• Nie Znaleziono Wyników

Wolność ludzka wobec śmierci?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wolność ludzka wobec śmierci?"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Tadeusz Sikorski

Wolność ludzka wobec śmierci?

Collectanea Theologica 57/3, 19-28

(2)

C o lle c ta n e a T h e o lo g ic a 57 (1987) fase. II I

WOLNOŚĆ LUDZKA WOBEC ŚMIERCI?

M ó w i ł e m o ślu b ie, śl u b ie , ślubie , a k u m n i e w c i ą ż sz ła ś m ie r ć ,

ś m ie r ć , śmierć... W a s ilij R o z a n o w

Oto —■ w m yśli Rozanowa — k o n tra st najw iększy: odw ieczny, zap am iętały pęd człow ieka ku szczęściu i przeciw ne m u, rów nie pierw otne, dośw iadczenie nieuchronności końca w szelkich ludzkich dążeń.1 I oto uw idocznione w ty tu le zapytanie, w k tó ry m z kolei bard ziej niż n ad zieja, w y raża się n a jw ięk szy d ram a t naszej epoki: próba u sp raw ied liw ien ia górną m o ty w acją m oralną, szczytnym sło­ w em w olności in te n c ji śm iercionośnej, z g ru n tu zabójczej. Czy wolność lud zka wobec śm ierci sięga aż ta k daleko? Czy sięga — b y uw y pu k lić zam ysł organizatorów sesji — aż do eu ta n a z ji w łącz­ nie? Aż do m ożliw ości u ch y len ia się od. reanim acji? Aż n a w e t do decyzji odłączenia od p acje n ta m echanizm u podtrzym ującego jego życie biologiczne? P y ta jm y jeszcze. Czy człow iek wobec śm ierci nieu ch ro n n ej, lecz opóźniającej swe nadejście, gdy tym czasem d ni cierpiącego sta ją się nieznośne, gdy niepodobna ju ż niczym ulżyć jego cierpieniu, zadałby k łam miłości, kładąc k re s istnieniu , k tó re nie m a żadnych szans n a p rzetrw an ie? Czy m usi w skrzeszać n ie ja ­ ko istnien ie ju ż zgasłe? Czy d ziałałby n iem o raln ie i przestępczo, gdyby pozbaw ił p a c je n ta energii m echanicznych, k tó re g w a ra n to ­ wać m ogą zachow anie w e g e taty w n y c h jed y n ie fu n k cji organizm u? Te, dobrze sk ąd in ąd znane, kw estie pow racają, ilekroć, w sku tek rozw oju n a u k tech n iczn y ch i m edycyny, w sk u tek przeobrażeń d u ­ cha i u m y słu sta je się ja k g d y b y od now a przed zap y tan iam i o sens istnienia, o k ry te ria dobra i zła, o w skaźniki postępow ania. W łaśnie dlatego i dziś się przyp o m in ają. I każą zbadać, dokąd zaszliśm y i dokąd jeszcze zm ierzam y w tym , co dotyczy w olności wobec śm ierci.

ks. T A D E U SZ SIK O R SK I, W A R SZ A W A -Ł Ó D Ź

1 T e k s t r e f e r a t u w y g ło sz o n e g o n a o g ó ln o p o lsk im s y m p o z ju m te o lo g ó w m o r a lis tó w w N a łę c z o w ie , d n ia 11 c z e rw c a 1985 r.

(3)

2 0 k s . T A D E U S Z S I K O R S K I

1. Tło. Ambicje nauk eksperym entalnych a żądania etyki

N iepodobna ukryć, że w spółczesny los e ty k i i w ogóle m yśle­ nia etycznego nie znalazł dotąd należnego odzewu w pub likacjach naszych, głównie teologicznych. Nie zanalizow ano w stopniu dosta­ tecznym fak tu , że w b rew docenianej powszechnie, szeroko p o stu­ low anej autonom ii nauk, w świadom ości społecznej z a ta rły się granice ich k om petencji. Idącem u za potrzebam i ścisłej specjaliza­ cji rozczłonkow aniu dyscyplin od daw na tow arzyszy zjaw isko p rzy ­ pisyw ania ich głosowi znaczeń dodatkow ych, na przy k ład etycznych, a może przede w szystkim etycznych. I tak, zależnie od bieżącej fa ­ scynacji k tó rąś z dziedzin — socjologią, biologią, psychologią — w niej, w jej w ynikach i zdaniach widzi się łatw o osiągnięcia o w y ­ m owie szerszej niż zam ierzone przez badacza cele.

Owszem, w ielokrotnie, z naszego grona także, w ychodził sprze­ ciw wobec tej z g ru n tu błędnej ten d encji, k tó ra w szak w yrządza n iepom iern e szkody, przyczyniając się do dew iacji m oralnych i św iatopoglądow ych. Być może jed n a k należałoby zabiegać nie ty le o w zm ożenie w ystarczająco słyszalnego p ro testu , ile o ekspo­ now anie nie dających się niczym in n y m zastąpić, n ajb ard ziej n aw et sp e k ta k u larn y m osiągnięciem , na p rzy k ład w genetyce, rac ji m oral­ nych, n iezbyw alnej dla godnego istnien ia człow ieka m oralnej sfery egzystencji.

W łaśnie w sp otkaniu z problem em śm ierci, gdzie przem ożnie się sku piają nadzieje i lęki człowiecze, gdzie próbie ostatecznej poddaw ane są w szelkie zaw ołania życiowe i ideały, sygnalizow ane zjaw isko m a n a jd o b itn iejszy w yraz. Tym w ięcej, że, ja k dziś, gdy racjom m o ralny m odm aw ia się należnego im p ry m a tu , w ybiega ono poza k o n flik t m iędzy w iedzą dośw iadczalną a etyką, obejm ując sw ym zasięgiem rów nież pra xis „polity czn ą”.3

To ostatnie podkreślenie dom aga się kom entarza. W p rzy p u ­ szczeniu łagodnym w yp ad ało b y m ówić o w yznaczaniu żądaniom e ty ­ cznym m iejsc d rugoplanow ych w stosunku do innych, n a przy k ład społecznych czy ideologicznych, um ieszczanych w śród im p eratyw ów naczelnych. N atom iast w przypuszczeniu surow szym i chyba bliż­ szym p raw d y p rezen to w an y stan rzeczy narzu ca określenie unice­ stw iania ety k i czy, p rzy n ajm n iej, p raktycznego jej unicestw iania. Bowiem ety k a pozbaw iona p ry m a tu nad polityką, ekonom ią, n a u k ą

2 U ż y w a m y teg o te r m in u w z n a c z e n iu , ja k ie m u n a d a ł J . B. M e t z w s ły n n e j p u b lik a c ji Z u r T h e o lo g i e d e r W e l t , M ü n c h e n 1968. P o s łu g u ją c się ś w ia d o m ie m ia n e m ry z y k o w n y m , ś c ią g a ją c n a w e t n a sie b ie , ja k się p ó ź n ie j o k a z a ło , w y r z u ty o u p o lity c z n ia n ie teo lo g ii, c h c ia ł ty lk o s f o rm u ło w a ć C h r y s ­ tu s o w e o rę d z ie e sc h a to lo g ic z n e w o d n ie s ie n iu do w sp ó łc z e s n e j s y t u a c ji ś w ia ta z n a c z o n e j p rz e z s e k u la ry z a c ję . O k re ś le n ie „ te o lo g ia p o lity c z n a ” m ia ło z a s tą ­ p ić n a z b y t o b cią ż o n e tr e ś c ia m i p o z a e w a n g e lic z n y m i o k re ś le n ie „ te o lo g ia sp o ­ łe c z n a ” , co u z n a ć tr z e b a za z a b ie g u p ra w n io n y , g d y się zw aży , iż M etz s ię g ­ n ą ł t u t a j do e ty m o lo g ii d y s k u s y jn e g o m im o w sz y stk o sło w a.

(4)

nie może nie oznaczać ety k i w służbie ty c h dziedzin, m odulow anej w edług ich doraźnych potrzeb, a więc ety k i swoiście sy tu acy jn ej, zakw estionow anej w sw ej fu n d am e n ta ln ej stru k tu rz e , w końcu unicestw ian ej jako dyscyplina n o rm a ty w n a i niezależna, n a w e t g dy ­ by mimo w szystko otaczana była szacunkiem . Jak k o lw iek i resp ek t ów b y łb y w końcu e ty k ie tą tylko, ja k w tedy, gdy ktoś odw ołaniem się do n o rm y m oralnej, w skazaniem na jej obow iązyw alność pró ­ b uje pozyskać sobie poparcie w n iep ew n y m przedsięw zięciu, wzmóc aktyw ność p racu jący ch czy w yciszyć niepokoje społeczne.

Takie są, te dw ie p rzy n ajm n iej, przy czy n y faktycznego niepo- szanow ania etyki, w artości m o raln ych i w ogóle m yślenia etycz­ nego: jedno stro n ne zaw ierzenie głosowi n au k dośw iadczalnych oraz „polityczna” m an ip u lacja norm ą m oralną. I chociaż zjaw isko jest o w iele bardziej złożone niż dozw ala je ukazać czyniona tu o nim w zm ianka, w olno powiedzieć, że obie przy czy ny m ają znaczny udział w spustoszeniu duchow ym , jak ie się dokonuje w e w n ętrzach ludzkich, w n a ra sta n iu zaw iedzionych nadziei, we fru stra c ja c h , w m nożących się wszędzie o druchach nien aw istn ych , w rozw ijaniu się pasji niszczycielskich. W każdym razie niepodobna nie odnoto­ wać, iż doszło do tego, że gdy człow iek staje wobec tru d n y c h za­ p y ta ń życiow ych, wobec konieczności dokonania w ażnych w yborów , podejm ow ania odpow iedzialnych decyzji, wobec spraw życia i śm ier­ ci, rzadko się zdarza, by się kierow ał przede w szystkim nakazem m oralnym , by w ogóle w ybór przenosił n a płaszczyznę m oralną. W artości tego ty p u p rzestały być w cenie, nie są tra k to w a n e jako w yznaczniki postępow ania, z k tó ry m i niepodobna się nie liczyć, częstokroć się k o jarzą w ręcz z n akazam i nieopłacalnym i, a n aw et — z przegraną. N acisk opinii społecznej, obietnice korzyści m a te ria l­ nych, p e rsp e k ty w y wyższej pozycji zawodowej, możliwość zrobie­ nia k a rie ry liczą się bardziej, o w iele też łatw iej zdobyw ają sobie przyzw olenie, sym patię niż im p e raty w y m oralne i rozw iązania nie dopuszczające kom prom isów . Z rozum ow ania w yrugow ano więc w bardzo znacznej m ierze przesłanie etyki. P rzestało ono brzm ieć w świadom ości ludzkiej tonem powagi, najw yższego a u to ry te tu , głosem praw dziw ie przyjacielskim .

Z arazem do rozum ow ania zak rad ł się osobliw y fałsz. Pod po­ zorem posłuchu dla nakazu m oralnego i p rzy użyciu term inologii etycznej dokonuje się w yborów u rąg a jąc y c h etyce: w im ię miłości, k tó ra już u podstaw jest jej zaprzeczeniem , w im ię p raw sum ienia, k tó re się pojm u je jako praw o do nieograniczonej niczym sw obody działania, w im ię w olności niosącej de facto zniew olenie w e w n ętrz ­ ne. J u ż się nie wie, czym jest etyka, ju ż się nie je s t zdolnym po­ jąć jej niezb yw aln y ch dobrodziejstw , już się nie chce brać na sie­ bie, p rzetw arzać w czyn codzienny zawołań, ideałów, za k tó re jesz­ cze niedaw no ponosiło się ofiary, p ró b u jąc je urzeczyw istnić jako praw a godne człow ieka i g w a ra n tu jąc e człow iekowi godność.

(5)

22 k s . T A D E U S Z S I K O R S K I

Spór o w yznaczniki postępow ania, n a jb a rd zie j parad ok saln y, m iędzy przesłan iem n a u k i „ p o lity k i” z jed nej stro n y a ety k ą z drugiej, m iędzy zatem dziedzinam i, k tó re fak tyczn ie w noszą n ie ­ k ied y nazb y t w ygórow ane p rete n sje , choć z n a tu ry sw ej staw iają sobie cele inne a dyscypliną, k tó rą zrodziły z ap y tan ia filozoficzne, te n spór, pow tórzm y, n ajb ard ziej p a rad o k saln y o kom petencje, 0 możliwość pokierow ania życiem ludzkim , p rzy chy lił się n a n ie­ korzyść dyscyplin etycznych. I n a niekorzyść filozofii w ogóle. D la­ tego powiało beznadziejnością. P y ta n ia o życie i śm ierć, o sens egzystencji pow racają, bo nie pow racać nie m ogą, ja k długo czło­ w iek istnieć będzie, a istn iejąc, będzie w ypow iadać b ezradnie n a j­ prostsze dośw iadczenie swoje: „M ówiłem o ślubie, ślubie, ślubie, a k u m nie wciąż szła śm ierć, śm ierć, śm ierć”. A le odpow iedzi na te p y tan ia jałow ieją, w iędną, m arn ieją. I już od daw na. P rzed z gó­ rą dziesięciu la ty napisano u nas, przyw odząc na pam ięć jako n a ­ dal a k tu a ln ą opinię F reu d a, „iż ludzie w spółcześni nie u m ieją ju ż zachow ać tra d y c y jn e j postaw y wobec śm ierci, ale nie p o tra fili jesz­ cze odnaleźć p o staw y now ej... Bo nie dostrzegam y dróg, po k tó ry c h idąc m oglibyśm y mieć zapew ne złudną, ja k w iele razy, ale p rze ­ cież pożądaną — nadzieję znalezienia rozw iązań now ych, a może tylko reflek sji n ad now ym i dośw iadczeniam i. Pow iedzm y od razu 1 po prostu: nie jest praw dziw ie now oczesną w szelka analiza p ro ­ blem u śm ierci, k tó ra pom ija n ajb ard ziej w strząsające przeżycia naszej epoki, zw iązane z m asow ą ak cją ludobójstw a, p o djętą w ser­ cu E uropy przez n aró d filozofów, poetów, m uzyków , a rty stó w , k tó ­ ry n ieo patrzn ie oddał swe losy w ręce zbrodnicze” s. D orzućm y jeszcze: czy dziś w sercu tejże Europy, w świecie obecnym nie m a ju ż śm ierci św iadom ie i zbrodniczo zadaw anej, i to w im ię życia, dla jako b y dobra człowieka?

Co oznaczają w ty m kontekście p y tan ia o eu tanazję, o m echa­ niczne p o d trzym y w anie biologicznego życia, o zabójstw o i samo­ bójstw o? W jak iej m ierze staw ia się je w oczekiw aniu potw ierdze­ nia rozw iązań uprzednio p rz y ję ty c h w oparciu o w yznaczniki innego p orządku niż m oralny?

2. W obec śm ierci. K u m oralności u to p ijn ej

P okusie pseudom oralności w yp ro w adzan ej z p rzesłan ek d yk to­ w an y ch przez postęp n a u k ek sp ery m en ta ln y c h przeciw staw ić w y ­ pada stanow isko, którego sens w y raża się w idei utopii m oralnej, 0 czym szczegółowiej pow iem y w dalszym ciągu obecnego pu n k tu . Tym czasem z a trzy m a jm y się przy k o n k reta ch rozw ijanego tem a tu . 1 głównie, w sk u te k szczupłości m iejsca, p rzy eutanazji.

8 B. S u c h o d o l s k i , P r z e d m o w a do k s ią ż k i A. T o y n b e e , C z ł o w i e k w o b e c ś m ie r c i, W a rs z a w a 1973, 5. Ś w ie tn e r o z w a ż a n ia p o lsk ie g o uczo n eg o , k tó r e w c a ło śc i z a s łu g u ją n a u w a g ę (s. 5— 16).

(6)

T rudno w ty m m iejscu nie odnieść się do rzeczy, k tó ra przed dw u dziestu ju ż la ty zrodziła się jako re z u lta t w łasny ch p rzem y ­ śleń w ty m względzie, a k tó ra te ra z dopom ina się o zdanie now e 4. Ó w czesny zam ysł osadzony b ył św iadom ie w n u rcie m yślow ym k ształtow an ym przez dw ie filozofie: egzystencjalizm i personalizm , i w y ra sta ł z nie sk ry w a n y ch fascyn acji ty m i filozofiam i, zw łasz­ cza personalizm em . Filozofia była jeszcze w te d y a u to ry te te m i w śród dy scyplin u niw ersy teck ich zajm ow ała czołowe m iejsce. Z kolei te ­ ologia przeo b rażająca się pod w p ły w em rozw oju n a u k biblijnych, z now ą eklezjologią, z historiozbaw czo up ro fiło w an ą dogm atyką, z w y d atn iejszy m posłuchem wobec przesłan ia p a try s ty k i w schod­ niej, choć przez n ie je d n y ch tra k to w a n a n a razie z rezerw ą, w ycho­ dziła w łaśnie zw ycięsko z soborow ej p róby ognia. W iązały ją wciąż tra d y c y jn e p rzy jaźn ie z filozofią, z tą najśw ieższą także, jako z oknem n a św iat w spółczesny. P rz y czym to okno daw ało dobry, pożądany w idok na św iat. Od św. Tom asza z A kw inu, k tó ry p o tra ­ fił spożytkow ać A ry sto telesa dla potrzeb chrześcijańskiej m yśli te ­ ologicznej, p ierw szy chyba raz dokonyw ał się p rzew ró t w teologii podobny do tam tego. Teologia m o raln a zazw yczaj najostrożn iejsza w sięganiu po nowe, n ajo p o rn iejsza może, n a zb y t nieśm iała chyba, nie m ogła po soborze i nie m iała ju ż n aw et praw a, pozostać w nie zm ienionej postaci. Jed n o p rzy n ajm n iej było w iadom e: że m usiała przejść od legalizm u do personalizm u; że m usiała podjąć ryzyko tego przejścia; że innej drogi nie było.

Od legalizm u do personalizm u — ta k określić w ypada in te n ­ cję, jak a przew odziła w zm iankow anej reflek sji n ad eutan azją. Je śli ktoś dom yślał się w tej próbie przejaw ó w laksyzm u, dom yślał się bardzo źle. Zły b y ł legalizm , b ezk ry ty czn ie zapatrzon y w wąsko rozu m ianą norm ę, n ie c h ę tn y do zw eryfikow ania jej treści, głuchy w ręcz n a b ib lijn e orędzie o życiu ludzkim . N iew łaściw e było, bo w łaśnie legalistyczne odnoszenie n o rm y do nie zanalizow anej do­ statecznie sy tu acji człow ieka, do badanego fa k tu określanego jed n o ­ stronnie w oparciu o p od padającą pod zm ysły jego m ate ria ln ą pow łokę bez baczenia n a w n ętrze czynu, n a jego duszę. Należało w ięc zbadać bliżej i sam czyn, i odpow iednie dla niego przesłanie ew angeliczne. Należało zatem zastanow ić się, czym w istocie jest e u ta n a z ja i zacieśnić znaczenie słowa stosow anego rów nocześnie do śm ierci zadaw anej nieuleczalnie chorem u, ja k i do m asow ej e k ste r­ m in acji istn ień ludzkich przez nazistów w czasie d rugiej w ojny św iatow ej. N ależało też postaw ić p y tan ie, czy p iąte przykazanie dekalogu może rzeczyw iście stanow ić podstaw ow y a rg u m e n t przeciw eu tan azji. Ten program , w g ru n cie rzeczy skrom ny, a w żadnym razie nie p rzew ro tn y , n arzu cał się sam oczynnie jako p ro gram p rz y ­ najm n iej w yjściow y, konieczny i całkow icie upraw n ion y.

4 Zob. T. S i k o r s k i , E u ta n a z j a . P r z y c z y n e k do s t u d i u m m o r a ln e g o , S tu d i a T h e o lo g ic a V a rs a v ie n s ia 8/1970/447— 478.

(7)

I ta k staw aliśm y dotąd wobec fak tu , że e u tan azję potępiano z ty c h sam ych powodów, k tó re zm uszały do potępienia m orderstw a, czyli zabójstw a z nienaw iści do człow ieka jako swojego przeciw ni­ ka, agresora, złoczyńcy. Tym czasem bliższe p rzy p atrzen ie się obu czynom w y k azuje dobitnie, iż niepodobna ich staw iać na rów ni ze sobą. M iędzy zabójstw em przeciw nika a e u tan azją zachodzi isto tna różnica. W rach u b ę w k raczają tu dw a zasadniczo odm ienne od siebie m o ty w y działania, k tó re m ają d ecy d u jący w pływ na k ształt jednego i drugiego postępku. Z w róćm y uw agę choćby na to, że czyn zabójczy przynosi m o rd ercy sukces — realizację zam ierzonego celu. E utanazja, przeciw nie, przynosi klęskę. Nie p rzy jm u je się jej jako rozw iązania problem u, lecz jako jed y n e m ożliw e w yjście z sytuacji, w k tó rej życie stało się niem ożliw e.5

W p rz y ję ty m pow szechnie nazew nictw ie m ianem eu tan azji o kreśla się rów nież p ra k ty k i stosow ane w czasie ostatniej w ojny św iatow ej przez nazistów , k tó re polegały n a bezbolesnym zab ija­ niu nieuleczalnie chorych jako osób n iep rz y d atn y c h i uciążliw ych dla społeczeństw a. B yły to — trzeb a w yraźn ie powiedzieć — m or­ d erstw a iden ty czn e z tym i, jakie m iały m iejsce w obozach kon­ c en tracy jn y ch . O p atry w an ie ich m ianem eu tan azji dla tej tylko racji, że śm ierć zadaw ano bezboleśnie, jest w ty m p rzy p ad k u eu fe­ m izm em , bezpodstaw nie stosow anym także w nazew nictw ie n a u ­ kow ym .

E u tanazja nie jest ak tem nienaw iści, nie jest też pow odow ana przez ocenę nieprzy d atn o ści cierpiącego. J e s t n ato m iast ostatecz­ ny m zaniechaniem w alk i z cierpieniem po licznych porażkach, k tó ­ re stopniowo gasiły płom ień nadziei na u rato w an ie chorego czy przy n ajm n iej na złagodzenie jego o k ru tn y c h cierpień. W ydaje się, że w łaśnie ów m om ent zaprzestania w alki z cierpieniem nad aje działaniu ta k now y c h a ra k te r, że w inien być uznan y za d ecyd ują­ cy dla pełniejszego rozum ienia eutanazji. N ieuleczalnie chory po w ypróbow aniu w szelkich środków łagodzących ból, jest bezbronny wobec sy tu acji, w jak ą został w tłoczony przez sw oje schorzenie. Ucieka się do śm ierci jako złam any przez okrucieństw o cierpienia. E u tan azja nie jest ak tem odrzucenia czy pogardy w zględem życia, ja k próbow ano częstokroć utrzym yw ać. Nie w y raża zresztą w prost p ragnienia śm ierci jako tak iej. J e s t ona w swej istocie odrzuce­ niem cierpienia ponad siły, p ro testem przeciw ko jego m ocy n i­ szczycielskiej.

Czy m ożna jed n a k p rzy jąć iż jed n y m z jej źródeł jest miłość? W cytow anym stud iu m sprzed lat sk łanialiśm y się bez w iększych w ah ań ku afirm a ty w n e j odpowiedzi n a to pytanie, m niem ając n a ­ w et, że eu tan azja, niezależnie od jej oceny m oralnej, jest w ręcz zrozum iała jako ak t miłości. Bo chociaż człowiek, k tó ry kocha,

2 4 k s · T A D E U S Z S I K O R S K I

(8)

W O L N O Ś Ć L U D Z K A W O B E C Ś M IE R C I? 25

chce nie ty lk o istn ien ia osoby kochanej, ale i jej pełnego rozw oju, to jed n a k w ydaw ało się nam wówczas, iż w ty m w y jątk o w y m p rz y ­ padku nasilenie m ocy niw eczących życie ludzkie może niekied y nie dozwolić m iłości na p rzy b ran ie p ełn ych kształtów . W oczach kochającego „ ja ”, pisaliśm y wówczas, śm ierć jaw i się jako jedy nie m ożliw e m inim um d aru, ja k i chciałoby się przekazać osobie kocha­ nej w p ełn y ch w ym iarach . Zadanie jej śm ierci rysow ało się jako dram atyczn e „n ie” w ypow iedziane w jej obronie. D latego pozosta­ w ało w ted y zdać się na przypuszczenie, iż e u ta n a z ja pow inna być uznana jako ak t miłości, p aradoksalnej, lecz au ten ty czn ej. Trudno się było w niej dop atry w ać pogardy dla życia, chociaż w ielu tak w łaśnie ją pojm ow ało. Św iadom ie u n ik aliśm y utożsam iania jej z p rostym zabójstw em ze w zględu n a b rak w niej istotnego dla zabójstw a uczucia nienaw iści jako m otyw u działania niosącego śm ierć. W końcu p rzy jęliśm y tak ą oto definicję eu tan azji: jest ona zadaniem łagodnej śm ierci osobie nieuleczalnie chorej, doznającej w ielkich cierpień z jedynego m otyw u miłości, czynem., k tó ry sta­ now i ostatn ie i p aradoksalne odrzucenie cierpienia przez człowieka, k tó ry po bezskutecznej w alce o życie popada w zw ątpienie.

Dziś poszlibyśm y drogą podobną, ale w nioski końcow e ro zu ­ m ow ania b y ły b y nieco inne. Żeby jed n a k nie zakłócać to k u re ­ flek sji zaznaczam y jeszcze, iż chodziło wów czas o rzecz nieodzow ­ ną — o w yjście poza n a zb y t zm aterializow ane, dalekie od realiów w idzenie czynu ludzkiego w tra d y c y jn y c h tra k ta ta c h teologiczno- m o ralnych de actibus hum anis. N ależało pokazać ludzką tw a rz czy­ n u w ogóle i tego czynu, k tó ry się zwie eu tan azją. M ówiąc inaczej, w yraziściej: istn iała potrzeba w prow adzenia do zastanow ień o ch a­ ra k te rz e m o raln y m pełniejszej in fo rm acji o w n ę trz u działania czło­ w ieka, o kształcie, jak i n ad aje sw em u przedsięw zięciu przez swój a k t w ołityw ny, n aw et jeśli zew n ętrzn a pow łoka tego, co czyni jest odrażająca. M oralista m usi długo milczeć, długo słuchać, długo w p a ­ try w ać się w działania ludzkie, zanim powie, czy to tu działanie, czy takie działanie w ogóle je s t dobre, życiodajne czy złe, a więc śm ier­ telne. A naliza eu tan azji ówcześnie przez nas podjęta, tera z zaś w p rzypom nieniu ledw ie sygnalizow ana, chciała być ty m w łaśnie — zasłuchaniem się, w patrzeniem , k o n tem placją aż owego, wciąż t a ­ jem niczego czynu z granic istnienia.

Należało także w eryfikow ać tra d y c y jn ą a rg u m en tację przeciw eutanazji. N ad ty m zatrzym yw ać się dzisiaj nie trzeba. W iadomo bowiem, że p iąte przykazan ie dekalogu nie daje należnej odpow ie­ dzi na p y tan ie o godziwość „łagodnej śm ierci” zadanej cierpiącem u.6 Je śli staw ia ona człow ieka wobec p roblem u życia w kontekście cierpienia, rozw iązanie pro b lem u może nastąp ić przede w szystkim poprzez w skazanie należnej postaw y wobec cierpienia. Skoro jest

(9)

k w estią zw ątpien ia w cierpieniu, zadaniem m o ralisty pow inno być w skazanie dróg nadziei. Z teologicznego p u n k tu w idzenia isto tn ej w agi n ab ie ra tu idea osobistej łączności ch rześcijanina z C h ry stu ­ sem cierpiącym . D latego pełnej odpowiedzi n a problem eu ta n a z ji szukać w ypada w teologii cierpienia. I w te d y tylko, z innej, w ła ­ ściw szej stro ny , nie z pozycji n azb y t elem en tarn ie rozum ianego za­ kazu zobaczy się, że orędzie ew angeliczne odwodzi od tego czynu jak o od drogi rozm ijającej się z dobrem człowieka.

Od legalizm u do p ersonalizm u — to by ł początek drogi, k tó re j dalszy ciąg nie m iał być jed n a k zw ykłą k o n ty n u ac ją pierw szych, niezg rab n y ch jeszcze kroków na now ej drodze teologii m oralnej. S pore n adzieje w zbudzał, ówcześnie już, n u r t m yślow y znaczony przez rozw ijającą się z pow odzeniem eklezjologię z u w y d a tn ia n y m w nim społecznym w y m iarem życia chrześcijańskiego. Rychło jed ­ n a k górę w zięły w spom niane na początku fascynacje dla bad ań e k sp ery m en ta ln y c h w m edycynie, biologii, psychologii i raz jeszcze um ysłow ością w ielu teologów ow ładnął scjentyzm . W każdym razie teologia m o raln a w pow ażnym stopniu m u uległa.

Żeby nie budzić n iep o trzeb n y ch w ątpliw ości, pow iedzm y, że w spraw ach, o k tó ry c h m owa, zwłaszcza w tych, k tó re dotyczą życia ludzkiego niepodobna zignorow ać badań p odejm ow anych przez n a u k i dośw iadczalne. W ypada jed n a k sprzeciw ić się głosom, któ re pod ich n ap o rem w y k azu ją lekcew ażący stosunek do filozofii i n i­ w eczą m yślenie etyczne.

W tej sy tuacji, wobec zaniku głębokich postaw w obec śm ierci, n a tch n io n y ch przez filozofię czy religię, wobec zastraszającego nieposzanow ania życia człowieka, lękiem w ręcz n a p a w a ją p róby dopasow yw ania teologii m oralnej do zaw ołań scjen ty styczn y ch, n a k tó ry c h ciąży odpow iedzialność za spustoszenie, jak ie się dokonało w sferze reflek sji etycznej, głów nie za zagnieżdżenie się w św ia­ domości ogółu jakże fata ln e j zasady, iż to, co technicznie w y ko nal­ ne, jest dobre. Na szczęście e u tan azja pozostaje jeszcze jed y n y m ch yba czynem u zn aw an ym przez większość lek arzy za niegodziw y, bo uw łaczający szerzej resp ek tow an em u kiedyś im p eratyw o w i n ie ­ n a ru sz a n ia w niczym życia ludzkiego. A le pokusa e u ta n a z ji jest nie m niej silna. Ł atw o zwłaszcza o przekroczenie granic postępo­ w an ia dopuszczalnego w tym , co się zw ykło nazyw ać e u ta n a z ją bierną, a co oznacza zaniechanie tech n iczn ych sposobów reanim acji, g dy m a się m o raln ą pewność, że w szelkie w ysiłki, by przyw rócić p acjento w i życie św iadom e w n ajm n iejszy m stopniu nie przyniosą oczekiw anego rez u lta tu . W tak ic h p rzy p ad k ach w rach u b ę wchodzi nie bezpośredni zam ach n a życie, lecz spraw a nieprzed łu żan ia go za w szelką cenę, tzn. gdy byłoby to sk ąd in ąd technicznie w ykonalne, lecz w yłącznie w odniesieniu do życia w egetatyw nego albo też p ra k ­ tycznie niew y k o naln e ze w zględu na niedostępność należnego środka do reanim acji. Tu w łaśnie, przy n iedostatecznym dziś poszanow aniu

(10)

dla życia ludzkiego, n a d e r łatw o o zaliczenie do środków n adzw y ­ czajnych tego, co mimo w szystko je s t osiągalne, choć w ym aga po­ konania pew nych, n aw et znacznych trudności.

Z adanie bieżące teologii m o raln ej w inny, w y daje się, zm ie­ rzać w yraźn iej do przezw yciężenia n u rtu , k tó ry od personalizm u w iódł m yśl ku scjentyzm ow i i zw rócenia się od scjen tyzm u do u to ­ pii, tj. ku chrześcijańskiej utopii. Nie należałob y tylk o, w zorem znaczeń obiegow ych, utożsam iać tej ostatn iej z czczym m arzeniem , z fantasm ag o rią, z senną złudą, lecz idąc w głąb położyć nacisk n a zry w ducha, k tó ry w sprzeciw ie wobec zn iew alających form egzystencji, wobec filozofii człow ieka rzuconego w św iat i pozosta­ w ionego sam em u sobie, snuje p ro je k ty nowego po rządku do u rz e ­ czyw istnienia. I w ypow iada się w końcu głębiej i praw dziw iej niż wówczas, g d y sięga po obietnice złudnie g w a ra n tu jąc e istn ien ie w edług m iar realizm u naukow ego.7 „Nie pow inniśm y źle m yśleć o u top ii — ciekaw ie zauw aża ks. J. T ischner — U topie m ówią o człow ieku w ięcej niż n ieje d n a sta ty sty k a , a poza ty m zawsze w ja ­ kim ś stopniu k sz ta łtu ją nasz rea ln y św iat, czego nie m ożna pow ie­ dzieć o staty sty ce... Idzie tylko o to, żeby zaprow adzić w śród nich jak iś ład, by odróżnić te, k tó re są baśnią, od tych, k tó re ew en tu aln ie m ogą stać się p ro g ram em ”.8 C hrześcijański p ro gram życia jest w tak im w łaśnie znaczeniu uto p ijn y , a nie realisty czn y, jeśli za realizm należałoby uznać w yznaczniki istn ien ia w edług dan ych sta ­ ty sty czn y ch , w edług technicznych m ożliwości m anipulow ania czło­ w iekiem , w edług wzorców, k tó re k ażdą norm ę, każde praw o u zn a­ ją za p rze jaw a g resji i zniew olenia człowieka.

U topia ch rześcijańska je s t program em , a nie baśnią, dlatego że dając za bud u lec eg zystencji ludzkiej praw o miłości, w prow adza człow ieka w obszary n ieu ch w y tn ej niek ied y gołym okiem , nie d a ją ­ cej się zawsze odczytać do końca, pojąć rozum em — tajem nicy . N iekiedy n ieu ch w y tn ej, ale u ch w y tn ej w ogóle okiem ducha. D la­ tego w łaśnie w zm iank u jąc w cześniej w łasne w iązanie kiedyś e u ta ­ n a z ji z m iłością, zaznaczyliśm y, iż dziś trz e b a by ów czesny w yw ód nieco skorygow ać. I powiedzieć zatem , że choć e u ta n a z ja nie jest ak te m nienaw iści ani lekcew ażenia życia ludzkiego, nie pow inna być utożsam iana z m iłością. Owszem , szereg pozorów w sk azuje na miłość paradoksalną, ja k u trzy m y w aliśm y . Może by należało po­ wiedzieć nied ojrzałą, może k a ry k a tu ra ln ą , może — dokładniej je ­ szcze — sprow adzoną ze swej, w łaściw ej sobie drogi, spaczoną

7 O b s z e rn ie j o u to p ii p is a liś m y w a r t . N a d z i e j a w b r e w w s z e l k i e j n a d z i e i, C o m m u n io 4/1884/26— 36. N a d e w s z y s tk o je d n a k w a r to z w ró c ić u w a g ę n a d u ż y n a p ły w p u b lik a c ji n a te n te m a t, ró w n ie ż w ję z y k u p o ls k im , np. J . S z a c k i , S p o t k a n i a z u to p i ą , W a rs z a w a 1980; J . T i s c h n e r , M i ę d z y m o r a l n y m k o m p r o m i s e m a uto p ią . M y ś l e n i e w e d ł u g w a r to ś c i, K ra k ó w 1982, 374— 396; G. V a h a n i a n , D ie u e t l ’u to p i e , P a r i s 1977; J . L y o n , L e s u t o p i e s e t le R o y a u m e , P a r i s 1973; J . S e r v i e r , L ’u to p i e , P a r i s 1979. 8 A r t . cyt., 457—458. W O L N O Ś Ć L U D Z K A W O B E C Ś M IE R C I? 2 7

(11)

2 8 k s . T A D E U S Z S I K O R S K I

w końcu. Miłość dopuszcza bow iem tylko uto p ijn e, nie realisty czn e rozw iązania problem ów ludzkich, w edług ziem skich m ia r realizm u. I dlatego jako jed y n a rozbudzać może nadzieje i karm ić je p o k ar­ m em praw dziw ie pożyw nym .

Podobnie m a się rzecz z wolnością, ideą par excellence u to p ij­ ną. W edług pojęć p rz y ję ty c h w świecie, w edług obliczeń rac h u n k o ­ w ych m ożliw a b y łab y wolność wobec śm ierci w sensie dopuszczal­ nego w yboru jej dla siebie czy dla innych. W edług p raw utopii, i tej ch rześcijańskiej, ta k a wolność tch n ie zniew oleniem , dobro­ w olnym w ręcz oddaniem się w niew olę. P raw d ziw a wolność ozna­ czać może jed yn ie sak ralny, bezw zględny resp e k t dla życia.

W szelka próba uspraw ied liw ien ia w yb o ru śm ierci sp raw ied li­ wością, m iłością, w olnością wr świecie, k tó ry w ziął ro zb ra t z filo­ zofią, z bóstw em , z M ądrością i z sacrum, jest ostatecznie ty lko ironią, niezd arnie sk ry w ającą słabość człowieka, k tó ry jed n o stro n ­ nie w ykształciw szy swe moce, już tego n a w e t pojąć nie potrafi, co cytow any na początku m yśliciel na inn y m m iejscu znakom icie w y ­ raził: „w czasie, gdy ludzie w alczyli bezsilną iron ią słów, histo ria gotow ała ju ż dla nich złośliw ą ironię fak tó w ”.9 To się w łaśnie dokonuje obecnie, na naszych oczach. P rz ed teologią życia chrze­ ścijańskiego w y ra sta zadanie przeogrom ne.

L A L IB E R T É H U M A IN S D E V A N T L A M O R T ?

C ’e s t le te x t e de la c o n fé re n c e d o n n é e p a r l ’a u t e u r à la se s sio n d es th é o lo g ie n s m o r a lis te s p o lo n a is q u i s ’e s t te n u e e n ju i n 1985 à N ałęczó w . E n r é p o n d a n t à la d e m a n d e des o r g a n is a te u r s de la se ssio n , l ’a u te u r y t r a it e de l ’e u th a n a s ie e t de la r é a n im a tio n . D an s la p r e m iè r e p a r tie de l ’a rtic le il s o u lè v e le p ro b lè m e de la s itu a tio n c r itiq u e de la p e n s é e m o r a le d a n s le m o n d e c o n te m p o ra in e t il so u lig n e a v a n t to u t d es d é s a s tre s p ro v o q u é s d a n s ce d o m a in e p a r u n r e s p e c t e x g a g é r é de l ’h o m m e e n v e r s le s r é s u lta t s d es re c h e r c h e s s c ie n tifiq u e s m e n é s a u s e in de. la m é d e c in e , de la p sy c h o lo g ie e t de la biologie. D a n s la d e u x iè m e p a r t ie il p o s tu le u n d é v e lo p p e m e n t de la ré f le x io n m o r a le th é o lo g iq u e d a n s d es c a d re s d ’u n e v is io n u to p iq u e de l ’e x is te n c e h u m a in e . À r e n c o n t r e d ’u n ré a lis m e s c ie n tifiq u e il a v a n c e l ’id é e d e l ’u to p ie c h ré tie n n e , la se u le q u i p e r m e t d e v o ir c la ir d es p ro b lè m e s f r o n tiè r e s de la v ie de l ’h o m m e e t c o m p r e n d re le „ n o n ” de la m o r a le é v a n g é liq u e v is - à - v is de l ’e u th a n a s ie .

Cytaty

Powiązane dokumenty

Investing in Historic City Cores and Cultural Heritage Assets for Sustainable Development, Raport na temat funkcjonowania systemu ochrony dziedzictwa kulturowego w Polsce

Sama konstrukcja studium przypadku jest osobnym zagadnieniem – prezentowany model odnosi się (w większym stopniu) do procesu tworzenia studium przypadku – jednak

pulę projektów zmniejsza rzetelność odpowiedzi, szczególnie w przypadku wykorzystania samooceny. Konieczne jest więc dookreślenie czasowe lub iloś- ciowe rozpatrywanych

Specyfika realizacji czynności zaob- serwowana w trakcie wdrożenia opra- cowanego podejścia do zarządzania projektami szkoleń elektronicznych oraz wyniki jego walidacji

Wydaje się, iż w kontekście wyznaczonych kierun- ków rozwoju i edukacji młodych ludzi również w Pol- sce warto zainicjować dyskusję i poddać refleksji stan wiedzy oraz

Poprawność założeń modelu Syllk potwierdzają badania przepro- wadzone przez Sylwestra Spałka (2012), które udo- wadniają, że oprócz kwestii związanych z metodami czy

cego samego korzenia rozumnie wolnego „ja”12. Człowiek stwierdzając bowiem swoim aktem poznania to, co stwierdza, zauważa, iż posiada moc zaprzeczenia temu, co sam stwierdza, i

Radykalnej modyfikacji musialaby w6wczas ulec takze funkeja sumienia, przyj^wszy, iz podstawowym jego zadaniem wobec wolnosci osoby jest infor- mowanie jej o prawdzie