• Nie Znaleziono Wyników

Zofia Kossak w latach II wojny światowej

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Zofia Kossak w latach II wojny światowej"

Copied!
47
0
0

Pełen tekst

(1)

Mirosława Pałaszewska

Zofia Kossak w latach II wojny

światowej

Niepodległość i Pamięć 2/3 (4), 49-94

(2)

Mirosława Pałaszewska

Zofia Kossak w latach II wojny światowej

WRZESIEŃ 1939 r.

Z zachowanej korespondencji do Józefa Birkenmajera wynika, że jeszcze 11 sierpnia 1939 roku Zofia Kossak była w Warszawie. Poprzedniego dnia jej mąż Zygmunt Szatko­ wski w yjechał służbow o do Paryża z misją w ojskową na trzy tygodnie. Pani Zofia miała szaloną ochotę także wyjechać do Francji, ale ponieważ czasy były niepewne, w olała zostać z resztą rodziny. O czyw iście plączę, że w ypadło to w takim czasie, iż nie m ogę p o je ch a ć ra ­

zem z nim. Taka okazja! A le trudno. W obec sytuacji p olityczn ej nie sposób zo sta w ić fa m ilii na niepew ne losy m ożliw ej wojny i ewakuacji. A trzeba mieć św iadom ość, że pisarka zda­

wała sobie sprawę z "przyjaznych" uczuć N iem ców w obec niej, zw łaszcza za tw órczość p o­ św ięconą polskości Śląska.

Pani Zofia pojechała do Górek prawdopodobnie 17 sierpnia. Jak w spom ina córka Anna, rodzina Szatkowskich spędziła wakacje, a ściślej drugą połow ę sierpnia 1939 roku (ale chy­ ba po 17 sierpnia), w Zakopanem. Na w ypoczynek pojechali tam W itold i Anna w towarzy­ stwie kuzynostwa Glinków (Irena Glinczyna była rodzoną siostrą Zygmunta Szatkow skie­ go). B yły to ostatnie wakacje dzieci przed pójściem do szkoły. Od 1 września zarówno W i­ told, jak i Anna mieli chodzić do warszawskich szkół.

Podczas wyprawy na Świnicę dowiedzieli się o ogłoszeniu powszechnej m obilizacji. Pa­ ni Zofia z miejsca zdecydowała, że szybko wrócą do pensjonatu, spakują bagaże i spróbują dostać się do Górek.

Na zakopiańskim dworcu panika ogarnęła wszystkich. Każdy chciał jak najprędzej w y ­ jechać. P o raz p ie rw szy - wspomina Anna - widziałam obraz, który m ia ł s ię tak często p o ­

w tarzać p r z e d moim i oczam i w n ajbliższej przyszłości: obraz oblężonego pociągu . N a szc zę ­ ście d la nas, na p o cią g do Bielska nie było tak dużo chętnych ja k d o K rakow a. D otarliśm y bez p rze szk ó d do Górek, gdzie zaczęła się akcja pakow an ia wszystkich w artościow ych sprzętów i przedm iotów , artykułów p ie rw szej p otrzeby, dużo p a p ie ró w i książek M amy. Z tym wszystkim p o sła n o furm ankę do Skoczow a; m y zaś, razem z B a b c ią K ossakow ą, p o je ­ chaliśm y nocnym pociągiem do W arszawy. Zegnali nas w płaczu w szyscy dom ow nicy d w o ­ ru, który, ja k się m iało okazać, opuszczaliśm y na zaw sze.

W W arszaw ie byliśm y ju ż 3 0 sierpnia. [...] W domu zastaliśm y O jca, b ardzo zm ęczon ego i zaniepokojonego p o p o w ro cie z Francji. P rzyjech ał p a rę godzin wcześniej, ja d ą c p r z e z Ju ­ g osła w ię i Rumunię, po n iew a ż p rze ja zd p rze z N iem cy ju ż b y ł niem ożliwy. Z a w sze w yrażał

(3)

50 Mirosława Pałaszewska

się p esym istyczn ie co do polskich szans w razie konfliktu z N iem cam i, za co otrzym yw a ł na o g ó ł reprym endy w tzw. tow arzystw ie. Teraz b y ł zupełnie załam any; chw ilą p o ro zm a w ia ł z M am ą i z a ra z w yszedł. P rzyszed ł z pow rotem na drugi dzień i zn ów prędko w yszedł. Ja k się po k a za ł następnego dnia, W arszawa p rze żyw a ła ju ż p ie rw sze naloty. M ia ł w iadom ość z B ydgoszczy, że N iem cy szczególnie ostro traktują rodziny polskich oficerów : p rzy sze d ł p o ­ wiedzieć, że trzeba wyjechać z W arszawy, co zrobiliśm y tym chętniej, iż co ra z w ięcej sam o­ lo tó w w a rczało n a d miastem, a ju ż zupełnie p rze sta ło nas b a w ić w ycie syren alarm owych, schodzenie do piw nicy, zakładanie m asek przeciw gazow ych i innego rodzaju atrakcje. B yła groza.

P o n iew a ż w szystkie nasze ku fty z G órek sp a liły się na dw orcu W arszaw a Główna, n ie było kłopotu z w ybieraniem potrzebnych rzeczy. P ojech aliśm y furm anką do Suchej koło B ia ­ łobrzegów , g d zie zn ajdow ał się m ajątek Ginków.

W warszawskim mieszkaniu pozostał Tadeusz Szczucki, który w zią ł udział w obronie W arszawy. Zdążył się jednak przeziębić i miał silne bóle reumatyczne. Na szczęście była także z nim gosposia Helena Podlaska, w ięc m iał opiekę.

W Suchej znalazła gościnę także Maria Szustrowa (siostra Zygmunta Szatkow skiego i Ireny G linczyny). Po kilku dniach pobytu w Suchej postanowiono ruszyć na w schód. Jako cel podróży wybrano Dolsk (w Hrubieszowskiem), gdzie m ieszkali hrabiostwo Stadion- R zyszczew scy. Ostatnim w łaścicielem Dolska do 1939 roku był syn Fryderyk, Józef Sta- dion-R zyszczew ski, żonaty z Rumunką, G enow efą Bibesco.

Cała grupa wyruszyła 5 września dwiema furmankami. Oddajmy głos Annie: Szefem

ekspedycji była Mama. W ykazyw ała p ełn e opanowanie, dużo spokoju i n aw et - p o g o d y du­ cha. D ro g a zro b iła się pręd k o nudna. P rze d nam i wóz, za nam i w óz i ta k kilom etram i cią g ­ nęła się taśm a w ozów ze skulonymi postaciam i i kopam i bagażu. C o ja k iś czas ukazyw ał się p o zo sta w io n y w row ie z pow odu braku benzyny automobil. I tak kołysaliśm y się w n ieu stają­ cym skrzypieniu kół i dudnieniu końskich kopyt.

W ok olicy Radzynia uciekinierzy znaleźli się pod obstrzałem sam olotów. Bom by padały gęsto. M iasteczko płonęło. Pani Zofia poleciła furmanom zjechać do lasu. Teraz uciekali głów nie nocą przez pola i lasy.

Pew nego dnia dotarli do w ielkiego i pięknego pałacu. W szyscy zm ęczeni i głodni. Pani Zofia udała się do pałacu, aby dow iedzieć się kto jest w łaścicielem . Lokaj udał się do pani hrabiny z pytaniem, czy m oże ich przyjąć. Po chwili powrócił i przekazał, że pani domu nie życzy sobie ich wizyty. W uchylonych drzwiach pojawiła się i w łaścicielka dodając, że nie m oże w puścić całej tej grupy, bo pobrudząjej posadzki. Ironiczny śm iech był odpowiedzią. C óż m ieli robić? Jechali dalej żyw iąc się zrywanymi na polach burakami.

M am a - wspomina dalej Anna - im ponowała m i sposobem , w ja k i p o d ch o d ziła d o ludzi, n iezależn ie o d ich stanu wykształcenia, wyglądu. W ykazywała n iebyw ałą serdeczn ość i b e z­ pośredniość, troszczyła się nie tylko o nas, a le w ogóle o każdego spotkan ego p o drodze człow ieka: J e j obecność była kojąca i uspokajająca.

Po w ielu trudach cała wyprawa dotarła do Dolska w ieczorem 15 września. Pałac i park były ju ż zajęte przez innych uciekinierów. Pani Zofia z krewnymi otrzymała lokum pod schodami w hallu.

(4)

17 września po wkroczeniu wojsk radzieckich do Polski zdecydow ano o powrocie do Suchej. I znow u trudy podróży w ciężkich warunkach. D o celu dotarli 6 października. Pani Zofia od razu ruszyła do Warszawy a w Suchej pozostała babcia K ossakowa z Anną i W i­ toldem.

W m ieszkaniu przy ul. Idźkowskiego zastała ciężko chorego Tadeusza oraz informację od Kossaków z Krakowa, że jej mąż dostał się do niew oli 20 września i przebywa w obozie pod Krakowem.

Następnego w ięc dnia pani Zofia wybrała się wraz z Heleną Podlaską do Krakowa, a Tadeusza w ysłała do Suchej. Obie panie wyruszyły w podróż na rowerach. Jechały w fatal­ nej, deszczowej pogodzie, po zniszczonych drogach. Kiedy wreszcie przybyły do Krakowa, udały się na Kossakówkę. Przybyły tuż przed godziną policyjną, w ięc nie m ogło być m owy o próbie spotkania się z mężem. Rankiem następnego dnia udała się do obozu. N ie zob aczy­ ła już małżonka. Okazało się, że poprzedniego dnia w szystkich jeń ców w yw iezion o. Z yg­ munt Szatkowski znalazł się w obozie jenieckim w Murnau, gdzie przebywał aż do w yzw o ­ lenia w 1945 roku. Spotkał tam kuzyna Stefana Skarżyńskiego (męża Joanny Kossak, córki Stefana, który był bratem ojca pani Zofii). A le to są sprawy późniejsze. Zofii Kossak nie po­ zostało nic innego jak powrócić do Warszawy.

Anna Kossakowa wraz z wnukami przebywała w Suchej u Glinków. D ość szybko za­ kwaterowali się tam Niem cy. Jeden z oficerów był bratankiem lub siostrzeńcem A dolfa Hit­ lera. Glinkowic poprosili go o informację o losach Jana Szustra (m ęża siostry Zygmunta Szatkowskiego). Okazało się, że tak jak Zygmunt został internowany i osadzony w oflagu. Kiedy w iosną 1940 roku Wehrmacht opuścił Suchą, pan Glinka został aresztowany. Pani Zofia zabrała w ięc swoje dzieci i zawiozła je do swojej przyjaciółki Hanny Sadowskiej do Gór (gmina Promna, koło Białobrzegów). Sama została w W arszawie, ale wpadała do Gór.

W KONSPIRACJI

W końcu października lub na początku listopada 1939 roku spotkała na ulicy Aleksandra Kamińskiego, którego znała z Górek. Właśnie w Górkach m ieścił się ośrodek harcerski, kie­ rowany przez Kamińskiego od 1935 roku. Spotykali się dosyć często. Pani Zofia bywała u harcerzy, a Aleksander Kamiński odwiedzał pisarkę w dworku. Teraz w łaśnie po podjęciu pracy w redakcji "Biuletynu Informacyjnego" poszukiwał lokalu.

Pani Zofia z miejsca zaproponowała mu sw oje mieszkanie. Okazało się, że z jej gościn ­ ności korzystał już historyk, profesor Zygmunt W ojciechowski z Poznania. Prawdopodob­ nie w tym mieszkaniu został powielony pierwszy numer "Biuletynu Informacyjnego", reda­ gow anego przez Aleksandra Kamińskiego. Na jego prośbę pani Zofia napisała mu kilka ar­ tykułów (m.in. opracowanie o wysiedleniach w W ielkopolsce, które m iało iść do Londynu), a nawet została "korespondentem" "Biuletynu", relacjonując co tydzień wydarzenia w św ię­ cie literackim.

Jak wyglądał jej ów czesny dzień powszedni? Posłuchajmy relacji Aleksandra Kamiń­ skiego: W stawała w domu p ierw sza i niem al codziennie, g d y je szc z e w szyscy spali, w ycho­

dziła na poran n ą M szę św. do kościoła na Solcu. W róciw szy za b iera ła się do p rzy g o to w y w a ­ nia śniadania dla dom owników; g d y w staw aliśm y - czekało ju ż na nas w kuchni (która była

(5)

52 M irosława Pałaszewska

zarazem jadaln ią) - prościutkie, niewymyślne, oszczędne, ale zaw sze gorące, p ach n ące m le­ kiem, m arm oladą, św ieżym chlebem. Z aw sze też pa n i Zofia zostaw iała m leko i gotow aną w odę w piecyku, aby były gorące, gdy p rzy jd zie gość.

D o ść częstym gościem porannym była sekretarka "Biuletynu Inform acyjnego" M aria Straszew ska, przynosz/jca mi służbow ą korespondencję. P an i Zofia w itała j ą ja k każdego g o ścia uśmiechem i jedzen iow ą propozycją: - D ro g a A nno (o d p ie rw sze g o dnia za c zęła m ó­ w ić d o g o ścia ja k do k ogoś bliskiego), co w olisz - kaw ę czy h erbatę? Ś niadanie g otow e!

M ó w iła tak i p o dobn ie do każdego gościa - b e z czułostkowości, a le z w yrazem troski i z ch ęcią dobrego czynienia. "Anno, m asz lichy sw eterek - ja mam kilka b ardzo ciepłych i d o ść eleganckich, ja k się zdaje. D am c i chętnie. Chcesz?"

N ie taję, że dopiero teraz, gdy w idziałem j ą w śró d pow szechnych czynności, słów , g e ­ stó w P an i Zofia w zruszała mnie. N ajbardziej im ponowała traktow aniem ludzi prostych , któ­ rzy zja w ia li się w je j mieszkaniu - kobiety wiejskiej przyn o szą cej nabiał, dozorcy, k tóry p r z y ­ s ze d ł zre p ero w a ć zlew, sąsiada szew ca pro szą ceg o o napisanie podania. P a n i Zofia z tym i ludźm i rozm aw iała w identyczny sposób ja k z profesorem W ojciechowskim : nie w yczuw ało się w je j w ypow iedziach ani w pytaniach dystansu ani intelektualnego "schodzenia" o szc ze ­ b el niżej, najm niejszej nutki "inności"; kobieta z nabiałem była dla p a n i Z ofii ró w n ie in tere­ su jąca ja k p rofesor; w rozm ow ie z nią i w j e j sp ra w y an gażow ała się z rów nym przejęciem , rów nie dociekliw a i uważna na to, co m ów i rozm ówczyni, ja k w rozm ow ach z profesorem . K a żd a o b serw a cja tego rodzaju kontaktów b yła dla m nie niezrów naną lekcją autentycznego bra terstw a i równości, m ożliwych p rze c ie ż w ludzkim św iecie, je ś li się człow iek w ew nętrznie nie w ynosi p o n a d innych. M ó j podziw , m oje zaskoczen ie po w o d o w a n e było w znacznym s to ­ pn iu tym, ż e przejaw em skrom ności była tu p o k o ra intelektualna, była p ła szczy zn a autenty­ cznej rów ności, na której staw ała autorka o ogólnopolskim nazwisku w rozm ow ach ze s w o i­ m i n a p ó ł piśm iennym i gośćmi. "Napije się M arysia gorącej h erbaty czy kawy" - w ita ła k o ­ b ie tę z nabiałem tak ja k w itała M arię S traszew ską [...]

N ato m ia st innego rodzaju są wspomnienia z rozmów, ja k ie niekiedy pro w a d ziliśm y w ie­ czoram i p o godzin ie policyjnej. Pani Z o fią Profesor, j a i nocujący doraźn ie goście.

Znaczną część dnia spędzała w ów czas P ani Zofia w mieście. K on spiracyjne zw yczaje, traktow ane p r z e z nas bardzo serio, nie p o zw a la ły in teresow ać się tym, czym s ię zajm uje dru ga o s o b ą z kim się spotyka i rozm awia, g dzie bywa.

Prawie od początku wojny pani Zofia włączyła się w nurt pracy konspiracyjnej. Pod ko­ niec października 1939 roku spotkała Witolda Hulewicza, który był redaktorem pisma kon­ spiracyjnego Kom endy Obrońców Polski "Polska Żyje!", zw anego popularnie "Peżetką". Na jego propozycję współpracy chętnie wyraziła zgodę. Starała się co tydzień dostarczać ar­ tykuł do redakcji. Napisała m.in. trzy artykuły wstępne: W ierzym y (22 VI 1940, nr 57), Co

nie pow in n o p o w ró cić ( 1 4 IX 1940, nr 69), D o kobiet polskich (10 XII 1940).

W skład redakcji w chodzili także: Witold Bieńkowski, W acław B orow y, Zawistowski, Jerzy H ulew icz, prof. Basiński, Janina Święcicka, Wanda i Stanisław M iłaszew scy. Sekre­ tarką redakcji była Wanda Wilczańska, spokrewniona z Zofią Kossak, która nawet m ieszka­ ła u niej na Idźkowskiego.

(6)

Wanda M iłaszewska była znaną w okresie m iędzywojennym powieściopisarką. Pani Wanda, kiedy jesienią 1940 roku było trudno o żyw ność, przynosiła na Idźkowskiego sw oje przetwory na zim ę, m.in. dżemy. Pani Zofia wraz z Jadwigą W itkiew iczow ą ułożyły z tej okazji wierszyk.

Jaki smutny i pochmurny dzisiaj ranek na Zagómej. W szyscy wstali lew ą nogą i śniadania jeść nie mogą.

[potem wspominano buraczaną konfiturę, jadaną niechętnie na śniadanie] Wtem ktoś do drzwi mocno dzwoni.

Czy to czasem nie są oni? Każdy oddech w sobie tłumi, w mieszkaniu coś dziwnie szumi. Choć odważna ale blada Matka otwiera podwoje. Przebóg, cóż to za gromada w nosi w ielkie jak piec słoje. Czy to anieli niebiescy? Nie , to państwo M iłaszewscy.

Redakcja "Peżetki" pracowała razem do stycznia 1941 roku, kiedy to miała m iejsce w sy ­ pa w K om endzie Obrońców Polski. Gestapo miało dobrze rozpracowaną tę organizację: w materiałach gestapo oprócz Witolda Hulewicza jest w ym ieniona także Zofia K ossak-Szczu- cka: H u lew icz Witold, redaktor i literacki w spółpracow nik P olskiego Radia, K o s sa k S zc zu -

cka - znana po lsk a pisarka (jest poszukiwana). Jak wiadom o, pisarka nawet po poślubieniu

Zygmunta Szatkow skiego wydawała książki jako Kossak-Szczucka (pod nazw iskiem , pod którym debiutowała).

Witold Hulew icz znalazł się w niem ieckich rękach już w cześniej. W sobotnią noc 31 sierpnia 1940 roku do jego mieszkania w Al. N iepodległości przyszło gestapo. Podczas re­ wizji nic nie znaleziono. M aszynopis, nad którym pracował właśnie, udało mu się wsunąć pod m aszynę do pisania, a materiały do kolejnego numeru "Peżetki" wcześniej przekazał łą­ czniczce. N iem cy opuszczając mieszkanie zostawili H ulew iczow i nakaz stawienia się w po­ niedziałek na Szucha. Znajomi namawiali go, aby uciekał, ukrył się gdzieś. B ał się o resztę rodziny: o matkę, żonę i córkę (a żona i córka i tak w ylądowały na Pawiaku). Poszedł i nie wrócił. Z Szucha trafił na Pawiak, skąd przez jakiś czas kierował pism em w ysyłając artyku­ ły przez polskich oddziałowych. W śledztwie nie przyznał się do niczego.

W ostatnim liście noszącym datę 11 czerwca pisał: M oja n ajdroższa M atko i Córeczko!

N iech B óg Was w ynagrodzi za W asz cudowny w czorajszy list. N ie p r o s z ę ju ż o żadn e paczki. P o zdrów cie i ucałujcie się nawzajem w moim imieniu. M odlę się gorąco. N ie odpow iadam na żadn e poszczególn e pytania - nic nie je s t ważne. K ła d ę znak krzyża na czoło m ego D zie ­ cka, k tóre żyje tak p o w ażn ie i pięknie. B ądźcie zdrowe. Z obaczym y się... W asz całą duszą Witold.

(7)

54 M i rosła wa Pałasze wska

Został rozstrzelany w Palmirach 12 czerwca 1941 roku. Po jeg o śmierci córka A gn iesz­ ka dowiedziała się, że zdążył się wyspowiadać u o. Maksymiliana Kolbe. H ulew icz w ie­ dział o dacie swojej śmierci. Wśród dokumentów przekazanych córce przez w ładze Pawia­ ka znalazł się kalendarzyk na 1941 rok. Przy dacie śmierci postawił krzyżyk. N iem cy ch cie­ li mu darować życie w zamian za wydanie członków redakcji. Z propozycji nie skorzystał.

Witold H ulew icz przeczuwał swoje aresztowanie. Na krótko przedtem w yzn aczył sw o ­ im następcą Witolda Bieńkowskiego z Panią Zofią jako współredaktorką. W ydawali w ięc nadal pism o "Polska Żyje!", a w grudniu 1940 roku przygotowali "Kalendarzyk KOP-u 1941", gdzie został um ieszczony przepiękny D ekalog P olaka pióra pani Zofii:

( ...} /ant je s t Polska, O jczyzna twoja, ziem ia O jców, z której wzrosłeś. Wszystko, czym ś jest, p o B ogu m nie zaw dzięczasz.

1. N ie b ęd ziesz m iał ukochania ziem skiego nade mnie.

2. N ie będziesz w zyw ał imienia Polski dla własnej chwały, kariery albo nagrody. 3. P am iętaj, abyś P olsce o ddał bez wahania majątek, szczęście o sobiste i życie. 4. C zcij Polskę, ojczyznę twoją, ja k matkę rodzoną.

5. Z w rogam i Polski w alcz w ytrw ale do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krw i w żyłach twoich.

6. W alcz z własnym wygodnictwem i tchórzostwem . Pam iętaj, że tchórz n ie m oże b y ć P o la ­ kiem.

7. B ą d ź bez lito ści dla zdrajców im ienia polskiego. 8. Z a w sze i w szędzie śm iało stw ierdzaj, że je s te ś Polakiem. 9. N ie dopuść, b y wątpiono w Polskę.

10. N ie pozw ól, b y ubliżano P olsce p on iżając J e j w ielkość i Jej zasługę, J e j dorobek i M a­ jestat.

B ędziesz m iłow ał P olskę pierw szą p o Bogu m iło ścią B ędziesz ją m iłow ał w ięcej n iż sie ­ bie sam ego.

Pisarka współpracowała także z redakcją innego pisma konspiracyjnego "Znak", redago­ w anego przez Lucjana Rościszew skicgo, gdzie m iędzy innymi opublikowała S p o w ie d ź inte­

ligenta p olskiego. Jej artykuły pojawiały się także w piśmie "Miecz i Pług”, założonym

przez księdza Leona Poeplaua z Pomorza. Po jego i Krysi Karjcr aresztowaniu kontakty z "M ieczem i Pługiem" się urwały.

O śmierci ks. Poeplaua w O święcim iu wspomina pisarka w broszurze G olgota, wydanej w e wrześniu 1942 roku nakładem Frontu Odrodzenia Polski: N iem niej żyw ą p a m ię ć zo sta ­

w ił p o so b ie m łodziutki ks. Peplatt z diecezji pom orskiej, co nie zw ażając na razy, w ych odził w cza sie apelu z szeregu, by poch ylić się n ad konającym tow arzyszem , u dzielić mu absolu- cji. O praw cy odpychali go i tłukli, nie m ogli jed n a k przeszkodzić w ypow iedzeniu sakram en­ talnych słów : "Indulgentiam, absolutionem et rem issionem peccatorum ..." - spływ ających na u m ierającego sm ugą przebaczenia. I je ś li m oment po d o b n y za ch o d ził o zmierzchu, św iadkom w ydaw ało się że w idzą ja sn o ść n ad głow am i u dzielającego i o d b iera ją ceg o S a ­ krament. / najm niej w rażliw i naw et czuli p o w a g ę rozgryw ającej się sceny. K s ią d z i m ori- bundus zd a w a li usuwać się w strefę wieczności, g d zie zło ść i p rzem o c ludzka n ie sięgają. P och łan iały ich spraw y, na które kaci nie m ogli m ieć wpływu. N a p rzeciw brutalnej p rze m o ­

(8)

c y staw ała m oc wyższa, nie dająca okiełznać się, ani zaham ować. O p ra w cy m ogli księdza i peten ta zabić, nie m ogli jedn ak sparaliżow ać tajem niczego skutku stów : "Indulgentiam, ab- solutionem et remissionem p e c c a t o n n n W ł a d z a n ad życiem ludzkim była krótka i u ryw a­ ła się z doczesnym i form am i bytu, p o d cza s gdy siła rozgrzeszenia p rze trw a ć m iała w ie k i I z tego punktu w idzenia spoglądając na zajścia w obozie, łatw o zrozum ieć, sk ą d w ypływ ała nienaw iść żyw iona p rze z katów do wszystkiego, co tchnęło B ogiem albo słu żbą B ożą. D la te ­ g o zn osić nie m ogli księdza M oraw skiego o słodkim uśmiechu, albo księdza Peplaua, p o c ie ­ szyciela umierających. Ten ostatni m iał śm ierć piękną, której nie w olno przem ilczeć.

Ulubioną rozrywką E sesów je s t przym uszanie księży do śpiew an ia bluźnierczych, p o rn o ­ graficznych piosenek. N iejednokrotnie, by zachow ać życie dla w ażniejszych p otrzeb, księża udawali, ż e wykonują ten rozkaz, m rucząc coś niew yraźnie lub p o d k ła d a ją c p o d m elodię in­ ne słowa. Z darzyło się jednak, że czy to piosenka była zbyt w yjątkow o bluźniercza, czy ro z­ kaz stan ow ił zb y t otw artą prow okację - ks. Peplatt odmów>ił śpiewu. "Jestem księdzem i p o ­ dobnych słó w nie wypowiem". N iew ykonanie rozkazu w obozie n ie m oże m ieć innej konse­ kwencji n iż śm ierć. W obecności wszystkich zaczęła się egzekucja. Kilku rosłych silnych drabów biło zagłodzonego chudzinę. N a tle ich tęgich p o sta c i ja k że się zd a w a ł sła b y i b ez­ bronny ! Jedn ak z nieugiętą m ocą pow tarzał: "Śpiewać nie będę". A oni nalegali. C h cieli nie tylko go zabić, ale p r z e d śm iercią załamać. B ili bykowcami, pałkatn i gum owym i, kopali podkutym i obcasam i. Uczynili z je g o ciała jed n ą ranę, p o ła m a li żebra, o dbili wnętrzności. P o każdej naw ałnicy uderzeń staw iali g o p o d ścianą i p o d p iera ją c bezw ładn y strzę p ciała drągiem, krzyczeli: "Śpiewaj!" - N ie m ógł ju ż m ów ić i trzą sł tylko g ło w ą p rzeczą co . Tak z g i­ nął. ..

Witold Bieńkowski redagował także pismo KOP dla m łodzieży "Orlęta" (od października 1940 do stycznia 1941 roku). Tutaj także ukazywały się artykuły pani Zofii (m.in. O co i ja k walczyć, w numerze z 10 I 1941). Poza tym pisarka zaczęła pisać pow ieść o losach m łodzieży w czasie wojny. Zatytułowała ją O rlęta. Niestety rękopis wkrótce sp ło­ nął i autorka nie podjęła już w tym czasie żadnych prób literackich. Oddała się publicystyce, pisała do prasy konspiracyjnej a także wydała kilka broszur konspiracyjnych, ale o tym ni­ żej.

Generalna wpadka miała miejsce 17 stycznia 1941 roku. Tego dnia do m ieszkania Zofii Kossak przyszli Niem cy. Poszukiwali Wandy Wilczańskiej i Zofii K ossak-Szczuckiej. Pani Zofii udało się uniknąć aresztowania tylko dzięki przytomności gosposi H eleny Podlaskiej. Stwierdziła ona bowiem , że ow szem w mieszkaniu są książki tej pisarki, ale ona osobiście jej nie zna i taka osoba tu nie mieszka. Niem cy zabrali ze sobą tylko Wandę W ilczańską.

Ponieważ pora była późna, cała rodzina w niepokoju przeczekała noc. Pani Zofia zdawa­ ła sobie sprawę z faktu, że N iem cy jednak szybko skojarzą, że Zofia Szatkowska i Zofia K ossak-Szczucka to ta sama osoba. I rano, skoro tylko minęła godzina policyjna, w szyscy oprócz cioci Ninki (Jadwigi W itkiewiczowej, żony W itkacego), która miała nogę w gipsie, opuścili m ieszkanie. A Niem cy rzeczyw iście przyszli godzinę później, ale już nic zastali ani pisarki ani jej rodziny. Ciotki Ninki nie aresztowali.

Anna Szatkowska została umieszczona u sióstr Niepokalanek w Szym anow ie (przera­ biała tam program szkoły średniej), jej brat Witold jakiś czas m ieszkał na Twardej u Janiny

(9)

56 M irosława Pałaszewska

Jętkiew iczow ej, potem w majątku Haliny Królikowskiej w Olszynach pod W arszawą, a na­ stępnie w Zagórkach w leśniczów ce u Bispingów.

Pani Zofia wraz z matką dzięki ks. Janowi R zym ełce i ks. Edmundowi Krauze ukrywała się odtąd w schronisku księży misjonarzy przy ul. Radnej 14. Schronisko było w dyspozycji parafii św . Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, gdzie pracowali w ym ienieni księża.

Obie panie zam ieszkały w maleńkim pokoiku na pierwszym piętrze, do którego w ch o­ dziło się przez pokój kierowniczki schroniska, Janiny Rolińskiej. Pokoik b y ł tak mały, że gdy Anna przyjeżdżała z Szymanowa w odwiedziny, mogła spać tylko pod stołem . Jak w spom ina łączniczka "Urszula", na Radnej ukrywali się także księża (udając pom ocników do ciężkich robót). Codziennie rano w domowej kaplicy odprawiali oni m szę św . Pani Zofia bywała codziennie na mszy i służyła do niej w charakterze ministranta.

Jej matka Anna Kossakowa była już chora i nie opuszczała pokoiku. Ponieważ bardzo często przez całe dnie byka sama (pani Zofia miała moc roboty na m ieście), postanowiono, że należy zadbać o towarzystwo dla staruszki i od znajomych przyniesiono szkockiego te­ riera. Poniew aż było to w okresie, gdy pani Zofia działała w FOP, suczkę nazwano Fopcią. O czyw iście pani Annie powiedziano początkowo, że psa muszą obie panie przygarnąć na kilka dni, poniew aż jego w łaściciel w yjeżdża z W arszawy. Potem kiedy staruszka przywią­ zała się do Fopci, powiedziano jej, że w łaściciel będzie jeszcze dłuższy czas poza Warsza­ w ą i pies pozostanie na Radnej. Bardzo często w czasie, gdy pani Zofia była na m ieście, z psem na spacer w ychodziły panie z kuchni albo w ypuszczały go na taras.

Anna Kossakowa najlepiej znała układ skrytek w podłodze pokoiku (w ykonanych sp e­ cjalnie przez zaprzyjaźnionego stolarza), wiedziała, który sznurek należy pociągnąć, aby odkryć schow ek z pieniędzmi, a którym trafić do schow ka z prasą konspiracyjną.

O pokoiku na Radnej była m owa w szopce wystawionej w mieszkaniu Anny i Romana Lasockich (kuzynów pani Zofii) przy ul. Brackiej 9. Tekst szopki ułożyła jedna z łączniczek Zofia Janiczkówna:

Mała uliczka, pierwsze piętro drzwi na prawo, pokój dwa. C zy to powszedni dzień czy św ięto tam gości pełno, że aż strach. Co ich tu ściąga, co pociąga? Przyjdź tu sam, a pow iesz - wiem. Ta kamienica to tajemnica A źródło sprawy leży w tern.

Tam mieszka Ciocia, najlepsza Ciocia Tam konspiracji świat ma rendez vous I tam od rana elita sama

Gada i gada, i gada tak bez tchu. D o Cioci biegnie się po informacje, Ciocia odpow ie dlaczego, gdzie i kto, Ciocia rozstrzygnie, kto ma rację, C iocia zaradzi na każde zło.

(10)

Ten chce najświeższe wiadomości. Ów to delegat w ielki znów, Tamten dla Fopci przyniósł: kości, Ach, Ciociu, pomóż, poradź, zrób! Tego trza uczyć na maszynie, Temu pow iedzieć, jak i co. Ten chce na piątą, ów na dziesiątą. W szyscy dlatego, no, że to.

Tam m ieszka Ciocia...

Za lat pięćdziesiąt gdzieś po wojnie, Kiedy wspom inać będziem to, Kiedy już będzie tak spokojnie, Jakby nie była wojna złą. Ja wtedy babcia, lecz podreptam Na Pow iśle z wnuczką swą. Słowa się mącą, lecz ręką drżącą Pokażę kamienicę tą.

Patrz, tam mieszkała Ciocia...

Na Radnej w 1942 roku w sali w idowiskowej na parterze (już jej nie ma: w czasie re­ montu w 1993 roku przebudowano ją na kaplicę) wystawiono sztukę napisaną przez Zofię Kossak G o ść oczekiwany. R eżyserował ją Jan Janik, w roli Pana Jezusa w ystąpił Florian Berek, nauczyciel dom ow y Witolda i Anny, który podczas okupacji znalazł się w Warsza­ wie.

Pani Zofia nie byłaby sobą, gdyby nie zainteresowała się losem w ięźn iów na Pawiaku, którzy umierali nie pojednawszy się z Bogiem . Zorganizowała w ięc łańcuch ludzi dobrej w oli, którzy dostarczali komunikanty na Pawiak i na Serbię (w ięzienie dla kobiet).

Zwróciła się w tej sprawie do zaprzyjaźnionego księdza Edmunda Krauze z parafii Sw. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Ten z kolei porozumiał się z biskupem poleskim Czesław em Bukrabą. który przebywał w klinice św . Józefa przy Emilii Plater. Prośbę poparł także Witold Bieńkowski, w ówczas kierownik Komórki W ięziennej przy Delegaturze Rzą­ du RP na Kraj. Biskup wyraził zgodę. Łączniczki (najczęściej były to: Maria Tom aszewska "Urszula" i Maria Kann "Halina") odbierały komunikanty z kościoła św . Krzyża lub z kapli­ cy sióstr Franciszkanek przy ul. Elektoralnej. Tutaj zadziałała z kolei harcmistrzyni Zofia Jaxa-Bykowska (w porozumieniu z księdzem Janem Zieją wystarała się o m ożność brania Komunii Sw . z tej kaplicy). Kolejne łączniczki lub strażniczki z Pawiaka (Danuta Gawry- łow , Ludwika Uzar-Krysiakowa "Myszka") odbierały je w punkcie kontaktowym. B yło nim mieszkanie matki Marii Kann, która była kierowniczką apteki w ięziennej przy ul. Długiej 52. M ogły do niego dojść wewnętrznym korytarzem z apteki, nic zwracając niczyjej uwagi. Jeżeli Maria Kann nie mogła dostarczyć komunikantów, w ów czas odbierano je z kościoła św. Andrzeja (zw anego również kościołem św . Karola Boromeusza) przy ul. Chłodnej. Za­ danie to powierzono głów nie Halszcze Żuromskiej, czasami robiła to Zofia Kossak, jej cór­ ka Anna Szatkowska i Witold Bieńkowski.

(11)

58 Mi rosła wa Pałasze wska

Komunikanty przenoszono w korporale. W kaplicy ss. Franciszkanek owijano je (każdy oddzielnie) w cienką bibułkę. Kilka razy używano do tego celu czarnej emaliowanej puder- niczki, zakupionej specjalnie przez panią Zofię (po wojnie została przekazana na Jasną G ó­ rę). Po szczęśliw ym przebrnięciu przez "wachę" Lusia Uzarówna, zaprzysiężona pracowni­ ca Komórki W ięziennej, wręczała paczkę Wandzie W ilczyńskiej, która z reguły zawijała ją w kłębek wełny. Miała go cały czas przy sobie, robiąc na drutach sweter lub szalik. N ajczę­ ściej to ona roznosiła komunikanty i udzielała Komunii św . tym, którzy tego pragnęli. Była ona w ów czas intendentką szpitala więziennego i kierowniczką wewnętrznej siatki Komórki W ięziennej, kierowanej przez Witolda Bieńkowskiego.

Jak już wcześniej wspomniałam, Wanda W ilczańska przed aresztowaniem była sekretar­ ką Witolda Bieńkow skiego i łączniczką. W czasie śledztwa N iem cy chcieli się dow iedzieć od niej w szystkiego o Witoldzie Bieńkowskim , o którym w iedzieli, że należy do redakcji pisma "Polska Żyje!", ale znali tylko jego pseudonim "Jan". Przesłuchiwana w czasie śled z­ twa w iele razy i trzymana w jednej celi z m ężczyznam i, nic wydała go. W m om encie are­ sztowania miała 28 lat. Witold Bieńkowski był od niej 7 lat starszy. Oddaleni od siebie, m ieli kontakt ze w zględu na działalność Witolda w Komórce W ięziennej. I chociaż Wanda przebywała w w ięzienu, postanowili się pobrać. Ślub per procura odbył się chyba w 1942 roku i odtąd paczki na Pawiak przychodziły już na nazwisko Bieńkowska. Uprzedzając tro­ chę wydarzenia m ogę powiedzieć, że z Pawiaka (a opuściła go dopiero 30 lipca 1944) trafi­ ła ona do Ravensbrtick. Po wojnie Bieńkowscy zamieszkali w Świdrze. D oczekali się syna Jana.

Powróćmy do losów pani Zofii. Czas przedstawić jej działalność w katolickiej organiza­ cji konspiracyjnej pod nazwą FRONT ODRODZENIA POLSKI. Jej założycielam i (w p oło­ w ie 1941 roku) obok Zofii Kossak byli ksiądz Edmund Krauze z parafii św . Krzyża, Witold Bieńkow ski, major Jan Włodarkicwicz. O tym ostatnim należy w iedzieć, że był komendan­ tem Tajnej Armii Polskiej i w chodził w skład komitetu redakcyjnego pisma "Znak", gdzie też publikowała artykuły Z. Kossak. W mieszkaniu jeg o matki przy ul. Idźkowskiego 11 (a pod numerem 4 mieszkali Szatkowscy) odbijano pierwsze numery "Znaku". W 1941 roku został komendantem "Wachlarza". Zmarł we Lw ow ie 18 marca 1942 roku w niew yjaśnio­ nych okolicznościach.

Witold Bieńkowski widział FOP jako konspiracyjną kontynuację Akcji Katolickiej o charakterze politycznym , natomiast pani Zofia - jako luźne zrzeszenie katolików św ieckich czynnych w różnych ugrupowaniach politycznych i w ojskow ych.

W dokum encie FOP przedstawiającym zasady i cele tej organizacji (pochodzącym z 1942 roku) czytamy:

F ront O drodzenia P olski staw ia ja k o zasadn iczy c e l sw o jej działaln ości o drodzen ie m o ­ ralne P o lsk i w m yśl ideologii katolickiej, p r z e z odrodzenie P olski o drodzen ie św iata.

A b y ten c e l osiągnąć, F O P dąży do uaktywnienia m oralnych za sa d katolickich w prow a­ dzając j e w zew n ętrzne życie jednostki, w ypow iada w alkę ignorancji religijnej, dotych czaso­ w ej b iern ości katolików, pracu je n ad stw orzeniem typu obyw atela-katolika.

P on iew aż do m oralnego odrodzenia narodu nie w ystarczy dobra w ola jednostek, p o ­ trzebn e są je szc z e takie warunki społeczne, które by nie uniem ożliw iały praktykow an ia cnót

(12)

chrześcijańskich, - FOP d ąży do odpow iedn iego zreform ow ania urządzeń socjalnych. Refor­ ma ta m oże się dokonać p rze z śm iałe w prow adzenie żądań katolickich w życie pu bliczn e i polityczne. [...]

W przekonaniu FOP nie istnieje m ożliw ość osiągnięcia celu nieetycznym i środkam i. Tak środki ja k m etody działania muszą wynikać z katolickich za sa d m oralnych.

O rganizacja FOP.

F O P nie tw orzy ekskluzywnej organ izacji społecznej i politycznej. R eprezen tuje g o gru ­ p a katolików świeckich zdecydow anych p o św ięc ić całą sw ą społeczn ą działaln ość sp ra w ie

odrodzenia m oralnego Polski. [...]

Żadna zasada katolicka społeczn a nie zabrania katolikom n ależeć d o różnych ugrupo­ wań społecznych lub politycznych uznających św ia to p o g lą d chrześcijański. S zczere p r z y ję ­ cie koncepcji odrodzenia m oralnego stw arza zatem dla F O P naturalne ram y organ izacyjn e ogarn iające w iększość katolików polskich niezależnie o d ich p rzyn ależn ości partyjn ej.

Nakładem Frontu Odrodzenia Polski ukazało się kilkanaście broszur konspiracyjnych. Autorstwa Zofii Kossak były w kolejności ukazywania się: N iszczyciele (1941), P ra w d ziw e

oblicze P iu sa X II (1941), N ieuleczalni (1941/1942), J esteś katolikiem ... Jakim ? (1942), G o l­ gota (IX 1942), P o d dyktando Berlina (1942), W p iekle (1942), J e ste ś katolikiem ...Jakim ?

(wyd.2, 1943), S praw iedliw ie (1943), W p iekle (wyd.2, 1943), S p raw iedliw ie ( w y d .2 ,1944). Broszury drukowano w nakładzie 3000 - 5000 egz. Korzystano z drukarni "Wolność", prowadzonej przez Tadeusza Tyszkę. Kontaktowała się z nim z reguły Anna Lasocka, która zanosiła mu materiały i odbierała golow e.

Z innych wydawnictw FOP należy w ym ienić Elżbiety Krajewskiej (praca wydana ano­ nimowo) D ro g a krzyżow a P olaków w więzieniach i obozach (ułożona i oprawiona w mu­ rach w ięzienia jesionią 1943 roku), wydana w 1944 roku, a liczącą 8 stron. Jak podaje W ła­ dysław Chojnacki w Bibliografii zw artych druków konspiracyjnych wydanych p o d okupacją

hitlerow ską w latach 1939-1945 (Warszawa 1970, PWN) tekst ten został zapisany i przesła­

ny grypsem z więzienia przez Zofię Kossak.

O działalności wydawniczej FOP niech zaświadczy pismo Witolda B ieńkow skiego "Ja­ na" do Stanisława Kauzika "Dołęgi" (dyrektora Departamentu Informacji i Prasy Delegatu­ ry Rządu) w sprawie planu wydaw niczego FOP na okres letni 1942 roku: W okresie letnim

1942 F O P w ydaje 2 cykle broszur o ogólnopolskim znaczeniu propagan dow ym . N a cykl p ie rw szy składają się broszury: "Niszczyciele", "W piekle" i "Golgota". C ykl d ru gi "Niemcy o sobie" obejm uje: "W przededniu dni rozgrywki" i "Koniec trzeciej i ostatniej Rzeszy". B ro­ szury cyklu p ie rw szeg o są opracow yw ane na pod sta w ie m ateriału dokum entacyjnego z a r ­ chiw ów D R i SSS [AK]. B roszury cyklu II są opracow yw ane na p o d sta w ie przedw ojenn ych publikacji antyreżim ow ych autorów niemieckich.

"Niszczyciele" - rzecz o św iadom ym niszczeniu kultury w P o lsc e p r z e z n iem fieckie] w ła ­ dze oku pfacyjn e]. Broszura w ydana w maju br. N akład 30 0 0 egz. K o szt w ydan ia 2 2 0 0 zł. W ydanie całkow icie wyczerpane. K on ieczn ość w ydania dru giego o n akładzie ca 6000 egz. Zam ów ienia grup i Stronnictw, oraz WC [K ierow nictw a Walki Cywilnej].

(13)

60 Mirosława Palaszewska

"W piekle" - rzecz o obozach koncentracyjnych. Wydana w czerw cu w n akładzie 3000 egz. Stron 32. K o szt wydania 4200 zł. K onieczność w ydania drugiego (p ierw sze całkow icie w yczerpane) w n akładzie ca 10000 egz. Zam ów ienia ja k wyżej.

"Golgota" - rze cz o bohaterstw ie i m artyrologii wszystkich w arstw społeczn ych w P o l­ skiej W alce Podziem nej. O koło 40 stron druku. U każe się w lipcu w n akładzie 3 0 0 0 egz. K o szt około 5 0 0 0 zł. P ożądan y o d razu n akład co najmniej potrójny.

"W przededniu rozgrywki" - p ra c a na p o d sta w ie dzieła F oerstera. W ydana w m arcu na koszt D ep. P ropfagan dy] w wydaniu łącznym ze Str[onn ictw em ] N arfodow ym J. N ak ła d 50 0 0 egz. C zęść w ydaw n ictw a należąca do FO P wyczerpana.

"Koniec Trzeciej i ostatniej Rzeszy" - p ra c a oryginalna, opracow an a g łów n ie na p o d s ta ­ w ie d zie ł Rauschninga "Rewolucja nihilizmu" o ra z na p o d sta w ie "Mein K a m p f [A dolfa H itlera], Rosenberga, Ludendorfa i Seeckta. O koło 42 stron druku. B ędzie w ydana w końcu sierpnia. K o s zt 3 0 0 0 egz. około 5000 zł.

P ożądan a p o m o c z D ep[artam entu] P ro p [a g a n d y ] na w ydanie zw iększonych w ydań n a­ stępnych oraz na um ożliw ienie wydania gotowych, czekających na druk prac. O d sum y ew en tf u alnego] zasiłku uzależniam y obsłużenie zam ów ień tak o rg[an izacji] sp o ł[eczn ych ] i p o lity c z n y c h ], ja k i W.C.

Cytowana broszura Koniec Trzeciej i ostatniej R zeszy (Niem cy o sobie), tak jak i inne w ydaw nictwa FOP, ukazała się anonimowo. Jej autorem (a także autorem broszury P olityka

katolicka. W ytyczne program ow e dla działaczy katolickich) jest Witold Bieńkowski. Ta

ostatnia pozycja nie spotkała się z aprobatą innych członków organizacji i nie była kolporto­ wana. Trzeba tu dodać, że w przeciwieństwie do pani Zofii, W itold Bieńkow ski m iał ciągot- ki przyw ódcze.

O czyw iście publikowano i innych autorów, np. Juliana C hruścielewskicgo (M ałżeństwo,

dziecko, szczęście, 1943; O p ra w a m ałżeńskie p rzy szłe j Polski, 1943), A ntoniego Trepiń­

skiego (Trzy tygodnie w M ajdanku, 1943). Ponadto Front Odrodzenia Polski w ydaw ał prasę. Organem FOP-u była "Prawda”, ukazująca się od kwietnia 1942 roku, i redagowana przez Zofię Kossak (do momentu jej aresztowania). W spółpracowali z nią Witold Bieńkow ski, ks. Edmund Krauze, Teresa Zdanowska.

Ponadto wydawano także od grudnia 1942 roku "Prawdę Młodych", redagowaną przez W ładysława Bartoszewskiego (ostatni numer nosił datę: styczeń 1944) i "Prawdę Dnia", po­ czątkowo ukazującą się jako część "Prawdy". Redagował ją Witold Bieńkowski. Jako sam o­ dzielny tytuł ukazała się po raz pierwszy z datą 25 XII 1943 roku.

Autorami artykułów do prasy FOP byli oprócz Zofii Kossak: W ładysław Bieńkowski, W ładysław Bartoszewski, Julian Chruścielewski, Tadeusz Gajcy, R em igiusz Grocholski, Maria Kann, A ldona Kimontt, Aleksandra M ackiewiczówna.

Pora teraz przedstawić ludzi FOP. Kierownikiem duchowym był ksiądz Edmund Krau­ ze, prefekt kościoła św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu (proboszczem i opiekunem schroniska na ul. Radnej był ks. Jan Rzymcłka). W artykule napisanym po jeg o śm ierci, a opublikowanym w "Prawdzie" (numer z V-VI 1943) O d szed ł człow iek... tak o nim pisze Z. Kossak: O d sze d ł nasz przyw ódca, kierownik, żyw e sumienie, inicjator ruchu, stró ż czystości

(14)

sobie św iątobliw ość i słodycz z rewolucyjną śm iałością umysłu, niezm ąconą p o g o d ę i m ę­ stw o z przen ikliw ością i trafnością, a nawet su row ością sądu, łagodn ość z m ocą ducha, urok obejścia z pow agą. B ył zaw sze sobą, czy to kierując rozlicznym i odcinkam i n iepodle­ g łości życia, czy uchylając kapelusza p r z e d żebrakiem takim gestem, ja k g d yb y ubogi odda­ w ał mu przysłu gę, przyjm ując datek, czy rozstrzygając jednym śm iałym słow em za w iłe d y s­ kusje, przyjm u jąc na sw oje barki odpow iedzialność za w ielkie decyzje, czy p obłażliw ym uśmiechem sprow adzając do w łaściw ego znaczenia drobiazgi [...].

B y ł rzecznikiem pokoju, zgody i jedności. Za najw iększe n iebezpieczeństw o P olski u w a­ ża ł n ie w rogów zewnętrznych, lecz odśrodkow y p ę d do rozbicia, w zajem nego zw alczan ia się i przeciw staw ian ia sobie. W idok rozproszkowtm ia, w jakim znajdują się poLskie siły katolic­ kie, n apełniał go niepokojem i zgryzotą. [...] Z Frontu O drodzenia P olski p ra g n ą ł uczynić ośrodek mediacyjny, platform ę, na której rzekom i p rzeciw n icy m ogliby się spotkać i do g a ­ dać, przekonać, że zasadnicze p o d sta w y i hasła m ają wspólne, różnice za ś d zielą ce ich są n ieistotne i małe. P ragn ął obudzenia wielkiego katolickiego polsk ieg o m chu, któryby ch w iejn ą bierną, na uczuciow ości opartą religijność przem ien ił w twórczą, świadom ą wiarę.

Z kolei Aldona Kimontt w sw oich wspomnieniach Zofia Kossak, ja k ą w idziałam i zn a­

łam (Warszawa 1968, m aszynopis) tak wspomina księdza Krauze: O d dłu ższego czasu b ył ciężko chory na nerki. N ie zm ieniał jedn ak sw eg o trybu życia biorąc u dział w rozlicznych pracach. M usiał się jedn ak zdecydow ać na operację. Z daw ał sobie sp ra w ę z niebezpieczeń- stw ą które mu groziło i p rzew id yw a ł sw ą rychłą śmierć. N a zebraniu u Teresy Zdanowskiej, gdyśm y układali dalsze prace, w łączył się żyw o d o naszych planów , a le p o ch w ili się zrefle­ ktow ał i u rw ał sw ą w ypow iedź krótkim zdaniem : "Nie, to ju ż będzie p o wszystkim". Zmarł, gdy Zofia była p o za Warszawą. Wróciła w dzień pogrzebu. P rzyszła do kościoła Ś w iętego K rzyża na ch w ilę p r z e d rozpoczęciem m szy św. Stanęła na uboczu, zm ien ion ą zbolała, ja k a ś zmalała. G d y zbliżyłam się do niej, oparła się o m nie i zarów no w kościele, ja k i na cm enta­ rzu, będąc w ciąż obok niej, nie tylko przeżyw ałam śm ierć naszego n ieodżałow attego p rze - w odn iką ale wyczuwałam wielką tragedię, którą p rze żyw a ła Z o fią tragedię, której w danej chwili nie b yła w stan ie je szc ze p o k ryć zwykłym sw ym opanowaniem.

Do Frontu Odrodzenia Polski należał także Rem igiusz Grocholski (po śm ierci Jana W ło- darkiewicza komendant "Wachlarza"). Najbliższą współpracownicą Z olii Kossak była jej bliska kuzynka Anna Lasocka ("Anulka") z domu Kisielnicka (a matka pani Zofii też po­ chodziła z Kisielnickich). Anna i Roman Lasoccy byli w łaścicielam i majątku Dzierżbia w Łom żyńskiem . M yślę, że podczas jednej z w izyt u Lasockich Zofia Kossak poznała przy­ szłego współpracownika (zarówno w redakcji "Polska Żyje!", jak i "Prawdy", czy w ogóle w FOP) Witolda Bieńkowskiego, który pracował jako nauczyciel dom ow y u Lasockich (a wcześniej u Marii i Jerzego Jabłońskich). Ich mieszkanie przy ul. Brackiej 9 (obecnie w tym miejscu stoi pawilon "Chemia") było jednym z punktów kontaktowych, gdzie składano ’’Prawdę".

Opowiadał mi syn Lasockich Krzysztof, że pewnego razu do mieszkania w eszło gesta­ po. M ieli przeprowadzić rewizję. W przedpokoju minęli ukryte za kotarą paczki z "Pra­ wdą". Chyba nawet jeden z N iem ców kopnął je przechodząc, ale nie zainteresował się, co tam jest, i przeszedł dalej. Uwagę ich zaprzątnęła broń zaw ieszona na ścianie. Na szczęście

(15)

62 M irosława Pałaszewska

dla gospodarzy lokalu wuj był siedleckim gajowym i miał pozw olenie na broń. Krzysztof także pracował u wuja. N iem cy tak się tym zasugerowali, że przeprosili za zam ieszanie i w yszli, rezygnując z rewizji.

W ogóle m ieszkanie Lasockich było dobrym punktem, ponieważ budynek posiadał dwa w ejścia. Tutaj w grudniu 1943 roku światek konspiracyjny skupiony w ok ół Zofii Kossak w ystaw ił szopkę podczas B ożego Narodzenia.

O w izycie w mieszkaniu Lasockich opowiada Jerzy Lerski (we wspom nieniach E m isa­

riusz Ju r), ujawniając jednocześnie podejście do konspiracji Pani Zofii: N ajbardziej jedn ak ryzykow ne okazało się uleganie persw azji nie dbającej o żadne kon spiracyjn e za b ezp iecze­ nia Zofii Kossak-Szczuckiej. N iezależnie bow iem o d kierow nictw a Frontu O drodzenia P o l­ ski i szerokiej akcji p om ocy Żydom zorganizow ała ona rów nież tzw. SOS (Społeczna O rg a ­ n izacja Sam oobrony), w sk ła d której w eszli przed sta w iciele blisko dw udziestu m niejszych organ izacji politycznych, działających na m arginesie gru bej czw órki z K R P [K rajow ej R e­ p rezen tacji P olitycznej]. O tóż p an i Zofia zagięła na mnie p a ro l i postan ow iła, bym się ja k o em isariusz z Londynu zaprodukowal rów nież na zebraniu p rze d sta w icie li teg o ż SOS-u. W starom odnym salonie pań stw a Lasockich, p o p rze z kłęby dymu w patryw ało się w e m nie kil­ kadziesiąt p a r ciekaw ych oczu, no i tego am atorslw a było m i w reszcie za dużo. O bróciłem się na p ię c ie i ośw iadczyłem gospodyniom , że m oje instrukcje n ie p o zw a la ją na bran ie udziału w tego rodzaju zbiegowiskach, które się dla nas m ogą b a rd zo ź le skończyć. P o d p a d ­ łem, ja k to m ów ią w wojsku, znakomitej autorce "Pożogi", ale w krótce na w łasnej skórze przekon ała się, kto m iał rację, g d yż w wyniku p o d o b n ej nieostrożności sam a zo sta ła w yw ie­

ziona do O św ięcim ia, z którego cudem ocalała,

Anna Lasocka utrzymywała kontakty z Tadeuszem Tyszką, który drukował "Prawdę" (na ul. Francuskiej, w drukarni "Wolność").

O epizodzie z drukarzem opowiada Maria Kann w e wspom nieniach N ieb o nieznane:

"Weronika" [czyli Zofia K ossak] w padła do mnie z ja k im iś spraw am i. - J a k tu trafić do dru­ karni? - spytałam . - "Sambor" w lej chwili nie m oże mi dopom óc, a "Miedzę" [Stanisław To­ m aszewski] ju ż prosiłam o wykorzystanie sw oich znajom ości d la drukow ania podręczn ików . - N ie m artw się - pow iedziała pan i Zofia. - P olecon o m i w łaśnie "Tadeusza", kierownika m ałej drukarenki "Wolność", podobn o je s t zacnym człowiekiem . P odrzu cę g o tobie, a ty mnie polem z nim skontaktujesz. Zatelefonuj, że książka ju ż jest, i j a p rzy jd ę d o ciebie, d o ­ b rze ? Teren na p ie rw sze spotkanie wybrałyśm y neutralny, w R G O [Rada G łów n a O piekuń­ cza]. H asło: "Z kim m ogę się porozu m ieć w spraw ach sanitarnych".

Pani Z ofia przekazała hasło, adres lokalu i termin spotkania. W oznaczonym dniu czeka­ łam na p ró żn o na "Tadeusza". D opiero następnego dnia p rzy w ita ły mnie okrzyki koleżanek biurowych: B ył tu ja k iś pan! Wysoki! Piękny! Elegancki! P ra w d ziw y lord! W kaloszach i z parasolem !!!

- G d zie on jest, ten lord? - N ie ch ciał czekać.

Zatelefonow ałam do "Weroniki":

(16)

Tegoż w ieczoru zjaw ił się u nas w mieszkaniu niepokaźny człowiek, ubrany w garn itu r w dużą zieloną kratę. M oże kratka przyn osiła mu szczęście, b o kraw at m iał także kraciasty, czerw ono-zielony. S tw ierdziw szy m oją tożsamość, ujawnił się ja k o drukarz "Tadeusz"... Spojrzałam na niego ze zdumieniem: więc tak ma w yglądać p r a w d z i w y l o r d ?

- C zy pan szukał mnie w RGO ?

- Nie. O d razu skierowano mnie tutaj, na Długą. 0 konspiracjo!

N atychm iast pow iadom iłam "Weronikę", używ ając tego sam ego określenia, co p o p rze ­ dnio.

- M am ju ż "Małego lorda" - pow iedziałam . - P ro szę za b ra ć książkę ju tro o piątej. P ani Zofia zjaw iła się wyjątkowo punktualnie i ju ż o d progu pyta ła : - Jest L O R D ? 1 tak "Tadeusz" sta ł się "Lordem". Z now ego pseudonim u b y ł b ardzo dumny i sądził, że zaw dzięcza g o elegancji sw ego stroju.

Wysoki, piękny pan, m im owolna przyczyna zam ieszania, nie m iał nic w spólnego z dru­ karniami.

Główny lokal FOP (a ściślej "Prawdy") m ieścił się przy ul. Radnej 4. Opisała go Maria Kann w e wspom nieniach N iebo nieznane: W niewielkim pokoiku p rzy u licy R adn ej 4 Wła­

dek B artoszew ski w śród stosów pachnących fa rb ą drukarską arkuszy p ism a rozm aw iał z Gelberem, pracow nikiem księgarskim, uciekinierem z lw ow skiego getta, który sied zą c na p o d ło d ze starannie składał numery pism a. P rzechow yw ano go w tym lokalu, p o n iew a ż na razie nie udało s ię zn aleźć innego schronienia, a on o d w dzięczał się, ja k umiał. W ładek m ó­ w ił z szybkością n ieom alpon addźw iękow ą [i nadal tak m ówi], a to, co mówił, było zaw sze udokumentowane i bardzo dowcipne. D ziałał rów nie szybko, ja k mówił, to te ż niedługo cze­ kałam na p o trzebn e pieniądze.

Budynek przy Radnej 4 nie zachował się. W tym miejscu zbudowano po w ojnie blok, ta­ ki z fabryki domów.

A jakie były dalsze losy ukrywającego się na Radnej Moryca Gelbera, pracownika księ­ garskiego ze Lwowa? Opowiada o nich Teresa Prekerowa w książce K on spiracyjna R ada

P om ocy Żydom w W arszawie 1942-1945 na podstawie relacji W ładysława Bartoszewskie­

go.- W yrobiono mu p a p ie ry na nazwisko A leksander A rtym ow icz i p o p a ru dniach p rze w ie ­

ziono do p u stej kawalerki p rzy ul. N oakow skiego 12 m 75, a p o n iew a ż zd ra d za ł ch ęć w ycho­ dzenia na m iasto (był p o d tym w zględem ja k o ś słabo zrów now ażony) zam knęliśm y go na klucz. M iałem nadzieję, że skakać z okna jedn ak nie będzie, mimo że je s t zdenerw ow any. Tam p rzy n o siły mu jed zen ie trzy m oje koleżemki, z których jedna, D anu ta Rokicka-Boro- wska, je s t dziś pracow nikiem naukowym Instytutu H istorii PAN, druga to S tan isław a Wdo- wińska. A rtym ow icz chciał p om agać w działalności konspiracyjnej, w ięc przy w o żo n o mu tran sport z drukarni p ra sy FOP, on ciął, falcow ał, pakow ał, a p otem te p a c zk i za b ie ra ły te sam e dziew częta, które p rzyn osiły mu żywność. W ten sposób sta ł się w p ew n ym sensie współpracow nikiem organizacji katolickiej [czyli Frontu Odrodzenia Polski]. P ew nego dnia, kiedy g o odwiedziłem , rzekł, że chciałby co ś dla mnie zrobić.

- A co pan m oże dla mnie zrobić? M oże kiedyś, p o wojnie, tera z to nieważne. -A może... m oże by pan chciał, żebym j a się ochrzcił?

(17)

64 Mirosława Paiaszewska

Zaskoczony, zapewniałem , że mi to do n iczego nie je s t potrzebne.

Wkrótce do Referatu W ięziennego Delegatury, w którym również pracował Bartosze­ wski, przyszedł z Pawiaka gryps zmieniający całkow icie sytuację Artym owicza. Gryps ten w ysłał szw agier Zofii Kossak, Alfred Szatkowski. Ukrywająca się autorka źle w idzianych w R zeszy książek o Śląsku pisząc do sw ego męża do oflagu podpisywała listy im ieniem tegoż szwagra. N iem cy jednak zorientowali się, aresztowali Szatkow skiego i usiłow ali w ydobyć z niego informację o aktualnym miejscu pobytu bratowej. Szatkowski przysięgał, że jej adre­ su nie zna (co było chyba zgodne z prawdą). Chcąc jednak p ow iedzieć cokolw iek, żeby tyl­ ko gestapo przestało go m ęczyć, ujawnił jeden z dawnych nieaktualnych adresów Zofii Kossak: N oakow skiego 12 m. 75, czyli - obecny adres Gelbera-Artymowicza! Szatkowski nie m iał pojęcia, że był to lokal FOP-u, nadal przez tę organizację użytkowany.

W ładysław Bartoszewski wraz ze Stefanem R odkiewiczem przewieźli w ów czas Arty- m ow icza do rodziny Dunin-W ąsowiczów. Potem został skierowany do mieszkania na N o ­ w ym Zjeździe, gdzie w jednym pokoju zastawionym szafą przebywało kilkunastu Żydów. Tu poznał sw oją przyszłą żonę. Ukrywali się aż do pierwszego dnia Powstania Warsza­ w skiego. Po wojnie Artymowiczowie zamieszkali w Łodzi. W 1946 roku opuścili Polskę, udając się do Francji, a potem do Stanów Zjednoczonych.

POMOC ŻYDOM

Podczas II wojny światowej Żydzi zamieszkujący w Polsce m usieli nosić opaski z gw iazdą Dawida, m ieszkać w specjalnie w ydzielonych gettach. Łatwiej b yło ukryć się po stronie aryjskiej tym Żydom, którzy nie mieli "złego wyglądu".

Pisarka bolała zw łaszcza nad losem dzieci napotykanych poza gettem. W liście pisanym w 1964 roku wspom ina taką sytuację: N a N owym S w iecie oficer niem iecki zła p a ł taką chu­

dzinę, sześcioletn iego najwyżej. Trzymając ja k szczen ię za kark, p o d n ió sł dru gą ręką p o k ry­ w ę o d kanału i wepchnął tam dziecko. P rzechodnie p a trzyli ze z g r o z ą ksiądz, który był św iadkiem , za czą ł błagać o litość nad dzieckiem. O ficer spo jrza ł na n iego ze zdumieniem: "Jude" - objaśn ił informacyjnie, zatrzasnął klapę i po szed ł spokojnie dalej.

Zofia Kossak od początku włączyła się w akcję pomocy Żydom, zw łaszcza ratowania dzieci. Bardzo były pomocne jej kontakty z Delegaturą Rządu. To ona zabiegała o fundusze dla uciekinierów zza murów. Nękała w tej sprawie rodziny ziem iańskie, inteligenckie. Jej przedwojenne kontakty ze środowiskiem w ojskow ych były pom ocne w wyrabianiu lewych dokumentów, natomiast znajomi księża pomagali w wyrabianiu fałszyw ych metryk chrztu lub w umieszczaniu dzieci w domach prowadzonych przez siostry zakonne. Jak wspom ina Maria Kann, N a "Weronikę" m ożna było za w sze liczyć, je ś li trzeba było zdobyć dla kogoś

p ie n ią d ze c z y ubrania. K ierow ała bowiem konspiracyjną kom órką zw an ą popularnie: O c h r o n k ą albo W y d z i a ł e m z d y c h u l c ó w , czyli ludzi wynędzniałych, g ło d ­ nych, potrzebu jących natychm iastow ego ratunku. D o niej biegałam , kiedy p o trzeb n a była p o m o c żydow skim dzieciom [...].

N iełatw o było zn aleźć kryjów kę dla m ałych uciekinierów z getta, zw ła szc za je ś li rysy dziecka zdradzały je g o pochodzenie.

(18)

Kiedyś, nie wiem już, jakim sposobem, trafiła d o "Weroniki" m ała dziew czyn ka o drobno kręconych w łosach i ostrym semickim nosie. B iegałyśm y p o m ieście w lokąc ją za sobą i tru ­ chlejąc, kiedy kto na nią spojrzał. W szędzie odm aw iano przytułku. W reszcie w ylądow ałyśm y we trójkę na Chłodnej, u p rzy ja ció ł p a n i Zofii. P ani domu na w idok m alej żachnęła się i prosiła, żebyśm y ją czym p rę d zej zabierały, bo w łaśnie m a p rzy jec h a ć znajomy, któremu t a k i e g o dziecka p okazać nie sposób. Siedziałyśm y sam e w kuchni, rozm yślając pon u ro o tym, że trzeba zn ów w yjść na ulicę i znów ch odzić o d domu do domu.

G dyby tak porozu m ieć się z jakim ś D om em D ziecka albo klasztorem - głośn o rozw ażała pan i Zofia. - N a pew n o znalazłabym kogoś zacnego, kto zająłby się m ałą: A tak...

N araz rozjaśniła się

- Ju ż wiem - szepnęła poch ylając się do mnie - w iejem y stąd, a ju tro zabierzem y małą. - Jak to ? A pan i S. ?

- P rzecież nie wyrzuci je j na ulicę!

S kradając się na palcach p o cichutku w yszlyśm y na kuchenne schody, a potem ju ż z p o ­ śpiechem wymknęłyśmy się na ulicę. D ziew czyn ka nawet nie spojrzała na nas. S iedziała na stołeczku ze wzrokiem utkwionym w podłodze.

N azaju trz z zachowaniem wszelkich ostrożności p rzew iezion o dziew czyn kę do je d n e g o z D om ów D ziecka, g dzie na nią oczekiwała, wyszukana przez panią Zofię, z a c n a o s o b a .

W ja k iś czas potem m ałą zaopatrzono w fa łszyw e dokumenty i była ja k o tako za b ezp ie­ czona, ja k o że kościół na Bielanach dostarczał nam praw dziw ych m etryk p o zm arłych d zie­ ciach sw ej p a r a f i.

O losach innej rodziny żydowskiej uratowanej z krakowskiego getta opowiedziała mi Maria Łopuszańska, córka Janiny Jęlkiewiczowcj, spokrewnionej z rodziną profesora Józefa Birkenmajera, bliskiej współpracownicy Zofii Kossak:

J ętkiew iczow ie m ieszkali w ów czas p rzy ul. Twardej 11. W ich mieszkaniu b a rd zo często odbyw ały się kom plety gimnazjalne, szkolenia podchorążów ki, przech ow yw an o bibułę. P ani Zofia m iała tego św iadom ość i starała się nie w ykorzystyw ać tego lokalu do innych celów. Jednak w 1942 p o p ro siła ich o udzielenie schronienia dla uciekinierów z krakow skiego g e t­ ta. Chodziło o rodzinę Feldmanów.

C zęść Ż ydów (10 rodzin) schroniła się na terenie getta, ukryw ając się w piw nicy. M ężczyźni p o prostu zam urow ali ich. B yła tam R óża Feldman z dw iem a córkam i E w ą i Jan ­ ką (znam ich p óźn iejsze imiona). Warunki były straszne. Jedn a z m atek zasłoniła usta dziec­ ku aby nie p ła k a ło i okazało się, że niechcący j e udusiła. Zam urow ani byli p r z e z kilka dni. Tuż p r z e d wyw ózką m ężczyzn z g etta pan Feldman (którego leż w yw ieziono) odm u row ał ich. Pani Róża w raz z córkam i ukryły się w ubikacji na podw órzu. B yło b ardzo zimno. E w a z matką p r z e z całą noc trzym ały obluzowane drzw i (żeby w yglądało to tak, że nikogo tam nie ma), a najm łodszej Jan eczce kazały ukucnąć. Rano posta n o w iły w yjść stam tąd. Trafiły na kordon Wehrmachtu. Pani Róża p o d eszła do jed n eg o z nich i podsu n ęła mu dw ie g a rście b i­ żuterii i złotych zębów . I przeszły. W yszły z getta.

W K rakow ie p o szły d o dozorcy domu, gdzie p r z e d wojną m ieszkali rodzice p a n i R óży Z w anzigerow ie. D w a j synow ie dozorcy byli czynni w konspiracji. Zbiegom p o zw o lo n o się wykąpać, udzielono noclegu. D zięki kontaktom rodziny dozorcy trafiono na łączniczkę p an i

Cytaty

Powiązane dokumenty

Najpierw był w ubraniu, potem ktoś go rozebrał, widocznie ubranie mu się przydało. Data i miejsce nagrania 2009-03-19,

Słowa kluczowe Puławy, II wojna światowa, Brześć, wybuch II wojny światowej, praca w Instytucie, powrót do Puław.. Wybuch II

[Kiedy] mama poszła na targ to taka pani Nudelmanowa, która miała bardzo piękny sklepik, zawsze się tam kupowało materiały, do mamusi kiwała z bramy: „Proszę panią, niech pani

Musiałyśmy się ukrywać po różnych oborach, stodołach, strychach, po piwnicach, jak była krwawa środa, to tylu ludzi pomordowali niewinnych. Widziałam jak jechali na tych

Szłam [do nich] z kilometr, przez rzekę, przez łąkę, później taki wąwóz był, i później taki górzysty teren, taki bardzo, takie góry takie jakieś i przy jednej tej górze

Tak zapamiętałam wojnę, że [gdy] leciały samoloty, to była taka trwoga między ludźmi i mama ubierała nas w zielone ubrania, mnie w taką zieloną, jakąś taką

Zmienna losowa Y ma rozkład jednostajny na pewnym odcinku, przy czym jej wartość oczekiwana wynosi 5, a wariancja wynosi 25 3.. Zmienne

Tutaj w Goraju [Armia Czerwona] jak była to się nie odnosili do Polaków źle, ale mój małżonek mówi, że jak byli w Izbicy, jak był na wojnie, to kazał pójść oficer do sklepu