A C T A U N I V E R S I T A T I S L O D Z I E N S I S
K SZT A ŁC E N IE PO LO N ISTY C ZN E C U D Z O Z IE M C Ó W 14, 2005
Janusz Bomanowski
SZKICE ZE SPRAW OZDAŃ Z LEKTORATU W DAUGAVPILS (1993-1997)*
T rudno w kilkudziesięciu wersach zam knąć znaczną część swojego doros-łego życia.
Latem 1993 r. w W arszawie w M EN podpisałem stosow ną umowę i odebrałem parę zdawkowych informacji na temat miejsca, w którym miałem pracow ać przez najbliższe trzy, a może nawet cztery lata.
M ój poprzednik z W SR Siedlce rozwiązał nieoczekiwanie k ontrakt i nie zostawił żadnego spraw ozdania. Poznałem jedynie wysokość „ryczałtu” i dowiedziałem się, że chyba otrzym am na miejscu służbowe mieszkanie oraz ,jak ieś miejscowe grosze” . K ogo będę uczył i według jakich będę pracow ał program ów , miałem dowiedzieć się sam na miejscu. W zaufaniu dostałem num er domowego telefonu poprzednika z Siedlec - m im o wielu prób nigdy nie udało mi się z nim porozmawiać. Lokalne przepisy miałem testować na sobie już n a miejscu.
Po przybyciu zajęli się m ną oficjalni przedstawiciele miejscowych Polaków. Byli bardzo spraw ną, doskonale zgraną grupą doświadczonych, wieloletnich działaczy politycznych, społecznych i administracyjnych. W spomniany Zarząd Oddziału D yneburskiego Związku Polaków na Łotwie „Prom ień” całkiem niedaw no przejął stery w tejże organizacji.
D w a lata wcześniej — tj. w roku 1991 — w wyniku starań garstki miejscowych patriotów , reprezentujących ówczesny wielotysięczny ruch Po-laków Łatgalii (dawnych tzw. Inflant polskich), powstała pierwsza, kilku-nastoosobow a, grupa studentów, którzy mieli studiować „polonistykę” na Uniwersytecie Pedagogicznym w Daugavpils (inaczej w D yneburgu lub w Dźwińsku). N a roku zerowym uczyła ich najpierw miejscowa nauczycielka (język polski poznała w domu rodzinnym), zastąpiła ją później wolontariuszka
* Za przedstaw ione w tym artykule fakty i ich interpretację wyłączną odpowiedzialność ponosi A u to r (przyp. red.).
z Polski, k tó ra przybyła na Łotwę, by pracować z dziećmi polskimi w tw o-rzonej właśnie szkole polskiej. Słuchacze opanowali podstawy języka.
Jesienią 1992 r. rozpoczął zajęcia wspomniany wykładowca z Siedlec (skierowanie M EN ), który próbow ał przez jakiś czas realizować zm oder-nizowany przez siebie program języka polskiego z polskiego liceum, by z czasem poprzestać n a referatach na tzw. wolne tematy.
We wrześniu 1993 r. rozpocząłem zajęcia z ocalałą piątką studentów drugiego roku „polonistyki” , co w tamtejszych realiach przekładało się na filologię rosyjską z rozbudow anym lektoratem języka polskiego. Uniwersytet Pedagogiczny w Daugavpils (D PU ) oferował bowiem swoim studentom gotowe „zestawy” trzech kierunków, np. w naszym przypadku były to język rosyjski (1), literatura rosyjska (2) i język polski (3). Każdej specjalności gw arantow ano program owe 10 godzin zajęć tygodniowo, tj. około 320 rocznie. Czteroletnie studia to w przybliżeniu 1500 godzin do otrzym ania tytułu bakałarza (licencjata) z danej specjalności. Jedna z m oich studentek wybierała się właśnie na urlop macierzyński, co oznaczało, że przez najbliższe zakontraktow ane lata będę pracował jedynie z czteroosobowym zespołem, gdyż w latach 1992 i 1993, w rezultacie starań wspomnianego już „zrefor-m owanego aktyw u” ZPŁ „Pro„zrefor-m ień” , nie udało się zebrać nowych grup - jako powód podano mi „brak chętnych” .
Bardzo mnie to zdziwiło, bo według najskromniejszych (niepolskich) statystyk w tym stutysięcznym przeszło mieście mieszkało m inimum 12% Polaków, których jeszcze więcej zamieszkiwało cały region. Ale co tam statystyki - co k ro k słyszałem nasz język. W okół ludzie mówili po polsku! Skąd więc ten „brak chętnych”? M oi opiekunowie zależnie od sytuacji zrzucali odpow iedzialność (za brak naboru na „polonistykę” ) bądź na błędy swoich poprzedników w kierowaniu ZPŁ, bądź na niechęć rządzących Łotyszy.
Jeśli z pierwszą wersją trzeba było się pogodzić - stało się... - to druga m ogła spędzać sen z oczu. Ale nie na długo. T ak ciepłego, miłego i serdecz-nego przyjęcia, jakie zgotowali mi łotewscy zwierzchnicy - koledzy, przyja-ciele - m ogę sobie życzyć do końca swoich dni. Szczególnie przychylny naszym polskim sprawom był rektor D P U Bruno Janson, którego m arzenia, plany, propozycje rozwoju współpracy Łotwy z Polską mile mnie zaskaki-wały. Ani śladu niechęci.
Należało wykorzystać tak sprzyjający klim at wzajemnej życzliwości do szybkiego rozpropagow ania w całym regionie nauki języka polskiego na miejscowej uczelni oraz takiego zmodyfikowania program u tych studiów, by stały się one bardziej atrakcyjne i przez to konkurencyjne dla pozostałych propozycji. Szukałem więc możliwości stałej obecności tem atów polskich w lokalnych mediach. Odkrycia, jakich dokonałem , zszokowały mnie. We wszystkich miejscowych redakcjach zostałem przyjęty entuzjastycznie. P
od-kreślano zarów no w radiu, telewizji i prasie, że od miesięcy czekają one na zainteresowanie swoimi medialnymi „okienkam i” ze strony działającego ZPŁ „Prom ień” . N ikt tym się jednak nie interesował...
N a początku października zostałem wezwany, za pośrednictwem dyrekto ra Szkoły Polskiej w Dyneburgu (nie byłem jej pracownikiem), do am -basady R P w Rydze. Chociaż już przy pierwszej wizycie w Sekcji K ultury tej am basady zostawiłem numery swoich telefonów służbowych - uniwer-syteckich - to i tak przez następne trzy lata o telefonach z Rygi do mnie dowiadywałem się od pani dyrektor dyneburskiej podstawówki (?!). W czasie trzygodzinnej podróży ekspresem do stolicy Łotwy szkicowałem plan moich działań na miejscowej uczelni i w środowisku polskim.
Opiekujący się polską kulturą, nauką i polskim lektorem pracownik am basady w pierwszej minucie naszej rozmowy podzielił się ze m ną troską o przyszłość polskości na Łotwie i natychm iast zastrzegł, że am basada nie jest w stanie pom óc w żadnej z ewentualnie zgłaszanych spraw.
Miesiąc później robiłem korektę mojego artykułu - pierwszej od lat trzydziestych X X w. miejscowej publikacji napisanej po polsku, która swoim zasięgiem obejm owała prawie połowę Republiki Łotewskiej i m iała nakład ponad 10 tys. egzemplarzy. Tekst ten ukazał się w powstałej już w wolnej Łotwie gazecie „Latgales Laiks”, która wychodziła w dwóch wersjach językowych - po łotewsku (z łatgalskimi wstawkami) i po rosyjsku. U piera-łem się, by zaplanow ane wspólnie z gościnną redakcją „Latgales Laiks” regularne - cotygodniowe - polskojęzyczne artykuły były publikowane w obu wersjach tej gazety, ponieważ mieszkający w Łatgalii Polacy, zależnie od skom plikowanych kolei ich życia, czytali chętniej w jednym z tych dwóch proponow anych języków. Żadnej ze wspomnianych grup rodaków nie chcia-łem pom ijać czy wyróżniać.
W środę 10 listopada 1993 r. m ożna było kupić w Łatgalii num er największej regionalnej gazety „Latgales Laiks” z naszą stronicą zatytułowaną „Latgales Laiks po polsku” , na którą składała się świąteczna szata graficzna, inform acja o rozpoczęciu wspomnianej akcji wydawniczej (wraz z zaprosze-niem do zgłaszania swoich propozycji redakcyjnych) oraz artykuł „M ost” , który ukazał się nie tylko po polsku, ale i w tłumaczeniu na łotewski lub rosyjski, zależnie od rodzaju wydania. Tego samego dnia, wspólnie z ekipą miejscowej telewizji (DTv), rejestrowałem przygotowania do naszego święta narodow ego polskich ośrodków w Daugavpils: przedszkola, szkoły p od-stawowej, biblioteki oraz chóru ZPŁ „Prom ień” , a także mojej grupki studentów. Zebrany m ateriał posłużył do przygotowania polskojęzycznego felietonu, który został wyemitowany wieczorem 11 XI 1993 przez Telewizję Daugavpils.
W spom niany program został uzupełniony przeze mnie o kom unikat dotyczący możliwości odbioru nad D źw iną program ow satelitarnej TV
Polonia. N a poparcie tych słów widzowie zobaczyli bezpośrednią transmisję z uroczystej akadem ii w Sali Kongresowej w Warszawie - właśnie mówił A dam Hanuszkiewicz. W studio D Tv rozdzwoniły się telefony. D la nie-których - szczególnie tych najstarszych, którym historia nie pozwoliła nigdy na wizytę w Polsce - był to pierwszy telewizyjny program wyłącznie w ich ojczystym języku, bez natrętnego tłumaczenia. Były też protesty tych, którzy nie rozumieli nowej sytuacji i nie godzili się z nią. Były nawet pogróżki...
Tę pierwszą transmisję zakończyłem apelem o telefoniczne i korespon-dencyjne wspieranie nowych źródeł polszczyzny na łotewskiej ziemi - polskich publikacji w lokalnej telewizji i gazecie. W spomniałem również o polskim przedszkolu, szkole polskiej oraz możliwości nauki polskiego n a miejscowej uczelni, a także o studiach w Polsce dla najlepszych.
Co środę ukazywały się kolejne numery „Latgales Laiks po polsku” , a co czwartek telewizyjna kronika „D Tv po polsku” , uzupełniana codzien-nymi transm isjam i TV Polonia. W pracy beziteresownie pomagali mi miejs-cowi koledzy - dziennikarze i realizatorzy kilku narodowości. Redakcje nie stawiały żadnych (poza technicznymi) ograniczeń.
M ój program telewizyjny, którego celem było wywalczenie czasu an-tenowego dla program ów TV Polonia, spełnił swoje zadanie - przez następne kilka lat mieszkańcy Daugavpils mogli odbierać polskie program y - w nie-których okresach nawet całodobowo. Niestety nikt z miejscowych działaczy nie podjął się kontynuacji tej polskiej kroniki telewizyjnej, a ja w nowym roku akademickim miałem (dzięki swojej akcji propagandowej) zdecydowanie więcej obowiązków na uczelni.
Cotygodniowy dodatek do miejscowej gazety „Latgales Laiks po polsku” funkcjonował kilkanaście miesięcy, by przerodzić się w samodzielny miesięcz-nik polski. Jego nazwa była tłumaczeniem łotewskiego tytułu regionalnej gazety, k tó ra bezinteresownie gościła polskie słowo - „Czas Łatgalii” . Ukazywał się on przez kilka lat, mniej lub bardziej regularnie, w nakładach od kilkuset do kilku tysięcy egzemplarzy. Z czasem udało mi się pismem tym zainteresować część miejscowych działaczy ZPŁ, a potem pozostałe oddziały Związku, am basadę RP w Rydze, TV Polonię oraz Światowe Forum M ediów Polonijnych w Tarnowie. Dzięki tym dwóm ostatnim „Czas Ł atgalii” m ógł dotrzeć na wszystkie kontynenty zamieszkałe przez rodaków. W najlepszych latach miesięcznik ten redagowałem już nie sam, ale ze swoimi studentam i. Pom agała nam polska am basada w Rydze (osobiście am basador Jarosław Lindenberg, a następnie konsul M edard Masłowski) oraz niemal cały odnowiony ZPŁ.
Już po pierwszym roku opisanych tu działań w zakresie medialnej promocji kultury polskiej nad Dźwiną, pojawiły się jej efekty. Coraz więcej osób dopytyw ało o możliwość nauki polskiego. Po dwóch latach „posuchy” (ów „brak chętnych”) na przyśpieszoną, na m oją prośbę, rozmowę
kwalifi-kacyjną (odbyła się jeszcze przed m oim wyjazdem na letnie wakacje), która z oczywistych powodów musiała zastąpić egzamin wstępny, zgłosiło się ponad 30 (!) osób. Ustalony wcześniej przez uczelnię limit mówił o grupie dwunastu studentów. Nie mogłem zmarnować takiej okazji. Poprosiłem o utworzenie dodatkow ej grupy. Zasugerowałem, by tym razem poza językiem polskim studenci studiowali (zamiast - jak dotychczas - języka rosyjskiego i literatury rosyjskiej) język łotewski i literaturę łotewską. Był to strzał w dziesiątkę - łotewskie władze uczelni były zachwycone, że nie trzymam(-y) się kurczowo rodziny języków słowiańskich i daję szansę młodzieży łotewskiej, która chce uczyć się naszego języka, ale nie kosztem studiowania przy okazji rusycystyki. R ektor i dziekan obawiali się jedynie wzrostu kosztów - nie zaplanowali w budżecie na najbliższy rok akademicki pieniędzy na dodatkow e zajęcia nowej grupy. Uspokoiłem ich tym, że nie będę stawiał żadnych żądań płacowych i owe 10 godzin zajęć tygodniowo potraktuję jak o dalszą akcję prom ującą polszczyznę nad Dźwiną. Chyba wszyscy byli zadowoleni.
Mój drugi rok pracy w Daugavpils zaczął się dużo lepiej niż pierwszy. M iałem dużo zajęć, ale właśnie tego chciałem. N a pierwszym roku były aż dwie grupy. Z każdą z nich miałem po dziesięć godzin zajęć tygodniowo i jeszcze 10 z czteroosobowym trzecim rokiem. Łącznie tygodniowo trzy-dzieści godzin dla 29 studentów. Zgłaszali się następni - najczęściej dorośli, którzy chcieli uczyć się w trybie zajęć intensywnych. Zgłaszałem te fakty am basadzie RP w Rydze i M EN w Warszawie, uprzedzając, że w na-stępnym roku akademickim (liczba chętnych może się zwiększyć - już wtedy całkowicie pewny był nabór do nowej grupy I roku). W takiej sytuacji konieczne było podjęcie odpowiednich działań, by (wzorem le-k to ratu w Wilnie) sle-kierować tu co najmniej jeszcze jednego wyle-kładowcę z Polski. Żywe zainteresowanie losami języka polskiego w D PU przejawiał am basador J. Lindenberg.
W spominałem również o dokuczliwych kom plikacjach związanych z bra-kiem specjalnej wizy, która była wymagana przy podejmowaniu pracy oraz braku polisy ubezpieczeniowej (KL). W obu sprawach byłem wielokrotnie zapewniany, że wkrótce problemy zostaną rozwiązane. Tak się jednak nie stało... O statnią rozmowę w tej sprawie odbyłem w M EN w W arszawie 20 VI 1996. W spom niane m inisterstwo zgłosiło wówczas m oje problemy do M SZ, prosząc o wyjaśnienia.
M im o tych trudności planowałem dalszy rozwój mojego lektoratu. K o -niecznie chciałem zwiększyć liczbę zajęć z języka polskiego dla następnych roczników studentów, którzy przecież w przyszłości mieli legitymować się tytułem „b ak ałarza” ze specjalnością: język polski. Mieli być przyszłą kadrą kilku polskich szkół na Łotwie.
Napisałem projekt program u, który miał zrewolucjonizować tradycję miej-scowej uczelni. Zam iast trzech specjalności (kierunków) w mojej planowanej
grupie miały być tylko dwie, ale za to każda z nich zyskiwała 50% godzin zajęć tej trzeciej - likwidowanej. Poza tym zaproponow ałem połączenie „po-lonistyki” z którym ś z atrakcyjnych języków zachodnich - niemieckim lub angielskim. K andydatam i do tej grupy byliby najlepsi zdający te języki na egzam inach wstępnych na uczelnię. Tacy właśnie - uzdolnieni językowo i pracowici studenci - mieli rozpocząć naukę języka polskiego w następnym roku akadem ickim. I tak się stało. Rocznie student zyskiwał około 160 godzin zajęć języka, w czasie całych studiów - 740 godzin. Postarałem się też o Pracow nię Języka Polskiego wraz z małym gabinetem.
M oje związki z K ated rą Językoznawstwa Ogólnego i Języka Rosyjskiego rozluźniły się, ponieważ miałem wkrótce pracować z grupą studentów, dla których nie przewidziano w planie - żadnych zajęć z pracownikami tej katedry.
M im o m oich próśb i ponagleń spraw a drugiego wykładowcy z Polski oraz wizy nie została rozwiązana.
Trzeci rok pracy to realizacja wspomnianych zamierzeń. Rekrutacja przebiegła zgodnie z oczekiwaniami - polskiego uczyli się teraz też studenci anglistyki - była to grupa kilkunastoosobow a.
D rugi wykładowca z Polski nie przyjechał... Wieczorem przed rozpo-częciem roku akadem ickiego odpowiedzialny za naukę i lektoraty pracownik am basady R P zwerbował telefonicznie świeżo upieczoną absolwentkę polonis-tyki wrocławskiej, która wróciła właśnie z Polski do rodzinnego Daugavpils. Już w pierwszej rozmowie oświadczyła, że stara się o wizę do Niemiec, dokąd zamierza jak najszybciej wyjechać. Podzieliliśmy więc tymczasowe obowiązki... Mieliśmy już trzy roczniki: I rok polski + angielski, 11 rok grupa a) polski + łotewski i grupa b) polski + rosyjski oraz rok IV polski + rosyjski. Brakujący III rok utworzyłem ze studentów powtarzających kurs roczny, studentki po urlopie oraz studenta, który przerwał polonistykę w W arszawie i wrócił do Daugavpils.
Studenci IV roku powinni odbyć praktyki zawodowe - nauczycielskie - a ich wiedza o polskim szkolnictwie sprow adzała się do doświadczeń miejscowej Szkoły Polskiej, k tó ra m iała charakter eksperymentu. U dało mi się przekonać władze D P U o konieczności wymiany z polską uczelnią.
Jeszcze w grudniu 1993 r. próbowałem zainteresować prorektora U Ł ds. kontaktów z zagranicą moim łotewskim ośrodkiem, ale tę sugestię odrzucił. Skierowałem się więc w inną stronę - WSP Kielce. Tam przyjęcie było zupełnie inne. Poza letnią wymianą studentów geografii obu uczelni - grupy ok. 40 osób - wymieniliśmy się małymi grupami humanistów. W lutym 1996 r. na dwa tygodnie do Kielc pojechali wspomnieni studenci IV roku D P U , a latem tegoż roku do Daugavpils przyjechało 4 studentów bib-liotekoznaw stw a z opiekunem z WSP Kielce. N a m oją prośbę dokonali fachowego skontrum zbiorów bibliotecznych ZPŁ „Prom ień” .
Kolejny rok mojej pracy w Daugavpils - czwarty - rozpoczął się tak, jak m ożna było przewidzieć. M oja współpracownica wyjechała do Niemiec. N a jej miejsce przyjęto miejscową em erytow aną nauczycielkę niemieckiego, k tó ra skończyła onegdaj kilka klas w jakiejś polskiej szkole na Białorusi lub Litwie... Pociechą był kolejny rocznik studentów, którzy poza polskim studiowali niemiecki. N a czterech latach mieliśmy więc pełne grupy - tj. studiowało ok. 40 osób. Dzięki nowemu składowi am basady R P w Rydze otrzym aliśm y z rządowej fundacji zbiór kilkuset nowości wydawniczych. Zanim książki te trafiły na półki biblioteki DPU. m ożna było zobaczyć je na zorganizowanej przeze mnie wystawie.
W iosną 1997 r. rozpocząłem emisje radiowego tygodnika (program 30-40-m inutowy) w prywatnej rozgłośni radiowej Alice Plus. Polskojęzyczny program rozpoczynałem znanym wszystkim Polakom sygnałem - hejnałem m ariackim . Chociaż nie rozbrzmiewał on w południe (Polskie Radio za-niemówiło na kilka lat po upadku m asztu nadawczego), tylko ok. 18.30 lokalnego czasu, to jednak polskie słowo i m uzyka przenosiła słuchaczy nad Wisłę.
W tym samym okresie zorganizowałem wycieczkę autokarow ą dla moich studentów do Polski. Zwiedziliśmy Warszawę, Radom , G óry Świętokrzyskie i Kielce.
M oi studenci nie żałowali swojego wyboru kierunku studiów. Absolwenci dwóch najstarszych roczników, na których losy mogłem mieć jeszcze jakiś wpływ, znaleźli pracę, o którą tak trudno w Łatgalii (ok. 30% bezrobot-nych). Trzy dziewczyny (Inga, N atasza i Alina) pracowały w Polskim Przedszkolu, H alina i M aruta w Polskiej Szkole, dwaj chłopcy - Andrzej i W łodek - zostali na uczelni - D P U , trzeci - Ryszard jakiś czas pom agał W łodkowi w redagow aniu pozostawionym im przeze mnie „Czasie Łatgalii” . D o redakcji czasami zaglądała Bożena, która później wyjechała z Ewą na studia uzupełniające do Polski. Losy młodszych roczników były mi już mniej znane. Przeważnie przez Polskę trafili oni na Zachód.