• Nie Znaleziono Wyników

Wycinki prasowe Emila Zegadłowicza : wycinki dotyczące twórczości pisarza z polskich czasopism

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wycinki prasowe Emila Zegadłowicza : wycinki dotyczące twórczości pisarza z polskich czasopism"

Copied!
123
0
0

Pełen tekst

(1)

Z pracowni artystyczno-literackiej

profesora 1 Chrzanowskiego.

(„O k sięg a ch narodu i pielgrzym stw a p o lsk ieg o A, M ickiewicza napisał Stanisław Pigoń. — P race h isto ­ ryczno-literackie Nr 1, Kraków 1911. Skład głów ny G. G ebethner i W olff. — Kazimierz B ereżyń sk i: F ilo ­ zofia Cypryana Norwida. Odbitka ze Sfinksa. W ar­ szaw a 1911. — W acław Orłowski: P ieśń legionistów : „Jeszcze P olsk a nie zginęła" jej p ow stanie i historya,

Kraków, 1911 D. E. F riedleia“).

„Dobrze odczytuj i kończ w sobie“ te

słowa Norwida z epilogu „Promothidiona"

możnaby umieścić na odrzwiach seminaryum

historyczno-literackiego prof. J. Chrzanow­

skiego.

Długie lata system pracy naukowej pod

specyalnym prowadzony kierunkiem nie po­

zwalał na rozwój szczery i zdr wy młodych

sił nie mógł hasłami przedawnionemi zbudzić

nowych wartości.

Przy końcu anachronizmer zdał się sy

stem ten nawet najzagorzalszym zwolenni­

kom.

Czas zrobił swoje. — Przrbyła nowa si­

ła, młoda, sprężysta — pełń; zapału i głę­

bokiej erudycyi i co najwaar ejsze — miło­

ści przedmiotu 1 młodzieży. — Zawrzało jak

w ulu.

Całe zastępy młodzieży znajdują pole do

pracy naukowej; duży i umiejętny wybór

tematów i zwiększona swoboda w wypowia­

daniu myśli pozwala na wyszukanie odpo­

wiedniego — dla poszczególnych indywidua-

lizmów czy gustów.

A jeżeli pion tych prac wydobędzie się

poza ścisłe, uniwersyteckie szranki — przed

forum publicum — to można być pewnym,

że godzien tego. Dobre czytanie — jasne

zdanie sobie sprawy z istoty przedmiotu, z

jego genezy i życia jego w dotychczasowych

pracach historyczno-literackich, a bodaj, czy

i nie jego uzasadnienie życiowe — koń­

czenie w sobie — przetrawienie i dochodze­

nie do własnych rezultatów — oto ich za­

leta.

Taką pracą sumienną i z niepośledniem

zacięciem krytycznem napisaną, jest p. Sta­

nisława Pigonia: „O księgach narodu i piel-

grzymstwa polskiego".

Zakreślając szerokie tło historyczne, bez­

pośrednio po r. 1831. — z wielką falą emi*

gracyjną dążącą przez Niemcy do Francyi —

opisując tworzenie się w łonie Jej idei o

posłannictwie Polski — a następnie — ge­

netycznie — przemiany wewnętrzne Mickie­

wicza w tych latach do r. 1832 — wpływ

na rozwój mistrza raligijno*mistycznych te-

i oryi Oleszkiewicza (malarza ze szkoły Szmu-

, glewicza i Dawida, zamieszkałego w Peters-

i burgu), Tomasza a’ Kempis („Naśladowanie

. Chrystusa") X. Chołoniewskiego i X. Lame-

nnais — dochodzi w rozdziale III cim swej

, pracy do rozwoju treści i wartości „Ksiąg

narodu“ — i do ich wielkiego znaczenia

wychowawczego, do ich misyi budzenia „bo­

haterskiej miłości Ojczyzny przez zaparcie

się siebie".

Książka p. St. Pigonia, wogóle w naszej

, literaturze pierwsza, traktująca o Książkach,

jak już z pobieżnej treści widać, posiada zalety:

? sumienności (dowodem ogromna i wyczerpują-

, ca znajomość bibliografii i przedmiotu) zdol­

ności do wysnuwania ze starych, a jednak

często źle zrozumianych przesłanek nowych

. koncepcyi i jasnego a nawet może i orygi­

nalnego w niektórych określeniach stylu. Te

. zalety biorąc pod uwagę można gorąco za-

k chęcić młodego historyka literatury do dal­

szej pracy w dziedzinie przez siebie umiło­

wanej.

(2)

„Filozofia Norwida“ p. Kazimierza Bere-

żyńskiego — to temat zgoła w krytyce na­

ukowej nie ruszany, dodajmy „ hieroglificz-

ność“, jako zasadniczą cechą twórczości Nor­

wida, jego umiłowany sposób wypowiadania

się w symbolach — zrozumiemy ile trudu

miał autor w samem rozpatrywaniu, układzie

i segregacyi poszczególnych myśli.

Pracą swą nazywa sam autor rekonstru-

kcyą filozofi Norwida. Zdaje sobie sprawą,

że ta rekonstrukcya może być pod wielu

względami niedokładną, Do fachowej krytyki

należy błędy wyszukać, niedomówienia spro­

stować. Tutaj zaznaczyć należy, że trudy o-

koło pracy łożone opłaciły się sowicie —

dzieło nie mija sią z celem. Przy jego pomo­

cy czytelnik przedrze się przez mroczny bór

ducha Norwidowego znachodząc wzdłuż żmu­

dnej drogi znaki wytyczne — drogowskazy,

doprowadzające do syntezy.

W treści samej zajmuje sią p. K. Bere-

żyński specyalni© filozofią słowa, poglądami

religijnemi i historyozoficznemi Norwida,

mniejszą uwagę zwracając na tegoż poglądy

estetyczne, co do których istnieje kilka roz­

praw w literaturze (St. Malczart: „Poglądy

Norwida na sztuką narodową4 ; Piotr Bań­

kowski: „Norwidowe poglądy na sztukę“).

Wogóle jest to w tym rodzaju praca pierw­

sza, którą tak ze wzglądu na treść arcycie-

kawą, jak niepospolite wczucie sią krytyka —

artystycznem umiłowaniem przedmiotu spo­

tęgowane — z całem uznaniem powitać na­

leży.

W rozprawie „Jeszcze Polska nie zginęła4'

zebrał pan Wacław Orłowski dotychczasowe

wyniki badań nad genezą pieśni legionóws

skrupulatnie Tozpatrzył źródła pamiętników

i ulotnych pism z owej epoki, jak i opraco­

wania współczesnych historyków n. p. Ko­

rzona, Smoleńskiego, Baszykowskiego, Ga-

dona i innych.

„Jeszcze Polska nie umarła" (tekst pier­

wotny) powstała na ziemiach włoskich. Na­

pisał ją Józef Wybicki, poseł na Sejm czte­

roletni, autor „Listów patryotycznych“, wie­

lu listów, odezw i pism politycznych, rzuca­

jących światło na ówczesne stosunki naro­

dowo emigracyjne.

Na podstawie skrzętnych rozpatrywać,

stara sią p. W. Orłowski ustalić daty napi­

sania pieśni legionów na r. 1799.

Co do muzyki pieśni legionów tradycya

wskazuje, jako autora X. Stefana Ogieńskie-

go; z całą stanowczością stwierdzić się tego

nie da; możliwość, że i muzyki autorem jest

sam Wybicki nie jest wykluczona.

Rozprawą kończy autor trafnie wyjąt­

kiem o pieśni tej z dzieła St. Witkiewicza

(o Janie Matejce): „Słowa te to nasz najwię­

kszy, najpotężniejszy skarb narodowy i czło­

wiek, który je wypowiedział, powinien być

czczony na równi z największymi geniusza­

mi, jacy Polsce przyświecają.

„Słowa te jednak są tak konieczne, tak

z nami zrośnięte, iż sią zdaje, że każdy je

sam wiedział, że sam je, zanim żyć począł,

wypowiedział, lub, że sią urodziły gdzieś w

niebie nad polską ziemią, że nie było i nie­

ma wiadomego człowieka, który je wymówił

pierwszy, dla wielu też nawet jego nazwisko

jest nieznane".

(3)

£v. rCOmOWSKl I EM. ZEGADŁOWICZ.

O p o ezji m u rzyńskiej.

Pomysł przyswojenia literaturze pol­

skiej poezji murzyńskiej/wyłonił się z za

ga^nień o poezji ludowej w ogólności,

w szczególności o poezji prymitywisty-

cznej, więc właśnie tej jawiącej się w

W^źle skrzyżowania wrażliwości dziecię

eej czy murzyńskiej.

O osobliwości poezji*ludowej decy­

duje SPOSÓB TWORZENIA; polega on

na bezpośredniej, niefrasobliwej, bezi­

miennej,

komunistycznej

przerzutni

odczuć i myśli w obrazowanie główne.

Bezsprzecznie najpierwotniejszą for­

mą poetycką jest krzyk; bólu i radości.

Bezpośredniość, oszczędność obser­

wacji, wzmożone przez to napięcia u-

czuciotoe ześrodkowane na szczupłej

przestrzeni, oto główne momenty tre­

ściowe poezji murzyńskiej.

Formalnie poezje te są poprostu ńie-

przetłómaczalne; wnętrze ich ponure,

barwy krzepnącej krwi, niesamowite*

hypnętyzujące jak oczy kobry, straszne

jak moczar w ostępie puszczy, zagadko­

we niesłychaną różnicą zobowiązań ży­

ciowych (plemiennych, religijnych, oby­

czajowych i t. p.)j rym nieistnieje — w

każdym razie niezwykle rzadko — ja­

wiąc się raczej jako współdźwięk gwary

niemowlęcej; rytm zarywany, niespokój

ny, gorączkowy (poezja jest stanowezo

objawem choroby u murzyna), to znów

leniwy jak „fale zaglinionej rzeki“, mo­

notonny, bezprzestrzenny.

Wszystko to wyczuwa się zaledwie

poprzez wyjące podźwięki,

Tłómacze starali się wybrnąć z tej

Hanowej plątaniny w ten sposób, iż u-

zmysławiali sobie, jakby to i owo wyra

ził MURZYN dźwiękami polskimi w za­

kresie kiełkujących (rzekomo jeno mart

wych) form gramatycznych.

Wiedza dzieli twory ducha murzyń­

skiego na zasadnicze typy: epiezny (wal

ki, polowania, bohaterstwa, kult wład­

ców). dramatyczny (djalogi obrzędowe,

przedstawienia wojenne, igry zalotne,

j

Oraz rodzaj łitanji pogrzebowych, w któ

ryćh dwaj kapłani na przemiany prze­

wodzą chórowi odpowiadającemu), liry­

czny (przyjaźń, miiość, sny, przeczucia),

oraz typy pośrednie: obyczajowy (zawo

$y, ceremonje),

filozoficzno-religijny

(kult przodków, liturgja, fetyszyzmj. Nie

tego szukaliśmy (tak jak nie wsłuchiwa­

liśmy się w pobrzmienia modnej

1

'art

neigre).

|

Wybraliśmy (z nielicznego zresztą

raaterjału) te utwory, które wydały się

nam najbardziej istotne, charakterysty­

czne z uwagi na czujność poetycką.

Osobiście nie twierdzimy, iż jesteś-

ftiy poezją murzyńską zachwyceni; nie­

mniej nauczyła nas ona wiele, a przede-

wszystklem czci dla BEZPOŚREDNIEJ

KONIECZNOŚCI TWORZENIA.

Podajemy kilka przykładów poetyc­

kiej twórczości murzynów plemienia

N!am—Niam. *)

*) Niam—Niam (t. j. żarłoki tak rwani

przez sąsiadów Z powodu przypisywanego im łu

dożcrstwa, sami zaś nazywają się S a n d c h ) jest to naród murzyński, zam ieszkujący w pół- aocno-środkowej Afryce przestrzeń kraju od 20 do 24 stopnia długości wscib. i od 6 do 4 szero­ kości północnej. Pierw sze wiadom ości o tym narodzie przynieśli do Europy: Petherik {1853} i bracia Pancout, a za nimi Piaggia (1863) i Hen- giin. Schweinfurth w reszcie zbadał najdokład­ niej te strony w r. 1870.

(4)

PIOSENKI PLEMIENIA NIAM-NIAM.

1

. NI AM,

ja — nlam

Ja — wódz

ja — koniec

śmierć wziąć na moich wargach

i w oku śmierć się lęc

maska ojca — ojca na odrzwiach

i wiele wiele mięs —

chociażby zginąć świat f wieś

ja trwać dopóki wróg mój trwać

la słoń

*7

1 on giez

ze skóry jego bęben mieć

na kościach jego grać

i w bęben bić i wyć

on umrzeć a ja żyć

ja — sam

ja — wódz

ja — niam

niam.**)

2. S I E W .

ziarno siać: szu — szu

szu —

rosnąć yams***) tam i tu —

dużo — dużo — ile palców u rąk

i u nóg u całego plemienia

I brodawek u palmy na korzeniach

na prawo i na lewo — i znów

aż pot ociekać z czoła:

fuu---—— niech sąsiadowi zginąć przenlczne

kłosy

gdy moje yams obsiadać codzień

krople rosy

— ziarno siać: szu — szu — szu —

rosnąć yams wszędzie: tam i tu.

*■*) Ja — niam—niam... Celem wzbudzenia postrachu wśród wrogów, murzyni plemienia Saudeh sami nazywają siebie: Niam—Niam.

***) yams — roślina pożyw na z gatunku Diścorrea, rozpowszechniona na terenie Afryki Środkowej.

3.

Z A L O T Y.

kto czekać mnie w gąszczu yams

jak gwiazdy dwie a może cztery

nie wiedzieć nikt —

nie wiedzieć nawet ja sam

nad słoni mruk I krzyk pantery —

— przecież to — Syme — *** )

— u — aaa — yaa

-co cycków dSpgich nosić wory —

na podścielisku przenicy

w rozkoszy trwać

i więcej nie być chory

-— od brzucha twego aż do gwiazd

ile much jadowitych

O D REDAKCJI.

Zgodnie z zapow iedzią (Nr. 4 „Republiki"] i podajemy czytelnikom naszym w yjątki z , A n to ­ logii poezji murzyńskiej Niam—Niam", w tłóma czeniu i trawestacji tw órczej paetów Edwarda K ozikowskiego i Emila Zegadłow icza, znanych ogółow i czytelników z „Ponowy" i „Czartaka oraz z kilku tom ów poezji oryginalnych. Cie-

prz2leci przez

kawa ta książka jest już pod prasą i wkrótce t y d z i e ń ukaże się na półkach księgarskch. Uważaliśm y

Odkąd WSZyStkO to ŻUĆ

\

ssać

ga. nader pożyteczne zapoznać szerszy ogół z

POprOStU tak

na cyckach któi©

charakterystyczniejszym i wzorkami tw órczości

widzieć

— potem nadchodzić wieczór ten

gdy głowę zwiesić na plecach

i więcej nie nie żądać

od ust i nóg —

i tylko: tse — tse — tse —

jak jęk na pustyni wielbłąda*

4.

N A D R Z E K A ,

fal# — fale ząglinionej rzeki

— deszcze wielkie — góry za górami

żółwie — fale żółte — leniwe

mrużą powieki

fale — żółwie żółte

i my sami

wiatr gorący piasek gorący

i twe dało gorące

spotniało:

murzyńskiej przed ukazaniem się autologji w druku. Tłumacze poprzedzają nadesłane trawe- stacje króciutkim w stępem (wyciąg esencjonal- ny z dłuższej przedmowy do antologji), lecz mi­ mo to pew ne ustępy—naprz., w „Zalotach"— mogą w yw ołać zarzut, że piosenki murzyńskie nie nadają się do publikacji w gazecie. Jesteśm y innego zdania. W obec drożyzny, now a książka stała sę rzeczą niemal luksusową i przeciętny pracownik um ysłow y nie może sobie na kupna jej pozw olić. Czasopisma literackie nowego kierunku ukazują się rzadko, na prowincję d o­ chodzą późno i, z braku reklamy, nie docho­ dzą zw ykle inteligenta, pragnącego coś w iedzieć z dziedziny now ości literackich. Jedyną w ięc drogą uprzystępnienia ludziom pracy um ysłow tj now ych zdobyczy literackich—jest dziennik.— z a g l i n i o n e

fale - (ale - fale migocące Nies‘et*

, "M poczytnielszych pism

fale — fale — lale — fale — fale

ząglinionej długiej — długiej rzeki

choć dalej — daleko od spieki

— woda sama — niebo samo

— i my sami — za górami

żółta rzeko i ty spotniało

żółta niamo.

*) Syme — imię kochanki czy narzecze nej.

Tłómaczyli i tworzyli

£dward Kozikowski i Emil Zegadłowicz.

warszawskich i lw ow skich—z wyjątkiem „Kurje ra Polskiego"—nie dopuszczają do głosu lite ­ ratów now oczesnych. „Republika" trzyma się taktyki w ręcż przeciwnej. N iejednokrotne pro­ testy ze strony konserw atyw nie usposobionych czytelników naszych, oburzonych rzekomym „futuryzmem" (?!) niektórych poezji lub felje- tonów —są rzeczą zupełnie naturalną: sw ego cza su nie chciano drukować w odcinku Żeromskie­ go, a gdy „Nowa Gazeta" Zamieściła „Dzieje grzechu"—pow iedziano, że Żeromski „poroz­ w ieszał w eleganckim salonie literatury polskiej cuchnące pieluchy"...

TrudnoJ Konserwatyzm w szelki jest rzeczą niezbędną i naw et arcypożyteczną—bo jakżeby dojrzeć miało ziarno rzucone, gdyby je nie za- ^ sypać grudką zoraną i nie pozw alać siać na tąż glebę ziarno now e, póki stare nie da plonu, Tem nie mniej, młoda litratura polska musi wyjść ze sw ego poddasza na forum szerokie, mu si dać znać o sobie masom. Czas przełamać bierny opór naszego paraljańskiego zaścianka — i pokazać to, co już dawno w Europie zyskało sobie prawo obyw atelstw a, ba, w ięcej—bo już stało się podwaliną w budowie now ych warto­ ści artystycznych.—N ie zrażajmy się w ięc okru- tnem harbarzynstwem „murzynizmu"—i spró­ bujmy w yłow ić z tych naiwnych prymitywów pierwiastki tw órcze i zdrowe, któremi wartoby zasilić naszą przemądrzałą w dociekaniach psy­ chologicznych i społecznych i m ocnó już nudną literaturę przedwojenną, która i teraz jeszcze wygrywa na sw ych katarynkach staromodne w alce m iłosne i w szelkich odmian „wełt- schmerz”.

(5)

A n t « l o g j s p o e z j i m u r a y iH ik l^ « H ia n * * f p ió r a E m ila Z e g a d ło w i­ cza i S d w a rd a K ozi ko w sk i e g o u k a a a ła tAą na p ó łk a ch k s ię g a r s k ic h . Z a w io ra o n a « m - r«g w i« r s « f p o s is d a ją o y o h ptarw sssofjjędw i w a r to ść , d z ię k i h*B p o ś r e d n lo ś a i i sriJl?. w y - rajsiu

.NY KURYER CODZIENNY" — Nr. U l. Wtorek, 19 czerwca 1923 r.

i „ANTOLOGIA POESYI MURZYŃSKIEJ NIAM- ! I NIAM. Przekłady E. Kazikowskiago i E. Zegadlowi- j i cza”' Wadowice, sir. 32.

Zbiorek znamienny ze względu na modną, dziś na zachodzie 1‘arł ntigre, będącą wyrazem poszukiwania nowych sensacyi twórczych w sferze piymitywów. Tłumacze polscy, obaj młodzi i zdolni poeci z war­ szawskiej grupy ,,CzartaJta“ wybrali, jak piszą, w przedmowie, te utwory, które wydały się im najbar­ dziej istotne, charakterystyczne z uwagi na czujność j poetycką"; powodowała nimi „cześć dla bezpośre­ dniej konieczności tworzenia”.

(6)
(7)
(8)
(9)

W 39 numerze „Przeglądu Warszaw­

skiego" pojawiło się studjum znanego na­

szym czytelnikom poety i krytyka Jana

■Nepomucena Millera p. t. ,,U źródeł uni­

wersalizmu w poezji polskiej

Autor pod­

daje w niem — między innemi — rewizji

„masz stosunek do Pana Tadeusza ze wzglę

du na rolę, jaką utwór ten spełnił i spełnia

w umysłowości polskiej". Na ten rodzaj

„rewizji'* nie zgódzi się chyba nikt. W ża-

,den sposób z epopei mickiewiczowskiej nie

“da się uczynić jakiegoś proszku nasennego,

łrfóry zakonserwował „pewien typ paso-

rzytniczy żyda", ani z Robaka „pokutują­

cego zbrodniarza**, ani też arcytworu tego

uznać nie mażemy „za książkę napisaną w

chwili znużenia, rezygnacji** i t. p.

Tego rodzaju >,rewizja" Millera wyni­

kła, zdaje mi się z ‘pomieszania metod kry-

(tycznych, z szukania „problematu** tam

gdzie go niema, z zastosowania kry ter j um

oceny społecznej, „uniwersalistycznej", wy­

rosłej dzisiaj, na tle życia współczesnego

względem dzieła przeszłości rozgrywającej

się w formach zupełnie odmiennych od

lorm życaa i myślenia dzisiejszego. Millero­

wi przyświeca w jego riekawem skądinąd

sttrdjum ideał twórczości natężonej, tragicz

nej (jak St. Brzozowskiemu), łamiącej się

i pasującej z zagadnieniami, które nasza

^świadomość kulturalna** musi przerobić,

przetrawić, jeśli Polska ma się rozwinąć

jak ,,każde inne państwo" (Wyspiański).

Ten postulat poddał mu metodę krytyczną,

która w zakresie twórczości artystycznej

może doprowadzić do uchybień i pomyłek

nawet w stosunku do dzieł współczesnych

a cóż dopiero względem takiego cudu poe­

zji, pomnika kryształowej czystości słowa

naszego, jakim jest „Pan Tadeusz**. Kra­

wiec dzisiejszy nie uzna piękna, szyku, wy­

gody kontusza ale fuszerem byłby kostju-

molog, któryby kontuszowcowi zarzucił, że

nie nosi spodni z mankietami albo ażuro­

wych skarpetek, jak warszawski goguś. Go-

gusie z epoki Pana Tadeusza woleli żaboty

i koronki.

Miller uznał w Panu Tadeuszu to. co

dogadza jego teorji („siłę dziej ową prze­

wagę masy nad jednostką i t. d.), odrzucił

to, co z nią nie rymuje.

Czytając te rozważania chciałoby się

zawołać: Ależ kolego a ten wiersz naprzy-

kład, ten choćby jeden jedyny: „Ja ileż

wam wintenem, o domowe drzewa!“ a ów,

a tamten — wszystko razem.

Nie —

Pana Tadeusza nie ruszy nikt nigdy. To

góra, którą wyniósł z otchłani czasu sam

genjusz narodu, i będzie ona, trwała po ko­

niec czasów, jaik Homer i Dante.

Niemniej całe, niedokończone jeszcze

studjum — jak i cząstka jego traktująca

0 ,,uniwersalistycznej tendencji’* albo bra­

ku jej u Mickiewicza — jest napisana ze

świadomością wagi pracy podjętej, nie za­

wiera nic a nic z panufletu, Miller myśli,

roztrząsa, zastanawia się, charakteryzuje

stylem jasnym, żywym, ostrym — logicznie

1 zgodnie ze swem założeniem naczelnem.

Tymczasem rozorawa jego, a raczej

związany z nią art. Millera o „Panu Tadeu­

szu ‘ w „Wiadomościach literackich" ścią­

gnął na głowę oisarza burzę.

(Pisały o

nim: „Gazeta Warszawska** i «,Myśl Narb-

dowa* — p. Pieńkowski. „Warszawianka"

— prof. Chrzanowski, „Słowo" wileńskie—

Cz. J., „Słowo Polskie" lwowskie — p. II.

(10)

| Życzyński, „Kurjer Poranny" — p. B. Lu­

tomski i kilka innych). Oprócz p. Cz. J.

ton innych artykułów grzmi slraszniem o-

burzeniem. Świętość narodową zbezczesz­

czono; tradycji nie łamać; żydowska robo­

ta — przemakają się nawet jakieś ciemne

aluzje, zagadkowe insynuacje. W dysku­

sję literacką wniesiono harmider ujadań,

poshiguijąc się bronią nieprzyzwoitą.

A

przecie wszyscy to pamiętamy, jak to

współpracownik kilku z tych gazet A. No-

waczvński pluł na „Trójcę romantyczną** i

gwizdał na nią — i nic. Nie pdkalał, nie

zaszargał, nie był ani żydowskim sługą ani

nie podlegał wiatrom wschodnim.

Albo

kiedy ś. p. pro!. Stanisław Tarnowski plótł

duby smalone na temat Towianizmu, robiąc

z wieszcza jakiegoś obłąkańca — też nie

było biuźnierstwa, bicia w kotły, ani zgro­

zy.

Mickiewicza dzieła poetyckie, zarów­

no jak dzieła jego ognistego żywota, były

i pozostaną nieśmiertelnie. Argumenty Mil­

lera są fałszywe, afle wypowiedziane z głę­

boką czcią, której niema ani u Tarnowskie­

go and u Nowaczyńskiego. ani u tylu innych.

Więc chyba Miller poruszył jakieś taj­

ne, ukrywane wstydliwie fałsze tkwiące w

sferach „tradycyjnych" w pojmowamiu Mic­

kiewicza? Dla nas jest on nietylko wiecz­

nym rewolucjonistą „Ody“ i Fairysem^

twórcą „Dziadów** i „Pana Tadeusza'*, ale i

zarazem uczniem i prawą ręką wyklętego

przez Rzym Towiańskiego, i przyjacielem

socjalistów i rewolucjonistów, i filosemitą

i trybunem ludu, i dziennikarzsm — a tak­

że jurnym przyjacielem Puszkina.

Cały

Mickiewicz jest olbrzymem pieśni i czło­

wieka, zarówno ten. który gromi kościół w

swych artvkułach, jak nawet ten, który ba­

wi sie w

0

desie. Mickiewicz był pełnym

człowiekiem i w tej pełni (włącznie z jego

, ,gr z echami “ także) kochamy go, czcimy iny

— którzy nie zawsze wiemy, jakie to zna­

czenie ma •dwuznaczne słówko „tradycja**.

My sobie bowiem drwimy z bardzo wielu

tradycyjek — jak np. i z tej która chcia­

łaby z wieszcza uczynić kukłę narodową,

maskę, prowadzącą do grobów i potępioną

w „Wyzwólenau“. Może to lę „tradycję**

naruszył MilUr

{śladem Wyspiańskiego)

i za to mu się wymyśla — zamiast spokoj­

nie mu wykazać, że nie ma słuszności?

Bo skąd i dlaczego ta irytacja i te in­

synuacje? Odkądże to w Poilsce niewolno

myśleć? Cóż to za mody zaczynają się

wkradać , mody zaiste godne niewolników?

Czy Shaw nie tyrpie i to mocno Szekspira?

A Nietsche nie kpa ze wszystkich świętoś­

ci niemieckich że aż drzazgi lecą? Byron

z angielskich? Jakaż to tradycyjka naka­

zuje szczuć na pisarza, który odważył się

śmiało wypowiedzieć swoją myśl? W każ­

dym razie nie mickiewiczowska to trady­

cja, bo nasz wieszcz całe życie cierpiał za

swą odwagę, literalnie całe życie prześla­

dowany nie tylko przez zaborców i nietylko

przez Rząd francuski, ale i przez własnych

ziomków na emigracji a zwłaszcza przez

kler.

Krytykować wolno, lecz argumentami

— nie wrzaskiem i szkalowaniem w stylu

doprowadzonym — zwłaszcza w Warsza­

wie — do doskonałości przez p. p. Nowa-

czyńskich, Pieńkowskich,

Rabskich, Le­

choniów i im podobnych.

Tego „stylu“ mamy już dość. Zacznij-,

my wreszcie maczać pióra w atramencie, a

nie w rimsztoku.

*

(11)

j

Z poezji beskidzkiej

m ą L ZEGADŁOWICZ.

-\

L a s b e sk id zk i

^ «.

/'

(Z

ballady

o

nawiedzeniu miłosnem) ^ * 4

*— beskidzki losie Boga wydesptany krokiem f

pełen pieśni widzialnych i sercem i okiem, }~‘v* L'

melodyjnych kolorów rozśpiewany wonią. ' i

rozsiadły nad wiecznością, jak nad jezior tonią — — beskidzki lesie górą ku gwiazdom woniący, .,

dołem człowieczą dolę snem ochraniający, j

snem o tein, że jest dobrze: gdizia me cii za podlanie a w przychylni gałeźnoj wielkie malowanie i

rodzi się: miłowanie wszystkich, i

lodzi się: miłowanie wszystkiego — :Ąi' *

~ beskidzki losie — w drzewach twoich serce

lUft*.--* \ s . , dzwoni,

— beskidzki les-ie — głusz twa przed rozpaczą.

i , . • chroni, . ;

— beskidzki lesie — święty przed sobą i Bogiem, — beskidzki lesie — tyś jest ku wieczności pro- l 'T

" 1

' " * giem! j ^ ..

* " " ' ' _ :.i ‘M m i t

-Z b a lla d y o O kru cle z JPonikwi

(W te wsi wądolosj, spiętej ze dwek stjronów

•*J| Jląil- w góry, ;■

kt,óre dachem rzęsistym nakrywają chmury, Spalanej latem docna, źrającej przed wzrostem — p oku man ej wytrwale przez rok cały z postem — zimą zasnutej śniegiem po krańcowe brzegi, ^ij

sam-us zając ej zamrozem do ciągłej wylęgi —

żył nobiedniejsy z biednych — losowy Kwierafla, — taksie ta ino pa do, ze sie pisoł, bo ta

11

imano ci mu była pióracko robota — i 1 ifiilll:

cytacki nie znoi — cliocia w noce nieprzespane zol mu było, ze nie znoi chocioz drukowane. Tak se Okruta myślił w skołtunionej głowie... yfe

— gdyby on — niby Okruta :

— zaprzoproszeniem pański em ,— niby to był

Bo-- ii : ”* i •’ “ , ;U

jakasikby inacy w chałpie i przed progiem było — cysto i ciepło — żniwnie i kwieciato —

przez dwanaście miesięcy byłoby se lato ;

4

pogodne — cieple w miarę w jasnem słońca oku— sadyby zakwitały dwa razy do roku

i odmieniłoby sie chłopu wroz do znaku — jesceby grosa zbyło — toby na jarmaku

kupił przy od ziew jakom, sól i chocioz świecy | % łojówk-i kieło — zeby w wiecór było lecy...

— Zył Okruta nowięcy ino z grzybobranio

— bo i scegozby — jak — co — na kumorze

ś;. .. | siedzioł,

to ta i jojka na tern przecie nie wysiedizioł. Grantu irimiot nic — chadzoł na wyrobek: dziesięć palicy zgrubnych — całuski zarobek — więc ino sie tak majem zzielała dąbrowa,

juz się ta więcy w lesie niźli w chałpie chowa i jszuko grzybów — trza rzec — istnie się znoi na

i - , ■ !•■■■'*• _ tem, • i ,

jakby był tyk podziiomków wyrośniętym bratem—

zbicroł tak swoje grzyby, jak się długo dało, j

azc juz od przymrozków rankami śrybrżało — W nasowoł je do miasta. — surowe — bez lato, kontestując sie targiem małym i zapłaty —• -rr ,f ||

(12)
(13)

Uważając „W iadomości Literackie" za trybunę, z której wolno wypowiadać naj- rożbieżniejsze poglądy, pozwalam sobie skorzystać z ich łamów, jako z ostatniego środka, aby przeciwstawić się sugestji zbiorowej, dać słyszeć sw oje veto śród jednom yślności, w Polsce tak rzadkiej a zaw sze nieobecnej gdy najsłuszniejsza i najpotrzebniejsza. Tem bardziej rad w ła ­ śnie na tem m iejscu to czynię, że p, Emil Zegadłowicz był tu w ielokrotnie i zaw sze z niezm iennym entuzjazmem prezentow a­ ny że i te tomv poezji, o których mam za­ miar mówić, b y ły już tu życzliw ie (w nr. 192) ocenione.

Tylko te dwa tomy („Dom jałowcowy" i „Dziewanny"), prawda—najw iększe, n aj­ w spanialsze (pod w zględem szaty z e ­ wnętrznej przynajm niej), w dodatku s u - 1 mujące bodaj twórczość liryka, będą m o­ im tematem, choć już po nich w yszła obszerna pow ieść i kilka zdaje się poe­ matów dramatycznych, nie licząc innych drobnostek. Nie roszczę bowiem pretensji do nadążenia za płodnością p. Zegadłow i­ cza nie ustającego w pracy, obfitującego zawsze w pom ysły nowych dzieł (jak do­ nosi „niedyskretna" prasa) i zdolnego, wiemy z doświadczenia, do ich realizacji, choć mógłby już wytchnąć przez chwilę na laurach, żeby dać m ożność zebrania m yśli zdumionym rodakom. W szeregach w ielbicieli jego, najbardziej niezaprzeczal­ nego kandydata do akadem ji literatury, kroczy zgodnie p, Zuzanna Rabska obok p, M ajji Jehanne-W ielopolskiej, p. Ste­ fan Papee obok p. Stanisław a M iłaszew- skiego, p. Stanisław Pieńkow ski obok p. Ottona Forst-Battaglii, „Myśl Narodowa" obok „W iadomości Literackich". Gdy je ­

dni wysuwają poetę „narodowego", inni

czują w nim powiew uzdrowienia m oral­ nego"; Poznań nie bierze mu za złe, że jest „Galiejokiem"; w kołach katolickich ceniona jest jego pobożna twórczość; lecz i w olno-m yślicielom religijność jego w y ­ daje się dość szeroka, now oczesno-prote- stancka i pacyfistyczna, by spotkać się z zasłużoną tolerancją; franciszkanizm nie może być potępiony przez chrześcijan, a jak wiadomo — ma on też, i to najgoręt­ szych, w yznawców wśród nieochrzczonych snobów; jako „Aryjczyk" czystej krwi i szef grupy literackiej złożonej z A ryjczy- ków, jest on przeciwstawiany „zażydzo- nym" środowiskom literackim, które zoo- wu obawiają się ujawnić jakąś, broń Boże, rasową w yłączność przez pow ątpiew anie 0 jego genjuszu: owszem, ze skóry w y ła ­ żą, żeby okazać jak najwięcej atencji i ze słusznem oburzeniem odrzucają insynua- cie najpłom ienniejsze zelantów, że Zega­ dłow icz jest przez nich przemilczany (patrz „W iadomości Literackie", nr. 201, przegląd prasy); to też i te wielkim sump­ tem wydane tomy w yszły nakładem firm

,.żyd ow sk ich ', by stanowić najulubieńszą ozdobę bibljotek w tych kołach, które Tuwimowi odmawiają tytu}n polskiego poety. W szystkie w yznania i obozy umie p. Zegadłowicz zaspokoić powtarzaniem po kilka razy na każdzi z tysięcy kart swych d zieł słowem „M iłość ‘, słowem u- żywanem w najw znioślejszem i najszer- szem znaczeniu, a dlatego zupełnie już tre­ ści pozbawionem. Mędrcy w tem słow ie znajdują klucz do absolutu, prostaczko­ wie cieszą się, że przecież to ono im w y ­ jaśnia cośniecoś z ideologji tak pięknych 1 trudnych w czytaniu (t. j. nudnych) u- tworów. Słabnie w obliczu ich ogromu zawodowa ofiara grafomanji — krytyk, a nie śmiąc ganić nieprzeczytanej książki, obawiając się wiecznej hańby „pomniej- szyciela olbrzymów", na w szelki w ypadek łączy się z chórem chwalców, wzmagając jego hałaśliw e m anifestacje.

Jakże niedosłyszalnym dysonansem od­ zywają się nieliczni Zoile. Prócz deza­ probaty p. W acław a Borowego dla pro­ gramu „Czartaka" ongiś w jego począt­ kach, prócz kurtuazyjnego sceptycyzm u p. C zesław a Jankow skiego oraz protestu k il­ ku wybitnych, spoufalonych z oryginałem „Fausta" krytyków przeciw przekładow i p. Zegadłow icza ( w którym lo proteście dostrzeżono już kilka kapitalnych wad jego jako artysty, nie w yciągając, n ieste­ ty, nasuwających się wniosków w stosunku do oryginalnej jego twórczości), znam ty l­ ko trzv głosy atakujące od czoła w yrasta­ jącą jak złow ieszcze widmo nad um ysło- w ością P olski twórczość beskidzkiego świątkarza. G łosy te są ważne nie przez rangę pisarską, nader skromną, krytyków, lecz dlatego, że z trzech jakoby płaszczyzn odmiennych pochodzą, że pozw alają d z ię ­ ki temu nieiako określić bezw zględnie punkt w przestrzeni, punkt ciężkości całej tej zagadkowej sprawy, jaką jest istota twórczości p Zegadłow icza i jego sława Ci trzej zoile — to p. Jul j an Przyboś („Zwrotnica" z maja 1926 r, w artykule „Chamuły ooezji"), krótko i gwałtownie, kilku bezwzględnem i lecz trafnemi słow a­ mi piętnujący artystyczną a głów nie id e o ­ logiczną ftronę tw órczości Zegadłowicza; p. J. N. M iller („Głos Prawdy", nr. 125 z maja 1927 r.) w artykule „Na w ywrocie Beskidu", tak świetnym, że należałoby wprost przedrukować go na tem miejscu; w reszcie autor niniejszego wśród recen- zyj innych zbiorków poezji („Przegląd Warszawski", nr. 51 z grudnia 1925 r.) um ieścił kilka umiarkowanych lecz w yraź­ nych słów oceny, Z zestaw ienia tych na­ zwisk widać, że niema mowy o spisku: po­ lem iczne w ycieczki pp. Przybosia i M ille­ ra pozbawione są w szelkiej wzajemnej kurtuazji, zw łaszcza po charakterystyce p. Millera, jako krytyka, przez p, Przybosia (..Zwrotnica" z marca 1927 r. w artykule „Demaskować!"); wobec mnie p. M il­ ler nie zaniedbuje żadnej okazji, żeby w y­ stąpić przeciw tezie, którą jak mu się zdaje, w yczytał w moich recenzjach. Mnie od grupy „Zwrotnicy" oddzielają najgłęb­ sze różnice w pojmowaniu samej istoty poezji. Spotkaliśm y się dopiero w kwestji Zegadłowicza.

Jak już wspomniałem, „tarczą i pukle­ rzem mocnym", który p. Zegadłowicz naj­ lepiej chroni nietylko od ataków lecz od J w szelkiej kontroli krytyki, iest w ielość i grubość wydanych tomów. „Driewanny" , (486 stron) łącznie z „Domem jałowco- j wym" (330) nie od byle jakiego rzeczyw i- j stego pocisku mogłyby być skutecznym pancerzem. Od czasów przebycia „Arge- nidy" były one najw iększą i może jeszcze uciążliw szą moją lekturą w mowie w iąza­ nej. Przyznam się, nie dałbym rady, gdy­ by całe „Dziewanny" skład ały się z d łu ­ gich w ylew ów lirycznych, jak prawie całe pierw sze ich trzy księgi (z nielicznem i wyjątkami epickiemi, — np. „Ballada o królu cygańskim", którą rozpoczynającym studja nad tym pisarzem polecam na prze­ kąskę) ; dalsze cztery księgi „Ballad" (na­ zwą tą łączy bowiem autor z dziwacznym uporem w szystkie choćby najniepodob- n iejsze utwory książki) mają wyraźną treść epicką (z w yjątkiem krótkiej ostat­ niej) i łączą się w „poemat" o noWem przyjściu Chrystusa w Beskidach. Co zaś do „Domu jałowcowego", składa się on z lirycznych ale przeważnie dość krótkich utworów, wśród których są rzeczy, poje­ dynczo biorąc, ładne. Pom inąć je byłoby w ygodnem ale niezgodnem z sumieniem krytyka uproszczeniem. W „beczkach je­ go wierszowanej wody" (Przyboś) kryją się cząsteczki złotego piasku; inna rzecz,

czy w takim procencie, aby na nie W arto

było zwracać uwagę w ogólnej ocenie; tak jak przy eksploatacji złotonośnej rzeki ilościow y stosunek jest decydujący. M i­ mo to, żeby rozpocząć od pochwał, zw ró­ cimy uwagę na w iersz zaczynający się od zwrotki „Ty nie w iesz jak bardzo potrze^ ba Komuś uśmiechu twojego — W ięcej n iż chleba Białego" („Dom jałowcowy", str. 255) lub w ierszyk, którego ostatnia, trzecia, zwrotka brzmi- „śpiew ność srebr­ na otacza mnie wkrąg — Cichy zapach dali przedporannej — Z twoich zimnych w krzyż złożonych rąk W yrósł w niebo ży ­ wy kwiat dziewanny" (tamże, str. 42). U- jawnia się w nich p. Z egadłow icz we w ła ­ ściwej sobie roli poety romancy, najm oc­ niejszego gdy bezw ładnie poddaje się ele­ mentowi m uzyk’ i śpiewa to co muzyka może wyrazić: uczucia bezpośrednie, w y ­ zbyte z w szelkiego elem entu intelektual­ nego, „nastroje", rozmarzenia. Pewna ba­ nalność frazeologji, ubogie obrazowanie, pospolite rymy nie są wadą: owszem, zd a ­ niem teoretyków poezji w tym rodzaju poetyckim uderzający metaforyzm i n ie ­ zw ykłe rymowanie byłyby jaskrawą p la ­ mą, rozrywającą ciągłość inkantacji, C ze­ mu poeta nie zechciał użyć na w łaściwem miejscu swych zdolności? Śpiewalibyśmy rozmarzeni jego poetyczne bluesy i val- ses lentes; tym czasem to co mogłoby być zaletą staje się w jego filozoficznych p oe­ matach zabójczą wadą.

W idać to już na liryce w „Domu ja­ łowcowym" ; w „Dziewannach". W se t­ kach utworów na w ielu setkach stronic poeta usiłuje być w zniosłym nauczycielem. Czego? Konkretnie się nie dowiemy; t y l­ ko w nielicznych warjantach tych samych mechanicznych zlepków , tycft samych słów, słów poetycznych, „młodopolskich"— bezmiar, w ieczność tajemna, bezedno, je ­ dnia, nicość, psalm odja skarg, tęsknią, rozśw ietlenie, obiata, kruż, śnienie, m iło­ sny cud się iści — powtarza nam jako Konkluzje słow a „Bóg" i „Miłość" (w iel­ ką literą). Słow a te dla poety niew ątpli­ w ie przedstawiają w alory em ocjonalne i są sym bolicznem i znakami kompletnego błogostanu na łonie przyrody beskidzkiej, opisywanej ładnie, lecz znów temi kenwen- cjonalnemi słowam i, świadczącem i o sla ­ bem zaczepieniu się konkretnej rzeczyw i­ stości, grożącej mu niesłychanem i prozai- zmami, których instynktownie, przynaj­ mniej w swej czystej liryce, unika. W ięc cóż z nauką, której czekamy niecierpliwie, a której poeta jest nam mocen udzielić, jak to w ielokrotnie daje do zrozumienia lub w yraźnie przedstawił jako swe pow o­ łanie? N ie są przecie te tomy tylko w e­ zwaniem do skierowania turystyki nad Skawę, w okolice Gorzenia Gornego. Nie! są to dzieła liryka, nie mogącego w prowa­ dzić pierw iastków rozumowych do treści swych stanów lirycznych. Ideologję, k tó ­ rą zdaw ało mu się miał, zatracił jak tylko wpadł w natchnienie: zatonęła ona w p o­ wodzi ciurkiem cieknących rozmarzających słów, z których paru trzyma się instynk­ townie, uporczywie, jak tonący zbawczej deski, gdyż słow a te, ostatnie szczątki roz­ bitego okrętu ideologji, są obciążone dla niego całą jej wartością emoncjalną. Za­ sklepieniem się do jednego nastroju, upar­ łem się jego trzymaniem, m anifestuje poe­ ta wierność swym nieistniejącym ideom. N ie cofa się przed monotonją; narażenie się na śm ieszność uważa za zasługę w swej karjerze apostoła; genjalny instynkt Norwida nie podpow iedział mu drogi prze­ milczeń i napomknień, jedynej gdy chodzi o niewyrażalne: w ięc „bezcześci gadatliwą gwarą, słow a w ielkie, które powinno się wyznawać szeptam, z czcią i poszanow a­ niem ich odśw iętnej okazałości" (Przyboś),

(14)

Gorsze czekają nas rzeczy gdy przy­ stępujem y do opus magnus p. Zegadłow i­ cza, do ksiąg 4 — 6 „Dziewann", do o- wych „powsinogów beskidzkich" i zejścia Syna C złow ieczego na nasz padół (księ­ ga 7-ma składa się znowu z „ballad" l i ­ rycznych). U wydatnia się jedna jeszcze zaleta poetv, znów dlatego, żeby w jej św ietle potw orniały ułom ności dzieła. Jest to niew ątpliw y talent realisty, zupełnie osobno stojący od tamtego, podniesionego już przez nas, talentu muzykalnego liryka. Talent niezbyt w izlki i z „poezją" w ści- ślejszem znaczeniu słow a mało mający wspólnego. Ot, rozw lekłe, dość „prozaicz­ ne", choć ubrane w 13-zgłoskowiec, ale su­ mienne, wnikające w szczegóły, pełne współczucia, charakterystyki prostaków i obrazki z życia ludu: tak pisali dawniej u nas w pokorze ducha ludzie w iejscy, żyją­ cy poza pośpiechem miast, zasobni w czas, którego ceny nie znali (jak i p. Z egadło­ wicz, podług trafnej uwagi p. M illera); ludzie zżyci przez lata z opisywanym prze­ dmiotem; tak pow stał u nas sw oisty ro- rodzaj poetycki — „gawęda", którego p. Zegadłowicz mógłby być doskonałym od­ nowicielem. W yobraźmy jednak sobie, że W incenty Pol, przejąw szy się w Niemczech romantyzmem, postanow ił zostać polskim Novalisem , lub podpadłszy pod w pływ M ickiewicza w Dreźnie, stw orzyć mister- jum na wzór „Dziadów". Tak też i z p. Ze­ gadłowiczem : m iłe gawędy, okraszone czę­ sto autentycznym humorem ludowym (np. „Ballada o sadowniku" z traw estacją p o­ bytu w raju i grzechu Adama i Ewy) p o ­ wleczone są pokostem „poetyczności1 , za ­ ciem nione brakiem przestankowania — nietylko przez dziw aczsnie się snoba o- statniej rzekomo mody, lecz i z głębokiego instynktu liryka, ow ładniętego przez ż y ­ w ioł m uzyczny, przez nieartykułow aną lo ­ gicznie, „bezkreśną" poezję — z małą zre­ sztą szkodą wobec prostoty składniow ej jego mowy: nie każdemu kto chce dane jest być niezrozumiałym; obrazki te zaw ­ sze są obramione i przetykana wylewam i lirycznemi zdaw kowej, wytartej frazeolo- gji; sama w reszcie gwara beskidzka w sp o­ sób rażący przerywana jest najbardziej literackim i pretensjonalnie „poetycznym językiem.

Jeszcze potworniej uwidacznia się ni­ cość ideologji wobec sprawdzianów rze­ czyw istości, obecnej w poemacie dzięki je ­ go gaw ędowo-realistycznym ustępom. K się­ gi o powsinogach, o ew angelicznie ubogich prostakach, których w końcu każdej balla­ dy zabiera Pan do swej chwały, żeby (jak się pokazuje w następnych księgach) u czy­ nić z nich apostołów (choć w cale tam nie w yglądają na w ychodźców z niebios), nie będziem y zaczepiali. Gorzej jest w na­ stępnej księdze, gdzie Chrystus, narodzo­ ny w stajence (o czem dowiadujem y się (z relacji w iejskiej akuszerki, baby Góral- czycki), bądź wychowuje się w rodzinie

stolarza, chodząc z nią na odpust do K al­ warii. bądź objawia się w aureoli cudu i działając w sposób niew ytłum ac: ~v, :n nym powsinogom, tworząc z nich i nowego Jana Chrzciciela. A lf

jest w księdze, zawierając?) j

n iejsze epizody Nowego Testa wtórzone w otoczeniu chłoT kich. Jest to jakaś parodja kieś szatańskie krzywe * którem widzim y, jak nie^ zjaw ienie się Chrystusa n ło sensu na tle przyzieim ści, nawet ew angelicznie spreparowanej, m iałyby skon*, wydarte z tekstu archaic* zw ięzłości sakralnej i nied wa i gesty Chrystusowe, widać to w scenie rozgrzesz grzesznicy F eli (księga 6-ta, inne mało co ustępują w dla najmniej religijnego nej parodystyczności. wość" jest za słabe nr nia. A oto Chrystus c św iętych swych sam poeci, którzy ośm ielai t-m atu, jeżeli nie wszyi. jak Vigny najgłębszym w ludzkości, m ieli pole do pr by naiwnie, w miarę sił, ” dla nich zagadnień metafi nych, historiozoficznych, — dłowicza: „Idzie Chrystus i sący ku progom Ostatnich czy — kędy w źrałej bieli W s.. Jednem — już nic się nie i dobro — — Koniec —• święta, Niepoznana, be?: niepoieta W ykreśla no bezmiary. N owe życie, we ofiary — Tak na w „Zwycięstwo, pierzchły ców parości — Oto: stokroć kto rozda w Miłości".

Znów wracamy do tego ** ogólnika; że nic on nie znacz można w bardziej prozaiczny*. „nie mów że się zw ierzęta za.

ją — nie wykręcaj się takom mową przed nadzieją — psyńdzie cas — przerózne

zwolna się zinacy" — bezsifa wobec ar­ gumentu i wykręcenie się sianem.

Jeżeli nie poznaliśm y zasad ideologji Zegadłow icza, to już przynajmniej mamy pewne dane do określenia ogólnego za­ barwienia jego „religijności". W samym pom yśle sprowadzenia postaci Chrystusa w pospolitość odnaleźlibyśm y filjacje ger­ mańskie; obrazy owego malarza (nazw i­ ska nie pomnę), gęsto reprodukowane w ilustracjach dla rodzin niemieckich przed 30 laty, wyobrażające Chrystusa w typ o­ wo chłopskiem lub małom ieszczańskiem otoczeniu niemieckiem; „Hannele" Haupt- manna (gdzie jednak poeta miał takt prze­ rzucenia otwartego objawienia się Chry­ stusa do w izji przedśm iertnej). A oto germańska racjonalistyczna egzegeza: Ma­ tka Boska jest matką w ielu dzieci. Oto znów rozpłynięcie się dogmatyki w pan- teizm ie niem ieckiej m etafizyki id ealistycz­ nej: zacytow ane rozm yślania Chrystusa i w iele inych ustępóW. Oto pacyfizm, prak­ tyczne zastosow anie protestantyzm u do życia w spółczesnego. W prawdzie w kwe- stji Przeistoczenia p. Zegadłowicz, jak można sądzić, trzyma się doktryny kato­ lickiej (por. ładny w iersz z „Domu jałow ­ cow ego” p. t. „Tajemnica męki" i niektó­ re ustępy z „Dziewann"), naogół jednak jest to rozsentym entalniony protestantyzm, obw ieszony po beskidzku kalw aryjskie- mi dewocjonaljam i. W iadomo zaś, że n ie­ ma bigoterji nieznośniejszej od prote­ stanckiej.

Znałem niegdyś starą pomywaczkę, k tó­ ra słyn ęła ze zdolności rymowania: godzi nami mogła rozmawiać, dowcipkować, o- powiadać wierszem. M iała zaś dwie cno­ ty. za które powinnaby zostać zaliczona w poczet św iętych powsinogów: nie w y­ baw iała na pokaz swej prawdziwej wiary i skrupulatnej pobożności oraz, jako n ie­ piśmienna, nie zapisyw ała swych improwi- iacyj.

(15)

Z niwy poetyckiej

P o k ry ła b iu rk o fa la now ych poezyj.

Miłosz G e m b a r z e w s k i w ydał w „B iałym p ió ro p u szu 14 pierw szy swój dorobek poetycki. Z asadniczy ry s tej

tw órczości to rz ad k o dziś w poezji

sp o ty k an y k u lt tra d y c y j h isto ry cz­

nych n aro d u polskiego. W y n ik a on u G em barzew skiego z żywego odczuw a­ n ia trad y c y j rodow vch, p rz y n a jm n ie j siln ie z niem się łączy. W każdym ra zie m łody poeta w y ra sta z ty ch sfer cyw ilizacji, k tó ry ch n a tu r a ln ą a tm o ­ sfe rą je st św iadom ość n arod ow a. Da­

lek i od up o d o b ań u rb a n isty cz n y ch

m ieszczań sk iej w spółczesności, wyo­

b ra źn ię sw oją p uszcza w przeszłość

sz la k a m i ry cersk iem i. W sp om inanie

w alk po w stańczych o w olność jest po­ trz e b ą jego serca. D um a ro zp iera m u p ie rsi n a w spom nienie ch w ały p rzod­ ków . O jed n y m z n ich pisze, ja k w zjaw ie:

P a trzy m oja tę s k n a d u sza W o d b lask jego piórop u sza, A on sp o jrza ł w serce m oje

I n a ń k ła d z ie szk a p lerz — zbroję... O platając w k rąg r a m ie n ie m W n ik a w e m n ie sw o im cien iem . We mnie mocą wszedł tajem ną I jest ze m ną — wiecznie ze mną.

T em a ty poezji G em barzew skiego w

ty tu ła c h b rz m ią : K ról, S ta n isła w ,

K siąże Józef, K ościuszko, S krzynecki, A dam C zartoryski, Ks. S ułkow ski, Ja-

kób Ja siń sk i, R eytan, K o łłątaj, D ą­

brow ski, E m il ja S czaniecka, S taszic, P u ła s k i, T rem becki, K a rp iń sk i; a li­ ry k i w szystkie p o d zw an iają o dgłosa­

m i h isto ry cznem i. F o rm a niew y szu ­

k a n a , ale n ie n a g a n n a , w idoczna na- bożność a rty sty c z n a — to są rów nież zn am io n a sym p aty czn e m łodego a u to ­ ra , ro k u ją c e m ożność ro zrostu.

K azim ierz W i e r z y ń s k i n a 24

stro n icac h w 15 p o em acik ach i d y ty ­ ra m b a c h w ieńczy la u re m le k k ą a tle ­

tykę. Z w id n o k ręg u Zegadłow icza,

obejm ującego m is te rju m Boga, ziem i i człow ieka, ze sm ug i h istery cz n y ch tę sk n o t G em barzew skiego przechodzi­ m y n a stad jo n now oczesnego sp o rtu , w k tó ry m m łode lite rac k ie pokolenie w znosi nap ręd ce o łtarz now em u czło­ w iekow i. Je st w tem p ierw ia ste k no­ w o śc i, u d erzając y w yobraźnię i za­ pew ne tro ch ę re a k c ji n a życie poetyc­ k ie k abareto w e, up ośled zające u rb a n i­ stów we w spółzaw odnictw ie z p oetam i głębokiego na łonie p rzy ro dy oddechu.

„N asza p ieśń “ — pisze p ro g ra m o ­ wo W., nie zna w aszych (?) u n iesień i w ierzeń. In n y s z ta n d a r n a s zw ołał i n a czołach legł. My sław im y n a ­

tch n ien ie, m u s k u ł y i przestrzeń ,

serce, co m a ra to ń sk i w ytrzy m u je

bieg.“ „N asza pieśń łączy ludy i s ta ­ p ia je w h a r t “ ; ale Zdaje się, że ten h a r t w y n ik a raczej z potrzeby ry m u , bo chodzi tylko o to, że pieśń „w oła n a s t a r t 1*. W iersze o lim p ijsk ie W ierzy ń­ skiego wogóle nie b u d zą z a u fa n ia do

sw ojej treśc i m yślow ej, a n aw et

u c z u c i o w e j . B rak im pogłębienia

filozoficznego. Robię, w rażenie

reto-Liczę w tej chw ili ja k ic h dziesięć

książek. W yjm uję z n ich cztery pió­ r a m ęskiego. Kobiece o d k ład am n a

później. M amy więc przed sobą:

1) „Dom jałow cow y44 E m ila Z egadło­ w icza (F. H oesick), 2. „B iały pióro­ p u sz 44 M iłosza G em barzew skiego (Księ­ g a rn ia Naród.), 3. „L a u r O lim p ijsk i44 K azim . W ierzyńskiego (M ortkowicz), 4. „O burącz44 Ju l. P rzybosia (K raków , Z w rotnica).

W zm ian k ę o pierw szym z ty ch dzieł, o „D om u Jałow cow ym 44 Z e g a d ­

ł o w i c z a , należałoby oddzielić od

n a stęp n y c h g ru b ą linją, aby zazn a­

czyć, że jest to nie ja k iś pierw iosnek, a n i b u k iecik lite ra c k i, lecz pow ażny plon poetyckiego żyw ota, plon poety już sław nego, k tó ry życie zrów nał z poezją i w idzi w niej swój los. „Dom jałow cow y44, obejm u jący 338 str. d ru ­ k u , zapełniony je st w yborem u tw o ­ rów daw niejszych, zn an ych pod ty tu ­ łam i zbiorow ęm i: „U d n ia, którego nie

zn a m y 14, „K olędziołki b esk id zk ie44,

„Zielone Ś w ięta44, „Pow sinogi beskidz­ k ie 44, „K antyczka r o s ia ta 44, „G odzinki44, „K rąg44, „D ziew anny44 i in. Dopiero w

całość zebrane liry k i Zegadłow icza

d a ją pojęcie, ja k w ielkiej m ia ry to jest p o eta z ta le n tu i rozległości swego d u ­ cha. Należy się m u tra k to w a n ie osob­ ne w obszerniejszem stu d ju m . W p a ­

ru słow ach niesposób zja w isk a tego

sch a rak tery zo w ać Dla tego u ry w am

n a w zm iance, polecając dzieło p ra w ­ dziw ym m iło śn ik o m poezji.

(16)

ry czn y ch ozdób w afisz ach igrzysk o lim p ijsk ic h , przy tem p isan y ch przez lite ra ta , k tó re m u osobiście w zru szen ia atlety cz n e są, obce. P o eta w ydaje się być te m u św ia tu wypożyczony n a czas j m odnych zain tereso w ań .

N ajw ażn iejszy m m om entem filozo­ ficznym przytoczonego p ro g ra m u lek- ko-atletycznego s ą — m u sk u ly . Te m u sk u ły łączą, k ab a reto w y u rb an izm w a rszaw sk i „ S k a m a n d ra “ z k ra k o w ­ sk im u rb a n iz m em „Z w rotnicy14, k tó ra z poezji dachów i chodników przeszła do fab ry czn y ch śru b i kół, a tera z w poezjach J u lja n a P rzybosia sław i siłę fizyczną człow ieka fabrycznego.

W ta m te j to szkole (niech jej to bę­ dzie zapom niane!) pad ło owo n iem ą­ d re słowo „ c h am “ w k ie ru n k u K aspro­ w icza. Jak żesz bow iem m ożna — p i­ san o ta m — porów nyw ać łąk ę z po­ rz ąd n ie a sfa lto w a n ą ulicą!

P rzyboś przed p a ru la ty w ydał zbiorek „Ś ru b y “, w k tó ry m d ał w yraz m ło d o cian em u oczekiw aniu, że zgro­ m adzone przez niego śruby, koła, ru ­ ry, dynam o, dachy, chodniki, w ydadzą z siebie lu dzkie słowo, tch n ąc e poezją.

W idoczne oznaki ta le n tu budziły

w spółczucie d la a u to ra , k tó ry zryw ał płuca, żeby tc h n ą ć w m a rtw ą n a tu rę ,

pozory życia. Z w racan o w tedy w

k ry ty ce uw agę uczniów p. P eip era , że

człow iek' je st c e n tra ln e m zag ad n ie­

niem sztu k i, więc, że poza nim nie da się ob jek ty w n ie z p rzedm iotó w m a r t­ w ych poezji w ykrzesać. Człowiek jest tą” osią rzeczy, k tó ra może n ad a ć św ia­ tu u ro k m etafizyczny p ię k n a — czło­ w iek jak o re p re z e n ta c ja p rzy ro d y z d u ch a, k tó ry ła k n ie ab so lu tu . U m iło­ w anie poetyckie przyrody, wsi, żywio­ łów, słońca, nie są sp ra w ą m ody czy szkoły estetycznej, leżą bow iem w n a­

tu rz e poety. P rze d m io ty , nie re p re ­

ze n tu jące życia organicznego, choćby n ajw y m y śln iejsze śru b y , poza czło­ w iekiem w zięte, są ty lk o m a rtw ą n a ­ tu rą .

P rzyboś, u m y sł w idocznie głębszy,

zrozu m iał tę praw dę. O sta tn i jego

zbiórek, pom im o, że cały, ja k ta m te n

p op rzedni, u trz y m a n y jest w sferze <

po litech n iczn ej,—o p iew a ju ż człow ieka Ś ą to w łaśn ie owe ,,m u sk u ły “, owe „ n a tc h n ie n ia ” ciała. B ądź co bądź z

m aszy n y stalow ej p u n k t ciężkości

przen iesio n y ju ż n a m aszy nę żyw ą.

Je st to znaczny postęp. L ite ra tu r a

śru b uczłow iecza się, w chodzi n a d ro ­ gę poezji.

T y tu ły utw o ró w : N a budow ę m o stu n a W iśle, W a rsz ta ty , O e le k try fik a c ji, P o rw a n y przez przenośnię itp .; ale jest i o rk a, je st lot O rlińskiego, jest już w alk a, w szędzie rzecz tra k to w a n a nie jak o dziw , lecz jako w arto ść — d la człow ieka. Dziw ność nie m a w sobie p ie rw ia stk u poetyckiego.

Zrobiw szy ten k ro k z tec h n ik i do m u sk u łó w , p oeta m u si zrobić d ru g i — z m u sk u łó w do psychologji, potem trze ci — do ś w ia ta zag ad n ień m o ra l­

nych i dalej. N ie u c h ro n n a to drog a

rozw oju d la talentów .

S łodko to d la po pisu w ciasnem

k ó łk u w yczyniać sztu czk i poetyckie, strasz y ć ś ru b a m i, im ponow ać wiedzę fa b ry k i, dać ucho po k lask o w i ja k ic h ś k ad ró w socjalny ch. Ale gdy się ode­ zwie p ra w d ziw a tę sk n o ta poetyck a, to ju ż koniec zabaw y. W tedy d ro g a bez końca, d ro g a krzyżow a, k tó rą poszli w łaśn ie z „porządnego a s f a ltu '1 przez drogi m istyczne owe ch a m y : K a sp ro ­ wicz, Zegadłow icz.

Je st fa k te m , że P rzybosiow i w o- s ta tn ic h poezjach n iedalek o od tego K asprow icza, k tó ry n a Ś lą sk u n a tu ra - Iistycznie o pisyw ał znoje ro b o tn ik a.

W a r s z a w a .

Z y g m u n t W a s i l e w s k i .

F02NA&SKI" sobota, &nla 29. i. n fł*

Cytaty

Powiązane dokumenty

• The education must be directed more to the level that the student use the ICT tools for knowledge integration and the decision support environment to use the computers as a

Recevez de ma main cette fid è le balÊtfice Mesurez votre ardeur à votre prudence un coté le repos et de l'a u tr e le devoir A insi de votre m&itre vous deviendrez la g lo ir e ....

26.11.62 w Warszawie jako pierwszy z cyklu wykładów publicznych z zakresu etyki zorganizowanego przez Oddział Warszawski Polskiego Towa­.. rzystwa

~ W związku Ze zjazdem zorganizowały jak co roku swe Zebrania: American Society for Va­ lue Inquiry, Bertrand Russell Society, Philosophy and Technology Society, Society for Asian

Prière de présenter les renseignements bibliographiques dans l’ordre suivant : I. articles importants dans les journaux, les recueils etc... c) dûlezitëjsi recense a

Magdalena Abakanowicz, ksiądz Jan Twardow- ski i Wojciech Kilar otrzymali Nagrodę Wielką Fundacji Kultury za rok 2000, Do każdej z nich dołączono czek na 15 tys.. Nagrodę

Uczniowie klasy I tuż po rozdaniu świadectw: Balcerzyk Stanisław, Bogucka Ewa, Czaplińska, Derkowski Andrzej, Dusińska, Fuksiński Tadeusz, Gliwa Bogusław, Gusina Danuta, Jaskanis

vertrauend in sich, und hoffend Hettswende.. Breziny se chę­ tna ceskymj publicisty, ve k tere zvecnely Wistr pronesl zavazna slova, że mezi narody slovanskym i dosahla