K R Z Y S Z T O F O PALIŃ SK I.
S A T Y R Y .
K R A K Ó W .1884.
NAKŁADEM K . BARTOSZEWICZA. W drukarni A. Koziańskiego. tflO D W Y D A W C Y .
Przy wydaniu Satyr Opalińskiego miałem pod
ręką siedm wydań.
Pierwsze z r. 1650, nieznane dawniejszym biblio
grafom nosi tytuł: Satyry albo Przestrogi do naprawy
ftządu y Obyczajów w Polszczę należące, na pięć xiąg
rozdzielone. Bolcu Pańskiego M .D C.L in folio str. 178.
Miejsca druku niema. AV bibliografii Estreichera czytam
pod r. 1650: Opaliński Kaz. (?) Satiri (?) albo Prze
strogi (dwie edycye).
Wydanie drugie z r. 1652 nosi ten sam tytuł
co pierwsze, i zgadza się z niem także pod względem
formatu i liczby stronnic. Różni się nieco pisownią,
poprawia kilka błędów I. wydania, ale też wiele no
wych dodaje. Miejsce druku niewyraźne. Estreicher
podaje Kraków,
Wydanie III. z r. 1654 in 4-to jest jeszcze gor
szeni, lubo ma pretensyą do poprawności, czego dowodem
— II. —
jest sam tytuł: Satyry albo Przestrogi do naprawy
rządu y obyczajów w Polszczę należące, na piąć xiąg
rozdzielone, a teraz od errat pierwszych skorygowane
i wydrukowane roku Pańskiego M D C L 1V . Str. 195 .
Bez miejsca druku.
Wydanie 4te z r. 1691 in
8
-to drukowane kur
sywą „w Yenetiy“ a właściwie w Poznaniu, jest już
złem zupełnie. Tytuł je g o : Juvenális redivivus, to jest
Satyry itd. (jak w w yd. I. z r. 1650). Obok tytułu znaj
duje się rycina przedstawiająca Satyra siedzącego na
globie. Na rycinie rok 1691. Na pierwszej str. rysunek
przedstawiający Satyra trzymającego przed szlachcicem
zwierciadło z napisem: „ S p e c u l u m v e r i t a t i s “ ;
stron 194.
Powtórzeniem tego wydania jest edycya z r. 1698
takimże drukiem, z tymże samym tytułem i w tymże
formacie. Dodany do niej portret Opalińskiego w ca
łej postaci. Estreicher wydania tego nie zna,
Z togoż 1698 r. znajduje się drugie wydanie
in folio z tytułem: Juvenális redivivus itd. Za miejsce
druku także podana Wenecya. Jestto wcale dobry
i staranny przedruk dwóch pierwszych wydań. Na ry
cinie napis: „Satyra polska“ i wyryty rok 1694, coby ka
zało się domyślać, iż istniało wydanie i z r. 1694.
Siódmem wreszcie znanem mi wydaniem jest po
znańskie z r. 1840, dokonane podług edycyi 1652 r.
Jako sumienny przedruk zasługuje na uznanie.
— III. —
Prócz tych wydań podaje jeszcze Estreicher dwa
wydania Satyr z r. 1698 pod dwoma tytułami:
a) Icon animorum albo zwierciadło w którym każdy
przejrzeć się może. W enecya (Poznań) i
b) Zwierciadło w którym każdy przejrzeć się może,
to jest Satyry, W enecya (Poznań).
Ta zmiana tytułu nie była bez celu. Jak podaje
Bentkowski (I. 416) opuszczone zostały w „Zwier-
ciedle“ a więc pewno i w „Iconie“ dwie satyry „na
obyczaje duchownych“ i „na teraźniejsze w różnych
zakonach obyczaje“ .
Tekst wydrukowano prozą,. Dano wreszcie dla
większej odmiany inne tytuły, wyjęte z przedmowy
z Satyr, a mianowicie z ustępu:
G rzesznym się b y ć sądzę
I baczę to do siebie, ztąd i siebie znajdę W mej księdze, g d yż ta słusznie Icon animorum M oże b y ć mianowana, albo w ięc zwierciadło W którym się każdy przejrzy i plamę obaczy.
Tak więc doliczając do znanych mi edycyj po-
daie przez Estreichera i Bentkowskiego, oraz przypu
szczalną z r. 1694 byłoby wydań Satyr l i a z tych 10
w wieku X V II. w ciągu lat 48. — Dowodzi to niesły
chanej wziętości Satyr i co za tern idzie ich znaczenia
w literaturze i historyi obyczajów.
W wydaniu mojem
(12
z rzędu) trzymałem się
dość ściśle edycyi pierwszej, jako bezwarunkowo naj-
lepsiej, odstępując od niej tylko tam gdzie błąd
ko-rektorski był widoczny. Błędy i warjanty następnych
edycyj podawałem w przypiskach.
Pisownię nieco zmodernizowałem, pozostawiając
jednak w tekście wybitniejsze cechy pisowni X V II w.
Winienem tu dodać, iż ortografia używana w pierw-
szem wydaniu zbliża się więcej do dzisiejszej, niż orto
grafia późniejszych wydań. Tak w edycyi z r. 1650
mamy: przejrzy, insi, a w następnych: przejźrzy, inszy,
W końcu zaopatrzyłem moje wydanie w słowni
czek wyrazów dziś nieużywanych lub też odmienne
mających znaczenie, oraz dołączyłem kartkę z do
kładnie przedrukowanym tytułem Satyr.
W przypiskach wydanie in folio z r. 1698 od
różniłem od wydania z tegoż roku in
8-0
znakiem: (I)
S A T Y R Y
alboP R Z E S T R O G I
do Naprawy Rządu y
O b y c z a j ó w w P o l s z c z ę
należące,
A a P i ę ć X i ą g r o z d z i e l o n e .
B O K U P A Ń S K I E G O
M. D C . L.
citzedinowa.
Myśliłem cob y pisać pod te czasy w Polszczę, Historyą czy rymy, czy co do zabawy
Czy sielanki, c zy fraszki, czyli sowiźrzałów Albertusow, czy bajki, czy też oracye Czyli mowy pogrzebne czy gratulacye.
» Czy plęsy, albo pienia godne nie wiem czegoś. Czyli wiersze weselne, czyli pfanegiriki.
A leć tę zostawiwszy deliberacją,
Co z tego pisać mają, którzy się tym bawią. Mnie przyznam fantazja służyć w tym nie chciała, Raczej złe obyczaje do siebie cią g n ęły ,1)
I prawie przymuszały, abym je wziął przed się. Ledwiem tedy zamyślił, i ledwiem co począł, A żci indignatio zaraz fe cit* ) ver$um.
Ro któżby się dla B oga strzymał w tym żelaznym W ieku, gdy dawno złote minęły, a ledwo
Gliniany nam dziś został, i to nie iłżecki? Jakie zbrodnie, występki, fałsze temi czasy Panują, i nieszczćrość, jakie. oszukania,
W szeteezeństwa i niewstyd, chciw ość, i cokolwiek W obyczajach może b y ć złego i brzydkiego? W ięc w rządzie pospolitym a raczej nierządzie,
Trudno się było wstrzymać. A le wczas przestrzegam , Ż e chrześcijanin piszę, piszę prawowierny
Katolik, z synów jeden K ościoła świętego. Pomnię na w okacyą chrześcijańską, która Jeśli słowem, daleko mniej piórem i drukiem, (B o te dłużej trwać zw ykły) zakazuje szczypać' Cudzej sławy. A przeto mianować nikogo Nie myślę, ani to mam w intencyi ') mojej N otować osób, raczej obyczaje, które Pow szechnie zepsowane, tym ży czę naprawy, K ożd y się tkniej i osądź. s) K iedy w stół uderzy K raw iec, n ożyc szukając, ozwą się nożyce,
Choć ich nie ruszy, czym znać, że n ożyc szukano.'1) P oczu je się rozumiem każdy w swych narowach, *) G dy tu co podobnego przeczyta w mej księdze. Ja protestor mianować nie chcę chyba dobrze. A gdy k ogo mianuję, ju ż to z nim umarło. W grobie też ruszać zmarłych nie myślę, ch y b a b y Jawnie wszystek świat wiedział, co się o kim wspomni. Napomnieć albo przestrzedz to moja powinność.
Popraw i się kto, dobrze, nie poprawi, przecię Nie we mnie będzie wina, ale w nimże samym. O jako siła zyszczę, choćbym znalazł tylko Jednego i drugiego, któregoby tknęła T a moja praca w serce, i ze złego dobrym U czyniła człowiekiem, lub synem koronnym, W iększa jest rzecz u B oga, niżeli świat w szystek Dusza ludzka, z której się cieszą aniołowie, Gdy do B og a nawróci, gdy złego poniecha,
1) W w yd: 1650: w inten cy. 2) W wyd. 1691 i 1698: K ażdy się tknie i o sąd ź 3) Tamże: szuka. 4) Tam że: n a łog a ch .
Przeto się każdy spytaj sam siebie jeżeliś T ak ow y, ja k ieg o cię ta księga opisze, Lubo tej iutencyi nie ma ciebie tykać. I sobie ja upewniam nie przepuszczę, ani
T ak ślepym b y ć się baczę, abym nie miał w iedzieć C o we mnie nagannego. Grzesznym się b y ć sądzę, I baczę to do siebie, ztąd i siebie znajdę W mej księdze, gdyż ta słusznie Icon animorum M oże być mianowana, albo w ięc zw ierciadło, W którym się każdy p rzejrzy ,') i plamę obaczy. Rym owi*) dałem pokój, choćbym ci mu pono B ył niezgorzej podołał. D ość tak i bez rymu, Bo i Niemiec sam mówi: prawda, ch ocia3) nie rym.
- - 3 —
1) T a k w w yd. 1650. W w yd. 1652: p r z e jź r ź y 2) Tak w w yd. 1654: w in - n y ch R ytm ow i. 3) w yd. 1652 i 1691: ch ocia ż.
KSIĘGI PIERWSZEJ
S A T Y R A I.
Na złe ćw iczenie i rozpasaną edukacją m łodzi.
Co po tych proszę zbiorach, co po pełnych złotem Skrzyniach żelaznych, które w sklepach gęsto stoją, W ork ów z zawiązanem i1) czuprynami strzegąc, K iedy potom ek wisieć, który ma zażyw ać
T e g o w szystkiego, co nań tak chciw ie zgrom adzasz? P o co te wioski sprzęgasz, a sąsiadów ciśniesz, Ba czasem nie jednem u w szytko powydzierasz, K iedy ten tego nigdy nie godzien, co wkrótce Ma po tobie dziedziczyć. (Bodaj nie dziedziczył Na większą hańbę domu i niesławę swoję) Spytacie mię P o la cy zkąd t o ? chceeież w iedzieć? 'N ie umiecie ćw iczenia dawać dziatkom z młodu.
Owszem przykładem swoim barziej2) ich psujecie. Jako ma b y ć napotym dobry, kto z dzieciństwa D o w szelkiego przyw yknie złego i nałogów N iecnotliw ych n abęd zie? Pom nicie co mówi Stary poeta, że w ięc skorupa która się Świeżą będąc, napije smrodliwej tłustości, Już nigdy nie wycuchnie ani pachnąć będzie.
1) T a k w w yd 1652,1691, 1698. W w yd. 1650 i 1651: za w ięza n cm i. 2) W w yd . 1650 i 1654; b a r z i.
T o ż się tu właśnie dzieje. N aprzód gdy od mamki D ziecię odsądzą w drugim i to ledwie roku, Z e u tjje ja k cielę, tamże go zostawią D o kilku lat, aż zgnije między fraucymerem. Całują, pieszczą, m uszczą, czasem i przytulą Nieostrożnie gdzie indzie, że się chłopiec zbestwi, Ba czasem i nauczy, i siągać ju ż pocznie Gdzie nie trzeba. Tym czasem papinkami karmią. U chow aj B oże inszej potrawy dziecięciu
T y lk o co się na ątko zw ykło terminować, Jako t o ; gołąbiątko, kurczątko, cielątko. W o ło w e g o nie dać mu mięsa ani grochu,
Trucizna niemoże b y ć dziecięciu ’ ) gotow sza, I tak między cnym i roście b iałogłow y Sardanapale młodę tracąc zdrowie w szy tk ę,2)
Nakoniec i czerstw ość i ochotę do cnoty,
Do zmarnieje w więzieniu dziewczym niż doroście G dy mu i na piądź w yniść z izb y nie dopuszczą, Chyba zatkawszy gąbkę i nosek i uszka.
A na cóż go tak długo tuczysz w tym karmniku
Co w żdy z n iego na potym chcesz mieć, co dla B o g a ? D opierożci zaledwie po różnych przym ówkach
I krewnych i przyjaciół, pośle go do szkoły, Przykazaw szy surowie i pedagogow i,
I tym którzy są przy nim, aby długo sypiał, A b y rózga na ciałku je g o nie postała. R oście Jaś ja k cielątko, będzie w ołek z niego. Piszą w szyscy, że się Jaś u czy arcy dobrze, Skacze z szkoły do szkoły, bo ci co go uczą C hcą się rodzicom cale w tym akkom odować.
Już przebiegł rethorykę i dialektykę,
T rzeeh słów nie umie słusznie w yrzec i napisać. T o ż z nim do filozofii, a potym do domu B o umie in Barbara coś argumentować,
Nie w szkole ale w mieście. K ędy w cudzych domach, G dy nie będzie celarent, albo też daraptim.
T o nastąpi fe r io , argument u męża Potężny, który je g o wszytkie insze zbije. O dpraw iw szy tak tedy swój curs i nauki, Pow raca ju ż do domu człowiekiem uczonym, B o tak o nim i ociec i matka rozumie.
W s z y s cy jednak inaczej. Cóż w żdy po nim w domu K ęd y się nie nauczy chyba wszeteczeństwa,
I wszelkich n iepoczciw ych obyczajów oraz. Pan ociec sam stanie mu za mistrza dobrego, Pani matka też i siostry takiegoż gatunku. P ije ociec w dzień i w n oc, nie wyda go synek, Gra kostek, i tych pewnie tenże dopom oże,
Zw adźca on, wprawi się też niedługo w toż i syn. B ad podw iczki ’ ) pilnuje, i w tym go wyrazi Ad amussim i w inszych zbytkach i nierządzie, I które tylko możesz ogarnąć roznmem N iecn otach : ojcow ski dom stanie mu za szkołę. N ie ło ży na nauki syna, i ciężko mu
K opę na to obrócić, a zaś tego darmo N auczy się cokolwiek i tego i wszytek Oraz dom zesrom oci. W ię c mówisz: co potym Synowi po łacinie um ieć? a on głupi
P o polsku i łacinie, z ciebie przykład wziąwszy. T ak mu tedy ten miły dom i pomieszkanie P rzy tatusiu wynidzie. A ż się też namyśli W y s ła ć go gdzie daleko w cudzoziemskie kraje,
Po co p roszę? aby tam z małpą się ożenił, A lb o w ięc inspektora marnie okaliczył, A lbo zabił. W szak w iecie niedawne przykłady. W raca się pan syn ze W łoch tandem do O jczyzn y, Żonkę z sobą prow adząc, a synową ojcu.
Pociecha, dla której go trzeba b y ło pięćset Mil od Polski posyłać. Nie wspominam straty I nakładu i kosztu i prace i z ło t a :
Które się tam rozeszło, raz na pijatyki. D rugi raz na zamtuzy i złą kompanją. L e cz tego nie żałować, bo się grać na lutni, Śpiewać, skakać galardy : ba i po francusku N auczył dyszkurow ać; w ięc i alamode
Chodzić, stroić, i wszytko czyn ić po francusku. Cóż z te g o ? to rozumiesz, że siła tym w ygrał? Mym zdaniem wszystko stracił, kiedy bonam meniem. Już mu i P olska śmierdzi, i wszystko w niej gani. 0 Francyi powiada, o damach, baletach.
Nic nie umie tylko łgać, a udawać r z e c z y ; W zwierciedle ustawicznie ni tam małpa jaka Muszcze się, goli brodę i dwa razy o dzień. T oż na potym i w polskim stroju czyn ić będzie Monstruje, perfumuje, pudruje i trafi *)
W łosy, z których żelazo ledwie kiedy znidzie Mowa, strój, po francusku i gest i zabawa. Siła przejął zw yczajów , umie i kapłuna Drewnianego rozebrać a zjeść prawdziwego, 1 po toż to całe ośm lat w Rzymie, w Paryżu Potrzeba b j ł o m ieszkać? i na to się ten koszt Siedmiudziesiąt tysięcy obrócił, i nadto ?
Ż e syn twój miasto nauk przyniósł ei te figle. A prezum pcyi nazbyt, którą ma o sobie Że grzeczny, że uczony, że w szyscy błazuowie T y lk o sam nie, a ono opak to rozumieć. Jako jed en senator o sobie powiadał,
Gdy też b y ł ze Francyi i ze W ło ch pow rócił, Że mu się w P olszczę każdy zdał b y ć ladajaki, T y lk o on grunt. Za czasem tak się mu zaś zdało, Że w szyscy mądrzy, tylko on sam jed en błazen.
L e c z ja do ciebie ojcze znowu się powracam. I pytam co w żdy będziesz czynił z tym to synem, K tóry się świeżo w rócił ? poslesz go do dworu, Czy do w ojsk a ? Nic z tego. Niech się domem baw T u ć się siła nauczy, pić a kostyrować,
W arcabam i kołatać, kart grać do umoru.
Nuż utracać, pach ołków przyjm ow ać, po miastach Hulać, krzosać, wadzić się, sąsiadów najeżdżać, R odziców nie szanować, rady ich nie słuchać. R ów nych sobie znieważać, aż też utną rączkę, I onę piękną gąbkę sprośnie nakarbują.
T y dopiero zabiegać temu ch cesz; daremnie. Czem u? bo ju ż nie rychło, gdy się rozbieżały K oła i gdy ju ż trudno zatrzymać ich z góry,
Spyta mię kto, nierządu tego co za kon iec? K róciusieńko odpowiem: marne ożenienie
W domu, jeśli się w Niem czech gdzie nie opartolił, P rzeciw w oli rodziców. Zatym to nastąpi,
Ż e wszystek dalszy żyw ot brzydko poprowadzi. I w domu lata strawi z powszechną niesławą B o z młodu do rozkoszy i nierządu przyw ykł. Nie z tej szkoły, ani też takiego ćw iczenia B y ło dwanaście młodzi cn ych onych P olaków ;
K tórzy w Adrynopolu na w szeteczny nierząd Iłd Amurata będ ąc Cara tureckiego
Wybrani ze w szech więźniów, zabić umyślili Cesarza; a gdy jed en Bułgarzyn ich wydał, W iedząc o mękach, które cierpieć, albo sprosnym Żądzom tyrana mieli brzydkiego podlegać, Samiż z sobą tak długo broniami czynili, Pokąd ostatni nie leg ł i ducha nie oddał.
T o powiedziawszy spyta mię kto, co w żdy radzę 0 wychowaniu dzieci. Powiem, tylko słuchaj.
Z młodych lat i dziecinnych nie chowaj ich miękko, Niech przyw yka synaezek niewczasom, córeczka Posłuszeństwu, bojażni Bożej i rodziców.
Potym na inspektora nie żałuj, a w karze
Każ mieć chłopię, sam także w niczym nie pobłażaj, Zw łaszcza gdy upor znajdziesz w je g o przyrodzeniu. Utraty, i złych rzeczy nie ucz, i owszem b roń ; Niech się też s}rnek z tobą nie pospolituje, A b y cię i na potym szanował i matkę, Niech zna oko surowe ojcow skie i m atki; Na nauki nie żałuj. Potym gdy zechcesz. Posłać do obcy ch krajów, wprzód u siebie uważ 1 kiedy, w k tórych leciech, a gdzie, i z kim posłać, Bo takiego trzeba przybrać, ktoby umiał
Kierować nim, i je g o poryw czą młodością. Nie żałuj na człow ieka godnego, cob y miał Słuszną swoją pow agę i respekt u niego.
Gdy się zaś z tych tam krajów do domu pow róci, Nie baw przy sobie, ale poślij ‘ ) go do dworu A lbo do wojska, albo też na służbę kędy,
G dzieby brał swe ćwiczenie. T ak z niego mieć będziesz Gzłowieka p oczciw ego, i znaczną pociechę.
— 10
—
In aczej śmiele rzekę, lepiej nie mieć dzieci, N iżeli mieć takowe, które dom twój, siebie, I ciebie zhańbić mają, a zhańbić na wieki.
S A T Y R A II.
Kto je s t praw dziw ie wolnym szlachcicem.
P ow iad asz: w olnym szlachcic. Czemu ? Bom się rodził W P olszczę z ojca i z matki szlachty starożytnej. —
Jesteś wolnym, przyznawani, jesteś i szlachcicem , A l e tytułem tylko. N ic w sobie w olności
I szlachectw a nic nie masz, bo to z enoty idzie. J a k o cię wolnym nazwać, a tyś silu zbrodni
Szkaradnym niew olnikiem ? W tak ciężkich okowach J a k o cię za praw ego p oczytać szlach cica?
Szlach cicem ’ ) dobry mówisz, J a k o ? aza szlachcic K raść, rozbijać pow inien? A za to szlachecka, Zaw ieść w słowie, w kontrakcie oszukać b liźn iego, Z e łg a ć i odrw ić prędzej niż pióro opa lił?
— A le moi przodkowie są w konstytucyach Od wieków mianowani, z Lechem tu osiadłszy. N a herbie Habdank noszę. Siła w moim domu B isk u p ich pastorałów, stołków senatorskich Lasek, ba i pieczęci. — W ierzę, o te snadno,
P rzecięż mnie ty nieszlaehcic, bo w tobie i krople Nie uznawam szlacheckiej krwi ani postępków . Zabijasz, cudze domy najeżdżasz, wydzierasz Sąsiadom ubogi kęs lichej substancyi,
Cudze żony porywasz, i z onemi mieszkasz,
Sąsiedzkie gumna, m szcząc się, nocnym i zdradzieckim Sposobem ogidem znosisz. A za to szlachecka ?
— 11 —
Karty, kostki, podwika, to tw oja zabawa. Kufel z ręki po wszytkie czasy nie w yn idzie; Na nic cię, tylko, abyś ja d ł, pił, a marnował. Mam cię mieć za szlach cica? nie przewiedziesz tego. Mam cię mieć za w olnego ? pewnie mieć nie będę.
— A le proszę powoli. A za ten niewolny, K tóry może na świecie tak ży ć ja k o zechce ? Ja m ogę ż y ć ja k o chcę, ba i czyn ić co chcę, Nie jestżem 1) tedy wolnym, i wolniejszym niż k ró l?
Nie dobrze inferujesz chudaku ; inaczej Starzy mędrcowie każą i z nimi sam rozum. W szystko insze przyjm uję, lecz to coś pow iedział: M ogę tak ż y ć ja k o chcę — cale reprobuję.
— Cóż kiedym je s t szlachcicem , c zy niegodzi mi się Z yć i czynić ja k o chcę ? w yjąw szy, cokolw iek Prawo karze i broni, którego się boję. — Postójże trochę miły, a naucz się krótko Coć powiem. Nie tytuły szłacheckie, ani też Urodzenie, prawdziwą przynosi nam w olność I nie mają tej w ładzy pozw olić, aby kto Pzynił co chciał. Ratio inaczej powiada, I broni czynić, cobyś podjąw szy się, podrwił:
Lepiej niechać, niż zbłądzić. T ak powszechne prawo, Tak i natura każe. Nie tykaj się lekarstw,
Jeżeliś nie me 'ykiem . Zaniechaj regała Jeżeli i na dudach zabeczeć nie um iesz! K>e puszczaj się na morze, jeśliś roli przyw ykł, Insza kmieć, insza żeglarz, nie wespół to chodzi.
— Alem ja przecię wolnym i starym szlachcicem . Kie mierzę ani kwartą, ani łokciem, ani
Uandlem nam zakazanym, idę ja k o szlachcic. —
A nie zabijaj, równych nie najeżdżaj domów. Nie godź na cudzy upad; tej strzelby nie na tw ych Sąsiadów i przyjaciół zażyw aj, ale na
N iep rzyjaciół O jczyzn y. Nie żyj po kujawsku, K ędy trzeba testament g otow y zostawić
W domu, albo przy żenie, g d y na ucztę jedziesz. J eśli się w edłu g cnoty, wedle przystojności S praw ow ać będziesz; jeśli między dobrym i złym R ozezn a sz, i co dobrze brzmi, a co nie dobrze Spróbow aw szy osądzisz: je ś li uznasz czego Strzedz się trzeba, a czego chw ytać obą ręką ; Jeśli chciw ie nie pragniesz cu dzego; jeżeli Skromnie żyjesz, przyjaciół kochasz i ratujesz; Jeśli wiesz gdy ochronić, g d y worki rozwiązać; J eśli złotem pogardzasz, niesłusznych się chronisz
Z y sk ó w , ani ich łapasz chciw ie i bez wstydu. A rzec możesz bezpiecznie; moje to są dobra. W ła sn e, i moja wolność, i moje szlachectw o, Ż y ć poczciw ie na świecie, i ż y ć wedle B o g a — Jesteś u mnie szlachcicem prawdziwym i m ądrym ; Przyznawani, że respondes twemu urodzeniu, I z n iego bierzesz oraz i z cnoty szlachectw o. Inaczej nie pozwalam. M ianowicie kiedy In szego cię na czele widzą, inszj'm w sercu.
L iszk a włos tylko mieni, a nie obyczaje. Pięknyś widzę napozór, k ied y by tak wewnątrz. Z :l czym com ci pozw olił, znowu rewokuję. W niepoczciw ym człow ieku, i jedna się nigdy P o c z ciw o ś ci uncya nie znajdzie, nie będzie.
Trudno z łe z dobrym mięszać. Jednej nie potrafisz1)
— 13 —
Noty jako Balcerek, gdy śpiewać nie umiesz, I gdy glos masz chrapliwy, daj pokój koncertom. T y przecię w twym uporze stojąc, mówisz; wolnym W olnym ja nader szlachcic. Jako to b y ć m oże? A ty tak siła panów masz w sobie, nad sob ą ; I podlegasz mizernie marnym, lichym rzeczom , W szelkich zbrodni, w ystępów będąc niewolnikiem. Czy to tylko niewola, gdy kijem, nahajką K ogo przyskrzą, aby co czynił, kiedy nie chce ? Zawoła pan na ch łop ca : Chłopcze! a nie idziesz, Nie bieżysz na mych nogach, nie widzisz korbacza,. A chłopiec leci ja k wiatr, zaraz czyniąc co Pan K aże, abo zawoła. T y , ty c z j nie jesteś Marniejszym niewolnikiem, kiedy ci panowie Co w tobie są, rozkażą, a ty czyn ić musisz? Gorzej niż ów, którego bojaźń i nahajka Pańska w lot przymusiła do prędkiej usługi. Naprzykład śpisz, aż na cię woła skąpa chciw ość, I budzi. W stań co prędzej. Nie chce mi się. W stańże Zaraz gnojku, ospalcze, je d ź, handluj, przedawaj, Kupuj, szalbiruj, obież świat, obież i morza, I ziemię. Kie dosypiaj, P rzypądź w ołów z Rusi, Z drugiemi do Burksztetu abo do W rocław ia, A b o ku Hamburkowi. Odrwij niejednego Niemca, ba i samego W łoch a i Hiszpana. A le Pan B óg obaczy, skarze, i zemści się.
Błaznie nie będziesz, prawi, miał nigdy na świecie, Złamanego szeląga, je ś li z B orgiem 1) trzymasz. K to się na Pana B orga2) spuści, wszystko traci. Po onym napomnieniu abo nałajaniu
1) ¡ 2 ) T a k w w yd 1650 1652 i w szy stk ich p ó ź n ie js z y ch z w yjątk iem w yda- aia z r. 1654, k tóre ja k o n ib y p o p ra w n e p o d a je : z B og iem , P a n a B og a . T o c o untor um yślnie n a p isa ł, w y d a ło się k orek torow i błędem .
Zewnętrznym , chudak w drogę w ybiera się ruską D o O zowiec, abo do Jarosławia abo
Gdzie do Niemiec. A ż z drugiej strony rozkosz szepce 1 dom owy w czasiczek. D okądże zaś dokąd
G łupi człow iecze m yślisz? w tak złą drogę, w taką K rzykw ę i zawieruchę, w tak czas niesposobny, G o c potym dla mizernych pieniędzy, dla zysku Biednego, zdrowie tracić, i ten niewczas cierp ieć? Nie ueieką dostatki. Będzie z nas. Fortuna
Przyniesień w dom, kiedy się namniej nie spodziejesz. C zy nie w olisz w esołych dni w domu swym za ży ć? C zy nie wolisz posiedzieć sobie z przyjacielem ? N iż po świecie nie wiem gdzie latać, pruciać, szukać M izernego nabycia. Zostań miły, zostań,
A każ w kominie niecić. W ypijajm y z sobą, T y m kłopot zostaw iw szy, którzy go szukają.
T u stoisz. Nie wiesz co rzec. D w u panów masz razem K tórzy i rozkazują i radzą i grożą
J e ż e li nie uczynisz. Przecię jed n eg o z nich Musisz tandem usłuchać, musisz kark podłożyć, I podać w dobrow olne jarzm o i niewolą. A choć się też wyłamiesz raz drugi, nie ju ż to P o sprawie. Trudno masz rzec w ygrałem . Nie Amen Ani koniec niewoli. Jeszcze w niej zostawasz, B o i pies g d y się urwie, z łańcuchem ucieka, A przecię sztuka wisi łańcucha u szyje; Snadniej go zań poimać. T o ż i ciebie potka. Słyszałem raz gdy jed en młodzieniec tak mówił D o swego sługi; „B racie wieszże co powiem ? Już też myślę zaniechać onej Pani i nie M yślę o niej, cale mi z serca wywietrzała. B o kat mi potym coraz i w długi zachodzie D la niej, i swoje tracić, i wstyd swym zadawać,
— 15 —
G d y mię co żyw o palcem sobie pokazuje,
Żem w tej małpie zakochał i szpetnej i głupiej“ . „D obrze — sługa odpowie, — dobrze i cnotliwie W yrządzisz jej to W a szeć. Dziękuj Bogu. że cię W y baw ił ze złej toni. Ledw ie to w yrzekłszy, A ż p.an znowu do słu g i: „C o rozumiesz bracie, Jeśli też opuszczona płakać będzie, czy nie P ła k a ć ? “ odpowie s łu g a : „B a owszem W aszeci W ypch n ie z domu i w zgardzi, jeśli nieco g o rze j“ — „ A jeśli mię zawoła, albo w ięc potuszy,
I nie mamże iść do niej, i b y ć tak okrutnym? Nie zdobędę się na to, choćbym ży ł i sto la t.“
Patrzcież ja k a odmiana prędka dobrej woli, I dobrej inteneyi, za lada pokusą.
G dy tedy wolnym ztamtąd wynidziesz, ani się O bejrzysz na je j waby, mieć cię za mądrego I za w olnego b ę d ę : inaczej pewnie nie.
Circes, tak p oeci bają, sług Ulissa G dy do niej przypłynęli, pewnym tam likworem N apoiła: za którym jeden się w niedźwiedzia, D ru gi we lwa obrócił, trzeci w świnie, czwarty W małpę, w osła, w zająca, i nie wiem w co tylko, C zy m 1) dają znać, że rozkosz odmieni człow ieka W bydlęce o b y cza je, rozum mu odjąw szy.
Jeśli tedy wzgardzisz tym słodkim napojem Cukrowanej r o zk o szy : mam cię za w olnego. Syreny, ci też bają poetowie, swoim
Pieszczonym głosem wabią do siebie, tych co tam B lizko żeglują, potym na skały przyw iodszy, I na odm ęty morskie i nurty głębok ie, O nyehże pogrążają i topią na w ieki,
Przed temi mądry Uliss, sobie i swym także Tow arzyszom zalepił uszy woskiem, prędko M ijając słodko brzm iące śpiewaczki i zdrady. T y także je ś li cnotą i stałym umysłem Zalepisz sobie uszy, przeciw ko namowom Obłudnej i zdradliwej rozkoszy, uszedłeś, I masz u mnie pochwałę mądrego i cnego.
Nakoniec pytam, c zy ten w w olności szlacheckiej Ż y je c zy n ie? którego ambicya ślepa
Za nos w odzi ja k o chce, szepcąc mu do ucha, I zg oła rozkazując, aby sypał złotem,
A b y dworskich ujmował, p e r fa s et p e r ne/as, H onorów, starostw, bogactw , ciekawie szukając.
O wo zgoła komu swe żądze rozkazują I prywatne affekty, nie godzien w olnego, Nie godzien i szlachcica tytułu. L u bo kto Inszej je s t opinji, ja przy swojej stoję.
Rozumiem, że B ó g Polski za nic nie karze W ię c e j, ja k za poddanych srogą oppressyą I gorzej niż niewolą. Jakoby chłop nie b y ł Bliźnim nie tylko twoim, ale i człowiekiem. Serce się oraz lęka, skóra drży wspomniawszy Na tę niewolą, która cięższa niż pogańska. A dla B oga P olacy, czyście osza leli!
W szystko dobro, dostatek, żyw ność, wszystkie zbiory" Z w aszych macie poddanych. Ich ręce was karmią P rzecię się tak okrutnie z nimi obch odzicie ? W ielbłą d, tak powiadają, nad siły nie nosi, I kiedy go nauczą, że przeładowanym
— 17 —
B y ć się poczuje, zaraz tamże się p ołoży, 1 wstać nie chce. Opak tu : bo nad przyrodzone, I Boskie prawa, chłopek w ytrzym ać to musi, Co mu pan na ramiona w łoży by miał zdyszeć. Ł a ją i kaznodzieje, łają spowiednicy,
Piekłem grożą; n ic na tym, sami to Biskupi P rzez swoich ekonomów czynią i prałatów. A bodaj i nie w ięcej. Ma szlachcic u bogi Zasłonę, kiedy widzi, że przedniejsi grzeszą. N aprzód ja k ie ciężary w samych robocizn ach: G dzie byw ało dwadzieścia km ieci albo w ięcej, Tam ich ośm abo dziesięć, a przccię to zrobić K ażą dziesiąci,1) co ich dwadzieścia robiło.
Gdzie przedtym w ychodziło ludzi po jednemu Z domu, pctym i po dwu, po trzech i po czterech, Gdzie dwa dni, albo i trzy robili w tygodniu, Teraz nie mają czasem w olnego żadnego.
G dzie w olny szynk piw byw ał, zw łaszcza w księżych dobrach Teraz i to odjęto, i pić każą piwo,
Którym by same trzeba djabły truć w piekle. R zeczesz: ale mam dziatki, mam i różne spezy. W szytko to zły duch weźmie, i zbiory i ciebie, I d z ie c i: bo taki zbiór nie zw ykł byw ać trwały.
Nie wspominam zaś zdzierstwa, które z chłopów czynisz. Powiedzą słudzy, czeladź: Chłop tu jest bogaty,
Ma bydła, ow iec, inszych dobytków nie mało,— Znijdzie się to na kuchnią; zrodził mu się jęczm ień, Pszenica,— i ta dobra na piwo dla gości.
Z gromadził też nieborak grosz jeden i drugi, I ten się na wydatki zn ijd zie : szyją boty Chudzinie. O przy czy nkę nie trudno. W inują
— . 2
Stern, drugim grzyw ien chłopa, ledw ie że i duszę Nie wydrą z niego. C zem u? że jest nabogatszy. 0 drugim zaś pow iedzą : ma roli dostatek
1 dobrej, — znidzie się ta na folwark, w ziąć mu ją , B a i wszystkich pozrzucać z ról, a folwark tamże
Z ałoży ć. Stanie się to w jednym że tygodniu. P ła czą chudziny ociec, matka, dzieci, w szyscy, D o nieba tylko krwawe skargi p o s y ła ją c.ł) I tam żądając zemsty, która nie leniwa Jeśli nie na tym, tedy onym następuje Sw iecie, kędy oddadzą sow icie złym za złe. A my przecię nie dbamy, bo b a cz y ć nie chcem y Co się z nami po śmierci dziać będzie. Ani też Piekła widziemy, ani o nim pamiętamy.
A le spyta kto. J u żeś2) wszytko w ypow iedział ? Stu g ą b 3) i stu język ów , i to jeszcze mało
P otrzeb aby na słuszne chłopskich oppressyj W yrażenie. Jeszcze mam kilka ich pow iedzieć. K iedy wiosna nastąpi, a deszcz ustał w maju Czarownice przyczyną. Zdechł w ół jeden, drugi A lb o tam co z przychówków , czarownice w iną.4) K ażą tedy niewinną babę wziąć i m ęczyć, A ż ich z piętnaście w yda. Ciągnie kat i pali A ż pow ie i pow oła wszytkie co ich we wsi, A baba dziw, że pana z panią nie pow oła K tórych b y raczej spalić za to, że niewinnie M ęczy ć i tracić każą swoich bez przyczyn y. I tak nie będzie we wsi trzydzieści człow ieka, A piętnaście pogłow ia spalą. Co dla B og a Za przyczyna ? Pan chory i nie ma wskórania
1) W w yd. 1691 i 1693: p o s y ła ją . '2 ) W # w yd 1630: Jusz żeś. 3) W wyd. 1691: gęm b, w in n ych ; gąm b. 4) T a k w w yd. 1650 i 1654; w w yd. 1652 i 1691 cz a r o w n ic ę . W w yd. 1698: c z a ro w n ice w in ią .
— 19 —
Schnie, i dzieci mu często umierają w domu. Jak oby i suchoty i śmierć przyrodzone Nie b y ły ? i zesłane od B og a sam ego? Nie wspomnię ja cy w takim sądzie zasiadają: Chłopstwo głupie, ław nicy, abo i ci którzy P rzyczyn k ę jak ą mają na niewinnych chłopków . A le azasz nowina i nie z tśj przyczyny
M ęczyć ludzie? Urzędnik da chłopa obiesić, O czem nawet pan niewie. Ale cóż w żdy zrobił? U kradł że co? czy za bił? Jestże świadek ja k i?
Żadna o głow ę ludzką zwłoka nie jest długa. W ż d y poczekaj i uczyń wprzód inąuisitią. — Na co inąuisitią? chłop to i poddany.—
T o poddany nie człow iek ? — Ej nie, daj mi pokój, W iem co c z y n ię .— Znajdzie się drugi co piątnuje, Co bije do umoru, co w tarasie zgnoi.
Co rózgam i siec każe ja k o dzieci w szkole S ęd ziw ych 1) i poczciw y ch starców bez przyczyny. Będzie czasem ztąd praetext, że nie piją w karczmie C h oć złe, choć kwaśne piwko, choć się wszem złym god zi. Powiem, bo też zam ilczeć trudno, gdym raz ja ch ał
P rzez pewne wsi, kazałem piwa wynieść z karczm y. W yn iesion o, spytam się: takież u was piwo
Zaw sze b y w a ? P ow iedzą: „ i sto razy gorsze A przecię je p ić musiemy, bo pan karczmarzowi O ddaje pewną liczbę beczek do tygodnia, Z a które karczmarz musi oddać mu pieniądze, Lu b wypijem lubo nie. Kaczm arz zaś dochodzi Na nas straty, dobrze to wprzód obrachowawszy W iele rozmiarów przyjdzie na każdego chłopa. \) Jeśli w karczmie nie będzie, zaniosą do domu
"Wylej choć świniom, przecię zapłać karczm arzow i.“ T o ż i z owsem i z mąką, i z solą, z śledziami Czynią, któremi chłopy co raz zarzucają. 0 sroga oppressja nigdzie niewidziana ! Chłopka takim przyciskać ciężarem, który to K siędzu, R zeczypospolitej, Panu, żołnierzowi, Urzędnikom, pisarzom, klechom, sługom pańskim,
Hajdukom i kozakom, dzieciom swym i żenie D aw ać musi ustawnie, z u bog iego szpłach cia,2)
D rą go w mieście i w karczmie, we dworze, w k ościele. Ledw ie że nie ze skóry, a przecię pociągać,
"Włodarze sami o mój Boże! co w ięc czynią, 1 ja k o z chudzinami często w ym yślają.
Czemu? bo tak pan kazał, pana trzeba słuch ać. I teć to oppressje onych dawnych wieków Po wypędzeniu R y x y drapieżnej i z synem Kazimirzem sprawiły, że się wszytko byrło Poddaństwo zbuntowało na swe własne puny.
Ztąd że musieli piórzchać i k ryć się po lasach I po różnych pustyniach, tak księża, biskupi,
Jako i kasztelani, i w ojew odow ie,
G dy ich chłopi szukali dochodząc krzyw d sw oich. T e ż ciężary Paw luków , Muchów, Nalewajków, Buntowników, i teraz krwawej nabawiły
W ojny, i srogiej hańby O jczyzn ę, b a mało Nie ostatniej ju ż zgu b y g d y B ó g to jiagellum
Przez chłopy zesłał na nas, karząc oczyw iście W p rzód klęską i więzieniem hetmanów, a potym B rzydką i desperacką ucieczką, nakoniec
1) W w jd , 1652. 1691 i 1698 w szęd zie: k a czm a rz, k a czm a rzow i. 2) W •wyd* 1691 1698: p ła ch cia .
— 21 —
Sromotnym i zelży wem pokojem O jczyzn ę, P e r quae bowiem quis peccat, p er eadem także Punitur. Doznaliśmy ach, doznali te g o! Zamykam jakom zaczął, że B ó g Polskę karze N ajw ięcej za poddanych, ha i karać będzie, Jeżeli się Polaku nie obaczysz kiedy.
SA T Y R A IY.
Na tych, co się w zeszłym wieku żenią.
I tobie się też bzdyku chce żony ? Oszalał Chudzina stary, liczą c siedmdziesiąt lat wieku, M łodziusienieczką żonę pojmuje, nie sobie, j,Alem chory, trzeba mi cob y opatrzyła Starego i oprała.“ — T o upewniam b ę d z ie 1) Ze cię dobrze opierze, g d y je j wlezie mucha W nos. Przyrzekam , że poznasz co to młoda żonka, Staremu, ja k W łoch mówi, karoca do nieba.
Powiadają, że raz śmierć spała z Kupidynem, Na jednym miejscu, wytchnąć sobie chcąc po pracach. Śmierć łuk swój i z strzałami tamże porzuciła,
K upido także luczek i strzałki położył. W tym obaj ocknąw szy się sajdaki trafunkiem Jakoś pozamieniali, że śmierć wzięła luczek I strzałki Kupidyna, a Kupido śmierci. Idą w świat strzelać ludzie2). Kupido oba czy M łodego, w ym ierzyw szy ugodzi go w serce, A ż tu młody umiera miasto obłapiania, Bo strzałą śmierci chudak postrzelony został. Śmierć też zoczyw szy kędyś starego, wym ierzy
1) T a k w w yd 1650, 1652 i 1651.W w yd. 1691, i 1698. pew n ie. 2) T a k w w y d . 1650 i 1651.
I ugodzi go w serce, aż stary szaleje, D o zalotów się bierże, młodziuchne obłapia. Śmierć się dziwuje. Nie dziw, b o b y ł ugodzon y Strzałką Kupidyuową, i nią zapalony.
Cóż ztąd jednak za korzyść ? Taka, ja k ą w Litw ie K toś napisał, że sobie żoneczki chowają Poteszytelów , *) których Jeburones vocant. T a k i starego młoda małżonka upewniam B ez nich się nie obejdzie.2) W olałaby je d n o O k o tylko mieć w głow ie i rękę i nogę I ucho, niż się jednym mężem kontentować. Cóż na to odpow iadasz?— W ziąłem dobry posag A przytym młode lata, za co mi to sto i? — W y tch n ieć upewniam tego, gdy coraz wymówki P oty k ać cię w ięc będą: żeś ustał chudzina Ż e śmierdzisz trupem zgniłym, i żeć z nosa ciecz e , Że o c z y oparzyste ustawicznie płaczą,
Ż e zębów w gębie nie masz, żeś grzyb na p ół zg n iły Żeś w miłości oziębły. W ię c i tym podobne,
K tórych tak długo będzie, że też zbrzydniesz cale, Z aczym ci w polew eczkę miasto cukru, albo C zego słodkiego, w sypią trąbkę arseniku. I tak przypłacisz żonki, przypłacisz posagu. Bowiem i to coś zebrał, żon eczka pobierze P o twej śmierci, i tym się za k ogoś wyrai, M oja rada: gdyś stary dajże żenie pokój,
L e p ie jć 3) tak w stanie wdowskim, albo i młodzieńskim K o ń c z y ć lata zgrzybiałe i w wianeczku umrzeć.
Powiedziałem o dziadach. O babach co powiem ? D w a razy w tym są gorsze. O jak owo śmieszna,
1) W w y j. 1631 i 1698 s p o ls z cz o n e : p o c ie s z y cie ló w , 2) W w yd. 1650: o - b e n d ie. 3) T a k w w yd. 1652. i 1691. W w yd. 1650. i 1654: le p ić .
— 23 —
G dy się babuś wym uszcze, gdy brwi ufarbuje, L e c z hebanowych ząbków ufarbcw ać trudno, I owych zmarsków ująć, które poorały
Szpetną twarz. Przecię jednak suknią naddawają Co natura ujęła. Stroi się babusia
Postawę też formuje, i chód, i pojrzenie.
A ż się tam ktoś odw aży z młokosów, przeczuw szy 0 pieniążkach u babki. Zm yśla zakochanie 1 za to brać poczyn a, a do m łodszych n o s i; W zdycha, chwali rozsądek, obyczaje, mądrość, Dostatek i animusz. Baba temu wierzy,
I rozumie, że grzeczna, że piękna i wdzięczna, Już się i sama stara o niego, i prosi.
K tóry wnetże pieniądze, nie babę pojmuje. B o któżb y staroduba ż y cz y ł mieć za żonę. Ślub się tedy odprawi, i obiad weselny,
P o którym w taniec idąc, zagrać piosnkę k a żer Ma snadź baba pieniądze, ma pieniądze w lesie, K ijeinże tedy babę, aza je przyniesie.
W szystk o się to w yw róży. W n et babę z pieniędzy Obiorą, ja k o ow ę kawkę z cudzych piórek.
I obrawszy, każą je j do djabła z domu.
M ieszka gdzie in d zie 1) babka, cudze pocierając K ąty, a swemu łaje małżonkowi i klnie.
K rew nych w zyw a na pom oc, o ratunek prosi. A kat ci kazał sza leć? Mogłaś za żyć swego, I w dostatku op ły w a ć, nie szukając męża. D obrze to na cię babo, że i kijem bierzesz, 1 nie masz cobyś w g ęb ę w łożyła, D aj B oże Ż eb y się wszystkie twoim przykładem karały.
SA T Y R A Y.
Na szpitale w Polszeze, i rzadkie, i n e p o rzą d n e .
O serca zakamiałe, zawarte litości I miłosierdziu serca. U bodzy zdychają, Od nędzy, niedostatku, a przecię w olicie Na zbytki, niż szpitale koszty swe obracać. Opatrz w żdy kącik ja k i, k ędyby ułomny Miał swoje opatrzenie, żywność i ochronę. U bodzy w gnojach leżą po u licach, Patrzycie na to w szyscy i g ło sy słyszycie Nieba przenikające ; a przecię jako ou Lew ita minął kiedyś człeka zranionego,
T ak i w y też mijacie tych, co w gnojach leżą. Ztąd ci wszelkie łotrowstwa, ztąd biegunów siła Ztąd się ubodzy w łóczą od wsi do miasteczek. B o gdzież ma chudak opaść quid vis nędza każe E t fa cere et pati. Musi nie rad zbijać,
K iedy niema zkądby wziął. A gdy co ukradnie, T o wołasz, to obiesić każesz za tę winę,
C óż ma c z y n ić ? Musi kraść. Spytam cię sam ego; Cobyś czyn ił w tym razie, gdybyś nie miął co jeść ? C zy nie kradłbyś ? ba, wziąłbyś pono i z ołtarza. 0 ja k o dobrze w Niem czech, albo we Franeyi, W e W łoszech, w Niderlandzie, gdzie szpitale takie, 1 tak są opatrzone, że lepiej nie mogą.
Jeśli wszytek ułomny, ma je ś ć i pić z gębę, Jeśli ma ręce zdrowe, znajdą mu robotę, Jeśli nogi, i te więc mają swą zabawę; A dostatek wszelki takim opatrzony.
U nas co jest szpitalów wszystkie są u bogie, A też B ó g nam umyka, gdy mu żałujemy. Czy nie wiemy co samże powiedział o S obie;
— 25 —
^ Cokolw iek takim dacie, mnie dacie samemu Łaknąłem ja w ubogim, nakarmiliście mnie, Pragnąłem, daliście pić; byłem nagi, nędzny, Odzialiście m ię.“ Panie, czy rzeczesz Polakom ! T o , co inszym narodom. Siła utratników
W Polszczę, mało naliczyć bacznych jałm użników . Nie pytaj teraz świętych biskupów Marcinów, K tórzy się własnym płaszczem z ubogim dzielili. Nie pytaj i Paulinów, którzy dla wykupu W ięźniów sarnycliże siebie w niewolę dawali.
Nie pytaj jałm użników biskupów, których to, Eleemosinarios zw ano,— nie masz takich.
W ię c cokolw iek szpitalów fundowanych u nas, Niemal wszystkich intraty w niwecz pogin ęły, Bo czegóż długo w P o ls z c z ę ? Jedni nie w ydają Czynszów, tak że fundusze giną. Sami często, Proboszczow ie rozbiorą, co ubogim dano. Chciwość opanowała zakamiałe serca: Nietylko by miał co dać, ujmie ubogiemu. .Ale i rządu trzeba, ten napotrzebniejszy W każdej rzeczy — lecz i tu. U bogich niemało Z sw ywoli1) nie z potrzeby. Że się robić nie ch ce Chłopu, aż on ułomny, aż on chramie, żebrze. Czasem nogę obwinie, i rękę zakrzywi, Z m yślając skaleczenie. Gnuśność to sprawuje. Byw a frantów niemało, byw a i przebieglców . Jako o jednym piszą, gdy go raz królowa Angielska Elizabeth mijała i rzekła:
Pauper ubique ja c e t! Jak z bicza powiedział: In thalamis Regina tuis hac nocte jacerem , S i fo ret hoc verum, pauper ubique jacet.
Co rzekę o białej płci, jak siła z nich znajdziesz. Opętanych po różnych i wsiach i miasteczkach.
Małpie się robie nie chce, i ztąd ma djabła W sobie,— itoe djabeł, gdy się robić nie chce. K onopne exorcyzm y dziwnie na to dobre, A lb o też dębow a wić, nauczy ta robić I djabła w ypędzi, by też nat.wardszego.
K ijem takowych gnuśnych bij 'jm iasto jałmużny. T akże ow ych biegunów, co to w Compostelli
Nie byw ali, ani też w niewoli tureckiej, C hoć patenty przy sobie mają i podają.
Jaki fałsz w ow ych lu dzia ch ? Urzędom to właśnie N ależy maeać prawdy w tym, i fałsze karać, Biegunów i w łóczęgów cale poskramiając, I to czyniąc, aby w sw ych szpitalach siedzieli.
Co będzie kiedy i my one fundujemy, R a czej niż owe coraz zakony, których ju ż D o sy ć u nas dla B oga, w pozorze ubogich W r zeczy satnej dostatnich. Niech plebani będą Zakonnego żywota, staną nam za mnichów. Szpitale w y, szpitale P ola cy fundujcie
D la u bogich pielgrzym ów , więźniów i żołnierzóv. Na w ojnach skaliczonych, nakoniee dla wszystkich Ułom nych i upadłych. A tak Bonfratelli
N ie będą mieć przed wami na ziemi i w niebie.
SA T Y R A VI.
Na pogrzeby i zbytki w nich.
B a, chwała B ogu, żeś wżdy w yszedł z tej choroby. M ój drogi Mikołaju, pozbawiłeś żalu,
— 27 —
I nas dobrych przyjaciół, i żonę kłopotn,
Którąć B ó g dał pomyślną. Inszym o ja k różnie ! Płacze druga nad chorym mężem, łzy zmyślone
Puszczając, a w myśli m a: „B od aj zdechł w mych oczach. . Bodaj w ieczora ten pies zgn iły nie d oczek a ł.“
Gtdy go tedy bez dusze widzi, o ja k w sercu W ykrzyka, ja k o sobie ju ż gachów rachuje: Temu żona umarła, ten je s z c z e młodzieńcem, T en gładki, ten bogaty, ten h oży , ten m łody, B o tam o obyczajach w myśli nie postoi; D osyć, że kształtny, piękny, ładny i wesoły. I tobie też niemłodko m łodego potrzeba? R achując kilku synów i córeczek kilka. N ic to, trzeba się udać, i m iłość zmyśloną K u mężowi zmarłemu pokazać dla ludzi. T y m ciby gachów zw abić, aby nawiedzali
Ciało, w ięc nie wiem zmarłe, czy też raczej żywe.. K tórych jejm ość na łóżku czeka w zapłonionej Nie cale jednak izbie, aby przez konopną Kratkę, m ogła się dobrze przypatrzyć każdemu. Co żyw o tedy jed zie nawiedzać to ciało, Jedzą, piją, i goście, i księża i mniszy,
D uszyczkę polew ając, która się tam kędyś Smaży dla onych zbytków . Nie wspominam dzieci, B o tych ubogi szpłacheć z ojcem dokonywa. Tym czasem panie one, co w ięc przebyw ają W nawiedziny, pow oli szepcąc rają gachów , Któremiby otarła łzy one zmyślone,
Bo ju ż cale mąż z serca wywietrzał i z myśli, Choć rzkomo kwili po nim, ch oć zemdlona leży. I niewstyd cię maszkaro iść tą nieszczerością
Z Bogiem , z ludźmi, z krewnemi? L eży sz bez potrzeby,. Bodaj w ięcej nie wstała. Bodaj grób zaległa
M ęża sw ego. A le się spyta pono kto z was: Jako ją mąż traktował, czy był dobry na nię, ■<Czy zapisał co w księgach, czy ją opiekunką
D zieciom swoim zostaw ił? W szystko podał w ręce : I dzieci i dostatki. Z g oła ją uczynił
Panią w dobrach sw ych wszystkich, u bogą pojąw szy, I nic ani posagu nie w ziąw szy z je j domu.
T o ż tobie dobra żonka. Żeńże się tu drugi, G d y się taką w dzięcznością od nich nam oddaje.
A leé jeszcze nie koniec. Chodźm y do pogrzebu, K tóry im z większym zbytkiem, tym większej miłości K u m ężom chcą mieć zn ak iem ; le cz kto zdrowym okiem W to w ejrzy, nie mężowi, lecz anim uszowi1)
Swemu kw oli to czynią, aby się pokazać. G d y tedy czas pogrzebu naznaczony przyjdzie, N ajedzie się i o b cy ch , i krewnych i mnichów, D la których, b y się spękać, trzeba'2) żeby było. A le pieniędzy niemasz gotow ych maszkaro, A le dzieci ubożysz. Nic to, byle było A le mężowej duszy, nic tym nie ratujesz; C hoćby w piekle gorzała. Nic to, b y le było. D o sy ć, że w szyscy rzeką: szumnie częstowała, Szumny pogrzeb spraw iła; znać p oczciw ą żonę. W takiej jednak utracie u bodzy na stron ie: A ni się tam spytają o nich, ani dadzą Jeść łaknącemu, albo napić pragnącemu. Chyba owym co ju ż, ju ż dolew ać nie mogą.
A le ć słuchamy trochę o prowadzie ciała D o grobu. G dy się tedy ruszą konie z truną, P ocznie ry cze ć nie płakać złośna białogłow a, Lam ent jakiś fałszyw y zm yślając i słowa.
— 29 —
0 mdłość oraz nie trudno, zw łaszcza gdy kto widzi, B o ja k o z męża sw ego, tak i z inszych szydzi. Cebula w chustce pędzi gwałtem wyciśnione Ł z y z oczu, wtenczas gdy im każą wypuszczone. Z a ciałem idąc ryczy, woła: o mój drogi
Mężu! L e cz w sercu drugi. K ędy i fałsz srogi, Szepce do panien sw o ich : Panny prze mą duszę M iejcie wódkę gotow ą, bo mdleć pewnie muszę. A panny tu dzież1) z w ódką, której gdy nachyli N ie dziw że oraz rozum, oraz chód pomyli.
A leć ja to rytmuję, nie rytmem zacząw szy, Nie trudno widzę o rytm gdy go prawda pędzi. Id ą c dalej nie wspomnię jakie pijatyki,
Jakie zbytki w tych ucztach, które przewyższają D ostatki i intratę, tak że w szyscy ży czą
Prędkiego znowu w tymże tam domu pogrzebu. Bo komuż nie smakuje bankiet, i lej rozlej ? 2) K iedy zaś po pogrzebie, nie pytaj za duszę. iSciany się odnawiają, żałobeczka spada, Pani się wymuskuje, rzec m ogę z poetą:
„ P o szacie znam żałobę, znam i po podw ice K asiu! to nie żałoba w ybielone lic e .“
G-aszkowie nadglądają, m uzyczka poczyn a Pow oli się ożyw ać. A testament leży
Odłogiem gdzieś w szkatule. Ani wspomnieć o nim. D zieck a też do Jezuitów niech tymczasem chodzą, Które w ięc niedostatek łupi niebożęta.
B o intrata na konie, pachołki, karety
W ystarczy, lecz na dzieci nie wiedzieć zkąd b ra ć; 1 tak chudziny rostą bez nauk, ćwiczenia. W dostatkach ich gachow ie, albo też pan ojczym
B ro d zi po uszy z matką, ociee w grobie gnije. D łu gów ja k w łosów na łbie, których nie źle pogrzeb P rzyczy n ił odprawiony i z urazą Boską,
I z zawiedzeniem dzieci, i duszy zm arłego. Owo z g o ła marniejszej straty i brzydliw szej Niemasz, nad ten to zbytek pogrzebow y, który Szaleństwem nie m iłością bezpiecznie zw ać możem- Z darzyłby B ó g w nim koniec, ale cóż gdy jedna N ad drugą się przesadza? długów będzie ja k bru, A przecię b y się spukae; tak tam b y ło, trzeba Ż eb y też i tu by ło. Hala, hala małpo, Nie w olisz na jałm użny, w ięc i na ubogie O brócić, niż na zb y te k ? co po katafalkach? Co po trunnach c y n o w y ch ,1) ba srebrnych, i jakich .Relikwie nie mają z Rzym u przyw iezione.
A przeto moja żono, w głos to opowiadam: Kwituję cię z pogrzebu, czyń za duszę moję, I onę z ognia ratuj. W o lę , że mię wrzucisz I bez truny do grobu, a zachowasz winną
M iłość po śmierci ku mnie, i testament w cale.
SA T Y R A VII.
Albo Paradoxum Stoicum.
Sapienti praeter opinionem nihil eyenire.
Mądremu niespodzianie nic nigdy nie padnie, I owszem wszystko według myśli je g o płynie, Cokolw iek kiedy przedtym postanowił. Czemu ?
, że czego się spodziewa
— 31 —
M oże b y ć, może nie b y ć. Ztąd gdy eo poczyna O d y zamyśli, z taką to zw ykł czyn ić przestrogą, Z e czeg o ży czy , p rzyp a ść, abo chybić może. A że to cokolw iek mu przeciw nego m ogło Przypaść, dobrze uw ażył wprzód niżli przypadło. D latego nad mniemanie i nadzieję swoję
N ic zgoła nie ponosi, bo to co b y ć miało W p rzód sobie obiecow ał, wprzód dobrze uważył. Nad wolą też nie cierpi nic, bowiem gdy zaczął Pragnąc czego, wiedząc że m ógł i nie dostąpić, T e g o chce co się stanie, mając przed oczym a, Ż e siła takich rzeczy, które mu przeszkodzić M ogą, i drogę je g o żądaniu przegrodzić. P rzeto się nie upija szczęściem i nadzieją N iezawiedzioną jak ą, ani sobie knuje Praw a w oboim szczęściu zawsze jednakiego. B o cóż je st w naszej władzy, aby się stać miało T ak ja k o sami chcem y, i ja k o życzem y ?
Mamy Pana nad sobą, T en nasze zamysły Jako chce rozporządza, ja k o chce kieruje.
Z k ąd mądry rzecz niepewną za pewną nie kładzie, N i tak dumnym ni śmiałym, żeby miał obiecać Nieomylne w sprawach sw ych sobie powodzenie, B o mu się nie może stać lepiej ja k się stało. Nad to, co w niebie stanie, nic nie postanowił, A co tam uchwalono, nie może b y ć lepiej. I tak mówi do siebie, że „to cze g o ży czę B y ć może, jeżeli co z boku nie przeszkodzi. L e c z że przeszkodzić m oże, dlatego nie nazbyt Chciwie życzę, abym zaś nazbyt nie żałował, G dyb y mię minąć miało, co w ięc często by w a.“ G łupi każe bezpiecznie, ja k o na trzy tuzy,
Z a niepoehybny. Już ten sobie obiecuje, I przedczasem nieborak głupie tryumfuje.
Jak by go potkać miało, to co ubrdał w głowie. G dy go to zasię minie, żem się nie spodziewał P ow ia d a , i boleje oraz, że minęło.
M ą d ry nie tak. Uważa że wyroki z naszą W o lą nie zawsze zgodne, i że są niepewne. 1 tak do siebie m ów i: „Jutro ja d ę w drogę, Jeśli mi na w yjezdnym coż toż nie przeszkodzi. r) K u pię majętność, je ś li mi ją B ó g obiecał. B ędę o to starostwo konkurrował z drugim, A jeśli nie uproszę, rzekę: i tegom się T akże spodziewał, że mię u bieżeć miał inszy. Z g o ła nad moję myśl, nie nigdy nie padnie, Bom sobie wprzód umyślił, że mi siła może P rzypaść nad intencyą moją z w oli B o że j.“
B aczn y człow iek tego się spodziewa, co insi 2) Z w y k li w ięc ludzie cierpieć, i dlatego zniesie Snadno oboje szczęście sercem jednakowym , K t óre nie tak w ięc zrani zła przygoda, kiedy N a dzieję w ieszczy umysł z jakąś nieufnością, Pomiarkuje i zrówna. Ale kiedy chciw ość U pije się, w ięc głupią nadzieją, a nasze M yśli nadęte wszystko dobrze sobie tuszą, 0 mój B o ż e ! ja k o tam ciężko sercu znosić, Co szczęście nieprzyjazne gwałtem znosić każe. L e c z ty wierz, że fundament twojej stateczności,
1 tw ojego praw ego jest uspokojenia Nie sobie o fortuny statku obiecow ać, A le z tą ż y ć przestrogą, że może dotrzymać
1) Tu k -w w yd 1650, 1652, 1654. W w yd. 1691 i 1698: co n ie p rz e s z k o d zi. 2) T a k w w yd. 1650. r. w p ó ź n ie js z y ch : in szy .
— 33 —
Słow a, może też zmienić, niestateczne szczęście. T a k niespodzianym je g o razom nie podlężesz.
N ie w yjm ujęć ja? człeka z w ładzy w szech przypadków G dy te daję przestrogi, ale go wyjmuję,
Z m ocy błędów i płonnych w szelakich nadziei. W iem , że mu tak nie idą rzeczy ja k o sam chce, A le jako upatrzył i przejrzał w rozumie,
D latego mężnie znosi, cokolw iek przypadnie.
Bowiem mu to przypada zawsze co wprzód przejrzał, D latego moją ra d ą : tak czyń ja k o żeg la rz:
Choć pogodne są nieba, ch oć posłuszne wiatry Pędzą okręt szczęśliw ie, zefir dmucha w żagle, — Przecię cale nie ufa tej pogodzie, ale
W czas obm yśliwa w szytko, i ma pogotow iu Co mu służyć na ten czas może, gdy nawałność Przypadnie, okręt je g o z nienacka okryw szy. Tak i ty, iuboć wszytko nad zw yczaj w ięc służy, Lepiej niżeliś sobie i ży czy ł i pragnął,
Przecię się wcześnie gotuj w esoło znieść to, co Fortuna i przeciwna, i często niesłowna,
Może przynieść kiedy się namniej nie spodziejesz; Nie daj jej. nigdy wiary, choć się na cię śmieje, Swywolna’ ) to jest pani, uczyni co z e c h c e : Nie unoś się pomyślnym successem, miej pilne Oko na tylne koła odmiennego szczęścia, A tak sobie rozumiej, że cokolw iek może Z łe g o zrobić, w yrządzi2) gdy się na nię spuścisz. Ztąd będziesz miał pożytek, że cię nie zasmuci T o , co się inszym będzie niespodzianie zdało.
N ic świat nigdy now ego nie rodzi. Śmiech z płaczem Przeplatano w ięc chodzą w tym na świeoie kole.
l)T a k w w yd 1650 i 1654, W in n y c h : sw aw olna. 2) W w yd. 1691 i 1698 w y rz ą d z ić.
A tak co inszy lekką niefortunę czynią Cierpliwym jć j znoszeniem, to ty poprzedzając Uwagą z ły przypadek, lżejszym g o uczynrsz.
SA T Y R A V III.
Na z a lo ty i m ałżeństw a nierówne i nieuważne.
K adził się mnie niedawno jeden, czy miał żenić Syna, c zy nie,— dając mi tego te p rzy czy n y : Naprzód, że mu się trafia dobre ożenienie, T o je st bogate, lu boć coś tam powiadają 0 pannie nieforemnie, lecz to jeszcze mniejsza. D r u g a : że się napiera chłopię ze szkół żony, 1 że trudno utrzymać młodego w tych leciech. T r z e cia : że tej to panny rodzicy b og a ci, I umieją aż nazbyt chodzić k oło tego. C zw arta: obadwaj starzy, niedługo poczekać,' Że i ojc ie c i matka synowi ustąpią,
N ak oniec: wielkie szczęście syna mego potka, Pow iada, bo zań idzie z domu w ojew odów , A on niepewny szlachcic. Słucham tych w yw odów , Co z tego dalej wniesie, aliż mię on prosi 0 poradę. Spytam się: wiele lat synowi ? O dpowie mi: dwanaście. A tej pannie w iele? D ziew ięć alboli dziesięć, coś około tego.
1 rzekę: to chcesz syna w tym wieku ju ż żen ić? A cóż ci proszę potym? Odpowie: pociechy P rzyszłe mię wabią, abym doczekał się wnuka. A niebaczny człow iecze, i samej przeciwny Naturze, cóż ci potym ? i wnuka nie będzie
— 35 —
I pociechy nie pytaj, w wieku niedojrzałym I męża i małżonki. W ię c cię to uwodzi, Ze posag obiecują jakiś tam rzęsisty. Nie frasuj, zstą p i1) się to ja k karazya. Może teraz posagi nazwać zamszowemi: R ozciągną je ja k o chcą. Potym się to skurczy. Teraz gębka napiła, którą kiedy ściśniesz Zostanie tylko gębka, a woda przez szpary Przepłynie, toż się stanie z tymi tysiącami. W ię c o posagu pytasz, nie o obyczajach, A tam panienka wie co to jest masculinus, Choć ja k o żyw o nigdy w szkole nie bywała. Umie tę regu łeczkę lepiej niźli pacierz Quae maribus albo w ięc Fcemininum dices. Listeczek też przeczyta sekretnym zawarty Sygnetem, i zrozumie wszelakie mrugnienie.
D o tego powiadasz mi, i szczycisz się jawnie, Że syn twój z w ojew odów familji pannę Pojmuje, a sam słyszeć nieprawy karmazyn. Prawda, że go tu mają za szlachcica, ale Jedenże jedw ab mówią w kitajce w ięc byw a Jako i w aksamicie, a przecię ten droższy Niż kitajka, tak i tu nierówny szacunek. M ałżonka że aksamit, lekce sobie ważyć I szanować tę będzie kitajkę lub kromras, T o jest syna tw ojego, ja k o z grubej wełny Nie z jedw abiu pachołka, ani z złotych nici. Synek twój pnie się widzę na nierówne rzeczy: K ondycyi ledwie b y je g o narachował
Kilkadziesiąt tysięcy, a pannę z dwiema kroć Chce p o ją ć ? Czy osz a la ł? W idzę Philauthia Laborat, nazbyt siła o sobie trzymając.
N iech się wprzód porachuje z sobą i wioskami, Ż e b y mu zaś tak sobie nie przyszło postąpić, Jako onemu kiedyś Mazurowi, który
P rzyszedł śmiele do szynka. P yta g o ; Jest w in o? Jest panie, odpow ie szynk. M acie m ałm azyą? Mam. A macies alakant? Mam i petersimon. P ójdzie dalej i pyta: macies miód na przedaj?
Jest. L ipcu c z y dostanie? Jest i lipiec u mnie. A piw o ja k ie ? d ob re? Jest i to wareckie. A ta sb ir? Jestci i ten. D ajcies mi tasbiru
Za seląg, b o tes w ięcej nie znajdę w kieseni.1) T a k i twój syn boję się od wojewodzanki B y nie odpadł, a potym chybi i szlachcianki. Miasto kobierca pono na rogoży przyjdzie B rać ślub, a posag miasto tysiąców grzywnami.
O równe się ty zawsze staraj ożenienie, Ż eby cię nie potkało takowe odrwienie, Jakiego się podobno mało co spodziewasz. In aczćj, w czas przestrzegam, utracisz pirdoło Starając się tam i sam, latając myślami Po niebie, po powietrzu, a zadek w popiele.
Na one napomnienia moje nie dbał stary. Słyszę, że syna wiedzie w ten tam dom, czy darmo Czy nie, trudno to zgadnąć, niech czyni co się zda. Ja tylko powiem jakie ztąd absurda rostą,
G dy kto prędko synaczki żeni. Naprzód młodzik W ybiera się w zaloty. Potraci chudzina,
B o go długo na rzeczy trzymają, co temi Czasy jest. pospolita. Pan matka*) się droży,
1) T o um yślne „m a zu ro w a n ie “ w pierw gzem w yd. 1650. p o p r a w io n o n astęp n ie w innych, p ró cz w yd. 1654. w którem j e s t raz: „m a c ie s “ * a drugi raz „m a c ie ż “ i: „k ie sie n i.“ 2) Tak d la m iary w iersza w w yd. 1650 i 1654. W in n y c h : p a n i matka.
X mówi, niechaj mi się m łodzieńcy k ła n ia ją : Godna jest córka moja, aby się kłaniano, I długo czołem bito, niż ją kto otrzyma. Tymczasem po kościołach, po rynkach, ulicach, P od zjazdy i publiki córkę prezentuje
I przew odzi ja k ow o w ięc na targowiskach Rozstrucharze konie swe wszytkim pokazują. A ż ci się też kto trafi, po długim czekaniu, Długim także staraniu, bo to wprzód iść musi Ż e tandem zamysłów sw ych effecłum odniesie, I że mu pannę w święty stan dać obiecują Za rok albo półtora. Tym czasem młodzieniec Barwy daje, a przytym coraz marcepany,
Coraz krewnych częstuje. Szumno w każdym kącie. K onie pod nożykami, w szyscy i w oźnicy
I hajducy srebrowi. P osag u djabła, W ypraw a także u dwu. W esele nastąpi, A po weselu ledw ie nie zapłakać trzeba.
W szytko precz, wioski lecą. N iezgoda w małżeństwie, Potomka ani pytaj. Potracą ob oje
W ioski, które im ociec nieuważny puścił, Bo ja k o pan tak pani do utraty skłonni Rządzić się nie umieją. Przeto się ty rachuj Radzę z swą kon dycyą, a tak syna stanów, Z eby górno nie latał myślami, ani się O nierówną fortunę starając potra cił;
Niech nie będzie Ikarem , by mu z wosku pióra Nie ugorzały, a on nie utonął w długach. Młodo go nazbyt nie, żeń, ani nazbyt z młodą. O byczaje w syuowej nie posag upatruj.
Jeśli szlachcic, szlachciankę niech pojmuje, je ś li Chłop chłopównę, a jeśli wielkiej familji
O takąż się niech stara. A tak padnie dobrze. Upewniam mieć oboje pociechę będziecie.
SA T Y R A IX .
Źe dobre nabycie samo trw a i perennat.
M ałe p arta do czarta pójdą — starodawny Makaron i przysłowie niesie. Z łe nabycie
W korzyść się nie obróci nigdy: bo tak B óg chce, A byś nie długo zażył, czegoś marnie nabył. T ak sprawiedliwość każe. W ydarłeś, niech drugi T obie wydrze, albo w ięc śmierć wszytko odejmie A drugiemu zaś odda, koinubyś nie ży cz y ł. D latego księże zbiory do biesa w ięc idą, B o z kościoła zbierają i cnych fundatorów Zaw odzą, którzy czynsze i różne dochody
Na ozdobę kościelną, i na chwałę Bożą,
Nie na księżych synowców , siestrzeńców i wnuków N aznaczyli. W ydarłeś kościołow i, w ydrzeć
D jab eł oraz i to, i duszę, i wszytko.
Zedrzesz z chłopków ubogich, oszukasz bliźniego, W ygrasz, podejdziesz w handlu, zawiedziesz, zginie to I ztaje nie inaczej, ja k o śnieg od słońca.
Przeładujesz podarkiem 1) i dobrego odrwisz U dworu przyjaciela, wnet to wszytko zniknie. Z dóbr królewskich nazbierasz, któreś złotem skupił, I to pójdzie do biesa ; bowiem nie dlatego
D obra R zeczypospolitej dają, aby by ły N a targu, raczej żeby cnocie szły w nagrodę.