• Nie Znaleziono Wyników

Artykuł nadesłany : obraz z galeryi życia mego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Artykuł nadesłany : obraz z galeryi życia mego"

Copied!
120
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

PRZEZ

Wydanie drugie J. N. Bobrowi®.

NA KŁA D EM K W JgA R N ! ZA G R A N ICZN EJ

(4)
(5)

!

p

(6)
(7)

ARTYKUŁ NADESŁANY.

U l t l t A Z

Z GALERYI ŻYCIA MEGO

P R ZEZ

K S . S T . C H O Ł O m E W # K l E C i O .

p W )

( Po p r z e d z o n y l i s t e m St e f a n a Wi t^ c h o s g o d o^ Wj t d^ c y. ) ? V A - /_

Wydanie drugie J. U. Bobrowi®.

L I P S K

NAKŁADEM KSIĘGARNI ZAGRANICZNEJ

i Y'G.oÄVi ) 1857.

(8)
(9)

S z a n o w n y W y d a w c o !

Żądałeś odemnie jakiego rękopismu, którego- byś ogłoszeniem mógł nową Publiczności uczynić przysługę. Miło mi bardzo że oto temu żądaniu Twemu mogę dziś odpowiedzieć w jak n a j ­ s z c z ę ś l i w s z y sposób. Poznajesz zaraz z tego słowa że nie posyłam Ci nic swojego, tylko dzieło cudze, — i że autor jego, bądźto już zkąd- inąd jest chlubnie Publiczności znany, bądź do­ piero raz pierwszy teraz występuje i tylko podo­ bieństwem kogoś przypomina, liczy się zdaniem mojem do znakomitych i pierwszego dziś rzędu pisarzy polskich. W rzeczy samej nie mam za­ szczytu być twórcą Artykułu Nadesłanego. Szcze­ rze więc i otwarcie wolno mi go chw alić; i tern pewniej i lepiej byłem go w stanie ocenić.

Wiadomo Ci, szanowny W ydawco, że szczę­ śliwą mam rękę do ogłaszania cudzych rękopi

(10)

smów. Jam to pierwszy, i miło mi to wspomnieć, dał poznać między inszemi Poselstwo, — ja także pierwszy Pamiątki Soplicy. Dzisiejszy utwór kładę śmiało obok dwóch tamtych. Spuść się więc z ufnością na moje szczęście, — i drukuj chętnie.

Prędko zapewne poznają Czytelnicy wartość tego pięknego płodu, pełnego poetyckiej i orygi­ nalnej fantazyi, — opisów żywych, przyjemnych, i biegłą ręką skreślonych, — toż znajomości wszelkich teraz umysłowych w naszym kraju ruchów, — a nacechowanego wyższą myślą narodowej prawdy i chrześcijańskiej mądrości. Dramatyczność wprowadzonych dyalogów, tr a ­ fnie rzucony tu=ów dzie dowcip lekkiej ironji, wysłowienie wreszcie poprawne i gustowne na­ dały Rzeczy tem więcej powabu i życia. — Czyż tego nie dosyć abyś Pan był kontent z mojej przesyłki ?

Proszę oraz przyjąć zapewnienie szacunku.

Stefan Witwicki.

(11)

N iechaj p o w ia d a , b ę d ę ra d s łu c h a ł k ażd eg o . Ale p ro sz ę niechaj ja p ie rw s z y się o d p ra w ię, A o d p u śćcie je ź li w a s co n a d z w y cza j baw ię, Aczci sły sz ę że i w y , g d y m ó w ić poczniecie, K ońca w s w y c h o rao y ach z n aleź ć nie m ożecie.

(12)
(13)

ARTYKUŁ NADESŁANY,

OBRAZ

Z GALERYI ŻYCIA MEGO.

I.

Jesień głucha. Dom wspaniały znakomi­ tego ro d u , możnego obyw atela, żyjącego en

garçon, lubo żonatego. Kobiet niewidno. Pora

ranna. Salon wykwintnie umeblowany stoso­ wnie do ostatniej mody. Pośrodku salonu stolik w i s t o w y . Przy nim czterech graczy. Ów kształtny, w ysoki, nieco podżyły Pan po podróżnemu lecz starannie ubrany, z

(14)

— to gospodarz domu. Fajka w ustach, z bursztynem potężnym jak gruszka b e r a . Oczy biegające po wszystkich kątach salonu, po kartach, po p a r t n e r a c h . Uśmiech prze­ leciał po okrągłej , rumianej jak księżyc w pełni twarzy — rozmowny — i w esół, bo karty dobre i pełno a t u t ó w .

Na przeciwko p a r t n e r je g o , P. Józef, sędzia i sąsiad gospodarza. Także P a n , ale o jednej wsi tylko — za to kapitalista i nie lada jurysta. Chudy, blady, ru d y , ponury, w ta- ratatce i rajtuzach podróżnych. Twarz przy­ długa, opasana czerwonym , gęstym włosem jak ognistym wiankiem, rzekłbyś oblicze czyść­

cowej duszy. — Cedzi ślinkę , bo pachitos w ustach.

Trzeci gracz, P. Cyrus, stary elegant un

ci-devant jeune homme. Najmniejszy i naj­

grubszy ze wszystkich, najwykwintniej także ubrany. Ciągle coś ustami żuje, zżym a się na wzrastające tum any lulkowe. Co chwilę prosi kam erdynera żeby lepiej drzwi od sali

(15)

otworzył , pieszczonym głosem zowie go m o j e s e r c e , dobywa chustki przesiąkłej perfumami, używ a jej zamiast w achlarza, i wielką okazuje niespokojność. W białych, pulchnych, ruchawych palcach, pierścieniami różnego kształtu powygniatanych , przelatują karty jak błyskawice.

P a r t n e r jego Doktor d o mo wy , O r ­ d e n t l i c h , Sass. Oczy jak bazyliszki utopił w karty. — Brwi zasępione troską — za to uśmiech szyderski osiadł na ustach^— twarz ciągle niezmienna — z tą tylko różnicą, że im gorsza przychodzi karta, tem w miarę bardziej zachm urzającego się czoła lepiej usta do jadowitego śmiechu się składają.

W salonie prócz tych osob widać kilku­ nastu męzczyzn różnego wieku, niegrających w karty. Praw ie wszyscy są w stroju m y­ śliwskim. Jedni gazety czytają, drudzy kupę żurnalów francuzkich i niemieckich z oboję­ tnością przerzucają bez czytania. Kilku wiel­ kim krokiem po salonie się przechadza, oka­ zując trochę niecierpliwości, często o herbatę

(16)

maitego kształtu broń opatrują — wszyscy lulki albo sygara palą.

Jeden tylko, dwudziesto-siedmioletni mło­ dzieniec, bardzo miłej , skromnej , lubo nieco bladawej tw arzy, lulki ani sygara nie pali. Strój jego czarny zupełnie i bardzo przy­ zwoity. — Siedzi on przed ogniem kominko­ wym plecami do graczów obrócony. Mil­ czący , w myślach zanurzony, to w ogień wesoło płonący wpatruje się, to w zrok pod­ niósłszy z wielkiem czuciem zatrzym uje go na dość wielkim obrazie po nad kominem umieszczonym. Jest to kopia biegłego pęzla sławnego oryginału Rafaela galeryi Drezdeń­ skiej — Matka Dziewica, z dziecięciem Bo­ giem na ręku , jaśniejąca chw ałą niebieską w śród tysiąca prześlicznych główek aniel­ skich.

Obok bawialnego pokoju , ukazuje się przez na wpół rozw arte drzwi wspaniała Sala. — W niej wielki okrągły stół na którym wszystko do herbaty i potrzebnych napojów

(17)

obficie urządzono. Koio srebrnego koszto­ wnego sam ow ara, z którego ja k z trójnoga ofiarniczego płomień i para buchają, snuje się grono kam erdynerów i lokaji w sutej li- beryi. W szyscy napuszeni, hardzi, lecz przy- tem wielce usłużni. — Tylko m urzynek py­ zaty w bogatym azyatyckim stroju, jak zły duch przez czarownika do usług zaklęty (fa­ w oryt Pana) z każdym się kłóci i psoty bez­ karnie wyrabia.

N i e z a b i t o w s k i (jeden z młodzieży). P. H ra b io ! Czy pewnie wilki wczoraj się odezwały ?

G o s p o d a r z d o m u . Najpewniej mój Jasiu! Panassowi w nocy zagrały, a wiesz że on m ajster do takiej muzyki — a że go dotąd niema to dobry znak — widać że dzi­ siaj o świcie powtórnie zaśpiewały panicze, a mój Panass siecie obrzuca.

N ie z a b i t o w s k i . Dziękuję Ci Hrabio za w esołą w różbę — bo wiem że przednie Twoje knieje.

(18)

G o s p o d a r z d o m u . Co tam zadałeś kochany Cyrusie ?

C y r u s . As de trefle.

T a d e u s z (jeden z czytających pisma peryodyczne, głośno z uniesieniem). Co to, to już za nadto! — Posłuchajcie, proszę was, d o d a t k u ostatniego Numeru P s z c z o ł y który nam kochany P. W erner .przywiózł. To już widzę i nam chce dać uczuć swoje żą- dełko owa zagraniczna Os a. (Obraca się do grających.) Łaskaw y C h a t e l e n i e ! ! (Taki jest przydom ek Gospodarza domu w gronie przy­ jaciół poufałych.) W spaniały Cyrusie! przer­ wijcie jeźli łaska choć na chwilę w aszą wie­ czną szuleryę i posłuchajcie — bo na honor, tu o naszą skórę chodzi.

C h a t e l a i n . A, chętnie — chętnie, mój miły literacie Tadeuszku ! Ale cóż ! kiedy O r d e n t l i c h krzywi się że s z l e m a dostał i ze mu każesz rzucać karty przed skończe­ niem robra.

(19)

i najsłodszym uśmiechem). Ja pylpy s z e l m nie dostał gdypy P. Cyrus dopsze ufażal i niemial zafsze pełne m a u l jakichś D j a p l o - ti n s ...

C y r u s (z bolesną ironią). Ale mon eher ami il ne s’agit pas de diablotins, to są pa- style a la...

O r d e n t l i c h . Der Teufel hjohle bastyle czy djaplotins. Ja jusz dafno zapofiadęl P. Cyrus, że go astma i podagra do ruiny przy- profadzi jeźli te bastyle będą zafsze in s maul kommen. — Tarmo recepta. — Nie pomogą ani aleopatyczne ani omeopatyczne —

C h a t e l a i n (surowo). Jak to , Mości Or­ dentlich to Pan widzę także do omeopacyi się skłaniasz.

O r d e n t l i c h (przerażony z uśmiechem). Proń P o ż e ! Ja om eopata! bo u P. Grafa to prafdzifa szarlatanerja ta o m eopacja! nicht w a h r ? — (Pod nosem mrucząc.) Was so ein H err nicht versteht, das schilt er — — — — (Głośno do Cyrusa.) Tylko ten P. Cyrus z swemi bastylami mnie wpędził

(20)

zet. —

C h a t ę l a i n (udobruchany). Mój Ordent- lisiu! Ty bo koniecznie chcesz żeby u nas w Polszczę wszystko szło ordentlich jak u was w Saxonji. — Szkoda Twojej pracy.

O r d e n t l i c h (pod nosem). W arum nicht gar — ich .sollte in Pohlen Ordnung suchen — ich w ar’ wohl ein Narr und nicht Hans Ordentlich !

Gracze rzucają karty nie ruszając się z swoich miejsc. Każdy obraca się ku Ta­ deuszowi niecierpliwiącemu się. Tylko Or­ dentlich wziął o łó w e k , i zaczyna rachunek wistowy spraw dzać, ciągle śmiejąc się jado­ wicie i mrucząc przed sobą: — — Ich w äre ein Narr und nicht Hans Ordentlich um

I

bey Euch Ordnung und Menschenverstand zu suchen — ha ! ha ! das fehlte. noch ! ha! ha!

T a d e u s z (powstawszy). Tandem tedy! Czy jużeście się ocknęli z waszego lulkowego i w i s t o w e g o letargu — Słuchajcie więc

(21)

proszę was z uw agą — to nie bardzo długa rz e c z .

I począł czytać stojąc z żyw ą gestyku- lacyą co następuje.

« « ARTYKUŁ NADESŁANY. W niektórych częściach Europy cywilizowanej pew ne słowa n. p. n a d z i e j a , o f i a r a , m i ł o ś ć , w i a r a , n a r o d o w o ś ć , o j c z y z n a , dziwnego do­ znają losu. Zrozumiano od każdego w szcze­ gólności, pozostają zagadką dla ogółu ludzi. K rążą one po tow arzystw ach, jak owe s z a ­ r a d y i ł o g o g r y f y po dawnych żurnałach francuzkich których ludzie poważni nie raczą nawet czytać a coż dopiero odgadywać! bo je przeznaczają na rozryw kę studentskich dowcipów, alboliteż panienek świeżo z pen- syonów pow racających. — Bo coż by to były za zagadki dla mężów światłych, doj­ rzałych , którzy ducha wieku i postępy jego zgłębili? — Coż więc z tego w ynika? — Oto że ci którzy tych świętych słów uży­ wają (a jakże nie m a używ ać człowiek rze­

(22)

czy bez których przy życiu rozumnem ostać się nie może) — sami siebie wprawdzie do­ brze rozumieją — ale byle się tylko dwóch zeszło i wymówiło też same słowa — je­ den drugiego pojąć nie może — a tak przy każdem takowem spotkaniu odnawia się fa­ talny w ypadek, który zniweczył pyszną b u ­ dowę przez cały ród człowieczy w dolinie Sennaar rozpoczętą — kiedy to jeden wołał do Sąsiada: pójdź do mnie w górę! — a Sąsiad odpowiadał — dobrze, bracie, pójdę z tobą na d ó ł ! — — lub też nic nie w y­ rzekłszy odchodził zd u m io n y , bo już nie rozumiał mowy brata. — P rzy budowaniu wieży Babilońskiej pośród ogólnego zamie­ szania była przecież jedna rzecz pożyteczna — każdy przez dopust Boży nowym wprzód niesłyszanym i zupełnie różnym od dawnego językiem p rzem aw iając, nic zgoła drugiego nie rozum iał, a pomimo największych usił- ności jeden drugiego m ow y nauczyć się nie- mógł. Znagleni więc koniecznością próżną zaniechali mozolę i rozpierzchli się w

(23)

roz-raaite strefy szerokiego św iata, te zaś tylko osady ludzkie w zw iązku pozostały, które j e d n a połączyła mowa — to jest — które wym aw iając te sam e słowa, jednakow e przez nie myśli objawiali i pojmowali. Takim to sposobem , chcąc nie chcąc, j e d n a wielka familia Adamowa na rozliczne odrębne n a­ rody przekształciła się — ale teraz, w ro­ dzinie Jafeta, gorsze podobno zamieszanie okazuje się. W prawdzie wszystkie niemal narody Europejskie zdają się znowu zbliżać do silniejszej jedności przez upowszechnie­ nie języków europejskich, i ta okoliczność zdaje się wielce przydatną do zmniejszenia odwiecznego nieporozumienia się m iędzy lu­ dźmi wszczętego przy wieży Babilońskiej — ale coż? kiedy z tąd inny znów nieprzyja­ zny fenomen na jaw się u k a z u je ; albowiem ludy które przed wieki mało z sobą rozm a­ w iały, prestaw ały na swoich własnych ja ­ snych pojęciach , a teraz wszystkie te na­ rody które niedokładnie i płocho wyuczyły się m owy drugich (a takich jest najwięcej)

(24)

n i e d o b r z e się zrozum iaw szy, n i e d o b r z e się łączą, godzą, w ierzą i m iłują, n i e d o ­ b r e życie tow arzyskie w iodą — tak dalece, iż praw ie z zupełną pewnością twierdzić m ożna, że w którym kraju więcej jest słów cudzoziemskich przynoszących z sobą w yo­ brażenia nieodpowiedne duchowi jego, tam też je st szczuplejszy zapas żywotnich naro­ dowych pomysłów. Symptomat zaś najstra­ szliwszy tego ponowionego odmętu babiloń­ skiego i m oże najmniej postrzeżony, jest ten, że wszystkie celniejszych języków europej­ skich w yrazy przeznaczone na użytek ziem­ ski, m ateryalny, jak n. p. z ł o t o , k o r z y ś ć , E k o n o m i k a d o m o w a i p o l i t y c z n a , w o j n a , r o s k o s z , p o t ę g a , h a n d e l , r ę ­ k o d z i e ł a , i tym podobne są wybornie od wszystkich pojęte — bez obaw y dw uzna­ cznej m y śli; a przeciwnie słowa wyżej w spo- m nione, przeznaczone na pożytek duszy i um ysłu, są przedmiotem ciągłych nieporo­ zumień , ja k owe hyeroglify Egyptu , pod któremi (wedle trafnego w yrazu

(25)

znakomi-tego poety) m y ś l n i e s k a z i t e l n a d o t ą d d r z e m i e i z m a r t w y c h s t a ć n i e m o ż e , lubo ją P. Champollion i inni u c z e n i, o krw aw ym pocie czoła z grobu wywołać usi­ łują. My w ię c , biedni Europejczykowie, w życiu m ateryalnem wybornie się pojmu­ jem y , i w szyscy jedni drugich za pierwszym

odgadujem y słówkiem — jeno w życiu du­ cha dobrze porozumieć się nie możemy — i na tern to stanowisku fatalna odnawia się katastrofa Babilońska — a przecież nikt z nas wysokiej wieży budować nie zabiera się. — — Jeszcze gdyby to tylko szło o naród i naród, o całe kraje i rozległe zie­ m ie, położeniem, m ow ą, plemieniem i oby­ czajem różniące się, takowe zm ącenie po­ jęć mniej było by boleśnem. — Ale kiedy

w tymże samym narodzie jedną m ową oj­ czystą spojonym — co mówię w tejże sa­ mej p ro w in cy i, w tymże samym powiecie ludzie często używ ają poważnych słów na których znaczenie zgodzić się nie m ogą, to już prawdziwie arcysm utny fenomen gram

(26)

-matykalny. — I tak weźm y naszą Polskę za przykład » » __

C y r u s (zniecierpliwiony, ścisnąwszy ra­ miona). Quel fatras!

C h â t e l a i n i P. J ó z e f na słowo P o l ­ s k a , zupełnie się obrócili do Tadeusza z natężoną uw agą, a P. Tadeusz, nie prze­ ry w a jąc, tak dalej czytał:

««Dajm y na to że trafem do jednego domu zjadą się, Litwin, W arszawianin, Podolanin, Wołynianin, Polak z Poznańskiego, Polak z Ga- licyi, i Polak w Petersburgu osiadły. W szyscy dzieci jednej ziem i, jedną w spólną m ową oj­ czystą tłómaczą się. — W szyscy ludzie światli, którzy (jak to mówią) dobrze zgłębili duch czasu. — Niechże któremu z nich użyć w y­ padnie jednego z owych misternych słów, o których dopiero w spom nieliśm y, na przy­ kład O j c z y z n a , wnet czarujący dźwięk w tęskne, słodkie dumanie każdego z słu­ chaczów wprawi.

« « Litwin powtarza m yślą O j c z y z n a , i pomimowolnie snują . mu się przed oczy

(27)

kontrakty Wileńskie , M ińskie, nieboszczyk Pusłow ski, wiele Litwa miała pieniędzy póki kwitnął handel z Rygą. — Jak ś. p. P. Mo- rikonina wspaniale podejmowała w swoim domu Cesarza Alexandra — ja k wszędzie było wesoło, u Gen. Gub. Beningsona, na Z a k r ę c i e i na balach P. Gen. Gub. Kor- sakowa. — Jaki świetny Uniwersytet! wiele to pięknych uczonych Dam uczęszczało na kursa filozoficzne Gołuchowskiego — w szy­ stko to minęło — a gdyby O j c z y z n a , jakby to wszystko daleko wspanialej roz­

winąć się mogło!!

« « W arszawianin powtarza m yślą Oj - c z y z n a ! i wnet staw i.m u się przed oczy Konstytucya 3 M aja, z kusa po C z e r k i c - s k u r. 1815 przestrojona. — Izba Sena­ torska — Izba poselska — Ministerya — Kancellarye — Biura — a wszystkie ich pracowniki opiętemi elegantskiemi m undura­ mi ozdobieni ja k Szassery Gen. Kornatow- skiego. — — Dyskussye! — ach! — dys- kussye S ejm ow e! — Tam ważne materye,

(28)

nigdy nie mogły być dość zgłębiane , roz­ trząsane, dość wym ownie objaśniane, wedle p r a w i d ł a B u c h m a n o w e g o , które radzi na k a ż d ą w a ż n ą p r o p o z y c y ą , c o r a z z i n n e g o s t a n o w i s k a z a p a t r y w a ć s i ę , a z a t e m z g o d ę n a p ó ź n i e j o d ­ k ł a d a ć . Za temi pięknemi obrazkami dru­ gie napływają. Ks. Lubecki — Bank W ar­ szawski. Buchhalterya w zorow a — System finansowy świetny — aukcye na dobra na­ rodowe — potężna centralizacya admini­ stracyjna. — Szyki nieprzejrzane Beferenda- r z ó w , Radców , S ek retarzó w , a wszyscy także w pięknych m undurach, przy dobrych p e n sy a c h , przy lepszych jeszcze nadziejach, a wielu z tych panów (i to najważniejsza dla Polski) po Uniwersytetach niemieckich nauki kończyło. — U szczytu kunsztownie urządzony hierarchji, ja k hafty suto u koł­ nierza , ukazują się złotem kapiące Hof- m ejstry, Jegierm ejstry, Mistrze obrządków, Szambellany i Kamerjunkry Dworu Królew­ skiego — z góry obrazu p rzyśw ieca,

(29)

ci-chym , nierażącym , nocnym blaskiem T o ­ w a r z y s t w o N a u k , niby promień czaro- w ny zachodzącego k się ż y c a , wzywający śmiertelnych do słodkich snów i m arzeń poe­ tyckich. — Dalej ciągnie armja polska — czterdzieści tysięcy bitnego, karnego żołnie­ rz a . — To prawdziwie poważny i wspaniały widok. — Ale coż? kiedy fantazya W arsza­ wianina niemoże nim cieszyć się długo — bo groźna gniew liwa postać Cesarzewica na plac Saski w ypada — płoszy i rozgania w i­ dzów — — chyba później — ale coż ? kiedy i później to wszystko p rz e p a d ło ---a gdyby Ojczyzn---a! j---akże by to wszystko z m ałą odm ianą, bo może tylko m undurów i k olorów , wspaniale istniało!!

« « Gallicyanin powtarza myślą O j c z y ­ z n a ! i zaraz ukazują mu się przed oczy porządne miasta i m iasteczka, C haussee, pa­ rowe d i l y ż a n s e , w których kilka set wo­ łów' na raz do Ołomuńca i Wiednia żelazną koleją przelatywać będą — piękne oberże, Majoraty z pysznemi pałacami i

zwierzyń-Artykuł nadesłany. 2

(30)

cami — Uniwersytety — Szkoły n o r m a l n e — t a m , przez długie lata , wiele kursów słuchać trzeba — wiele ścisłych examinów odbywać — a wszystko po niemiecku — wyszedłszy zaś ze szkół, zostać można k a n ­ t y s t ą — filozofem — człowiekiem zdol­ nym do każdego fachu — zdatnym naw et na urząd K r e y s h a u p t m a n a — nie tak jak w innych częściach biednej Polski — gdzie byle osiadły szlachcic z powiatowej szkółki w ym knął się — obranym być może przez obywateli na urzędnika — jakby to obyw a­ tele na tem tak dobrze znali się ja k Profes- sorowie i Kofraty. » »

O r d e n t l i c h . Gazet m a recht.

T a d e u s z . « « A nadewszystko W iedeń! W iedeń jedyne miasto dla wygodnej rozry­ wki — w którem wszystko prawie robić m ożna co się podoba, byle tylko porządnie, bez zgiełku i niepotrzebnej fanfaronady umieć zastosować się do życia tak obfitego w ucie­ chy powabne. — Oj ! gdyby Ojczyzna, to by to wszystko równie pięknie , porządnie

(31)

a nawet z większym gustem zafundować mo­ żna w miłym Lwowie — czego niemałym jest dowodem nowy wspaniały gmach po­ wstający w tem mieście kosztem Hr. Skarbka

— bo pomimo ciężkich czasów będzie miał wkrótce Lwów piękny Teatr, redutow e sale, kafenhauzy i sklepy świetne — a wszystko to połączone będzie w jednym czarują­ cym przybytku Muz — słowem nowy Palais

Royal. » »

C y r u s . Ja zaw sze mówiłem, że w tym poczciwym Lwowie ils ont encore un peu plus

d’esprit qu’ailleurs.

P. T a d e u sz , niezważając na przycinki słuchaczów dalej czyta — W erner powstał z krzesła przed kominem i obrócił się ku czytającemu.

« « Obywatel pruski pojmuje także do­ kładnie słowo O j c z y z n a — bo zaraz mu staje w myśli m ądry, ekonomiczny, przebie­ gły R ząd, wytrawiony plan podatkowania i finansów, silne prawodawstwo w zabezpie­ czeniu losu i prerogatyw urzędników

(32)

lewskich^ naukowe ich usposobienie , życie uniwersytetskie bujne, woiność zdań ledwie nie Francuzka, i tylko dla katolików niedo­ stępna, jako ludzi w oczach Rządu mniej zdolnych postępu — a w Berlinie — po­ mysły H egla, Saviniego , Ancillona , Hum- b o ld a , N ieb u ra, Straussa — a wszystko to w O jczyźnie, mogłoby być przy cierpli­ wości na polskie kopyto przedziwnie przero­ bione — --- —

« « Z Petersburga przybyły Polak , pod pewnym względem może najmocniej zgłę­ bił znaczenie wyrazu Ojczyzna — bo ona

mu się objawia w wieloznacznem różno- stronnem źródłoslowiu swojem — Sławiań- szczyzna, które, jak wszystkie ogólniki filo­ zoficzne, ma tę wielką korzyść, że w niem zamknąć i pogodzie można wiele na pozór sprzecznych z sobą elementów które takie- mi tylko się w ydają nie zgłębiającym rze­ czy um ysłom .» »

C h a t e l a i n (i kilku innych). — O to już bredzi wyraźnie!

(33)

C y r u s . Je vous ai dit d’a b o rd s, que c’est du fatras!

O r d e n t l i c h . Nur Geduld ! das ist nichts ! aie talej — talej — nur weiter ! P. T a d e u s z ( przytłumiając niecierpli­ wość) : « « Sławiańszczyzna , myśl potężna, kreśli mu wspaniałe obrazy przechodzących, koczujących , napływających , mieszających się z sobą ludów szeroko rozgałęzionego plemienia Sław iańskiego, ze wschodu na za­ chód, z północy na południe, od brzefów Borysthenu aż do ujścia W arty głośnych przez długie wieki orężem i sławą. — Je­ dnorodne pokolenia ścierają się z sobą, wal­ czą i upadają na przem iany, chciałyby w je ­ dną potężną całość, w jedno wspólne ogni­ wo się spoić — a nie m ogą, bo z powodu sm utnych nieporozumień i katastrof z nich w ynikłych, niew yrobiła się dotąd normalna forma Rządów Słowiańskich, ktoraby bratnie ludy w jedno wspaniałe ciało polityczne po­ myślnie ująć m ogła, nierozwinęła się dosta­ tecznie mowa Słowiańska, obyczaje

(34)

Sławiań-skie , Religia Sław iańska, któreby tak roz­ maitym dążnościom plemion zadość czyniły.

— Ale jest nadzie ja nie płonna — są w ska­ zówki i ślady świetne. — Kto jest obeznany z ważnemi pracami PP. Dubrawskiego, Ma­ ciejowskiego , H anki, P olew oja, Senkowskie- go, Ustrałowa, i innych tegoczesnych bada­ czy dziejów Sławiańskich, ten łacno domyśli się o co rzecz idzie.

« « Co się tyczy wyobrażeń które wyraz O b c z y z n a wzbudza w umyśle Obywateli Wołynia i P o d o la , te zaliczyć można do rodzaju n i e j a k i e g o . » »

C h a t e 1 a i n unosi się gniewem , i o mało co nie przerwie czytanie.

« « W yraz ten nie m a nic w sobie ubli­ żającego skoro jest wziętym w znaczeniu swem ściśle gramatykalnem. Rodzaj n i e ­ j a k i jest pośredni pomiędzy m ę z k i m i ż e ń s k i m , dobrze więc w yraża istoty ś r o d ­ k o w y b y t mające. Wołyń i Podole, z po­ wodu położenia swego podlegają potrójne­ mu wpływowi W arszawskiego, Litewskiego,

(35)

i Gallicyjskiego ducha — a ztąd wypływa w sposobie myślenia ich mieszkańców d ą­ żność, klórąby teraźniejsi filozofowie nazwali e k l e k t y c z n ą . Usiłuje ona w ybór uczynić z pom ysłów W arszaw skich, Litewskich , i Gallicyjskich dla utworzenia pewnej całości, która jak wszystkie Composita lubo zacho­ w uje w sobie coś z każdego przyjętego ży­ wiołu , jednak w ogólnym swoim składzie m a właściwą sobie cechę i byt odrębny. — W ołynianie więc i Podołanie pojm ują wy­ raz O j c z y z n a tak jak go pojm ują w W ar­ szawie , Wilnie i L w ow ie, ale w c z ę ś c i t y l k o ; bo w bliższych Królestwa powia­ tach przem agają wyobrażenia W a r s z a w ­ s k i e , na pograniczu Litwy, W i l e ń s k i e , od strony Gallicyi L w o w s k o - K r a k o w - s k i e — a od D niepru, tak nazwana K o ­ z a c z y z n a , która w ażne cieniowanie w ca­ łym obrazie stanowi. — Mając więc przed

oczyma takowy Zarys I d e o l o g j i p o l s k i e j , łatwo już przewidzić można na czem się skończy dyskussya m iędzy wyżej

(36)

wspomnio-jedno z owych h i e r o g l i f i c z n y c h słów jakiem jest O j c z y z n a — albowiem, jeźli ono tam nawiasem tylko wpadnie i nie sta­ nie się przedmiotem ro z m o w y , to każdy z słuchaczy przestanie na osobistem swem o tem pojęciu. — Lecz jeźli, broń Boże! same misterne słowo będzie celem roztrzą­ sania i d e f i n i c y i — na ten czas Litwina Uniwersytet Wileński dumnem okiem od stóp do głowy mierzyć pocznie z t o w a r z y s z o - n y c h P r z y j a c i ó ł N a u k W a r s z a w ­ s k i c h . •— D o b r y t o n W a r s z a w s k i , po­ lor , administracya , finansowy system i rę ­ kodzieła k ró lestw a, litościwie uśmiechać się będą do zniszczonych fabryk i zakładów' Tyzenhausow skich, niedokończonego kanału Ogińskiego , i wielu nieokrzesanych gbur- nych Zaścianków. — Poznań jakby na od­ wet sam ą W arszaw ę zaw stydzi, w yrzucając jej że pomimo pozornego porządku, per fas

et nefas przez Cesarzewicza zaprow adzo­

(37)

i-dla Rządu Pruskiego , którego przez czas niemały była Stolicą. — Gdzież się podziała oszczędność? akuratność trafnego podatko­ wania ? zachęcanie Obywateli do korzyści, do kapitałów, do porządkującego ducha nie­ mieckiego ? ? — Epoka w której ukazały się na świat S z c z ę ś l i w e G o d z i n y W y­ bickiego — któremu Prusacy nawet przy­ znawali iż on jeden z Polaków może się liczyć między t r a n s c e n d e n t a l n e g ło ­ wy.

« « A coż dopiero kiedy Gallicya spoj­ rzy na swych sąsiadów W ołynia i P o d o la ? ? Cóż oni wiedzą o Kancie? o szkołach nor­ m alnych? Kto u nich widział takie m e r y ­ n o s y jak u Larisza? W dobrach tak ob­ szernych magnatów W ołyńskich czy choć jedna znajduje się porządna buchhalterya ekonomiczna ? — albo gorzelnia z taką oszczędnością kartofli i paliw a, jak być p o ­ w inna? a dla samych kartofli jak gruba wzgarda! ledwie je po ogrodach zasiewają, a jeźli który z obywateli korzystając z

(38)

Gal-licyjskiego światła zaprow adza koniczynę, m erynosy, przem ienne gospodarstw o, to są- siedzi jak na raroga krzyczą — — biedni Krasno-Rossyanie !! (bo Polacy dawnego W o­ jew ództw a Ruskiego tak się nauczyli tytuło­ wać obywateli Województwa Wołyńskiego i Rraclawskiego)__

« « N a ten czas, Litwin, Podolanin i Wo- lynianin, jakby w nagniotki podeptani, odci­ nać się poczną Gallicyi, W arszaw ie, Pozna­ niowi i Kaszubom, zowiąc ich na przemiany, N i e m c a m i , P r u s a k a m i , S z w a b a m i , B i u r o k r a t a m i , pedantami w administra- cyi uciążliw ej, zarozumiałymi pod Napoleo­ nem , pochlebcami pod Cesarzewiczem, znie- wieściałymi m ateryalnem życiem Wiedeń- sk ie m , nic niewidzącymi ani znającymi po za dzielnicą podziałów Polski.

« « A Polak z P e te rsb u rg a , z litością przysłuchując się coraz zaciętszej wrzawie, jako najostrożniejszy ze wszystkich i do dłu­

giego milczenia wprawiony, z boleścią w du­ chu tylko sobie powie: — — Niestety! za­

(39)

wsze jedna i taż sama klęska u n a s . — Wy­ mówili jedno tylko słowo z owych zakaza­ nych które ich wszystkich pogodzić by po­ winno — a oto oni się jeszcze mniej rozu­ mieją jak na początku dyskussyi. — O! gdyby mogli pojąć dobrze co Sławiańszczy- z n a , wnet by wszystko inaczej poszło — bo by wiedzieli co i g d z i e j e s t P o l ­ s k a . » »

« « Ja w ygnaniec, m arzący o ziemi opu­ szczonej chcąc przynieść ulgę, stroskanemu d u ch o w i, w prostocie serca pisałem razu jednego w samotności to wszystko coś do­ piero przeczytał , kochany Ziom ku. Żałość niewypowiedziana przeryw ała mi pracę — co chwilę w ytrącała pióro z ręki — i zmu­ siła w końcu takie sam emu sobie zadać py­ tania .

«« Czyliż w istocie niem a już dla tylu światłych ludzi sposobu zgodzenia się na znaczenie choć jednego tego słowa O j c z y

(40)

-z n a ? C-zy się już nie -znajd-zie drugi P a ­ w e ł , któryby ludowi swemu wytłómaczył to bóstwo nieznane, deum ignotum, które­ mu on z tak stateczną pobożnością ołtarze wznosi? — Niema któryby tak wyraził Pol­ skę żeby ją wszystkie jej rozsypane dzieci od razu poznały i zrozum iały ? ? ? » »

« « I niewiem jak długo byłbym w smu­ tku i łzach gorzkich tonął — kiedy z nienacka ukazał mi się wspaniały Starzec i przerw ał moje marzenia, — Strój jego był wielce poważny — lubo kroju szaty niemo- głem wyrozumieć — tylko że mi się zdał do kapłańskiego podobnym. Twarz jaśnie­ jąca , surow a i słodka na przem iany — W łos srebrny — Głos, jakoby głos potężny rzek wielu — rzek Polski — przystąpił do mnie, i rz ek ł, z dziwnie łagodnym lecz boleśnym uśmiechem następujące słow a: — «Dumacie i rozprawiacie wiele o Ojczyźnie — a o tych którzy wam ją utworzyli tak dobrze jak za­ pomnieliście. — Jakże możecie pojąc Pol­ skę, kiedy niewiecie jak ją pojmowali Ojco­

(41)

wie wasi którzy ją w chwale w idzieli. — Nie płacz — czytaj i zro zu m , jeźli jeszcze możesz.» — — I podał mi kartę niewielką gotyckiemi litery od ręki zapisaną — i znikł z oczu m oich. — Jeno światłość jakowaś nadziemska i postrach Boży owionęły twarz moją — przecież dość miałem mocy zatrzy­ mać w ręku rękopism . To było w nim na­ pisano: —

««Dwoje przednieysze rozkazania umie- « « rając Pan Jezus Bóg i Pan nasz zostawić ««na m swoim Testamentem raczył. Jedno ««abyśm y się spoinie miłowali — drugie, « « abyśm y pokóy między sobą i zgodę świętą ««zachow ali. Jedno z drugiego pochodzi i « « p ły nie. Miłość rodzi zgodę — a bez zgody ««m iłość być niemoże. Miłość ku bliźniemu ««i m jest szersza tern jest lepsza. Dobrze « « miłować Sąsiada — lepiey wszystkie któ- ««r zy w jednem mieście s ą , a pogotowiu « «jeszcze lepiey wszystkie obywatele tey zie- ««mi polskiey, gdy im co dobrego czynim

(42)

««albo dla nich co cierpim . Także dobra ««zgoda i pokóy między pospolitym ludem, ««al e lepsza między Pany którzy ludźmi rzą- « « d z ą . . .

««Jako najczulszey Matki swey miłować ««i one czcić nie m acie, która was urodziła, ««w ychow ała, nadała, w y n io sła? — Bóg « « Matkę czcić ro z k aza ł; przeklęty kto za- « « smucą Matkę sw o ją. — A która jest pier- ««w sza i zasłużeńsza Matka jako Oyczyzna, «« o d którey imie macie i wszystko co macie ««od niey jest? — Która gniazdem jest wszy- « « stkich matek i powinowactw w szystkich, i ««kom orą dóbr wszystkich. — Jeruzalem ««Matka nasza (mówi Apostoł) nad wszystkie ««Matki czci i szanowania godna. — Roz- « « myślcie jakie od tey M atki, od Korony i «« Rzcczypospolitey dobrodzieystwa i upominki « « m a c ie . Ona wam w iary S. Katoli-«<( ck iey , przez którą do wieczney Oyczyzny ««dochodzicie dochowała, i Chrystusa Zba- « « wienie wasze i jego Ewangelję przyniosła. «« — Ona was od fałszywych nauk i jadów

(43)

««heretyckich obroniła. — Pomniycie na Ma­

ce «tkę i jey niewypowiedzianą ku wam mi­

ce «łość — pomniycie na cnoty stare i wasze ««teraźnieysze ubóstw o, brzydźcie się pychą ««która towarzyszy nędzy, a światłość Pań- ««ska znów zabłyśnie w waszych sercach, ««i poznacie straconą Matkę!!!

««Piotr Paw ęzki, stary miłośnik i

Słu-t

««ga Polski. — Roku od wybawienia Świata

««MCCCCC »»

««Pierw sze tylko cyfry widne były, dal- « « szych wyczytać niemogłem na z ciemnia- ««łym od czasu pargaminie.

««O cknąw szy się z tego, niewiem czy Snu czy widzenia, pokój dotąd nieznany na duszy poczułem , i odtąd dobrze już pojmuję co znaczy Ojczyzna.

« « Com m y śla ł, cierpiał i m arzył na wygnaniu, tom szczerze po prostu wypisał dla w as rodaków moich — bo was kocham od dzieciństwa i poważam — bo wiem że

(44)

moją prostotą nie wzgardzicie — bo mam dobrą nadzieję że ktokolwiek z was lepiej te rzeczy p o jm uje, nieomieszka sprostować mnie w błędzie — a tak choć dwóch nas, dzieci jednej ziem i, zgodnie rozumieć będzie co znaczy O jczyzna!! Żyjcie szczęśliw i!!!»»

««Pisałem roku 7. mego tułactwa — » » Wygnaniec, -f- T a d e u s z . Otóż macie koniec artykułu!

II.

P. Tadeusz zamyślony rękę z gazetą opuścił, i wielkie nastąpiło milczenie. Bliżsi jego słuchacze utopili w niego oczy jakby czegoś więcej od niego chcieli posłyszeć. — Nakoniec wszyscy nagle z miejsc swoich porwawszy s ię , prócz gospodarza dom u, Cy- rusa, Ordentlicha i W ernera, w jeden kłąbek

(45)

burzliwy się ścisnęli, z którego razem się dobyły zmieszane głosy — — Piotr Paw ę- z k i ! — P a w ę z k i! — Któż to jest? — nie wiedzieć co! — P. Tadeuszu wytłomaęz się — ale czy dopraw dy Pawęzki wygnaniec — i on to ma być autorem tego artykułu. — — Drudzy wołali: ale kto inny Pawęzki, a kto inny wygnaniec — boście nie uważali d obrze. I poczęli wyrywać sobie dzien­ nik — ale że długi nieco artykuł, a w szy­ scy wielce ruchaw i, nikt niechciał cierpliwie przejrzeć ćwiartki — więc w śród śmiechów i wrzawy bezskutecznie przelatywał dziennik z rą k do rąk.

O r d e n tli cli. Ot co teraz to prafdzifa połnische Konfuzjon. — P. Tadeusz naropił ten cały Donnerwetter. — Ta jego gazet to jak Szprychwort mówi: — Rodzi gór i stęka, Muszy Doprodziej! a potem fyskakuje głupi mysz ! nascitur ridiculus mus — ale — das ist schon recht! — Ja z laski P. Tadeusza gazet, i P. C yrus, i jego diaplotins saper- mentskich dostał szelm — a teraz ten sam

(46)

P. Tadeusz i P. Cyrus i cala Herrschaft do­ stała schelm od gazet — das ist schon recht. — und ganz in der Ordnung — ha ! — ha ! ha ! to nie głupi gazet — dali Póg ! !

Cyrus który przez cały ten czas ani ruszył się z swego krzesła i teraz się w zdryga na krzyki nerw y drażniące , sło­ dkim głosem tak się ozwał:

— Cher Thadée! Uważaj no tylko coś ty narobił — pozbawiłeś mnie wygranej ostatniego r o b r a — puściłeś ten głupi ar­ tykuł między szlachtę jak dzika między ogary. (Ciszej.). Tylko no słuchaj proszę ciebie jak oni gonią i ujadają j a k b y n a o k o zwierza — a jeden drugiego nie sły­ szy i nie rozumie. — Mon Dieu, quel genre et quel ton! — a nadymili fajczyskami — tak że już poczciwy P. W erner, który sam tylko nie pali, pośród tumanów lulkowych jak cień Elizejski w transparencie się uka­ zuje. — Ale że ty Tądeuszku , nigdy od Twoich Krzemienieckich i Wileńskich naro­ wów odwyknąć nie możesz —

(47)

Et l’on revient toujours A ses premiers amours. To darmo.

T a d e u s z ( zniecierpliwiony przerywa mu). Daj no temu pokój, kochany Cyru- niu ! bo ty prócz Lwowa i Palais-Royal nic w tym artykule nie pojąłeś! (potem siadł na przeciw gospodarza domu). A C h a t e l a i n co mówi na to?

C h a t e l a i n (zbierając z flegmą karty do ciągnienia p a s i a n s u , tłumi w sobie wi­ docznie poruszenie). Ja m ów ię, kochany T ad e u szu , że te wszystkie literackie exal- tacye, rzeczy tylko pogorszają. — Ów po­ czciwiec , który ten tam artykuł napisał, jak większa część teraźniejszej, naszej mło­ dzieży , z a słowami tylko się ugania — kocha się w sentymentalnych uniesieniach — zacieka się w jakieś polepszenia idealne — mistyczne — a tu nie słów ale rzeczy trzeba — mon cher ! il faut du positif ; poj­ muje P an Dobrodziej ?

P. J ó z e f . Już ci to mi się zdaje rze-3* „

(48)

czą dość ważną — du positif — zgodzić się na to co znaczy O j c z y z n a ? co zna­ czy P o l s k a ?

C h a t e l a i n (z przyciskiem). Właśnie to mi się zdaje największy błąd tego rodzaju i d e o l o g ó w dobrodusznych — zwracać uwagę na znaczenie słów o które nikt nie pyta i nie trosczczy się? zwłaszcza s ł ó w tego rodzaju. — Rozczulać się nad niepo­ rozumieniem się jakowemś na które nikt nie narzeka. — Bo, dajm y na to (czemu przeczę), żę wielu z nas zupełnie inaczej w duchu swoim pojmuje te w yrazy — Goż złego może ztąd wyniknąć? — że ka­ żdy , jak on tam b re d z i, zupełnie będzie się różnił od drugiego myślami. — To być m o ż e , wielkie nieszczęście dla Filozofów niemieckich ale nie dla nas polaków, ludzi praktycznych, przekładających rzeczywistość nad czcze myśli. — Zawierz m nie, Tadeu- s z k u , żeby każdy z tych literatów choć przez jeden dzień zgłębił ducha pracy, po­ znał dobrze obowiązki właściciela, korzyści

(49)

liberalne posiadłości, de la propriété, jej dobroczynne wpływy na społeczeństwo, jej nieograniczoną moralną potęgę — (zapala się) bo praca zgłębiona w swoich podzia­ łach , w swoich stosunkach z osobistemi zdolnościami, w swojem stopniowaniu hie - rarchicznem jest najwyższem godłem rozu­ mnego człowieka — praca — —

P. J ó z e f (siadłszy kolo Tadeusza, z ci­ cha). Słyszysz jak tęgo promowuje sprawę S e n s y m o n i s t ó w ? (Głośno.) Proszę Cię Chatelcnie, byłeś ty tego roku na twoim toku, ty coś tak zgłębił ducha pracy?

C h a t e l a i n . Proszę Cię, nie przerywaj mnie. Praca, le travail, należycie pojęta, le­ piej nauczy każdego, co jest O j c z y z n a , co jest P o l s k a (jeżli już koniecznie idzie o znaczenie tych słów) jak wszystkie ideo­ logów całego świata d e f i n i c y e — o słowa wiecznie kłócić się będą — a na pracę — wszyscy rozumni od razu się zgodzą.

P. J ó z e f . Ażeby chłopi pracowali — to praw da że szlachta od razu na to się

(50)

zgodzi — tylko m u z y k ó w o zdanie nie- pytajcie.

C h a t e l a i n . Ale proszę Cię P. Józe­ fie ! — P racą odzyskują narody świetne w cywilizacyi stanowisko, które krnąbrno­ ścią i lenistwem postradały. — A lenistwo, w ybaczcie, panowie moi , to jest Polaków grzech pierworodny.

O r d e n t l i c h . Excelenz m a bardzo recht! C h a t e l a i n . Pracą więc tylko powstają i rosną narody —• pracą genialną — prze­ mysłem nie żydowskim, kupieckim, ale r a - c y o n a l n y m , i n d u s t r y ą en grand, na­ rodow ą, polityczną, zasilającą kraj potężną m assą kapitałów, która jest względnie ciała politycznego t e m , czem jest dla ciała lu­ dzkiego silna cyrkulacya najzdrowszej, naj­ czystszej krwi — jest ży ciem , jest p u l - s a c y ą serca jego — —

O r d e n t l i c h . Mit Erlaubniss Excelenz! to mój fach! a ja nie łupi fiolki Kapitał krfi w czlolieku. — I P. Graf sam często ma z tego fielki pid — a tylko cyrulik

(51)

A praham ko, głupi ży d — strasznie za piafki zd ziera — bo tu n aw et ordentliche piątki niem a. D a s is t ein w a h re s E l e n d !

Wszyscy się śmieją —

C h a t e l a i n (do W ernera). Szanowny nasz gościu, proszę Pana przyjść mi w po­ moc. Lubo m łody jesteś kochany gościu — jesteś uczeńszy i wytrawniejszy od nas. — (W ener się kłania i miłczy.) — O! wiemy, wiemy! Pańska skromność nie zbije mnie z tropu. — P. W erner jest biegłym Oryen- talistą — proszę nam powiedzieć — W szak­ że w Biblji, którą Pan czytasz w oryginal-

nyrn jej języku (niewiem czy Hebrajskim czy Chaldejskim, bo m y s t u d e n c i w tych materyach) napisano że nasz pierwszy ro ­ dzi« Adam, który był pierw szym , najwię­ kszym mocarzem ziemi, pracował około roli? Czy: to nie jest silny argument na m oją stroię — ? że praca jest dowodem wielkości człowieka ?

“W e r n e r (przybliżywszy się nieco, gło­ sem rieśm iałym ). P. Hrabia mnie zawsty­

(52)

dzasz wcale niezasłużonemi pochwałami. — Ja czytałem Pismo S. w przekładzie

wy-r

bornym naszego W uyki, od Stolicy S. ztwier- dzonym , i tam znalazłem te słowa Boskie o pracy A dam ow ej:

«Przeklęta będzie ziemia w dziele t\ro- «jem — w pracach jeść z niej będziesz po «wszystkie dnie żywota twego. — Ciarnie «i osty rodzić Ci będzie, a ziele bęćziesz «jadł z ziem i. — W pocie oblicza ¿wego «będziesz pożywał chleba aż się wrócisz do «ziemi z którejeś wzięty — (zatrzymuje «się trochę) dalej jest i to — boś jest proch « i w proch się obrócisz.» »

To jest powiedziano w Genezys o pracy do Adama.

P. J ó z e f . A to śliczna dla nas perspe­ ktywa protegowanej przez Ciebie pracy, kochany Chatelcnie! Daruj mnie Hrabio — powiedziałeś nam że praca jest dow»dem w i e l k o ś c i człow ieka, a z c y t a c j i P. W ernera o Adamie widzę tylko że praca jest oznaką jego upadku. — Dalipan mają

(53)

m u z y k i n asze racyą ż e nie ch cą w ielkich ła n ó w , ani z w ielkiem i bizunam i Ekonomów! Dalipan ! m ają racyą !

C h a t e l a i n. Ale bo ty kochany Sędzio, wszystko facccyami zbywasz — a ja na to zupełnie z innego zapatruję się stanowiska — ze stanowiska

---,P . T a d e u s z . Za pozwoleniem wszystkich w a s, łaskaw ych panów moich — piękne bar­ dzo rzeczy mówicie — aleścic zupełnie od materyi odbiegli. — Bene curritis sed extra

viam curritis. Pamiętam że to była ulubiona

senteneya professora naszego w Wilnie , nie- oszacowanego metafizyka, Ilabichta — którą nas Akademików w klubach porządnej dyskus- syi utrzymywał. — To była potężna głowa !

O r d e n t l i c h . Oj! to wielki musiał być glóf ten H abicht, jeśli was polnische Stri­ dente do Ordnung potrafi! zapędzić, meiner Seel! wielki glóf!

T a d e u s z . Za pozwoleniem, wróćmy do naszego pierwszego przedm iotu, do A r t y ­ k u ł u n a d e s ł a n e g o .

(54)

C h a t e l a i n kwaśny ciągnie w milcze­ niu p a s s i a n s . Cyrus prosi kam erdynera o wódkę Kolońską i skarży się że dostał m i - ‘ g r e n y z łaski Tadeuszka.

T a d e u s z (z poważnym uśmiechem). Darujcie Panowie moi, ale prawdziwie nie pojmuję dla czego tak bardzo obruszyliście się na ten pocieszny artykuł. Uważajmy go proszę , pod dwojakim w zględem , m y ś l i i r e d a k c y i , nie troszcząc się o cel do którego zm ierza, (boć takim porządkiem po­ winna postępować gruntowna k rytyka), a przekonam y się że nic w nim niema tak bardzo oburzającego. — Trzeba nam ko­ niecznie, szanowni przyjaciele, pozbyć się dawnego naszego polskiego narowu — przestać s e j m i k o w a ć w m ateryach li­ terackich , jak niegdyś w politycznych — co to każdy brał na serce wymówione lub powiedziane słó w k o , jakby ono dla niego napisane lub powiedziane być miało, jakby przy mówkę jaką ad kominem.

(55)

Tadeu-szku, już ci też kiedy kto co mówi łub pi­ sze, toć zapewne robi to dla człowieka ad

kominem, w pojedynczej lub mnogiej li­

czbie, bo o innych czytelnikach na tej ziemi niewiem.

P. T a d e u s z . P rzep raszam , przepra­ szam kochany Sędzio — właśnie też o to rzecz idzie co rozumiemy przez to słowo Człowiek. Czy tylko jednostkę drobną lu­ dzkości, z mało znaczącą osobistością uczu­ cia i p o m y słu , czyli też wspaniałą ideję człow ieczeństw a, przedstawicielkę wieczną d u c h a ś w i a t a , .w którym się koncentrują i przejaw iają wszystkie jego humanitarne w ła­ dze i żywioły. — De hoc agitur, mój Panie! P. J ó z e f (do Chatelena). Czy tak? by ­ waj że mi zdrów ! Adje! Już nasz P. Ta­ deusz w pada w Uniwersytetską S w a d ę . Szkoda tylko że tu niema Habichta, żeby się swoim uczniem takim nacieszył. — Dali- p a n ! wielka szkoda.

P. T a d e u s z . Dla tego, krytyka, w yż­ sza, prawdziwie filozoficzna, ma to sobie za

(56)

rzecz bardzo obojętną, d l a k o g o lub d l a c z e g o dzieło jakie jest utworzone. — Ja­ kie jego są tak nazwane p o ż y t k i m o ­ r a l n e , p r a k t y c z n e — bo to jest rzeczą Cenzury duchownej albo rządowej. W yż­ szą ona m a m issyą nad śledzenie takowych u ż y t e c z n o ś c i p o s p o l i t y c h . Ona w ka­ żdym utworze ducha bada i d e i autora — a jeźli ta jest sam obytna, genialna, tem sa­ mem jest ju ż m oralna — albowiem, wszy­ stko co geniusz wysnuwa z siebie i przeja­ wia organicznie, jest w świecie myśli prze­ cudnym f e n o m e n e m twórczego ducha, tego prawdziwego numen an und, für sich, jak mówi głęboko Hegel. Przejawienia więc ge­ netyczne ducha przychodzącego do samopo- znania, zum, Selbstbewusstsein (jak się w y­ raża szkoła niemiecka) m uszą być same sobie celem, bo nic niema wyższego nad nie, ani im równego. — Darujcie mnie że używam czasem w yrazów niem ieckich, bo my niemamy jeszcze dość wyrobionego ję ­

(57)

/

P. J ó z e f (patrząc na Tadeusza z lito­ ścią z cicha). Strach jak b re d z i! istny baka­ larz S zw ab!!

P. T a d e u s z . Powiecie mnie — ale by ­ w ają książki i mowy niebezpieczne, lubo je zaleca talent autora! — być takiemi mogą dla pewnej klassy ludzi, która wiecznie po­ zostaje i gmatwa się w ciasnej poziomej krainie p o j ę c i a , des Begriffes, nie mogąc się wzbić do wzniosłej strefy czystej I d e i — nie przeczę temu. — Ze stanowiska tylko I d e i można objąć wzrokiem wszystkie wiel­ kie zarysy wspaniałego obrazu ludzkości i natury. Tam to dopiero wszystkie pozorne a n o m a l i e tak świata m oralnego, jak fizy­ cznego , które ścieśnione pojęcie moralisty praktycznego albo naturalisty m iędzy zbro­ dnie i potwory m ieści, ukazują się Filozofa oku jako w ażne, potrzebne cieniowania, bez których nie mogłyby się w całym blasku wydać części światłe obrazu, bogate w cza­ rujące farby. Bez cieniu nie może istnieć a rcy - dzieło malarskie. — Idzie tylko o to,

(58)

ażeby je ręka mistrza biegłe urządzała. — Bez cieniów m ocnych, tak nazwanych p o ­ g w a ł c e ń prawideł moralnych, i p ó ł c i e ­ ni ó w namiętności zmiennych, nie będzie gry św iatła, efek tu , nie będzie doskonałego k o l o r y t u w wielkim obrazie ludzkości Cała rzecz jest w tem , ażeby geniusz przy­ gotował farby do swej palety. Mniejsza o to z kąd ich dobędzie, czy z podłych warstw z ie m i, czyli też z drogich kruszców. Wie­ my n. p. że najpiękniejszej barw y niebie­ skiej dostarcza tak nazwane acidum prus-

sicum, pierwiastek najpotężniejszej trucizny.

— Powtarzam więc że w oczach wyższej krytyki niemasz szkodliwych dzieł, tylko te które niedołężna mierność na świat wypu­ szcza — bo także utwory nie mają szcze- roty, n a i w n o ś c i nawet w błędzie — i to jest jedynie szkodliwem, bo to co nie jest szczerem , nie istnieje, jest fałszem — prze­ ciwnie, najśmielsze pomysły i czyny, jeźli są potężnie pochwycone duchem i wcielone w mowę o g n istą, same przyświadczają o

(59)

swoim genialnym bycie — b o w s z y s t k o c o j e s t r o z u m n e m , j e s t r z e c z y w i ­ ś c i e , a w s z y s t k o c o j e s t r z e c z y w i ­ s t e m, j e s t r o z u m n e — tać to jest głę­ boka zasada Systematu Heglowskiego. — G e n i u s z pojedynczy, jest tylko trybunem, m ó w c ą , reprezentantem wszystkich władz ducha świata — ( des Weltgeistes) — i to jest największym jego zaszczytem — bo ge­ niusz jest przed wszystkiem h u m a n i t a r ­ n y m . — Kiedy więc pytamy jaki być może cel jakiegokolwiek znakomitego utworu du­ cha ludzkiego ? Kwestya ta jest zupełnie próżna i bez zasady — dla tej bardzo pro­ stej przyczyny, że duch ten jest sobie sa­ memu c e l e m , jest dobry bo j e s t ; wszy­ stko także co on utworzy, dobre — b o j e s t , bo życie ma — i w pewnym względzie może on powiedzieć o sobie : ego sum qui

sum. Dla tego też i literatura ożywiona tchnieniem jego, jest sobie sama celem — a jeźli pewne um ysły znajdują w niej szko­ dliwe dla siebie żyw ioły, to z tej przyczyny

(60)

że one należą do rzędu a n o m a l j i natury, które w swoim rodzaju są także d o b r e jako k o n t r a s t y , jako ciemne farby, potrzebne malarzowi do wydatniejszego światła w obra­ zie. — Sowy, puszczyki, nietoperze, i wszel­ kie istoty źrenicy przytępionej, są dla nocy utworzone, tak jak orzeł z bystrym okiem jest wychowankiem promienia słonecznego. Nakoniec wyższa krytyka, zupełnie wyrugo­ wać powinna ze swoich badań c e l e p o ż y ­ t e c z n o ś c i m oralnej, praktycznej, dla tego także że one niezawsze pogodzić się dadzą z prawidłami kunsztu; a o p r a w i d ł a c h stanowić może tylko sam k u n s t m i s t r z , który jako niezawisły od nikogo prawodawca

w świecie m y śli, przez żadne samowolne

więzy ziemskie krępowanym być nie może. C h a t e l a i n . Dziękujemy za łaskę, ko­ chany Tadeuszku! To jeźli któremu z Twoich uprzywilejowanych genialnych kunsztmistrzów podoba się napisać arcy-genialnie (jak mi to niedawno zdarzyło się czytać w pewnej książeczce pod tytułem S ł o w a w d e s z c z e ) ,

(61)

że wszyscy co mało albo nie dosyć mają, wszyscy m łodzi, podrzędni, powinni w imie­ niu ludzkości wszystkim bogatszym starszym, wyższym w społeczeństwie na kark wsiąść, ażeby wszyscy wszystkiem k r a k o w s k i m t a r g i e m się obdzielili — w ówczas ka­ żesz nam kochany Panie być obojętnymi na cel takowego genialnego utworu — dać się złupić, obedrzeć, i z torbami z domów w y­ pędzić — i k o n t e n t o w a ć się tylko stra­ w ą um ysłową —1 to jest podziwieniem nad genialną sztuką takowego m istrza, który kilku karteluszami potrafił podpalić, zbu­ rzyć, do góry nogami przewrócić sp o ­ kojne siedziby nasze — bo naw et, ka­ żesz nam w zachwyceniu ogłaszać, że te wszystkie zuchwałe, podżegające, zaostrza­ jące broń na b ra c i, ogniste pomysły s ą d o b r e , dla tego że się w jakiejś wulka­ nicznej mózgownicy w ylęgły, jako r e p r e - z e n t a n t y wszystkich jacy tylko byli kiedy i będą Roberspierów, Dantonów, Babeufów, G ontów , Żelaźniaków et consortes. — —

(62)

Dziękujemy za łaskę — ale się na to nie piszemy !

P. T a d e u s z . I dobrze robicie — bo i ja się na to nie p isz ę ! — Ale u w a żaj, pro­ szę kochany Chatelenie, że te twoje bardzo słuszne oburzenie się, ten twój szlachetny zap ał, który z serca podzielam (oddziały­ wania przeciw energicznemu przejawieniu sił humanitarnych), jest w o d ą n a m ó j m ł y n , argumentem na poparcie mojej sprawy. Bo o cóż wam idzie? Skoro tylko ogłosiłem to wielkie prawidło Filozofji p o s t ę p u , że wszy­ stko co jest szczerem , naiwnem w duchu ludzkim , jest tern samem d o b r e m , idzie za tem że jak jest chwalebnem kiedy szcze­ rze, energicznie chcemy bronić korzyści po­ rządku nam sprzyjającego, równie jest chlu- bnem pod względem h u m a n i t a r n y m kiedy przeciwna strona naiw nie, szczerze, ener­ gicznie następuje na stary porządek, ażeby na jego gruzach nowy u tw o rz y ć, w któ- rym by duch świata [der Weltgeist) swobodnie rozwinąć mógł swoje siły.

(63)

W ięk sza c z ę ś ć słu ch aczów okazu je znaki w ielkiej niecierpliw ości. — Cyrus drzem ie z chustką w ręku

—-P. T a d e u s z (niezważając na to). Sami teraz osądźcie jak w tem starciu się ży­ wiołów sprzecznych potężnie objawiają siły ducha ludzkiego w społeczeństwie. — Albo­ wiem tak ze strony napastniczej, jakoteż ze strony broniącej się heroizm zbrodni, he­ roizm cnoty , najśmielsze przedsięwzięcia geniuszu, walczącego z przeciwieństwem, wielkie c h w a ły , wielkie u p a d k i, czarujące powodzenie potęgi m ateryalnej, estetyczna piękność cnoty, konającej z radością pod ciosem przem ocy, h u m o r y s t y c z n y wdzięk nikczem ności, pełzającej około bożyszcza szczęścia — na przem iany ukazywać się m uszą przed okiem Filozofa. — ' Nie jestże to w spaniały, nad wszelki w yraz bogactwem swem zajm ujący obraz ? — a zatem to wszystko co przyczynia się, co jest konie­ cznie potrzebnem do jego u tw o ru , nie jestże dobrem ? W cóż b y się obróciła Filozofia

(64)

H istory i, i te rozkosze umysłowe których ona dostarcza, gdyby w dziejach ludzkich nie było tych k o n t r a s t ó w moralnych, tego (że tak rzekę) k o n t r a p u n k t u w wielkiej harmonji natury? Słowem, gdybyśm y ciągle nie byli zmuszani do krwawego passowahia się z przeciwnemi siłami, jakżebyśm y sobie utworzyć mogli wspaniałą posadę h u m a ­ n i t a r n ą ? W cóżby się zamieniło ż y c i e n a s z e h i s t o r y c z n e , które się tylko wy­ snuwać może świetnie z owej walki prze­ ciwnych pierwiastków ? Nie było by w niem nic p o e t y c z n e g o — żadnego wątku do Homerycznego E p o s , do dramatu Szakes- pirow skiego, do humorystycznego natchnie­

nia Arystołanów i Molierów!!! — Widzisz w ięc, kochany Hrabio, że jakkolwiek po­ zioma myśl wzdrygać się na to m oże, przed wyższem atoli pojęciem ducha ludzkości, wszystkie te nam przeciwne działania, przy­ jęte w pospolitem znaczeniu za z b r o d n i e i a n o m a l i e m oralne, objawiają się d o - b r e m i w swoim c z a s i e i w swojej g a

(65)

-t u n k o w o ś c i . — Albowiem za pomocą tych to pozornych wrogów swoich, społe­ czeństwo przychodzi do s a m o p o z n a n i a

(zu m Selbstbewusstsein), do zbadania całej

swej potęgi żywotnej. A jeźli w pojedyn­ czych okresach czasu, pojedyncze jakie ciało polityczne upaść musi pod ich przem ocą — to takowy zgon cząstkowy mocniej jeszcze na jaw dobywa żywotne siły które prze­ mogły — i to idzie na korzyść ogółu — na korzyść ducha świata — który niczem nieza­ przeczone m a prawo przejawiać swobodnie życie swoje w f o r m i e jaka m u się widzi najdogodniejszą. Nawet Rousseau, który b ar­ dziej był poetą jak Filozofem, na wpół tę myśl odgadł, kiedy te pamiętne słowa kreślił: Une

nation n est pas obligee de valider ses actions.

P. J ó z e f . Dalipan i ja do twojej szkoły niemieckiej przystanę mój kochany Tadeu- szku — bo przypominam sobie, że w T a ­ d e u s z u Mickiewicza, stary klucznik Ger­ wazy coś podobnego mówi jak twoi Profes- sorowie Szwaby —

(66)

Z szary i z d o łu , w ielcy w ie lk ic h , m ałych • mali

Jak zaczniem c ią ć , tak całe szelm ostwo się zwali,

I tak zakw itnie szczęście i rzeczpospo­

lita! — — —

W szyscy w śmiech.

P. T a d e u s z . W yborny koncept! Dzię­ kuję Ci P. Józefie żeś mnie rozśmieszył i przypomniał żem się zbyt zapędził w wy- łuszczaniu wielkich praw ideł Krytyki. Sam widzę że w materyi o której była mowa z początku, wcale ich nie będę mógł za­ stosować — przepraszam was , przebrałem m iarkę — a ne quid nimis ostrzega staiy Horacy — ale wiem że mnie tego za złe niew eźm iecie, szanowni przyjaciele! w szak­ że się zwykle przebacza wielomostwu ludzi rozprawiających o swojem rzemiośle. Filo­ zofia była zawsze moją ulubioną cacką — może nawet za nadto — i to mnie nie raz martwi — bo w yższe strefy świata filozofi­ cznego nie są zawsze przyjazne boskiej

(67)

poezyi. (Z uniesieniem.) Ach! jabym chciał żyć i umierać p o e t ą w prawdziwem zna­ czeniu słowa tego — ale protestuję się — bez rym ów , bez końcówek — o! co to — to nie — to zostawuję wierszokletom. *— lecz p o e t ą życia — p o e t ą śmierci — (zamyśla się z rozrzewnieniem).

C y r u s (k tóry cokolwiek pierwej się już przebudził). Bogu dzięki! przecież po­ czyna już zstępować z ł y s e j g ó r y swo- je y poezyi i filozofji do nas ziemskich pro­ staczków! Mais quand aura-t-il tout dit??

C h â t e l a i n . Proszę Cię Tadeuszu, po­ wiedziałeś nam wiele pięknych rzeczy o ja ­ kiejś wyższej krytyce, któreśm y może nie wszyscy dobrze pojęli — przynajmniej ja — który w Wilnie niechodziłem na wasze Filozoficzne kursa — i byłbym dziesięć Ha- bichtów i Gołuchowskich oddał za jeden pa­ lec Andrzeja Śniadeckiego — ale mniejsza o to — radzibyśm y też jeszcze posłyszeć coś od Pana kochanego o n a d e s ł a n y m a r t y ­ k u l e , co tyle narobił hałasu między nami.

(68)

P T a d e u s z . Do niego więc przystę­ puję i wyznaję powtórnie że tak co do m y ­ ś l i jakoteż r e d a k c y i i c e l u do którego niby zm ierza, widzi mi się on bardzo n i e ­ w i n n y m . Naprzód, myśli bardzo są po­ spolite , tuzinkowe. —- Uskarża się ten po­ czciwy wygnaniec na jakoweś niepodobień­ stwo dla nas porozumienia się o znaczenie pewnych słów , jak o y c z y z n a i t. p., i uży­ wa wyklepanej figury pomieszania języków przy budowaniu wieży Babilońskiej. — Nie- zastanowił się dobroduszny literat, że roz­ gałęzienie języków dowodzi rozgałęzienia po­ m ysłów , bogactwa intellektualne rodu lu­ dzkiego. Miasto starej facecyi o w i e ż y B a b i l o ń s k i e j , nastręczało mu się tu pole choć nawiasem napomknąć o duchu S e m i ­ t y c z n y c h j ę z y k ó w , o ich stosunkach z C e l t y c k ą m ową, matką rodzajną wielu języków Zachodnich stref świata — wykazać zasadę h i e r o g l i f u wschodniego i starej R u n y S k a n d y n a w s k i e j , bo w tych ta­ jemniczych zabytkach starożytności ukrywa

(69)

wie dowód że nie z j e d n e j p a r k i mał­ żonków, ale z kilkunastu a może z kilku­ dziesięciu szczepów pierwotnych, ród ludzki powstał i rozmnożył się. — W tym p rz e d ­ miocie wiele ważnych odkryć winniśmy tego-

»

czesnej świetnej nauce f i l o l o g i c z n e j . W e r n e r (wpadając w peryod Tadeusza, poważnie) które prawie wszystkie najwyra­ źniej stwierdzają to co G e n e z i s nam po­ daje o początku rodu ludzkiego. — (Uśmie­ chając się.) Daruj Panie Tadeuszu żem za Ciebie zakończył tak twój peryod — był­ byś to niezawodnie sam wyznał gdyby Ci R u n a S k a n d y n a w s k a nie zawadziła była po drodze — i nie sprawiła roztargnienia.

P. T a d e u s z a (wesoło). I gdybym nie byl zapomniał że rozprawiom o tych rze­ czach w obec tak biegłego orientalisty jak szanowny nasz P. W erner. — Mea culpa — ale poprawię się — poprawię się — i kie­ dyś Pana Dobrodzieja będę prosił o konfe- rencyę na cztery oczy w tej ważnej materyi

(70)

— bo ja lubię rzeczy systematycznie tra­ ktować. — (Z przekąsem ). Kto w ie? może też i ja będę jednym z konwertytów Pań­ skich.

W e r n e r (uśmiechając się). Ja zawsze gotów na rozkazy pańskie — ale na to nie trzeba żadnego mego Apostolstwa. — Pan Dobrodziej sam sobie będziesz apostołem, skoro ze zwykłym swoim talentem rozpa­ trzysz się dobrze w rzeczy — ale ja także poczuwam się już do grzechu z przerwania tak zajm ującej dyskussyi o wiadomym Ar­ tykule: prosimy Pana — dalej.

P. T a d e u s z . Nic nie znaczy — bo i autor Artykułu wcale się nie wdaje w tako­ we naukowe przedmioty. —• Gdzie tam! — woli on czynić nam w yrzuty (przyznać m u­ szę czasem dość trafne i pocieszne), że my się jakoś porozumieć nie możemy w słowie o j c z y z n a — że ją każdy inaczej poj­ m u je — jest to praw da, ale wielki k o m u n a ł i d z i e c i ń s t w o . — To jeszcze za Zygmun­ tów i Sasów księża i Jezuici aż do

(71)

znudzę-nia klektałi szlachcie, ale szlachta nieposłu- chała ich — i dobrze zrobiła. — Bo przy­ puśćm y, żeby wedle życzenia autora w szy­ scy się zgodzili na znaczenie słowa tego — wyobrażenie takowe musiało by być konie­ cznie ograniczone, o d j e m n e , a n t i - l i b e - r a l n e — dla tej bardzo prostej przyczyny, iż O j c z y z n a jakąśm y m ieli, kiedy księża i Jezuici rej wodzili, małoby nam była przy­ datną wtedy kiedy inne potęgi intellektualne górę wzięły w Polsce — kiedy duch h u ­ m a n i t a r n y i wiedza musiały prym otrzy­ mać. — K sięża, Jezuici, dążność katolicy­ zmu, były to rzeczy dobre swego czasu — inne c z a s y , innych potrzebują sprężyn i dźwigni. — Suum cuique.

■ r . ,

W e r n e r nieco poruszony, zdaje się że co chwila zabierze głos — lecz niehawiąc poskramia swe uczucia :— widać że mocne powziął przedsięwzięcie nie przeryw ać w ię ­ cej dyskussyi.

P. Tadeusz więc swobodnie tak dalej ciągnął rzecz swoją.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Częstość występowania w okresie pooperacyjnym 4 wyodrębnionych zaburzeń krzepnięcia określanych przez tromboelastometr u badanych chorych, w zależności od efektu działania

b) dwóch nauczycieli z danej lub innej szkoły tego samego typu prowadzących takie same zajęcia edukacyjne. Ustalona przez komisję roczna ocena klasyfikacyjna z zajęć

Zgłoszenie do odprawy celnej nie może nastąpić przed dostawieniem towarów do urzędu celnego. Towary powinny być zgłoszone do odprawy

To bowiem w praktyce życia codziennego ujawnia się siła działania podmiotów tego życia, których wybory i decyzje determinują sens i funkcjonalne znaczenie

Wykorzystuje w pracy narzędzia, aplikacje i programy do komunikacji.

Rzeka przepływa przez 8 polodowcowych jezior, by w końcu zatrzymać się w objętej strefą ciszy Rospudzie Augustowskiej - chwyć więc za wiosło i pozwól się nieść jej łagodnemu

 Wszystkie drużyny uczestniczące w rundzie wiosennej sezonu 2020/21 w rozgrywkach Młodzików D1 (w sezonie 2020/21 rocznik 2008 i młodsi), tracą prawo uczestniczenia w

Przedmiot rozważań, jaki został ujęty w ty- tule, wskazuje na niezwykle istne procesy zachodzące pomiędzy uczestnikami stosunków międzynarodowych, które nie ograniczają się