• Nie Znaleziono Wyników

W sprawie Akademji Umiejętności : odpowiedź p. Prof. Dr. St. Smolce, generalnemu sekretarzowi Akademji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "W sprawie Akademji Umiejętności : odpowiedź p. Prof. Dr. St. Smolce, generalnemu sekretarzowi Akademji"

Copied!
60
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

W S P R A W I E

AKADEMJI DffllfJITNOSCI.

Odpowiedź p. Prof, Dr. Si. Smolce,

generalnemu sekretarzowi Akademji

PR ZE Z

STANISŁAWA WOYNEKĘ-TOMKIEWICZA.

Cena 20 eeniow.

Cały docliiul pi-zeznaczouy na (iiiniiazjuin polskie >v ( ieszyuie.

K R A KU W .

N A K Ł A D E M A U T O R A

W drukarni W. Korneckiego.

(6)
(7)

W ydając „L ist o tw a rty ", jako dołącznik do

Czasu, w sprawie Akadem ji um iejętności, a za­

ch ęcon y do tego „U w agam i" p. St. Smolki i j e ­ go specjalną, gorącą prośbą, aby „U w a g i" te przeczytać do końca i zająć się szczerze poru- szonem i sprawami — nie m iałem zupełnie za­ miaru prowadzić dalszej polem iki, a przynajmniej w tym kierunku, do którego tak niezwykle o b ­ szerną odpowiedzią p. St. Smolki zostałem p o ­ w ołany i poniekąd zmuszony.

Ponieważ Szanowny Autor „W y jaśn ień " głos m ój, jako profana, uważa wielce dla m nie ła ­ skawie, za cenny, z tego powodu, że daje miarę, „ c o s z e r o k a p u b l i c z n o ś ć s ą d z i o A k a ­ d e m i i " , ponieważ każdy ustęp „W y ja śn ień " ściśle złączony jest niespodziewanie z moją oso­ bą, przeto sądzę, że tak z pow odu ważności om aw ianego przedmiotu, jak i z powodu konie­ czn ych znowu wyjaśnień, konieczną jest n in iej­ sza odpowiedź, dla której o gościnne pom ieszcze­ nie w7 łam ach Głosu N arodu upraszam.

Spodziewana broszura p. Smolki, która parę dni tem u ukazała się dopiero, zniew oliła mnie do opóźnienia tej odpowiedzi, a ponieważ z re­ dakcją Czasu nie m ogliśm y się porozum ieć, a z §. 19. korzystać nie chcę, przeto właśnie z tych pow odów , w tej tak doniosłej sprawie

(8)

narodowej, proszę Szanowną Redakcję dla arty­ kułu m ojego o gościnność.

K rótko więc, o ile można, ale przedm iotowo o tyle, o ile na to p. Smolka pozwala swoją odpowiedzią, chciałbym jako „przedstaw iciel tej szerokiej p u bliczn ości", z zapatrywań m oich, a w łaściw ie naszych, według sądu p. Smolki, „p r o - fań skich ", „lekkom yślnych", „zb rod n iczych ", „n ie ­ praw dziw ych ", „fałszyw ych " i t. d., nie stw orzyć na razie „kw estji g a b in etow ej", ale — uspra­ w iedliw ić się i właściw ej prawdy poszukać.

A by dać dowód pewnej przynajmniej syste­ matyczności, przedm iotow ości i ładu, wprawdzie nie w badaniach naukowych, ale przynajmniej w t e j . odpowiedzi, trzym ać się będę tego sam ego wskazanego porządku, jaki obrał Szanowny A utor „W y ja ś n ień ".

Otóż Szanowny A utor podzielił niejako swe „W yjaśn ien ia " na trzy części, zaczynając od k w e­ stji gospodarki i rachunku, dalej przechodzi do spraw naukowych, a kończy na osobistych, ty ­ czących się mnie, siebie i innych.

Ja także zacznę od najsłabszych dla mnie, ale odwrotnie, bo od spraw osobistych, dalej trochę wyjaśnień naukowych, a w końcu poru ­ szę jeszcze gospodarkę i rachunki, bo na to nie potrzeba wielkich kwalifikacji, aby znać się na cyfrach i po chłopsku trochę praktycznie pa­ trzeć.

Co do wszelkich osobistych wycieczek, do któ­ rych, zdaje m i się. nie dałem żadnego powodu, dziękuję przedewszystkiem za uznanie m ojej do­ brej w oli i wiary, inne jednak zarzuty zachw ie- wają i to nawet, przypisując m i lekkom yślność.

(9)

jaskrawe nieprawdy i należenie do nieprzyjaciół Akadem ji.

M ogę zapewnić p. Smolkę, że do nieprzyja­ ció ł, ani nawet do obojętnych dla Akadem ji nie należę, że piszę i m ów ię nie lekkomyślnie, ale po dobrej rozwadze i na podstawie faktów , i że jakem się jeszcze lepiej przekonał, wszystko, ,'co tw ierdziłem , jest prawdą, a co poniżej w y­

każę i postaram się dokładniej udowodnić. — Zresztą zarzuty m oje nie są wynalazkiem ! tkwią one nawet w sprawozdaniu, uwagach i w yja­ śnieniach samego Szanownego Autora. Tyle je ­ dnak muszę zaznaczyć,' że ch oć Autor sam na­ rzeka i wady wytyka i program lepszy wskazu­ je, to gdy właśnie tylko to samo za Szanownym Sekretarzem Akadem ji uczyniłem , stara się w te­ dy te uw agi m oje zbijać, Akademję od zarzutów b ron ić i reform y odrzucać.

ISie przeszło mi przez myśl, pisząc o Aka­ dem ji, krytykować specjalnie osobiście p. Sm ol­ kę, czy to jako administratora j e d y n i e za czyn­ ności całej Akadem ji odpowiedzialnego, o czem n ie wiedziałem , czy też rozbierać jeg o zasługi, kwalifikację i wartość bądź to prac, bądź też m etody badań, stylu polskiego, ortografji i t. d. M nie chodziło tylko o w ypow iedzenie z całą życzliwością tych paru*- lubo może cierpkich, uw ag w „L iście o A kadem ji", i to nawet z całą synowską m iłością w celu — aby było lepiej.

Przykładami, którym i Szanowny A utor zbija najczęściej to, czego ja nie twierdziłem , wyka­ zuje, że nie mam wyobrażenia o nąjelem entar- niejszych warunkach i potrzebach pracy nauko­ wej. Co prawda, nie należy to do rzeczy i nie

(10)

wiem , czy Szanowny A utor już to tak gru nto­ wnie zbadał, ale wyznać muszę, iż ch oć specjal­ nie historykiem nie jestem , wyszedłem z dobrej szkoły prof. Liskiego, gdzie p r z y n a j m n i e j j a k i e g o t a k i e g o w y o b r a ż e n i a o bada­

niach naukow ych m ożna było n a b y ć ; zresztą — wszystko m i jed n o — przyjmuję odpow iedzial­ ność w każdej kwestji za to, co m ów ię obecnie jako profan.

Jeżeli więc m ów ię o sprawach i zadaniach Akademji, to niekoniecznie jako malarz tylko i niekoniecznie z „rzekom o tylko naukowego stanowiska11, ale z poczucia, że m ów ię o swoim bardzo m i drogim i znanym nieco przedm iocie. A przyznam, że nie odważyłbym się ze stano­ wiska p. Smolki fantazjować rozm ow y na „Ponts des A rts“ o n ow ych kierunkach sztuki francu­ skiej, d la k t ó r e j L o u v r e m a w s k a z y w a ć n o w e d r o g i , a propozycje n ow ych reform , kierunków i t. d., należy, jak m ów i p. Smolka, „wTr z u c i ć d o k o s z a " . O, inaczej jest i inaczej b yło. Na głosy i wezwania, aby Akademia fran­ cuska zawróciła ze starej fałszywej drogi, nie rzucono tych g łosów do kosza, ale zaw rócono, ch oć opornie, na now e drogi, dano Europie n ow e kierunki w sztuce, których naprzykład Bastian Le Pagea, jako w ybitnego właśnie przedstawi­ ciela postępu, reform i nowatorstw nie nauczyły galerje Louyru.

Teraz kilka sprostow ań: W ca le nie m ów iłem o foljałach, które studjował, użytkował i wyda­ w ał prof. Ulanowski. W ca le nie „m n iem a łem 11 o niepotrzebnem wydaniu „M odlitw W a cła w a ". < >bydwa te wydaw nictw a uznaję za pożyteczn e

(11)

i cenne, a p. Smolka nie b y ł zmuszonym sta­ wiać hipotez o m oich myślach i m niem aniach, skoro obaj jesteśm y w jedn em mieście i często pod gotyckiem i kopułam i, fatwo w ięc było prawdę zbadać, albo domyślników bez potrzeby nie używać.

Nie pisałem i nie m ów iłem , jakobym wstrzy­ m yw ał się od krytyki Akadem ji „tylko z samej delikatności".

Zarzucając złą gospodarkę, nie naruszałem niczyjego „d ob reg o im ien ia", ani uczciw ości, — tylko, co najw yżej, możnaby w yw nioskow ać za­ rzut nieudolności.

W ca le pisma p. Sm olki nie nazwałem ode­ zwą, ani „żebraniną", tylko powiedziałem w ła ­ śnie, że Akadem ja do żebraniny uciekać się nie potrzebuje. Nie rzuciłem żadnych podejrzeń na niedobory i delicyty, bo sam p. Smolka pierwszy o deficycie i niedoborze napisał.

N ie pisałem „głębszych zarzu tów ", tylko o g łębszych przyczynach — że zaś książki za dro­ gie, że butwieją, myszy je gryzą, a do niedawna b y ły nawTet zamknięte przed ludźmi, to nie jest „jaskrawą niepraw dą", ale niestety prawdą, którą powtarzam .

M ylne je st mniemanie, i nie je st to żadną bronią poważną, jak oto ustęp jeden z w ie lu : „O drożyźnie naszych publikacji może ten tylko m ów ić, kto nigdy jeszcze w życiu nie kupił ża­ dnej książki naukowej, niem ieckiej, albo francu­ skiej, lub też nie m iał w ręku nigdy katalogu naszych wydaw nictw , chociaż o cenach tych w yrokuje". Otóż przykro mi. ale muszę sprosto­ wać, że to i ja wyrokuję, a właśnie kupiłem

(12)

już raz w życiu książkę naukową i katalog: też w’ ręku miałem.

Nie jest „ w i d o c z n ą r z e c z ą " , że pew nych ustępów pism a Szanow nego A utora nie czytałem, bo właśnie czytałem wszystkie, a naw et za wska­ zówką Szanow nego Profesora, gdym je obecnie sobie przepowiedział, nie nauczyły m nie n iczego nowszego i nie zm ieniły zapatrywania. N ie na­ leży niepotrzebnie a mylnie w ątpić, jakobym o „Pam iętniku piętnastoletniej działalności Aka­ dem ii U m iejętności" nie wiedział, bo właśnie 0 takow ym wiem i wiedziałem , a to łatw e b yło do pojęcia, iż dlatego ostatnie pisma, ch oć „p rzy ­ g o d n e ". p. Smolki, uważałem za przełam anie muru chińskiego, bo rozsyłał je zadarmo. a „P a ­ m iętnik" kosztuje 2 złr., co stauowi wielką ró­ żnicę; — po drugie, co ważniejsze, „P am iętnik" wydany w r. 1889 nie odsłania w cale tego smu­ tnego stanu Akadem ji, co pisma p. Smolki ó,przygodne^ z r. 1894 i 95.

Chociaż p. Smolka przytacza ustępy m ojego „L istu " w cudzysłow ach, są one przytoczone m y ln ie ; n. p . : N ie pisałem w danym ustępie „o specjalnościach n aukow ych", tylko o m a t e r - j a ł o w y c h specjalnościach naukowych. Cały ustęp przytoczony jako m ój w cudzysłowie, za- czynaiący się od s łó w : „P rzecież m acie" — a kończący się słow a m i: ..macie dosyć, tylko nie szastajcie pieniądzmi i nie bawcie się w żebra­ n in ę ", zupełnie w g liś c ie " m oim nie egzystuje 1 takich słów nigdy nie napisałem.

N ie napisałem , a nawet nie m yślałem o dro- żyźnie Sprawozdań rocznych Akademij, które

(13)

sprzedają się po 60 ct., tylko pisałem o cenach w ygórow anych — wydawnictw.

Szkoda, że p. Smolka nie broni i nie wyjaśnia tego, o czem m ów iłem , a stara się bronić to. czego nie twierdzę i przeciw czemu przynajm niej w „L iście" nie występowałem . Ja nie miałem na m yśli broszur sprawozdawczych rocznych, które wydaje prawie każda co roku instytucja i wydaje wraz z rozprawką naukową na końcu każde gim nazjum , a które rozdają się z a d a r m o , a nie za 60 ct., jeżeli o to chodzi, ale m ów iłem o w y­ daw nictw ach, których tom kosztuje 1 0 ,1 4 i 15 złr., jak „M onum enta Poloniae h istorica ", ale naprzy- kład o katalogu W isło ck ie g o : „Catalogus codi- cum manuscriptorum B ibliothecae LTniversitatis J agiellonicae Cracoyiensis", który kosztuje 13 z łr .; ale m yślę o „A cta historica res gestas Poloniae illustrantia", którego w ydaw nictw a każdy tom kosztuje po 5 albo po 10 z ł r .; ale wreszcie myślę o Estreichera „B ib ljog ra fji p olsk iej", której egzemplarz nieoprawny kosztuje 132 złr. 50 ct.

T o są dzieła, jak K atalog i B ibljografja po­ trzebne dla każdego uczonego, piszącego i in te­ resującego się nauką i literaturą; Akadem ja więc funduszów sw oich zasiłkowych powiuna użyć na to, aby nabycie tych dzieł uprzystępnić, mniej więcej przynajmniej każdemu. Tymczasem nowe egzemplarze w antykwarniach, albo co ciekawsze często adresami do członków Akademji zaopa­ trzone dostać można za czwartą część ceny, a zupełnie nowe egzemplarze dostaje się z zagra­ nicy taniej, niż w Krakow ie. Ja n. p. Estrei­ chera B ibljogralię sprowadziłem sobie z Pozna­ nia za 70 złr. i t. d.

(14)

Poco było mnie zbijać taniością spraw o­ zdań rocznych po 00 ct., kiedy są dzieła w od ­ bitkach Akademji nawet po 10 ct., to przecież tanio prawdziwie i dow ód efektow ny.

A żeby zaś w dalszym ciągu przekonać się o taniości wydaw nictw Akadem ji, a zarazem o ich w a r t o ś c i ż y w o t n e j pozwalam sobie przyto­ czyć, ale dokładnie, wiernie słow a Szanow nego Sekretarza generalnego Akademji o skutkach ogłoszonej subskrypcji na wydawnictwa Aka­ demji w „niezm iernie łatw ych warunkach zaku- pna kompletu ich wydawnictw

Szanowny autor pisze d a lej: „w s i e r p n i u r. 1894 o g ł o s i l i ś m y t e w a r u n k i , p o d a n o j e w k i l k u d z i e n n i k a c h , i t o w c z a s i e W y s t a w y k r a j o w e j , g d y t y l u b y ł o w k r a j u p r z y j e z d n y c h z i n n y c h d z i e l n i c P o l s k i ; d o t ą d w k r a j u n i k t s i ę n i e z n a l a z ł , ktuby ch ciał z tych warunków^ k o­ rzystać, jedyne zamówienie przyszło od k s i ę ­ g a r z a z O x f o r t u (James Parker et Oomp.)

Dopraw dy nie wiem czy tu już w'ogóle p o ­ trzeba jakiego objaśnienia co do teg o wyroku na w ydaw nictw a A kadem ji i ich cenę, jaki w y ­ dał cały kraj jednom yślnie i świat cały z w yją­ tkiem księgarza z Oxfo»-du.

Muszę jednak szanownych Czytelników obja­ śnić, że w tem ogłoszeniu A kadem ji o niezmier­ nie ła tw ych warunkach prenumeraty, rocznik wydaw nictw Akadem ji, składający się z około 20 tom ów kosztuje 125 złr. drogą księgarską, a w prost pocztą — wysłany przez Akadem ie — pew nie taniej, bo księgarni nie trzeba płacić rabatu. N ie! W p rost pocztą kosztuje 150 złr.

(15)

Czyli za wysłanie 20 książek Akadem ja pobiera 25 złr., tj. przepraszam nie pobiera, tylko chce, bo nikt, jak to stwierdza Szanowny Sekretarz g e ­ neralny Akademji dotąd jeszcze na to z c a ł e g o k r a j u nie złapał się.

D od ać jeszcze należy, że taki rocznik w ten sposób przygotowany jest dla publiczności, że składa się z trzeciego tomu tego dzieła, z dru­ g ieg o tomu tam tego dzieła, z czwartego tomu innego, z piątego zeszytu czegoś i z trzeciego arkusza mapy i t. d., oprócz tego, do prenume­ row anego rocznika nie tylko nie należą dzieła wyczerpane, co ju ż jest naturalnem, ale nawet ua wyczerpaniu będące, ch oć je pojedynczo ku­ p ić można i nie należą dalej dzieła z zasiłkiem Akadem ji wydawane. — T ym sposobem każdy człow iek może kom plet wydawnictw kupić za 500 złr. — ja k o cenę bajecznie zniżoną, no, bo zawsze z 811 złr. i 15 it., ale k o m p l e t t e n s k ł a d a s i ę ze wszystkiego — oprócz — b r a ­ k u j ą c y c h 10 tom ów wyczerpanych i 29 t o ­ m ó w b ę d ą c y c h n a w y c z e r p a n i u , a dalej d o t e g o k o m p l e t u n i e n a l e ż ą : E s t r e i ­ c h e r a B ibljografja tom ów 1 3 ; K r a s i ń s k i e g o A d a m a ; Słownik synonimów polskich 2 to m y ; B u r z y ń s k i e g o J ó z e f a „M onumenta musicaes sacrae in P o lo n ia "; T a r n o w s k i e g o S t. „ P i­ sarze polityczni X V I w ieku", 2 tom y; W i s ł o ­ c k i e g o „K a ta lo g " pow yżej w spom niany; Ż e - b r a w s k i e g o T e o f i l a „S łow nik wyrazów te ­ ch n icz n y ch "; G ó r s k i e g o K . „H istorja piechoty p o ls k ie j"; K o r z o n a T a d e u s z a „W ew nętrzne dzieje Polski za Stanisława A ugusta", tom ów 5 ; P a w l i c k i e g o S t e f a n a „H istorja lilozofji g rec­

(16)

k ie j“ ; P i e k o s i ń s k i e g o „O dynastyczuem szla­ ch ty polskiej pochodzeniu" ; S e m k o w i c z a

„K rytyczn y rozbiór dziejów polskich p Jana D łu ­ g o s z a " ; S t r a s z e w s k i e g o „Jan Śniadecki i je g o stanowisko w dziejach oświaty i filozofii w P o ls c e " ; Z a k r z e w s k i e g o W . „P o ucieczce H en ry k a , dzieje bezkrólew ia" ; K o l b e r g a O s k a r a wszystkie d z ie ła : C z e r n e g o F . „O gólna geografja handlowa" i Z a r a ń s k i e g o S. „G eograficzne imiona słow iań skie". Oto te wszystkie dzieła, ch oć tak interesujące, do kom ­ pletu wcale nie należą — ch oć Akadem ja p o ­ winna się była o to postarać i grupami p od zie­ lić, ogłaszając subskrypcję, a nie spotkałaby się z tą alternatywą, że ani jeden człow iek z całej Polski nie znalazł się, któryby te praktycznie naukowe, cenne a tanie wydaw nictw a zaprenume­ rował.

Pan Smolka powiada, że „w ielką byłoby po­ mocą dla Akadem ji, gdyby zamożniejsze osoby chciały korzystać z ogłoszonej w przeszłym roku subskrypcji na w ydaw nictw a A kadem ji" : zape­ wne, ale z takich ogłoszeń, ułatwień i admini­ stracyjnych rozporządzeń, a naukowych wyda­ w nictw układów i przy tych warunkach poka­ zało się, i tu najlepszy dow ód dobrej gospodarki, że nawet z najbogatszych nie znalazł się a n i j e d e n , któryby z takiej subskrypcji ch ciał k o ­ rzystać.

Idąc dalej nie możemy tu także pominąć i owej hum orystyki, którą p. Smolka do dy­

sputy, do naukowych poważnych spraw i w yja­ śnień sw oich wprowadził. Ja nie mam nic przeci­ wko hum orystyce, tylko przyznam się, że nie

(17)

zawsze ona, nie każdemu i nie we wszystkiem dobrze służy, a powadze Akademji i je j sprawom może tylko szkodzić.

Nie odpow iadałbym , ale — ponieważ w obec Akadem ji nie jestem na podstaw ie żadnego „re- gulam inu11 odpowiedzialnym , ponieważ profanow i więcej uchodzi, przeto — dlaczego n ie :

Otóż wyjaśnienie Szanownego generalnego S e­ kretarza Akadem ji, że „Akadem ia nie rozdaje dotąd, ani podczas wyścigów , ani w innej porze kom unikatów swoich przechodniom na linii A -B za pośrednictwem expresów u, bardzo mnie cieszy, bo przekonałem się, że nawet komunikaty z kra­ kow skiego Orfeum. które rozdają za darmo na linji A -B , niechętnie przechodnie przyjmują, a zresztą zależy to dużo od umiejętnego wyda­ wnictwa, od papieru.

Pan Smolka nie wiem tego napewne, czy żartem, czy serjo powiada, że jeźli w pracach i w walce sił braknie, to „rzadko błyśnie jakiś prom yk pociech y, chyba od obcych ... z Paryża, lub z Berlina, jako ciepły, serdeczny wyraz uzna­ nia ; a ja k o dziwna niespodzianka to oto uzna­ nie z Japonji, z uniwersytetu w T o k io “ . Japonja w ięc swojem i zwycięstwam i, nie darmo m ów iłem , że i mnie nareszcie zaim ponowała, bo jaka szko­ da, iż na czas gadania o Akadem ji nie jestem Japończykiem z T okio, byłbym może zyskał w ię­ kszą przychylność p. Smolki.

Ż ałuję także, że nie m ogę w K rakow ie jeść śniadań pod renesansowem sklepieniem kopuły pałacu Mazarina, skoro ta kopuła jest w Paryżu i skoro nawet tam śniadań nie d a ją ; bo jeźli ona daję miarę wartości myśli, każdej pod tą

(18)

kopułą znajdującej się g ło w y , a opinja z pod tej kopuły musi być lepszą, aniżeli z pod gotyckich naszych sklepień, to przecie naturalną jest rze­ czą, że tylko z pow odów odem nie niezależnych nie bywam pod tą kopułą, chociaż i toby zale­ żało od te g o , jakieby pod tą kopułą dawano łiaczki na śniadanie.

Zresztą „om ylać się każdemu w oln o“ : Ja m y śla łem , ze polskiej Akadem ji umiejętności idzie o uznanie prac je j narodowych przede- wszystkiem w P olsce ; pod gotyckiem i, nawet pod- daszowemi sklepieniami pokoików, pod dachem pałaców naszych, naszych dw orów i dworków ch oćb y o kopule słom ianej, a nie wiedziałem, że Akademja ubiega się li tylko o uznanie pod ko­ pułami bizantyńskiemi. czy renesansowem i; pałacu Mazarina, a nie W enczlina.

Nie wiedziałem także, że p. Smolka ma ta­ kie złe wyobrażenie o sw oich pow inow atych, uczonych francuskich; zfantazjowawszy jak sam m ów i, rozm owę na moście hr. Delaborde z Pa­ steurem lub Bertrandem, okrył ich śmiesznością i uczynił z nich idjotów . Przecie o malowaniu przez szablon, o takich reform ach sztuki fran­ cuskiej i o jedynym w pływ ie Louvru na postęp, a wrzucaniu do kosza propozycji reform , prze­ ciętnie inteligentny Francuz ani na moście, ani pod mostem nawet nie m ógłb y w podobny spo­ sób rozm aw iać i w ten sposób nabierać przeko­ nań. Chyba, że to jest tylko jedna z rozm ówek francuskich dla wpraw y z Olendorfa, to w ta ­ kim razie przepraszam: — ale cóż to m iało z rzeczą o Akademji w spólnego.

(19)

Co p. Smolka nazywa misą soczew icy, którą ja niby, jak pisze, pokazuję A k a d em ji? Nie wiem. Czy tą misą soczewicy, za którą powiada pan Smolka, „nie sprzedamy godności Akadem ji i tego pow ażnego stanowiska, które sobie zdobyła w św iecie“ (w Tokio), ma być m oje żądanie, aby wydaw ała rzeczy ważniejsze, pilniejsze i w ię­ cej była złączoną z N a r o d e m ; ze względu na nasze wyjątkowe położenie, potrzeby i n a w y ­ j ą t k o w e A k a d e m j i p o l s k i e j z a d a n i a ?

Dalej pisze p. Smolka, jakobym żądał zwinięcia żagli i wywieszenia „nowTej dagi z dewizą: Ina

B lane hineinf* T ego nie żądałem i nie wyszukałem,

ale przecie wolałbym nawet dewizę „ I m Blaue

łrinein“ , a n iżeli: „ M it keinen blauen D im st“ !...

Pisałem wt liście, nawet za p. Smolką p o­ wtarzając, że wydawanie m aterjałów potrzeba postaw ić na ostatnim planie, i to o tyle tylko, o ile starczy funduszów. Naturalną jest rzeczą, że wydawanie m aterjałów nawet cennych, jest rzeczą błahą, jeźli przez to zaniedbuje się wyda­ w n ictw o rzeczy samodzielnych, don iosłych dla postępu nauki i pożytku Narodu. Pan Smolka .jednak zapomniawszy sw oich w łasnych s ł ó w ; sw ojego co do przyszłych wydaw nictw Akade­ m ji programu, zaczyua zuowu bronić wydawnictw m aterjałów i to jeszcze takich, przeciwko któ­ rym. nic nie m ogłem przeczyć nawet myśleć, aby zebranie i wydanie materjałów7 z archiwów zagranicznych, lub ch oćby nawet z Gniezna, P o ­ znania i W rocław ia, uważać za zupełnie zby­ teczne. Naturalną jest jeszcze rzeczą, że ponieważ wszystkiego wydać, lub przedrukować nie można, wielką by oddał przysługę „rozum owany k atalog“ .

(20)

A le p. Smolka znowu puszcza się na h u m o - rystykę i powiada, że ja każe z „rozum ow anym katalogiem 11 w ręku każdemu za lada szczegółem jeździć do Drezna, W rocła w ia , Kórnika, K ró ­ lew ca i W arszaw y: dalej powiada, że ja radzę koleją jech ać do Pesztu, a znalazłszy co trzeba, wracać pierwszym kurjerem (nawet) do K rako­ wa, W arszawy, czy do W ilna. To wszystko przy­ puszczenia p. Sm olki co ja radzę, ale d a le j: „Tak i przyrodnik, gdy mu potrzeba szczegółów — o tiorze m ykologicznej karpat stryjskich, obejdzie się łatw o bez m aterjałów ogłoszonych przez p. Krupę w X X I I I tom ie „Sprawozdań komisji tizjo- gralicznej “ , bo może przecież w każdej chw ili wstać od biurka, podążyć w Stryjskie, które się dotąd jeszcze nie zapadło pod ziemię, i oddać się tam przez kilka miesięcy roskoszom grzybo- brania“ . Ile tu talentu now elistycznego ? Pan Smolka więc twierdzi, że ja powiadam i radzę, iż wszelkie badania astronomiczne n. p. są nie­ potrzebne, tylko dosyć ustawić wielką lunetę i niech sobie każdy bada; że nie potrzebne są wszelkie badania m ikroskopowe, bo w handlu Biasionia w Krakow ie są mikroskopy i każdy może sobie kupić i badać, że każę jeździć u czo­ nym kurjerami i chodzić na grzybobranie i t. d. A le za to znowu p. Smolka radzi, aby — dla każdego ciężkiego uczonego, i dla łatwiejszej tych uczonych kontroli przedrukować wszystko, wym ieniam te m iejscow ości za p. Smolką, co je st naprzód w Gnieźnie, Poznaniu i W łocław k u , a następnie co jest w Rzym ie, Dreźnie, W r o ­ cławiu, K rólew cu, Kórniku i W arszawie. Oprócz te g o jeszcze to, co je st w Peszcie. — O resztę

(21)

widać mniejszą. J a t to wszystko będzie przedru­ kowane, nigdzie żaden uczony nie będzie potrze­ bow ał jeździć, bo te wszystkie m aterjały dosta­ nie po „bajecznie niskich cen ach" od Akademji. L>la uczonego w Krakowie przedrukuje się to wszystko, co posiada biblioteka Ossolińskich we Lw ow ie, a dla uczonego we L w ow ie przedru­ kuje się wszystko to — o ile ma więcej b ib lio­ teka Jagiellońska w Krakow ie.

Projekt szanuję, ale — p. Smolka zdaje mi się. nie zastanowił się nad tern. czy każdy uczony, lub chcący być uczonym (to tralia się częściej) będzie w stanie, po „bajecznie niskich cen ach", jak to wykazałem powyżej, nabywać te m aterjały: a gdyby b y ł wstanie, albo gdyby dostarczyło się mu tych wszystkich ksiąg za darmo, czy każdy może posiadać, czy też musi posiadać wielką ka­ mienicę, aby te zbiory m aterjałów i przedruków p o m ie ścić? B o ć inaczej, toby zawsze uczony mu­ siał p er pedeis a p o sto lo n m , albo „dryn dą", albo „b u m b le m ", albo „kurjerem " do jakiejś biblioteki jeździć.

Ozy się w ięc projekt Szanow nego Sekretarza generalnego Akadem ji utrzyma — nie wiem. Zdaje mi się jednak, że, gdy m onety nędznej brak — to nie można dalej tak!...

Przechodzimy obecnie do spraw naukowych, ch oćb y nawet jak szanowny autor LTwag tw ier­ dzi tylko z „rzek om ego" naukowego stanowiska. Przedew7szystkiem m aterjały: Otóż dziwi się p. Smolka, że ja oparłem się na materjale je g o „p rzy g od n ej" broszury, a nie na Pamiętniku Akadem ji, który jest dokładnym. Na to muszę zacytow ać zdanie samego autora o sw7ojej

(22)

godn ej" broszurze: „Starałem się to ułatw ić wydaniem osobnej, ilustrowanej broszury, w k tó­ rej p o d p o z o r e m objaśnienia naszych tablic w ystaw ow ych, dałem d o k ł a d n ą inform ację o A kadem ii".

Czyż winien jestem , że skorom się na tej dokładnej inform acji oparł i nawet oddałem jej u zn a n ie; — to wtedy ta broszura nie może być podstawą, bo jest tylko „przygodn ą" ?

Czy wskazana przezemnie, jak p. Smolka u- waża. reform a Akadem ji. aby wydawać samo­ dzielne prace, a nie materjały. jest tak zdrożną i z łą ; — odpowiadam słow am i samego p. Smolki, tylko wcześniej w ypow iedzianem i:

„P ow inniśm y zatem uznać za zasadę, że skromne środki Akademji n a l e ż y o b r a c a ć p r z e de w s z y s t k i e m na wydawnictwo prac naukowych, przyczyniających się do postępu um ie­ jętn ości, w ich rozm aitych gałęziach, a t o d o ­ p i e r o , co pozostanie po opędzeniu niezbędnych na ten cel wydatków! m o ż e b y ć oddane kom i­ sjom na w ydaw nictw o m a t e r j a ł ó w n a u k o ­ w y c h . k * tó r e b e z t a k w i e l k i e j u j m y dla ruchu naukowego m o g ą c z e k a ć na umiejętne w ydanie".

Pan Smolka pisze d a le j: „O ile zaś w takim razie spuścić się można na sąd je g o (to jest m ój) o bła- hości m aterjałów. które Akademja wydaje, to każdy czytelnik sam sobie raczy w duszy dośpiew ać".

Naprzód po co ma czytelnik śpiewać, kiedy śpiewa o tem sam p. Smolka i katalog wyda­ w n ictw Akademji.

Pan Smolka m ów i, czyli raczej p isze: „ N a j ­ d o n i o ś l e j s z e m a t e r j a ł y l e ż ą j e s z c z e

(23)

o d ł o g i e m , ponieważ nie mam}7 środków na kosztow ną ich publikację i nieraz w j d a j e s i ę r z e c z y d r u g o r z ę d n e g o z n a c z e n i a ” .

Te wydawnictwa są to cegiełki, „które, g r o ­ m adzone latami, składają się c z a s e m na bogaty m aterjał, w których zbieraniu jednak j a k d o ­ t ą d , n i e m a p o n a j w i ę k s z e j c z ę ś c i j a ­ s n e g o , p e w n y m k r o k i e m do c e l u z m i e ­ r z a j ą c e g o p r o g r a m u 11.

Dalej inny u stę p : „ Po wielu la ta ch g ro ­ m adziłyby się bow iem materjały. w których m o- żnaby czynić w y b r e d n i e j s z y w y b ó r , których u k ł a d b y ł b y w i ę c e j s y s t e m a t y c z n y , k tó­ rych opracowanie oparłoby się n a r o z l e g l e i - s z e m o b j ę c i u p r z e d m i o t u 11.

Pytam się co tu kto ma sobie dośpiew yw aći o ile jak, delikatniej11 o tej wielkiej wartości wydawanych m aterjałów wyraziłem się od samego p. S m olk i?

K atalog równieżby zaśpiewał, ale — p o w ie ­ działem już z góry w liście, że nie chcę w szyst­ kich przykładów wyszczególniać, bo zawsze za­ czepiałoby się niechcący osobistości, a ludzie ro­ bili co m ogli i to — czego Akademia wym agała. Ponieważ jednak p. Smolka przypisuje m i niesłusznie, jakobym uważał, „że szkoda było pieniędzy na umiejętne wwdanie „M od litw W a ­ c ła w a 11. broszury, obejm ującej cenny pom nik j ę ­ zyka polskiego z X V stulecia, przeto zacytuję inne, o których w łaściw ie m yśłałem , ale nie o tych, o których sąd i m niem anie sam owolnie n a ­ rzuca mi p. Smolka.

Pomijam krytykę w ydaw nictw m aterjałów : tu m im o wszelkich ale, — pracę wydaw ców i zbie­ raczy uznaję i cenię.

(24)

Leczf przytoczm y kilka tytu łów białych kru­ ków. ot pierw szych lepszych z w ydaw nictw Aka- d e m ji:

..Fortuny i cnoty różność w historyi o m ło ­ dzieńcu ukazana11.

„M arcina Kw iatkow skiego książeczki rozko­ szne" i t. d.

„K rzysztofa Pussmana Historya bardzo cudna o stworzeniu nieba i ziem i“ .

„Jana M rowińskiego P ło cz y w ło sa : Stadło m a ł­ żeńskie

„H istorya prawdziwa, która się stała w L a n ­ dzie. mieście n iem ieckiem “ .

„H enryka Korneliusza A g ry p p y : O ślache- tności i zacności p łci niewieściej, przekład M a ­ cieja W irzb ięty ".

T ego jest masa, ale trudno m i wszystko przy­ taczać i tyle miejsca zużytkowywaó bezpożyte- czm e nawet na wym ienienie samych tytułów don io­ słego znaczenia prac Członków Akademji. Jeżeli Akadem ja pozw oli, to niejeden, naturalnie ko­ sztem Akadem ji, zobowiąże się wydać 50 rocznie taKich cennych m aterjałów , czy tam k r u k ó w !

Nie sądzimy także, aby naukowa literatura pol- sKa poniosła jakąkolw iek szkodę, gdyby łacińskie poezje P a w ł a z K r o s n a i J a n a z W i ś l i c y albo wreszcie N i c o l a i H u s s o v i a n i C a r m i- n a nie ujrzały były światła dziennego.

Fundusze obrócone na wydanie ty ch kilku zbytecznych tom ów , m og ły snadnie być użyte na coś o wiele potrzebniejszego, a już wcale nie pojm ujem y konieczności ogłaszania takich roz­ praw, ja k : F ahularutn A em y ia ru m Sylloge, albo

(25)

M ogą narody, które już postąpiły znacznie w opracowaniu krytycznem rzeczy ojczystych, p o­ zwalać sobie na zbytkowne zajęcia tego rodzaju, ale — u b o g a Akademja p o l s k a , która z każ­ dym groszem liczyć się powinna, musi przede- wszystkiem pamiętać o własnych sprawach, a p o ­ m ijać inne, z polskiem i w żadm m, albo tylko

w luźnym zostające związku.

Pan St. Smolka o tych rzeczach m ów ić nie chce, w oli m ów ić o tych, których nikt nie kw e- stjonuje i w oli pom ijać m ilczeniem to wszystko na co, zdaje się, trudniej by było odpowiedzieć.

B ibljografję o sztuce polskiej, słow nik Rasta- w ieckiego i t. p. zbywa m ilczeniem . E ncyklope­ dię zaś „R zeczy polskich" uważa Akademja za pracę dla siebie nieodpowiednią.

Całości dzieła „H i s t o r j a p o l s k a " w sze- rokiem znaczeniu i opartego na najnow szych ba­ daniach nie posiadam y; H i s t o r j i l i t e r a t u r y p o l s k i e j oprócz podręczników szkolnych dotąd nie ma. Czy Akademja przez 20 lat nie m ogła tych zadań p od ją ć?

L ośćb y by ło np. H istorję literatury polskiej W iszniew skiego doprowadzoną tak wspaniale do X V I wieku uzupełnić, popraw ić i dokończyć. D ośóby b y ło skończyć sprawę ze Słow nikiem Lindego, a przedrukowawszy podać społeczeństwu to wielkie dzieło z nowa zastosowane do wym a­ gań nauki i ludzi. D ośćby było dokończyć S ło ­ w nik R astawieckiego. A w reszcie dotychczaso­ w e w ydaw nictw a, jeśli chodzi o subskrypcję, uporządkować i podzielić na grupy przedm iotowe, a Akademja nie potrzebow ałaby narzekać na o b o ­ jętn ość narodu i p. Smolka nie byłby zmuszo­

(26)

nym odkrywać tej rany, że jak sam m ów i, A ka­ demja nie m iała na sw oje wydaw nictw a, m im o cen zniżonych, a n i j e d n e g o w P o l s c e prenu­ meratora.

Poruszyłem zaledwie kilka zadań, je st ich j e ­ szcze daleko w ię c e j; jeźli Akademja raczy to wszystko rozważyć i z tych koturnów sw oich zstąpić do nas, a dla nas przecie egzystuje, to wTcale nie uchybi jej powadze i nie zejdzie na role „M a tic“ .

Zresztą i w ob ec tych jeszcze niem ow lęcych narodów słow iańskich jak je nazywa p. Smolka. Akademja polska powinna m ieć doniosłe i do­ brze zrozumiane zadania. To też nie m ogę tego pochw alić, gdy na propozycję, żeby Akademja w ysłała swoje wydaw nictw a instytucjom nauko­ w ym w południow ej słowiańszczyźnie, odpow ie­ dział p. Sekretarz, że to uchybiałoby powadze w podobny sposób narzucać się.

O tak, baw m y się w pow agi, ale tymczasem Petersburg i M oskwa zasypują tę słowiańszczyznę sw ojem i wydaw nictw am i. A u nas chodziło tylko o prostą wymianę.

Należy właśnie do niższych w yciągać rękę. bo i tam ci m ogą m ieć, ale już tę słuszną dumę. aby znowu tym wyższym nie narzucać s ię ; na­ leży wiedzieć, że Akademja um iejętności polska to nie jest na bawienie się w uczonych i w wza­ jem ną adorację, ale na spełnienie swojej wielkiej misji naukow o-narodow ej.

Akadem ja nasza nie może zajm ować się tern. co Akadem ja w Petersburgu, Paryżu lub W ie ­ dniu. bo i wyposażenie jest in n e : sam o tern m ów i p. S m olk a ; gdy znowu w odpowiedzi staje

(27)

w sprzeczności z własnem zdaniem i broniąc w ydaw nictw Akadem ji, dowodzi mnie, że przecie Akadem ia nasza to samo wydaje co paryska. Cóż w ięc p ra w d ą : Czy nie pow inna i nie może czy też czyni to właśnie czego nie pow inna i

czego nie m oże?

Rzekom o lekkomyślne zarzuty, jakie ja uczy­ niłem kom isji historji sztu k i, zbija szanowny autor odesłaniem mnie do swojej broszury, z k tó­ rej to rzeczywiście wprawdzie nie gruntow nie, ale zawsze poinform ow ać się można, że owa ko­ m isja dla historji od tylu lat nie zrobiła na­ w et cząstki tego. co jeden człow iek Kastawiecki na wiele lat przed założeniem Akadem ji.

Dalej zaś szanowny autor nie zdaje ju ż sobie za­ pew ne sprawy z tego co sam m ów i i jaką broń obiera. Sławny t o , iście akademicki ustęp o „P a lm ie", o „O brazie" i ortografji. Znaczy to może, że „P alm ę" zamienił szanowny autor na stalówkę, a „O brazem ", z obrazą chce uczynić ów papier, na którym tą stalówką obronę swoją i Akademji wym alował. — M niejsza jednak o to.

W ustępie tvm znajdujemy dowód o ważno­ ści wydawnictw7 k om isji: „ Z zagranicy, z Francji miano wicie, nieraz dochodzą nas prośby o w y­ pożyczenie klisz, użytych w Sprawozdaniach ko­ m isji historji sztu k i: snać F rancuzom te baga­ tele wydają się dość interesującenn, chociaż ich n ic nie obchodzą ze stanowiska n a rod ow eg o". — M a to być dow odem ?

Szanowny autor widać nie zauważył, że naj­ większa nawet bagatela, drobiazg bez znaczenia, m oże być najważniejszą zdobyczą dla tego, który w zbiorach posiada wszystko oprócz tej bagateli.

(28)

gdy tymczasem dla nas przy braku niestety rze­ czy najważniejszych bagatela zostanie tylko b aga­ telą i lekkomyślnością właśnie jest starać się o nie. lub wydawać i ilustrow ać te „ bagatele“ z p o ­ minięciem i zaniedbaniem rzeczy najważniejszych. Byle jaki m łoteczek kamienny z dziórką może być bardzo doniosłą rzeczą, ale nie dla tego. komu chodzi o życie...

Sam p. Smolka zresztą powiada, że „A ka- demja... wyjdzie z tej c i a s n o t y , w której Insty­ tucja nasza posiada: „za wiele, żeby zginąć, za m ało, aby ż y ć“ . — Daj B oże!

„Jeszcze jedną z b r o d n i ę Akadem ji, m ów i p. Smolka, wytacza p. T om kiew icz przed forum pu bliczn e: jej uchw ały w sprawie p iso w n i-, a dalej pisze, iż ja lojalnie nadmieniam, „że Aka- demja nie rwała się bynajm niej do tej „legisla- ty w y “ , ale musiała uledz naciskowi M inisterstwa oświaty, które dom agało się tych uchw ał ze względów praktycznych14. — Tak. tak właśnie, ja lojalnie zaznaczyłem a p. Smolka to stw ier­

dził, że Akadem ja polska m u s i a ł a biedaczka uledz naciskowi m i n i s t e r s t w a o ś w i a t y a u s t r j a c k i e g o , aby pom yśleć o ustaleniu p i­ sowni p o l s k i e j , czego od lat wielu dom agały się wszystkie części naszej dawniej R zeczypospo- spolitej.

B yłoby i do tego może nie przyszło, gdyby nie „ Projekt ortografji polskiej dostarczony jej jako ela­ borat kom isji pow ołanej przez Radę szkolną krajową. Słusznie p. Smolka zauważył, że trudno so­ bie wyobrazić coś niepopularniejszego nad każdą uchw ałę w sprawie pisow ni, gdyż narusza się się nią tysiące osobistych przywyknień.

(29)

To wszystko prawda, ale gorzej, bo to nie tylko rzecz niepopularna, ale trudna.

Jeżeli zaś p. Smolka pisze, że z różnych stron Polski otrzymuje Akadem ja objaw y w d z i ę ­ c z n o ś c i , że nie każe pisać m óc zjadszy, g e o ­ gra f i A nglja, to dziwię się tylko jak można przyjm ow ać objawy wdzięczności za cudze, stare i dawno na w p ó ł dopiero wprowadzone rzeczy, a zresztą są t o p r z y p a d k i e m w ł a ś n i e t e c z t e r y p u n k t y , które jak powiada p. Smolka ściągnęły gniew kilku znakom itych filologów . — Akademja w ięc widać tym razem zadowala się uznaniem profanów.

W dzięczn ość w ięc dla Akadem ji za ustalenie pisow ni dochodzi ze wszystkich stron Polski i cieszy się p. Sm olka; cieszą się w szy scy ! Ale ja nie w iem i nie widzę z czego tu się ma kto cieszyć, że może p is a ć : g e - ograf, dy - abeł, sym- p a - t y a , k o n w a -lia , A n g -lia , a natomiast F ra n - cya. albo że francuska ma się pisać przez s. a francuzki przez

z,

albo, że się ma pisać m ęskość, zw ycięstw o i praski. M otyw a zaś/ zawsze są najlepsze, bo dobiera się dowód i pow ód naj­ w ygodniejszy, albo „etym olog iczn y ", albo „fo n e ­ ty cz n y ", „tra d y cy jn o- n a ło g o w y ", „zasadniczy",

albo „archaiczny" i t. d. Ten co pisze kom pie- low y, to ma p ow ód pom yłkow y, ale orendow ni- ctw o to już zupełnie nie udało się p. Sm olce i p. Smolka m iał chyba tylko p ow ód „z łościo- w a tow y".

A co prawda tego rodzaju marne p od ch w y­ tywania, gdy rozchodziło się o co innego nie należały do rzeczy, ale — jeźli o to idzie to ja znam gram atyków i ortografów , którzy p isz ą :

(30)

„ d o c h o d a m i w y n o s z ą c e m i - 4 , , A k a d e m i j “ , „ w a r s z t a t 14 i „ m i m o t o o d w a r z y ł a s i ę wry d r u k o w a ć 44; prawdopodobnie, bo to rz na­ prowadza. że ów autor nie myślał o odwadze tylko o gotow aniu. F orm y zaś i to jeszcze nie jednostajnie używane w IV przypadku 1. pojed. czynią taki zamęt, że nigdy nie wiadom o czy

czy

tą,

a to przecie różnica przypadek IV albo VI. Akadem ja wprawdzie kwestję tę usuwa jako nienależącą do ortograficznych, chociaż także nienależącą drugą o e rozstrzyga: ale Rada szkolna krajowa może sw oją uchwałą upewnić, że można pisać Maryę, Francyę, historyę. Zresztą mnie na tern nic nie zależy. Projekt zaś p. Smolki aby w ięcej wyrazów pisać wielką literą aniżeli d o ­ tychczas nie utrzym ał się. A le mimo tego pisze p. Smolka wszędzie gdzie może wielkie litery nawet jak m ów i o sekretarzu, lub w oźnym . Dla­ czego zaś pisze się przez ó. córka, brózda, chróst, jaskółka, krótki, og ó ł, płótno, skóra i t. di, to razem z Akadem ją tego nie wiemy. Rada tylko szkolna powiada, że to jest bez podstawy.

Czujemy więc bardzo dowodnie, że Akademja pisow ni polskiej nie ustaliła, nie tylko społe­ czeństwa, ale bardzo wielu uczonych specjalistów niezadowoliła i że należało to właśnie doniosłe zadanie uważniej, gruntow niej i wszechstronniej w y p e łn ić ; należało projekt swój i Rady szkolnej poddać jeszcze ogólniejszem u rozpatrzeniu zanim by te „p ra w id ła 44 dojrzały do w prow adzenia w ży- • ie. Nie tu jest zresztą miejsce do rozbierania teg o dokładnie, dosyć powiedzieć, że prawie ani jedna uchw ała Akademji w tym kierunku nie obeszła się bez silnych protestów naszych zna­

(31)

nych uczonych filologów . Zapewne że zdania m ogą być różne, ale — właśnie dla utrzymania p o­ w agi i jedności, obowiązkiem b yło o ile się da sprzeczności pogodzić i n i e d y s k u s j ę c z ł o n - k ó w często tak sprzeczną, a l e s t a n o w c z ą d e ­ c y z j ę og łosić. U chw ały bow iem Akadem ji z d. 31 października 1891 roku, m ogą b y ć tylko pod ­ stawą do dyskusji i m aterjałem do uchw ał, ale nie już obowiązującem i uchwałam i. W takich zresztą sprawach tu nie idzie o łaskę m oją. czy kogokolw iek, o której pisze i której zdaje się pragnie dla Akadem ji p. Smolka, tylko o w y ­ powiadanie zupełnie bezwzględnie i szczerze sw o­ ich zdań i przekonań, ch oćby nawet były m yl-

nemi.

Jeżeli na podstawie w spom nienia rozm ow y z Albertem Sorel p. Smolka przypuszcza, że na­ leżę do tych „ z a g n i e w a n y c h " z których je ­ dnego w idział w Akadem ji des Sciences m or (des

et politiques, a których w Krakow ie i w Polsce

w idzi tysiące, to wyznać muszę, że tak z p o w o­ dów Akadem ji, jako nawet z pow odu tak często przebierającej miarę odpowiedzi p. Sm olki zu­ pełnie zagniewanym nie jestem .

Jeszcze na jedn o odpow iedzieć muszę. Pan Sm olka oburza się, że ja pow iedziałem o odgra­ niczaniu się Akadem ji murem chińskim od spo­ łeczeństw a i nawet od uczonych i literatów . Pan Smolka pisze d a le j: „ C ó ż t o z a b e s t j a a p o ­ k a l i p t y c z n a t a A k a d e m i a , że się odgrani­ cza tak w rogo nietylko od społeczeństwa, ale i od uczonych n a w et". Przyznam się, nie w ie ­ działem, że rzeczywiście są jakie „bestje apoka­ liptyczne" w świecie i że się od uczonych

(32)

od-graniezają, tylko to muszę zauważyć, że jeżeli już jakie stworzenie odgranicza się od świata, to najpewniej ślimak, który zasklepia się w sw o­ je j skorupie,

P. Smolka pisze, że Akadem ja jest „gron em uczonych, no i literatów , ale literatów p e w n e g o

r o d z a j u * .

Co do uczonych to tyle tylko wiem , że są nieraz rzeczywistym i, czynnym i członkam i — uczeni, którzy w życiu nie napisali ani jednego dzieła, i nie uczynili ani jedn ego odkrycia. Co do literatów to znowu nie w iem jaki to może być niepewny rodzaj literata, bo przecie „n ie ­ pew ny rodzaj “ nadzwyczaj rzadko się trafia o ile słyszałem od doktorów.

Nie wiem więc jak o tem Akadem ja myśli i na czem polega — różnica w edług pomiarów Akadem ji i oddanie pierwszeństwa wiedzy n. p. autorom „P oto p u - a „K iejstu ta".

Organizacja kom isji w Akadem ji naszej bar­ dzo mnie cieszy, wiadomą jest jednak rzeczą, że członek kom isji to nie członek Akadem ji i nie ma właściw ie żadnego znaczenia, a przyjęcie na członka komisji zależy prawie jedynie tylko od przewodniczącego danej komisji. Nie widzę w ięc powodu tego chwalenia się, że należy do ich grona nawet dw óch członków redakcji Nowej R e­

f o r m y i jeden członek redakcji K u r jera L w ow ­ skiego. Czy to tak wielka osobliw ość i dowód

braku w yłączn ości? A leż może nawet należeć członek redakcji S atyra albo Z a g łob y: cóż mnie to obchodzi.

P o co do pism — to może Szanowny autor być przekonany, że tyle m nie obchodzi Czas co i

(33)

Now a R efo rm a ; tyle K a r je r co Przegląd. Jest to

towarzystwo z osób zbiorow ych „różnego ro­ dzaju*, które ciągle m ów ią i czyja m ow a traiia mi do przekonania, tej się strony trzymam, bez żadnego uprzedzenia.

Zdaje mi się jednak, że skoro ja m ogę sobie jeszcze na to pozw olić, to Akadem ji powinno być obowiązkiem stać po za walką stronnictw czy politycznych, czy społecznych, a nawet u ni­ kać polem ik osobistych.

To też nieszczególne wrażenie uczyniło w plą­ tanie w tę polemikę Józefa Szujskiego lub Tar­ nowskiego, o którym m ów i p. Sm olka: „ ż e l u ­ d z i e m a j ą o w s p a n i a ł o m y ś l n o ś c i n a ­ s z e g o p r e z e s a , z a n a d t o d o b r e w y o b r a ­ ż e ń i e “ . Zbyteczną także była może polem ika ze ś. p. Buszczyńskim.

A ton w ogóle tej całej odprawy mnie i tym rzekomym w rogom Akadem ji, których p. Smolka równa z „ n a j p o t ę ż n i e j s z e m m o c a r s t w e m w ś w i e c i e ‘‘ (!) o tyle nie udał się p. Sm olce, że dużo przeszkadza w przekonywaniu ludzi na­ w et tym i faktami, m otyw am i i rozum owaniem , jakie p. Smolka chciał i m ó g ł zużytkować.

Całą tę część wyjaśnień p. Sm olki muszę pominąć. — Nie myślę bow iem bron ić epitetów , których zdaje m i się nikt dotąd w Polsce nie wypow iedział, ani pom yślał, aby Akadem ja była „ i s t n ą j a s k i n i ą ł o t r ó w * , lub żeby człon ­ kowie czy prezes b y ł „n a ż o ł d z i e m o s k i e - w s k i m “ .

Ci, co krytykują Akadem ję to niekoniecznie są zbrodniarzami i niekoniecznie prowadzą „ s y ­ s t e m a t y c z n ą u p r a w ę p o t w a r z y * lub „ n a j

(34)

-o b e l ż y w s z y c h -o s z c z e r s t w " i t. d.. ale m ogliby pow iedzieć wraz z wielkim poetą: że jeśli gryzę — to sercem gryzę.

Przypuszczenie zaśj> że Akademia ma nieprzy­ ja ciół, bo praca jej przeszkadza im u rrek cji jest o tyle naiwnem . że dziś nikt o insurrekcji nie myśli, a gdyby ta kiedykolwiek m iała nastąpić to z pewnością niktby się na Akadem ję nie oglądał i o to jej nie pytał. Co najwyżej w zię­ libyśmy członków w środek, jak to ongi zako­ m enderował N apoleon I w Afryce.

Tyle dotąd z osobistej polem iki i kwestji naukowych, poruszonych lub pom iniętych przez p. Smolkę.

/o s ta je jeszcze bardzo wiele. A le nie m ogę n. p. kilku szpalt Czasu, tak jak wyjątkowo p. Smolka, zajm ować sprawą „ S ł o w n i k a p o ­ m o r s k i e g o . c z y l i k a s z u b s k i e g o " , i nie m ogę tu nawet, gdzie mam miejsce do dyspo­ zycji. nużyć czytelników .

Nie badałem i nie wiem. czy w ow ym „S ło ­ w n iku ", rzeczywiście polskiemu narzeczu kaszub­ skiemu, nadano nieoględnie w słow ach końcówdd rosyjskie lub cz e sk ie ; nie jestem pow ołany zre­ sztą sądzić o w artości tej pracy dość — gdy o tern wydaw nictw ie Akademji przytoczę to sa­ mo zdanie, które przytacza sam p. Smolka, a powaga K arłow icza — dla mnie — wystarcza.

O tó ż: „C ałą nicość tej roboty pod względem językow ym wykazał znany slawista, -Jan K a rło ­

wicz, w W iśle, piśmie wychodzącem w W arsza­ wie, wynurzając przy tern swe ubolewanie, że Akadem ia tiw o n i publiczne fundusze na rakie rzeczy bez wartości, podczas gdy wiele cennych

(35)

prac naukowych czeka bezskutecznie światła dziennego w szalach Akademji “ .

Zbliżamy się do gospodarki, adm inistracji i finansów Akadem ji. : ale wpierw — parę jeszcze

uwag o g ó ln y c h :

M im o tego wszystkiego, co dotychczas w spra­ w ie Akadem ji. w obronie m ojego zdania i na­ w et osoby m usiałem powiedzieć, i m im o tego — co jeszcze również z konieczności nastąpi — przyznać muszę, jak to zresztą w „L iście “ za­ znaczyłem , że p. Smolka należy do bardzo gor­ liwych. i, możnaby pow iedzieć, zapalonych cz ło n ­ ków Akadem ji i je j przyja ciół-ob roń ców : p om i­ jając naturalnie przesadę i całą niefortunnośó

taktyki polem icznej.

Najwięcej jednak przeszkadza to, że p. Sm ol­ ka podlegając w pływ om , czy to sw oich gości inlluencyjnych — o których sam pisze — czy to jakim ś towarzyszom podróży, z którym i rozm ow ę p. Smolki o Akadem ji i o mnie — także bardzo taktowną — drukował K a r j e r irarszm eski; czy to wreszcie z pow odu pychy i przesady znacze­ nia w łasnego stan ow isk a: dość — że p. Smolka n igdy nie może zachować jedn olitego, samodziel­ n ego i odważnego sądu. na jaki zdobywa się nieraz, a od którego później odstępuje, cofa się i b ro n i: jak z drugiej strony nie może się zdo­ b y ć na prawdziwą skromność, prawdziwie wiel­ kich. i tę m iłość chrześcjańską, która nieprzy­ ja cio ło m i nieboszczykom przebaczać nakazuje.

Nie trzeba puszczać folgę n e rw o m /n ie trzeba ludzi lekceważyć, a uważać ich za własne tylko narzędzia, lub ,,kruezki“ . bo nie zawsze i n i e

(36)

k a ż d y m i kruczkami wygrzebie się dla siebie pow agę : uznanie.

Ceńmy wysoko drugich, ceńmy m alu czk ich : szanujmy zdanie drugiego ch oćb y przeciwne, jeśli chcem y być cenieni, szanowani i słuchani.

To nie żaden uczony i to nawet nie inteli­ gentny, ten, kto p. Sm olce powiedział, że nie chodzi o to, co kto m ów i. tylko kto m ów i, albo z kim się m ów i, i że do dyskusji o Akademji musi się m ieć firmę.

O, tak, jeśli w czem, to w sprawach akade­ m ickich. naukowych, literackich i artystycznych potrzeba firmy, kwalifikacji i p o w o ła n ia ; lecz to nie stopień akademicki, nie tytuły, nie fach pro­ fesora i nie własne mniemania nadają tę po­ wagę i p o w o ła n ie : ale mała. niepozorna, zagad­ kowa rzecz; firma najtrudniejsza do zdobycia; wszystkim dana, a tak ró ż n a : — m ó z g !

To też pom ijając wiele słabizn ludzkich i tę ś m i e s z n o ś ć odgrywania jakiejś roli, p o w a g i; czegoś tego, czem sam się człow iek wydyma i- o swojej m arności nie pamięta, i co sam, lub sobie podobni, wzajemnie w siebie w m aw iają; pom ijając wreszcie rzeczy, za które już człow iek nie odpowiada, bo każdy daje to, na co go stać i więcej od je g o mózgu wym agać nie m ożna; jakże przyjemnie, jeśli m ożemy zacytować czyjeś zdanie i trafne i szczere i zdrowe, a w ięc p o­ siadające tę dobrą, tę prawdziwą fir m ę ; a takie zdania właśnie niejednokrotnie pan Smolka w' sw oich pism ach wypowiada.

P rzytoczyliśm y ich kilka o wydaw nictw ach i zadaniach Akadem ji, obecnie jeszcze parę, o p rz y sz ło ści:

(37)

,, W ięc cóż nam czyn ić? U drapować się z g o ­ dnością w ł a c h m a n y a k a d e m i c k i e j t o g i i czekać lepszych czasów, jakby przystało (? ) na

A ca d em ied e Quarante, na którą przecież nie p o ­

zowaliśm y n igdy i n i e b ę d z i e m y p o z o w a ć ; czekać z założonem i rękoma, gdy te ręce rwą się do pracy, gdy t y l e j e s t d o z r o b i e n i a d z i s i a j , c o j u t r o m o ż e j u ż b y ć s t r a c o - n e m . Nie jest to przyjem nem , nie jest zgodnem z tradycją akademicką, w ołać u parcie; „ j e s t e - ś m y “ . gdy nas nie w idzą".

O tak, wołacie „ j e s t e ś m y , ale my was rzeczywiście nie widzim y. Słow a p. Smolki są tak szczere, tak prawdziwe, że na to z pew no­ ścią oponenta w Polsce nie znajdzie, ch o ć tak wątpi w przychylność społeczeństw a i czytelni­ ków . którzy, jak sam pisze, może pierwszy raz czytać przecie będą jeg o pracę z pow odu pole­ m iki ze mną.

Przyznam się. że to i mnie pochlebia, jeśli p. Sm olce m ogłem tę małą usługę wyśw iadczyć i zadowolenie sprawić.

D o dalszych takich zdań. na które wszyscy się zgodzą, należy: ż e n a A k a d e m j i n a s z e j c i ę ż ą z a d a n i a t a k r o z l e g ł e , j a k n a ża­ d n e j i n n e j p o k r e w n e j i n s t y t u c j i " .

O cóż mnie idzie i tym , którzy krytykują Akadem ję — o to właśnie, a b y p a m i ę t a ł a , jakie na niej „ciężą zadania".

Tego dopom inać się mamy p i w o , bo ch oć p. Sekretarz generalny jest j e d y n i e odpow ie­ dzialnym za czynności Akademji, to jednak ko­ misją rewizyjną i kontrolującą w tej instytucji jest społeczeństw o. I n i e c h s i ę n i e z d a j e

(38)

s z a n o w n y m p a n o m C z ł o n k o m , ż e b e z a b s o 1 u t o r j u m t e g o s p o ł e c z e ń s t w a A k a ­ d e m j a o b e j ś ć s i ę m o ż e .

Adm inistracja, czy gospodarka tak sprawam i w ew nętrznem i; jak fundacjami, zapisami, konkur­ sa m i, w ydaw nictw am i, majątkiem ruchom ym i nieruchom ym jest złą — i gorszącą!

D o w o d y :

Do roku 1893 jeżeli były w którym roku niedubory to przewyżki dochodów stanow iły za­ pas. którym takowe pokryw ało się. W roku jednak 1893. okazał się n i e d o b ó r w kwocie 5693 złr. 42 c-t., który — już pokryto zaliczką z k a p i t a ł ó w .

YV r. 1894 okazał się n i e d o b ó r , „ p r z e ­ k r o c z e n i a d o u m o r z e n i a 14, jak to nazywa księga kasowa Akadem ji w kw ocie złr. 14.612 ct. 12.

W obec alarmu, jaki się zrobił tą polemiką, p. Smolka ogłasza, że ten niedobór już z d och o­ dów tegorocznych pokryto. A no — naturalną jest rzeczą, że dług trzeba zapłacić, ale przecie. 0 ile się zapłaciło za rok przeszły, o tyle ukrzy­ wdziło się rok bieżący, o tyle dochody, a zatem 1 wydatki musiały by być w tym roku mniejsze, ograniczone. — Dziwnie to zresztą, że oprócz ciągłych wydatków adm inistracyjnych i nauko­ w ych odrazu po pierwszym kwartale tego roku już m ogła Akademja pokryć z d o c h o d ó w b li­ sko piętnaście tysięcy. W takim razie nie ma co. tylko następnie w każdym kwartale taką sumę z dochodów odłożyć, myśląc, że co kwTartał jest niedobór do pokrycia.

W ten sposób znalazł by się fundusz na ja ­ kieś nawet wielkie wydaw nictw o.

(39)

Jako dowód oszczędnej administracji pisze p. Sm olka: „Kustosz jednej gałęzi zbiorów (która posiada nawet europejską sławę i ściąga do nas specjalistów , przyjeżdżających umyślnie do K r a ­ k ow a celem jej zwiedzeniami pobiera w yn agro­ dzenie równające się p o ł o w i e płacy naszego

W oźnego, również niezbyt sowicie wyposażonego. Tylko, że Woźny ma oprócz tego jeszcze w olne m ie­ szkanie “ . Naturalnie, że to im ponujące i żal każde­ go zbiera, jak te biedaki tam domierają z głodu. A le — m im o takich płac, że kustosz bierze p ołow ę pensji w oźnego w budżecie Akadem ji pensje wynoszą 7.938 złr. 84 ct. ileż w ięc bie­

rze w łaściw ie ten „ W oźn y “ v

W y d a tk i administracyjne razem wynoszą 11.817 złr. 29 ct.. w tern spotykamy pozycje o p r ó c z opału, światła, frachtów , opraw, w y ­ datków m uzealnych i bibliotecznych, ciężarów dom ow ych itd. pozycje n. p . :

Potrzeby kancelaryjne . 452 złr. 31 ct. Porządki dom ow e . . . 352 „ 32 „

Różne wydatki administr. 961 # — „ W ydatki zaś między innym i wspom niane p o ­ wyżej na utrzymanie zbiorów i bibljoteki, w y­ noszą osobno 2.122 złr. 43 ct.

Ja nie kwestjonuję. że takie wTydatki b y ły ; nie wiem naturalniej ile piór, papieru, atram entu i bibuły kanoelarja akademicka potrzebuje, jak również nie wiem, jeżeli wszystko ma swoją p o­ zycję osobną, co to są „różne wydatki“ 961 złr.

ale — zdaje m i się tylko, że przy biedzie m o­ żna by trochę ten interes prowadzić oszczędniej. Po zaś do zbiorów , które posiadają eu ropej­ ską sławę, to tyle wiem . że Akademja radzi nad

(40)

tern. ale zgodzić si<- nie mogą, aby te zbiory z l i kw i d o w a ć ! bibljotekę zas z 40.000 tom o w złożoną darować Jagiellońskiej, tylko p. Smolka reflektuje, że m ieliby oni za dużo dubletów.

Tak się też traktuje wszystkich otiarodaw- ców .

Dr W ładysław k retk ow sk i .(Trzaska) znako­ m ity m atem atyk 30 lat zbierał bibliotekę m ate­ m atyczną; zebrał rzeczywiście kom plet taki, j a ­ kiego nie ma drugiego. B ibljotekę tę darował Akadem ji. Powiedziano mu wówczas, że dobrze, ale nie ma szaf i Akademja szaf sprawiać nie będzie.

P. k retk ow sk i sprawił w dodatku sam szafy za kilkaset złr. i począł książki porządkować, num erować i znosić.

K iedy ju ż tak dosyć naodsyłał i naznosił, ch ciał począć układać w szafach. Przychodzi i widzi sw oje szafy zapełnione innemi książkami, ładnie oprawnemi, a je g o te kruki matematyczne zbierane z wielkim kosztem przez całe rżycie — leżą na kupie w kącie. Pytał się, skarżył n ieśm iało; powiedziano, że to tym czasow o i p. Kretkowski znosił dalej książeczki i czekał. Podobno nie do­ czekał się i p osłał ekspresów po książki, żeby się nie walały. Zresztą nie wiem, co się s ta ło !

Ten sam p. K retkow ski oliarowal Akadem ji parę tysięcy franków na nagrody za rozwiązanie zadań m atem atycznych przez siebie podanych i rozwiązalnych.

Lata spływ ały, ani rusz. N areszcie! Akademja otrzym ała rozwiązanie, z b a d a ł a : znawcy uczeni rozstrzygnęli i nagrodę szczęśliwcow i wypłacono. Naturalnie p. Kretkowskiego, samego fundatora

(41)

i specjalisty nie zaproszono do sądu konkurso­ w ego. bo jakże by też Akademja p ozw oliła sobie uchybiać, pytając się, radząc kogoś, lub dopuszczać do sw ojego grona byle kogo. I cóż dalej spyta­ c ie ? Oto zadanie b y ło rozwiązane fałszyw ie, zu­ pełnie błęd n ie! A „ju ry “ akadem ickie? Dalej ch od zi w togach pow ag naukowych.

P. K retkow ski dowiedziawszy się o rezultacie i zobaczywszy ow o sławne rozwiązanie, powiada sk ro m n ie : Dobrze, tylko niech „Św ietna Aka- d em ja “ to nagrodzone przez siebie rozwiązanie zadania og łosi w sw oich roczn ik a ch .! Tak zaje­ chał grzeczn ie; Akadem ja pigułkę połknęła. — Rozwiązanie ow o zdaje się nie ujrzy światła d zien n eg o!

Pom ijam rozporządzanie dochodam i różnych fundacji, jak 11. p. nagrody za dzieła malarskie Barczewskiego, gdzie fundator nie tylko w ed łu g brzm ienia testamentu m iał na m yśli „najpiękniej- sze“ dzieło sztuki, ale tern chciał pom ódz przede- wszystkiem rozw ojow i sztuki p o ls k ie j; pom ódz zaś można, pom agając w ybitnym n ow ym talentom , które niejednokrotnie rozwijać się nie m ogą dla

braku środków.

Cóż w ięc niby za cel odejm ow ać w ciężkich naszych warunkach artystycznych tę z a p o m o g ę potrzebującym a zasłużonym i oddawać to w s p a r c i e Siemiradzkiemu i B ra n d to w i; osta­ tniem u za obraz, który nawet w K rakow ie nie b y ł wystawiony i który tak cudow nie został we L w ow ie za p ła con y ? Czy to dla tego, że obraz ten w ystawiony b y ł z ogłoszeniem nawet przez samego autora przybitem : „h ors concours“ ? Czy dla tego, że częstuje się hojnie tylko sytych

(42)

i dopom aga sio bogatym , a głodn y i biedny niech ginie V Ha, i to także zasada!

Akademja otrzymała zapis od księcia Komana Lubom irskiego 1.000 złr. rocznej renty na zbiory naukowe. Spadkobiercy k się cia ! wytoczyli z Aka- demją proces; naturalnie najniesłuszniej. A ka­ demja jednak nic nie czyni w tym kierunku „ z e w z g l ę d ó w d e l i k a t n o ś c i w o b e c s p a d k o ­ b i e r c ó w jak się tłóm aczy p. Smolka.

Tu rzeczywiście płaci Akadem ja ew angieli- czuie. bo „delikatnością14 z własną stratą płaci za niedelikatność ch ciw ych spadkobierców. N aj­ lepszy jest jednak m otyw p. Smolki, że Akade­ mja boi się ukończenia procesu, bo otrzymawszy' 1000 złr. rocznie, musiałaby coś za to robić, nabywać i m iejsca na przedm ioty nabyte szukać.

A to byłby rzeczywiście now y kłopot, za ja ­ ki w ogóle uważa p. Sekreterz zapisy zbiorów , lub pieniędzy z przeznaczonym celem.

W ostatnim roku zapisano Akadem ji testa­ m entem dwie cenne bibljoteki. Akademja g łę b o ­ ko zastanawiała się, i członkow ie obradow ali, czy to przyjąć, czy n ie ! W reszcie Akademja ła ­ skawie przyjęła.

.leżeli zaś zw rócim y się do pow odów n iedo­ boru, lub braku środków na wydawnictwa p o­ żyteczne, samodzielnych prac naukowych, to — przedewszystkiem zaznaczyliśm y, przykładami stwierdzając, że brak pieniędzy na prace sam o­ dzielne i pożyteczne, dla tego. bo się wydaje za dużo prac niesamodzielnych i niepożytecznych. Że zaś wydatki wielkie i niedobór powstaje, to nietylko pow ód w adm inistracji i niedołężnej, karygodnej gospodarce w Szczawnicy, o czetn

(43)

później, ale leży także w tern. że wydawnictwa Akadem ji kosztują prawie o p ołow ę drożej, a n i' żęliby kosztow ały każdego innego nakładcę.

Ńie wchodzę w to, czy drukarnia uniwersy­ tecka rachuje za drogo, tylko zaznaczam, że koszt większy wydaw nictw pow oduje sama Akadem ja, czyli członkow ie autorowie, wydawcy, adm ini­ stratorzy, czy w ogóle jak się tam nazywają ci — co się tern zajmują.

W ydaw nictw a kom isji historji sztuki są w tak w ielkim wspaniałym form acie o tak w ielkich marginesach i odstępach, na tak grubym , p ię­ knym papierze i tak wielkiem i literam i druko­ wane, że w zagranicznych tego rodzaju wyda­ w nictw ach pom ieszczono by najmniej trzy razy tyle tekstu, czyli trzy razy tyle m ogła by A ka­ dem ja wydaw ać za te same pieniądze.

A le to nie koniec. W tekście przychodzą r ó ­ żne rysunki, ryciny itd. W rękopiśmie oznacza członek Akadem ji kierujący tern w ydaw nictw em , m iejsce, gdzie ma być rycina. Zecer składa tekst, kliszę pomieszcza w edług wskazówki. Przycho­ dzi korekta. To nie m ogą b y ć w ty ch m iejscach rysunki, to t u j't o tam. itd., zm ienić!

Trzeba wszystkie kolum ny przekładać, wiersze łam ać, to będzie robota i koszt — mów i drukarz.

— A co, to wszystko jedno, musi być do­ brze — odpowiada Akademik.

Przynoszą w edług wskazówek zm ieniony cały układ... To tak nie m oże b y ć — lepiej b y ło p i e m e j ; p r z e ło ż y ć!

— To dużo roboty koszt — m ów i drukarz. — Co tam ! musi b y ć porządnie. „ Ezeczy ar­ tystyczne musi się wydaw ać artystycznie“ .

(44)

"Naturalnie, tylko w ten sposób można u w i­ docznić kilko stronowe dzieła członków na kil­ kunastu dużych grubych kartach. A le — co to kosztuje? Teraz o drukach 'zw yk łych : dlaczego kosztują drożej ? Dzieje się t a k : Każe się skła­ dać początek rękopismu, a dalszy ciąg następuje po tygodniach, m iesiącach; odbijać nie można, bo nie ma całego arkusza druku, albo niew iado­ m o który to będzie arkusz z porządku ; złożone w ięc części czekają dalszego ciągu. Ta masa czcionek w drukarni jest zaabsorbowaną i jak przychodzi dalszy ciąg nareszcie, a całość ma iść pod prasę, to początkowe kolumny szczo­ tkam i czyścić muszą z nabitego w czcionki kurzu. T ym sposobem, jeźli arkusz wspaniale wydany zwykłego wydawcę kosztuje 25 złr., to Akademję kosztuje blisko dwa razy tyle. Zależy zresztą także od liczby egzemplarzy.

Czy wszystko to można policzyć na karb oszczędnej, praktycznej, dobrej adm inistracji?

wątpię.

Czy nieudanie się zupełne subskrypcji na w ydaw nictw a Akadem ji nie jest także winą. a przynajmniej niepraktycznością zarządu ?

A le to nie jest tak jasne, jak nieszczęśliwa Szczawnica, która ś. p. Szalajowi przynosiła zna­ czny dochód, a po piętnastu latach gospodarki i po włożeniu w Szczawnicę czysto jako nakładów 101.983 złr. 43 cnt. dopiero Akademja wykazuje, że nie ma żadnego dochodu, tylko procent od w ło ­ żonych pieniędzy.

Ależ procent od w łożonych pieniędzy, to m ożna mieć i z kasy oszczędności, albo na każdą obcą hipotekę możnaby także Akadem ji fundusze

Cytaty

Powiązane dokumenty

Widać już, że coś się zmieniło i zmienia się z dnia na dzień.. Co znaczy, gdy przyjdzie odpowiedni człowiek na odpowiednie

HistoriaAI—lata50-teXXwieku •ideeXIX-wieczne(iwcze´sniejsze):filozofia,logika,prawdopodobie´nstwo, badanianadfunkcjonowaniemm´ozguludzkiego

Ile jest tych

Wydaje mi się, że historia Polonii w tym mieście, podobnie jak historia Polonii amerykańskiej, nie jest jeszcze zamknięta i że nie tylko kolejne fale emigracji z Polski

osobno da zawsze tylko jedną trzecią prawdy - a pdnię dojrzy tylko ten, kto zechce, pofatyguje się i przyjedzie naprawdę zainte- resowany krajem zwanym

śmieję się wtedy, gdy przeszłość się marzy, gdy chcę płakać bez

nieszczęśliwą minę, że obelgi więzną mi w gardle. I im dłużej doktor Dusseldorf milczy ze swoją zmartwioną miną, tym bardziej ja czuję się

Na wolontariacie w SZLACHETNEJ PACZCE Damian nauczył się jak zarządzać projektem – zrekrutował zespół kilkunastu wolontariuszy, którzy odwiedzali rodziny