• Nie Znaleziono Wyników

View of The Secret of Lord Singelworth, or the Metaphysics of the Balloon

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "View of The Secret of Lord Singelworth, or the Metaphysics of the Balloon"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

S T U D IA N O R W ID IA N A

3 - 4 , 1 9 8 5 - 1 9 8 6

M AREK A D A M IE C

TAJEM NICA L O R D A SIN G ELW O RTH

ALBO M ET A FIZ Y K A B A L O N U

„Sym bol daje do m yślen ia” - ta urzekająca m nie sen ten ­ cja m ówi dw ie rzeczy: sym bol daje, sens nie jest w ięc usta­ now iony przeze m nie, lecz dany jest przez sym bol - atoli to, co daje, jest wszak „do m yślenia” , i to n iem ałego. W opar­ ciu o dar - ustanow ienie. Sentencja ta sugeruje je d n o cześ­ nie, że wszystko już z o sta ło pow iedziane zagadkow o i że w szystko wszakże trzeba zaw sze odtw arzać i przetwarzać w w ym iarze m yślenia. Jak kształtuje się m yśl, ta, która sama jest dana sob ie w k rólestw ie sym boli, i ta, która coś ustana­ wia i m yśli - to w łaśn ie chciałbym podpatrzeć i zrozum ieć.

P. R i c o e u r . „Symbol daje do myślenia

1. T A JE M N IC Z Y D Ż E N T E L M E N - C Z Y L I D W U G Ł O W E C IE L Ę

W r. 1897 w związku ze śm iercią Józefa Ignacego K raszew skiego A leksan der Świętochowski pisał w R ozm yślaniach nadgrobnych:

Cala Europa brzmi sław ą Sardou, a za lat pięćdziesiąt nikt o nim w ied zieć nie będzie. G dy zdechł niedaw no koń w yścigow y, K inczem , rozesłano telegram y o jeg o śm ierci do najdalszych kątków cyw ilizow anego św iata, gdy przedtem zmarł w L ondynie słynny d żok ej, prasa p om iesz­ czała jego życiorys, a książęta przepłacali na licytacji po nim pam iątki. T ym czasem gdyby zmarł (niech najdłużej żyje!) Prus, w iadom ość o jego zgonie nie dotarłaby naw et do K atow ic2.

Nie chodzi tu tylko o problem „zaściankow atości” literatury polskiej, której rodzimi czytelnicy przyznawali status - szczególnie w konfrontacji z piśm iennic­ twem francuskim - nader ubogiego krew nego: Prus nie mógł konkurow ać z

1 P. R i c o e u r . „Sym bol daje d o m yślen ia ”. P rzełożył S. C ichow icz. W: t e n ż e . E g zysten ­ cja i herm eneutyka. R o zp ra w y o m etodzie. W ybór, opracow anie i p o sło w ie S. C ichow icza. W ar­ szawa 1975 s. 8.

2 A . Ś w i ę t o c h o w s k i . R o zm yślan ia nadgrobne. W: t e n ż e . W y b ó r p ism k ry tyc zn o lite ­ rackich. W yboru dokonał S. Sandler. W stęp i przypisy M . Brykalska. W arszawa 1973 s. 264.

(2)

popularnością B alzaca czy D um asów , a utw ory Perzyńskiego lub Bałuckiego nie przyciągały tyle publiczności co kom edia bulw arow a znad Sekwany. G odny Kaliguli kult konia wyścigowego czy zaliczenie w poczet bohaterów znakom ite­ go d żo keja to elem enty procesu w ykraczającego znacznie poza sferę życia lite­ rackiego. K unsztow ną dem askacją tego procesu jest także pochodząca z r. 1883 N orw idow ska „now ela” , utw ór artystyczny nie m ający nic wspólnego z publicy­ styką. T ekst ten stawia przed odbiorcą szczególne wym agania, właśnie po to, by ustrzec go m .in. przed aktem pogańskiej zaiste deifikacji konia. Aliści czy nie m am y tu do czynienia ze świadectwem przecenienia funkcji literatury - nie jestem o tym przekonany. Także i tę wątpliwość rozstrzygnąć może tylko uważ­ na lek tu ra utw oru. Jego stru k tu ra przysporzyć może nie lada trudności czytelni­ kowi polskiem u, który znalazł się w kłopocie chociażby zetknąwszy się w r. 1898 z Ż yw o tem i m yślam i Z ygm unta Podfilipskiego Józefa W eyssenhoffa.

Tytuł Tajemnica lorda Singelworth nie był w żadnym wypadku dla czytelnika X IX -w iecznego form ułą neutraln ą. W yraźnie sygnalizował określony typ litera­ tury, kształtow ał oczekiw ania odbiorcy. E ksponow ane na pierwszym miejscu słowo „tajem n ica” - przez analogię do Tajemnic P a ryża, Tajemnic zam czyska

U dolpho, Tajem nicy M arii R ogót, wreszcie Barbary Ubryk czyli tajemnic klasz­ toru - pozw alało spodziew ać się opowieści sensacyjnej. I to opowieści sensacyj­

nej z życia „wyższych sfer” ; m ało tego, m ożna się było spodziewać, że mowa tu będzie o przedstaw icielu arystokracji w yjątkow ej, surowo strzegącej swoich przyw ilejów i czystości krwi. M oże naw et historii równie frapującej jak C zło­

wiek śm iechu W iktora H ugo - czyli tragiczne dzieje przerażającego Gwynplai-

n e’a, w rzeczywistości porw anego za m łodu przez zbrodniczą szajkę comprachi- cos lorda F erm ain C lancharlie, b aro n a C lancharlie i H unkerville, m argrabiego C orleone na Sycylii, pełnopraw nego p ara Anglii. Bez względu na to, jakiej „tajem nicy” zdem askow anie gw arantuje tytuł Norw idow skiego utw oru, doty­ czyć ona będzie osoby o nietuzinkow ym statusie społecznym . Wszak W iktor H ugo zgrom adził w swojej powieści stare dokum enty, zaw ierające przywileje arystokracji angielskiej, czytamy tam m .in.:

N ie-szlachcicow i, który by uderzył lorda, kat ucina dłoń. Lord jest prawie królem .

Król jest prawie B ogiem . Z iem ia jest lordostw em .

A n glicy m ówią do B oga: „M ilordzie”3.

Jeżeli naw et w 2. poi. X IX w. w yraźnie postępow ał proces degradacji ekonom i­ cznej arystokracji, znacznej liberalizacji poddane zostało konserw atyw ne prawo angielskie, to nie znaczy bynajm niej, iż tytuł lorda utracił cokolwiek ze swej

3 W . H u g o . C zło w ie k śm iechu. Tłum aczyła H. Szum ańska-G rossow a. T. 1. Warszawa 1953 s. 31.

(3)

atrakcyjności. G odność ta cieszyła się szacunkiem w E uro p ie chociażby dzięki tem u, że - w odróżnieniu od praktyk dw oru austro-w ęgierskiego czy carskiego - nie m ożna było jej kupić, przeto gw arantow ała czystą b łęk itn ą krew . Jej p o ­ siadaczowi, prócz skłonności do spleenu, dum nej wyniosłości i lakonicznego sposobu w yrażania się, przyznaw ano powszechnie przywilej posiadania orygi­ nalnych upodobań, gustów i przyzwyczajeń, graniczących często ze skandalem - biografie lorda G eorge’a G ordon a N oela B yrona czy lorda O skara Fingala O T lah e rtie Wills W ilde’a są tu godnymi ilustracjam i. Ich naśladow anie (m ożli­ we dzięki uważnej lekturze kronik tow arzyskich) należało do dobrego tonu wśród arystokracji o karłow atym drzewie genealogicznym ; ujaw nianie m niej lub bardziej prawdziwych sekretów pochodzenia, alkowy bądź też tragedii ro ­ dzinnych nęciło i autorów , i czytelników opowieści z życia arystokracji. Było to niewyczerpane źródło sensacji, a jednocześnie szansa obcow ania z p rz ed sta­ wicielami wielkiego świata aż po poznanie nazw iska kraw ca dostarczającego bieliznę.

W żadnym wypadku nie są to asocjacje nieuzasadnione. N orw idow ska „no­ w ela” , przynajm niej częściowo, usiłuje sprostać tym oczekiw aniom . T akie w ra­ żenie odnieść może czytelnik. N arracja pierw szoosobow a i zadeklarow ana p o e­ tyka „spom nienia” gw arantują „źródłow y” ch arak ter relacji - inform acje wszak pochodzą w prost od naocznego świadka, znajdującego się w sam ym centrum wydarzeń; zatem żaden z niedostępnych dla osób postronnych szczegółów nie zostanie pom inięty. W ystępujący tu lord istotnie posiada n ad er oryginalny, a co za tym idzie - zagadkowy zwyczaj. W ydarzenia rozgryw ają się w mieście wyjątkowo pięknym i frapującym - w W enecji. U czestniczą w nich przedstaw i­ ciele7 dopraw dy znakom itego tow arzystw a; o bok anonim ow ego n a rra to ra (an o ­ nimowość bynajm niej nie świadczy o jego nikczem nym pochodzeniu, kto wie, czy nie jest wręcz przeciwnie) pojaw iają się: „hrabia A n to nio della B re n ta ” , „kawaler di San L uca” , „wzięty wenecki d o k to r” , wreszcie - noszący „ w i e l k i e w e n e c k i e n a z w i s k o ” . Sam o zachow anie lorda budziło zacie­ kawienie w c a ł y m cywilizowanym świecie:

[...] czy to nad lekkim i Kairu albo K onstantynopola m inaretam i balon jeg o w znosił się, czy nad złotym i i ciężkim i kopulam i M oskw y, czy nad W iednia lub Paryża m row iem , w szędzie i zawsze, z wyjątkiem dni zabawom publicznym pośw ięcon ych, dościgany byw ał pow ietrzny p o d ­ różnik to głębokim dom ysłem , to bystrym dow cipem , to nareszcie trywialną anegdotą. Pociski te jednakże obijały się ostatecznie o drzwi twarde zam kniętej tajem nicy (s. 148)4.

4 Tekst T ajem nicy lorda Singelw orth cytow any w ed łu g wydania: C. N o r w i d . P ism a w s z y ­ stkie. Z ebrał, tekst ustalił, w stępem i uwagami krytycznymi opatrzył J. W . G om ulicki. T. 6: P roza. C zęść p ierw sza , W arszawa 1971 s. 145-162 (dalej cyt. PW sz z o d esłan iem do od p o w ied ­ niego tomu; pierwsza liczba oznacza tom , druga - stronę).

(4)

Z tą tajem nicą zm agało się nie tylko grono gawiedzi, także najtęższe umysły E uropy nie mogły pozostać w obec niej obo jętn e. W ypowiadali się w tej sprawie i „felietonista któryś w P aryżu” , i „niem iecki jed en profesor w H eidelbergu” . Pow szechne zainteresow anie nie m iało nic w spólnego z ciekawością, o tym - obok felietonów i pow ażnych dysertacji - najdobitniej świadczy to, że:

[...] gubernator O dessy, generał K utasów , który rów nolegle i rów nocześnie do podniesienia się balonu L orda w ysłał byl utw ierdzony na linach balon rządowy, ze sobą unoszący bystrego p o­ licmajstra i przysięgłego adiunkta z obserw atorium , uzbrojonego mocnym i lunetami - zatwier­ dził był pod ob n o w sw oim raporcie, iż w e wycieczkach w iadom ych nie ma nic zagrażającego stanow i rzeczy. Ż e z jak nie bądź staranną delikatnością w n oszone do balon ow ego kosza pu- zdro nie zaw iera przecież przez to sam o prochu-strzelniczego ani żadnej materii palnej, lecz że obejm ow ać się zdaje sprzęt cenny a łom łiw y, jakby np. etruską okrągłą w azę, albo porcelano­ wą. I że w szystko, co adiunkt obserw atorium najstaranniej przez lunety d ociek ał, odnosić się zdaw a do najosobistszych, lubo oryginalnych, Lorda obyczajów (s. 149).

T ak pow ażnem u przedstaw icielow i władzy ja k carski gub ernato r nie sposób po ­ stawić zarzu tu , że zajm uje się błahostkam i czy ulega nie sprawdzonym pogłos­ kom ; inaczej i szczegółowe śledztwo, i precyzyjny rap ort byłyby nonsensem. R zecz została zb adan a przezeń w sposób naukow y i policyjny, z wykorzysta­ niem najdoskonalszego chyba w X IX w. ap aratu śledczego. Atoli „tajem nica” p ozostała tajem nicą.

Z atem nic dziwnego, że pojaw ienie się w W enecji lorda Singelworth zelek­ tryzow ało zgrom adzone tam znakom ite towarzystwo. I ostatecznie zagadka fra­ p ująca cały cywilizowany świat została w yjaśniona przez jej głównego b o h ate­ ra. D o jakiego stopnia członkow ie prześw ietnej deputacji poczuli się usatysfak­ cjonow ani udzielonym przezeń w yjaśnieniem , nic o tym nie w iadom o, arysto­ kracji wszak nie w ypada m anifestow ać swoich uczuć ani tym bardziej wątpić w praw dom ów ność lorda. R ychło też - m im o p rób zaprezentow ania zwyczajów lorda w kategoriach patetycznych, podjętych przez „im prow izatora publiczne­ go” , spraw a balonu lorda Singelworth została usunięta w cień przez doroczny w enecki karnaw ał.

C zytelnik oczekujący - zgodnie z sugestiam i tytułu opowieści - sensacji na m iarę „Ż elaznej M aski” czy chociaż opisu eksperym entów z m etalem lżejszym od pow ietrza - doznaje nie lada zaw odu; ma naw et pełne praw o podejrzew ać, iż - sit venia verbo - zrobiono zeń balona.

Z irytow any P iotr Chm ielowski pisał w swej recenzji z num eru „C him ery” , w którym zam ieszczono „w ydobyte z pośm iertnej teki papiery C ypriana Norwi­ d a ” :

W ydrukow anie [...] Tajem nicy lorda Singelworth [...] dow iod ło raz jeszcze, że bałw ochw al­ stw o „sztuczności” jest zaraźliw e, że się szerzy naw et w śród najrozważniejszych, przytępiając poczucie sm aku i zacierając jasność sądu. R ozpatryw anie papierków klozetow ych pod kątem w ieczności dla uw ydatnienia nierozerw alnej jedni bytu jest zajęciem godnym chyba tak lek ce­

(5)

ważonych przez Miriama dekadentów i m oże odstręczyć od sztuki ludzi, którzy napraw dę k o ­ chają w ielką sztukę, ale nie cierpią „sztuczności” , kabotyństw a, przebierającego się w szaty hieratyczne, tak sam o jak nie cierpią kabotyństwa blazeń sk iego i ło b u zo w sk ieg o 5.

K onsekw entnie niechętny wobec twórczości N orw ida6 au to r D ziejów krytyki li­

terackiej w Polsce dał upust swemu oburzeniu, pisał jak o m iłośnik sztuki, czło­

wiek urażony w swym elem entarnym poczuciu przyzwoitości i dobrego sm aku. Aliści jednocześnie ujaw nia się jak o czytelnik, który rozm inął się całkow icie z tekstem : nigdzie nie zostało pow iedziane w prost, że biały p ap ier, poddaw any wnikliwej analizie, był istotnie „papierkiem klozetow ym ” . W ięcej naw et, żadna z wątpliwości, która pojaw ić się może w trakcie lektury, nie została przez n a r­ ratora rozstrzygnięta ostatecznie. Ż ad n a „tajem nica” nie została tu w yjaśniona, nie wiadom o naw et, czy jakakolw iek tajem nica zw iązana z lordem Singelworth istniała, czy nie została po prostu wymyślona przez znakom ite towarzystwo.

Nie należy się dziwić irytacji Chm ielow skiego. To uczucie udzielić się m oże także czytelnikowi znacznie bardziej tolerancyjnem u w obec twórczości auto ra

Vade-mecum. L ektura opowieści o „aw anturze w eneckiej” stawia pod znakiem

zapytania je j... sensowność; na pew no nie m a dla niej m iejsca w ew nątrz k o n ­ wencji sugerowanej przez tytuł i niektóre elem enty struktury tekstu.

2. JĘ Z Y K U -L O R D Z O N Y

Pojaw iający się u Chm ielow skiego zarzut „kabotyństw a” nie jest pozbaw io­ ny słuszności; język, którym posługuje się n a rra to r, sprawia dość osobliwe w ra­ żenie.

Opowieść rozpoczyna się od p odania w wątpliwość sam ej tożsam ości ty tu ło ­ wego bohatera:

Czy rzeczywiście byty jakie ziem ie Singelworth w e ważności baronii nadane przodkow i w linii prostej m ęża, o którym te m oje spom nienie spisuję? I czy przeto cerem on iał ek scelencji lub lorda tytuł były kom u ze Singelw orthów na p otom n ość przyznane? Czy zatem , gdy takow y do uniwersytetu w O xford lub w Edynburgu w stęp ow ał, przyjm ow ał go był rektor i p rofesoro­ w ie, mówiąc: „D o m in e Sin gelw orth”? - czy następnie brał on udział w parlam encie? - zasługi położył - ożen ił się z damą równie św ietnego pochod zenia jak blask jej w ło só w blond, dzieci miał z nią, i um arł?... (s. 147).

N arrator jest doskonale obeznany z przyw ilejam i i obow iązkam i, k tó re wiązały się z godnością lorda. I w łaśnie ta d o kładna znajom ość niuansów życia społecz­ nego pozwala mu na dyskretne acz m etodyczne podw ażanie autentyczności ty­

5 P. C h m i e l o w s k i , [rec. „C him ery”]. „Pam iętnik Literacki” 3:1904 t. 3 s. 337. 6 Por. P. C h j m i e l o w s k i ] , Inform acyjna kron ika cza so p ism . „N iw a” 3:1874 t. 6 s. 576, gdzie przy okazji om awiania rozprawy pt. Sfinks Norw id został określony jako: ..[...] znany z ciemnych wierszy poeta, autor niezrozum iałych studiów nad Słow ackim [ ...] ” .

(6)

tu łu „m ęża” , którem u swe „spom nienia” poświęcił. Posuwa się naw et do dość szokującego przypuszczenia:

Czyli raczej Singelw orthow ie byli zacnym i w łaścicielam i rękodzielni wyrabiających perkaliki albo rzeczy cynow e i sta ln e? ... (s. 147).

A toli naw et w tym przypadku wyraża się z całą rew erencją, posłużywszy się peryfrazą w funkcji eufem izm u, unika tak prozaicznych - chciałoby się rzec: poziom ych - w yrażeń, jak: „cynowe talerze” czy „stalowe gwoździe” . Stara się naw et oddalić to p odejrzenie, tyle że w tym celu posługuje się argum entem n ad er dwuznacznym :

[...] w e w szystkich w ielkich hotelach E uropy i W schodu m ów iło się pow szechnie „ L o r d S i n - g e l w o r t h ” - i [...] tak brzm iało jeszcze przed sam ym że przybyciem osobistości podróżnego, którego uprzedzał zw ykle m a jo r-d o m o i aeronauta z pom ocnikam i i z przyborem do puszczania balonu (s. 147).

Niczym nieprzystępny lord W ilm ore - jed n o z wcieleń hrabiego M onte Christo (resp. E d m u n d a D antesa) - lord Singelw orth zapew nia sobie wysoką pozycję społeczną dzięki oryginalnem u zachow aniu, ale przede wszystkim dzięki tem u, że hojnie ro zdaje napiwki służbie hotelow ej (tak w łaśnie sugeruje - niezbyt stosownie - n arrato r). Piszący „spom nienia” nie wypowiada się w tej kwestii w prost, ale swojego b o h atera ukazuje w co najm niej dwuznacznym świetle. N ieustannie posługuje się niedom ów ieniam i i subtelnym i wieloznacznikami - a tego typu sposób porozum iew ania się był charakterystyczny dla osób należą­ cych do znakom itego tow arzystw a. M am y przeto do czynienia z p o p i s e m w irtuozow skiego języka arystokracji. M ożna odnieść w rażenie, że to właśnie n a rra to r je st autentycznym przedstaw icielem tego środow iska - i to tylko ze względu n a sposób jego m ów ienia (anonim ow ość, szczególnie zważywszy na fakt, iż właściciel „w ielkiego w eneckiego nazw iska” został ujawniony dzięki inicjałow i, n ab iera tu szczególnej pikanterii - m iałożby to być nazwisko jeszcze „w iększe”?). Z dem askow anie ew entualnego uzurp ato ra nie wym agałoby szcze­ gólnego tru d u , atoli w towarzystwie nie było zwyczaju weryfikowania tytułów i godności, zwłaszcza gdy potw ierdzał je au to ry tet służby hotelow ej. W d od at­ ku taki czyn wzbudziłby zapew ne niesm ak w towarzystwie, a jednocześnie był­ by to niebezpieczny precedens. G odzi się przeto pozostać w kręgu niedom ó­ w ień, sygnalizując w ten sposób w łasną wyższość - na dyskretne wątpliwości w tym przypadku m oże pozw olić sobie ktoś, kogo stanowisko jest co najm niej rów ne godności lorda.

N aw et wówczas, gdy zachow anie się lorda jest interpretow ane w kategoriach „poziom ych” , nikt nie pozw ala sobie na niewłaściwą tonację wypowiedzi:

(7)

heroiczną a periodyczną zm ianę atm osfery, nie zasługiw ałby bynajm niej na pośm iech u pok or­ nie i nieco głębiej zastanaw iających się nad czło w iek iem !... (s. 154).

To spostrzeżenie natury antropologicznej, w ypow iedziane przez au to ry tet w dziedzinie medycyny, zostało natychm iast u zupełnione głęb ok ą uwagą tyczącą geografii:

- W yznać wszakże należy - m ówił D *** - że są na globie m iejsca tak bardzo niezdrow e z różnych p ow odów , iż ow dzie nie byłoby w cale dziw actw em uregulow ać co dnia silę trawienia w warunkach sw obodniejszych, powracając przeto i silniejszym , i przytom niejszym (s. 155).

N awet czysto fizjologiczna m otyw acja zachow ania lorda Singelw orth rozw ażana jest z całą powagą i szacunkiem , jakie należne są arystokracie. Język nie zo sta­ je pozbawiony patosu naw et w „brukow ej im prow izacji [...] lubego d i B o n a G r a z i a” (s. 154). N atom iast zachow anie głów nego b o h atera w kulm inacyj­ nym punkcie opowieści zostało przedstaw ione z niesłychanym pietyzm em w o­ bec jego gestykulacji:

[...] począł Lord z nieprzyśpieszonym , ale nieco nam iętnym ruchem przecierać różow e kąty oka lew ego i, z lekka kładąc rękę na ram ieniu doktora di San Luca, rzeki:

- L u d z i e n i e s ą j e s z c z e c z y ś c i . . . S ą d o p i e r o p e r f u m o w a n i . . . (s. 160).

W zmianka o „perfum ow aniu” nikom u już nie pow inna skojarzyć się z o biek ­ tem , który przysporzył wiele zachodu „nosom ” policji Jego C esarskiej Mości. Istotnie, styl tych „spom nień” nosi na sobie p iętn o , k tó re za C hm ielow skim m ożna by określić m ianem „hieratyczności” . O tóż nadrzędn ą zasadą up o rząd ­ kowania języka tego tekstu jest reguła d e c o r u m , tj. stosowności. Tytułow y bohater jest arysto kratą, przynajm niej taki status przysługuje m u zgodnie z p o ­ wszechnym przekonaniem , nie podw ażają tego ani wnikliwe bad an ia gu b ern a­ tora Odessy, ani dochodzenie wszczęte przez policję austriacką. P rzeto jego osobie przysługuje - w sposób naturalny - głęboki szacunek. N ie tylko ze stro ­ ny służby hotelow ej, ale także ze strony ludzi należących do jego sfery. N aw et podw ażając autentyczność jego pochodzenia, naw et zniżając się w swoich hip o­ tezach do poziom u fizjologii, w yrażają się w sposób ja k najbardziej stosowny, godny rangi człow ieka, o którym mówią. To w łaśnie godność lo rd a, nie zaś balon, wznosi „papierek klozetow y” na niebotyczne wyżyny. Tajemnica lorda

Singelworth jest zatem ś w i a d e c t w e m j ę z y k a , k t ó r y m p o s ł u g i w a n o

s i ę w w y p o w i e d z i a c h o t a j e m n i c z y m d ż e n t e 1 m e n i e , z n a jd u ją ­ cym się w centrum uwagi całego cywilizowanego św iata, przynajm niej z w yjąt­ kiem dni „zabaw om publicznym pośw ięcanych” . W ą t p l i w y l o r d S i n g e l ­ w o r t h s t a j e s i ę r e a l n y m l o r d e m p r z e z f a k t m ó w i e n i a o n i m j a k o o l o r d z i e . Problem ten dotyczy także poszczególnych osób za b ie rają­ cych głos w jego sprawie: niewłaściwe odezw anie czy milczenie prow adzi

(8)

w prost do deklasacji. D oskonale zdaje sobie z tego sprawę narrato r, który nie tylko podsuw a (nader tryw ialne) rozwiązanie sporu, ale przede wszystkim p o ­ tw ierdza sw oją przynależność do doborow ego grona:

M oje zachow anie się podczas sporu do tej d ó szłeg o don iosłości, że być m ogło zbyt o b o jęt­ nym i w yłączn ym , uw ażałem za w łaściw e przynajmniej kilkom a stosownym i wyrazy wziąść mój udział. W n iosłem przeto, iż rzecz sama przez się nie bardzo postąpiła, albowiem pozostawa pew ne źród ło p osiąść, z którego by zak ład ow e strony dow iedziały się, kto w ygrywa?...

Sp ostrzeżenie zanadto proste, ażeby w ygodnym b yło dla tego, który je zrobił, obróciło w ięc na m nie obow iązek praktycznej rady pod tym w zględem . A dolegany pytaniam i, co? i jak w tej m ierze począć? - w n iosłem jeszcze, iż należy się po prostu od w ołać do sam egoż Lorda - że niem niej prostą rzeczą od nas, a przystępną dla A n glik a, jest użyć ku tem u delegacji od wszystkich opiniujących - tejże zaś, jako um ocnienie, dać to, iż zawiązał się cenny zakład (s. 155-156).

Z ab ierając głos w dyskusji n a rra to r nie tylko poświadcza swoją przynależność do tow arzystw a. P rzede wszystkim przez udzielenie roztropnej rady - czego nie om ieszkał gruntow nie uświadom ić czytelnikow i - staje się jego centralną perso­ ną. M im o tej uprzyw ilejow anej pozycji - prim us inter pares - nie naraża się ja k inni na poniesienie pow ażnej straty finansow ej, będącej konsekw encją udziału w zakładzie. Jest obserw atorem , wszelako obserw atorem nader prze­ myślnym, zdolnym do tego, by - niczym Ulisses - wywieść swych towarzyszy z najw iększych tarapatów . Subtelnie acz konsekw entnie m anifestuje swoją wyż­ szość nad członkam i znakom itego grona, którzy zapew ne - bez jego cennej rady - zabrnęliby w sytuację bez wyjścia. R e t o r y k a (tj. bogaty repertu ar tropów i figur stylistycznych, ale także w ybór przez m ówiącego właściwej roli, wreszcie zabranie głosu w najbardziej po tem u stosownej chwili) j e s t t u n a ­ r z ę d z i e m n o b i l i t a c j i . „S pom nienie” to m oże być fragm entem pam iętni­ ków hrab iego, m odnego artysty, jak i ubogiego rezydenta, a także dopuszczo­ nego do znacznej poufałości... lokaja. W szelako noblesse oblige, zatem czytel­ nik nie pow inien w ątpić w niepoślednie stanow isko społeczne n arrato ra, czło­ w ieka z ironią m ówiącego o lordzie Singelw orth, udzielającego jakże roztropnej rady, a w reszcie odsłaniającego kulisy zakładu, jaki miał miejsce onegdaj w W enecji.

Jeżeli tak u lotna i niepozorna w końcu rzecz jak balon zapew niła godne m iejsce jego posiadaczowi w hierarchii całego cywilizowanego świata, to opo­ wieść o tym w ydarzeniu zapew nia poczesne m iejsce w tej hierarchii samemu m ów iącem u. T ak pow inno być przynajm niej zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy. Istn ieje w yraźna analogia m iędzy językiem Tajemnicy lorda Singelworth i językiem W yznań hochsztaplera Feliksa Krulla Tom asza M anna - obydwaj narratorzy-bohaterow ie m im ow olnie kom prom itują się przez przyjęty styl wy­ pow iedzi, będący świadectwem m ó w i e n i a p o n a d s t a n 7. N arrator Tajem­

(9)

obowiązujących w konw ersacji arystokratycznej (przynajm niej w w ersji uzn a­ wanej potocznie, a rozpow szechnianej przez „rom anse”), by m ożna uznać jego wypowiedź za autentyczną.

3. H E R M E N E U T Y K A B IA Ł E J K A R T Y P A P IE R U

A kcja Tajemnicy lorda Singelworth rozgryw a się w W enecji. Jest to m iejsce szczególne nie tylko ze względu na w spaniałą przeszłość, nie tylko dlatego, że tak często w ystępow ało na kartach utw orów literackich (wystarczy tu w spom ­ nieć chociażby Szekspirowskiego Otella). N iepoślednie znaczenie posiada także dzień dzisiejszy tego m iasta8. Jego specyfikę poznajem y dzięki sam em u n a rra to ­ rowi:

P l o t e k , w e właściwym tej nazwy poziom ej znaczeniu, być m o g ło w W enecji w ięcej aniżeli w innym jakim m ieście. O w oczesny despotyzm rządu o b ceg o m usiał m ieć tę nierozłączną od siebie ostrożność, granic naturalnych nie m ającą, która czyni, iż lada p oszep t, rosnąc szybko, nie spotyka także swych naturalnych granic, i że im byw a w ięcej uw stręconą w oln ość opinii jawnie i sw obodnie wyrażanej, tym głęb szej, d on ioślejszej i bardziej piorunnej siły nabierają przem ilczenia, niedop ow ied zenia, m gnienia pow ieki, chrząchnięcia i k ich n ięcia!... (s. 148).

A toli charakterystyka tego m iejsca nie ogranicza się do ukazania jego w yjąt­ kowo „plotkogennych” właściwości. Osobliwy był także doroczny karn aw ał, którego początek całkowicie usunął z pola zainteresow ania i lorda Singelw orth, i jego „tajem nicę” :

U m ostu w ysokiego - u R i a l t o - flagi w szystkich barw, chorągw ie wszystkich w iek ów i ludów graty wstęgam i w wietrze - m ałe m askaradowe okręta, w yzlacane naw y z różnych ep ok , galery pstre herbam i, czarne gondole i rozm aite statki spotykały się tak nieraz żebram i b ok ów sw oich, iż suchą nogą m ogłeś przejść przez całą kanału szerok ość, tam i na pow rót.

W szystkich oczy w-igrane lub w lepione były w ten wir arch eologicznego szału, który n i e b e z p o b u d e k u w z g l ę d n i a ł a r o z t r o p n a a u s t r i a c k a p o l i c j a (podkr. m oje - M. A .) (s. 161).

Z astanaw iać musi ta pozytywna uwaga o policji o k u p an ta, zastanaw iać też musi nader eufem istyczne zasygnalizowanie obecności t e r r o r u i c e n z u r y . Jest tak, jakby znakom ity orator-pragm atyk czuł się zobow iązany - zgodnie z ro z­ tropną maksym ą: „Panu Bogu świeczkę i diabłu o g arek” - do w yrażenia swego

7 A nalizę procesu „m ów ienia ponad stan” w tw órczości inn ego pisarza przeprowadza M. G łow iński - por. t e n ż e . S traszn y p ią tek w d om u hrabiny. (O „B iesiadzie u hrabin y K otłu - b a j” W itolda G o m b ro w icza ). W: Prace ofiarow ane H en ry k o w i M arkiew iczow i. P od redakcją T. W eissa, K raków -W rocław 1984 s. 281-296.

8 Sądzę, że całkow icie bezpłodna poznaw czo jest zaproponow ana przez J. W . G om ulickie- go autobiograficzna interpretacja tego tekstu - por. np. M e tryk i i objaśnienia. W: PW sz t. 7: P roza. C zęść druga. W arszawa 1973 s. 542-546.

(10)

uznania dla siły dysponującej znacznie bardziej przekonującym i środkam i p er­ swazji niźli te, jak ie były w jego zasięgu. Zważywszy zaś na znaczny dystans m iędzy czasem narracji a czasem zdarzeń przedstaw ionych, te pozornie nieistot­ ne, naw et zbędne w zm ianki, m ogą w pozytywnym świetle przedstaw ić m ówią­ cego w oczach i n n e j policji.

Jednocześnie okazuje się, iż słynny w całym cywilizowanym świecie karn a­ wał w enecki był li tylko mistyfikacj.ą, starannie w yreżyserowanym (więc pewnie i ocenzurow anym ) spektaklem , którego scenariusz przygotow any został zgodnie ze w skazów kam i odpow iednich władz. T aki „k arnaw ał” nie m a nic wspólnego ani ze spontanicznością, ani z autentyczną zabaw ą - jest w rzeczywistości zupeł­ nym zaprzeczeniem św ięta9. K a r n a w a ł s u b s y d i o w a n y p r z e z p o l i ­ c j ę - brzm i to dopraw dy groteskow o, jed n ak wszyscy, naw et zdając sobie spra­ wę z tej dw uznacznej sytuacji, uczestniczą w nim bez zastrzeżeń.

Spraw a lorda S ingelw orth'sw o ją rangę uzyskała także przez związek z tą fałszywą uroczystością:

N ie szło [...] już o sam e rozstrzygnięcie w ęzła w ątpliw ości tyczącej obyczajów oryginalnego jed n eg o A n glik a, ale szło o rzecz w eneck ą, i niecodzienną, czyli: pod czyim nazwiskiem w dzień narodow ej R egaty św iętego Marka zajaśnieje na Kanale W ielkim św ietna złocista n aw a?... (s. 155).

O statecznie spór o tajem nicę A nglika jest sporem o prym at w okresie karnaw a­ łu, a raczej gigantycznego archeologicznego śm ietnika, sam a sprawa jest tylko pretekstem . Z am iast niej m ogłoby pojaw ić się zupełnie inne zagadnienie, cho­ ciażby kw estia dwugłowego cielęcia przem aw iającego ludzkim głosem . Z p er­ spektyw y karnaw ału problem ten staje się nic nie znaczącym epizodem , należą­ cym do przeszłości:

R az tylko kilka znacznych grup obróciło spojrzenia sw oje ku górze, gdzie wzniesionym i w iosły gon d olierow ie pokazyw ali m aleńki i m dły punkcik, znikający w przestw orzu...

Byt to b alon lorda Singelw orth (s. 161).

Pow iedzieć m ożna, że przyw rócona została w łaściw a hierarchia wartości, balon zaś znalazł się tam , gdzie pow inien. W szelako czyż także i w tym fakcie nie należy dostrzec działalności „roztropnej austriackiej policji”? Tego problem u n a rra to r już nie porusza.

T ytułow a „tajem nica” została zdegradow ana do rangi „m aleńkiego i mdłego p u nkcika” . N ie w iadom o w dalszym ciągu, czy lord zabierał ze sobą na podnie­

9 „K arnaw ał” rozum iem tu za M. Bachtinem jako czas, w którym następuje spontaniczne naruszenie w szystkich norm oficjalnych - por. M. B a c h t i n. T w órczość Franciszka R abelais’go a kultura lu d o w a śred n io w iecza i renesansu. Przekład A . i A . G oreniow ie. O pracow anie, wstęp, kom entarze i w eryfikacja przekładu S. B albus. Kraków 1975 passim.

(11)

bne wyprawy cenną etruską wazę czy porcelanow y nocnik. N ie w yjaśniony zo­ staje status tajem niczego papierka upuszczonego zapew ne z balonu. N atom iast czytelnik zyskuje sposobność zapoznania się z n ad e r mglistym i niek on sekw ent­ nym w ykładem o „czystości” , którem u jednego tylko nie m ożna zarzucić - m ia­ nowicie braku w z n i o s ł o ś c i :

N ieczystość... - rzeki Lord p ół-glosem i jakoby pochylając się od ucha do ucha jednym i drugim - ...n ieczystość jest to n i s k o ś ć ! . . . Jest to n i s k o ś ć ! . . . - pow tórzy! głośn iej. Jakoż, gdyby taż sama starożytna dama z tąż sam ą i nie m niej p ełn ą urną znajdow ała się ze m ną na wysokości, do której zwykł mój dobiegać balon, m ogłaby w ypróżnić naczynie sw oje bez obaw y najm niejszej, bo tam n i e c z y s t o ś c i w cale nie m a !... Tam ciągły p o r z ą d e k jest i p e łn i się, w ustawach sił, warunków atm osfery założonym będąc.

[...]

Jednym słow em : za w ysoko ja się p od n oszę, ażeby d otyczyła m ię n ieczy sto ść!... C o ci się podoba stamtąd rzuć, a potem o safirowej nocy letniej patrz na spadający a ero lit... jakże on jest pięknym !...

C z y s t o ś ć zależy na podniesieniu się stosow nym - n i e c z y s t o ś c i ą zaś jest p on iżenie się ... lub k o g o ... C zystość, która m usiałaby degradow ać ludzi, ażeby siebie utrzym ać, bylażby bez-plamną?

A żeby przeto całego m ojego o niej pojęcia dochow ać, w znoszę się; tud zież, ażeby protest mój nie był tylko czczymi wyrazam i, lecz ażeby nosił p ieczęć dop ełn ien ia czegośk olw iek w kierunku tej prawdy (s. 160).

Lord prezentuje siebie jako p roroka i m ęczennika nowej praw dy, k tó ra - ażeby została zrealizow ana - wymaga zapakow ania całej ludzkości do balonów . W ów ­ czas wszyscy staliby się równi i... „czyści” . A le czy aby lord nie zakpił sobie z prześwietnej deputacji? Jeżeli nie był lordem , m ógł sobie na to pozw olić - nie obowiązywał go wówczas szacunek w obec ry tu ału zakładu , jeżeli zaś nim był, to ... tym bardziej, chociażby po to, by zam anifestow ać w ten sposób swą wyż­ szość nad światem plotek i pom ów ień - byłby to istotnie gest na m iarę angiel­ skiego arystokraty.

Tajemnica lorda Singelworth nie ujaw nia bezpośrednio żadnej tajem nicy,

wręcz przeciwnie: staje się źródłem kolejnych w ątpliwości i po dejrzeń. Nie tyl­ ko ze względu na m iejsce, gdzie rozgryw ają się w ypadki, sprzyjające - zgodnie z wolą „roztropnej austriackiej policji” - snuciu rozm aitych przypuszczeń i fan ­ tastycznych hipotez tyczących białej karty papieru . Nie musi to być koniecznie W enecja, nie musi to być koniecznie balon. A toli ten tak ulotny obiekt, który przez czas pew ien zaważył na życiu um ysłowym całego cywilizowanego świata, posiada szczególne właściwości. Jego wznoszenie się m ożna uzyskać przez wy­ rzucenie balastu, natom iast obniżaniu służy bądź to odcięcie dopływ u ciepła do powietrza zgrom adzonego w pow łoce, bądź to wypuszczenie przez służącą po tem u klapę pew nej ilości gazu. O tóż Tajemnica lorda Singelworth ujaw nia funk­ cjonowanie tego m echanizm u w życiu społecznym .

(12)

4. K R Z Y Ż N A B A L O N Z A M IE N IO N Y

Pow róćm y raz jeszcze do kwestii wątpliwości co do pochodzenia lorda Sin- gelw orth, bynajm niej nie po to , by grom adzić argum enty za i przeciw. Rzecz w tym , iż nazwisko b o h atera jest nazwiskiem z n a c z ą c y m ; „singelw orth” to zestaw ienie dwu wyrazów: „singel” (ang. single, łac. singulus) - ‘o s o b n y ’ lub ‘p o j e d y n c z y ’, oraz “ w o rth ” (ang , ) - ‘w a r t o ś ć ’. M oże zatem być ono rozu­ m iane ja k o antonim zw rotu „w artość pow szechna” czy „w artość uniw ersalna” . Tę egzegezę (m im o ew entualnej analogii z nazwiskiem W ordsw orth) całkowicie potw ierdza sam a opowieść - jest to wszak historia krótkotrw ałego panow ania w św iadom ości pow szechnej p o j e d y n c z e g o zjaw iska, rychło zastąpionego przez inne; liczyć tu należy na kolejne, rów nie frapujące fakty i... da capo ad libitum , a raczej ad nauseam . Jeden Singelw orth zastąpiony zostanie przez in­ nych, rów nie tajem niczych dżentelm enów o nie mniej tajem niczych gustach. Pojaw i się szansa skreślenia kolejnych „ulotnych now el” , zapewniony zostanie spokój policji, zajęcie znajdą natom iast „im prow izatorow ie publiczni” , wzboga­ ci się służba hotelow a, w oczach opinii publicznej będzie mógł nobilitować się kolejny przem yślny obserw ator. Z aiste, przerażającą tajem nicę ujaw nia ten tekst - tajem nicę egzystencji społeczeństw , k tó re pozbyły się „zbytecznego ba­ lastu” stałych w artości. R ozbieżne są próby w yjaśnienia „tajem nicy” , dlatego że każdy znalazł w niej odpow iedź na to pytanie, jakie był w stanie postawić; inaczej m ówiąc: każdy znalazł to, czego szukał.

W M yślach Pascala, w dziale, który otw iera form uła: „N ędza człowieka bez B oga” , zn ajd u je się następująca uwaga:

D zieci przerażają się twarzy, którą sobie sam e um azały, bo są dzieci; ale jak to, co jest tak słab e będąc d zieckiem , m oże być m ocne, podrósłszy? Zm ieniam y jedynie urojenia; wszystko, co się stop n iow o doskon ali, podupada też stop n iow o, co było słabe, nie m oże nigdy być bardzo silne. D arm o m ówić: urósł, o d m ien ił się ; zawsze jest ten sam 10.

Tajemnica lorda Singelworth potw ierdza częściowo tę niezbyt optymistyczną

opinię o ludzkiej kondycji, jest bowiem opowieścią o um ysłach zniewolonych przez rozm aite urojenia. A toli dostrzec tu należy istotne różnice. Przede wszy­ stkim tekst N orw ida nie posiada charakteru uniw ersalnego, ukazuje tylko sytu­ ację, do jakiej doprow adzili się sami ludzie, akceptując stan nieświadomości. N astępnie, jeżeli Pascal mówił o n aturalnej słabości, to u Norw ida mamy do czynienia ze zbrodnią, z grzechem przeciwko Duchowi Świętemu. Inaczej bo ­ wiem nie m ożna określić b a ł w o c h w a l s t w a , które zostało tu zaprezentow a­ ne. W do d atk u przedm iot fałszywego kultu zm ienia się nieom al z dnia na dzień

10 B . P a s c a l . M \ di. W: t e n ż e . M yśli o ra z R o zp ra w a o nam iętnościach m iłości, R o zp ra ­ wa o k o n d y c ji m o żn ych , M o d litw a o d o b ry u żyte k ch orób. Przełożył T. Ż eleński (B oy). W stęp napisała S. Skwarczyńska. W arszawa 1952 s. 51.

(13)

bez najm niejszej próby refleksji. W tym świecie naw et o „o-błędnym ” rozum ie­ niu czystości godzi się rozpraw iać w kategoriach patetycznych jak o o p rzep o ­ wiedni nowej epoki w dziejach ludzkości, epoki pow szechnej „puryfikacji” (jak gdyby „niem yte dusze” doprow adzało się do schludności przez stosow ne p o d ­ niesienie balonem ciał). O statnie w ystąpienie T oniego di B ona G razia nosi wszelkie znam iona b l u ź n i e r s t w a . U św iadom ić sobie należy fakt elem e n ta r­ ny: przedstaw ione wypadki m iały m iejsce w X IX stuleciu, a więc nieom al w dwa tysiące lat po śmierci C hrystusa, otw ierającej now ą ep okę w dziejach ludz­ kości. W szelako okazuje się, iż ew angelie nie są w stanie sprostać atrakcyjności plotek, sensacyjnych wiadom ości, „ulotnych now el” (etym ologicznie rzecz roz­ patrując zw rot ten oznacza „ulotne n o w i n y ” , a naw et „ n o w i n k i ” - taka w ykładnia bynajm niej nie jest nadużyciem interpretacyjnym , w ypadki przecież rozgrywają się w W enecji). L ord Singelw orth, obw ożąc się z balonem i w balo ­ nie, zyskał popularność w całym cywilizowanym świecie. T en cud techniki - w odróżnieniu od krzyża - gw arantuje poza niew ielkim ryzykiem bezbolesne i w ielokrotne wynoszenie się nad innych. Stwierdzić zatem m ożna, że każda e p o ­ ka m a takie ew angelie, na jakie zasługuje. Aliści jest to znacznym uprosz­ czeniem.

Tajemnica lorda Singelworth nie jest nieudaną opow ieścią sensacyjną z życia

wyższych sfer. Nie jest także fragm entem w spom nień człow ieka z towarzystwa ani tym bardziej nowelą dem askującą pikantne szczegóły i kulisy rozryw ek ary­ stokracji. Norw id posłużył się chwytami charakterystycznym i dla tego typu lite­ ratury, zyskującej coraz większą poczytność w 2. poi. X IX w ., a przek ształca­ jącej się w „rom anse dla k u charek” , opowieści o dżentelm enach w łam ywaczach czy w powieści pornograficzne. Środki służące zainteresow aniu czytelnika (cho­ ciażby przez stworzenie pozorów uczestnictwa w życiu arystokracji w roli o b ser­ w atora) zostały tu zdem askow ane: opowieść o sensacji sprzed kilku zaledwie lat wzbudzić może zaledwie pobłażanie, zupełnie absurdalną czynnością o k azu ­ je się wnikliwa egzegeza skraw ka papieru. Sensacje ulegają dew aluacji z dnia na dzień, wczorajsze bóstw a - o ile nie zostały zapom niane - zasługują już tylko na litość. Takie reguły życia społecznego ujaw nia N orw idow ska parab o la o tajem nicy lorda Singelworth.

5. „W IE S Z , K T O JE S T W I E L K I M ? . . . ”

W rozpraw ie pt. M ilczenie zam ieszczona została szczególna charakterystyka tak doskonale znanego obiektu jak znak reklam ow y:

C zytelnictw o op ieszale bywa naglonym napisam i w ykrzyknikowym i na rogach ulic: „ C z y ­ t a j c i e t o a t o!!” , przy czym rodzaj ręki, z palcem w skazującym ów nakaz, w rysunku k o lo ­ salnym ... rodzaj p i ę ś c i ściśn iętej... „ C z y t a j c i e ż ! ! t e n a l b o ó w n o w y r o m a n s ! ”11

(14)

U w ażne przyjrzenie się zjaw iskom życia codziennego pozw ala na ujawnienie w ystępujących tam , pozornie niewinnych, świadectw t e r r o r u . W takiej sytu­ acji żyją także bohaterow ie Tajemnicy lorda Singelworth. A nie chodzi tu w żadnym w ypadku o przem oc fizyczną, lecz o z n i e w o l e n i e w ł a d z y s ą ­ d z e n i a .

Jeżeli s y m b o l jest gw arancją życia społecznego jak o znak łączności ze światem w artości uniw ersalnych, to trzeba stwierdzić, że bohaterow ie tej przy­ powieści - dobrow olnie - obcują z n ader nikczem nym systemem wartości, ak­ ceptują bez zastrzeżeń proces degradacji myśli, sami - z pełn ą świadomością - w nim uczestniczą. P roblem degradacji wartości nieustannie przew ijał się w wy­ pow iedziach krytyków kultury m asowej i różnych form dyktatury; pisali o nim m .in.: T hom as C arlyle, Stanisław Brzozowski, José O rtega y G asset, Nikołaj B ierdiajew , Stanisław Ignacy W itkiewicz, B olesław M iciński, A ldous Huxley, G eorge O rw ell, K arl M annheim , Jerzy Stem pow ski, A leksander Zinowiew czy A lek sa n d er Sołżenicyn. W tym nurcie refleksji europejskiej mieści się także

Tajemnica lorda Singelworth. W iele z oskarżeń „głupiego społeczeństw a pols­

kiego” lub „E urop y - starej w ariatki” m a bez w ątpienia swe źródło w częścio­ wym b ra k u rozeznania N orw ida w ówczesnym życiu um ysłowym. W iele też nosi na sobie w yraźne p iętno osobistego zaw odu - wśród tekstów autora Quidama odnaleźć m ożna niem ałą liczbę patetycznych jerem iad zapoznanego przez swo­ ich i obcych p ro ro k a, sięgających szczytów pychy i pretensjonalności. Atoli jego teksty, a w śród nich i w enecka p arab o la, były też cennymi uwagami w toczącym się ówcześnie dialogu o kształcie n i e p o d l e g ł o ś c i (różnie rozu­ m ianej), uw agam i wywodzącymi się z refleksji chrześcijańskiej, bliskimi kon­ cepcjom personalistycznym .

Tajemnica lorda Singelworth pozostała - ja k wiele innych tekstów Norwida

- w rękopisie. Czy opublikow ana za życia au to ra m ogła liczyć na właściwą in­ terp retację - śm iem w ątpić, i to przede wszystkim ze względu na poetykę tego utw oru. W ym agała bow iem zerw ania z pow szechnie akceptow anym systemem w artości, podw ażenia pozornie naturalnych m echanizm ów społecznych. Tak tylko uczestniczyć m ożna było w procesie krytycznej analizy własnej rzeczywi­ stości, surow ej w eryfikacji aprobow anych w całym cywilizowanym świecie rytu­ ałów i sym boli. Czyli - w edle N orw ida - w koniecznym procesie przywrócenia właściw ego m iejsca ew angeliom i tajem nicy krzyża. W innym wypadku ludz­ kość zatraci ostatecznie zdolność odróżniania porcelanow ego nocnika od wazy etruskiej. W innym w ypadku grozi nieuchronnie bezczelne panoszenie się uzur­ p atorów , głoszących kult fałszywych wielkości. D eifikacja konia wyścigowego czy znakom itego dżokeja to n ad er niewinne przejaw y tego zjawiska.

K unsztow na stru k tu ra Tajemnicy lorda Singelworth świadczy dobitnie o tym, że w p rzek onaniu jej au to ra ocalenie autentycznych wartości było jeszcze m o­ żliwe. A to znaczy, że pod koniec swego życia N orw id w dalszym ciągu wierzył w szansę w y b i c i a s i ę P o l a k ó w n a n i e p o d l e g ł o ś ć dzięki wysiłkowi w

(15)

sferze myśli. Myśl zaś w łaśnie bywa okaleczana dotkliw iej przez subtelny sy­ stem zniew olenia niźli ciało ranione kajdanam i lub knutem . R óżne są form y zniewolenia, atoli najstraszliw sza jest chyba ta , k tó ra spraw ia, że niew olnik

[...] tak się w droży D o cierpliw ie i długo noszonej obroży, Że w końcu gotów kąsać - rękę, co ją targa12.

Pam iętam y przecież, że fascynacja balonem zapew ne nie bez p ob u d ek była uwzględniana przez „roztropną austriacką policję” , zapew ne także i przez inne policje.

Piękna sentencja Paula R icoeura pow iada, iż „ s y m b o l d a j e d o m y ś l e ­ n i a ” ; to zaś znaczy, że pierwszym etapem uczestniczenia w życiu ludzkości jest surowa krytyka autentyczności symboli i znaków , k tó re nap otkać m ożna w ży­ ciu codziennym . Tylko taka postaw a m oże ocalić przed kondycją niew olnika mniej czy bardziej roztropnych i tolerancyjnych dy ktatur, despotyzm ów , ty ra­ nii. A coraz łatwiej przychodzi popaść w grzech bałw ochw alstw a. Tajemnica

lorda Singelworth nie jest tylko pozycją cenną dla historyka literatu ry jak o

ogniwo rozw oju prozy polskiej. Nie jest także tylko pozycją z dziejów myśli polskiej, pozostającą przez długi czas w t r w a n i u u t a j o n y m , istniejącą n ie­ jako na m arginesie publicznych dyskusji i sporów . W dalszym ciągu „daje do myślenia” , zm uszając do analizy myśli wychodzącej od różnych sym boli, kształ­ tującej w artości, dyktującej konw encje. Jest ostrzeżeniem przed wielkościam i m ałymi, nikczem nymi, prow adzącym i w efekcie do zaniku poczucia wielkości. Jest ostrzeżeniem przed apro b atą p o z o r ó w i f a ł s z u . K ultu ra m asow a, a przede wszystkim rozm aite mniej lub bardziej b ru taln e form y zniew olenia, jest także wyznacznikiem naszych czasów. „W enecja” m oże być w szędzie...

M a r z e c -1 3 k w ie tn ia 1985

12 A . M i c k i c w i c z. D z ia d ó w część III. Ustęp. D o p r z y ja c ió ł M oskali, cytow ane w edług: A . M i c k i e w i c z . D zieła. W ydanie narodow e. T. 3: U tw ory dram atyczn e. W opracow aniu S. Pigonia. [Warszawa] 1949 s. 306.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Do przeprowadzenia analizy korelacji między wolnością gospodarczą (mie- rzoną za pomocą Wskaźnika Wolności Gospodarczej) a postępami w transforma- cji gospodarek krajów

They highlight the importance of social worker’s face-to-face practice with children and demonstrate the relevance of interaction between social workers and vulnerable

Oczekiwana dzienna stopa zwrotu na rynku kryptowaluty jest kilkadziesiąt razy większa niż spółek na rynku podstawowym.. Aby w dokładniejszy sposób przeanalizować badany

Przemyślenia młodego Wojtyły warto zestawić z Zegadłowiczowską koncepcją teatru, wywiedzioną z duchowej spuścizny wykładów Mickiewiczowskich oraz idei teatru

W pierwszym opracowaniu wyszczególniono: 36 prac doktorskich, 144 prace magisterskie, napisane w Instytucie Socjologii KUL (studia dzien- ne w latach 1983-2008), 19 prac

Tu dochodzimy do jednego z podstawowych problemów dla historii lewicy niepodle- głościowej w trakcie I wojny światowej, a więc roli odgrywanej w ramach tej formacji przez Józefa

wiek i pbe^ nadawców i odbiorców intymnych przezwisk. Moana pokusi^ siM o stwierdzenie, ae zasób afektonimów staje siM uboaszy wraz z rosnYcym wiekiem osób biorYcych udziab

6 We analyzed the attitudes of young people towards por- nography by establishing their level of knowledge about pornography, and the nature of this knowledge