STEFAN MARIAN ROSTWOROWSKI
Wspomnienia z Mikaszewicz
O D R E D A K C J IA utor n in iejszego opowiadania, S tefan M arian R ostw orow ski (1907—
— 1981) doczekał się niedaw no życiorysu w P olsk im S łow nik u B iogra
ficzn ym (t. X X X II, s. 238— 240). U rodzony w K rakow ie, chodził do szkół
w L ublinie, u koń czył W yższą S zk ołę H andlow ą w A n tw erp ii, a po od
b yciu służby w ojsk ow ej podjął pracę w P olsk iej A gen cji Eksportu
D rzew n ego (Paged). W zakładach firm y „A gah ell” i „O lza” w Mika-
szew icach na P olesiu czyn n y b ył jako zastępca dyrektora n iespełna dwa
lata, do ch w ili w yb u ch u w ojn y 1939 roku.
O dbył kam panię w rześn iow ą, pod okupacją p racow ał w adm inistracji
leśn ej O rdynacji Z am ojskiej, w sp ółdziałał z A K , kilka m iesięcy prze
siedział w w ięzien iu za gospodarczy sabotaż. W latach 1945— 1946 czyn
n y b ył w tajnej organizacji W iN (W olność i N iepodległość). E m igrow ał,
osiadł zrazu w B ru kseli, potem w e Francji. P racow ał zaw sze w leśn i
ctw ie. O żenił się po w o jn ie, d zieci nie p ozostaw ił. Zmarł w Paryżu.
G łów ne jego zain teresow an ie pisarskie stan ow iła heraldyka i gen ea
logia, m ian ow icie d zieje rodziny R ostw orow sk ich , którym pośw ięcił
obszerne opracow anie, dotąd w m aszynopisie. K reślił też oddzielne frag
m en ty w spom nień; jedno z n ich otrzym ała R edakcja z ofertą ogłosze
nia od bratanka i spadkobiercy zm arłego, S tan isław a Jana R ostw orow
skiego.
W spom nienie d o tyczy la t 1937— 1939, gd y to autor, m łod y podów czas
człow iek, objął odpow iedzialne stanow isko w dużej fab ryce sk lejk i, b ę
dącej w łasn ością k apitału zagranicznego, na P olesiu , tuż nad granicą
sow iecką. W grę w chodzą trzy odrębne tek sty. Jed en jest osobistym ,
bardzo ży w o sk reślon ym w spom nieniem . D rugi zaw iera ekskurs p o św ię
con y „rozw iązaniom socjaln ym w Zakładach M ikaszew ickich”. Trzeci
zaw iera opis tech n iczn y funkcjonow ania fab ryk i i ten nie leży w profilu
naszego czasopism a; zgodziła się go opublikow ać R edakcja „K w artalnika
H istorii N auki i T ech n iki”.
W retrosp ek tyw n ym w sp om n ien iu fachow ego leśn ika-em igran ta przed
w ojen n ych k ilk an aście m iesięcy spędzonych na ru b ieży R zeczypospolitej,
na eksponow anym stanow isku, w w arunkach n iem alże kolonialnego
kom fortu — stan ow iło epizod szczególn ie p ociągający, czas siln ych prze
żyć i osobistych osiągnięć, z których m ógł czuć się dum nym . N ic d ziw
nego, że R ostw orow sk i opowiada o tej sw ojej pracy z entuzjazm em ,
którego m iarę dają liczn e w yk rzyk n ik i — oraz ze zrozum iałą dozą
326
S T E F A N M . R O S T W O R O W S K Im ochw alstw a. O cenę ścisłości op isyw anych fak tó w — w szczególności
p olityk i socjalnej firm y „O lza” — p ozostaw iam y k rytyczn ej ocenie fa
ch ow ych czyteln ik ów . S ądzim y jednak, że rów nież n iefachow ca zacie
kaw i opow iadanie to o m ało znanym w y cin k u życia obyczajow o-tow a-
rzyskiego, na w schodnich kresach II R zeczypospolitej.
Redakcja n ie ingerow ała w tekst, poza m in im alnym retuszem s ty
listyczn ym .
S tefan K i e n ie w ic z
Fabryka w Mikaszewiczach
W początkach 1938 roku p od p isałem kon trak t z B elg a m i n a ob jęcie sta n o w isk a gen eraln ego dyrek tora „O lzy” i „ A g a h ellu ” — d w óch sp ółek a k cy jn y ch m a jących dw a obszary w ła sn e na P o lesiu i ogrom ną fa b ry k ę d y k t w M ik aszew icach . Obie te sp ó łk i b y ły „ siostrzan e” i p od ział m ięd zy n im i b y ł jed y n ie sp ow od ow an y p ra w n y m i p rzep isam i p olsk im i: „O lza” b y ła sp ółk ą p rzem ysłu d rzew nego; jej w ła sn o ścią b yła fab ryk a d y k t „O lza” w M ik aszew iczach , d w a tartak i, fab ryk a p ark ietów , fab ryk a b ry k ietó w (sp ecjaln e c e g ły z p y łu d rzew n ego i g lin y szam oto w ej) — oraz ca ły sy stem transportu k o lejo w eg o , k o le jk i w ła sn e (27 k ilom etrów ). „A g a h ell” b y ła sp ółk ą jako w ła śc ic ie l m a ją tk ó w M ik a szew ice i C zuczew icze 0 łącznej p rzestrzen i 110 000 ha. W skład ty ch sza lo n y ch p rzestrzen i w ch o d ziły p asy zagospodarow ane n a p rzestrzen i leśn ej 70 000 ha, d w a fo lw a r k i (G rabów 1 W olica po 300 ha) oraz ok o ło 40 000 ha łą k n ad p ryp eck ich , jezior i bagien. Ich gros b yło częścią B agna H ryczyn, k tórego w ięk szo ść b yła w ła sn o ścią p ań stw a (sam H ryczyn m ia ł 85 000 ha i le ż a ł n a północ od P ry p eci. N a p ołu d n ie od n ie j Bagno H ało leżało ju ż w ob ręb ie O rdynacji D aw id gród eck iej). S półka ta pro w ad ziła: 1. g osp od arstw o le ś n e (eksploatacja, za lesia n ie, k u ltu ry leśn e) p od zielon e na 11 n a d leśn ictw ; 2. gosp od arstw o łą k o w e — osobny ad m in istrator, g d y ż z około 20 000 ha k ośn ych łą k w p ły w y b y ły bardzo pow ażn e; 3. g osp od arstw o roln e — osobny ad m in istrator — dw a fo lw a r k i od ległe od sie b ie o 40 k m — ale d ostar czające w sz y stk ie s w e p łod y do M ik aszew icz na potrzeb y fa b ry k i i osad y rob ot niczej; 4. ad m in istrację k a n a łó w — „A gah ell” m iał 750 k m w ła sn ej sie c i k an ałów — ponad 40 ślu z — u trzym an ie teg o i organ izacja sp ła w u drzew a w y m a g a ła bar dzo sp rężystej d y rek cji i nadzoru tech n iczn ego; 5. a d m in istra cję „przem ysłu le ś n e g o ” — 24 sm olarn ie — w ę g ie l d rzew n y, terp en tyn a.
Sied zib a zarządu g łó w n e g o obu sp ółek b yła w M ik aszew iczach — o statn iej sta cji granicznej n a lin ii P iń sk —H om el, o 3 km od g ra n icy ro sy jsk iej, o 12 km na północ od P ryp eci. D obra „ A g a h ellu ” g ra n iczy ły n a p ołu d n iu na przestrzeni 21 k ilo m etró w z O rdynacją D aw id gród eck ą — P ry p eć sta n o w iła g ran icę — i s ię g a ły na pófnoc, granicząc k oło L u d w ik o w a z O rdynacją N ie św ie sk ą . Stąd jako dw óch „są sia d ó w ” m ia łem sw y c h dw óch w u jk ó w : X . L eona i X . K arola R ad zi w iłłó w .
W W arszaw ie b yło biuro obu spółek, g łó w n ie ze w zg lęd u n a w sz y stk ie sp raw y do za ła tw ien ia w m in isterstw a ch w zw iązk u z ek sp ortem , pod atk am i itp. — a s ie dziba g łó w n a w ła śc ic ie li ty ch sp ółek b yła w A n tw e r p ii w B elg ii, gd zie „C om pagnie d ’A n au s” m iała w ręk u w ięk szo ść a k cji (95%) „O lzy” i „ A g a h ellu ”.
K ontrakt p od p isałem w W arszaw ie po up rzed n ich rozm ow ach z g en era ln y m d yrek torem w M ik aszew iczach p. S a m u elem G om bergiem . Tu n a szk ico w a ć m uszę jeg o p ostać — jest to człow iek , dla k tórego do k ońca życia zach ow am n a jw d zięcz n iejszą p am ięć i n a jw y ższy szacunek. K ażdy d zień p racy z n im spęd zon y b y ł dla
W S P O M N IE N I A Z M lK A S Z E W lC Z
327
m nie n iep om iern ej w agi! T yle jem u zaw d zięczam , że w sp o m n ien ie o n im je s t m i jed n y m z n ajm ilszych !
S am u el G om berg! Żyd — i to z K ijow a! Z ew n ętrzn ie ta k i ty p żyd ow sk i, że n ik t om ylić się n ie m ógł — a le ty p „suchego Ż yda” — szczupły, o w y b itn y m , sp u szczon ym n o sie, u szy odstające jak u słon ia a fry k a ń sk ieg o , w zrok n iezm ier n ie m ądry, p rzen ik liw y , a le dobry. P odobny b y ł do m in istra B ecka, ty lk o n iższy. M ów ił b ieg le po p olsk u , rosyjsk u , n iem ieck u , a n g ielsk u , fran cu sk u — w sz y stk ie języ k i bardzo dobrze o p an ow an e — a le w sz y stk ie bez w y ją tk u z fa ta ln y m ak cen tem . S am b y ł in ży n ierem -m ech a n ik iem -k o n stru k to rem . B y ł jed n y m z n a j lep szy ch fa ch o w có w tech n o lo g ii d rzew n ej w E uropie, a n a w e t na św iecie. W n a j w ięk szy m stop n iu m iał zd oln ości a d m in istra cy jn e — a przy sw y c h zd oln ościach św ie tn ie rozu m iał in n e d zied zin y, jak leśn ictw o , ro ln ictw o , łą k a rstw o itp. N ad zw y cza jn y p ed agog — i to z zam iłow an ia. S am b y ł w y ch rzczo n y i b y ł p ro testa n tem . Z nał jed n ak w sz y stk ie filo z o fie i b y ł ogrom n ym z w o len n ik iem św . A u g u styn a i św . Tom asza. D y sk u sje, jak ie p row ad ził z T om k iem — jezu itą, m oim bra tem — b y ły na n a jw y ż sz y m poziom ie. T om ek m iał w ra żen ie, że ten czło w ie k n a w ró ci się na k a to licy zm z przekonania — a n ie rob i teg o jed y n ie, b y n ie w y gląd ało to n a k a riero w ic zo w sk ie zm ien ia n ie w ia ry . S am rozu m iał n a jw y ższą w a g ę k a to licy zm u na k resach i w y m ó g ł n a B elg a ch u fu n d o w a n ie trzech k o ścio łó w (L enino, M ik a szew icze i S ie n k ie w ic z e ) fu n d u jąc z w ła sn ej k ieszen i ołtarz g łó w n y w M ik aszew iczach ze śliczn ą rzeźbą M atki B o sk iej. B isk u p p iń sk i B ukrabe tak go w y so k o cen ił, że co roku p rzyjeżd żał na d w a ty g o d n ie u rlopu do M ik aszew icz do p. G om berga. S am sły sza łem , g d y b isk u p m ó w ił: „K och an y d yrektorze, g d y b y P an b y ł k a to lik iem , to ju ż daw no b ym m ógł P anu p rzyp iąć Pro Eccle sia e t P o n t i f i c e ” '.
G om berg żon aty b y ł z O rm ianką polską — em ig ra n tk ą z T u rk iestan u , m a - hom etanką, k tóra ró w n ież przeszła n a p rotestan tyzm . D o postaci G om berga po w racać jeszcze będę. G om berg b y ł m oim p rzełożonym bezpośrednim . W m y śl k o n trak tu m ia łem zostać jeg o zastępcą i n astęp cą nad całością in teresó w w M ik asze w iczach . On b o w iem za m ierzał po d w óch la ta ch rozb u d ow ać dalej p rzed sięb ior stw a i raczej p rzen ieść się na stałe do W arszaw y. T aka b yła m y śl g łów n a. W obec n iezm iern ie szerok ich d zied zin i zain teresow ań , ja k ie m ia łem objąć, za sto so w a ł G om berg do m n ie sy s te m d ziw n y, n iesły ch a n ie c ie k a w y i bardzo p edagogiczny.
D o czego m u b y łe m potrzebny?
Z całą sw o ją w n ik liw ą in telig en cją G om berg z d a w a ł sob ie sp raw ę, że w ob ec tego, że całość in te r e só w sk u p ion a b yła n a teren ach gran iczn ych , zazęb iała się cią g le z K O P -em , ze sp raw am i gran iczn ym i, z w o jsk ie m i że jeg o postać, jako Zyda, u trudnia n orm aln y b ieg spraw ! P otrzeb o w a ł w ię c n a stęp cy i zastęp cy, który b y odp ow iad ał w arunkom :
— b y ł cz ło w ie k ie m o szerok im u jęciu in te r e só w eu rop ejsk ich , a n a w e t św ia to w y ch ze w z g lę d u n a o lb rzy m i ek sp o rt d y k t n a ca ły św ia t,
— b y ł cz ło w ie k ie m zach od n im ”, z język am i, z o b yciem , b y m iał do czy n ien ia uprzednio z d rzew em , z lasam i, z ad m in istracją,
— b y ł dobrze w id zia n y przez sferę w o jsk o w ą , G łó w n y In sp ek to ra t S ił Z broj n ych , a przez to b y m ógł m ieć zau fan ie tych w ład z, tak b y w sp ółp raca w y ch o d ziła na dobre stronom ,
— b ył c zło w ie k iem n ieza leżn y m od reżim u san a cy jn eg o i n ie b y ł k a riero w i czem reżim ow ym .
T ym w aru n k om od p ow iad ałem i u zy sk a łem p ełn e p oparcie przez G łów n y In sp ek torat S ił Z brojnych i KO P.
M ankam entem , z k tó reg o ja sob ie zd aw ałem sp raw ę b y ło , że b y łem hrabią! — n o a le trudno!
328
S T E F A N M . R O S T W O R O W S K IZ początku G om berg p o sta w ił m i w aru n k i n astęp u jące: M iesiąc będę w b iu rach w W arszaw ie z p ra w em w g lą d u n a w sz y stk ie ak ta, b y zapoznać się z b ieg iem sp raw cen traln ych . N ik t n ie m oże w ied zieć w biurze, n a ja k ie sta n o w isk o jestem p rzew id zian y — poza jed y n y m prok u ren tem p. D a w id o w sk im — który kon trak t sch o w a ł do ak tów (człow iek bardzo dysk retn y). Po m iesią cu m am przyjech ać do M ik aszew icz i tam ró w n ież n ik t n ie m a w ied zieć , ja k ie sta n o w isk o ob ejm ę. D o stan ę d y rek ty w y n a m iejscu .
W ysłałem rzeczy m oje (m eble) w a g o n em z K a to w ic do M ik aszew icz i po m iesiącu pobytu w W arszaw ie p rzyjech ałem z M etk iem (m oim słu żącym ) i R ockiem (m oim p iesk iem o stro w ło sy m fo k sterierem ) do M ik aszew icz. M ik aszew icze b yła to osada w y łą czn ie n ie m a l „O lzy” i „ A g a h ellu ”. O grom na fab ryk a d y k t n a p rze strzen i 80 ha — gm ach zarządu dóbr — dom y: dyrek tora, urzęd n icze, sp ółd zieln i, bardzo duże rozbudow ane o sied le robotnicze z k ilk o m a d zieln icam i, w sp an iała szkoła (w łasn ość fab ryk i), k ościół, p ięk n y dom lu d o w y (w łasn ość fab ryk i) z k i n em d źw ięk ow ym .
W ośrodku tak im o c z y w iśc ie w sz y sc y się znają, w sz y sc y w sz y stk o o w szy stk ich w ied zą. I w to środ ow isk o zjeżdża k to ś n o w y , k a w a ler ze słu żącym , z m eb lam i i dostaje „słu żb ow y przyd ział na m ieszk a n ie 3 -p o k o jo w e” (zresztą ze w szy stk im i w ygod am i, łazien k ą, elek try czn o ścią , opałem ). C zułem , że w iad om ość podziałała ja k „kij w m ro w isk o ”. D yrek tor zap ow ied ział, że w ram ach u m ó w io n ej p en sji (1000 zł m iesięczn ie) m ogę w każdej c h w ili p od ejm ow ać z k a sy ile m i b ędzie potrzeba — kasa zaś dostała p o lecen ie w y p ła ca n ia panu R. ile on zażąda! To już b yło dla w szy stk ich „ ta jem n icze” ! M nie zaś o b ligow an o, by brać jak n a jm n iej p ien ięd zy, b y n ie „d ek on sp irow ać” w y so k o ści p en sji, by in n i n ie d o m y śla li się, ja k iem u sta n o w isk u to odpow iada. D yrek tor w y d a ł zarządzenie, że m am „na f a b ry k ę” w stę p w o ln y w każdej c h w ili — co w ob ec p rzep isó w bardzo o strych b yło od razu p rzyjęte jako „ sp ecjaln a m isja ”. P rzep isy o w ch od zen iu na teren f a b ryczn y b y ły bardzo ostre ze w zg lęd u na pas gran iczn y, m o żliw o ści sabotażu i w y m a g a n ia KOP. P ie r w sz y m iesią c d o sta łem p olecen ie: „chodzić w szęd zie i p rzy glądać się — zw ła szcza pracy n a placach fa b ry czn y ch ” — żad n ych godzin, żad n y ch ogran iczeń — „jak P anu w y p a d n ie”! P atrzyłem , ch od ziłem , u czy łem się, a sy sto w a łem d yrek torow i. Po m iesią cu dyrek tor m i m ów i: „P an ie S tefa n ie, rzu cać P an a b ęd ę n a g łęb o k ie fa le , n iech pan sam p ły n ie! Jutro o b ejm ie pan pracę k iero w n ik a zm ian y na m iejsce id ącego n a urlop in ży n iera !” — Od „nazajutrz” — ob jąłem tę od p ow ied zialn ą pracę — fa b ry k a szła n a p ełn e trzy zm iany. T y d zień m ia łem zm ian ę p ierw szą (od 6 rano do 2 po p ołu d n iu ) — n a stęp n y ty d zień II zm ian ę (od 2 po połu d n iu do 10 w ieczór) — n a stęp n y ty d zień III zm ian ę (od 10 w ieczó r do 6 rano). F abryka zatru d n iała 160 rob otn ik ów : 60 — I zm iana; 60 — druga i 40 trzecia. N ad całością p rodukcji czu w a ł „k iero w n ik z m ia n o w y ” — a je d n ym z n ich b y łem teraz ja.
P racę tę p row ad ziłem d w a m iesią ce — a dyrek tor p rzygląd ał m i się. L udzie p rzy zw y cza ili się, że będę p ra co w n ik iem w d y rek cji fabryki! N a g le n o w a d e cyzja: „Od jutra P an zazn ajam iać się b ęd zie z całą pocztą ek sp o rto w ą w b iurze głó w n y m . N ie p rzery w a ją c za in tereso w a n ia fa b r y k ą ”. B y ł to dział, k tóry z w y k szta łcen ia i p ra k ty k i d łu g o letn iej w G dyni i G dańsku znałem . P rzez m iesią ce ła tw o się p rzy zw y cza iłem i o p an ow ałem w sz y stk ie k o n ta k ty i k oresp on d en cję ze św ia tem , po fran cu sk u , a n g ielsk u i n iem ieck u .
W zyw a m nie d yrek tor i m ów i: „Już tak d alej w ta jem n icy iść n ie m oże, bo m u si pan być za fik so w a n y o ficjaln ie! Od jutra zo sta n ie pan in sp ek torem e k sp lo a ta cji leśn y ch i pobory pana będą ju ż jaw n e. P rop on u ję panu p od w yżk ę do 1200 zło ty ch ”. N o w y kij w m row isko! Ju ż się p rzy zw y cza ili w szy scy in ży n iero w ie, u rzęd n icy, że b ęd ę „na fa b ry ce” — potem okazało się, że w „biurze g łó w n y m ”
w s p o m n i e n i a z m i k a s z e w i c z
329
— a le w szy stk o w „O lzach”. T eraz g ru ch n ęła w ieść, że p en sja m oja b ęd zie na rachunek „ A g a h ellu ” i że b ęd ę m iał pod sobą ek sp lo a ta cje leśn e! W szystko z a drżało! I taka pensja! — N azaju trz ukazał się „d ek ret” dyrektora o ty m — ja d ostałem do d y sp o zy cji sam ochód (Ford 8V — 1938 — torpedo i szofera — n ie ocen ion ego L itw in a pana H arytan ow icza) oraz dom p rzy słu g u ją cy randze v ic e -d y - rektora. T egoż dnia M etek zaczął p rzenosić się — ja zaś z dyrek torem w y jech a łem w objazd la só w i dóbr. O bjazdy te zab rały 10 dni, robiąc po 200 k m d zien n ie sam ochodem i k o ń m i po n a d leśn ictw a ch , gd zie w szęd zie p o zn a w a łem ca ły person el leśn y. W „ w oln ym c za sie” m u sia łem zapoznaw ać się z p la n a m i leśn y m i, ek sp lo a tacją, w aru n k am i pracy, płacy, tran sp ortem itp. — i to n ie p rzeryw ając ciągłego śled zen ia fab ryk i, cod zien n ego w gląd u w k oresp on d en cję eksportow ą!
N adchodził paźd ziern ik i p oczątek e k sp lo a ta cji le śn e j zim ow ej. P aździernik, listopad, grudzień — d zień w d zień jeźd ziłem sam och od em po cięciach, od ległych czasem o 120 k m od M ik aszew icz. Z całym z a m iło w a n iem do porządku, m u siałem w szy stk o sobie n otow ać, u czy ć się, p iln o w a ć i w y d a w a ć d ysp ozycje, p iln u jąc b a cznie, b y w yrab iać sob ie od p ow ied n i a u torytet. A d yrek tor p atrzył na m n ie i m nie o b serw ow ał! Co parę ty g o d n i brał sw ó j sam ochód i ze m ną w y jeżd ża ł „w t e ren ”.
N a B oże N arod zen ie 1938 p rzyjech ała do m n ie M am a, T om ek i Jurek. Zaraz po św ięta ch dyrek tor, w racając ze m ną z la só w , m i m ó w i: „P anie S tefa n ie! Od 6 sty czn ia do 16 b ęd zie ok res polow ań. P roszę p rzygotow ać p lan y polow ań. B ędą dw aj B elg o w ie, p o seł b e lg ijsk i z W arszaw y, gen. S osn k o w sk i, gen. F abrycy, sta rosta itp. Czy m a pan b roń?”. O dpow iedziałem : „P an ie D yrektorze! p lan y p rzy gotuję, a le n ie ch ciałb ym brać osob iście u d ziału w p o lo w a n ia ch !” — „D laczego?” — dyrek tor się szczerze zd ziw ił. — „G dyż n ie chcę, b y p ow ied zian o, że — p rzy jech ał hrabia na p osadę i zab aw ia się p olow an iam i, biorąc w y so k ą p e n sję ”. — „P anie S tefa n ie! D ocen iam P ana stan ow isk o — a le je s t to b ezw a ru n k o w y Pana o b ow iązek słu żb ow y. M u si P an poznać la sy , to jed n a z n a jlep szy ch okazji, poznać person el, n a d leśn iczy ch , leśn iczy ch , g a jo w y ch (było ich 267!), ch łop ów w nagonkach, m u si pan poznać gości, k tórzy w części są w ład zą, i dać się im poznać. Okazja to n ajlep sza i jest to P ana o b ow iązk iem !”. O czy w iście, ta k ie p o sta w ien ie sp raw y n iezm iern ie m i b yło m iłe. Z całą pasją w ię c przez 10 d n i p rzy g o to w y w a łem plan p olow ań w naradach z n a d leśn iczy m i i leśn iczy m i. A p o tem jako w spółgospodarz p od ejm ow ałem gości. M am usia b yła m i n ieod zow n ą pom ocą w dom u odgryw ając rolę pani dom u, a jed en B elg , starosta i p u łk o w n ik K O P -u u m nie m ieszk ali.
P o lo w a n ia cu d n e — n ie ch w aląc się, dobrze zorgan izow an e — padło w ó w czas w 10 dni 57 dzików , 8 rysiów , 11 w ilk ó w , 11 lisó w , k ilk a za jęcy (tych b yło u n a s bardzo m ało), 1 k o zio ł (rogacz). — P o zn a łem la s y przepastne i to cud n e P o lesie! E ksploatacja szła d alej. W lu ty m dyrek tor zle c ił m i w yjazd do W arszaw y na 10 dni (ostatki, karn aw ał) — w y ja zd słu żb o w y do n a szy ch biur w W arszaw ie. K oszty pobytu w W arszaw ie m iałem w p ełn i zw rócone.
N adchodziła w iosn a! E k sp loatacje le śn e się k o ń czy ły , zw ó zk i d rzew n a b in d u g i (składy na brzegu rzek lu b k an ałów ) d ob iegały końca. T rzeba b yło szy k o w a ć się do roztopów , do ru szen ia lo d ó w i organ izacji sp ła w u 240 000 m 3 k lo có w i opału! D yrek tor p olecił m i op racow an ie planu spław u! J ed n a z n a jciek a w szy ch prac, która m nie p asjon ow ała! U łożyć trzeba było plan w ią za n ia i k o lejn o ści sp u szcza nia tra tw , ich sp ła w i zm a g a zy n o w a n ie w ogrom n ych sk ład ach w o d n y ch w M i k aszew iczach i to tak, b y m a g azyn ow an ie b yło w czterech w a rstw a ch tratew , w d ostosow an iu do p óźn iejszej k o lejn o ści spożycia su row ca przez fabrykę! A w ię c trzeba b yło w ziąć pod u w agę: zap otrzeb ow an ie i g a tu n k i d y k t p otrzebnych k ied y? i w jak ich term in ach ? n a d ostaw ę do A rg en ty n y , A n g lii, S zw a jca rii, In d ii czy
330
St e f a n m. Ro s t w o r o w s k iA u stra lii — k ied y te d y k ty będą fab ryk ow an e, k ied y su ro w iec i ja k i b ęd zie p o trzebny?
Inna łam igłów k a: k tó ry m i k an ałam i, co p ierw sze m a dojść, jak ślu zy p rze puszczą? jak gosp od arow ać zap asam i w o d y w io sen n ej? W p o ło w ie m arca lo d y pu ściły. D zień i noc b y łem w te ren ie przez dw a ty g o d n ie, n ocu jąc po gajów k ach i leśn iczó w k a ch , b y dozorow ać sp ła w i ruch tra tew po całej s ie c i k a n a łó w (750 k ilo m etró w ). P oczu cie d yry g o w a n ia ty m w sz y stk im b yło n iezm iern ie m iłe! To m ój ż y w io ł: m ieć rękę na p u lsie, patrzeć, jak w ła sn e p lan y w ychodzą, czy w sz y stk ie ob liczen ia „grają”. J u ż a u to ry tet m ia łem tak urobiony, że organizacja m ego tran sportu b yła doskonała. W m o m en cie roztopów b o w iem ograniczona b yła m ożność ruszania się sam ochodem , a le w szęd zie na telefo n ic zn e zlec en ie b y ły k on ie roz sta w n e, łód k i, dojazdy, tak że d osk oczyć m ogłem w szęd zie, g d zie ty lk o u w ażałem za potrzebne. „H orodczuckie” b u ty rob ion e w D aw id gród k u , n iep rzem ak aln e, p o z w a la ły na b rn ięcie w w od zie. S ezon sp ła w u w io sen n eg o 1939 roku w y p a d ł „bar dzo dobrze”, jak o św ia d czy ł m i d yrektor, m im o że po m ało śn ieżn ej zim ie zapasy w od y b y ły stosu n k ow o n ie w ie lk ie — a le p o tra fiłem je „w ygosp od arow ać”.
L ed w o sp ław się sk o ń czy ł — n o w e zagad n ien ie: trzeba w la sa ch p rzystąp ić do k u ltu r leśn y ch i zalesień . Z n ów p ozn an ie p lan ów , raportów , w g ry za n ie się w e w sz y stk ie p lan y w y d zia łu a d m in istra cji la só w w M ik aszew iczach i w C zucze- w iczach.
K w ie c ie ń — okres p o lo w a ń w io sen n y ch . I zn ó w p rzy jech a li p ojed yn czy goście: sekretarz p o selstw a b elg ijsk ieg o c o m t e d ’A u ta u c o u r t , p rzy jech a ł m łod szy A n to n i W ien iaw sk i. Jeźd ziłem z n im i n a g łu szce i sam p o lo w a łem . Z ab iłem trzy bardzo p ięk n e k ogu ty, n ie liczą c cietrzew i. Co za urok teg o polow an ia! N a c ietrzew ie p o lo w a n ie z budek! N a k aczory „z k ry czu ch ą ”. To jed n a k m u sia łem god zić z pracą inną. Od k ońca k w ie tn ia p o lecił m i d yrek tor p o n o w n ie w ię c e j p o św ięca ć czasu fab ryce i tartakom , k tóre w p e łn i p racow ały już na su row cu sp ław ion ym .
D zień m ój w ię c się u n orm ow ał. M am usia p rzyjech ała do m n ie n a W ielkanoc i pozostała aż do p o ło w y sierp n ia. O godz. 7 M etek (n ieo cen io n y m ój M etek b y ł w szy stk im : słu żącym , v a l e t d e pied , kucharzem , ogrod n ik iem , szoferem , o p iek o w a ł się R ockiem , który z w y k le ze m ną jeździł) b u d ził m n ie, n a sta w ia ją c w sąsied n im g a b in ecie radio i „pow oli w zm acn iając, b y pan hrabia n ie b u d ził się tak g w a ł to w n ie ”. Po p ięciu m in u tach w ch o d ził do m n ie m eld u jąc, że śn iad an ie gotow e! S zed łem do jad aln ego, g d zie „k aw u sia z k ożu szk iem , b u łeczk am i, w ęd lin ą itp. sm a k o w icie czek ała”. Zaraz po śn iad an iu k ą p iel — a ju ż w sz y stk o do u brania się i g o len ia go to w e, w za leżn o ści od zap ow ied zian ego p lan u dnia. S zed łem do M am usi n a „dzień d obry”. O 8 -ej z p u n k tu aln ością n ie b y w a łą zajeżd żał „pan H a ry ta n o w icz”. W siadałem , u b ran y ciep ło w b u rkę i w y ja zd w la sy . S ztu cer i du b eltó w k a za w sze ze sobą! A lb o sam p row ad ziłem , alb o H arytan ow icz, k tó ry fa n ta sty czn ie w o ził po p o lesk ich drogach. N ie m ia łem an i n a w e t jed n ego k ilom etra szosy! Do n ajb liższej do P iń sk a b y ło 125 km!
A lb o w ię c m ia łem o d w ied zić cięcia, bindugi, k u ltu ry , alb o zrobić in sp ek cję n a d leśn ictw , le śn ic tw , dojrzeć śluz, stanu w ód itp. C ałe rano w lasach! W racałem do dom u n a 2 — n a w ia n y , w e so ły , n a sy co n y przyrodą! O 2 -ej obiad z M am usią — za w sze zakąska i coś n a rozgrzew k ę. G dy w m aju ciep ło i ła d n ie b yło czasem , M am usia ze m ną jech a ła po la sa ch . P o ob ied zie „ch w ila dla sie b ie ” i p rzeczy ta n ie p oczty, gazet. W dom u b y łe m do czw artej. O 4 -ej c u p o f te a z M am usią i w y ch o d ziłem do B iu ra G łów nego.
G m ach Zarządu d u ży — ponad 50 osób p racu jących w biurach. M iałem ju ż sw ó j ga b in et koło g a b in etu d yrektora. Tu za sta w a łem całą p ocztę do przejrzenia! 4— 6 teczek z k oresp on d en cją zagraniczną. T rzeba b yło to przejrzeć dość szybko i sp raw n ie. W zy w a łem p oszczególn ych r e feren tó w i w y d a w a łe m p olecen ia, jak
w s p o m n i e n i a z m i k a s z e w i c z
331
o d p ow ied zieć n a co, w zg lęd n ie zostaw iając w a żn iejsze rzeczy do d ecy zji d y rek tora. Sekretark a, stara panna, św ie tn ie w ład ająca a n g ielsk im , fran cu sk im i n ie m ieck im , brała n otatk i. O 6 -ej w y ch o d ziłem z B iu ra G łó w n eg o i „na fa b ry k ę” ! Tu (rów n ież m ia łem g ab in et) w e z w a n ie po k o lei w sz y stk ic h k iero w n ik ó w działów i m a jstró w — w p ew n ej k o lejn o ści, w y słu ch a n ie rap ortów , jak praca id zie — w izy ta cja całości fa b ry k i, g d zie „oko p ań sk ie k on ia tu c z y ” — i za jrzen ie na w sz y stk ie działy: fab ryk a b yła bardzo ła a n ie rozp lan ow an a, a le ogrom na p rze strzen n ie. W szędzie m iły , c ie p ły zapach p ieczon ego Chleba — tak b ow iem pach n ie rozgrzane i w yp arzon e drzew o. Po rozejrzen iu się i stw ierd zen iu , czy całość pro d u k cji „ w ych od zi”, czy n ie m a g d zieś e m b o u t e i l l a g e ’ó w , za tk a ń — czy su row iec rozw ijan y na łu szczark ach daje sp od ziew an e g a tu n k i fo rn iró w — p ow racałem do gab in etu i tu z w y k le jak na szach ow n icy, o p ra co w y w a łem (łącznie z d y rek torem ) p la n pracy n a n a jb liższe 48 godzin, u w zg lęd n ia ją c stan fa k ty czn y na fa bryce. D ru gi raz w z y w a n i są k iero w n icy d ziałów i m a jstro w ie i w y d a w a n e są dy sp o zy cje i d y rek ty w y .
W tej pracy b y ły tak m iłe in terw ale! S ied zim y z dyrek torem , m ajstrow ie, in ży n iero w ie są po in stru k cji — n a g le dyrek tor p atrzy p rzez okno — i m ów i: „P an ie S tefa n ie, dobra pogoda, sk oczym y n a sło n k i!” — te le fo n do garażu fa brycznego, telefo n do M etka, b y zaraz p rzy w ió zł d u b eltó w k ę i naboje. Za 10 m i n u t sam ochód je s t przed b iu rem fab ryczn ym , siad am y, w y jeżd ża m y o 3 k m za M ik a szew icze n a w sp a n ia łe c ią g i słonek. Z abijam y po 2— 3 — ściem n ia się, z po w ro tem w sam ochód i po p rzerw ie trzech k w a d ra n só w , d alej praca w biurze fab ryczn ym . O 7.30 p rzynoszą do B iura G łów n ego p ocztę do podpisu. W oźni przy noszą 3— 5 teczek k o resp o n d en cji ek sp ortow ej. S zy b k ie przejrzen ie, podpisanie, sp raw d zen ie, czy w sz y stk ie w sk a zó w k i d an e zostały u w zględ n ion e!
O 8 -ej jestem „ g o tó w ”! W racam do dom u n a k olację. M am usia czeka! K o la cja przy św ieca ch — n ie w o ln o b yło inaczej! N a w et ja k sam b yłem . M etek sto i w progu. R ock sie d z i k oło niego, bo n ie w o ln o m u b y ło w ch od zić do ja d a l n eg o podczas le s repas. P o k o la cji zasiad am y z M am usią w gab in ecie, M am usia z robotą, ja p asjan se sta w ia m — radio gra — tro ch ę m iłej m u zyk i. C zasem siadam do pisania lis tó w lu b do prac h isto ry czn y ch i h era ld y czn y ch , k tóre tak lu b ię. R ozm aw iam y sobie — ja ry su ję, w k le ja m fo to g ra fie — M am usia m i opo w iad a, co p rzeczytała w g a zeta ch i p eriod yk ach , k tórych czasu n ie m ia łem sam przeczytać.
O 10-ej „zm ian a” w fa b ry ce — zm ian a nocna. J e st to n a jn ew ra lg iczn iejszy m om en t w jej pracy. Po zm ian ach d zien n y ch p rodukcja w ch o d zi w w ą sk ą szyjk ę pracy n o cn ej, w zm n iejszo n y m sk ład zie, g d y ż d ziały, gd zie p racują k ob iety, w n o cy są n ieczyn n e. Id ę w ię c do fa b ry k i i a sy stu ję przy zm ian ie — obchodzę fab ryk ę, spraw dzam , czy k iero w n ik zm ian y w sz y stk o w ie i jak tech n iczn ie ma zam iar to w c ie lić w życie. J e st to !e d e r n i e r coup de m a i n d u m a î t r e przed spoczyn k iem . Z w y k le z d yrek torem w ó w c z a s sch od zim y się razem . O koło 11-ej w racam do dom u — ch w ila rozm ow y z M am usią — i spać — by zn ó w o 7-ej rano przy radiu być obudzonym .
*
T ak i b y ł m ój dzień . I jak że dobrze m i z ty m było! T y le ciek a w y ch dziedzin pracy! ty le zain teresow ań ! I la sy , i natura, i n a w e t p o lo w a n ia — biuro, k on tak ty ek sp o rto w e — k o n ta k t z całym św ia tem (nierzadko te le fo n y z W arszaw ą, A n tw erp ią, L on d yn em czy Zürichern), i praca n a fa b ry ce p ełn a życia, w e r w y , z p oczu ciem k iero w n ictw a . T ak m i dobrze było, tak k ażd y d zień b y ł n o w y i c ie k aw y, że w 1939 roku n ie ch cia łem w zią ć urlopu. A przy ty m stosu n ek dyrektora do m n ie b y ł n ad zw yczaj m iły : za w sze m i m ó w ił: „N iech P an pracuje ty le, ile się panu podoba: je ś li pana g ło w a b oli albo coś dolega, lep iej n iech pan w ogóle
S T È F A N M . R Ô S T W O R O W S K t
odpocznie — w iem , że i tak P an to nadrobi, jak b ędzie P an »w sosie«”. O czy w iśc ie poczucie o d p ow ied zialn ości n ie pozostaw iało dużo w o ln eg o czasu!
W końcu m aja 1939 — dyrek tor n a g le zd ecy d o w a ł w y jech a ć na m iesią c do S zw ecji, B e lg ii i A n g lii. W ezw ał m nie i p ow iada: „O bejm uje P an sam fab ryk ę i przez m iesią c pan ją poprow adzi! — gd yb y Pan »tonął«, to n iech Pan teleg ra fu je, w rócę, by ratow ać. B ęd ziem y zresztą w k o n ta k cie te le fo n ic z n y m ”.
P rzyzn am się, że b y ł to dla m n ie m om en t bardzo ciężki. P ie r w sz y raz w ó w czas w życiu (i m am n a d zieję, że ostatn i) p rzeszed łem przez m om en t w ą tp liw o ści w sieb ie sam ego. C zy podołam ? C zy w oln o m i na sieb ie tak w ielk ą o d p o w ie d zialn ość brać już teraz? N ie b yło jednak rady! P ro siłem ty lk o dyrektora o w y rozum iałość i za p ew n iłem , że w szy stk o zrobię w ed łu g n a jlep szeg o zrozum ienia. B y ł czerw iec! K u ltu ry le ś n e skończone — la sy w ię c n ie w y m a g a ły m oich c z ę stych w yjazd ów , o g ra n iczy łem je do jed n ego dnia w tygod n iu , trak tu jąc to raczej jako odpoczynek. C ały czas p o św ię c iłe m fab ryce, prod u k cji oraz B iuru G łó w n em u z całą pocztą i k o resp on d en cją zagraniczną.
D yrek tor w y jech a ł! Z ostałem sam , m ając przed sobą całe B iuro G łów n e, p a trzące na m nie o k iem k ry ty czn y m i z za cie k a w ie n iem , jak sob ie dam radę, oraz fab ryk ę z jed en astom a in żyn ieram i, k iero w n ik iem tzw . g łó w n y m fa b ry k i (dział ad m in istracyjn y), trzem a k iero w n ik a m i zm ia n o w y m i i 150 robotnikam i! W tych w aru n k ach o czy w iście czas n ie grał ro li — n ie b yło god zin y, b ym m y ślą n ie b y ł przy pracy, starając się jednak tak sobie to zorgan izow ać, b y się n ie przem ęczyć nieroztropnie.
M inął p ierw szy, drugi tyd zień ! Praca szła i m im o szukania ciągle, czy czegoś n ie opuszczam , n ie zn a jd o w a łem gru b szych błędów . T elefo n z d y rek torem m iałem co trzeci dzień. On d zw o n ił o 7-ej w ieczór ze S ztok h olm u , K op en h agi i Zurichu, B ru k seli, L ondynu. Poza ty m co drugi d zień te le fo n z A n tw erp ii od n o w y ch w ła d z sp ó łk o w y ch — a z b iu rem w a rsza w sk im cod ziennie.
T elefo n iczn ie o tr zy m y w a łem d y r e k ty w y ze św iata: jak ie je s t zap otrzeb ow an ie n a ryn k ach św iata, które u m o w y i k on trak ty na d y k ty forsow ać, które w str z y m yw ać, k tóre przysp ieszać: np. A rg en ty n a najprzód, p o tem h o len d ersk ie o tak iej k la s ie jakości, N ow a Z elandia i Indie przed S zw a jca rią itp. W szystk ie te d y rek ty w y otrzy m y w a łem sam w m oje ucho — i trzeba b y ło zaraz je brać na w a r sztat d ecy zji w fab ryce. I w tej pracy od n alazłem się. P oczu cie w ład zy, poczucie d yry g o w a n ia lu d źm i, spraw ia m i n a jw y ższą sa ty sfa k cję. N ie boję się brać odpo w ied zia ln o ści, n ie m am lęk u przed p o w zięcie m decyzji!
U czu cie w ch od zen ia na teren fa b ry czn y i u jrzen ia, że tu k o lejk i pracują, jeżdżą, ruszają się, tu k loce w y d o b y w a ją z w ody, tu jadą w a g o n ik i do parow ni, k o tło w n ia (gm ach osobny) id zie, elek tro w n ia (osobny gm ach) huczy, fab ryk a w p e ł n y m ruchu, w sz y stk ie d ziały pracują, łuszczarki, n ożyce, su szarn ie m ech an iczn e, dział m aszyn, szy w a ln i, dział la m elek , dział fo rn iró w , prasy, k lejark i, szlifierk i, sortow n ie, p ak ow aln ie, dział ek sp ed y cji, ład u n ek w a g o n ó w na ek sp o rt — w szy stk o id zie — idzie, bo ja tak chcę! M ogę w każdej c h w ili p ow ied zieć: stój! i stan ie i p o ciąg, i szlifierk i, i łu szczark i — p o w iem idź! i zn ow u w sz y stk o ruszy. A celow ość p oszczególn ych ru ch ów , praca je s t znana ty lk o m n ie. Ja w iem , d laczego taką d y rek ty w ę i d ecyzję daję, bo w iem , że celem je s t w y k o n a n ie otrzym an ego „na u ch o ” p olecen ia czy w sk a zó w k i. W szyscy in n i, cały p erso n el fa b ry k i od in ż y n ie rów po o statn ich ch ło p ó w -p o leszu k ó w w y cią g a ją cy ch tratw y, m ają zakres sw ej pracy ciasn y — a w y siłk i w sz y stk ic h kon cen tru ją się dopiero w m ojej św ia d o m ości i w m ojej w o li. N ie sły c h a n ie tw órcze p oczu cie w ła d zy , decyzji! Fabryka b y ła tak przez dyrek tora p row adzona, że d y scy p lin a pracy była nad zw yczajn a i n ic n ig d zie n ie „ zgrzytało” poza n ajn o rm a ln iejszy m i n ied ociągn ięciam i.
W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W IC Z
333
scy w ie d z ie li, że z jego w o li ja objąłem d yrek cję w sw e ręce: w sz y sc y patrzyli na m n ie — jak sobie dam radę — i każda d y rek ty w a czy rozkaz b y ły z najlep szą w o lą w y k o n y w a n e, a le ... g d y b y „pogm atw ała się ” praca produkcji, patrzono by, jak i ja znajdę sposób „ w y p ro sto w a n ia ” błędu.
O d p ow ied zialn ość szalona, która n apraw dę m i spać n ie daw ała. K onieczność w zm o cn ien ia au to ry tetu — n ied op u szczen ie do jeg o pod w ażen ia! B y łem m łody! 31 lat! W szyscy n iem a l in ży n iero w ie starsi ode m nie. Sto m y śli p rzebiegało g ło w ę, sto m y śli szukało od p ow ied zi i jasn ej, p rzem yślan ej, a le stan ow czej decyzji!
*
M am usia, z którą m y śla m i się d zieliłem , b yła ciągle przy m nie i ogrom ną m i b yła podporą m oralną — M etek ch od ził dum ny, że „jego pan hrabia je s t p ierw szy teraz w M ik a szew icza ch ” — u w a ża ł też, że m y (to znaczy ja i on) j e steśm y teraz za całą fab ryk ę od p ow ied zialn i!
20 czerw ca — d zień gorący, upalny. Z jadłem obiad i je ste m z M am usią w g a b in ecie. Zbliża się godzina 2 po południu — zm ian y ozn ajm ian ej syren ą fabryczną. S ied zę przy biurku, M am usia w fo telu i robi robótkę — p ijem y czarną k aw ę. Do fa b ry k i pójdę za godzinę!
S y ren a się od zyw a — acha! druga godzina — ale!!! co!!! syren a się pow tarza, drugi, trzeci, czw arty raz... w e z w a n ie na pożar! K rzyknąłem . „Jezus, M aria” i w y lecia łem z dom u. M am usia! b uch na k olana i m od li się! L ecę i całość ogrom u o d p ow ied zialn ości m am przed oczam i! W padam przez bram ę fabryczną, portier m i m eld u je, że n ie w id zi n ig d zie dym u na teren ie fabryki! N a placach w obrębie fa b ry k i ruch n iesa m o w ity ! Straż fab ryczn a już zaprzęga, w y jeżd ża — fa ta ln y m om ent, bo rob otn icy sch od zący ze zm ian y szybko w ych od zą z fab ryk i przez c ie k a w o ść — ci, którzy przychodzą na zm ianę, ró w n ież przez ciek a w o ść pozostają na d w orze, by się gapić. P o d la tu je do m nie inż. C zern iew sk i — szef elek tro w n i i m eld u je, że pożar jest na osied lu robotniczym ! Jedna m igaw k a! D zięk i Bogu! n ie w fabryce. T rzeba opanow ać sytu ację. Jed n o m g n ien ie — w sk o czy łem na w a g o n ik z k lock am i, jak n ie w rzasnę: n a ty ch m ia st na m iejsca! nie w iem , skąd ten g ło s nabrał tak iej siły, że opanow ał tłu m lu d zi — i w id o czn ie m iałem taki w yraz tw arzy, że g d y w sz y sc y na m n ie sp ojrzeli, n astała cisza i n a ty ch m ia st każdy ru szył — jed n i do fa b ry k i do pracy, drudzy do w y jścia .
S y tu a cja b yła opanow ana z tą sekundą. O strym k rok iem d oszed łem do biura, zad zw on iłem na w oźn ych , c h w y c iłe m te le fo n i k a za łem się n a ty ch m ia st łączyć przez naszą cen tralę, bez łą czen ia k og o k o lw iek innego! T elefo n y k rótkie, zw ięzłe i jasne: do garażu, podać m i zaraz sam ochód, — do k iero w n ik a straży fa b ry cz n ej, żądając n a ty ch m ia sto w eg o m eldunku po dojeźd zie do pożaru, — do B iura G łów nego: w sz y sc y na m iejsca ! n ik t n iech się n ie rusza — na p olicję: pom oc w porządku przy pożarze! — do M am usi — słó w k o otu ch y i w y ja śn ien ia , że to nic tak pow ażnego. Sam ochód p od jech ał — rzu ciłem ok iem n a h ale fa b ryczn e — praca szła norm alnie! m ogłem odjechać. W sk oczyłem w sam ochód, syren ą p rze ciągłą sp ow od ow ałem w czesn e otw arcie bram y i jazda! na osied le! K oło k ościoła spotyka m nie łączn ik strażack i na row erze i m eld u je: „P anie in spektorze, palą się c h le w k i na o sied lu K o ściu szk i!”. O detchnąłem ! cóż tam ch lew k i! S traż już sobie poradzi! Z aw róciłem na fabrykę! praca już szła pełną parą i norm aln ie.
W gab in ecie m oim k lęk n ą łem przed K rzyżem na ścia n ie i pod zięk ow ałem Bogu! F ragm ent! tak! ale co za n a p ięcie n erw ó w ! jakaż od p ow ied zialn ość! — strata b yła bardzo m ała — sp a liły się trzy c h le w ik i i jed en prosiak.
334
S T E F A N M . R O S T W O R O W S K IW k ońcu czerw ca w raca dyrektor! T rzyd ziestego ran n ym pociągiem z W ar szaw y. O dczuw am u lg ę — a le i em ocje — jak w sz y stk o oceni? P rzychodzi na fab ryk ę, w ita się serd eczn ie ze m ną, ale krótko — „N iech pan sob ie n ie p rze szkadza" i poszedł n a fab ryk ę. T rzy dni ze m ną w ła śc iw ie n ie m ów ił, ty lk o ch o dził po fab ryce, spraw dza, p rzygląd a się — w B iu rze G łó w n y m pracuje nad d y rek ty w a m i. A ja się w iję z ciek a w o ści. J e ś li n ic m i n ie m ó w i — to znaczy, że n ic „tak złeg o ” n ie m a, b y coś „n ap raw iał”. W reszcie m ó w i m i: „P an ie S te fan ie! na fab ryce jest dobrze! — a le je ż e li tak dobrze jest, to w iem , czym pan sobie pom ógł: w y d a jn o ść su row ca na p ew n o je s t słaba!” (W ydajność surow ca b yło to ob liczen ie ile m 5 k loca su row ca zu ży w a ło się na 1 m* g o to w y ch dykt. N orm a, do której się dążyło, b y ła 2,60 — w o statn ich m iesią ca ch w y n o siła 2,65— —2,70 — gd y praca szła „ ciężko”, w ó w cza s k ieru ją cy , dyrek tor lu b ja, m ógł zaw sze zad ysp on ow ać w z ię c ie do roboty lep szej k la sy surow ca, co o czy w iście p o praw iało w yd a jn o ść — ale k o sztem zu życia lep szej klasy!).
— C hyba n ie, p an ie dyrek torze, co d zien n ie sobie rob iłem sp raw d zian i w ed łu g m n ie oraz d efin ity w n y c h o b liczeń biura stu d ió w (sp ecjaln y dział w b iurze fa b ryczn ym — ob liczeń sta ty sty czn y ch i lab oratoryjn ych ) p ow in n o się za ten m ie siąc n ie p rzekroczyć n orm y 2,65!”
— „No ja panu m ów ię! Z ałóżm y się !”
— „N ie, p an ie dyrek torze, n ie zakładam się — P an tak zna tę fa b ry k ę, że zakład b y łb y n ie r ó w n y — a le uw ażam , że w tej sp raw ie n ie zrob iłem b łęd u ”.
— „No załóżm y się o b u telk ę w in a !” — „N ie, p an ie dyrek torze, n ie m ogę!”
D w a dni m ijają. D yrek tor prosi m n ie i M am u się n a k o la cję do sieb ie. J e st 1 ciocia W inią K ow ersk a (siostra M am usi) i starosta z Ł unińca. K olacja dobra, zakąski, w ódka, p otem w y śm ie n ite m enu. N a k oń cu dyrek tor w sta je i zw raca się do M am usi: „P roszę pani hrabiny, założyłem się z pan em S tefa n em o b u telk ę w in a — on w ie o co się rozchodziło (akcent z ro sy jsk ieg o ) — z całą p rzy jem nością tę b u telk ę p rzegrałem i p o zw o li pani hrabina, że w jej ręce zd row ie p. S te fana w y p iję !” I w jeżd ża szam pan w k ieliszk a ch . P rzyzn aję, że m ilszej sa ty sfa k cji n ie m ogłem m ieć za te n m iesią c u czciw eg o w y siłk u i pracy! W ydajność b yła 2,62!!!
N a ty ch m ia st p otem d yrek tor p ow ied ział m i: no! w id zę, że P an n ie u tonął, w ię c jutro w y ja d ę n a m iesięc zn y urlop! — i w y je c h a ł do T ru sk a w ca — a ja ca ły lip iec dalej p row ad ziłem fab ryk ę! P en sja m oja p od w yższon a została do 1500 zł.
W sierp n iu p rzy jech a ł Jurek. Z robiliśm y cu d ow n ą w y cieczk ę. P o jech a liśm y sam ochodem do H a w ry lczy c o 120 km na północ od M ik aszew icz, tam p rzygoto w a n e b y ły dla n a s łódki, k ażd y m iał sw oją z ch łop cem w io śla rzem i przez trzy d n i sp ły w a liśm y rzeką Ł anią i k an ałam i do M ik aszew icz. T rzy dni czło w iek a n ie w id zieliśm y ! Istn a dżungla a fry k a ń sk a — przez bagna, la sy o lch o w e — trzci n y — dzicz!
Zaraz po 15 sierp n ia M am usia w y jech a ła do O sm olić, do S tad n ick ich w L u b elsk iem , Jurek do pułku, a ja do W arszaw y słu żb ow o, do G dańska i G d yn i — ró w n ież służbow o. Sk ąd 24 V III na g w a łt w ra ca łem do M ik aszew icz, b y 31 V III 1939 r. b y ć zm o b ilizo w a n y m i op u ścić 1 IX M ik a szew icze n a zaw sze, zo sta w ia ją c w szy stk o : dom , m eb le, ubrania, b ib liotek ę, p a m ią tk i — w szy stk o , w szy stk o , co b yło dorobkiem m ojej d otych czasow ej pracy!
W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W I C Z
335
W edług p la n ó w m ia łem w p aździerniku 1939 r. p ojech ać do B e lg ii i A n g lii, by poznać n aszych o d b iorców — zaś w lu ty m 1940 do S zw ecji, F in la n d ii i Ł otw y, by poznać p rzem y sły k on k u ren cyjn e. D alej p rzew id zian e b y ły coroczne m oje w y jazdy za gran icę w m arcu i w listop ad zie. M iałem w e jść do Z w iązku P rod u cen tó w D y k t w P o lsce jako p rzed sta w iciel „O lzy” i z jej ram ien ia b y łem ty p o w a n y na p rezesurę teg o Z w iązku. D aw ało to m o żliw o ść b ran ia u d zia łu w k on gresach m ięd zyn arod ow ych , targach, Izbach H an d low ych , w e jśc ie p rzez Izb y do prac M i n iste r stw a P rzem ysłu i H andlu. P lan y szerokie!
N a w io sn ę 1939 roku B e lg o w ie m i o św ia d czy li, że m u szę się ożen ić. — Car vo u s c o m p r e n e z q u ’un „ m a r it a l m a n ” se c o m p t e t o u t a u t r e m e n t ! — Z ap ew n ili, że z ch w ilą ożen ien ia otrzym am podw ójną pensję! — i z ty m w sz y stk im dotychczas jestem k aw alerem , bo cieb ie n a drodze m ej n ie było.
I czyż m i źle b yło w M ik aszew iczach ? P racy m asę, a le jak c iek a w ej, jak m iłej, natura, polow an ia, w a ru n k i m ieszk a n io w e św ietn e, m a teria ln ie doskonale, stosu n k i z p rzełożonym i n a jm ilsze, sa ty sfa k cja z o sią g n ięć i to d ocen ian ych — łączn ość ze św ia tem całym , w y ja zd y za gran icę — p e r sp e k ty w y szerok ie n a p rzy szłość! Ś w ia t zd o b y w a łem w ła sn ą pracą — i św ia t m u sia ł b y ć m ój! bom w ie dział, com chciał, i z całą jasn ością do teg o d ążyłem .
I jak tu n ie b yć op tym istą.
R O Z W IĄ Z A N IA S O C J A L N E W Z A K Ł A D A C H M IK A S Z E W I C K I C H
M ik a szew ick ie Z ak ład y D rzew n e „O lza” — tak brzm iała o ficjaln a n azw a f a b ryk i dykt, p ark ieciarn i i tartak u w M ik aszew iczach . M ając objąć stan ow isk o k ie row nicze, w p row ad zon y b y łe m przez dyrek tora w całość zagad n ień fab ryk i, a w ię c i w jej sp raw y socjaln e. C hociaż z n a tu ry n ie m am sp ecja ln eg o za m iłow an ia do „sp o łeczn ik o stw a ”, to jed n ak „z u rzęd u ” m u sia łem się ty m i sp raw am i zająć. Za g ad n ien ia socjaln e in te r e so w a ły m nie przede w sz y stk im jak o przełożonego. N ie w o ln o n ik om u n a sta n o w isk u k iero w n iczy m przech od zić obok trosk, k łop otów , potrzeb i go d ziw y ch a sp ira cji pod w ład n ych . D la teg o też d ążyłem przede w s z y stk im ku poznaniu lu d zi i w a ru n k ó w ich pracy, ta k b y m ieć d ostateczn e p rze słan k i dla p od ejm ow an ia d ecy zji w y ch o d zą cy ch n a p rzeciw w y stę p u ją c y m p otrze bom p racow n iczym . O sob iście m ogę stw ierd zić, że w tej sk ali, jaką sta n o w iły Z akłady M ik aszew ick ie, zagad n ien ia socjaln e b y ły p row ad zon e i ro zw ią zy w a n e n a n a jw y ższy m poziom ie! B y ło to n iezap rzeczaln ą zasłu gą tak n iep rzeciętn eg o , szlach etn ego i m ądrego czło w iek a , jak im b y ł d yrek tor g en era ln y .
Z aczn ijm y od n a św ie tle n ia jeg o w ła śn ie stosu n k u do ty ch spraw . G om berg b y ł zd ecy d o w a n y m p rzeciw n ik iem ja k ie jk o lw ie k „ so cja liza c ji” pracy czy zakładu. U w a ża ł, że sy stem k a p ita listy c z n y je s t zdrow y, o ile w k om órkach k iero w n iczy c h zasiadają lu d zie rozu m n i i n ie n a sta w ie n i eg o isty c z n ie w im ię u p ra w n ień K ap i tału. C zy to teoria? P r z e c iw n ic y za k w estio n o w a lib y ta k ie p o sta w ie n ie spraw y. N o, ale zobaczm y, jak G om berg sw e p ogląd y w p ro w a d za ł w życie, a ja m u s e k u n d o w a łem w m iarę m ojego n a jlep szeg o zrozu m ien ia i n a jlep szej w o li.
D yrek tor p row ad ził fa b ry k ę od początku, to je s t od 1928 roku — i sam ją rozb u d ow yw ał. S tąd zn ał św ie tn ie w szy stk o i w szy stk ich !
W prow adzona b y ła zasada, n ie sp otyk an a g d zie in d ziej, że d yrektor osob iście p rzyjm ow ał w sz y stk ic h b ez w y ją tk u w środy k ażd ego tygod n ia, p ocząw szy od godz. 16 po połu d n iu — ch yb a że b y ł n ieo b ecn y w M ik aszew icach , a le w ó w cza s o c zy w iście w sz y sc y o ty m w ied zieli. K ażdy rob otn ik fa b ry k i, tartaku, a d m in i stra cji la só w czy m ajątk ów , placów , sk ład ów — m ia ł p raw o zgłosić się do d y rektora, bez ja k ich k o lw iek fo rm a ln o ści w ja k ie jś k a n cela rii, b iurze czy fabryce.
336
S T E F A N M . R O S T W O R O W S K IO czyw iście, trzeba to b yło w p ew n ej m ierze zorgan izow ać; a w ię c w oźny d y rektora w y d a w a ł n u m erk i k o lejn o ści, tak by zgłaszający się n ie m u siał czekać, ty lk o od razu p rzychodził na w yzn aczon y czas. Zasadą b yło, że dyrek tor p rzyj m o w a ł w szy stk ich bez p rzerw y i n ieza leżn ie od tego, ile m u to zajm ow ało czasu. N ieraz w ię c środa b yła dla dyrek tora „nocną pracą”, a u d ien cje k o ń czy ły się 0 12, a n a w e t 1 w nocy. K olację na ta cy kazał sobie w ó w cza s p rzyn osić do biura, ta k b y n ie p rzeryw ać au d ien cji, by n ik t n a n ieg o n ie czekał.
S y ste m ten b ył dla całej a tm o sfery panującej w p rzed sięb io rstw ie zb aw ien n y! Z jed n ej strony d yrek tor zn ał w sz y stk ie ta jn ik i w a ru n k ó w pracy, skargi, pro śby, narzek an ia, z d rugiej n atom iast na sk u tek tego sy stem u n ie w y stęp o w a ły p ra w ie zu p ełn ie uprzedzenia, rozgryw k i p ersonalne, k tóre są n ieu n ik n io n e w ta k im zb iorow isk u lu d zk im . K ażdy m ajster, każdy in żyn ier, rządca czy n a d leśn iczy w ied zia ł, że p od w ład n y m a p raw o p ójść b ezpośrednio do dyrek tora ze skargą lub też dom agać się w y ja śn ien ia tak iej czy in n ej spraw y.
S y ste m ten zarazem stw arzał d zięk i m ądrości o sob istej G om berga a tm osferę n a jp ełn iejszeg o zaufania do niego.
P rzy ch o d zili w ię c do n ieg o lu d zie ze w szy stk im : czy radzi k row ę k u p ić, czy 1 gd zie k ształcić syna, co zrobić, gd y córka się pu ściła (przepraszam bardzo), za p raszali dyrek tora na ch rzciny lu b ślub, p rosili o p od w yżk ę, p ożyczkę, przydział opału, p o d n iesien ie d zien n ej sta w k i. Na w szy stk o dyrek tor od p ow iad ał i p od ej m o w a ł d ecy zje od razu w szęd zie tam , gd zie p rzem a w ia ły za tym b ezstron n e argu m en ty . G dy zaś istn ia ło p od ejrzen ie o stron n iczość i n a leża ło spraw d zić in fo r m acje, decyzja odkładana b yła do n astęp n ej środy. N ig d y dłużej!
S y stem ten b ył zasad n iczym szk ielete m sto su n k ó w so cja ln y ch Z akładów w M i- k aszew iczach ! Przy tym d em okracja b yła stosow an a w pełni: o b o jętn ie czy to in żyn ier, czy szef biura, czy m a jster, czy n ajp rostszy robotnik — k olejn ość p rzy jęcia b yła w ed łu g czasu zgłoszen ia się! W ogonku w ię c czek a li ro b o tn icy p o m ie szan i z m ajstram i i urzęd n ik am i. Ze w z g lę d ó w p ed agogiczn ych d yrektor sam i m n ie p o lecił zgłosić się „w e śro d ę” — czek ałem w ię c tak sam o, jak i inni. Cóż za m ądrość p ociągnięcia! W szyscy czu li się rów n i w o b ec o b ow iązk ów i praw przysłu gu jących !
P óźn iej n atu raln ie się to zm ien iło, gd yż już w 1939 rok u zazw yczaj dyrektor prosił, bym a sy sto w a ł w jego g a b in ecie podczas tych a u d ien cji. A cel tego był n ieja k o p odw ójny: z jed n ej stron y chodziło o to, by p rzyzw yczaić w szy stk ich do tego, że w e w szy stk ich spraw ach jestem jeg o zastępcą, a z d ro g iej, bym zapoznał się z b olączkam i i p otrzebam i in n y ch oraz p o d ejm o w a n y m i „na ż y w o ” d ecy zja m i dyrektora.
M ając tak b ezp ośred n i k o n ta k t ze w szy stk im i, d yrek tor zn ał całość sw ej załogi „na p a m ięć”. A b y n ie p rzeszkadzało to w pracy, w zasad zie n ik t n ie był p rzy jm o w a n y w spraw ach osob istych poza środą, o c zy w iście z w y ją tk ie m w y p ad k ów n agłych , ale w ó w cza s m u siało to być słu żb ow o zam eld ow an e przez szefa k an celarii.
*
A teraz — jak b y ły ro zw ią zy w a n e p otrzeby robotnika czy w ogóle p racow nika?
Z agadnienia m ieszk an iow e: całe n iem a l o sied le M ik a szew icz b yło w łasn ością „O lzy”. P racow n icy i rob otn icy d z ie lili się na k ilk a k ategorii:
1. R obotnicy pochodzący ze w si ok oliczn ych — m ie jsc o w i p o leszu cy — za tru d n ien i przy n ajp rostszych robotach: na placach, w tartakach przy deskach, k locach, przy sp ław ie, w k o tło w n ia ch — m ieszk a li p rzew ażn ie u sie b ie w sw y ch chałupach. D o sta w a li ty lk o przydział opału z la só w , p a stw isk a dla krów , p ie r w szeń stw o przy k u p n ie d ziałek k ośn ych łąk i po sp ecjaln ej cen ie, oraz w w ię k sz o
W S P O M N IE N I A Z M IK A S Z E W IC Z
337
ści w y p a d k ó w św ia tło elek try czn e. D ą ży liśm y do w łą czen ia w szy stk ich n ajb liższych w s i w sieć elek try czn ą , a le to b yło w trak cie roboty.
2. R ob otn icy sta li fa b ry czn i — o trzy m y w a li przyd ział m ieszk an ia. D om ów p ojed yn czych i p od w ójn ych b yło ponad 300 — w sz y stk ie d rew n ian e, a le ty n k o w an e, z osob n ym i c h lew ik a m i, obórką oraz ogrodem w a rzy w n y m i 4 drzew kam i o w o co w y m i. B yło k ilk a starszego typ u czw orak ów lu b ośm iorak ów , ale zasad niczo b y ły one p rzew id zian e n a rozbiórkę w m iarę p ostęp u b u d ow y d alszych d om ów osiedla. R obotnik o trzy m y w a ł d ep u tat opału d rzew n ego, dep u tat p astw isk a na 1 1/2 sztu k i b yd ła darm o, za d alsze sztu k i m u siał opłacać p astw isk o, działkę łąk k ośn ych z opłatą 20% cen y dla obcych oraz św ia tło elek try czn e darm o.
3. P ra co w n icy p ocząw szy od m a jstrów w zw y ż, b iu raliści, in ży n iero w ie, ek
s-1. "'dienci itp. o trzy m y w a li m ieszk an ia w dom ach m u row an ych . P lan d om ów był n iezm iern ie p rak tyczn y i op arty na w zorach szw ed zk ich . K ażdy z ogródkiem , d rew u tn ią i ch lew ik iem , bez obórki i p raw a trzym an ia krów . N atom iast była cała d zieln ica p laców koło kościoła, gd zie p arcele b y ły w y d zierża w io n e przez „O lzę” pod b u d ow ę w ła sn y ch d om ów na 99 la t (w strefie granicznej b o w iem n ie w oln o było sprzedaw ać ziem i bez p o zw o len ia w ład z w o jsk o w y ch i in d y w id u a ln y ch zleceń M in isterstw a). U ła tw ie n ia do b u d ow ania w ła sn y ch domów' „O lza” daw ała n ie sły ch a n e w postaci d rzew a, b la ch y , farb itp. tak, że w r z eczy w isto ści ten, k to się bu d ow ał, m iał w p o ło w ie dom p o sta w io n y za darm o. M yśl g łó w n a d y rek cji była, b y zachęcać do osiad an ia n a sta łe rodzin „na w ła sn y m ” ! O czy w iście d ecyd ow ało k ryteriu m op in ii o d anym pracow n ik u . Z dolny p racow n ik , oszczędny, z liczną rodziną m ógł zaw sze liczy ć n a p ełn e poparcie i u ła tw ien ia . W szyscy o trzym yw ali d ep u tat opału, św ia tło , ogródek.
4. N ajw yższą k a teg o rię sta n o w ili pracow n icy n a jw y żsi: d yrektor, ja oraz złą czen i z „O lzą”, ale w in n ej form ie: ksiądz proboszcz, p olicja, poczta, spółdzielnia, lekarz, n a u czy cielstw o , p ielęgn iark i. D yrek tor i ja m ie liśm y sw o je dom y (d yrek tor 8 pokoi, ja 4 pokoje, ła zien k a , hall, słu żb ow y pokój i p rzyległości) ze sw oim ogrodem . O trzy m y w a liśm y opał, dep u taty, św iatło, ogrody.
Tak w ię c w sz y sc y b y li porozm ieszczani. B y ły jeszcze in n e k ategorie m ieszkań. D la k a w a leró w — m łod ych rob otn ik ów — b y ł „p en sjon at” z 40 m iejsca m i w p o kojach po czterech, g d zie b yła ró w n ież sto łó w k a prow adzona p rzez k ierow n iczk ę i gd zie za u trzym an ie d zien n e robotnik płacił 90 groszy! (śniadanie, obiad, pod w ieczorek , kolacja). Z teg o k orzystać m ogli ty lk o k a w a le r o w ie z dobrą opinią pracy, jak i dobrą opinią in n y ch w ładz (w ojsk o, KO P, p olicja, ksiądz).
•
S ta w k i robotnicze b y ły in d y w id u a ln e! S y stem n ie sły c h a n ie k o m p lik u ją cy pra ce k a lk u la cy jn o -b u ch a ltery jn e, a le n iezap rzeczaln ie n a jsp ra w ied liw szy !
a) P oszczególn e prace, czy n n o ści i k ategorie u m iejętn o ści czy w y k w a lifik o w a n ia d ecy d o w a ły o zasad n iczej sta w ce, która w ah ała się od 2 do 7 zł za dn iów k ę. b) P rem ię obliczano co d w a ty g o d n ie lu b m iesięczn ie. K ażdy dział m iał pre m ię za sw ą w ła sn ą pracę, a ponadto b y ły p rem ie ogóln e, tak zw a n e „fab ryczn e”. Np. b yła prem ia za ilo ść w y p ro d u k o w a n y ch d y k t w d anym m iesią cu i od p ow ied n i sto su n ek d y k t „ m o k ro -k lejo n y ch ” i „ su ch o -k lejo n y ch ” (gdyż ten d en cją norm alną b yło k leić d y k ty m okre, w y m a g a ło to b o w iem m n iejszeg o w y siłk u ). Poza tym prem ia „fab ryczn a” b yła dla w szy stk ich z ty tu łu „w sk aźn ik a w y d a jn o ści su ro w ca ”. J e ż e li w d anym m iesią cu w sk aźn ik b y ł dobry, co św iad czyło, że w sz y stk ie d ziały pracow ały staran n ie i oszczęd n ie, to robotnicy, m a jstro w ie i personel k iero w n iczy o trzy m y w a li dodatek. Stąd ogrom ne za in tereso w a n ie pracą i w zm o żen ie poczucia o d p ow ied zialn ości zb iorow ej. R obotnicy n a łu szczarkach (głów ni) m ie li np. „prem ie od w y szczerb io n y ch n o ży ”, a le w k ieru n k u od w rotn ym —