• Nie Znaleziono Wyników

Wspomnienia z Mikaszewicz : od redakcji

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Wspomnienia z Mikaszewicz : od redakcji"

Copied!
21
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

STEFAN MARIAN ROSTWOROWSKI

Wspomnienia z Mikaszewicz

O D R E D A K C J I

A utor n in iejszego opowiadania, S tefan M arian R ostw orow ski (1907—

— 1981) doczekał się niedaw no życiorysu w P olsk im S łow nik u B iogra­

ficzn ym (t. X X X II, s. 238— 240). U rodzony w K rakow ie, chodził do szkół

w L ublinie, u koń czył W yższą S zk ołę H andlow ą w A n tw erp ii, a po od­

b yciu służby w ojsk ow ej podjął pracę w P olsk iej A gen cji Eksportu

D rzew n ego (Paged). W zakładach firm y „A gah ell” i „O lza” w Mika-

szew icach na P olesiu czyn n y b ył jako zastępca dyrektora n iespełna dwa

lata, do ch w ili w yb u ch u w ojn y 1939 roku.

O dbył kam panię w rześn iow ą, pod okupacją p racow ał w adm inistracji

leśn ej O rdynacji Z am ojskiej, w sp ółdziałał z A K , kilka m iesięcy prze­

siedział w w ięzien iu za gospodarczy sabotaż. W latach 1945— 1946 czyn ­

n y b ył w tajnej organizacji W iN (W olność i N iepodległość). E m igrow ał,

osiadł zrazu w B ru kseli, potem w e Francji. P racow ał zaw sze w leśn i­

ctw ie. O żenił się po w o jn ie, d zieci nie p ozostaw ił. Zmarł w Paryżu.

G łów ne jego zain teresow an ie pisarskie stan ow iła heraldyka i gen ea­

logia, m ian ow icie d zieje rodziny R ostw orow sk ich , którym pośw ięcił

obszerne opracow anie, dotąd w m aszynopisie. K reślił też oddzielne frag­

m en ty w spom nień; jedno z n ich otrzym ała R edakcja z ofertą ogłosze­

nia od bratanka i spadkobiercy zm arłego, S tan isław a Jana R ostw orow ­

skiego.

W spom nienie d o tyczy la t 1937— 1939, gd y to autor, m łod y podów czas

człow iek, objął odpow iedzialne stanow isko w dużej fab ryce sk lejk i, b ę­

dącej w łasn ością k apitału zagranicznego, na P olesiu , tuż nad granicą

sow iecką. W grę w chodzą trzy odrębne tek sty. Jed en jest osobistym ,

bardzo ży w o sk reślon ym w spom nieniem . D rugi zaw iera ekskurs p o św ię­

con y „rozw iązaniom socjaln ym w Zakładach M ikaszew ickich”. Trzeci

zaw iera opis tech n iczn y funkcjonow ania fab ryk i i ten nie leży w profilu

naszego czasopism a; zgodziła się go opublikow ać R edakcja „K w artalnika

H istorii N auki i T ech n iki”.

W retrosp ek tyw n ym w sp om n ien iu fachow ego leśn ika-em igran ta przed­

w ojen n ych k ilk an aście m iesięcy spędzonych na ru b ieży R zeczypospolitej,

na eksponow anym stanow isku, w w arunkach n iem alże kolonialnego

kom fortu — stan ow iło epizod szczególn ie p ociągający, czas siln ych prze­

żyć i osobistych osiągnięć, z których m ógł czuć się dum nym . N ic d ziw ­

nego, że R ostw orow sk i opowiada o tej sw ojej pracy z entuzjazm em ,

którego m iarę dają liczn e w yk rzyk n ik i — oraz ze zrozum iałą dozą

(3)

326

S T E F A N M . R O S T W O R O W S K I

m ochw alstw a. O cenę ścisłości op isyw anych fak tó w — w szczególności

p olityk i socjalnej firm y „O lza” — p ozostaw iam y k rytyczn ej ocenie fa ­

ch ow ych czyteln ik ów . S ądzim y jednak, że rów nież n iefachow ca zacie­

kaw i opow iadanie to o m ało znanym w y cin k u życia obyczajow o-tow a-

rzyskiego, na w schodnich kresach II R zeczypospolitej.

Redakcja n ie ingerow ała w tekst, poza m in im alnym retuszem s ty ­

listyczn ym .

S tefan K i e n ie w ic z

Fabryka w Mikaszewiczach

W początkach 1938 roku p od p isałem kon trak t z B elg a m i n a ob jęcie sta n o ­ w isk a gen eraln ego dyrek tora „O lzy” i „ A g a h ellu ” — d w óch sp ółek a k cy jn y ch m a ­ jących dw a obszary w ła sn e na P o lesiu i ogrom ną fa b ry k ę d y k t w M ik aszew icach . Obie te sp ó łk i b y ły „ siostrzan e” i p od ział m ięd zy n im i b y ł jed y n ie sp ow od ow an y p ra w n y m i p rzep isam i p olsk im i: „O lza” b y ła sp ółk ą p rzem ysłu d rzew nego; jej w ła sn o ścią b yła fab ryk a d y k t „O lza” w M ik aszew iczach , d w a tartak i, fab ryk a p ark ietów , fab ryk a b ry k ietó w (sp ecjaln e c e g ły z p y łu d rzew n ego i g lin y szam oto­ w ej) — oraz ca ły sy stem transportu k o lejo w eg o , k o le jk i w ła sn e (27 k ilom etrów ). „A g a h ell” b y ła sp ółk ą jako w ła śc ic ie l m a ją tk ó w M ik a szew ice i C zuczew icze 0 łącznej p rzestrzen i 110 000 ha. W skład ty ch sza lo n y ch p rzestrzen i w ch o d ziły p asy zagospodarow ane n a p rzestrzen i leśn ej 70 000 ha, d w a fo lw a r k i (G rabów 1 W olica po 300 ha) oraz ok o ło 40 000 ha łą k n ad p ryp eck ich , jezior i bagien. Ich gros b yło częścią B agna H ryczyn, k tórego w ięk szo ść b yła w ła sn o ścią p ań stw a (sam H ryczyn m ia ł 85 000 ha i le ż a ł n a północ od P ry p eci. N a p ołu d n ie od n ie j Bagno H ało leżało ju ż w ob ręb ie O rdynacji D aw id gród eck iej). S półka ta pro­ w ad ziła: 1. g osp od arstw o le ś n e (eksploatacja, za lesia n ie, k u ltu ry leśn e) p od zielon e na 11 n a d leśn ictw ; 2. gosp od arstw o łą k o w e — osobny ad m in istrator, g d y ż z około 20 000 ha k ośn ych łą k w p ły w y b y ły bardzo pow ażn e; 3. g osp od arstw o roln e — osobny ad m in istrator — dw a fo lw a r k i od ległe od sie b ie o 40 k m — ale d ostar­ czające w sz y stk ie s w e p łod y do M ik aszew icz na potrzeb y fa b ry k i i osad y rob ot­ niczej; 4. ad m in istrację k a n a łó w — „A gah ell” m iał 750 k m w ła sn ej sie c i k an ałów — ponad 40 ślu z — u trzym an ie teg o i organ izacja sp ła w u drzew a w y m a g a ła bar­ dzo sp rężystej d y rek cji i nadzoru tech n iczn ego; 5. a d m in istra cję „przem ysłu le ś ­ n e g o ” — 24 sm olarn ie — w ę g ie l d rzew n y, terp en tyn a.

Sied zib a zarządu g łó w n e g o obu sp ółek b yła w M ik aszew iczach — o statn iej sta cji granicznej n a lin ii P iń sk —H om el, o 3 km od g ra n icy ro sy jsk iej, o 12 km na północ od P ryp eci. D obra „ A g a h ellu ” g ra n iczy ły n a p ołu d n iu na przestrzeni 21 k ilo m etró w z O rdynacją D aw id gród eck ą — P ry p eć sta n o w iła g ran icę — i s ię ­ g a ły na pófnoc, granicząc k oło L u d w ik o w a z O rdynacją N ie św ie sk ą . Stąd jako dw óch „są sia d ó w ” m ia łem sw y c h dw óch w u jk ó w : X . L eona i X . K arola R ad zi­ w iłłó w .

W W arszaw ie b yło biuro obu spółek, g łó w n ie ze w zg lęd u n a w sz y stk ie sp raw y do za ła tw ien ia w m in isterstw a ch w zw iązk u z ek sp ortem , pod atk am i itp. — a s ie ­ dziba g łó w n a w ła śc ic ie li ty ch sp ółek b yła w A n tw e r p ii w B elg ii, gd zie „C om pagnie d ’A n au s” m iała w ręk u w ięk szo ść a k cji (95%) „O lzy” i „ A g a h ellu ”.

K ontrakt p od p isałem w W arszaw ie po up rzed n ich rozm ow ach z g en era ln y m d yrek torem w M ik aszew iczach p. S a m u elem G om bergiem . Tu n a szk ico w a ć m uszę jeg o p ostać — jest to człow iek , dla k tórego do k ońca życia zach ow am n a jw d zięcz­ n iejszą p am ięć i n a jw y ższy szacunek. K ażdy d zień p racy z n im spęd zon y b y ł dla

(4)

W S P O M N IE N I A Z M lK A S Z E W lC Z

327

m nie n iep om iern ej w agi! T yle jem u zaw d zięczam , że w sp o m n ien ie o n im je s t m i jed n y m z n ajm ilszych !

S am u el G om berg! Żyd — i to z K ijow a! Z ew n ętrzn ie ta k i ty p żyd ow sk i, że n ik t om ylić się n ie m ógł — a le ty p „suchego Ż yda” — szczupły, o w y b itn y m , sp u szczon ym n o sie, u szy odstające jak u słon ia a fry k a ń sk ieg o , w zrok n iezm ier­ n ie m ądry, p rzen ik liw y , a le dobry. P odobny b y ł do m in istra B ecka, ty lk o n iższy. M ów ił b ieg le po p olsk u , rosyjsk u , n iem ieck u , a n g ielsk u , fran cu sk u — w sz y stk ie języ k i bardzo dobrze o p an ow an e — a le w sz y stk ie bez w y ją tk u z fa ta ln y m ak cen tem . S am b y ł in ży n ierem -m ech a n ik iem -k o n stru k to rem . B y ł jed n y m z n a j­ lep szy ch fa ch o w có w tech n o lo g ii d rzew n ej w E uropie, a n a w e t na św iecie. W n a j­ w ięk szy m stop n iu m iał zd oln ości a d m in istra cy jn e — a przy sw y c h zd oln ościach św ie tn ie rozu m iał in n e d zied zin y, jak leśn ictw o , ro ln ictw o , łą k a rstw o itp. N ad ­ zw y cza jn y p ed agog — i to z zam iłow an ia. S am b y ł w y ch rzczo n y i b y ł p ro testa n ­ tem . Z nał jed n ak w sz y stk ie filo z o fie i b y ł ogrom n ym z w o len n ik iem św . A u g u ­ styn a i św . Tom asza. D y sk u sje, jak ie p row ad ził z T om k iem — jezu itą, m oim bra­ tem — b y ły na n a jw y ż sz y m poziom ie. T om ek m iał w ra żen ie, że ten czło w ie k n a w ró ci się na k a to licy zm z przekonania — a n ie rob i teg o jed y n ie, b y n ie w y ­ gląd ało to n a k a riero w ic zo w sk ie zm ien ia n ie w ia ry . S am rozu m iał n a jw y ższą w a g ę k a to licy zm u na k resach i w y m ó g ł n a B elg a ch u fu n d o w a n ie trzech k o ścio łó w (L enino, M ik a szew icze i S ie n k ie w ic z e ) fu n d u jąc z w ła sn ej k ieszen i ołtarz g łó w n y w M ik aszew iczach ze śliczn ą rzeźbą M atki B o sk iej. B isk u p p iń sk i B ukrabe tak go w y so k o cen ił, że co roku p rzyjeżd żał na d w a ty g o d n ie u rlopu do M ik aszew icz do p. G om berga. S am sły sza łem , g d y b isk u p m ó w ił: „K och an y d yrektorze, g d y b y P an b y ł k a to lik iem , to ju ż daw no b ym m ógł P anu p rzyp iąć Pro Eccle sia e t P o n ­ t i f i c e ” '.

G om berg żon aty b y ł z O rm ianką polską — em ig ra n tk ą z T u rk iestan u , m a - hom etanką, k tóra ró w n ież przeszła n a p rotestan tyzm . D o postaci G om berga po­ w racać jeszcze będę. G om berg b y ł m oim p rzełożonym bezpośrednim . W m y śl k o n ­ trak tu m ia łem zostać jeg o zastępcą i n astęp cą nad całością in teresó w w M ik asze­ w iczach . On b o w iem za m ierzał po d w óch la ta ch rozb u d ow ać dalej p rzed sięb ior­ stw a i raczej p rzen ieść się na stałe do W arszaw y. T aka b yła m y śl g łów n a. W obec n iezm iern ie szerok ich d zied zin i zain teresow ań , ja k ie m ia łem objąć, za sto so w a ł G om berg do m n ie sy s te m d ziw n y, n iesły ch a n ie c ie k a w y i bardzo p edagogiczny.

D o czego m u b y łe m potrzebny?

Z całą sw o ją w n ik liw ą in telig en cją G om berg z d a w a ł sob ie sp raw ę, że w ob ec tego, że całość in te r e só w sk u p ion a b yła n a teren ach gran iczn ych , zazęb iała się cią g le z K O P -em , ze sp raw am i gran iczn ym i, z w o jsk ie m i że jeg o postać, jako Zyda, u trudnia n orm aln y b ieg spraw ! P otrzeb o w a ł w ię c n a stęp cy i zastęp cy, który­ b y odp ow iad ał w arunkom :

— b y ł cz ło w ie k ie m o szerok im u jęciu in te r e só w eu rop ejsk ich , a n a w e t św ia ­ to w y ch ze w z g lę d u n a o lb rzy m i ek sp o rt d y k t n a ca ły św ia t,

— b y ł cz ło w ie k ie m zach od n im ”, z język am i, z o b yciem , b y m iał do czy ­ n ien ia uprzednio z d rzew em , z lasam i, z ad m in istracją,

— b y ł dobrze w id zia n y przez sferę w o jsk o w ą , G łó w n y In sp ek to ra t S ił Z broj­ n ych , a przez to b y m ógł m ieć zau fan ie tych w ład z, tak b y w sp ółp raca w y ch o d ziła na dobre stronom ,

— b ył c zło w ie k iem n ieza leżn y m od reżim u san a cy jn eg o i n ie b y ł k a riero w i­ czem reżim ow ym .

T ym w aru n k om od p ow iad ałem i u zy sk a łem p ełn e p oparcie przez G łów n y In sp ek ­ torat S ił Z brojnych i KO P.

M ankam entem , z k tó reg o ja sob ie zd aw ałem sp raw ę b y ło , że b y łem hrabią! — n o a le trudno!

(5)

328

S T E F A N M . R O S T W O R O W S K I

Z początku G om berg p o sta w ił m i w aru n k i n astęp u jące: M iesiąc będę w b iu ­ rach w W arszaw ie z p ra w em w g lą d u n a w sz y stk ie ak ta, b y zapoznać się z b ieg iem sp raw cen traln ych . N ik t n ie m oże w ied zieć w biurze, n a ja k ie sta n o w isk o jestem p rzew id zian y — poza jed y n y m prok u ren tem p. D a w id o w sk im — który kon trak t sch o w a ł do ak tów (człow iek bardzo dysk retn y). Po m iesią cu m am przyjech ać do M ik aszew icz i tam ró w n ież n ik t n ie m a w ied zieć , ja k ie sta n o w isk o ob ejm ę. D o­ stan ę d y rek ty w y n a m iejscu .

W ysłałem rzeczy m oje (m eble) w a g o n em z K a to w ic do M ik aszew icz i po m iesiącu pobytu w W arszaw ie p rzyjech ałem z M etk iem (m oim słu żącym ) i R ockiem (m oim p iesk iem o stro w ło sy m fo k sterierem ) do M ik aszew icz. M ik aszew icze b yła to osada w y łą czn ie n ie m a l „O lzy” i „ A g a h ellu ”. O grom na fab ryk a d y k t n a p rze­ strzen i 80 ha — gm ach zarządu dóbr — dom y: dyrek tora, urzęd n icze, sp ółd zieln i, bardzo duże rozbudow ane o sied le robotnicze z k ilk o m a d zieln icam i, w sp an iała szkoła (w łasn ość fab ryk i), k ościół, p ięk n y dom lu d o w y (w łasn ość fab ryk i) z k i­ n em d źw ięk ow ym .

W ośrodku tak im o c z y w iśc ie w sz y sc y się znają, w sz y sc y w sz y stk o o w szy stk ich w ied zą. I w to środ ow isk o zjeżdża k to ś n o w y , k a w a ler ze słu żącym , z m eb lam i i dostaje „słu żb ow y przyd ział na m ieszk a n ie 3 -p o k o jo w e” (zresztą ze w szy stk im i w ygod am i, łazien k ą, elek try czn o ścią , opałem ). C zułem , że w iad om ość podziałała ja k „kij w m ro w isk o ”. D yrek tor zap ow ied ział, że w ram ach u m ó w io n ej p en sji (1000 zł m iesięczn ie) m ogę w każdej c h w ili p od ejm ow ać z k a sy ile m i b ędzie potrzeba — kasa zaś dostała p o lecen ie w y p ła ca n ia panu R. ile on zażąda! To już b yło dla w szy stk ich „ ta jem n icze” ! M nie zaś o b ligow an o, by brać jak n a jm n iej p ien ięd zy, b y n ie „d ek on sp irow ać” w y so k o ści p en sji, by in n i n ie d o m y śla li się, ja k iem u sta n o w isk u to odpow iada. D yrek tor w y d a ł zarządzenie, że m am „na f a ­ b ry k ę” w stę p w o ln y w każdej c h w ili — co w ob ec p rzep isó w bardzo o strych b yło od razu p rzyjęte jako „ sp ecjaln a m isja ”. P rzep isy o w ch od zen iu na teren f a ­ b ryczn y b y ły bardzo ostre ze w zg lęd u na pas gran iczn y, m o żliw o ści sabotażu i w y m a g a n ia KOP. P ie r w sz y m iesią c d o sta łem p olecen ie: „chodzić w szęd zie i p rzy­ glądać się — zw ła szcza pracy n a placach fa b ry czn y ch ” — żad n ych godzin, żad­ n y ch ogran iczeń — „jak P anu w y p a d n ie”! P atrzyłem , ch od ziłem , u czy łem się, a sy sto w a łem d yrek torow i. Po m iesią cu dyrek tor m i m ów i: „P an ie S tefa n ie, rzu ­ cać P an a b ęd ę n a g łęb o k ie fa le , n iech pan sam p ły n ie! Jutro o b ejm ie pan pracę k iero w n ik a zm ian y na m iejsce id ącego n a urlop in ży n iera !” — Od „nazajutrz” — ob jąłem tę od p ow ied zialn ą pracę — fa b ry k a szła n a p ełn e trzy zm iany. T y ­ d zień m ia łem zm ian ę p ierw szą (od 6 rano do 2 po p ołu d n iu ) — n a stęp n y ty d zień II zm ian ę (od 2 po połu d n iu do 10 w ieczór) — n a stęp n y ty d zień III zm ian ę (od 10 w ieczó r do 6 rano). F abryka zatru d n iała 160 rob otn ik ów : 60 — I zm iana; 60 — druga i 40 trzecia. N ad całością p rodukcji czu w a ł „k iero w n ik z m ia n o w y ” — a je d ­ n ym z n ich b y łem teraz ja.

P racę tę p row ad ziłem d w a m iesią ce — a dyrek tor p rzygląd ał m i się. L udzie p rzy zw y cza ili się, że będę p ra co w n ik iem w d y rek cji fabryki! N a g le n o w a d e­ cyzja: „Od jutra P an zazn ajam iać się b ęd zie z całą pocztą ek sp o rto w ą w b iurze głó w n y m . N ie p rzery w a ją c za in tereso w a n ia fa b r y k ą ”. B y ł to dział, k tóry z w y ­ k szta łcen ia i p ra k ty k i d łu g o letn iej w G dyni i G dańsku znałem . P rzez m iesią ce ła tw o się p rzy zw y cza iłem i o p an ow ałem w sz y stk ie k o n ta k ty i k oresp on d en cję ze św ia tem , po fran cu sk u , a n g ielsk u i n iem ieck u .

W zyw a m nie d yrek tor i m ów i: „Już tak d alej w ta jem n icy iść n ie m oże, bo m u si pan być za fik so w a n y o ficjaln ie! Od jutra zo sta n ie pan in sp ek torem e k sp lo a ta cji leśn y ch i pobory pana będą ju ż jaw n e. P rop on u ję panu p od w yżk ę do 1200 zło ty ch ”. N o w y kij w m row isko! Ju ż się p rzy zw y cza ili w szy scy in ży n iero w ie, u rzęd n icy, że b ęd ę „na fa b ry ce” — potem okazało się, że w „biurze g łó w n y m ”

(6)

w s p o m n i e n i a z m i k a s z e w i c z

329

— a le w szy stk o w „O lzach”. T eraz g ru ch n ęła w ieść, że p en sja m oja b ęd zie na rachunek „ A g a h ellu ” i że b ęd ę m iał pod sobą ek sp lo a ta cje leśn e! W szystko z a ­ drżało! I taka pensja! — N azaju trz ukazał się „d ek ret” dyrektora o ty m — ja d ostałem do d y sp o zy cji sam ochód (Ford 8V — 1938 — torpedo i szofera — n ie ­ ocen ion ego L itw in a pana H arytan ow icza) oraz dom p rzy słu g u ją cy randze v ic e -d y - rektora. T egoż dnia M etek zaczął p rzenosić się — ja zaś z dyrek torem w y jech a łem w objazd la só w i dóbr. O bjazdy te zab rały 10 dni, robiąc po 200 k m d zien n ie sam ochodem i k o ń m i po n a d leśn ictw a ch , gd zie w szęd zie p o zn a w a łem ca ły person el leśn y. W „ w oln ym c za sie” m u sia łem zapoznaw ać się z p la n a m i leśn y m i, ek sp lo a ­ tacją, w aru n k am i pracy, płacy, tran sp ortem itp. — i to n ie p rzeryw ając ciągłego śled zen ia fab ryk i, cod zien n ego w gląd u w k oresp on d en cję eksportow ą!

N adchodził paźd ziern ik i p oczątek e k sp lo a ta cji le śn e j zim ow ej. P aździernik, listopad, grudzień — d zień w d zień jeźd ziłem sam och od em po cięciach, od ległych czasem o 120 k m od M ik aszew icz. Z całym z a m iło w a n iem do porządku, m u siałem w szy stk o sobie n otow ać, u czy ć się, p iln o w a ć i w y d a w a ć d ysp ozycje, p iln u jąc b a ­ cznie, b y w yrab iać sob ie od p ow ied n i a u torytet. A d yrek tor p atrzył na m n ie i m nie o b serw ow ał! Co parę ty g o d n i brał sw ó j sam ochód i ze m ną w y jeżd ża ł „w t e ­ ren ”.

N a B oże N arod zen ie 1938 p rzyjech ała do m n ie M am a, T om ek i Jurek. Zaraz po św ięta ch dyrek tor, w racając ze m ną z la só w , m i m ó w i: „P anie S tefa n ie! Od 6 sty czn ia do 16 b ęd zie ok res polow ań. P roszę p rzygotow ać p lan y polow ań. B ędą dw aj B elg o w ie, p o seł b e lg ijsk i z W arszaw y, gen. S osn k o w sk i, gen. F abrycy, sta ­ rosta itp. Czy m a pan b roń?”. O dpow iedziałem : „P an ie D yrektorze! p lan y p rzy­ gotuję, a le n ie ch ciałb ym brać osob iście u d ziału w p o lo w a n ia ch !” — „D laczego?” — dyrek tor się szczerze zd ziw ił. — „G dyż n ie chcę, b y p ow ied zian o, że — p rzy­ jech ał hrabia na p osadę i zab aw ia się p olow an iam i, biorąc w y so k ą p e n sję ”. — „P anie S tefa n ie! D ocen iam P ana stan ow isk o — a le je s t to b ezw a ru n k o w y Pana o b ow iązek słu żb ow y. M u si P an poznać la sy , to jed n a z n a jlep szy ch okazji, poznać person el, n a d leśn iczy ch , leśn iczy ch , g a jo w y ch (było ich 267!), ch łop ów w nagonkach, m u si pan poznać gości, k tórzy w części są w ład zą, i dać się im poznać. Okazja to n ajlep sza i jest to P ana o b ow iązk iem !”. O czy w iście, ta k ie p o sta w ien ie sp raw y n iezm iern ie m i b yło m iłe. Z całą pasją w ię c przez 10 d n i p rzy g o to w y w a łem plan p olow ań w naradach z n a d leśn iczy m i i leśn iczy m i. A p o tem jako w spółgospodarz p od ejm ow ałem gości. M am usia b yła m i n ieod zow n ą pom ocą w dom u odgryw ając rolę pani dom u, a jed en B elg , starosta i p u łk o w n ik K O P -u u m nie m ieszk ali.

P o lo w a n ia cu d n e — n ie ch w aląc się, dobrze zorgan izow an e — padło w ó w ­ czas w 10 dni 57 dzików , 8 rysiów , 11 w ilk ó w , 11 lisó w , k ilk a za jęcy (tych b yło u n a s bardzo m ało), 1 k o zio ł (rogacz). — P o zn a łem la s y przepastne i to cud n e P o lesie! E ksploatacja szła d alej. W lu ty m dyrek tor zle c ił m i w yjazd do W arszaw y na 10 dni (ostatki, karn aw ał) — w y ja zd słu żb o w y do n a szy ch biur w W arszaw ie. K oszty pobytu w W arszaw ie m iałem w p ełn i zw rócone.

N adchodziła w iosn a! E k sp loatacje le śn e się k o ń czy ły , zw ó zk i d rzew n a b in d u g i (składy na brzegu rzek lu b k an ałów ) d ob iegały końca. T rzeba b yło szy k o w a ć się do roztopów , do ru szen ia lo d ó w i organ izacji sp ła w u 240 000 m 3 k lo có w i opału! D yrek tor p olecił m i op racow an ie planu spław u! J ed n a z n a jciek a w szy ch prac, która m nie p asjon ow ała! U łożyć trzeba było plan w ią za n ia i k o lejn o ści sp u szcza­ nia tra tw , ich sp ła w i zm a g a zy n o w a n ie w ogrom n ych sk ład ach w o d n y ch w M i­ k aszew iczach i to tak, b y m a g azyn ow an ie b yło w czterech w a rstw a ch tratew , w d ostosow an iu do p óźn iejszej k o lejn o ści spożycia su row ca przez fabrykę! A w ię c trzeba b yło w ziąć pod u w agę: zap otrzeb ow an ie i g a tu n k i d y k t p otrzebnych k ied y? i w jak ich term in ach ? n a d ostaw ę do A rg en ty n y , A n g lii, S zw a jca rii, In d ii czy

(7)

330

St e f a n m. Ro s t w o r o w s k i

A u stra lii — k ied y te d y k ty będą fab ryk ow an e, k ied y su ro w iec i ja k i b ęd zie p o­ trzebny?

Inna łam igłów k a: k tó ry m i k an ałam i, co p ierw sze m a dojść, jak ślu zy p rze­ puszczą? jak gosp od arow ać zap asam i w o d y w io sen n ej? W p o ło w ie m arca lo d y pu ściły. D zień i noc b y łem w te ren ie przez dw a ty g o d n ie, n ocu jąc po gajów k ach i leśn iczó w k a ch , b y dozorow ać sp ła w i ruch tra tew po całej s ie c i k a n a łó w (750 k ilo m etró w ). P oczu cie d yry g o w a n ia ty m w sz y stk im b yło n iezm iern ie m iłe! To m ój ż y w io ł: m ieć rękę na p u lsie, patrzeć, jak w ła sn e p lan y w ychodzą, czy w sz y stk ie ob liczen ia „grają”. J u ż a u to ry tet m ia łem tak urobiony, że organizacja m ego tran ­ sportu b yła doskonała. W m o m en cie roztopów b o w iem ograniczona b yła m ożność ruszania się sam ochodem , a le w szęd zie na telefo n ic zn e zlec en ie b y ły k on ie roz­ sta w n e, łód k i, dojazdy, tak że d osk oczyć m ogłem w szęd zie, g d zie ty lk o u w ażałem za potrzebne. „H orodczuckie” b u ty rob ion e w D aw id gród k u , n iep rzem ak aln e, p o­ z w a la ły na b rn ięcie w w od zie. S ezon sp ła w u w io sen n eg o 1939 roku w y p a d ł „bar­ dzo dobrze”, jak o św ia d czy ł m i d yrektor, m im o że po m ało śn ieżn ej zim ie zapasy w od y b y ły stosu n k ow o n ie w ie lk ie — a le p o tra fiłem je „w ygosp od arow ać”.

L ed w o sp ław się sk o ń czy ł — n o w e zagad n ien ie: trzeba w la sa ch p rzystąp ić do k u ltu r leśn y ch i zalesień . Z n ów p ozn an ie p lan ów , raportów , w g ry za n ie się w e w sz y stk ie p lan y w y d zia łu a d m in istra cji la só w w M ik aszew iczach i w C zucze- w iczach.

K w ie c ie ń — okres p o lo w a ń w io sen n y ch . I zn ó w p rzy jech a li p ojed yn czy goście: sekretarz p o selstw a b elg ijsk ieg o c o m t e d ’A u ta u c o u r t , p rzy jech a ł m łod szy A n to n i W ien iaw sk i. Jeźd ziłem z n im i n a g łu szce i sam p o lo w a łem . Z ab iłem trzy bardzo p ięk n e k ogu ty, n ie liczą c cietrzew i. Co za urok teg o polow an ia! N a c ietrzew ie p o lo w a n ie z budek! N a k aczory „z k ry czu ch ą ”. To jed n a k m u sia łem god zić z pracą inną. Od k ońca k w ie tn ia p o lecił m i d yrek tor p o n o w n ie w ię c e j p o św ięca ć czasu fab ryce i tartakom , k tóre w p e łn i p racow ały już na su row cu sp ław ion ym .

D zień m ój w ię c się u n orm ow ał. M am usia p rzyjech ała do m n ie n a W ielkanoc i pozostała aż do p o ło w y sierp n ia. O godz. 7 M etek (n ieo cen io n y m ój M etek b y ł w szy stk im : słu żącym , v a l e t d e pied , kucharzem , ogrod n ik iem , szoferem , o p iek o w a ł się R ockiem , który z w y k le ze m ną jeździł) b u d ził m n ie, n a sta w ia ją c w sąsied n im g a b in ecie radio i „pow oli w zm acn iając, b y pan hrabia n ie b u d ził się tak g w a ł­ to w n ie ”. Po p ięciu m in u tach w ch o d ził do m n ie m eld u jąc, że śn iad an ie gotow e! S zed łem do jad aln ego, g d zie „k aw u sia z k ożu szk iem , b u łeczk am i, w ęd lin ą itp. sm a k o w icie czek ała”. Zaraz po śn iad an iu k ą p iel — a ju ż w sz y stk o do u brania się i g o len ia go to w e, w za leżn o ści od zap ow ied zian ego p lan u dnia. S zed łem do M am usi n a „dzień d obry”. O 8 -ej z p u n k tu aln ością n ie b y w a łą zajeżd żał „pan H a ry ta n o w icz”. W siadałem , u b ran y ciep ło w b u rkę i w y ja zd w la sy . S ztu cer i du­ b eltó w k a za w sze ze sobą! A lb o sam p row ad ziłem , alb o H arytan ow icz, k tó ry fa n ­ ta sty czn ie w o ził po p o lesk ich drogach. N ie m ia łem an i n a w e t jed n ego k ilom etra szosy! Do n ajb liższej do P iń sk a b y ło 125 km!

A lb o w ię c m ia łem o d w ied zić cięcia, bindugi, k u ltu ry , alb o zrobić in sp ek cję n a d leśn ictw , le śn ic tw , dojrzeć śluz, stanu w ód itp. C ałe rano w lasach! W racałem do dom u n a 2 — n a w ia n y , w e so ły , n a sy co n y przyrodą! O 2 -ej obiad z M am usią — za w sze zakąska i coś n a rozgrzew k ę. G dy w m aju ciep ło i ła d n ie b yło czasem , M am usia ze m ną jech a ła po la sa ch . P o ob ied zie „ch w ila dla sie b ie ” i p rzeczy­ ta n ie p oczty, gazet. W dom u b y łe m do czw artej. O 4 -ej c u p o f te a z M am usią i w y ch o d ziłem do B iu ra G łów nego.

G m ach Zarządu d u ży — ponad 50 osób p racu jących w biurach. M iałem ju ż sw ó j ga b in et koło g a b in etu d yrektora. Tu za sta w a łem całą p ocztę do przejrzenia! 4— 6 teczek z k oresp on d en cją zagraniczną. T rzeba b yło to przejrzeć dość szybko i sp raw n ie. W zy w a łem p oszczególn ych r e feren tó w i w y d a w a łe m p olecen ia, jak

(8)

w s p o m n i e n i a z m i k a s z e w i c z

331

o d p ow ied zieć n a co, w zg lęd n ie zostaw iając w a żn iejsze rzeczy do d ecy zji d y rek ­ tora. Sekretark a, stara panna, św ie tn ie w ład ająca a n g ielsk im , fran cu sk im i n ie ­ m ieck im , brała n otatk i. O 6 -ej w y ch o d ziłem z B iu ra G łó w n eg o i „na fa b ry k ę” ! Tu (rów n ież m ia łem g ab in et) w e z w a n ie po k o lei w sz y stk ic h k iero w n ik ó w działów i m a jstró w — w p ew n ej k o lejn o ści, w y słu ch a n ie rap ortów , jak praca id zie — w izy ta cja całości fa b ry k i, g d zie „oko p ań sk ie k on ia tu c z y ” — i za jrzen ie na w sz y stk ie działy: fab ryk a b yła bardzo ła a n ie rozp lan ow an a, a le ogrom na p rze­ strzen n ie. W szędzie m iły , c ie p ły zapach p ieczon ego Chleba — tak b ow iem pach n ie rozgrzane i w yp arzon e drzew o. Po rozejrzen iu się i stw ierd zen iu , czy całość pro­ d u k cji „ w ych od zi”, czy n ie m a g d zieś e m b o u t e i l l a g e ’ó w , za tk a ń — czy su row iec rozw ijan y na łu szczark ach daje sp od ziew an e g a tu n k i fo rn iró w — p ow racałem do gab in etu i tu z w y k le jak na szach ow n icy, o p ra co w y w a łem (łącznie z d y rek ­ torem ) p la n pracy n a n a jb liższe 48 godzin, u w zg lęd n ia ją c stan fa k ty czn y na fa ­ bryce. D ru gi raz w z y w a n i są k iero w n icy d ziałów i m a jstro w ie i w y d a w a n e są dy sp o zy cje i d y rek ty w y .

W tej pracy b y ły tak m iłe in terw ale! S ied zim y z dyrek torem , m ajstrow ie, in ży n iero w ie są po in stru k cji — n a g le dyrek tor p atrzy p rzez okno — i m ów i: „P an ie S tefa n ie, dobra pogoda, sk oczym y n a sło n k i!” — te le fo n do garażu fa ­ brycznego, telefo n do M etka, b y zaraz p rzy w ió zł d u b eltó w k ę i naboje. Za 10 m i­ n u t sam ochód je s t przed b iu rem fab ryczn ym , siad am y, w y jeżd ża m y o 3 k m za M ik a szew icze n a w sp a n ia łe c ią g i słonek. Z abijam y po 2— 3 — ściem n ia się, z po­ w ro tem w sam ochód i po p rzerw ie trzech k w a d ra n só w , d alej praca w biurze fab ryczn ym . O 7.30 p rzynoszą do B iura G łów n ego p ocztę do podpisu. W oźni przy­ noszą 3— 5 teczek k o resp o n d en cji ek sp ortow ej. S zy b k ie przejrzen ie, podpisanie, sp raw d zen ie, czy w sz y stk ie w sk a zó w k i d an e zostały u w zględ n ion e!

O 8 -ej jestem „ g o tó w ”! W racam do dom u n a k olację. M am usia czeka! K o­ la cja przy św ieca ch — n ie w o ln o b yło inaczej! N a w et ja k sam b yłem . M etek sto i w progu. R ock sie d z i k oło niego, bo n ie w o ln o m u b y ło w ch od zić do ja d a l­ n eg o podczas le s repas. P o k o la cji zasiad am y z M am usią w gab in ecie, M am usia z robotą, ja p asjan se sta w ia m — radio gra — tro ch ę m iłej m u zyk i. C zasem siadam do pisania lis tó w lu b do prac h isto ry czn y ch i h era ld y czn y ch , k tóre tak lu b ię. R ozm aw iam y sobie — ja ry su ję, w k le ja m fo to g ra fie — M am usia m i opo­ w iad a, co p rzeczytała w g a zeta ch i p eriod yk ach , k tórych czasu n ie m ia łem sam przeczytać.

O 10-ej „zm ian a” w fa b ry ce — zm ian a nocna. J e st to n a jn ew ra lg iczn iejszy m om en t w jej pracy. Po zm ian ach d zien n y ch p rodukcja w ch o d zi w w ą sk ą szyjk ę pracy n o cn ej, w zm n iejszo n y m sk ład zie, g d y ż d ziały, gd zie p racują k ob iety, w n o ­ cy są n ieczyn n e. Id ę w ię c do fa b ry k i i a sy stu ję przy zm ian ie — obchodzę fab ryk ę, spraw dzam , czy k iero w n ik zm ian y w sz y stk o w ie i jak tech n iczn ie ma zam iar to w c ie lić w życie. J e st to !e d e r n i e r coup de m a i n d u m a î t r e przed spoczyn k iem . Z w y k le z d yrek torem w ó w c z a s sch od zim y się razem . O koło 11-ej w racam do dom u — ch w ila rozm ow y z M am usią — i spać — by zn ó w o 7-ej rano przy radiu być obudzonym .

*

T ak i b y ł m ój dzień . I jak że dobrze m i z ty m było! T y le ciek a w y ch dziedzin pracy! ty le zain teresow ań ! I la sy , i natura, i n a w e t p o lo w a n ia — biuro, k on ­ tak ty ek sp o rto w e — k o n ta k t z całym św ia tem (nierzadko te le fo n y z W arszaw ą, A n tw erp ią, L on d yn em czy Zürichern), i praca n a fa b ry ce p ełn a życia, w e r w y , z p oczu ciem k iero w n ictw a . T ak m i dobrze było, tak k ażd y d zień b y ł n o w y i c ie ­ k aw y, że w 1939 roku n ie ch cia łem w zią ć urlopu. A przy ty m stosu n ek dyrektora do m n ie b y ł n ad zw yczaj m iły : za w sze m i m ó w ił: „N iech P an pracuje ty le, ile się panu podoba: je ś li pana g ło w a b oli albo coś dolega, lep iej n iech pan w ogóle

(9)

S T È F A N M . R Ô S T W O R O W S K t

odpocznie — w iem , że i tak P an to nadrobi, jak b ędzie P an »w sosie«”. O czy­ w iśc ie poczucie o d p ow ied zialn ości n ie pozostaw iało dużo w o ln eg o czasu!

W końcu m aja 1939 — dyrek tor n a g le zd ecy d o w a ł w y jech a ć na m iesią c do S zw ecji, B e lg ii i A n g lii. W ezw ał m nie i p ow iada: „O bejm uje P an sam fab ryk ę i przez m iesią c pan ją poprow adzi! — gd yb y Pan »tonął«, to n iech Pan teleg ra ­ fu je, w rócę, by ratow ać. B ęd ziem y zresztą w k o n ta k cie te le fo n ic z n y m ”.

P rzyzn am się, że b y ł to dla m n ie m om en t bardzo ciężki. P ie r w sz y raz w ó w ­ czas w życiu (i m am n a d zieję, że ostatn i) p rzeszed łem przez m om en t w ą tp liw o ­ ści w sieb ie sam ego. C zy podołam ? C zy w oln o m i na sieb ie tak w ielk ą o d p o w ie­ d zialn ość brać już teraz? N ie b yło jednak rady! P ro siłem ty lk o dyrektora o w y ­ rozum iałość i za p ew n iłem , że w szy stk o zrobię w ed łu g n a jlep szeg o zrozum ienia. B y ł czerw iec! K u ltu ry le ś n e skończone — la sy w ię c n ie w y m a g a ły m oich c z ę ­ stych w yjazd ów , o g ra n iczy łem je do jed n ego dnia w tygod n iu , trak tu jąc to raczej jako odpoczynek. C ały czas p o św ię c iłe m fab ryce, prod u k cji oraz B iuru G łó w ­ n em u z całą pocztą i k o resp on d en cją zagraniczną.

D yrek tor w y jech a ł! Z ostałem sam , m ając przed sobą całe B iuro G łów n e, p a­ trzące na m nie o k iem k ry ty czn y m i z za cie k a w ie n iem , jak sob ie dam radę, oraz fab ryk ę z jed en astom a in żyn ieram i, k iero w n ik iem tzw . g łó w n y m fa b ry k i (dział ad m in istracyjn y), trzem a k iero w n ik a m i zm ia n o w y m i i 150 robotnikam i! W tych w aru n k ach o czy w iście czas n ie grał ro li — n ie b yło god zin y, b ym m y ślą n ie b y ł przy pracy, starając się jednak tak sobie to zorgan izow ać, b y się n ie przem ęczyć nieroztropnie.

M inął p ierw szy, drugi tyd zień ! Praca szła i m im o szukania ciągle, czy czegoś n ie opuszczam , n ie zn a jd o w a łem gru b szych błędów . T elefo n z d y rek torem m iałem co trzeci dzień. On d zw o n ił o 7-ej w ieczór ze S ztok h olm u , K op en h agi i Zurichu, B ru k seli, L ondynu. Poza ty m co drugi d zień te le fo n z A n tw erp ii od n o w y ch w ła d z sp ó łk o w y ch — a z b iu rem w a rsza w sk im cod ziennie.

T elefo n iczn ie o tr zy m y w a łem d y r e k ty w y ze św iata: jak ie je s t zap otrzeb ow an ie n a ryn k ach św iata, które u m o w y i k on trak ty na d y k ty forsow ać, które w str z y ­ m yw ać, k tóre przysp ieszać: np. A rg en ty n a najprzód, p o tem h o len d ersk ie o tak iej k la s ie jakości, N ow a Z elandia i Indie przed S zw a jca rią itp. W szystk ie te d y rek ­ ty w y otrzy m y w a łem sam w m oje ucho — i trzeba b y ło zaraz je brać na w a r­ sztat d ecy zji w fab ryce. I w tej pracy od n alazłem się. P oczu cie w ład zy, poczucie d yry g o w a n ia lu d źm i, spraw ia m i n a jw y ższą sa ty sfa k cję. N ie boję się brać odpo­ w ied zia ln o ści, n ie m am lęk u przed p o w zięcie m decyzji!

U czu cie w ch od zen ia na teren fa b ry czn y i u jrzen ia, że tu k o lejk i pracują, jeżdżą, ruszają się, tu k loce w y d o b y w a ją z w ody, tu jadą w a g o n ik i do parow ni, k o tło w n ia (gm ach osobny) id zie, elek tro w n ia (osobny gm ach) huczy, fab ryk a w p e ł­ n y m ruchu, w sz y stk ie d ziały pracują, łuszczarki, n ożyce, su szarn ie m ech an iczn e, dział m aszyn, szy w a ln i, dział la m elek , dział fo rn iró w , prasy, k lejark i, szlifierk i, sortow n ie, p ak ow aln ie, dział ek sp ed y cji, ład u n ek w a g o n ó w na ek sp o rt — w szy stk o id zie — idzie, bo ja tak chcę! M ogę w każdej c h w ili p ow ied zieć: stój! i stan ie i p o­ ciąg, i szlifierk i, i łu szczark i — p o w iem idź! i zn ow u w sz y stk o ruszy. A celow ość p oszczególn ych ru ch ów , praca je s t znana ty lk o m n ie. Ja w iem , d laczego taką d y rek ty w ę i d ecyzję daję, bo w iem , że celem je s t w y k o n a n ie otrzym an ego „na u ch o ” p olecen ia czy w sk a zó w k i. W szyscy in n i, cały p erso n el fa b ry k i od in ż y n ie ­ rów po o statn ich ch ło p ó w -p o leszu k ó w w y cią g a ją cy ch tratw y, m ają zakres sw ej pracy ciasn y — a w y siłk i w sz y stk ic h kon cen tru ją się dopiero w m ojej św ia d o ­ m ości i w m ojej w o li. N ie sły c h a n ie tw órcze p oczu cie w ła d zy , decyzji! Fabryka b y ła tak przez dyrek tora p row adzona, że d y scy p lin a pracy była nad zw yczajn a i n ic n ig d zie n ie „ zgrzytało” poza n ajn o rm a ln iejszy m i n ied ociągn ięciam i.

(10)

W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W IC Z

333

scy w ie d z ie li, że z jego w o li ja objąłem d yrek cję w sw e ręce: w sz y sc y patrzyli na m n ie — jak sobie dam radę — i każda d y rek ty w a czy rozkaz b y ły z najlep szą w o lą w y k o n y w a n e, a le ... g d y b y „pogm atw ała się ” praca produkcji, patrzono by, jak i ja znajdę sposób „ w y p ro sto w a n ia ” błędu.

O d p ow ied zialn ość szalona, która n apraw dę m i spać n ie daw ała. K onieczność w zm o cn ien ia au to ry tetu — n ied op u szczen ie do jeg o pod w ażen ia! B y łem m łody! 31 lat! W szyscy n iem a l in ży n iero w ie starsi ode m nie. Sto m y śli p rzebiegało g ło ­ w ę, sto m y śli szukało od p ow ied zi i jasn ej, p rzem yślan ej, a le stan ow czej decyzji!

*

M am usia, z którą m y śla m i się d zieliłem , b yła ciągle przy m nie i ogrom ną m i b yła podporą m oralną — M etek ch od ził dum ny, że „jego pan hrabia je s t p ierw szy teraz w M ik a szew icza ch ” — u w a ża ł też, że m y (to znaczy ja i on) j e ­ steśm y teraz za całą fab ryk ę od p ow ied zialn i!

20 czerw ca — d zień gorący, upalny. Z jadłem obiad i je ste m z M am usią w g a ­ b in ecie. Zbliża się godzina 2 po południu — zm ian y ozn ajm ian ej syren ą fabryczną. S ied zę przy biurku, M am usia w fo telu i robi robótkę — p ijem y czarną k aw ę. Do fa b ry k i pójdę za godzinę!

S y ren a się od zyw a — acha! druga godzina — ale!!! co!!! syren a się pow tarza, drugi, trzeci, czw arty raz... w e z w a n ie na pożar! K rzyknąłem . „Jezus, M aria” i w y ­ lecia łem z dom u. M am usia! b uch na k olana i m od li się! L ecę i całość ogrom u o d p ow ied zialn ości m am przed oczam i! W padam przez bram ę fabryczną, portier m i m eld u je, że n ie w id zi n ig d zie dym u na teren ie fabryki! N a placach w obrębie fa b ry k i ruch n iesa m o w ity ! Straż fab ryczn a już zaprzęga, w y jeżd ża — fa ta ln y m om ent, bo rob otn icy sch od zący ze zm ian y szybko w ych od zą z fab ryk i przez c ie ­ k a w o ść — ci, którzy przychodzą na zm ianę, ró w n ież przez ciek a w o ść pozostają na d w orze, by się gapić. P o d la tu je do m nie inż. C zern iew sk i — szef elek tro w n i i m eld u je, że pożar jest na osied lu robotniczym ! Jedna m igaw k a! D zięk i Bogu! n ie w fabryce. T rzeba opanow ać sytu ację. Jed n o m g n ien ie — w sk o czy łem na w a g o n ik z k lock am i, jak n ie w rzasnę: n a ty ch m ia st na m iejsca! nie w iem , skąd ten g ło s nabrał tak iej siły, że opanow ał tłu m lu d zi — i w id o czn ie m iałem taki w yraz tw arzy, że g d y w sz y sc y na m n ie sp ojrzeli, n astała cisza i n a ty ch m ia st każdy ru szył — jed n i do fa b ry k i do pracy, drudzy do w y jścia .

S y tu a cja b yła opanow ana z tą sekundą. O strym k rok iem d oszed łem do biura, zad zw on iłem na w oźn ych , c h w y c iłe m te le fo n i k a za łem się n a ty ch m ia st łączyć przez naszą cen tralę, bez łą czen ia k og o k o lw iek innego! T elefo n y k rótkie, zw ięzłe i jasne: do garażu, podać m i zaraz sam ochód, — do k iero w n ik a straży fa b ry cz­ n ej, żądając n a ty ch m ia sto w eg o m eldunku po dojeźd zie do pożaru, — do B iura G łów nego: w sz y sc y na m iejsca ! n ik t n iech się n ie rusza — na p olicję: pom oc w porządku przy pożarze! — do M am usi — słó w k o otu ch y i w y ja śn ien ia , że to nic tak pow ażnego. Sam ochód p od jech ał — rzu ciłem ok iem n a h ale fa b ryczn e — praca szła norm alnie! m ogłem odjechać. W sk oczyłem w sam ochód, syren ą p rze­ ciągłą sp ow od ow ałem w czesn e otw arcie bram y i jazda! na osied le! K oło k ościoła spotyka m nie łączn ik strażack i na row erze i m eld u je: „P anie in spektorze, palą się c h le w k i na o sied lu K o ściu szk i!”. O detchnąłem ! cóż tam ch lew k i! S traż już sobie poradzi! Z aw róciłem na fabrykę! praca już szła pełną parą i norm aln ie.

W gab in ecie m oim k lęk n ą łem przed K rzyżem na ścia n ie i pod zięk ow ałem Bogu! F ragm ent! tak! ale co za n a p ięcie n erw ó w ! jakaż od p ow ied zialn ość! — strata b yła bardzo m ała — sp a liły się trzy c h le w ik i i jed en prosiak.

(11)

334

S T E F A N M . R O S T W O R O W S K I

W k ońcu czerw ca w raca dyrektor! T rzyd ziestego ran n ym pociągiem z W ar­ szaw y. O dczuw am u lg ę — a le i em ocje — jak w sz y stk o oceni? P rzychodzi na fab ryk ę, w ita się serd eczn ie ze m ną, ale krótko — „N iech pan sob ie n ie p rze­ szkadza" i poszedł n a fab ryk ę. T rzy dni ze m ną w ła śc iw ie n ie m ów ił, ty lk o ch o­ dził po fab ryce, spraw dza, p rzygląd a się — w B iu rze G łó w n y m pracuje nad d y rek ty w a m i. A ja się w iję z ciek a w o ści. J e ś li n ic m i n ie m ó w i — to znaczy, że n ic „tak złeg o ” n ie m a, b y coś „n ap raw iał”. W reszcie m ó w i m i: „P an ie S te ­ fan ie! na fab ryce jest dobrze! — a le je ż e li tak dobrze jest, to w iem , czym pan sobie pom ógł: w y d a jn o ść su row ca na p ew n o je s t słaba!” (W ydajność surow ca b yło to ob liczen ie ile m 5 k loca su row ca zu ży w a ło się na 1 m* g o to w y ch dykt. N orm a, do której się dążyło, b y ła 2,60 — w o statn ich m iesią ca ch w y n o siła 2,65— —2,70 — gd y praca szła „ ciężko”, w ó w cza s k ieru ją cy , dyrek tor lu b ja, m ógł zaw sze zad ysp on ow ać w z ię c ie do roboty lep szej k la sy surow ca, co o czy w iście p o­ praw iało w yd a jn o ść — ale k o sztem zu życia lep szej klasy!).

— C hyba n ie, p an ie dyrek torze, co d zien n ie sobie rob iłem sp raw d zian i w ed łu g m n ie oraz d efin ity w n y c h o b liczeń biura stu d ió w (sp ecjaln y dział w b iurze fa ­ b ryczn ym — ob liczeń sta ty sty czn y ch i lab oratoryjn ych ) p ow in n o się za ten m ie ­ siąc n ie p rzekroczyć n orm y 2,65!”

— „No ja panu m ów ię! Z ałóżm y się !”

— „N ie, p an ie dyrek torze, n ie zakładam się — P an tak zna tę fa b ry k ę, że zakład b y łb y n ie r ó w n y — a le uw ażam , że w tej sp raw ie n ie zrob iłem b łęd u ”.

— „No załóżm y się o b u telk ę w in a !” — „N ie, p an ie dyrek torze, n ie m ogę!”

D w a dni m ijają. D yrek tor prosi m n ie i M am u się n a k o la cję do sieb ie. J e st 1 ciocia W inią K ow ersk a (siostra M am usi) i starosta z Ł unińca. K olacja dobra, zakąski, w ódka, p otem w y śm ie n ite m enu. N a k oń cu dyrek tor w sta je i zw raca się do M am usi: „P roszę pani hrabiny, założyłem się z pan em S tefa n em o b u telk ę w in a — on w ie o co się rozchodziło (akcent z ro sy jsk ieg o ) — z całą p rzy jem ­ nością tę b u telk ę p rzegrałem i p o zw o li pani hrabina, że w jej ręce zd row ie p. S te ­ fana w y p iję !” I w jeżd ża szam pan w k ieliszk a ch . P rzyzn aję, że m ilszej sa ty sfa k cji n ie m ogłem m ieć za te n m iesią c u czciw eg o w y siłk u i pracy! W ydajność b yła 2,62!!!

N a ty ch m ia st p otem d yrek tor p ow ied ział m i: no! w id zę, że P an n ie u tonął, w ię c jutro w y ja d ę n a m iesięc zn y urlop! — i w y je c h a ł do T ru sk a w ca — a ja ca ły lip iec dalej p row ad ziłem fab ryk ę! P en sja m oja p od w yższon a została do 1500 zł.

W sierp n iu p rzy jech a ł Jurek. Z robiliśm y cu d ow n ą w y cieczk ę. P o jech a liśm y sam ochodem do H a w ry lczy c o 120 km na północ od M ik aszew icz, tam p rzygoto­ w a n e b y ły dla n a s łódki, k ażd y m iał sw oją z ch łop cem w io śla rzem i przez trzy d n i sp ły w a liśm y rzeką Ł anią i k an ałam i do M ik aszew icz. T rzy dni czło w iek a n ie w id zieliśm y ! Istn a dżungla a fry k a ń sk a — przez bagna, la sy o lch o w e — trzci­ n y — dzicz!

Zaraz po 15 sierp n ia M am usia w y jech a ła do O sm olić, do S tad n ick ich w L u ­ b elsk iem , Jurek do pułku, a ja do W arszaw y słu żb ow o, do G dańska i G d yn i — ró w n ież służbow o. Sk ąd 24 V III na g w a łt w ra ca łem do M ik aszew icz, b y 31 V III 1939 r. b y ć zm o b ilizo w a n y m i op u ścić 1 IX M ik a szew icze n a zaw sze, zo sta w ia ją c w szy stk o : dom , m eb le, ubrania, b ib liotek ę, p a m ią tk i — w szy stk o , w szy stk o , co b yło dorobkiem m ojej d otych czasow ej pracy!

(12)

W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W I C Z

335

W edług p la n ó w m ia łem w p aździerniku 1939 r. p ojech ać do B e lg ii i A n g lii, by poznać n aszych o d b iorców — zaś w lu ty m 1940 do S zw ecji, F in la n d ii i Ł otw y, by poznać p rzem y sły k on k u ren cyjn e. D alej p rzew id zian e b y ły coroczne m oje w y ­ jazdy za gran icę w m arcu i w listop ad zie. M iałem w e jść do Z w iązku P rod u cen ­ tó w D y k t w P o lsce jako p rzed sta w iciel „O lzy” i z jej ram ien ia b y łem ty p o w a n y na p rezesurę teg o Z w iązku. D aw ało to m o żliw o ść b ran ia u d zia łu w k on gresach m ięd zyn arod ow ych , targach, Izbach H an d low ych , w e jśc ie p rzez Izb y do prac M i­ n iste r stw a P rzem ysłu i H andlu. P lan y szerokie!

N a w io sn ę 1939 roku B e lg o w ie m i o św ia d czy li, że m u szę się ożen ić. — Car vo u s c o m p r e n e z q u ’un „ m a r it a l m a n ” se c o m p t e t o u t a u t r e m e n t ! — Z ap ew n ili, że z ch w ilą ożen ien ia otrzym am podw ójną pensję! — i z ty m w sz y stk im dotychczas jestem k aw alerem , bo cieb ie n a drodze m ej n ie było.

I czyż m i źle b yło w M ik aszew iczach ? P racy m asę, a le jak c iek a w ej, jak m iłej, natura, polow an ia, w a ru n k i m ieszk a n io w e św ietn e, m a teria ln ie doskonale, stosu n k i z p rzełożonym i n a jm ilsze, sa ty sfa k cja z o sią g n ięć i to d ocen ian ych — łączn ość ze św ia tem całym , w y ja zd y za gran icę — p e r sp e k ty w y szerok ie n a p rzy­ szłość! Ś w ia t zd o b y w a łem w ła sn ą pracą — i św ia t m u sia ł b y ć m ój! bom w ie ­ dział, com chciał, i z całą jasn ością do teg o d ążyłem .

I jak tu n ie b yć op tym istą.

R O Z W IĄ Z A N IA S O C J A L N E W Z A K Ł A D A C H M IK A S Z E W I C K I C H

M ik a szew ick ie Z ak ład y D rzew n e „O lza” — tak brzm iała o ficjaln a n azw a f a ­ b ryk i dykt, p ark ieciarn i i tartak u w M ik aszew iczach . M ając objąć stan ow isk o k ie ­ row nicze, w p row ad zon y b y łe m przez dyrek tora w całość zagad n ień fab ryk i, a w ię c i w jej sp raw y socjaln e. C hociaż z n a tu ry n ie m am sp ecja ln eg o za m iłow an ia do „sp o łeczn ik o stw a ”, to jed n ak „z u rzęd u ” m u sia łem się ty m i sp raw am i zająć. Za­ g ad n ien ia socjaln e in te r e so w a ły m nie przede w sz y stk im jak o przełożonego. N ie w o ln o n ik om u n a sta n o w isk u k iero w n iczy m przech od zić obok trosk, k łop otów , potrzeb i go d ziw y ch a sp ira cji pod w ład n ych . D la teg o też d ążyłem przede w s z y ­ stk im ku poznaniu lu d zi i w a ru n k ó w ich pracy, ta k b y m ieć d ostateczn e p rze­ słan k i dla p od ejm ow an ia d ecy zji w y ch o d zą cy ch n a p rzeciw w y stę p u ją c y m p otrze­ bom p racow n iczym . O sob iście m ogę stw ierd zić, że w tej sk ali, jaką sta n o w iły Z akłady M ik aszew ick ie, zagad n ien ia socjaln e b y ły p row ad zon e i ro zw ią zy w a n e n a n a jw y ższy m poziom ie! B y ło to n iezap rzeczaln ą zasłu gą tak n iep rzeciętn eg o , szlach etn ego i m ądrego czło w iek a , jak im b y ł d yrek tor g en era ln y .

Z aczn ijm y od n a św ie tle n ia jeg o w ła śn ie stosu n k u do ty ch spraw . G om berg b y ł zd ecy d o w a n y m p rzeciw n ik iem ja k ie jk o lw ie k „ so cja liza c ji” pracy czy zakładu. U w a ża ł, że sy stem k a p ita listy c z n y je s t zdrow y, o ile w k om órkach k iero w n iczy c h zasiadają lu d zie rozu m n i i n ie n a sta w ie n i eg o isty c z n ie w im ię u p ra w n ień K ap i­ tału. C zy to teoria? P r z e c iw n ic y za k w estio n o w a lib y ta k ie p o sta w ie n ie spraw y. N o, ale zobaczm y, jak G om berg sw e p ogląd y w p ro w a d za ł w życie, a ja m u s e ­ k u n d o w a łem w m iarę m ojego n a jlep szeg o zrozu m ien ia i n a jlep szej w o li.

D yrek tor p row ad ził fa b ry k ę od początku, to je s t od 1928 roku — i sam ją rozb u d ow yw ał. S tąd zn ał św ie tn ie w szy stk o i w szy stk ich !

W prow adzona b y ła zasada, n ie sp otyk an a g d zie in d ziej, że d yrektor osob iście p rzyjm ow ał w sz y stk ic h b ez w y ją tk u w środy k ażd ego tygod n ia, p ocząw szy od godz. 16 po połu d n iu — ch yb a że b y ł n ieo b ecn y w M ik aszew icach , a le w ó w cza s o c zy w iście w sz y sc y o ty m w ied zieli. K ażdy rob otn ik fa b ry k i, tartaku, a d m in i­ stra cji la só w czy m ajątk ów , placów , sk ład ów — m ia ł p raw o zgłosić się do d y ­ rektora, bez ja k ich k o lw iek fo rm a ln o ści w ja k ie jś k a n cela rii, b iurze czy fabryce.

(13)

336

S T E F A N M . R O S T W O R O W S K I

O czyw iście, trzeba to b yło w p ew n ej m ierze zorgan izow ać; a w ię c w oźny d y ­ rektora w y d a w a ł n u m erk i k o lejn o ści, tak by zgłaszający się n ie m u siał czekać, ty lk o od razu p rzychodził na w yzn aczon y czas. Zasadą b yło, że dyrek tor p rzyj­ m o w a ł w szy stk ich bez p rzerw y i n ieza leżn ie od tego, ile m u to zajm ow ało czasu. N ieraz w ię c środa b yła dla dyrek tora „nocną pracą”, a u d ien cje k o ń czy ły się 0 12, a n a w e t 1 w nocy. K olację na ta cy kazał sobie w ó w cza s p rzyn osić do biura, ta k b y n ie p rzeryw ać au d ien cji, by n ik t n a n ieg o n ie czekał.

S y ste m ten b ył dla całej a tm o sfery panującej w p rzed sięb io rstw ie zb aw ien n y! Z jed n ej strony d yrek tor zn ał w sz y stk ie ta jn ik i w a ru n k ó w pracy, skargi, pro­ śby, narzek an ia, z d rugiej n atom iast na sk u tek tego sy stem u n ie w y stęp o w a ły p ra w ie zu p ełn ie uprzedzenia, rozgryw k i p ersonalne, k tóre są n ieu n ik n io n e w ta ­ k im zb iorow isk u lu d zk im . K ażdy m ajster, każdy in żyn ier, rządca czy n a d leśn iczy w ied zia ł, że p od w ład n y m a p raw o p ójść b ezpośrednio do dyrek tora ze skargą lub też dom agać się w y ja śn ien ia tak iej czy in n ej spraw y.

S y ste m ten zarazem stw arzał d zięk i m ądrości o sob istej G om berga a tm osferę n a jp ełn iejszeg o zaufania do niego.

P rzy ch o d zili w ię c do n ieg o lu d zie ze w szy stk im : czy radzi k row ę k u p ić, czy 1 gd zie k ształcić syna, co zrobić, gd y córka się pu ściła (przepraszam bardzo), za­ p raszali dyrek tora na ch rzciny lu b ślub, p rosili o p od w yżk ę, p ożyczkę, przydział opału, p o d n iesien ie d zien n ej sta w k i. Na w szy stk o dyrek tor od p ow iad ał i p od ej­ m o w a ł d ecy zje od razu w szęd zie tam , gd zie p rzem a w ia ły za tym b ezstron n e argu ­ m en ty . G dy zaś istn ia ło p od ejrzen ie o stron n iczość i n a leża ło spraw d zić in fo r­ m acje, decyzja odkładana b yła do n astęp n ej środy. N ig d y dłużej!

S y stem ten b ył zasad n iczym szk ielete m sto su n k ó w so cja ln y ch Z akładów w M i- k aszew iczach ! Przy tym d em okracja b yła stosow an a w pełni: o b o jętn ie czy to in żyn ier, czy szef biura, czy m a jster, czy n ajp rostszy robotnik — k olejn ość p rzy­ jęcia b yła w ed łu g czasu zgłoszen ia się! W ogonku w ię c czek a li ro b o tn icy p o m ie­ szan i z m ajstram i i urzęd n ik am i. Ze w z g lę d ó w p ed agogiczn ych d yrektor sam i m n ie p o lecił zgłosić się „w e śro d ę” — czek ałem w ię c tak sam o, jak i inni. Cóż za m ądrość p ociągnięcia! W szyscy czu li się rów n i w o b ec o b ow iązk ów i praw przysłu gu jących !

P óźn iej n atu raln ie się to zm ien iło, gd yż już w 1939 rok u zazw yczaj dyrektor prosił, bym a sy sto w a ł w jego g a b in ecie podczas tych a u d ien cji. A cel tego był n ieja k o p odw ójny: z jed n ej stron y chodziło o to, by p rzyzw yczaić w szy stk ich do tego, że w e w szy stk ich spraw ach jestem jeg o zastępcą, a z d ro g iej, bym zapoznał się z b olączkam i i p otrzebam i in n y ch oraz p o d ejm o w a n y m i „na ż y w o ” d ecy zja ­ m i dyrektora.

M ając tak b ezp ośred n i k o n ta k t ze w szy stk im i, d yrek tor zn ał całość sw ej załogi „na p a m ięć”. A b y n ie p rzeszkadzało to w pracy, w zasad zie n ik t n ie był p rzy jm o w a n y w spraw ach osob istych poza środą, o c zy w iście z w y ją tk ie m w y ­ p ad k ów n agłych , ale w ó w cza s m u siało to być słu żb ow o zam eld ow an e przez szefa k an celarii.

*

A teraz — jak b y ły ro zw ią zy w a n e p otrzeby robotnika czy w ogóle p racow ­ nika?

Z agadnienia m ieszk an iow e: całe n iem a l o sied le M ik a szew icz b yło w łasn ością „O lzy”. P racow n icy i rob otn icy d z ie lili się na k ilk a k ategorii:

1. R obotnicy pochodzący ze w si ok oliczn ych — m ie jsc o w i p o leszu cy — za­ tru d n ien i przy n ajp rostszych robotach: na placach, w tartakach przy deskach, k locach, przy sp ław ie, w k o tło w n ia ch — m ieszk a li p rzew ażn ie u sie b ie w sw y ch chałupach. D o sta w a li ty lk o przydział opału z la só w , p a stw isk a dla krów , p ie r w ­ szeń stw o przy k u p n ie d ziałek k ośn ych łąk i po sp ecjaln ej cen ie, oraz w w ię k sz o ­

(14)

W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W IC Z

337

ści w y p a d k ó w św ia tło elek try czn e. D ą ży liśm y do w łą czen ia w szy stk ich n ajb liższych w s i w sieć elek try czn ą , a le to b yło w trak cie roboty.

2. R ob otn icy sta li fa b ry czn i — o trzy m y w a li przyd ział m ieszk an ia. D om ów p ojed yn czych i p od w ójn ych b yło ponad 300 — w sz y stk ie d rew n ian e, a le ty n k o ­ w an e, z osob n ym i c h lew ik a m i, obórką oraz ogrodem w a rzy w n y m i 4 drzew kam i o w o co w y m i. B yło k ilk a starszego typ u czw orak ów lu b ośm iorak ów , ale zasad ­ niczo b y ły one p rzew id zian e n a rozbiórkę w m iarę p ostęp u b u d ow y d alszych d om ów osiedla. R obotnik o trzy m y w a ł d ep u tat opału d rzew n ego, dep u tat p astw isk a na 1 1/2 sztu k i b yd ła darm o, za d alsze sztu k i m u siał opłacać p astw isk o, działkę łąk k ośn ych z opłatą 20% cen y dla obcych oraz św ia tło elek try czn e darm o.

3. P ra co w n icy p ocząw szy od m a jstrów w zw y ż, b iu raliści, in ży n iero w ie, ek

s-1. "'dienci itp. o trzy m y w a li m ieszk an ia w dom ach m u row an ych . P lan d om ów był n iezm iern ie p rak tyczn y i op arty na w zorach szw ed zk ich . K ażdy z ogródkiem , d rew u tn ią i ch lew ik iem , bez obórki i p raw a trzym an ia krów . N atom iast była cała d zieln ica p laców koło kościoła, gd zie p arcele b y ły w y d zierża w io n e przez „O lzę” pod b u d ow ę w ła sn y ch d om ów na 99 la t (w strefie granicznej b o w iem n ie w oln o było sprzedaw ać ziem i bez p o zw o len ia w ład z w o jsk o w y ch i in d y w id u a ln y ch zleceń M in isterstw a). U ła tw ie n ia do b u d ow ania w ła sn y ch domów' „O lza” daw ała n ie ­ sły ch a n e w postaci d rzew a, b la ch y , farb itp. tak, że w r z eczy w isto ści ten, k to się bu d ow ał, m iał w p o ło w ie dom p o sta w io n y za darm o. M yśl g łó w n a d y rek cji była, b y zachęcać do osiad an ia n a sta łe rodzin „na w ła sn y m ” ! O czy w iście d ecyd ow ało k ryteriu m op in ii o d anym pracow n ik u . Z dolny p racow n ik , oszczędny, z liczną rodziną m ógł zaw sze liczy ć n a p ełn e poparcie i u ła tw ien ia . W szyscy o trzym yw ali d ep u tat opału, św ia tło , ogródek.

4. N ajw yższą k a teg o rię sta n o w ili pracow n icy n a jw y żsi: d yrektor, ja oraz złą­ czen i z „O lzą”, ale w in n ej form ie: ksiądz proboszcz, p olicja, poczta, spółdzielnia, lekarz, n a u czy cielstw o , p ielęgn iark i. D yrek tor i ja m ie liśm y sw o je dom y (d yrek ­ tor 8 pokoi, ja 4 pokoje, ła zien k a , hall, słu żb ow y pokój i p rzyległości) ze sw oim ogrodem . O trzy m y w a liśm y opał, dep u taty, św iatło, ogrody.

Tak w ię c w sz y sc y b y li porozm ieszczani. B y ły jeszcze in n e k ategorie m ieszkań. D la k a w a leró w — m łod ych rob otn ik ów — b y ł „p en sjon at” z 40 m iejsca m i w p o­ kojach po czterech, g d zie b yła ró w n ież sto łó w k a prow adzona p rzez k ierow n iczk ę i gd zie za u trzym an ie d zien n e robotnik płacił 90 groszy! (śniadanie, obiad, pod­ w ieczorek , kolacja). Z teg o k orzystać m ogli ty lk o k a w a le r o w ie z dobrą opinią pracy, jak i dobrą opinią in n y ch w ładz (w ojsk o, KO P, p olicja, ksiądz).

S ta w k i robotnicze b y ły in d y w id u a ln e! S y stem n ie sły c h a n ie k o m p lik u ją cy pra­ ce k a lk u la cy jn o -b u ch a ltery jn e, a le n iezap rzeczaln ie n a jsp ra w ied liw szy !

a) P oszczególn e prace, czy n n o ści i k ategorie u m iejętn o ści czy w y k w a lifik o ­ w a n ia d ecy d o w a ły o zasad n iczej sta w ce, która w ah ała się od 2 do 7 zł za dn iów k ę. b) P rem ię obliczano co d w a ty g o d n ie lu b m iesięczn ie. K ażdy dział m iał pre­ m ię za sw ą w ła sn ą pracę, a ponadto b y ły p rem ie ogóln e, tak zw a n e „fab ryczn e”. Np. b yła prem ia za ilo ść w y p ro d u k o w a n y ch d y k t w d anym m iesią cu i od p ow ied n i sto su n ek d y k t „ m o k ro -k lejo n y ch ” i „ su ch o -k lejo n y ch ” (gdyż ten d en cją norm alną b yło k leić d y k ty m okre, w y m a g a ło to b o w iem m n iejszeg o w y siłk u ). Poza tym prem ia „fab ryczn a” b yła dla w szy stk ich z ty tu łu „w sk aźn ik a w y d a jn o ści su ­ ro w ca ”. J e ż e li w d anym m iesią cu w sk aźn ik b y ł dobry, co św iad czyło, że w sz y ­ stk ie d ziały pracow ały staran n ie i oszczęd n ie, to robotnicy, m a jstro w ie i personel k iero w n iczy o trzy m y w a li dodatek. Stąd ogrom ne za in tereso w a n ie pracą i w zm o ­ żen ie poczucia o d p ow ied zialn ości zb iorow ej. R obotnicy n a łu szczarkach (głów ni) m ie li np. „prem ie od w y szczerb io n y ch n o ży ”, a le w k ieru n k u od w rotn ym —

Cytaty

Powiązane dokumenty

So a memristor is essentially a nonlinear element described by the same fundamen- tal set of circuit variables as the passive two-terminal resistor, inductor, and capa-

Utrzymujące się niskie ceny ropy i gazu powodują stałe pogarszanie się ekono- miki części „drogich” projektów wydobycia węglowodorów w USA i Kanadzie, a wiele

Kwalifikowaną postacią ustalenia utworu jest jego utrwalenie na materialnym nośniku (tzw. corpus mechanicum), dzięki czemu utwór nabiera cechy stałości umożliwiającej

The establishment of the Faculty provokes reflection on the history of Warsaw’s academic archaeology and this cogitation is embodied in a text written by one Master, Professor Stefan

Wieść o nadzwyczajnych w ydarzeniach w lesie grąblińskim rozchodziła się bardzo szybko i jeszcze przed przeniesieniem obraz­ ka do Lichenia kult rozwijający się

ндїѫ же и Персиды при[Ibid.: 102]шедшеи. аще ли и еще хр с тїанинь еси, вѣждь ӻко множааишаа тебе ѡжидаѫть зла.. о мысли твоеи ӻже на мѧ оумыслиль еси нанести

Experimental results demonstrate application of the technique to study surface segregation in elastomer-plastomer blends, blooming of low molecular weight substances in

Bokszańskiego oraz posiłkując się badaniami so- cjologicznymi, autor próbował naszkicować dynamikę zmian wizerunku Rosjanina w Polsce oraz społecznego nastawienia Polaków