• Nie Znaleziono Wyników

View of The Unknown Czycz

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "View of The Unknown Czycz"

Copied!
14
0
0

Pełen tekst

(1)

DOROTA NIEDZIAŁKOWSKA

NIEZNANY CZYCZ

Sprawa druga – całe moje zarobki to pieni ˛adze za rozrywkowe historyjki zdje˛ciowe w „Przek-roju” (za takie trzy zdje˛cia z opisami dostaje˛ 300 do 400 zł, zamieszczane s ˛a tam raz na miesi ˛ac czy dwa, czy jeszcze rzadziej), pracowałem swego czasu w lesie i jako malarz pokojowy, i ele-ktromonter, i pomocnik budowlany, i felietonista (w tygodniku „Wies´ci” – ale w kon´cu stwier-dzono, z˙e moje felietony s ˛a „za m ˛adre” dla chłopów), i z˙eby niczego nie pomin ˛ac´ – pisze˛ raz w roku (w tym roku po raz drugi) za 800 zł o p o w i a d a n i e t u r y s t y c z n e n a k o n k u r s „M a g a z y n u T u r y s t y c z n e g o – S´ w i a t o w i d” [podkres´le-nie moje – D.N.] (zwracaj ˛a sie˛ z tym do mnie, płac ˛a 800 zł za udział)1.

Przytoczony fragment pochodzi z podania Stanisława Czycza (1929-1996) do Komisji Stypendialnej Zarz ˛adu Głównego Zwi ˛azku Literatów Polskich. Krakowski pisarz i poeta sformułował pismo najprawdopodobniej w 1966 r., kiedy starał sie˛ o s´rodki na dokon´czenie Ajola2. Podanie Czycza dalekie jest od urze˛dowego stylu3.

Dr DOROTA NIEDZIAŁKOWSKA – prowadzi zaje˛cia zlecone przez Katedre˛ Tekstologii i Edytorstwa KUL w Instytucie Filologii Polskiej KUL; adres do korespondencji: e-mail: dorota.niedz@interia.pl

1Kserokopia podania Stanisława Czycza do Komisji Stypendialnej Zarz ˛adu Głównego

ZLP, prawdopodobnie 1966 r., trzy strony A4 zapisane jednostronnie, maszynopis z odre˛cznym podpisem, archiwum domowe poety, s. 1-2.

2Datuje˛ na podstawie informacji o konkursie ze „S´wiatowida”. O wydanie tomu

zawie-raj ˛acego Anda i trzy inne opowiadania Czycz starał sie˛ od 1961 r. – pisze˛ o tym w artykule: Stanisław Czycz – Barbara Sadowska. Prawda o „Listach”, w: Problemy edytorstwa, bibliologii i typografii, red. A. Ptak, K. Baran, Lublin 2011, s. 81-119.

3Na wyj ˛atkowos´c´ pisywanych przez me˛z˙a podan´ („to była cała literatura”) zwraca uwage˛

Barbara Sommer-Czycz w niepublikowanym wywiadzie z autork ˛a niniejszego opracowania pt.: „S´niez˙yczki w pudełeczku od papierosów”. Fragmenty podania do ZLP wykorzystuje˛ w przy-woływanym w poprzednim przypisie artykule.

(2)

Debiutuj ˛acy w 1955 r. poeta, po wydaniu tomików Tła (1957) i Berenais (1960) oraz po publikacji Anda (1961), starał sie˛ utrzymac´ mie˛dzy innymi jako pisarz i publicysta. Od 1962 r. drukował na łamach „Przekroju” opowia-dania, które w 1968 r. ukazały sie˛ w tomie Nim zajdzie ksie˛z˙yc. „Rozryw-kowe historyjki zdje˛ciowe” dla „Przekroju” to prowadzona w latach 1964-1969 rubryka Fotografia jest sztuk ˛a trudn ˛a, gdzie jako „Michał C. Foto-amator” Czycz z˙artobliwie komentował zdje˛cia. W „Wies´ciach” z 1964 r. w rubryce Z teczki Sowizdrzała (od numeru 5. rubryke˛ przemianowano na Z punktu widzenia...) wydrukował cykl 19 felietonów.

W tym miejscu chciałabym nie tyle zwrócic´ uwage˛ na niełatw ˛a sytuacje˛ materialn ˛a pocz ˛atkuj ˛acego literata, ile przyjrzec´ sie˛ w ˛atkowi „opowiadania turystycznego”. „Magazyn Turystyczny S´wiatowid” od 1961 r. do 1973 r. ukazywał sie˛ jako tygodnik, od 1973 r. jako miesie˛cznik. Pierwszy konkurs literacki redakcja (wraz z Głównym Komitetem Kultury Fizycznej i Turys-tyki) zorganizowała w 1963 r. Miał formułe˛ zamknie˛t ˛a, zaproszono do niego „wielu znanych pisarzy”, którzy nadesłali 34 prace4. Trzy pierwsze nagrody (10; 7,5 i 5 tys. zł) zdobyli Tymoteusz Karpowicz, Tadeusz Staich5 i Adam Bahdaj. Nagrodzone i wyróz˙nione teksty drukowano na łamach pisma (opo-wiadanie Karpowicza w numerze boz˙onarodzeniowym 51./52.), zdecydowano tez˙, z˙e konkurs be˛dzie sie˛ odbywał co roku. W drugiej edycji wzie˛ło udział 31 prac. W 1965 r. redakcja „S´wiatowida” zmieniła formułe˛ konkursu na otwart ˛a, choc´ równolegle nadal zapraszała wytypowanych przez siebie auto-rów. Trzeci konkurs ogłoszono w 18. numerze magazynu z 2 maja 1965 r. Regulamin zawierał mie˛dzy innymi warunek, z˙e teksty nie powinny przekra-czac´ 8 stron maszynopisu (240 wierszy)6. Informacje˛ o rozstrzygnie˛ciu wydrukowano 15 sierpnia 1965 r. – wybierano spos´ród 248 prac. Nadmiar materiału przytłoczył zapewne „s ˛ad konkursowy”, bo w 1966 i 1967 r. suge-rowano juz˙ uczestnikom, by pisali opowiadania, nowele lub humoreski na tematy turystyczne na 6 stron maszynopisu. Podsumowuj ˛ac – do 1972 r. wł ˛acznie Stanisław Czycz nie zdobył z˙adnej nagrody ani wyróz˙nienia, nie

4Pisarze i turystyka [ogłoszenie wyników konkursu literackiego], „S´wiatowid” 1963,

nr 22, s. 11. W numerze 24. (s. 6-7) ukazał sie˛ artykuł z wre˛czenia nagród wraz z wywiadami z laureatami.

5Tadeusz Staich od 1980 r. s ˛asiadował ze Stanisławem Czyczem w kamienicy przy

ul. Krupniczej w Krakowie. Niestety jego z˙ona w udzielonym mi wywiadzie nie wspomniała, kiedy mogli sie˛ poznac´ – zob. Pan Staszek. Z Zofi ˛a Stojakowsk ˛a-Staich rozmawia D. Niedziałkowska, „Kresy” 2007, nr 72, s. 249-254.

(3)

notuj ˛a jego tekstów roczne spisy tres´ci „S´wiatowida” z lat 1965-1968 (ale i nie moz˙na wykluczyc´, z˙e wyste˛pował pod pseudonimami).

Cytowane wyz˙ej podanie do ZLP potwierdza istnienie przynajmniej dwóch opowiadan´ turystycznych. Jedno z nich zachowało sie˛ ws´ród niedrukowanych prac pisarza. W papierach domowych znajduje sie˛ 8 stron paginowanego (od strony drugiej), jednostronnie zapisanego maszynopisu o formacie A4, roz-poczynaj ˛acego sie˛ od incipitu [Był pie˛kny niedzielny poranek]. Czycz zapewne zostawił sobie kopie˛ posłanego na konkurs tekstu. Sporadyczne maszynowe i odre˛czne skres´lenia i dopiski s´wiadcz ˛a, z˙e mamy do czynienia zapewne z wersj ˛a poprzedzaj ˛ac ˛a czystopis. Potwierdza to takz˙e dopracowanie kompozycyjne. W ˛atkiem melancholii, któr ˛a ukoic´ moz˙e tylko samotna wy-cieczka i podziwianie uroków przyrody, autor spina jak klamr ˛a pocz ˛atek i koniec.

Nie wiadomo, jakiej obje˛tos´ci teksty zamawiano u uczestników dwóch pierwszych zamknie˛tych edycji konkursu, niemniej regulamin z 1965 r. pozwala przypuszczac´, z˙e włas´nie wtedy Czycz mógł odpowiedziec´ na za-proszenie „S´wiatowida”. Z bardzo duz˙ym prawdopodobien´stwem moz˙na dato-wac´ to archiwalium na lata 1963-1966. Jednakz˙e nawet bez wiedzy o podaniu czy konkursie moz˙na przyj ˛ac´ terminus ante quem powstania utworu Czycza. W opowiadaniu znajduje sie˛ nawi ˛azanie do w ˛atku przepas´ci za polem zboz˙a, przez które przejez˙dz˙aj ˛a nieomal na s´lepo bohaterowie, nie panuj ˛ac nad rozpe˛dzonym motocyklem7. Moim zdaniem to echo Buszuj ˛acego w zboz˙u Jerome’a Davida Salingera – polski przekład ksi ˛az˙ki ukazał sie˛ w 1961 r.

Pierwszy punkt regulaminu z 1965 r. stanowił, iz˙ celem konkursu jest „zainteresowanie pisarzy tematyk ˛a turystyczn ˛a oraz zdobycie dla czytelników wartos´ciowej beletrystyki z tego zakresu”8. Opowiadanie, a włas´ciwie humo-reska Czycza (zamawiano włas´nie nowele lub humoreski), traktuje o niedziel-nej wycieczce za miasto. Z pełniedziel-nej zabawnych perypetii konfrontacji miłos´nika turystyki pieszej z amatorem motoryzacji zwycie˛sko wychodzi ten pierwszy, przekonuje kolege˛, z˙e rechot z˙ab przewyz˙sza s´piew słowików, nie mówi ˛ac o melodii „przebojowego” motocykla. Tematycznie autor spełnia zatem kry-teria konkursowe, choc´ na tle nagradzanych tekstów propozycja autora Bere-nais przedstawia sie˛ subtelnie i nawet nieco naiwnie. Dodac´ trzeba, z˙e pisarz

7„[...] wjechalis´my w owies, sune˛lis´my chyba jak przez step, sterczały nam z tego owsa

tylko głowy, nagle zrobiło mi sie˛ słabo na mys´l, z˙e to pole moz˙e sie˛ skon´czyc´ jak ˛as´ przepas´ci ˛a... nie widzielis´my przeciez˙ przed sob ˛a prawie nic...”

(4)

opisał w opowiadaniu rodzime atrakcje turystyczne: Zamek z baszt ˛a to połoz˙ony malowniczo Zamek Tenczyn w Rudnie, kilka kilometrów od Krze-szowic9, zas´ staw, w którym bohaterowie chcieli sie˛ „ok ˛apac´”, to zapewne Staw Wron´ski w Tenczynku.

UWAGI EDYTORSKIE

Tytuł opowiadania został nadany przez edytora: wykorzystano sformuło-wanie „opowiadanie turystyczne”, którego Stanisław Czycz uz˙ył w cytowa-nym powyz˙ej fragmencie podania do Komisji Stypendialnej Zarz ˛adu Głów-nego ZLP z 1966 r. Podstaw ˛a edycji jest opisany powyz˙ej zachowany w ar-chiwum domowym przekaz – jego stan jest bardzo dobry. Podczas ustalania tekstu opuszczono i nie zaznaczano autorskich skres´len´, uwzgle˛dniono takz˙e, z oznaczeniem w przypisie, jeden dopisek.

W teks´cie uwspółczes´niono ortografie˛ i interpunkcje˛. Poprawiono błe˛dy oczywiste: „mus´niecie”, „pre˛gowanago”, „s´wiecioło”, „przyspieszyłek”, „czer-wieniaj ˛ac”, dodano brakuj ˛ace i usunie˛to zbe˛dne spacje. Wprowadzono ł ˛aczn ˛a pisownie˛ przyimków złoz˙onych: „w obec”, „z pode” oraz rozł ˛aczny zapis „jakto”, „napewno”. Pozostawiono regionalizm autora „ok ˛apac´”. Modernizacja interpunkcji to najbardziej problematyczne zagadnienie, poniewaz˙ bardzo oszcze˛dne stosowanie znaków przestankowych nalez˙y do cech charaktery-stycznych stylu Stanisława Czycza. Podwaz˙anie reguł interpunkcji nagminne było w eksperymentalnych tekstach tego autora, tu zas´ mamy do czynienia z utworem napisanym na konkurs (i jak pisarz nie ukrywa, w celu zarobko-wym). Wobec tego zdecydowano sie˛ dostosowac´ tekst do obowi ˛azuj ˛acych konwencji poprawnos´ciowych: dostawiono przecinki przy wprowadzeniu zdan´ podrze˛dnych oraz przy imiesłowach przysłówkowych, usunie˛to przed „czy” w funkcji spójnika rozł ˛acznego. Zdecydowano, z˙e do oznaczania mowy we-wne˛trznej bohatera be˛dzie słuz˙ył cudzysłów. Pozostawiono wszystkie wprowa-dzone przez autora pauzy, takz˙e te wewn ˛atrz dialogów. Ujednolicono i po-prawiono zapis dialogów. Pozostawiono autorski podział na akapity.

9J. Z a l i t a c z, Uzdrowisko Krzeszowice i okolice, Chrzanów 2006, s. 161 i n.; Zamek

Tenczyn w Rudnie [broszura wydana staraniem stowarzyszenia „Ratuj Tenczyn”], Krzeszowice 2012. Zob. tez˙ http://www.ratujtenczyn.org.pl/ (doste˛p 22 paz´dziernika 2012 r.).

(5)

STANISŁAW CZYCZ, OPOWIADANIE TURYSTYCZNE

Był pie˛kny niedzielny poranek, miasto juz˙ zostawało poza mn ˛a, a przede mn ˛a daleko na horyzoncie rysował sie˛ niebieskawo las, skraj lasu, chciałem w tym dniu byc´ sam, lubie˛ zbiorowe wycieczki, ale w tym dniu ogarnie˛ty jak ˛as´ moz˙e melancholi ˛a czy czyms´ w tym rodzaju, zapragn ˛ałem samotnej włócze˛gi, sam na sam z natur ˛a, która włas´nie rysowała sie˛ przede mn ˛a nie-bieskawo na horyzoncie, zreszt ˛a zdaje sie˛ – przypomniałem sobie – którys´ z filozofów, zapomniałem który, zalecał takie od czasu do czasu samotne medytacje i najlepiej gdzies´ w plenerze. Rysował sie˛ ten las niebieskawo i pomys´lałem tylko, z˙e moz˙e za daleko jak na ten upał – na droge˛ w dniu, który sie˛ zapowiadał upalny – i pomys´lałem, z˙e moz˙e powinienem z miasta podjechac´ najpierw kawałek autobusem, lecz zaraz pomys´lałem, z˙e i te˛ droge˛ moge˛ traktowac´ jako cze˛s´c´ wyprawy, tej samotnej włócze˛gi, tak, samotnej, o to mi przeciez˙ szło – cisza, spokój, kontemplacja.

Usłyszałem nagle za sob ˛a jakis´ straszliwy klekot, odwróciłem sie˛; nadjez˙dz˙ał na motocyklu Artek, zatrzymał sie˛ przede mn ˛a:

– Czes´c´! Gdzie idziesz? – Ide˛.

– Ale dok ˛ad? Ubrany jestes´ jak na wyprawe˛ w Himalaje. – Dlaczego ci ten motor tak hałasuje?

– Ma jakis´ nietypowy tłumik.

– Cały jest zdaje sie˛ nietypowy. Sk ˛ad go masz?

– Jak to sk ˛ad? Przeciez˙ ci mówiłem, z˙es´my kupili ze Staszkiem. – Wie˛c on ci jednak dał?

„Istotnie, kupili go na spółke˛ z koleg ˛a, ale nie przypuszczałem, z˙e ten Staszek da mu kiedys´ – zwłaszcza w niedziele˛ – ten motocykl; Staszek wy-dawał mi sie˛ troche˛ cwaniakiem, a juz˙ na pewno był fanatykiem tych wszyst-kich poruszaj ˛acych sie˛ machin, pochylał sie˛ nad kaz˙d ˛a tak ˛a z wypiekami na twarzy, z czułos´ci ˛a, a gdy jeszcze nalez˙ała do niego... – był w tym podobny do rozmiłowanego w swoich nabytkach kolekcjonera sztuki, antyków na przy-kład; włas´nie: antyków – ten motocykl był troche˛ antyczny. Mys´lałem wie˛c, z˙e Staszek – pomijaj ˛ac jazde˛ ich razem – da Artkowi najwyz˙ej sie˛ przewiez´c´ czasem, jakis´ kawałek i na pare˛ minut, a nie z˙eby Artek jechał, gdzie chce”.

– Przeciez˙ ten motor jest w połowie mój – odpowiedział Artek. – Racja... – No to przyjemnej jazdy. Ja juz˙ ide˛.

– Poczekajz˙e, gdzies´ sie˛ wybrał?

(6)

– Jak idziesz na wycieczke˛, to sie˛ dobrze składa; zamiast is´c´, pojedziemy. Turystyka tylko w poł ˛aczeniu z motoryzacj ˛a moz˙e dac´ maksimum zadowo-lenia.

Nie bardzo mnie to przekonało, ale pomys´lałem, z˙e do lasu moz˙e mnie podwiez´c´.

Kiedy wjechalis´my juz˙ w las – droga tam szła jeszcze dalej – powiedzia-łem Artkowi, z˙eby sie˛ zatrzymał.

– Nie moge˛! – odkrzykn ˛ał mi. – Jak to nie moz˙esz?

– Bo trudno jest go zapalic´!

„To znaczy – pomys´lałem – z˙e wros´nie˛ci w ten motocykl be˛dziemy musie-li juz˙ pe˛dzic´ tak do wieczora po róz˙nych drogach i dróz˙kach, bo trudno go zapalic´, a jak sie˛ któras´ z dróz˙ek skon´czy, to co? i w ogóle dok ˛ad jedziemy? Chciałem sie˛ znalez´c´ na łonie natury, i juz˙ sie˛ znalazłem, ale musimy jechac´ dalej, okazuje sie˛, z˙e nie moz˙emy sie˛ na tym łonie zatrzymac´; tak, i dok ˛ad mamy tak pe˛dzic´?”.

Artek jakby wyczuł te moje mys´li, bo odwrócił sie˛ do mnie, krzykn ˛ał: – Jedziemy na Zamek!

i kiedy sie˛ do mnie odwracał, kierownica mu sie˛ troche˛ skre˛ciła – moz˙e zreszt ˛a wjechał na jakis´ korzen´ i podbiło mu koła – i wypadlis´my z tej dróz˙-ki, porwało nas w drzewa, zacz ˛ał sie˛ jakis´ slalom pomie˛dzy pniami – zatrzy-mac´ sie˛ nie moglis´my, bo „motor trudno zapalic´” – niosło nas po korzeniach i jakichs´ wykrotach, w kon´cu udało sie˛ nam jednak wydostac´ na droge˛.

Ten Zamek to były ruiny, połoz˙one dos´c´ malowniczo na takim les´nym wzgórzu – obiekt rzeczywis´cie wielu niedzielnych wycieczek turystyczno--krajoznawczych, prowadziły tam nawet znaki turystyczne, – Zamek ten był juz˙ przed nami, pie˛knie jas´niały w słon´cu jego mury, droga teraz pie˛ła sie˛ w góre˛ coraz stromiej. I coraz wie˛cej było na niej kamieni, jakichs´ „kocich łbów”, teren był górzysty i kamienisty, Artek dodał gazu, z˙eby to wzniesienie pokonac´ rozpe˛dem, tym rozpe˛dem wpadł na jakis´ duz˙y kamien´ i podrzuciło mnie w góre˛ z pół metra chyba, i opadaj ˛ac, nie trafiłem juz˙ na siodło – bo motor tym czasem odjechał spode mnie – nie trafiłem na motor, lecz włas´nie na ten kamien´;

– Zatrzymaj sie˛! – krzykn ˛ałem. – Stój, bo... – i w bólu głos mi sie˛ załamał.

(7)

Artek sie˛ odwrócił:

– Dogon´ mnie! – krzykn ˛ał, i dodał gazu.

Podniosłem sie˛, pomacałem stłuczone miejsce, – i odetchn ˛ałem; Artek oddalał sie˛ na tej swojej machinie, ja go dogonic´ nie mogłem choc´bym chciał, znajdowałem sie˛ w lesie sam, tego przeciez˙ chciałem, wprawdzie moja torba z jedzeniem oddalała sie˛ teraz ode mnie na tej piekielnej maszynie, ale głodny na razie nie byłem; rozejrzałem sie˛ – w którym kierunku mam ruszyc´ – i wtedy zobaczyłem, z˙e droga, któr ˛a sie˛ oddalał Artek, skre˛ca, z˙e jest to włas´ciwie jakby serpentyna, i pomys´lałem, z˙e moz˙e mógłbym go złapac´, przecinaj ˛ac te˛ pe˛tle˛ drogi, któr ˛a on musiał zakres´lac´, ta mys´l nagle stała sie˛ kusz ˛aca i pognałem w góre˛, na przełaj, rzeczywis´cie go złapałem, wskoczy-łem w biegu na siodło, i to zachwiało motocyklem, i znów wypadlis´my z drogi, tym razem w pole, w ziemniaki, jechalis´my w poprzek rz ˛adków, była to jazda jak po schodach, „jak nam sie˛ uda przejechac´ to całe pole – po-mys´lałem – to potem juz˙ be˛dziemy mogli wjechac´ nawet do mieszkania Artka, na pie˛tro, zgasic´ motocykl dopiero w mieszkaniu”, ziemniaki sie˛ skon´czyły, wjechalis´my w owies, sune˛lis´my chyba jak przez step, sterczały nam z tego owsa tylko głowy, nagle zrobiło mi sie˛ słabo na mys´l, z˙e to pole moz˙e sie˛ skon´czyc´ jak ˛as´ przepas´ci ˛a... nie widzielis´my przeciez˙ przed sob ˛a prawie nic... – szcze˛s´liwie wypadlis´my z tego owsa na tak ˛a ł ˛aczke˛ tuz˙ przed Zamkiem; i wtedy motocykl zgasł.

– To nic – powiedział Artek, gdy spojrzałem na niego pytaj ˛aco – zapalimy go, zjez˙dz˙aj ˛ac potem z tej góry.

Z jednej z baszt Zamku roztaczał sie˛ szeroki widok na okolice˛, na lasy ci ˛agn ˛ace sie˛ az˙ po horyzont, jakis´ jeden mały obłoczek zdawał sie˛ ls´nic´, był jak lekkie mus´nie˛cie bieli na niekon´cz ˛acym sie˛ błe˛kicie, i zdawał sie˛ ten błe˛kit nasycac´ nawet zielen´ drzew, które – gdys´my patrzyli na nie, na te bliz˙sze i dalsze – zdawały sie˛ lekko drgac´ w podnosz ˛acym sie˛ upale; i po-mys´lałem, z˙e przez tyle takich jak ten dni pl ˛atałem sie˛ bez celu i bezmys´lnie tam w mies´cie, podczas gdy tu jest tak pie˛knie. – Artek wypatrzył w tamtym lesie jak ˛as´ droge˛, i przypomniał sobie równoczes´nie, z˙e tam za lasem jest staw – be˛dzie sie˛ moz˙na ok ˛apac´.

Próbowalis´my najpierw zapalic´ motocykl starterem, ale moz˙na było w kon´-cu zwichn ˛ac´ sobie noge˛ i na nic, wsiedlis´my wie˛c na niego, i w trakcie zjazdu z tamtej góry, gdys´my nabrali juz˙ pre˛dkos´ci, Artek wł ˛aczył bieg,

(8)

szarpne˛ło nami, z˙e nieomal nie wyskoczylis´my z siodeł, ale motocykl jednak zapalił.

Tam, w dole, po wyminie˛ciu ł ˛aki najpierw i potem jakiegos´ pola, wjecha-lis´my z tych rozjas´nionych iskrz ˛acych nieomal zieleni w cien´ drzew tamtego lasu – istotnie była tam droga i dos´c´ szeroka, i równa – ciemne cienie drzew, i ze szczelin mie˛dzy drzewami, gdys´my je mijali – te jakies´ szmaragdowo--złote migotania zdawały sie˛ nas – a przynajmniej mnie – przenikac´ gdzies´ do s´rodka, było to chwilami jak trzepotanie, jakby skrzydeł motyla, szmarag-dowo-złotego i pre˛gowanego czerniami, i jakby to ten motyl tak niósł nas przez ten las, czy sam jakbym nagle był frun ˛acym tam motylem, i temu na-strojowi zdawał sie˛ ulegac´ nawet motocykl – juz˙ jakby mniej hałasował, cien´, jasnos´c´, migotanie, motocykl ciszej i ciszej, cien´, jasnos´c´, cien´, i nagle motocykl zatrzymał sie˛, zgasł.

– O cholera... – powiedział Artek.

– To teraz... – zacz ˛ałem i urwałem, bo nie wiedziałem, co teraz.

Na razie jednak postawilis´my motocykl pod drzewem i usiedlis´my, po wypaleniu papierosa Artek podniósł sie˛, ja za nim.

– Popchniesz mnie – powiedział, gdy próby zapalenia starterem okazały sie˛ bezskuteczne.

Wsiadł na motocykl, pchałem go moz˙e sto metrów, moz˙e dwies´cie, pot za-cz ˛ał mi zraszac´ czoło, zatrzymalis´my sie˛, Artek zsiadł z motocykla „po-pchniemy go razem” powiedział. Biegł przy kierownicy a ja popychałem motocykl z tyłu.

„Poczekaj” – powiedział po chwili, bylis´my juz˙ spoceni na dobre, po prostu sk ˛apani w tym pocie – mielis´my t ˛a drog ˛a dojechac´ gdzies´, gdzie moz˙na sie˛ było ok ˛apac´, to ok ˛apalis´my sie˛ juz˙ tutaj, przed dojazdem do jakiegos´ stawu – „poczekaj – powiedział – rozbierzemy sie˛”, słusznie, jak k ˛apiel to k ˛apiel, nie w ubraniach. Rozebralis´my sie˛ do k ˛apielówek, Artek swoje ubranie – a miał je takie dos´c´ wizytowe, eleganckie, ciemne, i biał ˛a koszule˛ i krawat – złoz˙ył to ubranie starannie, połoz˙ył na tylnym siedzeniu, ja tez˙ tam połoz˙yłem swoje, miałem je przytrzymywac´, pchaj ˛ac motocykl. I moz˙e rozebrani mielis´my wie˛cej sił lub nabralis´my ich w czasie rozbierania sie˛, bo tym razem motocykl nagle zapalił; i porwał Artka, który widocznie nie mógł od razu chwycic´ sprze˛gła, gnał obok motocykla, podskakuj ˛ac, ja oczywis´cie zostałem w tyle, ubrania spadły, droga tu juz˙ była pełna kurzu, juz˙ skon´czyły sie˛ wysokie drzewa i wjechalis´my w młody sosnowy lasek, ubrania spadły do tego kurzu, ale gdybyz˙ tylko spadły – przewi ˛azane paskiem zaczepiły sie˛ o cos´ tam, moz˙e o jak ˛as´ s´rube˛ przy rurze wydechowej, i zacze˛ły

(9)

dos´c´ dokładnie zamiatac´ te˛ droge˛; „stój! stój!” – krzyczałem za galopuj ˛acym Artkiem, on pe˛dził dalej ogłuszony chyba klekotaniem motocykla, był na dro-dze jakis´ mostek nad rowkiem z wod ˛a i tam o jakis´ wystaj ˛acy dr ˛ag ubrania zaczepiły sie˛, rozerwały, cze˛s´c´ została tam a cze˛s´c´ dalej wlokła sie˛ za motocyklem – „stój!”, wołałem, i wreszcie Artek usłyszał, udało mu sie˛ zatrzymac´ motocykl, moz˙e chwycic´ za sprze˛gło, i motocykl zreszt ˛a natych-miast zgasł. Artek odwrócił sie˛ do mnie ws´ciekły:

– Czemu sie˛ drzesz „stój”, kiedy włas´nie zapalił?!

Pokazałem mu nasze ubrania; te˛ cze˛s´c´ przy motorze i tamt ˛a przy mostku. – O rany boskie... – powiedział. – To jakz˙es´ ty je trzymał?!

– Trzymałem, ale jak cie˛ porwało, to juz˙ nie mogłem.

Najpierw rzuciło nam sie˛ w oczy, z˙e ubranie Artka zmieniło cos´kolwiek kolor – z ciemnego stało sie˛ zdecydowanie popielate, aczkolwiek10 nie we wszystkich miejscach i tym upodobniło sie˛ troche˛ do mundurów wojsk po-wietrzno-desantowych – moja ciemna koszula tez˙ nabrała tonów troche˛ pastelowych. Podnies´lis´my je, zacze˛lis´my ogl ˛adac´ – marynarka Artka była rozdarta na plecach – od kołnierza prawie do samego dołu – szcze˛s´liwie tylko z˙e na szwie, u koszuli miał naderwany re˛kaw, ja miałem jedynie rozdart ˛a jedn ˛a nogawke˛ przy spodniach – od dołu do kolana. Zacze˛lis´my je trzepac´ i czys´cic´, dos´c´ bezskutecznie, kolory, których nasze ubrania nabrały, okazywały sie˛ dos´c´ trwałe. Po włoz˙eniu ich wygl ˛adalis´my – bior ˛ac pod uwage˛ jeszcze rozdarcia – jak para arlekinów – w szarym kolorze. Zauwa-z˙ylis´my jeszcze brak szkła w lampie motocykla, szczegół dodatkowy, ale wobec tamtego wszystkiego juz˙ mało, z˙e tak powiem, atrakcyjny. Zacze˛lis´my jednak szukac´ tego szkła, nie znalez´lis´my.

– Da ci teraz Staszek – powiedziałem.

– E, co tam szkło... motor jest zreszt ˛a tez˙ mój. Słusznie.

– Najche˛tniej – dodał Artek po chwili zadumy – to bym teraz ten motor zostawił tutaj i poszedł do domu.

– To najlepsza mys´l ze wszystkich twoich dzisiejszych – powiedziałem – chodz´my, nie wiadomo jak daleko mamy st ˛ad do domu, przed wieczorem chyba dojdziemy. Staszkowi powiesz, gdzie mniej wie˛cej sie˛ ten wasz pojazd znajduje, nikt go tu przeciez˙ nie ukradnie – jechac´ sie˛ na nim nie da.

(10)

Ale po chwili odpoczynku podnies´lis´my porzucony przedtem, wywrócony wehikuł – moz˙e ta droga be˛dzie gdzies´ opadac´ w dół i wtedy spróbujemy go jeszcze zapalic´.

Kiedy po jakims´ czasie droga rzeczywis´cie zacze˛ła opadac´, okazało sie˛, z˙e w zbiorniku nie ma juz˙ benzyny – wyciekła czy wyparowała – nie wie-dzielis´my i zreszt ˛a juz˙ sie˛ nad tym nie zastanawialis´my, zastanawiało nas juz˙ tylko, jak daleko jeszcze te lasy i kiedy wreszcie zobaczymy miasto.

Było juz˙ póz´ne popołudnie, wyszlis´my jednak z lasu, prowadzilis´my ten motocykl teraz przez jak ˛as´ wies´, biegły za nami dzieci, „ale mieli jak ˛as´ straszn ˛a katastrofe˛ – lampe˛ rozbili” – słyszelis´my za sob ˛a. Pewnie, mielis´my.

Znalez´lis´my sie˛ w mies´cie jeszcze przed zachodem słon´ca, poszlis´my do domów, umyłem sie˛, przebrałem, wyszedłem, słon´ce s´wieciło jeszcze dos´c´ wysoko, skierowałem sie˛ poza miasto, ogarnie˛ty jak ˛as´ moz˙e melancholi ˛a czy czyms´ w tym rodzaju, chciałem jakiejs´ samotnej przechadzki, zreszt ˛a którys´ z filozofów chyba, zapomniałem który, zalecał takie od czasu do czasu... – usłyszałem za sob ˛a klekot, odwróciłem sie˛, na motocyklu nadjez˙dz˙ał Artek, przyspieszyłem kroku, on dojechał do mnie:

– Gdzies´ sie˛ wybrał? – Wybrałem sie˛.

– To moz˙e bys´my tak razem... – Nie – przerwałem mu – wole˛ sam.

– Ale ja nie mys´le˛ o jez´dzie na motorze, tez˙ mam go juz˙ dos´c´, odwoz˙e˛ go teraz Staszkowi. Poczekaj tu na mnie.

Szlis´my brzegiem jakiegos´ rowu, słon´ce juz˙ zaszło, niebo – dalej pogodnie czyste – czerwieniej ˛ac sie˛, powoli ciemniało, i cieniał las w pewnej odległos´ci przed nami, i za nami – tez˙ w pewnej odległos´ci – miasto.

– Ty, słuchaj – odezwał sie˛ Artek – co to? – Co?

– No to. Słyszysz chyba.

– Tak, słyszałem, to szło ku nam jak jakies´ granie od strony lasu, od chyba podmokłych ł ˛ak tuz˙ przed nim.

– Wiesz – powiedziałem – poeci pisali o słowikach, a o tym jakos´ nie; ja przynajmniej nie przypominam sobie, z˙ebym czytał o tym; a mnie sie˛ to zawsze wydawało pie˛kniejsze od całych tych słowiczych pien´. – To rechocz ˛a z˙aby.

(11)

– Z˙ aby? Nigdy bym nie przypus´cił. I nigdy dot ˛ad nie słyszałem.

– Bo jak jestes´ zdania, z˙e turystyka tylko w poł ˛aczeniu z motoryzacj ˛a moz˙e dac´ maksimum zadowolenia... Jad ˛ac zwłaszcza na tym twoim motorze, trudno byłoby usłyszec´ nawet huk działa.

– Jakby sie˛ miało dobry motor... – Wybierzemy sie˛ za tydzien´, co? Oczywis´cie, nie na motorze. – Alez˙ te z˙aby tam s´piewaj ˛a...

– Raczej rechocz ˛a.

– Wiem, ale tak jakby s´piewały. I rzeczywis´cie, pie˛kniej niz˙ słowiki...

(12)
(13)

4. Widok z najwyz˙szej baszty w ruinach Zamku Tenczyn w Rudnie, fot. D. Niedziałkowska

(14)

THE UNKNOWN CZYCZ

S u m m a r y

The presented material contains the first edition of an unknown story by the writer and poet Stanisław Czycz (1927-1996) with an introduction concerning the history of the work and with an editor’s commentary. The typescript survived in the writer’s home archive. Owing to another archive record it was possible to establish that the humorous sketch was written for a competition organized by the “Magazyn Turystyczny S´wiatowid” magazine. It was also possible to try to date the text more precisely.

The rules of the competition said that its aim was to arouse writers’ interest in the subject of tourism and winning readers for good fiction dealing with this subject. The story is about a Sunday trip to the woods. The protagonist meets his friend who is riding a motorbike and offers him his company. The confrontation of the lover of walking tourism and the motorcyclist ends with the former one winning it.

A cheerful tale has the same tone as Czycz’s Krzeszowice stories printed in the “Przekrój” weekly at that time, and then collected in the volumes Nim zajdzie ksie˛z˙yc (Before the Moon Sets) (1968) and Nie wiem co ci powiedziec´ (I don’t know what to tell you) (1983). It reveals a different face of the writer, whose debut was the innovative And (1961), and who, after writing Ajol (1967) and Pawana (Pavane) (1977) was called the Polish James Joyce.

Translated by Tadeusz Karłowicz

Słowa kluczowe: Stanisław Czycz, archiwalia, opowiadanie. Key words: Stanisław Czycz, archive material, story.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Chodzi również o budowanie mostów do tych krajów Europy , które jeszcze nie zostały włączone w ideę wspólnej Europy.. Cieszę się, że mogę przekazać Państwu pozdrowienia

Jarosław Adamów, Bogdan Bracha, Tomasz Rokosz i Bartek Stańczyk, wszyscy zafascynowani muzyką Europy Środkowej i Wschodniej.. Na wszystkich

Natürlich sollte man sich gut und intensiv mit dem neuen Hausbewohner beschäftigen, denn enge Bindung zu dem Hund ist wichtig, aber eine zu enge Bindung kann dazu führen, dass der

• Wie schätzen Sie die Bedeutung von Freihandelszonen und Freihäfen für die Länder der südöstlichen Ostsee ein.. • Welchen Wandel könnte für die Hä- fen der EU-Beitritt

The same applies to the concept and purpose: the aim of the theory of social work is the cognition, whereas the aim of the practice is a targeted impact on the individual and

144 Instytut Studiów Międzynarodowych i Edukacji HUMANUM www.humanum.org.pl Czarnecki P.: Social pedagogy and the system of care and social assistance.. actions to improve

S tąd oba ro ­ dzaje odkształceń zwykle sobie towarzyszą, jakkolwiek przypuścić możemy, że na pewnej głębokości (to je st pod pewnem ciśnieniem) wszystkie

Man muss auch hinzufügen, dass solche Dissimilation die Aussprache erheblich erschwert. Dies kann vielleicht mit Besonderheiten der gesprochenen Sprache zu tun. Aber es gibt noch