• Nie Znaleziono Wyników

Widok Co to znaczy „humanizować” kulturę?

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Widok Co to znaczy „humanizować” kulturę?"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Z

P R O B L E M A T Y K I

F I L O Z O F I I

K U L T U R Y

ROCZNIKI NAUK SPOŁECZNYCH

Tom V 1977

A D A M R O D Z IŃ SK I

C O T O Z N A C Z Y „H U M A N IZ O W A Ć ” K U L T U R Ę ?

Term in „hum anizacja” — będący ta k często dziś w użyciu — przyw odzi n a myśl pojęcie hum anizm u, pojęcie o treści dosyć płynnej zarów no w sensie opisow ym , ja k oceniającym, uzależnione od zasadniczo zbieżnych, ale i rozbieżnych niekiedy p o ­ glądów na to , co „ludzkie” i „nieludzkie” . T a nieostrość treści dezorientow ać m oże każdego, kto choćby z grubsza tylko zechce prześledzić „hum anistyczne” i „an ty h u - manistyczne” w ątki czy epizody dziejów ludzkich lu b cywilizacyjną tk an k ę naszej współczesności. „ H o m o sum , hum ani nihil a m e alienum esse p u to ” — o d k ąd słynne to zdanie oderw ane zostało od k ontekstu, w jak im um ieścił je Publius T erentius Afer, i rozpoczęło w łasną swą karierę wiele zm ieniło się w sposobie rozum ienia wy­ razu „h o m o ” nie tylko n ad Tybrem , ale w całej rodzinie k u ltu r żyjących tradycjam i grecko-rzymskiego antyku, ożywionymi now ym duchem przez chrystianizm i p o n o w ­ nie laicyzującymi się począwszy od I enesansu. O tym , że „ h o m o hom ini res sacra” , wiedziano przed naszą erą, niestety odnoszono adagium to raczej d o nieboszczyków . Z żywymi bywało różnie. Przecież to ju ż P lautus, kom ediopisarz rzym ski wcześniej­ szy od Terencjusza o całe pokolenie, rasłynął m ało kom ediow ą, bo n a d e r sm ętną konstatacją: „h o m o hom ini lupus” . T ak więc dostrzega się tu ja k ą ś p o n ad u ty litarn ą, nieprzeliczalną na pieniądze cenność czy wręcz bezcenność człow ieka, k tó ra jed n ak ustawicznie jest kw estionow ana w praktyce życiowej, a dopiero w ślad za tym i w teorii. Już starożytność rzym ska nie bard zo m a się czym pochw alić p o d tym wzglę­ dem. H andel niew olnikam i, ich gorsze niekiedy od stajni ergastula, publiczne i n a ­ gm inne bawienie się widokiem śmierci zadaw anej ludziom przez drapieżne zw ierzęta czy przez ludzi niewiele różniących się dzikością. Oczywiście, jeśli to wszystko m a coś wspólnego z hum anizm em pojętym tak , ja k go n a ogół dzisiaj rozum iem y, to tylko ja k o jego jask raw a antyteza.

Z trudem i powoli toruje sobie drogę w europejskim com m onsensie myśl, że osoba ludzka nie tylko m oże reprezentow ać w artości rozm aite, czego nigdy n ik t nie kw estio­ nował, ale każda bez w yjątku jest sam a przez się w artością podstaw ow ą wobec innych osób: sam oistną, nieinstrum entalną,. niezależną od pełnionych funkcji, niezbyw alną i niezm ienną, ró w n ą u wszystkich jednostek ludzkich tak , iż k to nie chce jej w kim ­

kolwiek uszanow ać, o b raca się przez to sam o przeciw ko tem u, kim je st najw ew nętrz- niej. T o, że ta myśl klaruje się i precyzuje z w olna w ciągu wieków, nie znaczy, że o d ­

(2)

krycia osobow ej ludzkiej godności d o konali dopiero myśliciele personalistyczni po ­ szukujący uniw ersalnego, a zarazem ściśle m oralnego kryterium , według którego ro z­ strzygnąć m ożna, co w ludzkim charakterze czy postępow aniu kwalifikuje się do dezaprobaty, a co w nim jest godziwe, czy — p o n ad to — zasługuje w ostatecznym a rów nocześnie najbardziej fundam entalnym rozrachunku n a pow szechną chwałę. Św iadom ość tej w artości elem entarnej, ja k ą je st sam o „bycie ja k ą ś o so b ą” , jest w gruncie rzeczy ta k daw na, ja k daw ne je st sum ienie człowieka stojące n a straży w łasnych i cudzych obow iązków i upraw nień, k tó re wszystkie w tej w artości osta­ tecznie są ugruntow ane, b o to o n a właśnie stanow i o tym , że żaden „k to ś” nie jest tylko „czym ś d o czegoś” i nie pow inien być w ten sposób traktow any. Niewątpliwie skuteczność i precyzja, z ja k ą ten uniw ersalny p aram etr w artościow ania m oralnego funkcjonuje (faktycznie, choć bezrefleksyjnie zazwyczaj) w różnych sytuacjach, uza­ leżnione są w każdej ludzkiej jedndstce posługującej się rozum em od stopnia, w jakim stać j ą na w ierność tem u właśnie punktow i w idzenia radykalnie wyzutem u z intere­ sow ności. Z asadniczo je d n a k ta w artościująca wiedza człowieka o sobie u kryta jest w jego działaniu i przejaw ia się powszechnie w bardzo różnych fo rm a c h ; d a się też z nich odczytyw ać, jakkolw iek sięgając do tej podm iotow ości człowieka, k tó ra je st najgłębsza, a przez to i najbardziej tajem nicza, prześwieca tylko poprzez pewne idee czy sym bole i nie je st łatw o w nich ją w yodrębnić. Język filozofii okazyw ał się niestety dosyć nieporadny p o d tym względem, przynajm niej dopóty, dopóki dom inow ał w niej jed n o stro n n y , wyłącznie „substancjalistyczny” p u n k t widzenia, z którego tru d n o było dostrzec człowieka w jego podm iotow ości i swoistości ściśle osobowej, a zwłaszcza sam ą osobę ja k o całkiem specyficzną w artość.

D o czego są nam tu potrzebne te refleksje? O tóż chodzi o to, że skoro w wyrazie „hum an izacja” pobrzm iew a wyraz „ h o m o ” , musimy postarać się ja k o ś zrozumieć pod m io t zwany człowiekiem, przyjąć — i to n ie a rb itra ln ie — ja k ą ś jego wizję czy koncepcję — od tego bowiem będzie zależało, ja k i aksjologiczny sens wprow adzim y z kolei w krytykę w zorów i modeli kulturow ych. Przedm iotem naszych zainteresow ań je st hum anizacja k ultury, a poniew aż i term in „k u ltu ra ” zdążył ju ż obrosnąć licznymi znaczeniam i i rozm aitym i interpretacjam i tychże znaczeń, dodać w arto, że chodzi tu nie tylko o k u ltu rę w postaci środow iskow o skonkretyzow anej, ale i o kulturę we­ w nętrzną, osobow ościow ą, z k tó rą środow iskow y styl życia z natury rzeczy wiąże się najistotniej. S koro przy tym k u ltu ra sensu latissim o obejm uje wszystko to, co specy­ ficznie ludzkiego dodaje człowiek do przyrody w sobie a także poza sobą i na czym odciska znam ię właściwej sobie duchow ości, to z uwagi n a sam ą tę swoją istotę i ge­ nezę ukierunkow ana m a być w swym rozw oju nie przeciw człowiekowi, ale tak, aby w szystko to , co czyni człowieka człowiekiem, znalazło w niej należny wyraz i pokw itow anie.

C óż je d n a k czyni człowieka ludzkim właśnie, w jak im sensie m oże się człowiek „odczłow ieczać” , sk o ro sam o „bycie n a tu rą ta k ą a nie in n ą ” nie może podlegać sto ­ pniow aniu? Substancjalistyczny redukcjonizm przewijający się w metafizyce natrafia tu n a pojęcie w artości należące nie tylko do innej kategorii, ale i do innego p orządku

(3)

netafizycznego niż esencjalnie czy egzystencjalnie rozum iany byt rozpatryw any ja k o ,d o b ro ” — i nie całkiem um ie sobie z nim poradzić.

Jeśli, coś kom uś pod jakim ś względem odpow iada, i to o d pow iada n apraw dę, a nie i pozoru wydaje się tylko odpow iadać, nie m am y — i słusznie — w ątpliw ości co do :ego, że to coś jest dla tego kogoś w artościow e. I tak np. jak iś m edykam ent odp o w iad a ;horem u chcącem u wyzdrowieć, jeśli w danym w ypadku lekarstw em je st napraw dę, Łzn. jeśli w artość leczniczą posiada rzeczywiście i m oże j ą przejawić. Przyczyną wielu nieporozumień bywa to, że w artością nazyw am y albo sam o takie jakieś odpow iadanie czegoś kom uś konkretne i faktyczne, albo ogólny sposób czy w zór idealny. W pierw ­ szym w ypadku m am y do czynienia z w artością rzeczywistą, w drugim m am y n a myśli jedynie pojęcie reprezentujące nieskończoną ilość w artości rzeczywistych i możliw ych danej klasy czy danego typu. I ta k też byw a niekiedy, że k to inny realizuje np. w sobie zasługę m oralną, a k to inny czyni sobie ten fak t przedm iotem kontem placji i podziw u. Satysfakcjonowanie się zasługą cudzą nie je st oczywiście pozbaw ione swoistej w ar­ tości, niemniej uśw iadam ianie sobie, czy em ocjonalne przeżyw anie zasługi m oralnej a osiągnięcie i posiadanie jej to dwie odrębne spraw y, radykalnie różne.

Z poczynionych uw ag w ynika, że same k o nkretne przedm ioty substancjalne czy tkwiące w substancji m ożna tylko przenośnie nazyw ać w artościam i, o tyle m ianow icie, o ile reprezentują ta k ą czy inną w artość w obec kogoś, kom u o d pow iadają one w pe­ wien sposób, być m oże ukonstytuow any raczej ze strony tego kogoś niż zależny od własnej ich natury. To „konstytuow anie się” w artości miewa często c h a rak ter egzy- gencjalny — m a to miejsce wtedy, gdy kom uś czegoś brak u je — ale byw a i tak, że ktoś, kom u niczego nie brakuje w danym p o rz ąd k u rzeczy, ceni sobie co ś lub kogoś całkiem bezinteresownie w przekonaniu, że po p ro stu tak w ypada z uwagi na sam ą istotę szczególnej, ściśle adpersonalnej relacji, ja k a tu w chodzi w grę. Człowiek rep re­ zentuje wobec innych ludzi wartości różnorodne, rodzące się z różnych potrzeb, jak ie im doskw ierają, a jak ie on może zaspokoić w ystępując wobec nich w jakiejś roli, nie­ mniej pierwsza i niezbyw alna jego w artość sprow adza się d o tego, że je st on p o pro stu jakim ś (i to całkiem swoistym) „ ty ” dla jakiegoś „ ja ” — a więc ja k o osoba ludzka (nie pom im o swej niewymienności, lecz właśnie w dużej m ierze dzięki niej) odpow'iada wszystkim tym, których może darzyć m iłością bezinteresow ną, względnie którzy m ogą dostrzec, ocenić i docenić tę jego o tw artą n a m iędzyosobow ą unię podm iotow ość. Obligatoryjnie, nie tylko wirtualnie, odpow iada w tym sensie każdy człowiek k aż­ dem u innem u — i to niezależnie od tego, ja k je st on z innych względów do kogoś u sto ­ sunkow any, czy też — vice v e rs a — ja k inni faktycznie ustosunkow ują się d o niego. Ł atw o zauważyć, że stanowi to właściwą i dostateczną rację m iłow ania rów nież nie­ przyjaciół, troski o ich d o b ro nie interesownej, b o nie tylko i nie przede wszystkim przejawianej, aby stając się przychylni okazali się ja k o ś użyteczni.

Rozw ażania powyższe były nieodzowne. C hodziło w nich m ianow icie o ukazanie aksjologicznej podstaw y, na której nie tylko kultyw ow ać m ożna i należy d o b re oby­ czaje uczłowieczające człowieka w dziedzinie m oralności, ale i hum anizow ać go h a r­ m onijnie we wszystkich innych dziedzinach k u ltu ry : w jego tw órczości ta k g o sp o d ar­

(4)

czej ja k i artystycznej, w jego korzystaniu z w artości sakralnych, w działalności n au k o ­ wej, w aktyw ności tow arzyskiej czy rekreacyjnej. W szystkie te różne typy w artości, jak ie tu w chodzą w grę, staw iają przed człowiekiem problem y swoiste, podyktow ane właściwą tylko im genezą i stru k tu rą. Niem niej pryncypalną, generującą i dow arto­ ściow ującą wszystkie inne je st ta nie w ytw orzona przez człowieka w artość, k tó ra czyni go o s o b ą : swoiście pierw otnym i odrębnym podm iotem duchow ego życia i działania pojętego ja k o sam ookreślanie się wobec innej osoby i angażow anie się nom ine p ro p rio we w spólnocie osób. Z anik wrażliwości na cudze kłopoty i potrzeby i związana z tym sam otność w ew nętrzna — redukow anie siebie sam ego do biopsychicznego organizm ui i p asm a „spraw bieżących” : przelotnych w rażeń i nastrojów , pragnień i zaspokojeń sterow anych pośrednio czy bezpośrednio przez m odę, propagandę, reklam ę — to w szystko je st rezultatem gospodarow ania w artościam i w duchu radykalnie antyhii- m anistycznego paninstrum entalizm u, tw orzenia sobie takiej wizji świata, w której w szystko albo je st do „czegoś” , alb o je st „ d o niczego” i w inno być wyrzucone. A ni p ro d u k cja dla produkcji, ani konsum pcyjno-przyjem nościow e dyskontow anie faktu, że się żyje, nie m oże je d n a k wypełnić ludzkiego losu sensem nie zagrożonym przez perspektyw ę nieuchronnej katastrofy. N a d e r żałosną okazać się m usi koniec końców nie tylko „psychodeliczna” , ale i produktyw istyczna „ucieczka od wolności” , choćby to było zatracanie się bez reszty w jak im ś kolektyw ie, bohaterskie „zdzieranie się” dla jakiejś firmy przyobleczonej we wszelkie pozory absolutu.

Środki, k tó re g u b ią właściwe sobie cele, gdy te ostatnie id ą w zapom nienie, same stają się celami, choćby nie do rastały w idom ie do ich rangi. R ehum anizacja kultury p o d tym względem w ym aga przede w szystkim ponow nego w yakcentow ania różnicy pom iędzy środkam i a praw dziw ym i celam i życia, m iędzy przeżywaniem jego epizodów a ocalaniem go i w ypełnianiem w artościam i niewrażliwymi na czas, n a całe jego tra ­ giczne — niekiedy tragifarsow e — przem ijanie.

C złow iek ja k zawsze, ta k i dziś poszukuje człow ieka: kogoś, k to by m ógł i chciał zrozum ieć go i zaakceptow ać pom im o braków i w ad ciągle odrastających lub może w brew przeszłości, z k tó rą ta k tru d n o niekiedy dojść do ła d u ; kogoś, k to by wyrwał go z anonim ow ości.

* * *

R ozw ój i pogłębienie k u ltury wewnętrznej uw arunkow ane są i poprzedzane być m uszą w artościow ym poznaw czo, a więc praw dziw ym i możliwie pewnym poznaniem w a rto śc i: ono — i tylko ono — pom óc m oże człowiekowi w porządkow aniu zadań życiowych, m otyw ów i naczelnych idei w pisujących się w życie indyw idualne i zbio­ row e. T ak więc uczłowieczenie człow ieka wew nętrzne, osobow ościow e dokonuje się przede wszystkim dzięki refleksji ty p u aksjologicznego, w szczególności dzięki dostrze­ ganiu w artości transtem poralnych nadających sens całości życia, m odulujących przy tym w sposób zasadniczy jego kształt i styl. W a rto pam iętać, że do tej „całości” życia należy zawsze i sam fak t jego ziem skiego zakończenia, który albo liczy się jak o ś na

(5)

bieżąco w rozw iązyw aniu życiowych alternatyw , albo staje się groźnym duchem nocy wigilijnej, pojaw iającym się rzadko, lecz znienacka i egzam inującym nas z niekonse­ kwencji.

Ja k w zakresie k ultury wewnętrznej, ta k też i hum anizacja w sensie czynienia b a r­ dziej ludzkim środow iskow ego stylu życia (pryw atnego i publicznego) w ym aga in ten ­ sywnego popularyzow ania wiedzy o w artościach, upow szechniania jej bez tryw iali- zacji, zniekształceń i uproszczeń. D yskutow anie kwestii spornych z tej dziedziny nigdy też wygasać nie pow inno — ani z b ra k u czasu n a myślenie, ani z b ra k u p ap ie ru na d ru k , ani przez niedostatek wzajem nej tolerancji. C hodzi tu m iędzy innym i nie tylko 0 dow artościow anie refleksji filozoficznej w ram ach n au k i pojętej najogólniej, ale 1 o szczególniejszy akcent, ja k i w gronie tych n au k , k tó re opierają się n a w artościo­ w aniu, pow inien p adać n a antropologię filozoficzną, filozofię k u ltury, estetykę i etykę, a więc na te dyscypliny, z upraw iania których najwięcej skorzystać m oże nasz pogląd na świat i na tę rolę, ja k ą m am y w nim d o odegrania. Zasklepianie się w w ąskich spe­ cjalizacjach naukow ych j e s t — ja k się to często p o w tarza i p o d k re ś la — z w szelką pewnością dehum anizujące z uwagi n a ich wycinkowość. Praw ie o w szystkim należy coś wiedzieć, by wiedzieć o czymś jednym praw ie wszystko. U kierunkow anie specja­ lizacyjne winno też stale być rów now ażone poszerzaniem horyzontów poznaw czych, a także płynącym z duch a tolerancji zrozum ieniem d la innych możliwych p u n k tó w widzenia, różnych od własnego.

Pojawił się wyraz „tolerancja” . Isto ta jej polega nie tylko n a faktycznym tow arzy­ skim i obywatelskim rów noupraw nieniu ludzi „m yślących inaczej” , k tó ry ch zap atry ­ w ania niezbyt sym patyczne dla nas sam ych pow inny być przedm iotem naszego re­ spektu (o ile oczywiście nikogo nie dyskrym inują i nie przeradzają się w działania krzywdzące kogokolw iek), ale i n a przekonaniu głębokim , że najczęściej dopiero właśnie ze zróżnicow ania stanow isk w jakiejś spraw ie, z ich wzajem nej opozycyjności, w yłaniają się pełne jej kon tu ry i rozsądnie w yw ażone konkluzje praktyczne. N ie tylko bowiem to, co m ądre, wchodzi o d czasu do czasu w dialog i sp ó r z tym , co bezrozum - ne, ale często byw a i tak , że to , co ja k o ś n a swój sposób m ądre czy rozsądne, spierać się musi z tym , co rów nież nie je st pozbaw ione racji, reprezentuje tylko ja k iś odm ienny styl m yślenia i w artościow ania. K u ltu ra karm i się też w szczególniejszy sposób tw ó r­ czym, konstruktyw nym dialogiem zm uszającym k ażd ą ze stro n nie tylko d o racjonal­ nie um otywowanego sam opotw ierdzenia się n a pozycjach w łasnych, ale i d o korzy­ stania z wiedzotwórczych dośw iadczeń opo n en ta. H asło „u n itas in varietate” głosi praw dę niezmiernie ważną dla każdej ludzkiej w spólnoty: im odm ienności zarysow ują się wyraźniej i pełniej są doceniane, im bardziej „zg o d a n a niezgadzanie się” je st szcze­ ra i bezinteresow na, tym spotkanie człow ieka z człowiekiem n a gruncie w artości w spólnie uznaw anych i wspólnie realizow anych je st bogatsze, a rodząca się jed n o ść owocniejsza. Jest to bowiem wówczas jedność nie bezduszna, nie nastaw io n a n a m e­ chaniczne pow ielanie osiągnięć ilościowych, ale n a organiczny, od w ew nątrz stero­ w any wzrost.

(6)

zapotrze->owań różnie było i je st trak to w an e przez osobow e „ ja ” , k tóre czasem szczyci się jego >osiadaniem, niekiedy zaś czuje się skrępow ane całą tą „m aterią” zbyt o p o rn ą cza- em , pełną rozbieżnych dynam izm ów i am barasującą. Człowiekiem w całej pełni jest ednak zarów no w oczach ludzi wierzących, ja k i niewierzących „człowiek z krwi kości” , żyjący właściwym swej n atu rze życiem biologicznym i psychicznym. Pamię- :ać przy tym w arto, że tylko w części je st ono św iadom e i w jeszcze mniejszym stopniu Doddaje się kierow nictw u woli, bo ta k a je st „condition hum aine” p o d tym względem ; trz eb a się z tym pogodzić.

Żywe ciało ludzkie to także dusza (m ateria, ja k a je podstaw ow o współtworzy, wcale nie je st bardziej intelligibilna w brew pozorom ), stąd szacunek dla ciała jest rów no­ znaczny z poszanow aniem ludzkiej duszy. N aw et ciało zm arłego człowieka reprezen­ tuje w artość „nietykalności” we wszystkich znanych nam k ulturach, i choć w artość ta różnie byw a in terpretow ana, społeczeństw o zhum anizow ane dostatecznie otacza zawsze relikwie i groby opieką i pietyzm em , a cm entarniani złodzieje i w andale po­ wszechnie uw ażani są za d n o m oralne.

T ro sk a o ludzkie ciało — ta k jaśniejąca w sztuce R enesansu — wiąże w szczegól­ niejszy sposób pojęcie'hum anizacji z hum anizm em owych czasów. D ługo jednak cze­ k ać trzeba było w E uropie n a odw rócenie się opinii publicznej od ta k antyhum anitar­ nych p ra k ty k ówczesnych, ja k egzekucje publiczne, pojedynki czy to rtu ry . Postęp nie kw estionow any — zwłaszcza n a przestrzeni ostatnich dw u stuleci — zaznaczył się szczególnie w zakresie ochrony zdrow ia i przyw racania go chorym . M isterne kow a­ dełko d o uśm iercania pew nych ludzkich pasożytów zam ieszkujących fryzury niegdy­ siejsze stanow ić m oże ju ż tylko m uzealne curiosum , a wszystko wskazuje na to, że p o ­ dob n ie w stydliw ym rekw izytem stanie się kiedyś m aska przeciwgazowa (niezbędna dziś w niektórych m iastach dla kierującego ruchem pojazdów mechanicznych mili­ cja n ta i oby tylko dla n ie g o !). „Jaskiniow cy atom ow ej ery” — z ta k ą etykietką, wy­ m yśloną ju ż przez kogoś, przejdziem y zapew ne d o historii (i oby tylko z taką!).

Zanieczyszczanie przyrodniczego środow iska i w alka z tym zanieczyszczaniem — te spraw y popularyzow ane ju ż dzisiaj niem al do przesytu — długo jeszcze pozostaną dla nas ak tualne. Nie. tędy je d n a k przebiega cen traln a oś hum anizacji kultury, gene­ ralnego reorganizow ania m etod, radzenia sobie z problem am i i odpow iadania na te wszystkie trudności, ja k ic h populacji ludzkiej nie szczędzi żadna faza jej rozwoju, a ja k ic h dziś nagrom adziło się szczególnie wiele. „C zem u się pani nie rozerw ie? — Pc co ? Chcę być c ała” . T a cięta odpow iedź udzielona baronow i N oltenow i przez boha­ terkę „ C zah a ró w ” m a dziś daleko m ocniejszą wymowę niż wówczas, z początkiem na­ szego wieku. Człowiek je st je d n o stk ą pracującą i baw iącą się na przem ian, niekiedj sam a p ra c a zaw odow a bawi go najbardziej, chociaż byw a i tak , jakkolw iek rzadziej, że dzieje się i na o d w ró t: ja k a ś zabaw a staje się przykrym , kłopotliw ym i niełatw ym dc p orzucenia obow iązkiem . Te dw ie form y działalności ludzkiej d ają się wobec tegc rozsegregow ać tylko z grubsza, i w jednej jed n a k i w drugiej nie tylko uczestniczy to co je st w człow ieku przyrodnicze, lecz i to , co w nim duchow e. H um anizacja prac; zaw odow ej i hum anizacja ludycznych form korzystania z czasu pozostającego do swo

(7)

>odnej dyspozycji wym agają więc nie tylko troski o zdrow ie i d o b rą kondycję fizyczną, ile co najm niej równie pilnego baczenia n a ogólny klim at panujący w zakresie sto- unków m iędzyosobowych przy w spólnym w arsztacie pracy, lu b w różnych re- creacyjno-towarzyskich sytuacjach i okazjach. Skażenie ludzkiego środow iska do- yczy bowiem nie tylko atm osfery, hydrosfery, biosfery, litosfery itp., a więc przyrody ływej czy nieożywionej, ale i tzw. noosfery, tzn. dziedziny treści św iadom ościow ych: -óżnych m niem ań i poglądów kursujących potocznie, kształtujących opinię publiczną, skreślających postaw y, a więc sposób reagow ania czy spontanicznego angażow ania się grup i jednostek. „U człow ieczanie” kultury to przede w szystkim w alka z jaw nym i

i ukrytym i źródłam i społecznej patologii, jakiej przejaw y zatru w ają w znaczeniu prze­

nośnym, ale i dosłownym codzienne nasze życie, pow odują stressy i frustracje, w p ro ­ wadzają niejednokrotnie w nastrój przygnębienia czy apatii. C hodzi też nie tylko o walkę z tzw. przestępczością zorganizow aną, ale i z pijaństw em , z cynizm em i p a ­ sożytniczym cwaniactwem prow adzącym d o różnego rod zaju nadużyć, zwłaszcza go­ spodarczych, z wulgarnym słownictwem, b rutalnością w zachow aniu się i ze zw yrod­ nieniem obyczajów seksualnych. M nożą się w zw iązku z tym pow ażne zastrzeżenia zgłaszane nie tylko przez m oralistów , ale i socjotechników , „inżynierów ” życia sp o ­ łecznego tak pod adresem zaw odow ych „zabaw iaczy” i m enadżerów k ultury m asow ej, jak pod adresem pisarzy i artystów . O rganizm psychiczny, zwłaszcza m łodociany, karm iony wyrafinowanymi scenami pożądliwości czy przem ocy i dreszczykam i grozy

zabiera z sobą sprzed szklanego czy kinow ego ek ran u w „rzeczyw iste” życie gotowe

wzory folgow ania żądzom , załatw iania p o rachunków osobistych itp. N aw et jeśli wzorów tych nie reprodukuje, pozostaw iają one w nim niezatarty ślad, choćby w p o ­ staci znieczulicy, uniewrażliwienia n a nieludzkość, a więc w form ie ja k b y grubej skóry, którą opancerzyć się poniekąd musi każdy system nerwowy wystaw iony n a zbyt ostre

bodźce i do pewnego stopnia sam oczynnie chroniący się przed przeciążeniem i de­ strukcją.

„Żyć w artościam i” znaczy nie tylko „przeżyw ać jakieś w artości czy antyw artości” . A bsolutna niezm ienność głębinowego „ ja ” d om aga się w każdym człow ieku stałego potw ierdzania się w tym , co transtem poralne, co z n atu ry swojej nie w yczerpuje się w sekwencji chwil. Człowiek nie o party o to , co w tym znaczeniu stabilne, czuje się nieuchronnie zagrożony, choćby owym urw iskiem , ku któ rem u zm ierza w biopsy- chicznym nurcie życia, jak ie je st wyłącznie przeżyw aniem czegoś czy „przygody” z kimś. Zasługa m oralna — ty tu ł do autentycznej, sprawiedliwej m iędzyosobow ej chwały — stanow i tu m .in. ów konieczny d o zachow ania duchow ej i psychicznej rów ­

nowagi „ g ru n t pod nogam i” . Podczas gdy św iadom ość nieutracalnej godności osobo­

wej integrująca kulturę w ew nętrzną m oże kierow ać się stąd — z tego właśnie fu n d a ­ m entu i z tego p u n k tu wyjścia — ku ostatecznem u miejscu odniesienia myśli poszu k u ­ jącej sensu: ku Bogu.

T ak o to hum anizacja kultury według m odelu „h o m o fab er” iść pow inna nieustan­ nie w parze z jej hum anizacją nie tylko na m odłę „h o m o p atien s” i na m odłę „ h o m o

(8)

ludens” , ale uzyskiw ać w inna pełny swój w yraz w tej aksjologicznej treści, ja k a zaw ie­ ra się w określeniu „ h o m o v iato r” , „ h o m o D ei” .

R ezultatem personalistycznej rehum anizacji kształcenia i w ychow ania nie m ogą być ani „pracusie” , ani „uro d zo n e w niedzielę” pięknoduchy; będzie nim człowiek ce­ niący ludzką pracę, produkcję i usługi, ale ceniący rów nież czas wolny od zajęć przy­ krych i uciążliwych. P raca dla samej pracy m a bowiem w sobie tyle sensu, co cierpienie dla sam ego cierpienia, a więc tyle, co nic. Sens ten nadaw ać jej m ogą cele i w artości osobow e, m otyw y i skutki, te zaś byw ają bard zo rozm aite, zatem i sens bywa różny : pozytyw ny, lu b negatyw ny mniej lu b więcej.

H um anizacja pracy ludzkiej w y m ag a— ja k widać z tego — nie tylko troski o fizycz­ ny i psychiczny organizm człow ieka w chodzący w niebezpieczny k o n ta k t z m aszyna­ m i, z surow cem i ubocznym p ro d u k tem fabrycznej „przem iany m aterii” w postaci zakłóceń i zanieczyszczeń, ale i szacunku w ym aga dla lu d z i: zarów no tych pracują­ cych, ja k tych, k tórzy z owoców tej pracy korzystają — troski o ich dobro, wygodę i zadow olenie, ale i o życzliwość w zajem ną i wzajem ne zaufanie. W ym aga o na też p o ­ szanow ania ustalonego p o rząd k u i planu, now atorskiej inicjatywy i pomysłowości p racow ników w szystkich szczebli służbowych.

M entalność fizykalistyczna parceluje- człow ieka na detale i funkcje wymienne. L u­ dziom je d n a k najw yraźniej nie w ystarcza, gdy przekazują sobie sygnały, ja k k o m pute­ row i k om puter. W alka z urzeczow ieniem człow ieka nie jest jed n ak w alką z rzeczam i; w p ro st przeciw nie: je st uduchow ieniem i ocalaniem rzeczy, sui generis personalizacją tego rów nież, co sam o w sobie je st czysto rzeczowe, a nie tylko tego, co zostało urze- - czow ione w brew własnej swej istocie: „ su n t lacrim ae rerum et m entes m ortalia tan -

g u n t” .

* * *

C óż to więc znaczy hum anizow ać k ulturę? Znaczy to przede wszystkim znaleźć, odszukać, ukazać i uatrakcyjnić takie w zory życia, w których to ludzkie życie mogłoby znaleźć trw ałe oparcie i nietym czasow y sens. C hrześcijańska filozofia kultury wzory takie — wym agające tylko teoretycznej o b róbki, aksjologicznej refleksji i konfrontacji ze „znakam i czasu” — posiada n a p o d o rę d z iu : dostarczyć ich m ogą każde dzieje duszy starającej się w najtrudniejszych m om entach postępow ać w sposób godny chwały.

Chrześcijanin usiłujący żyć po ludzku w pełnym , a więc i m oralnym znaczeniu tego słow a, m oże odw ażnie spoglądać w tw arz całej praw dzie o rzeczywistości, a więc i praw dzie o tym , że cokolw iek je st doczesne, to ex definitione przem ija ja k polny kw iat i przem inąć m usi. W szelka praw da, naw et praw da „polnego kw iatu” utrzym uje się je d n a k i trw a dzięki osobow em u życiu, w ja k im uczestniczy.

W rozw oju naszej cywilizacji śródziem nom orsko-atlantyckiej szczególnie ostro za­ rysow uje się dziś alte rn a ty w a : człowiek program ow any, sam sobie obcy, często z ukry­ cia sterow any przez rozliczne grupy nacisku w sprzężonym układzie produkcji i k o n ­ sum pcji — czy człowiek sam sobą sterujący, chętny d o w spółdziałania, ale ceniący

(9)

w łasną osobność i osobiste predylekcje, zdolny przy tym d o odpow iedzialnej au to d e- term inacji i autoinicjatyw y, do w ierności w obec osób, a naw et w obec rzeczy i dzięki tem u nie staczający się po rów ni pochyłej aż do statu su ostatecznie, nieuleczalnie zrujnow anych, a zatem i zdegradow anych — we w łasnych i cudzych oczach — p rzed ­ m iotów , które przestały ju ż być pożyteczne.

A lternatyw a ta m a kon tu ry dość wyraźne. Pierwszy z tych dw u m odeli człow ieka eksploatuje aż do zachłystu swój aktualny czas, sw oją teraźniejszość i szansę d o zn ań przyjem nych, na ile i o ile nastręcza m u się on a w danej chwili. T ak przecież je st on właśnie m anipulow any przez kogoś, k to zaw iaduje system em doraźnych n agród i d o ­ raźnych kar. Ludzie drugiego pokroju z granic własnej przeszłości w yw odzą sw oją przyszłość bez granic i naw et jeśli reagują czasem „elastycznie” , zachow ują właściwy pión.

Ziemski glob •— ja k dojrzew ające ja b łk o — w yraźnie przestaje być zielony: nie d la­ tego, że coraz więcej na nim m iast a coraz mniej roślinności, bo tej jest jeszcze wiele, ale w tym znaczeniu, że „an tro p o sfe ra ” rozprzestrzeniająca się n a jego pow ierzchni za­ czyna — pom im o różnic, a naw et antagonizm ów rasow ych, kulturow ych, politycz­ nych — stanow ić coraz wyraźniejszą całość w spólnych idei, wspólnych problem ów , w spólnych interesów.

W związku z tym cywilizacja nasza staje w obec futurologicznego d y le m a tu : albo cała populacja ludzka p o trak to w an a będzie ja k o je d n o wielkie stad o dyrygow ane kosm opolitycznie, albo zostanie uznana za w ielką i głęboko osadzoną we w zajem nie docenianych w artościach m iędzynarodow ą i p o n ad n aro d o w ą w spólnotę — varietas unita. Zapewne, z ludzkością reagującą ja k tłum , rozm nażającą się i korzystającą z pastw iska w naukow o planow any sposób i ściśle reglam entow any, łatwiej by było radzić sobie tym , którzy przejęliby wówczas rolę złych pasterzy trak tu jący ch swą trzodę wyłącznie en bloc, czy choćby pilnujących p o rząd k u ow czarków . Czy je d n a k — pom ijając wszystko inne — „cupiditas dom in an d i” usposabia człow ieka najw łaści- wiej do dźwigania odpow iedzialności za świat i jego dzieje? Czy tego rodzaju kosm o- kracja — załóżm y nawet, że nie despotyczna — nie byłaby tylko czczym usiłow aniem przejęcia spadku po rzekom o „um arłym ” B o g u : Jego suw erennych praw i dziejotw ór- czej roli — ciężaru z całą pewnością nie do udźw ignięcia? Czy tro sk a o los g atunku ludzkiego nie stanow iłaby wówczas pretekstu, w im ię którego absolutnie m iaro d ajn a w artość każdego człowieka — jego ludzka godność — byłaby lekcew ażona?

U cisk i dyskrym inacja — zarów no ja k o zaznaczające się w yraźnie w stycznościach m iędzyludzkich postaw y i tendencje, ja k i ja k o w budow ane w sam ą instytucjonalną stru k tu rę cywilizacji wielkoprzemysłowej — ustępow ać m ogą tylko w obec d o b ro w o l­ nej, zadecydowanej od w ew nątrz i stale ponaw ianej zgody n a zasadę, w edług której lu­ dzie nie są w posiadaniu tych tylko upraw nień, jak ie sobie w zajem nie zechcieli przy­ znać kiedykolwiek i jakie w danym układzie w arunków i sił afirm ują. K ażdy bow iem człowiek m a np. m oralne praw o do różnienia się od innych i nie zgadzania się z inny­ mi w szerokich granicach zakreślonych przez konieczności życia społecznego i god­ ność ludzkiej osoby — i to zanim ktokolw iek n a to m u pozw oli, a także niezależnie od

(10)

tego, czy się to pod o b a, czy nie p o d o b a innej jakiejś jednostce, lub grupie. W ięk­ sza też bez w ątpienia korzyść, zwłaszcza w ogólnym rozrachunku i ńa dłuższy dy­ stans, płynie z teoretycznej i faktycznej ochrony praw nej tej podstaw ow ej wolności człowieka i obyw atela niż z kw estionow ania jej w imię „jednom yślnego” realizow ania zespołowych celów. A kceptacja choćby tej jednej zasady zintegrow ać może każde spo­ łeczeństwo głębiej niż wszelkie zewnętrzne form y wspólnej działalności.

Liberalistyczny indywidualizm , kolektywizm i chrystianizm p ro p o n u ją — ja k w ia­ dom o — dość rozbieżne i konkurencyjne wobec siebie metody porządkowania spraw lu dzkich ; niemniej powszechne przyjęcie powyższej zasady i skrupulatne jej egzekwo­ wanie może tylko pom óc człowiekowi wyznającem u którąś z tych ogólnych orientacji św iatopoglądow ych: indywidualistycznych liberałów zabezpiecza przed anarchią, kolektywistów przed tyranią, chrześcijan przed konfesjonalistyczną ksenofobią i po­ padaniem w fanatyzm . W rezultacie hum anizować tylko może coraz bardziej cywili­ zację, w jak iej żyjem y i całe ludzkie życie.

N a tej podstawie szacunku wzajemnego ponad nieuniknionym konfliktem huma- nizmów przejść można do ich konstruktywnego dialogu, czy raczej polilogu, z korzy­ ścią dla ogólnośw iatowej koegzystencji i m iędzynarodowej współpracy. Taki wspólny wszechludzki fundam ent ideowy jest możliwy do ustalenia, a dodać warto, że jest on również konieczny, bo wiele problem ów wspólnych, zwłaszcza gospodarczych, doty­ czących całej naszej planety a nie cierpiących zwłoki, czeka na rozwiązanie, które w w. X X I z wszelką pewnością byłoby spóźnione.

G dzie kom ukolw iek dzieje się ja k aś krzyw da, krzywdziciel traci zawsze więcej niż krzyw dzony. W hum anitarnej trosce zarów no o tego, kto ja k o ś jest dyskrym inowany, ja k i o tego, kto go dyskrym inuje, należy zapobiegać wszelkiemu lekceważeniu uprawnień człowieka, które jest zawsze lekceważeniem samego tytułu do uprawnień jakich kolw iek : wartości ludzkiej osoby stanowiącej wspólne dobro wszystkich jedno­

stek ludzkich.

N iezbyw alną wartość, która potocznie określana jest ja k o godność ludzka, należy przy każdej okazji, w prasie, w telewizji, w kinie i przez radio przywoływać stale: w dziełach sztuki, literatury, w wychowaniu i kształceniu, w samym sposobie porozu­ m iewania się człowieka z człowiekiem. A b y ludzie mogli się porozumieć, muszą się porozum iewać w pełnym znaczeniu tego słowa, a więc nie tylko przekazywać sobie i odbierać od siebie sygnały i symbole. Chodzi o właściwą postawę wzajemną wobec siebie, o to, aby każdy, kto zwraca się do kogoś w jakiejś sprawie oczekując od tego kogoś odpowiedzi, czynił to zawsze z pozycji um ożliwiającej prawdziwe porozumie­ wanie się, a nie tylko koincydencję m onologów.

C złow iek nieświadom swych uprawnień z natury rzeczy nie poczuwa się do obowiąz­ ków . D latego lepsze i sumienniejsze spełnianie tych ostatnich przez kogoś, kto je za­ niedbuje, osiągam y nie tyle przypom inając mu o nich bez ustanku, ile raczej przypo­ m inając mu, do czego ma prawo. T aki tylko człowiek nauczy się cenić cudze uprawnie­ nia, który zna i umie docenić własne. Rzetelność w pracy zawodowej — ta sterowana od wewnątrz, a nie wym uszona „pańskim okiem, które konia tuczy” — upowszech­

(11)

niać się może i rodzić d o b ro b y t tylko w klim acie w olności dow artościow anej sza­ cunkiem dla człowieka i przestrzeganiem granic człowieczeństwa.

Pam iętać w końcu należy i o tym , że w artości, za jak im i ugania się człow iek p o tym świecie, są relacjam i sam e w sobie i ja k o takie zależą bardziej o d stan u , w ja k im ów ęzłowiek się znajduje, niż od zew nętrznego stan u rzeczy w zakresie ludzkiej egzysten­ cji. D latego między innym i ta k bard zo w ażne jest, aby najgłębsze ludzkie „ ja ” , czy „m y ” jakiejś grupy nie było sam otne i okaleczone, pogrążone w duchow ej izolacji, a więc skore do agresji-czy autoagresji dlatego tylko, że budzenie czyjegoś strach u lub zgorszenia jaw i m u się ja k o jedyny sposób skutecznego w ytrącania z obojętności tych wszystkich, którzy z żadnego innego tytułu nie chcieli i nie zam ierzają o k azać m u zainteresow ania i wejść z nim w dialog.

W H AT IT M E A N S „TO H U M A N IZ E ” TH E C U L T U R E ?

Summary

W ho is man actually and in essence? T o this question differently answer the various personality dominants and world outlooks, expressing themselves, in truth, in different life styles and thus re vealing the complex multifariousness o f human existence, and yet, on the whole, taking into account the autotelic, non-instrumental, unlosable and com m on to all individuals value — identical since non-produced — perhaps best describable as a personal (supraparticular) hum an dignity.

On this how far that value, within various thinking and acting systems, will be appreciated and affirmated, namely in such or other type o f internal and environmental culture, will depend the fu ­ ture o f the humanism idea, and even its full and adequate understanding, leading towards m utual respect, tolerance, and com m on assent to the right o f differing in opinions and actions based on this exactly unlosable and immovable fundament, which is hum an dignity. Neither under the sign-board “ hom o faber” nor „hom o ludens” there is a rescue for m an k in d : the productivistic and psychodelic mentalities are both infected with the same phisicalism, cutting o ff man from others’ subjectivity and from his own. The very humanization o f m an’s world is its re-personalization : instead to reificate the human world one ought to restore to things — even those inanimate — a full spiritual, interper­ sonal sense.

Cytaty

Powiązane dokumenty