• Nie Znaleziono Wyników

Pamiętniki ułana

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Pamiętniki ułana"

Copied!
212
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

PAMIĘTNIKI U ŁA N A

Skreślił

o j i t ł t ą pu Hm ^"l&fauow b. w . » v , *■ -^ W \ A A Aa a -ł,v® 6 ® . W K S IĘ G A R N I H . W . K A L L E N B A C H A .

(6)
(7)

PAMIĘTNIKI UŁANA

skreślił

f C.

oficer Igo pułku Ułanów b. w. p.

L W Ó W ,

W K S IĘ G A R N I I ł W . K A L L E N B A C H A .

(8)

3 2 3 7 2 o

(9)

pirjehsfo nuć.

J e s t coś w naturze ludzkiej, co wszelkie w sp o ­

mnienia z ubiegłych lat, bodaj one b y ł y p r z y p o ­

mnieniem najboleśniejszych chwil, jakimś pełnym

u roku niby odbrzękiem gdzieś w lepszych cza­

s a ch ,

może p rzy kolebce jeszcze podsłuchanej

rodzinnej piosnki, odbija w duszy naszej. A cóż,

g dy jeszcze do wspomnień owych wiążą się i

wypadki z życia narodu n a s z e g o , życia, k tó re ­

g o ustępy do ostatnich chwil politycznego bytu,

a nawet poza tą ówczesną Golgotą, bo aż po

dziś dzień

tyle nastręczają interesu

i zajęcia.

Jak lampa co nim zgaśnie w niebo jeszcze w y ­

strzeli i najżywszym buchnie

p ł o m ie n ie m , tak

ostatnie chwile konania

naszego

najjaśniejszem

św iatłem , niby aureoleą męczeńską opromienione

zostały. A na tę świetlaną koronę sk ład ały się,

to pojedyncze czyny mężów, to wojsko polskie,

(10)

to młódź akademicka w epoce od roku 1 8 1 5 g o

do 1831,

A była to epoka tak zw ana konstan-

tyńsk a! epoka dziwna, pełna wzniosłej poezyi i

upadku

m oraln ego; jakiegoś niepojętego uroku

obok najboleśniejszej pam ięci; coś niby skrytego

pociągu obok w strętu ; wesołych wspom nień obok

przekleństwa tyranii, dziwactwa i c iąg łych u p o ­

korzeń, jednem s ł o w e m : epoka k tórej pamięć z

każdym rokiem zapada się coraz g łębiej w p r z e ­

szłości, tak ja k i tych, co w niej żyli, na nią p a ­

trzyli lub w niej czynny brali udział, z każdym

niemal dniem świeża pokryw a m o g i ł a ! A p r z e ­

cież któż dziś z m łodszych pokoleń znajdzie się,

coby z pewnem wzruszeniem i zaostrzoną cieka­

wością nie posłuchał gaw ęd y k tó reg o z owych

żyjących dotąd tak zwanych

konstantyńskich pre-

toryańczyków,

gdy praw ić zacznie o tych tra d y c y o -

nalnych, tysiącznych śmiesznościach W g o . księcia,

gdy opisuje ten dziko-fantastyczny je g o humor,

zabawki z wojskiem polskiem na saskim placu, to

życie garnizonowe i koszarow e, pełne n a jro z m a ­

itszych acz jask ra w y c h obrazków , i tę służbę,

r y g o r i zatrudnienia po za służbą i pojedyncze

odcienia charak teró w niektórych oficerów i zna­

nych dow ódzców w yższych stopni?

Albo n. p.

dalej, gdy opowiada wypadki późniejsze, rysy nie«

(11)

któ re z początku kampanii, obozy i b i tw y , ja k

n. p. kampania pełna rozmaitości na Litwie, o Je n e ­

rale Chłapowskim i Giełgudzie, śmierć tego w P r u -

sieeh, bitwa pod Wilnem, powstania Matusiewicza,

wstąpienie

w P r u s y ,

złożenie broni i rozpacz

wojska, żegluga, bu rza

m orska,

w reszcie ż o ł ­

nierz polski rozbrojony w Pru siech, i je g o o s ta ­

teczne

rozsypanie się po E u ro p ie całej.

Oto

dopiero jedna strona tej wielkiej epopei, tysiąc

już razy może pow tarzana i opowiadana p r z y komin­

ku, ale też i po razy tysiąc może p rzekręcana

lub naciągana nielitośeiw ie! A przecież nikt dotąd

nie uwiecznił tych rozstrzelonych scen i obrazków

drukiem , chociaż każden niemal oficer z tej epoki

miałby b y ł coś innego, a bardzo dla przyszłości

cennego zanotow ać, bo każden z nich na co inne­

go praw ie i z innego z a patry w ał się stanowiska.

Ale my teraz nic nie podobni do ojców naszych co

w obozach, na kulbakach często spisywali skrzętnie

tyle dziś cenne dyaryusze i pamiętniki!

W o le m y w salonie przerażać i zadziwiać m o n -

strualnemi czynami łatw ow ierne to w arzy stw o m ło ­

dzików i kobiet, niż obciąwszy coś przesady i buj­

nej wyobraźni, zapisać to, co istotnie b y ł o , w ie r ­

nie dla historyi! T a k to u nas lenistwo u m y sło w e

a obok niego żądza czczego, m arnego chwilo­

(12)

w ego efektu stoi za rzeczyw istość,

i dla tego

to tak mało mamy wspomnień z ostatniej histo­

rycznej naszej epoki.

Dotąd niemiałem sposobności moich n otate k już

w łasnoręcznie, już obcą ręk ą za w łasnem d y k to ­

w a n ie m doryw czo spisywanych, u porządkow ać, na­

leżycie obrobić, i w całość z e b r a ć , bo początek,

to jest czas od wstąpienia w s łu ż b ę do wojska

w roku 1825 aż do wyjścia na Litwę z J e n e r a ­

łem Chłapowskim pisałem daleko później, zaś k a m ­

panią litewską i życie w P rusach pisałem jeszcze

w czasie pobytu m ego tam że,

a tera z j e tylko

przejrzałem .

Ztąd to w tych moich wspomnie­

niach ta widoczna różnica w stylu i całym u k ła ­

d zie, bo też niemała różnica czasu i okoliczności

stanęła między początkiem a zakończeniem, a k tó ­

r a niemało i w p ły n ęła na to, co stroną a r t y s ty ­

czną zwiemy.

W szelak o wszystko razem wzięte,

da już jaką taką całość, k tó ra aż nadto przekona­

ny jeste m ani dla formy ani dla stylu, ale dla

przedmiotu i ważności celu znajdzie z czasem n a­

k ładcę, co oceni tę skrom ną ale poczciwą p racę

sta re g o wiarusa, chociażby to było już w tenczas,

g d y p ro ch y j e g o B óg to wie jeszcze jaki w iatr

rozwieje?!

A . G.

(13)
(14)
(15)

y ło to jak o ś na kilka tygodni przed w aka- cyami roku pańskiego 1 8 2 5 g o , a byłem w ów czas w klasie 5. w liceum św . Anny w K rakow ie, gdy raz u jednego w ychodząc ja k zw ykle o 11. godzinie z klas, ujrzeliśm y na ro g u ulicy m nóstwo m alców z klas niższych pędem bieżących za jakimś jaskraw ym i błyszczącym się przedmiotem. Lud c a ły w olnego m iasta K rakow a z a trz y ­ m yw ał się także, to się oglądając po za siebie, to się g a ­ piąc z wielkim za ję cie m ; przedm iot atoli tej ogólnej u w a­ gi, k tórego my ro zp o zn ać nie m ogliśm y, szybko się posu­ w ał w rynek, tylko coś ja k b y w ysoka kita b ia ła od czasu do czasu pochyliła się nad ro g atą am arantow ej barw y czapką, — tylko niby b ły sk n ag ły , o dbiły się kiedy nie­ kiedy o to niepojęte dla nas zjaw isko lipcow ego słońca Prom ienie! A wtem szm er i szelest zrazu cichy, potem co­ raz g ło śn iejsz y p o c z ą ł się sz erzy ć do k o ła : — patrzajcie panow ie! p atrz cie panie! co za śliczny ułan z W arszaw y!! ach cóż za pyszny m u n d u r !.

— „A co za mina dziarska!44 odezw ano się gdzie in­ dziej. Jaki ładny! z a sz e m ra łja k iś nieśm iały p ółgębkow y głosik. ^ u ła n w alił sobie dalej, niby nic nie w idząc, nic nie s ły ­ n ą c , co m ów ią koło niego, tylko co ra z to w ąsa dumnie

(16)

p o k ręc ił, co ra z to ręk ę z wdziękiem p rz y ło ż y ł do wspaniale na praw em uchu leżącej am arantow ej czapki, w reszcie w p ad ł do jednej z kam ienic na u licy grodzkiej.

B ył to na urlop p rzybyły podoficer z Ig o p ułku u ła ­ nów , Jó z ef W asilew ski, a że z bratem jego Edmundem, o- wym zaw cześnie dla polskiej muzy zgasłym poetą k ra k o ­ w ianem , kolegow ałem i byłem naw et w przyjaźni, w iec i w k ró tce z naszym ułanem znajom ość zabrałem .

Jak tedy z a c z ą ł nam to błogie życie w ojskow e w y ­ chw alać, — ow e parady na Saskim placu przed W . księciem K onstantym , opisyw ać ow e rew ie, m anew ra, św ietne u ro ­ czystości dw oru w czasie bytności cesarza w W arszaw ie, ow e rozkosze garnizonow ego życia i ten ubiór, ten ubiór pyszny n aro d o w y ! dziarsk i koń! furcząca chorągiew ka u lancy, b ły sz cz ąc a u boku szabla i b rzęczące o s tr o g i! Że zaś o odw rotną stronę tego o brazu nikt go się ani m yślał pytać, a sam też nie kw apił się jej opisać, tyle dokazał, że odjeżdżając z w e rb o w a ł dla zastępów polskiej arm ii, k tó ­ rej i ta k nigdy nie b ra k b yło na ochotnikach, tęgi hufiec K rakow ianów . Co do mnie, od tej chw ili zapom niałem o s e ­ m inarium , o ojcach reform atach, do czego zrazu miałem szczerą niby ochotę; nauki mi zm ierziy, tylko na jaw ie i we śnie ciągle hasałem w ułańskim m undurze z czapeczką na b a ­ k ie r, na ognistym gniadoszu, tw o rząc sobie naprzód ju ż w żywej w y o b raźn i stopnie i honory, boje, krzyże i triumfy i rozkosz pow itania mnie kiedyś od zdziwionej i pyszniącej się mną m atki i ro d ze ń stw a—-zw ycięzcą i bohaterem z dale­ kiej jakiej w y praw y, i Bóg wie co — i na tern skoń­ czyło się, że doczekaw szy ledwo egzam inów , skończyw ­ szy klasę 5. licealną, m ając lat 17, pospieszyłem do matki z najusiłniejszem postanow ieniem , więcej do sz k ó ł niew

(17)

ra-cać, lecz w yrobić sobie u niej pozwolenie i pomoc je c h a ­ nia do W a rsza w y do w ojska, co się też i sta ło . Matka zrazu ani sobie wspom nieć o tem d a ła , najp rzó d , że s iły moje b y ły zbyt jeszcze w ą tłe , i zdrow ie od dzieciń­ stw a praw ie sła b e, potem, że niebyło funduszu na w y p ra ­ wienie mnie i przyzw oite opatrzenie, a nadew szystko nie m iałem nikogo co by mnie w zią ł za mojem tam przybyciem pod sw ą opiekę i prolekcyę. Ale ja na w szystko m iałem gotow ą radę i w yrobiony argum ent do zbijania za rzu tó w ; najprzód co do zdrow ia, potrzebow ałem zahartow ania się za m łodu, które w zm ocnić m iało moje siły; w praw dzie co do lego jednego w niosku nieomyliłem się, bo pierw ej z a w ­ sze sła b o w ity , w wojsku byłem ciągle zdrów i silny. Co do pieniędzy, tych, ośw iadczyłem że niepotrzebuję tylko na podróż do W a rsz a w y , bo raz na m iejscu, zaraz z pomocą zabranej znajom ości z W asilew skim , zaciągnę się do p u ł­ ku ułanów i dostanę m undur i żołd, w ięc będę m iał u- trzym ariie; tu już przeliczyłem się gru b o , ja k się okaże ni­ żej. Zaś co do protekcyi ośw iadczyłem , że jej ani p o trz e ­ buje ani żądam , bo pragnę w łasną za słu g ą torow ać sobie drogę do aw ansu, nie w pływ am i m ożnych, któ re uważam za intrygę, niegodną honoru żołnierza. Oj i tu pokazało się później, żem nadto poetyczne m iał o w ojskow ości w y o b ra ­ żenia, i św iata ani ludzi nie znałem wcale. — Ale dobra i poczciw a m atka w idząc moją sta łą wolę, zresztą nie m a ­ jąc środków do zapew nienia lub obmyślenia mi na innej drodze p rzy sz ło śc i, choć z holem serca i obaw ą o mnie, uległa w reszcie mym naleganiom i pow ierzyła resztę woli Boga! Zdobyła się biedna na 100 z łp ., o p atrz y ła mnie w bieliznę, św iadectw a szkolne., m etrykę, d a ła pozw olenie le ­ galizow ane, w reszcie b łogosław ieństw o, i jadącem u fu rm a­

(18)

4

nowi żydow i z tow arem ze łzam i p o w ie rz y ła , któren m nie do W a rsza w y szczęśliwie, pam iętam dnia 10. G rudnia. 1825, roku przy w ió zł i w y sad ził w domu zajezdnym na ulicy F re ta , i samem u sobie w śród nieznajom ego miasta i ludzi zostaw ił. — Kiedy mój tłórnoczek u jrzałem obok siebie, i żyd w ziąw szy list do m atki z ostatniem inojem pożeg n a­ niem zniknął ju ż za drzw iam i, a ja sam , całkiem sam w cudzem , nieznanem miejscu, bez jednej znajom ej, życzliw ej tw arz y się zn alazłem , ścisnęło mi się se rc e, i dopiero pojąłem c a łą w ażność zu chw ałego k r o k u , ja k i na drodze życia po­ staw iłem , a cofnąć się ju ż niebyło sposobu — Dzień ten straw iłem na oglądaniu pow ierzchow nem W a rsza w y , w której zb łąd z iłe m nie jed en ra z , nim do mojego m ieszkania trafiłem ,

Na dole w tym domu gdzie stanąłem , b y ła piw iarnia, rodzaj k a w ia rn i, gdzie nie kaw ę lecz w yborne piwa w a r­

szaw skie s p ija n o , a przytem g rano w k a r ty , w bilard i inne g ry . Tam w w ieczór zeszło się pełno w ojskow ych z różnych pułków polskich i g w a rd y i rosyjskiej. Gdy się do­

wiedzieli, że ja jestem aspirant do w ojska, ale nie mam ni­ kogo znajom ego aby mnie ośw iecił, ja k sobie mam w tern p o ra d z ić , wzięli mnie między s ie b ie , kontenci z podobnej g r a tk i, bo najprzód ja piwo f u n d o w a ł, oni p ili, a każden sw ój p u łk pod niebiosa w y ch w alał i do niego mnie nam a­ w iał. I tak: ułani, ku którym ju ż zdaw na me serce się s k ła ­ n iało , leż same mi pow tarzali zalety co W a sile w sk i, ale mnie to tró ch ę z a d z iw iło , że ich tam niew idziałem w o- wym paradnym u b io rz e , w jakim on co dzień po ulicach K rakow a się p okazyw ał, lecz w k u rtkach i rajtu zach sk ó ­ r ą p o d b ity c h , od któ ry ch o sto kroków pot koński niemi­ łosiernie zalatyw ał. T rzeba zaś w iedzieć, że ci w szyscy com

(19)

5

ich tam w id z ia ł, nie byli to oficerow ie lecz podoficerow ie i kadeci- Tu piechur z g w aray i g ren ad y eró w , z w ysokiem na kaszkiecie piórem , zaleca mi się i ręc zy , że za lat trzy będę oficerem — a chw aląc mój piękny w zrost i figurę, bie­ rze na sie b ie , że będę przedstaw iony je n erało w i gw ardyi Żymirskiemu. Dalej sapery, arlylerzyści konni i piesi, ale na tych nie wiele zw ażałem . Nad w szystkich jednak głośniej i śmielej w ystąpił p rzystojny z ogromnerni w ąsam i a p ro ­ sty jak św ieca sierżant z 4. p ułku liniowego i tak do mnie i do obecnych przem ów ił; «Co tam mosanie! bo nie wiem ja k uczcić — pewnie akadem ik albo od jakiego dw oru? ale m niejsza o t o , kiedy chcesz być k o le g ą , to choć jeszcze jesteś fałdą *) m ospanie, poradzić ci należy sz cz erze.— Otóż słuchaj mnie bom nie r e k r u t , znam służbę sw oją na pal­ c a c h , znam słu żb ę także i innej b ro n i, bo każden sw oje chw ali ja k może - no bo ta k powinien do licha! To ż o łn ie r­ ska s z tu k a , choćbyś trzy dni nie j a d ł, kłuj zęby, i minę miej od milion diabłów ! Zresztą pokpiw aj na lewo a na praw o m rugaj! A le co praw da to nie grzech! Co to w y ko­ ledzy, m acie w y sumienie takiego dzieciaka do konnicy n a­ m awiać? Cóż to? czy ja to nieznam waszej rozk o szy , czy co? hę! szkapę chędoż — na sznurw aohu stajnie zam iataj, noś na plecach z m agazynu po pó łk o rca ow sa albo cetna- rz e siana, &odę, rzemśona i żelaziw a czyść, a ja k do­ stanie rem ó n fę, l&styję n a ro w n ą , co sobie w zęby nieda z a jr z e ć , a tu każą mu uszy, chrapy i pęciny w y strz e d z ,— w tenczas kłaniaj się k o le g o m , aby go pomagali pokładać, w ią­

zać i strzydz. A to jeszcze nic, ale ja k cię w ezm ą na ujeżdżal­ nię — a tam in stru k to r co chw ila dwa razy harapem w jeźdźca a r a z w konia, ra z konia , a raz jeźdźca, albo w

(20)

m arszach za byle c o , nieś za k arę cały pakunek na ple­ cach , a konia prow adź z milę za sobą po m azow ieckich piaskach, lub bagnach pod lask ich ; albo w pakuje na ciebie z 15 lanc i stój pod niemi godzinę! Oj! kością ci w g a r ­ dle w tenczas stanie kaw alerzysty ż y c ie , więcej fumu s z u ­ mu ja k korzyści. Niem asz to ja k piechur m osanie! C ały majątek na plecach, zaw sze w esół, lekki, o nic się nie tro ­ szczy, tylko o to aby m iał pełno w m anierce, karabin czy­ sty i parę sk ałek w zapasie. P rzyjdzie z m arszu na k w a­ terę, k arabin w kąt, cielę na kołek, i dalejże do miski al­ bo do no ale m łodzikow i do tego jeszcze w ara! potem śpi sobie dopóki na apel nie zabębnią; gdy tym czasem bie­ dny k aw alerzy sta trzy godzin dłużej a trzy godzin w cze­ śniej pracuje. Szoruje, myje, czesze, karm i i poi sw oją szka­ p ę - - gagatka! a sam g łodnego tym czasem Tadeusza śp iew a.” — „O zapewne! p rz e rw a ł stary w achm istrz od u łanów , c z e s z e , myje i pieści jak dziecko, to praw da, bo koń do­ bry to dusza i zdrow ie kaw alerzysty, to jego ca ły sk arb . Spisz! spisz! do miski! hm ... bufonada! d iabła tam tubie ja d ło sm akuje, ja k się złazisz, zm okniesz, po kolana się za­ bło cisz ja k w yżeł za kaczkam i, a nadźw igasz się ja k m uł. Jużoić legniesz to praw da i Jeżysz ja k k ło d a, bo nóg nie c z u je s z ,a skoro dzień—jeszcze ci buty nie w yschły, obu­ waj! cielę na plecy! i m arsz! O mój bracie! o dbył ja kam ­ p an ię, to ja się n ap a trzy ł tej ro zk o szy piechurskiej. Póki pogoda, póki chłodno, póki spraw a się wiedzie, to idzie ja k o ś takoś; ale jak no przyjdą u p ały albo pluty, a do te­ go ja k a porażka, rejterad a, ciąg łe m arsze toż to mój Boże! sercu żal się na w as patrzeć! Z abłoceni, zakasane poły od p ła sz c z ó w , b rną i w leką się ja k dziady, a kiedy to je sz ­ cze przyjdzie praw dziw y stra c h i na piechotę w rosypce!

(21)

Konnica naciera, k łu je i rębie, a w tenczas kto w Boga w ierzy, cielę i k arabin o ziem ię, i w nogach c a ła nadzie­ ja! Oj diab łu byś w tedy bracie duszę za p rzed a ł, byłeś w owej strasznej chwili m ó g ł nie tylko szk ap y ale i o sła się gdzie dorw ać. Dla tego też, któż m aroder jeżeli nie piechur? Może nie p raw d a? co? a ja? ja sobie pan! S ło ta ? płaszezem się zaw inę, fajkę w zęby, i niech sobie tam leje choćby i siarczysty!.. P ogoń? to hurra!! lanca w pół ucha końskiego i naprzód z kopyta! R ejterada albo trw oga? to ły tk i i szpo- ry w boki i h a jd a ! a choć się i ucieka ? n o ! to zaw sze z ja k ą ś godnością mosanie i pewną d u m ą !.“

No, no dajże ju ż pokój w achm istrzu! z tą dumą i g o ­ dnością, ucieczka zaw sze u cieczką i mnie się z d a je , że czy na koniu, czy piechotą w tenczas człek nie bardzo się pa­ noszy, ja k d rap ak a daje, ale kiedy ju ż tak go straszy sz m arszam i, to niech idzie do nas do 4. liniowego, oto pułk ulubiony naszego W . księcia. Zna każdego po imieniu ja k szarą gęś, bo z W a rsza w y nie ruszam y się nigdy, a c z w a r­ taki b racie, sław n e w całej arm ii!“

— „A tak, niema co m ów ić,zw łaszcza na Pociejowie! o d b u r­ knął w achm istrz, pokręcając w ąsa; w szak to sk o ro się tam c z w a rta k pokaże, to żydy sklepy zam ykają, na g w a łt k rz y ­ cząc : A j maj herste! co %a kipieć, 4. num er nu guziku a b ia ły ta tk es na ram ieniu! Och herste mach %u ! ?nach zu ? i mają słu szn o ść , bo podobno ju ż nie jeden raz zbyli tow ar bez pie­ niędzy czw artakom , skoro ci w swoich p łaszczach na ram io - tna zarzuconych, przeszli się tylko z niechcenia koło kram ów .” — „ N o ! niema co m ówić, że zręczne bestyje w iarusy! po­ now ił s ie rż a n t; i to ja k b y zm ów ił, pchają się z tym talen­ tem do naszego pałku, ale też zalo k tóryż inny pułk z ta ­

(22)

ką p o sta w ę przedefiluje po Saskim placu? K tóryż tak b ro ­ nią robi? Z k tó re g o ż pułku tęższe posyłki meldują się na pokojach? K tóryż dostarcza ro k - ro czn ie in stru k to ró w do całej praw ie arnoii litew skiej a naw et i ro sy jsk iej? Że k ra ­ dną? no toć i sło ń c e m a plamy, ale zato co żołnierz to żołnierz c a łą gębą jeden w drugiego! No mój paniczu mam nadzieję żem cię p rzekonał i jużeś nasz!"

Gdym się na odpow iedź z a b ie ra ł, p rz e rw a ł jak iś kadet czy podoficer od g w a rd y i g renadyerów :

— „Nic z tego, on się wam na nic niezda; sam dopiero kolego m ów iłeś, że co się do w as dostanie to z talentem .... Rozum iesz mnie ? a tem u m ło d zik o w i poczciw ość z oczów ja k a dziew czyny patrzy. Szkoda go do w as, on grenady- erern będzie, to je st w łaśnie dla szlachetnego dziecka miej­ sce; g w ard y a także z W a rsza w y nie w ychodzi nigdy, a

niech no się podoba W . księciu, ja k padnie na hum or, mo­ że go do sz k o ły od raz u po słać albo i podchorążym zro ­ bić. A lboż to nie z d a rzy ło się n ieraz?" „Moi panow ie ode­ zw ałem się na to : Dziś w am nic odpow iedzieć stanow czo nie potrafię, ale ju tr o radbyrn się p rz y p a trz y ł paradzie na Saskim placu, to będę uw ażać, któ ry pułk piękniej się w y­ daje i ja k o ś zastanow ię s i ę ; - może być że dostanę natchnie­ nia, ja k się zdecydow ać; tylko niewiem czy trafię na S a ­ ski plac? i o której to godzinie p a ra d a ? " „ Ja jutro nie idę na defil, r z e k ł g ren a d y er, to po ciebie mój p rzy szły kolego p rzyjdę, około 10. godziny bądź gotów , a teraz d obranoc, bo to podobno cap strzk bębnią, w k ro tce i apel u nas. Je sz c z e ra z u ła n , c z w artak i gren ad y er żegnając się ze inną każden szepnął do u c h a : „ej do nas b ra c ie 45 i poszli.W y­ pili z 15 butelek piw a, zjedli kilka funtów sera i kilka tu­

(23)

zinów b u łek , za com z 10 złp. za p ła cił, alem też z ro b ił znajom ość, i ju ż mi jakoś lżej b yło k ła d ąc się spać bom się nie cz u ł być już sam w całej W arszaw ie. N azaju trz około iOtej sta w ił się w iernie mój nowy przyjaciel g re - nadyer; a w ypiw szy parę kieliszków w ódki i przekąsiw szy nieco poprow adził z sobą.

Po ro g ac h ulic doty k ający ch S askiego placu, stali ju ż żandarm y na koniach, pilnując p orządku i broniąc p rz e ­ jazdu pow ozom ; zaś na placu otoczonym barykadam i sta ły i c z e k a ły ju ż w pełnej paradzie przybycia W . księcia o d ­ działy deblowe, k tó ry ch koleją d o sta rc z a ły pułki tak gw ardyi pieszej i konnej litewskiej jako i gw ardyi pieszej i konnej polskiej, także 4go liniowego piechoty, które to zaw sze sta ły w W arszaw ie, nie mniej pułk kaw aleryi liniowej, który przez ro k p ełn ił garnizonow ą służbę. W ów czas s ta ł w W arszaw ie Is z y p u łk ułanów .

U jrzaw szy na raz tyle zgrom ndzonego w ojska tak ślicz­ n ego, tak pysznie w yglądającego, tyle je n erałó w i oficerów w św ietnych i b ły sz cz ąc y ch od zło ta i śre b ra uniform ach, te bogate szlify i kordony i akselbanty, te pióra p o w iew a­ jące ja k fale na kapeluszach, choć jeszcze z miejsca się nie ruszyli, osłupiałem p ra w d z iw ie ! W szyscy w jeden punkt mieli oczy zw rócone, t. j. na drogę prow adzącą do Bel­ w ederu, zkąd W . książę m iał nadjechać. B erajler tym cza­ sowo u je ż d ż a ł mu na placu dzielnego a ra b a ; uw ażałem że od czasu do czasu różni jenerałow ie i wyższi oficerowie podjeżdżając do b e ra jie ra o coś go pytali, a każden od­ je żd ż ał od niego z w eso łą miną przed sw ój oddział ciągle jeszcze oglądając sw oich żo łn ierzy i jeszcze coś popraw ia- ją e . — Jak się później dow iedziałem , pytano się b erajtera,

(24)

w jakim hum orze książę w siał? od tego bowiem zależało pow odzenie p arady. W owym dniu książę w sta ł w k a p i­ talnym hum orze, rad o ść w ięc m alow ała się na w szystkich tw a r z a c h , bo pewni naprzód ju ż byli, że choćby się zd a­ r z y ły jakie uchybienia, nie będą uw ażane i d obrze pójdzie. Z uderzeniem godziny lOtej u jrza łem dorożkę odkrytą, k tó ra pędziła trójką od Belwederu. Zdała już pow iew ało i b u ja ło pióro b iałe, czarne i żółte r.a kapeluszu księcia, siedzącego w pojeździć po lewej ręce je n e ra ła Knruty. Na placu zro b ił się niezw ykły ruch. Z kilkudziesiąt piersi na raz w y p ad ła k om enda: „ S to i!! b a c z n o ś ć !! p re ze n tu j broń ! i gdy bębny bębnią, trą b y trąbią, m uzyki g ra ją je n e ra ł- m arsz, nie w iedząc sam na co w p rzó d patrzeć, widzę w reszcie ja k biegnie po przed szeregiem W . książę Kon­ stanty, a za nim pełno je n e ra łó w , pułkow ników i adjutan- tów i ten kapelusz en bataille na praw e nałożone oko, r ę ­ ce ściśnione i do siebie zaokrąglone, postaw a barczysta, nieco podana na przód, oczy gęsterni zasunięte brw iam i, ten nos historyczny i g ło s chrapliw y którym każdy oddział po kolei w ita temi sło w y : „Jak się m acie chłopcy* a na- co oni całem g ard łe m odpow iadali: „Z drow ia życzym y w a­ szej książęcej m ościł* dziwne i szczególne na mnie zrobi­ ły w rażenia.

W ięc to je st ten książę Konstanty, pom yślałem sobie o którym tyle dziwnych rzeczy m ów iouo mi nieraz, któ re­ go imię tak jest stra sz n e , a przecież w w ojsku posiada pewną przychylność? Praw dziw ie nie w ierzyłem sarn sobie żem na niego istotnie p a trz a ł. P rz e sz e d ł w szystkie pierw ­ sze szeregi, potem niezrozum iale za k o m e n d ero w a ł: D rugi szereg ! opstąp! m a r sz I skoro drugie szereg i jednym k ro ­

(25)

l i

kiem w ty ł z ro b iły miejsce, o bszedł drugi szereg , gdzie niegdzie się z a trzy m a ł, coś pokazał dow ódzcy, z których każden mu tak d łu g o to w arz y szy ł dopokąd jego oddziału nie m inął. P otem znow u sta n ął przed frontem i zak o m en ­ derow ał: „ D rugi szereg! p r z y s tą p m arsz a r ‘ M uzyka w ciąż £ ra ła w czasie tego przeglądu, W reszcie podano mu konia, Vv«iadł, r u s z y ł z kopyta na .środek placu, a za nim tręb a cz ^ całym przybocznym sztabem , i z a w o ła ł: „ P o s e łk i!“ Na komendę z oddziału posełkow ego, któren skład ali o fi- Cer, podoficer i żołnierz każdego p ułku k aw a lery i, sto- S(»wnie do ro zk azu , stępo, kłosem , galopem lub pędem, po- j«dyńczo jeden po drugim wyjeżdżali się m eldow ać; jeżeli p ę ­ dem co najczęściej m iało miejsce, to w y p u szc za ł konia na- l'r zód oficer, na kilka kroków przed księciem o sa d ził go sz p ar­ ko, salu to w ał pałaszem i m eldow ał temi n. p. sło w y .

«Do w a szej cesarsko- królewsko- ksią żę c e j m ości z p u łk u

u 1 nn ów , jego królewskiej m ości księcia Oranii nr. i s z y na °rfyn a n s!y> (pu łk u !. ułanów w łaścicielem b y ł książę O ra- nu’) Potem podoficer, nie salutując pałaszem , podobnież mel- ° ^ a ł się na ordynans; w końcu żołnierz, lecz ten ju ż nie Meldował się na ordynans lecz na p o se łk i. Po zam eldow a- n‘u się z a w ra c a ł każden półw olty galopem i pędem znów djeżdżał na swoje m ie jsc e, następnie inni w yjeżdżali, do- P°kąd w szystkie ordynanse i posełki nie zam eldow ały się. ere«ionia ta o d byw ała się co dnia koleją z każdego p u ł- 4411 * to nazy w ało się: posełki konne. P o sełk i zaś i ordy-^a«se piechoty m eldow ały sie na pokojach co dzień w

rUiowskiin p a ła c u , gdzie książę po skończonej paradzie avva ł się prosto z Saskiego placu odbierać r a p o r ta , ale opiszę później. Na posełki podobne w ybierano je ź d ź ­

(26)

ców najlepszych i ludzi n ajp rzy sto jn iejszy ch , do tego zaś stopnia posuw ano w ym ysł i u n ifo rm o w o ść, że starano się koniecznie d obrać oficera, podoficera i żo łn ierza, którzy r a ­ zem się m eldow ać m ie li, ile możno ści nie tylko w zrostem i postaw ą jednakich, lecz nadto ile się d ało , jednakiego sk ła ­ du tw arz y . Z kaw aleryi w ybierano rów nie na posełki pie­ s z e , któ rzy się na pokojach m eldow ali; b y ł to w praw dzie zaszczyt nie m ały, być w ybranym posełką, ale jakie przy

tem b yło m ęczeństw o, opiszę później.

P o zam eldow aniu się posełek k o n n y ch , których z r ę c z ­ ność w toczeniu końmi i śliczna p o sta w a , a szczególniej ułanów z ich furczącem i białem i z arnarantem cho rąg iew ­ kam i, nadew szystko mi się podobała, za cz ęły defilować na­ stępnie jeden po drugim o ddziały g w a rd y i pieszej a potem liniowe poprzed księciem , w takt, w ed łu g ślicznej w o jsk o ­ wej m u z y k i, naprzód krokiem paradnym zwyczajnym potem podw ójnym , dalej podwojonym, a w końcu jakby do ataku b ie g ie m . W e w szystkich tych odmiennych ruchach każden szereg w y d aw ał się jedną najrów niej w ycią­ gniętą linią. Nogi, piersi, bagnety i pióra na kaszkietach ani jednym strychem nie o d łą cz ały się od c a ło śc i, ca ły szereg w y d aw ał się być tylko jednym człow iekiem , a do tego co za postaw a, co za ladzie, praw dziw ie jak to mówią chłop w c h ł o p a , a na nich m undury, pakunek i wszelkie przy- borv jakby w jednej formie ulane. D o tego w szystkiego do­ dać należy tę jak ąś godność i pewność siebie, m alującą się na każdej postaw ie, na żadnej tw arz y nie u jrz a łe ś tam w y­ raz u niew olnictw a i podłości, tylko pewną szlachetną dumę, to jakieś rozdane piękno m oralne, ten zlewek su row ości m ar­

(27)

sowej z ową pewną ła g o d n o śc ią , któ ra jest piętnem po w szystkie czasy polskiego żołn ierza, że aż lubo patrzeć było.

Mój tow arzysz, któren mi w szystko tłu m aczy ł, szepnął <,a co nasze grenadyery? p a trz ja k defilują, co za śliczny żołnierz! Uważ tylko jak się rów nają, co za postaw a, to mi to wyrobienie! — praw da że to najpiękniejszy żołnierz*?‘Ł

— Oj praw da, praw da, odrzekłem ro zta rg n io n y , a wlepi­ łem zdziw ione o czy w hufiec Igo pułku u ła n ó w , któren ciągniętym kłusem w łaśnie co m ijał w ielkiego księcia.

— /F ę g o ! tęgo! bardzo dob rze!” zacierając ręce, klepiąc się w takt po udzie, w o ła ł Konstanty, a skoro się pluton zform ow ał, obok księcia stojący, i ciągle go salutujący z ogrom nym brzuchem dow ódzca ułan ó w , Tomicki, istna ironia lekkiej kaw aleryi, zakom enderow ał: »Do defilowania galo- pem !“ M uzyka z a g ra ła galopadę— i niewidziane dziw y uj­ rzałem , kóń w konia ja k Fanny E isle r albo Tuglioni z tą g rac y ą, lekkością, nie dotykając praw ie ziemi, z jakąś u ło ­ żoną minką baletniezą, ró w n a ją c się przytem w szeregach, najdokładniej puszcza się galopa! Już o jezdcach nie w sp o ­ mnę, bo ci mi się nie ludźmi tego św ia ta w ydaw ali, lecz w ro zgrzanej w yobraźni zd a ło mi się mieć przed oczym a jak ąś falangę nadziem ską. I znow u p rzyszedł mi na pamięć W asilew ski, sta ry w czoraj poznany w achm istrz, stanęły mi w myśli ich zachęty i owre po ch w ały , które że wcale nie b y ły przesadzone mi, anim już w tenczas na chwilę nie w ąt­ p ił, bo budow ałem się naw et nad ich skrom nością! Nie dziw tedy, że w y szły mi z pamięci grenadyery, choć je ­ dnego z nich koło siebie m iałem , bo w tej uroczystej chw i­ li, poślubiłem dozgonną w iarę ułanom !!...

(28)

w puł ucha końskiego, i z krzykiem hura! puszcza się do ataku. Lecz za podwójnym znakiem konie z a ry ły tylnemi kopyta mi w ziernie i jak dwa w yciągnięte sznury najspo­ kojniej pluton z a trz y m a ł się, a lance w ró c iły na sw oje miejsca. Cichość najuroczystsza panow ała w szeregach, tyl­ ko b y ło sły c h ać parskanie niechętnie pow strzym anych o- choczych i dzielnych biegunów. U radow any książę galopem p rz y p a d ł przed front, w ołając: «Bardzo dobrze dzieci!* «R ad zi lepiej!* odkrzyknęli w iarusy. ^D ziękuję wam dzię­ kuję, tęgo było! tęgo! Tomicki, dziękuję ci! twoje ulan y szlachta! — szlachta! W rozkazie dziennym o g ło sić moje zadow olnienie z dnia dzisiejszego w szystkim — po formie by ło , po formie! szczególniej dziękuję ułanom i ich do- w ódzcy — dziękuję! bardzo dziękuję!* I za cierał ręc e i pogw izdyw ał — ciesz y ł się ja k dziecko.

R adość b y ła pow szechna, i jam się ciesz y ł, bo w tej pochw ale K onstan'ego, o którym tyle złeg o mi gadano, cze­ mu teraz a nim ch ciał w ierz y ć, widziałem siebie jak b y o- bjętym , odtąd bowiem miałem się już za rzetelnego ułana.

S kończyła się p a ra d a , książę poszedł piechotą do Brii- lo w skiego p ałacu odbierać rap o rta i przy jm o w ać p o se łk i piesze, za nim c a ły sztab się u d a ł, a tym czasem oddziały jedne za drugiem i ro zc h o d ziły się do koszar i na w arty . Ja d ługo w zrokiem odprow adzałem jeszcze u ła n ó w , a gdy ostatnia ch orągiew ka m ignęła i schow ała się na zakręcie ulicy, w róciłem zadum any z moim tow arzyszem do stancyi.

Popołudnie zeszło w esoło; przyszedł w achm istrz z kilkom a ułanam i, których w ypytałem się, gdzie mieszka ich pułkow nik? gdzie sztab stoi garnizonem ? d łu g o w W a rsz a ­ wie zostaną? i t. p. Obiecali mi że mnie w tern w szystkiem

(29)

o św ie cę, skoro kiedy sami ze mną będą, a że ja na noc do k o sz ar gw ard y i się w y b iera łem , oczem jednak nie w spo­ mniałem ułanom , ro zsta ją c się prosiłem ich, ażeby się mogli ze mną na tern samem miejscu za dwa dni w idzieć; bo m iałem zaw sze nadzieję, że się piechurow i w ykręcę. Kiedy w w ieczór w ierny g ren a d y er p rzyszedł, z a sła ł mnie p o g rą ­ żonego w m yślach, w szystko bowiem com tego ranku w i­ d ział, tak mi się pom ąciło, pokrzyżow ało w głow ie, żem s o ­ bie spraw y zdać nie um iał z zam iarów , życzeń, naw et z u- podobania w tej chwili. Do konnicy skłonność mię n ęciła, za piechotą rozsądek szep tał, a tym czasem ani do tych, ani do ow ych niew idziałem sposobu się dostać, bom nie m ia ł żadnej p ro tek c y i, a do tego i kasa moja u latn iała się nie­ znacznie. Zaś bez pieniędzy cóż począć cudzem u między cudzym i? Gdym moje k łopoty pow ierzył g rynadjerow i, ten m iasto nademną się u litow ać, ro zśm iał się na g ło s i rz e k ł: «F ryc z ciebie bracie, kiedy się o takie bagatele lurbujesz. Co do pierw szego spuść się na mnie, dziś nocujesz u nas w k oszarach, w prow adzam cię tam jako mego krew nego, któren się do nas zaciągnąć życzy, mam na to pozwolenie od słu ż b o w eg o oficera, co zaś do pieniędzy ? Furda! a tóż co — nie tw ójże to iłurnok z pościelą i sukniam i cywil- nemi

— N o to i cóż z tąd ż e mój? o d rzek łem .— „Ba to gotów ka koleżko, b rzę czą ca gotów ka, spuść się tylko na mnie, a cóż tobie po tych g ra ta c h skoro oi ju tro dadzą m undur i Vv’szyslko co żołnierzow i należy? Chcesz dziś? Chcesz zaraz? P rzerobim y to na ruble - - i lepiej dziś ja k ju tro bo i na cóż to z sobą w łó c z y ć , albo komuś pow ierzać; kto ma P ieniądze, ma w szystko."

(30)

16

H a ! pom yślałem sobie, może on ma i słuszność, bo w samej rzeczy cóż żołnierzow i po frakach, su rd u tac h , po­ ścieli, tłum okach — rozjaśniało mi się więc w g ło w ie, u- ściskałem mego dow cipnego konsyliarza prosząc aby mi do sp rzed arzy dopom ógł — za nie dużą chw ilę poczciw i brodaci obyw atele pociejow scy unosili moje w szystko ze sobą, zostaw iw szy mi zam ian 10 rubli oberznięlych, wytar* ty fraczek, i resztę letnio-jesiennego ubioru, który miałem na sobie. G renadyer nie m ógł się naunosić nad mojem szczęściem , bo ja k tw ierdził to w szystko Ociu nie było w arte. Mnie się z d a w ało , że moja piękna pościel i dy ­ w an sam w arte były tyle w K rakow ie, ale alboż ja w iedział ja k a w arto ść tego m ogła być w W arszaw ie? ot kontenl byłem także, żem znow u m iał pieniądze.

Niebawem poszliśmy do k o szar, zdziw ił i za ch w y c ił mnie p orządek, czystość i ow a d okładna sym elryczność w k atd em kąciku, i ta eiegancya w salach żołnierskich, owe p rycze każda na dw óch porządnie zaścielone, owe piram idy z broni, kaszkietów , przyborów około ścian poustaw iane; zaś to jakby w m ałej republice tow arzyskie koleżeńskie, do jednego celu dążące, zaw sze czynne i pracow ite życie — a jednak ja k mi się zd aw ało wolne od trosk i obaw y na p rzy sz ło ść ; ta m onotonie zna a jednak pełna obrazow ości jedno stajn o ści, coś niby poetycznego w całym urzędzeniu, za ję ło mnie szczerze, i ju ż w ahałem się i biłem z m yśla­ mi, ażali na praw dę ja u nich nie zostanę.

Po skończonem apelu zgro m ad ziło się z lo podofice­ rów i kadetów do jednej mniejszej sali, gdzie sta ł sierżant kom panii, żołnierza nie b yło lam żadnego, bo m uszę (u u- c z y n ić w zm iankę, że żołnierz p ro sty razem z podoficerem

(31)

w tow arzystw ie nie m iał miejsca, ten ostatni zaś nie śm iał żnowu się znajdow ać tam gdzie oficer się b aw ił. A ry sto k racy a ta do tego stopnia posuniętą b y ła , że gdyby przypadkiem ka­ det lub podoficer zn alazł się w jakiem pryw atnem miejscu i w najlepsze się baw ił, a w tern nadszedł tam oficer, chociaż by to b y ł b rat rodzony, jeżeli mu w yraźnie niepo- zw olił zostać, winien b y ł natychm iast w śród najżywszej nawet zabaw y, czy to od sto łu , czy od tańca odstąpić, Wziąć czapkę, zrobić na lewo w ty ł i odejść. W m iejscach publicznych, jako to : na balach, te atrac h , red u ta ch , kasy­ nach byw ać, jako też jeździć dorożką czyli fiakrem, pod żadnym pozorem nie wolno b y ło tylko oficerom .

Otóż zeszli się panow ie podoficerowie i kadeci. — Mój znajomy obm yślił w szystko należycie, rozum ie się za moje pieniądze, abyśm y się nie nudzili — a jak mi m ów ił po­ trzebne, żebym się d a ł poznać godnie, zw łaszcza sierżan­ towi kompanii i podoficerom , jako najbliższej mojej p rzy ­ szłej zw ierzchności, a kadetom jako moim nowym kolegom. Było co pić, b y ła i p rzekąska, g ad a ło się to o tern, to o owem. A kiedy mnie się ju ż dosyć naw ypytyw ali, z kąd jestem, jakiej kondycyi, gdziem i czego się u c z y ł? i t. p. prosiłem także aby mi cośkolw iek opowiedzieli o w. księ­ ciu K onstantym , o którym od dzieciństw a mego słyszałem wiele osobliw szych opow iadań i szczególnych rysów jego charakteru. A że hum ory b y ły ju ż w esołe, i na tym to Punkcie, gdzie to człek czuje potrzebę albo poufnego w y­ lania się, albo doznanych w ydarzeń wspomnienia, lub w re sz­ cie z troski albo przykrości zw ierzenia się, — w ięc sier­ żant kompanii, sta ry w iarus z trzem a szew ronam i na ręku,

(32)

co z n a c z y ło 20 lat słu ż b y , i ozdobiony krzyżem legii hono­ row ej, pociągnąw szy z szklanicy i z g a słą zapaliw szy fajkę, p o k ręc ił sum iastego w ąsa i tak z a c z ą ł:

— Mój bracie, nie z jednego się to ju ż pieca chleb ja d ło , bo na p rzy szły ro k , jeźli da Bóg zdrow ia, należy mi się czw arty szew ron a w ięc i 2S lat przesłużone, i za dawnej organizacyi w róciw szy z w yspy Domingo, słu ży łem w uzarach Umińskiego. Ale c ó ż ? na pewnym rekonesansie diabeł mnie z koniem w epchnął w jakąś w ilczą jam ę. Bo choć oko wykol, ciemno b yło, a konia m iałem w ary ata, w ięc zw aliła się bestya na mnie i piersi mi kulą od kulbaki zgniótł. Le­ żałem w szpitalu czas nie m ały, a w y szed łszy , m ając sła b e piersi, podałem się o przeniesienie mnie do piechoty, bo do domu w ra ca ć nie m iałem ochoty, jeszcze w takich czasach, kiedy to żołnierz polski, należący do takiej arm ii sław nej ja k a b y ła pod w odzą cesarza F rancuzów , N a­ poleona, zn a cz y ł nie m ało w św iecie.— Otóż kam panią ro ­ syjską odbyłem ju ż ja k o piechur — a w przejściu przez tę diablą, b agnistą Berezynę nie tyle przecież piechota u- cierpiała ja k konnica. Zato w rejteradzie b yło kuso — ale ju ż to my Polacy nie tak dbaliśmy na zimno, co ci biedacy F rancuzi a W eslfalczyki rabusie! Padało to jak m uchy po drodze. — Później pod Lipskiem ja k w iadom o, Polacy za­ słaniali oduTÓt F rancuzom . Moskale tuż tuż nacierali, rznęli do nas z d z ia ł i z ręcznej broni. — Ja na szczęście byłem na przodzie naszego korpusu — i ledwieśm y p rz e ­ szli most, aż tu puf! i most poszedł w pow ietrze, a nasi zostali się na drugim brzegu. Czyja to ta szatańska sp raw a b y ła ? dotąd n ie w ia d o m o .— W chwili jednej rzeka E isler napełniła się płynącym i, co woleli ginąc, ja k się poddać,

(33)

Mało kfo p rzebrnął szczęśliwie. N asz dzielny ks. Józef! widziałem ja k się zto czy ł z konia, bo trzy razy b y ł już ra nny, płakałem ja k dziecko, ba to nie tylko ja p łak ałem , a jak nie b y ło p ła k a ć , kiedy poszedł na dno i zniknął na Wieki! a rady żadnej dać mu nie b y ło m ożna, s a c r e d i e u! M arszałek F ra n cy i, Macdorrald, co tuż za książęciem P łynął, b yłby doznał tego sam ego losu, bo koń jego nie m ógł się w ydrapać na w ysoki przeciw ny b rze g , już śię Walił w ty ł, gdym p rzy p ad ł, p o rw a ł szczęśliw ie za cugle, P ociągnął silnie, tak że koń się w ygram olił, i m a rsz ałk a ocaliłem, a choć to b y ło śród popłochu, m iał tyle czasu, że o derw ał ze swmich piersi w stążkę, tę sarnę oto w stążkę co Widzicie przy moim krzyżu, i d a ł mi ją rze k łsz y ty lk o : 'neręi cam erade, s o im e n s łoi de me troueer apres lajfaire,

oo znaczyło tyle — no ale przetłum acz to jm ć panie s tu ­ dencie, jeżeliś darm o kaszy w szkołach nie ja d ł, to ja za- r8z tu poznam.

Uśm iechnąłem się, ale byłem kontent że się popiszę z fOoją znajom ością francuskiego języka. — W ytłum aczyłem

*01 tedy, że to z n a c z y ło : dziękuję ci kolego, niezapomnij Otnie poszukać po skończonej spraw ie. — A bravo ! bardzo dobrze — lak w samej rzeczy.

— I cóż, zapytaliśm y go w szyscy, w idziałeś marszałka*? — A no jakżeby b y ło ? przecież m usiałem m arszałka S łu c h a ć , kiedy k az ał — a potem cóż by mi było po "^ tą żc e, gdybym b y ł nominacyi niedostał na papierze*? Ale dopiero przed bitw ą pod Hanau udało mi się znaleść porę, 2aoieldować mu się w je g o obozie.

— C ' e s t bien — c esł bien, rz e k ł jak ranie u jrza ł, merci encore une fo is m erci, mon b ra v e! Ś cisnął mnie za rękę do

(34)

której mi w sunąć ch ciał kilka luidorów . Sacredieu/ m ar- kotno mi się zro b iło , ale wolno mu b y ło człow ieka i pró­ bow ać. — W ięc tylko w skazując na piersi z uszanow aniem rz e k łe m : mon Prince, jestem w ynagrodzony należycie, upraszam tylko o patent na krzyż. U śm iechnął się, ścisnął mnie jeszcze za rękę i p o w ied z ia ł: c ’ est bien devotre p a rt, ta es brave et homme d 1 honneur — je me soutiendrai de toi. I k a z a ł mi iść za swoim adjutanlem do szefa sztabu, klóren mi w rę cz y ł patent na krzy ż legii honorow ej. Do pułku zaś na drugi dzień p rzyszedł rozkaz dzienny w k tó ­ rym ogłoszono przed frontem , że za uratow anie życia m ar­ sz ałk o w i zostaję ozdobiony legią, a nadto w dow ód zado- wolnienia jego z mojej osoby, posunięty na podoficera! No przyznajecie że tu więcej było szczęścia jak za słu g i, bo tosam o każdy, najw iększy nawet poltron b y łb y zro b ił. Ale w w ojsku, tak ja k w całym św iccie, ja k fortuna się fron­ tem do kogo obróci, to mu idzie w szystko ja k chleb z masłem . — A niech się kto inny ja k chce sta ra i z a b ie g i, kiedy się licho jakieś uweźmie na niego, to mu nie pomo­ że, zaw sze będzie w tyle i na dole — ot najlepszy p rzy ­ k ła d z naszego 4go liniowego pułku. — D iabeł wie co sobie w nim od razu w. książę u p a trz y ł? Ot zw yczajnie pańska fantazya, bo to panie odpuść! same w isusy, co gdzie ze św iata napędzono za różne spraw ki, co już u ludzi nie m ogło się w ychow ać, przyszło i do 4go liniowego się zaciągnęło, i dla tego też każden czw artak m ógłby lekcye daw ać, jak się po formie kradnie. A tymczasem to się spo­ dobało — no i cóż ? Dziś praw da tęgi je st a może i najlepiej w yrobiony p u łk , a dla czego? Bo już w iedzą że książę ma na niego oczy zw rócone, to pracują nad nimi jak

(35)

nad dziećmi, dobierają im ludzi pięknych, zg rabnych a te­ ra z naw et i porządnych w cale — bo ju ż niedbają i pa­ nicze i synow ie jaśnie wielm ożnych że oni tam taką renom ę m ają, ale cisną się na kadetów , bo im z tern potem do­ brze. — I rek ru t szczęśliw y, ja k się tam dostanie, bo to co gdzie nie ujdzie, w 4tym liniowym ujdzie, bo tam każ­ den żołn ierz m a, diabeł wie za co, jak iś przyw ilej, żeby bąki zbijał, pił, w k arty g r a ł, dzieci k ra d ł, księcia samego okpiw ał, i zato jeszcze na posełkach kaw ę spijał i ruble b ra ł a naw et na obiady do Belw ederu jeźd ził.

— I ja k ż e to się ma rozum ieć ? zapytałem nadzw yczajnie ciekaw y, proszę pana sierżanta mnie to opow iedzieć.

— O to za długie na dziś historye, a ju ż poźno — p o ­ tem przypatrzysz się temu w szystkiem u jeszcze nie raz na w łasne oczy jak tu zostaniesz mój panie.

— Ej nim w oda zaw re na św ieży czaj, opowiedz nam panie sierżancie, z a w o ła ł mój znajom y; my sami choć się na to patrzem y co dzień, a ja k o ś lubimy słu c h ać zaw sze. Noc d łu g a — jeszcze się w yśpim y, a ju tro nasza kom ­ pania nie ma służby.

— A no dobrze, kiedy chcecie koniecznie — ale rum u tam we flaszce niema — i jak iż to będzie czaj ?

— Ot jest tu d ruga flaszka, w yciągając z pod sto łu i pokazując do św ia tła , odpow iedział mój patron.

— A to co innego — a w ięc słu c h ajcie ż! A odkrząk- nąw szy i sw oją zapaliw szy fajkę, tak z a c z ą ł sta ry sierżant: — T rzeba w am w iedzieć — bo to w y niewidzieliście tak ja k ja na początku organizacyi w IStym ro k u — kie- dyto w. książę o b ją ł naczelne dow ództw o nad wojskiem polakiem. O nie b y ł to on w tenczas takim ja k dziś — co

(36)

22

go już żona Polka u g ła sk a ła , i choć czasem jeszcze g ro źn y , ale ju ż nie taki s z a lo n y ! Ale w tedy Chryste J e z u ! ogień i sk ra, straszny to b y ł człow iek. — N ieraz tam w łasną ręką skrzyw dził, szlify oficerom o bdzierał, kopał, do dorożki k az a ł p rzyw iązać ja k kogo nie po formie zdy b ał i tak go w iózł pod O rła — a tam przy sobie k azał p a ł­ ki sypać do śm ierci. — Ot zg ro za m ów ić co się d ziało ! W ielu chłopców m łodych w łb y sobie postrzelało, wielu um arło w szpitalach — i trw a ło tak ciągle, aż raz padło na kuzyna je n e ra ła C hłopickiego, a b y ł w szkole podcho­ rążych z 5 tego pułku piechoty.

W łaśnie niedawno co w y szed ł surow y ro zk a z, żeby żaden żołnierz, podoficer, kadet, ani podchorąży nie w aży ł się w łosów długich nosić, a tern bardziej ich fryzow ać lub zacierać do g ó ry — lecz form a b y ła w ydana, ot taka ja k dziś krótko zgolona i kw ita. Ale m łody Chłopicki znać ufny b y ł w to, że ma stry ja jenerałem — co go nie tylko c a ła E uropa z H iszpanii zna, ale i zucha co by sobie w kaszę dm uchnąć nie d ał, choćby naw et i w. księciu S acri- s t i ! W ięc żal b yło paniczow i pięknych blond w łosów i pozostaw iał sobie po bokach ulrefione faw oryciki, które z pod furażerki pięknie w y glądały. Raz kiedy sobie przez krakow skie przedm ieście p ara d u je, aż tu pędzi dorożką k to ? w. książę. Zdaleka już sp o strz eg ł — bo oko ma jak ostrow idz, że to jakiś fanfaronik, w ło sy ma nie po formie. D ojechał go — k az a ł stanąć - - i w raz z a p y ta ł: Co ty za je d e n ? a gdy odpow iedział: podchorąży Chłopicki, W . książę, któren jen erała nie lubił od początku i zaw sze go bandytą napoleońskim nazy w ał — ja k i dotąd kiedy zły , m ianuje nas N apoleończyków — k a z a ł mu w siąść za

(37)

do-ro źk ę i za w ió zł pod białego O rła. Komeadantowi w arty ka­ z a ł go aresztow ać a na drugi dzień 50 pałek inu odliczyć i po paradzie ra p o rt o tem na piśmie sobie zdać. K om en­ dant w arty naturalnie doniósł to natychm iast jenerałow i. Chłopicki ja k jest rap tu s, w p ad ł do je n erałó w Krasińskich, Ż ółkiew skiego, Rożnieckiego, Stasia P otockiego i w szyst­ kich starych Napoleonczyków — opow iedział im eo za­ szło i zaklął na słow o honoru, aby się podali do dymisyi, co mu oni przyrzekli. — Na drugi dzień w ziął z sobą

kuzyna z odw achu do Brulow skiego p ałac u i gdy po pa­ radzie i po zam eldow aniu się pieszych posełek, książę m iał

rap o rta odbierać — w chodzi je n e ra ł Chłopicki. Skoro go u j r z a ł K onstanty, natychm iast rz e k ł do niego:

— Chłopicki, a czy ty w iesz że twój kuzyn za niesub- ordynaeyą i niedopełnienie przepisów' jest aresztow any i d o sta ł 50 pałek , he?

— »Nie mości książęc< o d p arł je n e ra ł „podchorąży C hło- pick* stoi tu za plecami je n e ra ła Chłopickiego® w skazując na drzw i które o tw o rz y ł i w p ro w ad ził sw ego kuzyna do sali. A ktoby się go pow ażył dotknąć, ten m usiałby w przód do niego dostać się przez te pierś — a tymczasem mam honor złożyć moją dymisyę*

W tej chwili w chodzą w szyscy praw ie je n erało w ie i skradają dymisyę. W tenczas w . książę niewiedząc co robić, za c z ą ł chodzić po sali, coś z cicha po francusku i po ro ­ syjsku do siebie m ów ić, pięści zaciskać, nareszcie przystą­ pił do nich i rz e k ł:

— Moi panow ie, ja w asz y ch dymissyi nie przyjm uję, ale doniosę o tem memu b ratu , waszem u cesarzow i i królow i, niech on ją przyjm ie jeżeli mu się podoba. Co do mnie,

(38)

24

może być, że nadto żyw o czasem czuję uchybienia przeciw subordynacyi, aie musicie się zastosow ać do rozporządzeń i przepisów jakie dSa w ojska, poddanego pod moje naczelne dow ództw o, są ustanow ione. Ja lu widzę tylko między m ło­ dzieżą opór i h ard o ść , tę przełam ać jest moją pow innością, p u n k t honorem . Idźcie, w ysyłam sztafetę dziś do P e te rs­ b urga. a O m łodym Chłcpickim nie rz e k ł an; sło w a , jak b y go nie w idział.

W krotce nadbiegł kuryer w io zą c ujm ujący, w łasn o rę cz­ ny list A !exandra do g en erałó w i tłum acząc poryw czość b ra ta , którego napom inał, p ro sząc aby w samym początku niedaw ali złego p rzy k ła d u w ojsku i nieosierocali tych we­ teranów , których szczątki, znane św iatu z; w aleczności, sami do ojczy zn y przyprow adzili, że ma nadzieję, że zostaną na jego proźbę i słu ż y ć zechcą na dal swojemu krajow i i t. p.

Na podobne sło d y c ze nie b y ło co odpowiedzieć. W szy ­ scy pozostali, tylko Chłopicki jeden u p a r ł sie i w z ią ł dy- m issyę z charakterem . Odtąd najwięcej p rzebyw a w F rancyi, gdzie p o b ie ra pensyę a ja k do W arszaw y przyjedzie, to n a saskim placu byw a po cyw ilnem u, a K onstanty któreri go jeszcze bardziej nie cierpi, ale nie okazuje tego, często bardzo o prow adza go po pod ręk ę , po przed szeregi, chw a­ ląc się, co to on z polskiego żo łn ierza porobił.

— I cóż na to Chłopicki? zapytaliśm y.

— W idzę to m ości książę, w idzę, zw ykle odpow iada krótko i ręce w ty ł założyw szy chodzi sobie po placu.

- - Ju ż to jeżeli by kiedyś, coś? no ale to niema co o tern m ów ić; ale że ten C hłopicki je st jeden z tych jene­ ra łó w je szc ze , jakich to żołnierz lubi, to i to praw da.

(39)

— Na d rugi rok zo sta ł oficerem, p o słu ż y ł z ro k i w ziął dymisyę. O dtąd książę zm iękł, zw o ln iał jak o ś, i z innej beczki ja k to mówią zaczął. Nie obejdzie się i teraz jesz­ cze bez lego, żeby się komuś coś nie o b erw ało , i to u czci­ w ie, albo żeby całej p arad y , ja k zły hum or padnie na nie go, nie zo staw ił czasem na placu bez ro z k a z u odstąpienia nieraz i przez ca łą dobę na koniach i pod bronią; albo żeby nie zbezcześcił ca łe g o sztabu publicznie. Ale to ju ż nie tak cz ęsto się zdarza. Z resztą już się przyzw yczajono do tego i naprzód się wie, że choćby tam aniołow ie w mun­ d u ry się ubrali i w ystąpili, on będzie p iorunow ał i w szystko będzie żle, skoro tylko: lin o . przyjechaw szy na plac nie przyw ita w ojska temi w y ra za m i; Jak się m acie chłopcy! 2 d o . Gdy pięści ma ściśnięte i ręce od siebie nadzw yczajnie odstaw ione, a idzie po przed szeregi wolno, tak jakby się c z a ił, bo w tenczas na słońcu plamy szuka i zaw sze ją znaj­ dzie. 3 tic , potem gdy wsiądzie na konia i zaczyna go szporo- w ae, a ja k ju ż i szpadą bije, to oddaj się Bogu, w tenczas b ra ­ cie uszy do gó ry , bo i dusza może być na ram ieniu. No, no,

ale to w szystko furdy! O trzaskaliśm y się z te m teraz, jak to mówią z innej beczki częściej do nas pije, i lepiej podobno sam na tern w ychodzi.

— I jak że to te czw artaki oszukują księcia? spytałem . — O t ja k ? różnie. N. p. je c h a ł r a z k o n sta n ty po ca­ p strzyku, kiedy to każden winien ju ż b y ć na swojcm miej­

scu, w tem sp o ty k a czw artaka pijanego. — Stój, co, ty z czw artego? — Z czw artego.

— P ijany?

(40)

— Pijany w asz a książęca mość.

— No siadaj tam ,— i w sk az ał mu miejsce za doroż­ k ą . Ażeby zaś zapew nił się że siedzi, k azał mu trzym ać rękaw od płaszcza. N asz cz w a rta k nie w ciemię bity, wiąże do dorożki rękaw , a sam w nogi i bocznem i ulica­ mi w p ad ł do k o sz a r nim książę nadjechał. „B ierzcie tego pianicę* z a w rz asn ą ł Konstanty, skoro za jech ał przed k o ­ szary. Oficer od słu ż b y , nierozum iejąc o co idzie, salutuje i pyta kogo ma brać, m yśląc że może zw ojszczyka.

— Tego tam , tego, krzyknie w skazując za siebie. Ale tam da­ w no nikogo nie b yło. Dopiero gdy się p rzekonał że go w iarus o sz u k ał, k a z a ł zrobić apel p u łk u ca łe g o , ale me m ógł po­ znać, bo w inow ajca w y trze źw iał natychm iast, — a chociaż d a ł przed frontem sło w o honoru że przebaczy i da grati- fikacyę byle się d a ł poznać, jednak niedow ierzał poczciw iec, chociaż ja myślę że może m ógł uw ierzyć. I tak z kwitkiem

książę odjechał.

— A dziecko ja k ukradli?

— O 4ty p u łk ma sw ego rodzonego teraz sy n a ,ju ż kilko- letniego ch ło p ak a, którego w ychow uje wspólnym kosztem , a to z tej okazyi. Raz w dzień targ o w y , za żelazną b ra ­ mą jak aś ko b ieta, snać w yrobnica, chcąc swoje dziecię o d ­ dać na wieś w marnki, ja k to jest zw yczaj wszędzie w w iększych m iastach, w kobiałeczce przykrytej sw oje śpiące niem owlę zostaw iła na wozie chłopa z Jabłonny, któren ją podjął się tam zaw ieść, a sama jeszcze za czem ś do miasta pobiegła. C zw artaki, k tó rzy w dnie targow e zw ykle m ysz­

kują po targow icy, zeuwożali że coś *na wozie kobieta c h ło p u zostaw iła. N iedługo w ięc jeden taki koleżka pod­ chodzi do m azura i tak go z a g a d n ą ł:

(41)

— Czyście gospodarzu nie z Ja b ło n n y czasem ? — Albo co panie w o ja k ? to ju ź c i nie z kęd inęd. — Doprawdy* a jak się tam miewa k o w al? Z nał fiul- laj na szczęście kow ala z Jabłonny.

— Ot stary krzepko się trzym a, a może to jaki w asz? — Tak sobie piąty k ó ł w plocie, ale zaw sze dobry zna­ jom y — je g o có rk a h ę ?

— Aha to o córeczkę w asanu ch o d z i? a czysta dzie­ w ucha, niema co rzeknąć, m ożebyście o niej zamyślali? ale żołnierz żenić się nie może.

— No, no, słuchajcie no gospodarzu, chodźmy na blasz­ kę tu naprzeciw ko, to ja wam to opowiem i dam jedr.o

zlecenie do starego.

— A ba jakżeż? kiedy tu kobiałki pilnow ać muszę. — At będziem w yglądać oknem, toć jej tu nikt nie sprzątnie.

Po niedługim nam yśle d a ł się m azur nam ów ić i posze d ł do szynku. Z razu oknem poglądali na w óz, ale cz w artak na raz go odw iódł od o k n a , a tym czasem je g o socyusz, któreri na to cz a to w e j, ła p kobiałkę z w ozu pod płaszcz i w nogi z nią do k o s z a r . — W k ró tc e czw artak za w ód­ kę z a p ła c ił, pożegnał chłopa i popędził za tam tym . Ten w idząc że mu kobiałkę skradli, nie czekając w łaścicielki, za c ią ł szkapy i dalejże do domu. Nasze zaś cz w artaki przy­ szedłszy do koszar, nie mieli czasu przekonać się, czem ich pan Bóg o p atrzy ł, bo w łaśnie na apel staw ano, p o sta­ wili w ięc kobiałkę w pryczy, na której oba sypiali. W c z a ­ sie apelu, kiedy nikogo w sali niebyło, tylko służbow y, na raz zda mu się iż sły s z y gdzieś kwilenie ja k b y dziecka. S łucha lepiej, aż to w yraźnie dziecko na praw dę płacze.—

(42)

28

P rz e ż e g n a ł się i splunął, bo ju ż się szaraw o ro b iło , m y­ śla ł że ja k ie licho, a to ja k płacze tak płacze. A słu ż b o w y nic nie widzi. Niewiele tedy myśląc, biegnie ra p o rto w ać sierżantow i kompanii — ten oficerowi od s łu ż b y .— P rz y ­ chodzą, w iara się z apelu schodzi — do rew izyi w p ry ­ czach — aż w jednej znajdują kobiałkę — do k o b ia łk i,

a ta rn ład n iu tk i chłopczyca. — Do indagacyi! — w ydała sie sp raw k a, posiedzieli za to w kozie, a ja k się książę dow iedział, rz e k ł:

— D obrze, kiedy im się dzieci z a c h c ie w a , to niech ich karm ią. Żeby o tym chłopcu c a ły p ułk m iał staranie, on jest ich synem.

I tym to sposobem czw artak i mają syna.— Znalazła się i m atka niezadługo, k tóra zezw oliła na tę nad jej synem opiekę, a naw et ja k ąś pensyą d o sta ła , bo to ma być po­ rząd n a i pracow ita ale biedna kobieta. Ciekawym za p y ta ł jeden z obecnych, co się dzieje dziś z owym sław nym Pinlakiem ?

— O ju ż on podobno w y p ad ł z ła sk i, bo bardzo za cz ął na kieł brać, tak że mu potem rad y i pułkow nik dać nie m ógł — odpow iedział sierżant.

— A cóż to znow u za Pintak? spytałem ciekaw ie. — Ot taki sobie Pintak; p arobczak z krakow skiego, w zię­ ty na re k ru ta ale go sobie w. książę upodobał ta k , że potem i pow ozy po niego na obiady p o se łał, pieniędzy d a w a ł i różne historye — ot tfu do d ia b ła ! bo co nadto to i grzech.

— I jak że to b y ło ?

— O ja k ? oto t a k : Zw yczaj jest zaprow adzony że jak rek ru tó w świeżo w ziętych przy p ro w ad zą do W a rsza

(43)

-29

wy, w szystkich ustaw ią p o d łu g w zrostu w dw a szeregi na saskim p ałacu , a w. książę przyjeżdża i sam ich przydziela do pułków .

Jednego raz u przyszedł tran sp o rt św ieży. W łaśn ie je ­ nerałow ie Ż ółtow ski, Rożniecki, Staś Potocki, nasz Ż ym ir- ski, K urnatow ski, adjutanci Trem bicki i wielu innych u sta­ wiali ich tam , uczyli ja k się mają zachow ać, ja k v.\ książę p riy je d zie , gdy w tern kuiernoszka K u rn a to w sk i, d o jrz a ł m iędzy niemi parobka w czerw onej czapce, chłopa ro s łe ­ go, w ysm ukłego i śm iałej, otw artej fizyonomii.

— A zkąd ty kochanku? sp y tał go je n erał. — Z krakow skiego, śm iało ten odpow iedział. — A wystąp no naprzód.

R ekrut zro b ił trz y kroki naprzód, z postaw ą należytą, stan ął i ściąg n ął nogę po formie.

— A patrzcie panowie, on m aszeruje d o b rze— kto cię tego n a u c z y ł?

— Ot przypatryw ałem się żołnierzom troszka, jakiem w Radomskiem słu ż y ł u szlachcica za furm ana.

— No a na lewo w ty ł zro b isz ? — Ho, niewiem.

— Sprobójno dalej — lewo w ty ł — dobrze — zw rot — bardzo dobrze, doskonale! a wiecie panow ie w yborna m y śl! Będzie rnożna w . księcia w dobry hum or w prow adzić. — S łuchaj, jak w. książę przyjedzie, jeżebby cię w y w o ła ł przed front, pamiętaj śm iałą w ziąć postawę, ot taką, i w ystąpić krokiem — ot tak im , naprzód — a dobrze na tern w y j­ dziesz. S próbuj jeszcze ra z — naprzód m arsz — bardzo dobrze — lewo ty ł — zw ro t na sw oje m iejsce, m a rsz —

(44)

lewo w ty ł, zw ro t — oczy w praw o — oczy w p ro st — w ybornie, k ap italn ie!

I w samej rzeczy K onstanty przy jech ał i o b e jrz a ł w szeregach ustaw ionych rek ru tó w , k az a ł po jednem u z listy czytać

i

naprzód w y stę p y w a ć , z k tórych każdem u zaraz przeznaczenie do jakiego p u łk u ma być przydzielonym , pisano na plecach kredę. W yw ołano z listy i Pintaka. Ten w ystąpił przed front śm iało, z postaw ą należytą, krokiem podwójnym. Je n erał K urnatow ski, niby to dopiero sp o ­ s trz e g łsz y , zw ró cił uw agę księcia na niego.

— Co ty d y z e rte r? z a p y ta ł go książę.

— Nie, jaśnie książę, odpow iedział P in tak niezmieszany. — A co ty, zkąd ty umiesz m a sze ro w a ć?

— Ot z ciekaw ości, przy p atry w ałem się żołnierzom , ja k się m usztrow ali i nauczyłem się troszecka.

— D obrze, no, ró b zaraz — w praw o — w lewo — we front — lewo w ty ł z w r o t, krok podw ójny m arsz, m a rsz , stó j! D obrze, tęgo — a bronią umiesz robić! h ę?

— Ej możeby tam człek i potrafił troszecka.

— No dajcie mu karabin — baczność — na ram ię broń — do nogi broń — tęgo — prezentuj broń — b a r­ dzo dobrze — dobrze, dobrze. — Na ram ię broń — le­ w o w ty ł z w ro t — krok podw ójny m arsz m arsz, stój! — Jak się nazyw asz.

— Pintak.

— Ha — P in tak — Pintak — co w y na to panowie? P ięknie się nazyw a, niepraw da? — h a , h a , h a , no panie P in tak do czw arteg o liniow ego.— Za tydzień żebyś mi się zam eldow ał na posełki — rozum iesz?

(45)

Pin-la k w kapitalny hum or w p ra w ił księcia, nie tylko na ten ale i na następne dnie, ztąd potem i parady i w szystko sz ło dobrze. No i u d ały się posełki! P rz e z tydzień ja k w zięto braciszka w kupę, jak zaczęto obrabiać na w szy­ stkie boki, dość że taką posełkę w yrobili z niego, jakiej dotąd pułk niemiał. Ale bo też to chłop b y ł zręczny i cie­ k aw y, jakich m ało, praw dziw y K rakow iak. Owóż przyszedł dzień p o se łk ó w , w szyscy na sali ustaw ieni, meldowali się z a porządkiem , w reszcie ja k p rzy sz ła kolej na P in tak a, ja k przystąpi, jak zprezentuje przed księciem broń, że led­

wo ło że u karabina nie pękło, ja k zrobi na lewo w ty ł, k ró tk o , o stro , tak że Konstanty p o rw a ł go za ram ię, za­ c z ą ł nim w y k ręcać, k le p ać , w o łać:

—' Ha, to ty Pintak, tęgiś, patrzcie panowie, to tygo­ dniow y re k ru t, rek ru t mówię, a co nie tęgi posełka, te ra z idź, niech ci dadzą rubla i szklankę kaw y, a spraw uj się

dobrze, lubisz kaw ę panie Pintak, co? — Niewiem, w asza książęca mość. — No spróbuj, idź.

— A co to znaczyło? spytałem .

— Ot, w prow adziw szy K onstanty zw yczaj posełek, dla zachęcenia i nagrody, kto się szczególnie dobrze zameldo­ w a ł, dobrze, ostro broń zp rezenlow ał, a nadevvszy stk o ja k był w sztosie, to przynoszono posełce szklankę kaw y tam z a ra z na pokojach i rubla przytem . Ale ja k razu pew nego ja k iś z wielkiej nieśm iałości szklankę z kaw ą na posadzkę upu­ śc ił i s tłu k ł, tak odtąd któren na ten h onor z a słu ż y ł so­ bie, to p o seła go książę do kam erdynera, a ten mu kawę i rubla fasuje. Otóż P intaka tam odesłano. Skoro w szed ł do pokoju kam erdynera i sta n ął u d rz w i, len zaraz mu

Cytaty

Powiązane dokumenty

Napisz, który obrazek, Twoim zdaniem, nie pasuje i dlaczego... Który z obrazków nie pasuje

Niżej wyjaśnij, dlaczego to właśnie tylko ta liczba pasuje... Te cztery obrazki

Te obrazki są ułożone zgodnie z pewną zasadą. Tylko jeden z dodatkowych obrazków pasuje do pola ze znakiem zapytania. Który? Znajdź go i zaznacz. Obok napisz, dla- czego to

Niżej napisz, dlaczego ten właśnie obrazek nie pasuje do reszty... CO TU PASUJE – CZYLI O DOSTRZEGANIU ZWIĄZKÓW, PODOBIEŃSTW

Niżej wyjaśnij, dlaczego to właśnie tylko ta liczba pasuje... CO TU PASUJE – CZYLI O DOSTRZEGANIU ZWIĄZKÓW, PODOBIEŃSTW

Tylko jeden z dodatkowych obrazków pasuje do pola ze znakiem zapytania.. Zaznacz go i wyjaśnij, dlaczego to

Niżej wyjaśnij, dlaczego ten właśnie obrazek nie pasuje do reszty.. Jedna z tych pięciu liczb nie pasuje

InceptionV3 to wcześniej wytrenowana konwolucyjna sieć neuronowa (Keras daje też dostęp do kilku innych), która przy pierwszym uruchomieniu funkcji zostanie pobrana z internetu –