob- czak, lat 18, a ten — człowiek stary, lat 50. B ył to włóczęga, a takich w lasach syberyjskich jest tyle, co pni.

— Nie tego przyprowadziliście! — mówi oficer. — A czyż wam, wielmożny panie, nie wszystko jedno?! Pom yślał trochę zwierzchnik i zgodził się, żeby tylko liczba była ta sama. A tam — niech sprawdzają, na czy­ im otapie zdarzyła się zamiana...

— No, a starzec? — spytałem.

— U party był na razie; wiadomo! Z a kogo wy mnie podacie? Może za katorżnika, może za bezterminowea? W lesie mi lepiej, niż z wami. Mówił dużo. a nam wszyst­ kie jego słowa śmiesznemi się wydały.

— Stary jesteś, a głupi. Ja k i djabeł broni ci w I r ­ kucku powiedzieć: J a m nie ten; przez omyłkę zam iast in­ nego podano. Zaczną się poszukiw ania, a ty siedź sobie tym czasem w ciepłym kącie. Na mrozie je s t gorzej, p rzy- tem nie zawsze strawę sobie zdobędziesz, a tam w więzie­ niu przecież skarbowa!

Pom yślał starzec i pogodził się z losem. — Zeby tylko władza się nie rozgniewała...

— A tobie co do niej? Dzieci z nią chrzcić będziesz. Niech się gniewa, niech poszukuje. Nie m a ona roboty, czy co? Patrzcie! Pożałował!... Myślisz, źo ci ona krzyż na grzbiecie zawiesi za to, żeś się włóczył ja k wilk po lasach?

Starzec znowu się zamyślił, a my tymczasem jem u od całego artelu rubla wsunęliśmy: zgodził się! I poszedł z nami. Potem powie, że je st „niepomnym". T ak też władza wszędzie go zapisze.

(38)

Zwyczaj zamiany imion, upodobania w pseudonimach na etapach bardziej są rozwinięte, niż gdzieindziej. Cza­ sem za marne wynagrodzenie osiedleniec bezrolny bierze

imię katorżnika na etapach, żeby potom w pobliżu już sa­ mej katorgi powiedzieć, iż je s t osiodleńcem, gdy obdarzo­ ny j eg° dobrodziejstwem i przykryty jego imieniem kator-

żnik pozostał daleko i skorzystał gdzieś z praw włościanina. Zwyczaju tego nio mogło zniweczyć nawet prawo surowe, skazujące osiedleńca z pseudonimem na pięć lat katorgi, a katorżnika, po wym ierzeniu chłosty (stu uderzeń), na do­

danie pięciu lat w stosunku do 20-letniej katorgi. Zam iana imion nie ustała także między osadnikami, pomimo, że obu zam ieniającym groziły roboty fabryczne po dwa lata.

D rugi wypadek, opowiedziany nam przez świadka naocznego, wymownie dowodzi, źe p arty a aresztantów w drodze bynajm niej nie czyha na sposobność ucieczki i nie dąży do niej. Ham idcem tu bowiem jest ustrój ar- telo wy.

Było to w pobliżu Tiumenia. P a rty a składała się z trzystu ludzi. Przybyła do przystanku etapowego zwykle ciasnego i niewygodnego. Aresztanci chcieli iść dalej, aże­

by odpocząć w etapie, i to dłużej, z doliczeniem czasu zy­ skanego w drodze. Oficer przystał na to. Poszli dalej po krótkim postoju. A le w drodze niespodzianka: zbiegło trzech: Oficer złajał skazańców i zagroził im kar§. Oni zaś wybornie odczuli jego przykre położenio i całą odpo­ wiedzialność wzięli na siebie. W ybrali odpowiednich lu­ dzi, doświadczonych włóczęgów, także bez konwoju, i zra- n a dnia następnego dostarczyli wszystkich trzech zbiogów. Przyprow adzili do oficera, który zapowiedział karę i, nie do­ znawszy protestu ze strony aresztantów, wym ierzył w in­ nym po sto plag.

Teraz proszę nam pozwolić rozprawić się z nim i;—- rzekli skazańcy. Otrzym awszy zezwolenio, dodali jeszcze od siebie każdem u po pięćset plag, i to tak surowych, że ich okrucieństwo w zdumienie w praw iło oficera etapowego, obytego z widokiem k a r cielesnych.

(39)

Trzecia partya w upalny dzień lipcowy zażądała k ą ­ pieli w jeziorze. Otrzymawszy zezwolenie, zdjęła k ajdany i ubranie na brzegu, nasyciła się przyjemnością zakazaną i przybyła na punkt zborny w całym swym składzie.

N a wzgórzu Borszczowskiem (za B ajkałem ) z pod do­ zoru oficera surowego zbiegło z czwartej, następnej p a r- ty i naraz sześciu ludzi. Towarzysze nie poszli ich szukać.

Im dalej, tem bardziej się w ikłają stosunki wzajem ne konwojowych i aresztantów. Pierw si wym agania swoje rozszerzają, drudzy ustępstwa coraz większo czynią. K o n ­ wojowi nie pom ijają najm niejszej sposobności, ażeby z aresztantów ściągnąć haracz. Pomysłowość w tym wzglę­

dzie je s t zdumiewająca.

W większości wypadków pretensye żołnierzy są w y­ razom jak iejś ostateczności. Każdy z nich, otrzym ując z kasy skarbowej około 3 rubli rocznie, szuka sobie płacy dodatkowej za służbę uciążliwą z okruchów aresztanckich. Rzekłbyś, że ten żołnierz przez całe życie nie ja d ł i oto te­ raz, z obawy ażeby, nie umrzeć śmiercią głodową, chw yta na oślep, co mu się nawinie, nie gardzi niczem, nie czuje wyrzutów sumienia, że nędzarza obdziera z ostatków. W rzeczywistości je st tak, że gdzie żołnierze szeregowi — tam katorga, gdzie zaś kozacy syberyjscy (jak np. w S ybe­ ryi wschodniej), tam inna piosnka. Kozak nie ja d ł kaszy, nie m ieszkał w koszarach, nie otrzym ywał kijów. W spo­ kojnej pracy wiejskiej wyrobił w sobie cechy łagodne, więc je s t wrażliwym i współczującym niedoli skazańców; skłonnym do ustępstw. Oto proszę słuchać i rozważać:

P ew n a p a rty a kończy wypoczynek dzienny na S y ­ beryi. Nad ranem słyszy zw ykłą komendę: „W stawać!* G odzina czwarta w nocy, mróz straszny. W koszarach etapowych tak zimno, że aresztanci dzwonią zębami.

Rozpoczęła się krętanina: „w drogę!" Rozlega się od­ głos bębna, to znaczy: „Na wozy!" „Wychodzić na podwó­ rze!" Aresztanci kładą na wozy worki; siadają chorzy. B ę­ ben ucichł. W tem nowa kom enda: „Myć podłogi!"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wymiana okna drewnianego na okno PCV K 1,3 profil min 5 komorowy jedno skrzydło rozwieralne drugie skrzydło rozwieralne uchylne.. Nawietrzak

Podst Opis i wyliczenia j.m... Podst Opis i

skiem. Po wystygnięciu jezdnia jest gotowa dla ruchu. Utrzymanie ja k asfaltu ubijanego, naprawy bardzo łatwe. Nadaje się do ulic o słabszym ruchu w miastach

n dr G.D.: Biorąc pod uwagę kryterium chemiczne, za metale ciężkie uznaje się metale, których gęstość jest więk- sza niż 4,5 g/cm3 i zalicza się do nich m.in.: cynk,

800 mm w gotowym wykopie (bez muro- wania podstawy studni); analogia wykonanie wylotu do rowu

To niepodobna, wszak wasze to święto, *za dwa dni pono pasowanie bierzecie paoie. Gości moc zjechało się do Płocka. Jakżeż wam iść?.. .Gości uprosić niech

świat”- podręcznik do kształcenia literackiego, kulturowego i językowego zeszyt ćwiczeń.

Maryna*. Świder: {Przerywa jej) Mówię ci, milcz, bo będzie nieszczęście. Trzeba będzie udać się do biskupa i prosić o zmianę parafii. Dłużej tu nie wytrzymam. To