• Nie Znaleziono Wyników

„modne kierunki", ja k je nazwrałem kie­

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "„modne kierunki", ja k je nazwrałem kie­"

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

JMŁ 4 8 (1 5 8 6 ). Warszawa, dnia 27 października 1912 r. T om X X X I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA TA".

W Warszawie: ro c z n ie r b . 8, kwaV talnie r b . 2.

Z przesyłką pocztową ro czn ie rb. 10, p ó łr. rb. 5.

PRENUMEROWAĆ MOŻNA:

W R e d ak cy i „ W sz e c h ś w ia ta " i w e w sz y stk ic h k się g a r­

n ia c h w k ra ju i za g ran icą.

R e d a k to r „W szech św iata'* p rz y jm u je ze sp raw am i re d a k c y jn e m i c o d z ie n n ie o d g o d z in y 6 d o 8 w ieczo rem w lo k a lu re d a k c y i.

A d r es R ed a k cy i: W S P Ó L N A Jsfe. 37. T elefon u 83-14.

O M E T A P L A Z Y I T K A N E K Z W I E R Z Ę C Y C H .

W dociekaniach naukowych — ja k w życiu codziennem — panują często

„modne kierunki", ja k je nazwrałem kie­

dyś w jednem ze swych pism ulotnych x).

Ma to dobre i złe strony; dobre — bo im więcej badaczów zwróci się ku jednej dziedzinie zagadnień naukowych, tem rychlej i tem snadniej zostaną one w y­

świetlone, złe — bo tu rodzi się nieje­

dnokrotnie jednostronność, a ta często szkodzi dociekaniom umiejętnym i prze­

szkadza nieraz ogarnięciu całości danej nauki. W dziejach nauk biologicznych możnaby przytoczyć liczne bardzo przy­

kłady takich modnych kierunków badań, którym hołdowały całe nieraz pokolenia uczonych. Tu należały np. w połowie ubiegłego wieku dociekania nad budową lub rozwojem tkanek łącznych, któremi zająć się musiał każdy ówczesny szanu­

*) M yśl. K się g a zbiorow a, w y d a n a staran iem O gniw a. W a rsza w a , 1904. M odne k ie ru n k i badań n au k o w y c h , s tr. 374—378.

ją c y się anatom, później—prace nad ka- ryokinezą, nad zapłodnieniem, nad budo­

wą komórki nerwowej, w nowszych cza­

sach—nad mechaniką rozwojową, sztucz- nem dzieworództwem, regeneracyą, trans- plantacyą, nad „mendlowaniem“ lub krzy­

żowaniem wogóle i t. p. Te modne kie­

runki badań mają swą przyczynę w mo­

mentach n atu ry ogólniejszej, są przyro­

dzonym wynikiem biegu nauki; szcze­

gólniejsze zainteresowanie pewnemi pro­

blematami narzuca się często całemu po­

koleniu badaczów z niezłomną siłą ko­

nieczności. Ale są jeszcze w pewnej mierze i inne przyczyny modystyki w n a ­ uce, podobne do hołdowania modzie w ży­

ciu codziennem. Ich podstawą je st am- bicya osobista badaczów, pragnących za­

ją ć się czemś bardzo aktualnem, żywo w danej chwili obchodzącem ogół uczo­

nych. Młodzi zwłaszcza adepci nauki lu­

bią bardzo takie modne pytania, bo te szczególniej pobudzają ich ambicyę, ale co gorsza, tacy pracownicy, olśnieni no­

wością zagadnień, sądzą nieraz mylnie, że te modne kierunki są ważniejsze od innych, i że one to właśnie jedynie roz­

wiążą wszystkie problematy w danej

dziedzinie nauki. W rzeczywistości j e ­

(2)

724 WSZECHSWIAT M 43

dnak, ja k nas poucza zresztą na każdym kroku historya wiedzy, nigdy jed n e za­

gadnienia naukowe nie mogą być poczy­

tane za ważniejsze od innych. Historya wiedzy poucza nas, że uczeni zwykle po­

wracają do tematów, które ich poprzed­

nicy uznali czy to za mniej doniosłe, czy to za zupełnie nieaktualne lub naw et za całkowicie wyczerpane; bo n au k a j e s t nieskończona w swych zadaniach, nie­

zgłębiona w swych celach i środkach.

Nietylko same kierunki badań bywają często szczególniej modne, ale i teo re­

tyczne dociekania nad różnemi proble­

m atami naukowemi znajd ują w niektó­

rych okresach dziejów wiedzy szczegól­

niej wielu rzeczników; pojaw iają się n ie­

raz w ciągu kilku lat liczne rozprawy teoretyczne o pewnych zagadnieniach, co je s t zresztą zupełnie zrozumiałe, albo­

wiem chodzi tu częstokroć o ścieranie się odmiennych zdań różnych pisarzy, o dyskusyę, w której głos zabierają licz­

ni pracownicy na polu literatu ry nauko­

wej. Do takich modnych pytań należy np. sprawa mechanizmu i witalizmu w biologii, w ostatnich zwłaszcza kilku latach bardzo aktualna J) i wielokrotnie rozpatrywana, albo pytanie o dziedzicz­

ności zmian n a b y ty ch 2).

*) N ie m ogę się p o w strz y m a ć , a b y p rz y tej sposobności n ie dać sp ro sto w a n ia n a d e r m y ln ie p rz e d sta w io n y c h przez p. W . R o szk o w sk ie g o p e ­ w n y c h p o g lą d ó w m oich w sp ra w o z d a n iu z dzieła_

m ego „E m b ry o lo g ia o g ó ln a “ w Na 31 b . r W s z e c h św ia ta . S p ra w o z d a w c a m ia n o w icie u siłu je z a lic zy ć m ię do w ita lis tó w n a te j p o d sta w ie , że w e w stę p ie do k sią żk i w sp o m n ia n ej zw ró ciłem u w a g ę c z y te ln ik a na doniosłość m o rfo lo g ii w n a ­ u k ac h b iologicznych, oraz, że w y ra z iłe m się, iż b ad a n ie sa m y ch p ro ce só w c h e m ic z n y c h i z ja w isk n a tu r y czy sto fizycznej w u s tr o ja c h j e s t n ie w y ­ sta rc z a ją c e do zro z u m ien ia z a g a d k i ży c ia , albo­

w iem k a ż d y tw ó r ż y ją c y p o sia d a n a d to o rg an i.

zacyę, k tó re j b ra k ano rg an izm o m . A le rze cz ch y b a zrozum iała, że m ia łe m p rz y te m n a m yśli, i ż w u s tro ju , w śc isły m z w ią z k u z je g o o rgani- zacyą, zach o d zą lic zn e ta k ie k o m b in a c y e p rz e ja ­ w ó w ch e m ic zn y c h i fiz y c z n y c h , ja k ic h nie n a ­ p o ty k a m y w b ez u stro ja c h .

2) P o n ie w a ż w k sią żc e m ójej „E m b ry o lo g ia ogólna" szczegółow iej ro z p a tru ję te n p ro b le m a t dzisiejszej biologii, zn ó w m uszę, p rz y sp osobno­

ści, sp ro sto w a ć p e w n ą n ie w ła śc iw ą u w a g ę p. W .

Otóż do bardzo dziś w modzie będą­

cych zagadnień biologicznych należą wszystkie sprawy, odnoszące się do re- generacyi czyli odradzania się w świecie zwierzęcym, tak, że pojawiają się naw et ogólne dzieła i podręczniki, traktujące o tej dziedzinie badań, np. słynne dzieło

„R egeneration“ H. T. Morgana (w prze­

kładzie niemieckim Moszkowskiego 1907), cały tom 2-gi w podręczniku zoologii eksperymentalnej H. Przibram a (1909), osobny tom (niebawem wyjść mający) w słynnym „Leh rb u ch u “ embryologii po­

równawczej Korschelta i Heidera i t. d.

Corocznie także w znakomicie redago­

w anych „Ergebnisse der Anatomie und Entwicklungsgeschichte" Merkela i Bon- n eta stały a bardzo obszerny rozdział poświęcony je s t pracom bieżącym z dzie­

dziny nauki o regeneracyi, czyli w yraża­

jąc się ogólniej, restytucyi, w klasycz- nem opracowaniu D. B arfurtha. W dzie­

dzinie tej nagromadzono ogromną liczbę nowych, nieznanych dotąd punktów, w y ­ głoszono wielką ilość ogólnych zapatry­

wań, interesujących teoryj i hypotez, sło­

wem stworzono cały system nauki o r e ­ stytucyi. Do najciekawszych może n a ­ leżą zagadnienia, dotyczące tego, o ile m aterya żywa, odradzając się, czyli od­

tw arzając części, które utraciła, r e s ty tu ­ uje się zawsze w sposób ściśle określo­

ny, pierwotny, o ile zaś może utworzyć coś różnego, odmiennego od stanu pie r­

wotnego, a jeśli tak, to ja k ie są tego

R o szk o w sk ie g o w e w sp o m n ia n em sp raw o zd an iu ex re dziedziczności cech n ab y w a n y c h . P a n R o ­ szk o w sk i c z y n i m i z a rz u t, że zu p e łn ie p o w in ie ­ nem b y ł pom inąć b ad a n ia S chiibelera n ad w p ły ­ w em k lim a tu na okres w e g e ta c y jn y zbóż, p o n ie ­ w aż N ielsso n - E h le u c z y n ił p ew n e z a rz u ty do ­ św iadczeniom S chiibelera. W y g lą d a w ięc na to, ja k o b y b a d a n ia N ielsso n a - E h le b y ły m i n ie zn a­

ne. T ym czasem sp raw o zd a w ca ch y b a w edział o tem , że p rz y to c z y łe m te z a rz u ty N ielsso n a - E h le , a w ied z ie ć o te m m usiał, bo n a w e t błędnie p o d ał n azw isk o te g o b adacza (N ielssen - Bodnę) z te k s tu k sią żk i m o jej, nie z a u w a ż y w sz y w er­

r a ta c h sp ro sto w an ia. T ak sam o n ajzu p e łn ie j b e z ­ p o d sta w n ą i b a ła m u tn ą je s t o g ó ln ik o w a u w a g a p. E o szk o w sk ieg o co do m u ta c y i, co w y k az ać z a m ie rz am szczegółow iej w je d n e j z p rac w e W szech św iecie.

(3)

M 43 WSZECHŚWIAT 725

czynniki? P y tan ie to, rzecz prosta, w ią­

że się najściślej z zagadnieniami dziedzi­

czności, z problematem, o ile regeneru­

ją cy ustrój odtworzyć może tylko to, co j e s t mu dziedzicznie właściwe, co sam po przodkach odziedziczył, czy też je st zdolny do produkcyi czegoś nowego, ró­

żnego, lub przynajmniej — do wytw arza­

nia brakujących części w sposób zupeł­

nie różny od tego, w jaki części te po­

w stają w warunkach normalnych, w zwy­

kłym przebiegu rozwoju embryonalnego.

A skoro już zaznaczyliśmy, że zagad­

nienia te są niezmiernie interesujące i ważne, to musimy dodać, że naczelne miejsce zajmuje tu pytanie, czy elemen­

ta rn e składniki narządów, t. j. tkanki są zdolne w procesach regeneracyjnych do w ytwarzania tka n ek tylko sobie podob­

nych, czy też do produkowania także tk an ek zupełnie różnorodnych, t. j. t a ­ kich, jakie nigdy nie tworzą się z nich

w zwykłych warunkach. Wkraczamy tu w dziedzinę tak zw. metaplazyi x) tk a ­ nek, czyli zdolności ich do przekształca­

nia się, przechodzenia jednych ich rodza­

jów w inne, a dziedzina ta w wysokim stopniu je s t interesująca i ważna nietyl- ko dla zoologa, anatoma, embryologa, lecz w równej mierze i dla patologa.

Przedew szystkiem musimy odróżnić kilka pojęć, a mianowicie pojęcie embryo- nalnej metaplazyi (lub metabolizmu) tk a ­ nek oraz po]ęcie ich mechaniczno - roz­

wojowej potencyi metaplastycznej. Że pewne tkanki mogą się przekształcać w innego rodzaju tkanki, to rzecz po­

wszechnie znana, o ile bierzemy pod uwagę rozwój embryonalny lub pozarod- kowy, przebiegające w w arunkach zwy­

kłych, normalnych. Wiadomo, że zaro­

dek przedstaw ia we wczesnem stadyum rozwojowem tak z w. blastulę, pęcherzyk kulisty, którego ścianka składa się z war­

!) O przedm iocie ty m u k az ała się rzecz m oja w „V o rtrS g e u n d A u fsa tz e uber E n tw ic k lu n g s- m echanik d er O rganism en, h e ra u sg e g e b e u von W ilh elm J lo u x “, a m ian o w icie ze sz y t o sta tn i (X V II) p. t. „D ie en tw ic k lu n g sm e c h a n isc h - me- ta p la s tisc h e n P o te n z e n d e r tie risc h e n G ew ebe, von J ó z e f N usbaum ". L ip sk , 1912 r. W. E n g el- m ann.

stw y komórek, najczęściej postaci w al­

cowatej, tworzących typową tkankę n a ­ błonkową (embryonalny nabłonek walco­

waty, często orzęsiony). Z kolei, ja k wiadomo, zarodek ten przekształca się w dwuwarstwowy, zwany gastrulą, któ­

rego obie w arstw y ciała utworzone są również z tkanki nabłonkowej. Otóż już w tem wczesnem stadyum rozwoju, tak z nabłonka blastuli, jako też z nabłonka obu warstw (zewnętrznej i wewnętrznej) gastruli odryw ają się u wielu zwierząt liczne pojedyńcze komórki, przenikające pomiędzy w arstw y nabłonkowe, albo też do jam y (tak zw. prajam y ciała), o gran i­

czonej przez ściankę pęcherzyka blastuli, tworząc tu luźną tkankę, zwaną mezen- chymą. Tkanka ta w ytw arza się także z w arstw y nabłonkowej środkowej (me- zodermy), która występuje niebawem po­

między zewnętrzną (ektodermą) a we­

w nętrzną (entodermą). A więc mamy tu przykład przekształcenia się tk ank i na­

błonkowej (epithelium) w mezenchyma- tyczną, składającą się z komórek lu­

źnych, opatrzonych zwykle wyrostkami plazmatycznemi, prostemi lub rozgałęzio­

nemu Z tej tk an k i mezenchymatycznej powstają z kolei inne znów rodzaje tk a ­ nek, np. włóknista tkanka łączna, tkanka chrząstna lub kostna, gdy tymczasem z nabłonków embryonalnych tworzą się nietylko różnorodne ostatecznie tk a n k i nabłonkowe ustroju, lecz także tk a n k a nerwowa lub mięśniowa. Zawiązek rdze­

nia pacierzowego lub mózgu, które to narządy, ja k wiemy, składają się w u stro ­ ju dorosłym z tkanki nerwowej, zbudo­

wany je st we wczesnej fazie rozwoju z tkanki nabłonkowej. Widzimy zatem, że w rozwoju zarodkowym wciąż zacho­

dzi różnicowanie się tk anek prostszych na bardziej złożone, przekształcanie się zatem tkanek, które nazwać możemy embryonalną ich metaplazyą.

Wszelako, gdy ustrój dosięgnął pewne­

go stan u rozwojowego, w którym są już w nim sformowane wszystkie rodzaje tkanek, a z tych zbudowane narządy, ustaje stopniowo właściwy rozwój, a za­

czyna się ju ż tylko wzrost tego, co je st

utworzone. Od tej chwili ustaje metapla-

(4)

726 WSZECHSWIAT <Nś 43

zya tkanek, a każda z nich, będąc już zróżnicowaną w pew nym tylko kierunku, przystosowaną do pewnych tylko, ściśle określonych czynności, w ytw arzać może elementy tej tkanki, ja k ą ona sama s t a ­ nowi. Więc np. włókna mięsne mogą w ytwarzać nowe włókna mięsne, co w a­

runkuje rozrost mięśni, w tkance nerwo­

wej mózgu i rdzenia w okresie ich wzro­

stu, np. u płodu w późnem stad yu m roz­

woju, lub u dziecka, komórki nerwowe, mnożąc się, w ytw arzają nowe znów ko­

mórki nerwowe, co w aru n ku je rozrost ty c h narządów.

W miarę zatem rozwoju zarodka zm niej­

sza się coraz bardziej zdolność metapla- zmatyczna tkanek i wreszcie w u stro ju dorosłym je s t ju ż ona bardzo mała, a dla większości tk a n ek równa zeru. W szela­

ko niektóre tk a n k i u stro ju zachowują moc, czyli potencyę do metaplazyi b a r ­ dzo silnej pod wpływem pewnych pod­

niet. Moc ta je s t ja k b y w danych tk a n ­ kach drzemiąca, utajona, ale w pewnych warunkach, w obecności pewnych, j a k rzekliśmy, podniet, potencya ta zostaje, że ta k powiemy, zrealizowana, a k ty w o ­ wana i tk a n k i te zaczynają wytw arzać zupełnie inne, przekształcać się w sposób gwałtowny, będący poza kresem możli­

wości przemian em bryonalnych, w zw y­

kłym biegu rozwoju. Pow iadam y wów­

czas, że tkanki te posiadają u k r y tą po­

tencyę mechaniczno-rozwojową *) do m e­

taplazyi. Otóż w te m jed y n ie znaczeniu będziemy używali w dalszym ciągu szki­

J) D rie sc h w y ra z iłb y się, że m a ją one p o ­ te n c y ę p ro s p e k ty w n ą do m e ta p la z y i. A u to r te n w p ro w a d z ił w e m b ry o lo g ii d o św ia d cz aln e j p o ję ­ cie zn aczen ia p r o s p e k ty w n e g o oraz m ocy, c z y li p o te n c y i p ro sp e k ty w n e j dla. p ro d u k tó w p o d ziału j a j a cz y li b la sto m e r lu b lis tk ó w za ro d k o w y c h .

A

m ia n o w icie zn aczen ie p ro s p e k ty w n e dan ej b la sto m e ry lu b n a w e t d an e j części j a j a to r o la tw ó rc z a , ja k ą u ja w n ia ją one w z w y k ły m b ie g u ro z w o ju em b ry o n a ln e g o , p o te n c y a zaś p ro s p e k ­ ty w n a to dalek o sz ersza ro la tw ó rc z a , j a k ą s p e ł­

nić one m o g ą w p e w n y c h w a ru n k a c h , w raz ie za k łó c en ia n o rm aln eg o p rz e b ie g u ro z w o ju , a p rze - d e w sz y stk ie m po u su n ię c iu sz tu c z n e m p e w n y c h in n y c h b la sto m e r lu b p e w n y c h in n y c h części jaja.

cu niniejszego wyrazu metaplazya lub metabolizm tkanek.

Jeden z najwybitniejszych znawców sprawy metaplazyi tkanek, prof. Jan Orth, w rozprawie z r. 1910 (Archiwum Yircliowa do anatomii patologicznej i t. d.

tom CC) dochodzi do wniosku, że w

„metaplazyi właściwej “, czyli pojętej w znaczeniu powyższem, może być wo­

góle mowa tylko o trzech następujących ewentualnościach: 1) o przechodzeniu n a ­ błonka w tk ank ę łączną lub odwrotnie, 2) o przechodzeniu jednych rodzajów tk ank i nabłonkowej w inne, 3) o prze­

chodzeniu jed ny ch rodzajów tk an k i łącz­

nej w inne. Otóż, co dotyczę pierwszej ewentualności, to Orth twierdzi, że wo­

bec dzisiejszego stanu naszych wiado­

mości należy j ą odrzucić, jakkolwiek za czasów Yirchowa przyjmowano w n ie ­ których utworach patologicznych możli­

wość tego rodzaju metaplazyi. D zisiej­

sza anatomia patologiczna nie zna ani jednego przykładu ściśle stwierdzonej metaplazyi nabłonków w tkan k i łączne, a tem mniej jeszcze metaplazyi odw rot­

nej. Wszelako, j a k niżej zobaczymy, to uogólnienie ze strony Ortha je s t zbyt śmiałe i z faktycznym stanem rzeczy niezgodne. Stanowisko Ortha można j e ­ dnak usprawiedliwić tem, że opiera się on wyłącznie na danych, które dotyczą człowieka i kręgowców wyższych. B a­

dania porównawcze nad niższemi zwie­

rzętami prowadzą nas je d n a k do innych zupełnie wniosków, ja k to niżej zoba­

czymy.

Co do drugiej ewentualności, to znane są liczne przykłady przechodzenia jed n y ch rodzajów tk a n k i nabłonkowej w inne.

Tak np. u psów lub królików w m iej­

scach, skąd wycięto kawałki błony ślu­

zowej z nabłonkiem walcowatym, rozwi­

nął się po zarośnięciu rany typowy n a ­ błonek wielowarstwowy (Orth). Co do trzeciej wreszcie możliwości, przytoczyć można znane powszechnie fakty, doty­

czące przekształcania się tkanki łącznej włóknistej w chrząstkę lub kość i od­

wrotne przejawy metaplastyczne, znane w dzisiejszej patologii. Interesujący przy­

kład, zauważony i opisany bliżej przez

(5)

JVe 43 WSZECHSWIAT 727

J a n a Kinela *) w pracowni lwowskiego in s ty tu tu zoologicznego, dotyczę powsta­

wania tkanki kostnej z tkanki łącznej włóknistej w czaszce gołębi, którym wy- trepanowywano kawałki kości czaszko­

wych. Oto, zdawałoby się, sądząc z w y­

powiedzianych przez Ortha poglądów, do czego sprowadzają się wszystkie możli­

wości przekształcania się tk an ek w ustro­

j u dorosłym. Metaplazya tkanek ograni­

czałaby się, wobec tego, do metabolizmu nabłonków w obrębie tk an k i nabłonko­

wej i do metabolizmu pewnych rodzajów tkanek łącznych, nieprzekraczającego mo­

żliwości embryonalnych, albowiem i w roz­

woju zarodkowym, ja k wiadomo, tkanki łączne ulegają przekształceniom meta- plazmatycznym, np. rozwój tkanki kost­

nej z włóknistej tkanki łącznej lub ko­

ści z chrząstki. Za przykładem Ortha i inni biologowie na tem są stanowisku ze względu na granice metaplazyi. Alfred Fischel w ostatniej rozprawie swojej 2) wypowiada też zdanie następujące: „Ści­

słe rozważanie wszelkich stosunków pro­

wadzi nas zawsze do wniosku, że przez metaplazyę nigdy nie może być stworzo­

ne coś zupełnie obcego danej tkance, lecz że tu taj zachodzi rodzaj różnicowa­

nia się, pozostającego w granicach mo­

żliwości różnicowania pierwotnego ma- teryału ontogenetycznego danej tkanki.

Z tych możliwości dyferencyacyi bywa w w arunkach normalnych tylko jedna lub druga aktywowana, potencyalnie j e ­ dnak i inne zaw arte są w danej tkance, jakkolw iek ujaw niają się tylko w szcze­

gólnych okolicznościach".

Zobaczymy jednak, że poglądy te nie w ytrzym ują krytyki, gdy staniemy na szerszym, porównawczo - biologicznym gruncie. Przekonamy się, że istnieje w świecie zwierzęcym metaplazya t k a ­ nek, daleko wybiegająca poza możliwo­

ści embryonalne.

r) K się g a p a m ią tk o w a k u uczczeniu 30-lecia p ra c y n au k o w ej J ó z e fa N usbaum a. L w ó w , 1911.

2) A. F isch e l. D ie B e d e u tu n g d er en tw ic k - lu n g sm ec h an isc lie n F o rsc h u n g fu r die E in b ry o - lo g ie un d P a th o lo g ie u sw . Y o rtra g e u. A uf^atze, h erau sg . v o n W ilh elm R oux, Z e sz y t X V I, 1912,

Podam kilka przykładów, stw ierdzają­

cych, że możliwa j e s t metaplazya n astę­

pujących tkanek: 1) tkanki mięsnej, i to n aw et poprzecznie prążkowanej, z n a ­ błonka; 2) tkanki łącznej z nabłonka — w obu razach z nabłonka, będącego pro­

d uktem zewnętrznego listka zarodkowe­

go; 3) tkanki mięsnej z tkanki łącznej miąższowej; 4) tkanki nerwowej z n a ­ błonka; i co najciekawsze 5) tkanki n a ­ błonkowej z tkanki łącznej miąższowej (parenchymatycznej).

Co do powstawania tkanki mięsnej po­

przecznie prążkowanej z nabłonka, to znamy w tej dziedzinie prace J. Osta, ucznia Korschelta, d-ra V. Jandy, Małgo­

rzaty A. Reed, E. V. Emmela nad rege- neracyą czułków lub odnóży u różnych skorupiaków J). Wszyscy ci badacze zgo­

dnie wykazali, że w regenerującem od­

nóżu, po zamknięciu się rany przez na­

błonek skóry (zwany tu hypodermą), w nabłonku tym rozpoczyna się na wiel­

ką skalę rozmnażanie się komórek i oto liczne z tych komórek nabłonkowych przenikają wgłąb pod skórę, tu się wy-, dłużają, przybierają postać włókien, otrzy­

mują prążki poprzeczne i w ten sposób przekształcają się we włókna mięsne po­

przecznie prążkowane. Mamy więc tu piękny i przekonyw ający dowód silnej metaplazyi tkan k i nabłonkowej, a jeśli zważymy, że nabłonek skóry powstaję z listka zarodkowego zewnętrznego, z k tó ­ rego u skorupiaków nigdy się mięśnie nie tworzą, są tu one bowiem zawsze w y­

tworem listka środkowego (mezodermy), jeśli na to, powtarzam, zwrócimy uw a­

gę, przyznamy, że ten rodzaj metaplazyi wybiega daleko poza możliwość embryo- nalną.

Albo inny przykład. Gdy u pierście­

nicy 3) odetniemy w tyle pewną liczbę

*) L ite ra tu r ę p odaję w e w spom nianej ro z­

p ra w ie „D ie en tw ick lu n g sm ec łia n isch - m etap la- stisc h e n P o te n z e n d e r tie risc h e n G ew ebe" (str.

17, 18).

2) J . N usbaum . V erg le ieh e n d e R e g e n e ra tio n s- stu d ien . Z eitsch r. f. W iss. Zoologie. T. L X X IX , 1905. W e ite re R e g e n e ra tio n sstu d ie n . Ibidem . T.

L X X X IX , 1908.

(6)

728

WSZECHSWIAT

.Na 43

segmentów ciała, robak zaczyna re g e n e ­ rować i oto tworzy się odcinek odbyto­

wy, a na przedniej jeg o granicy w y stę ­ puje w nowopowstałej skórze miejsce, w którem odbywa się na wielką skalę rozmnażanie się komórek (ektodermy).

Te komórki nabłonkowe, które nazwać możemy neocytami (czyli nowopowstają- cemi), przenikają wgłąb regeneratu, j a ­ ko soczyste, kuliste elementy, bardzo po­

dobne z wejrzenia do komórek e m b r i o ­ nalnych i różnicują się w części na ko­

mórki mięsne (włókna mięsne) r e g e n e ­ ratu, w części na komórki łącznotkanko- we. Tu zatem widzimy, że z tk a n k i na­

błonkowej, t. j. z młodego n abłonka skó­

ry w ytw arza się w dorosłym u stroju pierścienicy tk a n k a mięsna i łączna, m ia­

nowicie pod wpływem pewnych szczegól­

nych podniet, związanych ze zranieniem i z całym wogóle procesem odradzania.

Z nabłonka skóry reg en e ra tu powstaje również tk a n k a nerw ow a u robaków, co zwłaszcza pięknie można obserwować u pierścienic !) Jeżeli np. usuniem y u pierścienicy pew ną liczbę odcinków przednich, powstanie na przednim końcu ciała, po zamknięciu się rany, zgrubienie nabłonkowe, którego komórki p rz e k s z ta ł­

cają się w komórki zwojowe nowotwo- rzącego się mózgu (zwojów mózgowych).

Do najciekawszych wszakże przykła­

dów metaplazyi tkan ek należy przemia- ńa tkanki łącznej w nabłonek, wysoce interesująca z tego względu, że w roz­

woju em bryonalnym u żadnych zwierząt nie je s t znany fakt podobnego rodzaju metaplazyi.

Na podstawie olbrzymiego m atery ału (kilkaset regeneratów ) udało się 8) z naj-

') J . N usbaum . P ra c e p o w y ższe oraz „ S tu ­ d y a n ad re g e n e ra c y ą “. P o ls k ie A rc h iw u m n au k biolog, i le k arsk ic h . L w ó w . Tom I i I I , 1901, 1904.

2) N u sb au m J . i O x n er M. ,,S tu d ie n iiber die E e g e n e ra tio n d e r N e m e rtin e n " . Część I —I I I . A rch. f. E n tw . Mech. d e r O rganism en. T. XXX, 1910, oraz „D ie E n ts te h u n g d e s g a n z e n D arm k a- nals aus W a n d erze lle n m e so d erm a len (Jrsprun- g e s bei d e r R e s titu tio n vo n L in e u s la c te u s. Zool.

Anz. 1911. O bszerna ro z p ra w a z w ie lu ta b lic a m i n ie b aw em u k aże się w d ru k u w A rchiy. f. E n tw . M ech. Rouxa.

większemi szczegółami wykazać ową me- taplazyę tkanki łącznej w nabłonek i to przewodu pokarmowego, a więc w nabło­

nek wysoce zróżnicowany i do szczegól­

nych czynności przystosowany; w ykaza­

no to u wstężnic, czyli nemertyn, m ia­

nowicie u gatunku Lineus lacteus (w czę­

ści także u L. ruber). U wstężnicy tej otwór u st znajduje się w znacznej odle­

głości w tyle poza mózgiem; można za­

tem łatwo odciąć przednią czyli głowową część ciała, zawierającą mózg i pewme narządy zmysłówr, a nadto miąższ łącz­

no - tkankowy, wypełniający wszystkie przestrzenie pomiędzy innemi narządam i ciała, zwłaszcza między mięśniami, n a ­ czyniami krwionośnemi a ja m ą ryjkow ą (rhynchocoeloma), lecz niezawierającą ani śladu przewodu pokarmowego, który mieści się w całości w odcinku tylnym.

I otóż w tym przednim, niezawierającym ani ust, ani przewodu pokarmowego od­

cinku ciała, w ciągu kilkunastu ju ż dni regeneruje się w zupełności nowy prze­

wód pokarmowy, otrzym ujący u sta i od­

byt. Okazuje się, że narząd ten odradza się z łącznotkankowego miąższu ciała, z którego rozwija się nabłonek walco­

w aty przewodu pokarmowego, w części orzęsiony, w części gruczołowry. Je s t to jeden z najciekawszych, a właściwie j e ­ dyny, dotąd bliżej poznany przykład po­

w staw ania tkanki nabłonkowej z tk a n ­ ki łącznej miąższu ciała. Niewchodząc w szczegóły tej interesującej metaplazyi, pokrótce tylko przedstawię jej przebieg.

Otóż tylne końce dwu głównych pni naczyniowych pęcherzowato się rozsze­

rzają i zlewają się z sobą w część nie­

parzystą w tyle regeneratu, w ytw arzając w ten sposób jam ę zewsząd zamkniętą, spoczywającą w miąższu ciała. Jam a ta powiększa się stopniowo coraz bardziej kosztem otaczającego miąższu, którego komórki rozluźniają się i tw arzą bardzo liczne, zupełnie wolne, okrągławe lub pełzakowate komórki, opatrzone zdolno­

ścią w ykonywania ruchów i dlatego n a­

zwane wędrującemi. W miarę, ja k owa jama się powiększa, wypełnia się ona coraz bardziej ogromną ilością tych ko­

mórek w ędrujących. Ostatnie ch ara k te­

(7)

JSla 43

WSZECHSWIAT

729

ryzują się tem, że w protoplazmie ich w ytwarzają się ziarnka barwnikowe w ilo­

ści olbrzymiej, tak, że jądro przechodzi ku jednem u z biegunów. Nadto komórki te m ają zdolność fagocytów, pochłaniają do wnętrza swej plazmy p ro d u k ty roz­

padających się włókien mięsnych oraz niektórych komórek gruczołowych skóry, trawiąc je drogą intracelularną (we­

wnątrz - komórkową). Gdy już ogromna ilość komórek w ędrujących wytworzyła znaczne skupienie, wówczas najbardziej obwodowo położone przybierają postać walcowatą i tworzą warstwę mniej lub więcej regularną, gdy tymczasem b a r ­ dziej ośrodkowo położone komórki zle­

wają się w części wzajemnie i tworzą gąbczastą ja k b y tkankę, bardzo obfitują­

cą w obszerne wodniczki; te komórki środkowe zostają stopniowo strawione i wessane przez obwodowe, które tworzą ostatecznie w arstw ę bardzo wysokiego, pięknego nabłonka, ograniczającego j a ­ mę — jamę pokarmową. Ten woreczko- w aty początkowo zawiązek przewodu po­

karmowego wydłuża się szybko, w mia­

rę wzrostu regeneratu i otrzymuje otwór ust i odbytu, różnicując się jeszcze uprzed­

nio na pewne oddziały, odpowiadające tymże u normalnego ustroju wstężnicy.

W ten sposób odbywa się metaplazya miąższowatej tkanki łącznej w nabłon­

kową. A rzecz interesująca, że w ty c h ­ że reg en eratach komórki wędrujące, po­

łożone zzewnątrz zawiązka przewodu po­

karmowego, przekształcają się także w ele­

menty (włókna) mięsne, które zastępują miejsce licznych, dawnych mięśni reg e­

neratu, ulegających rozpadowi. A więc widzimy, że z tkanki łącznej miąższu w ytw arza się tu także tk a n k a mięsna, przykład również bardzo uderzający wiel­

kiej potencyi metaplastycznej.

J ó z e f N u t b a u m -H ila ro w ic z .

R O O S E V E L T W PARKU Y E L L O W S T O N E .

W iek nasz stworzył pojęcie „zabytku p rzy ro d y 11, a Amerykanie byli pierwszy­

mi, którzy je na wielką skalę wprowa­

dzili do praktyki. Z prawdziwym żalem, prawie ze strachem, dzisiejszy człowiek kulturalny, o ile mu nie zbrakło już zm y­

słu i zrozumienia wzniosłej piękności wol­

nej n atu ry i ukochania jej tworów, uprzy­

tomnił sobie ja k bardzo właśnie te pię­

kności pod naciskiem bez wytchnienia naprzód dążącej kultury cierpią, ja k szyb­

ko giną we wszystko niwelującej teraź­

niejszości. Jeszcze w ostatniej chwili zastanawiano się nad tem, że prawidło­

wa kultura nie może istnieć bez n atu ra l­

nej piękności i harmonii kosmosu i że zażarta pogoń za zyskiem nie zadowala wyłącznie człowieka, lecz konieczny je st także w pewnych granicach powrót do przyrody, która jedynie może uzdrowić dzisiejszego znerwowanego człowieka.

W ten sposób ruch około zachowania po­

mników przyrody uzyskał przez sprzyja­

jące okoliczności silną podstawę i uczy­

nił wnet postępy pokaźne. Czcigodne ol­

brzymy leśne, rośliny rzadkie, dziwacz­

nie ukształtowane skały, wymierające zwierzęta—wszystko to podpadło pod po­

jęcie pomnika przyrody i miało być od­

tąd troskliwie chronione, rozumnie u strze­

żone przed wyniszczeniem całkowitem, o ile to tylko będzie w mocy człowieka.

U nas wprawdzie akcya w tym kierun­

ku znajduje się ledwie in statu nascen- di, ale praktyczni Amerykanie w yprze­

dzili Europę ta k wielkiem i donośnem dziełem, że pozostanie ono w dziejach ich jednym z czynów najsławniejszych.

Już w 1872 roku na kongresie cały młodo - wulkaniczny obszar Yellowstone na wschodnim stoku gór Skalistych (mię­

dzy 44 a 45° półn. szer.) uznano za „park publiczny, dla przyjemności i korzyści narodu" po wszystkie czasy przeznaczo­

ny. Niemniej ja k 13 000 fcm2 zajmuje ten park olbrzymi; liczne gejzery, wul­

k any błotniste i gorące źródła, g ig a n ty ­

(8)

780 WSZECHSWIAT JSTs 48

czne skały, góry olbrzymie, traw iaste ró ­ wniny i głębokie przepaści obejmuje w swych granicach; tu znalazły je d y n y przytułek ostatnie bawoły, k tó rych stada niegdyś tysiącami przebiegały prerye, tu pasą się bez przeszkody antylopy, je le ­ nie i daniele, bobry budują swe chaty, rzeki zamieszkują niezliczone ryby. S łu ­ żbę ochronną spełniają oddziały konnicy związkowej. Jak ostro przestrzega się tam praw ochrony, najlepszym tego do­

wodem okoliczność, że n aw et prezydent Roosevelt w czasie pobytu swego w p a r­

ku nie wystrzelił ani razu ze swej strzel­

by. W sympatycznej bowiem je g o ind y ­ widualności tkwi niemało tego, co s ta ­ nowi właściwość badacza przyrody. I to właśnie była przyczyna, że tak sławny Nemrod, ja k Roosevelt wyrzekł się przy­

jemności zapolowania, i poprzestał całko­

wicie na schw ytaniu kapeluszem rzad ­ kiego g a tu n k u myszy, którą darował n a ­ stępnie muzeum W ashingtonowskiemu.

Znakomity pisarz J. B urroughs tow arzy­

szył prezydentowi w wycieczce całej i zamknął wrażenia wspólne w niewielkiej książeczce, z której czerpiemy rzecz ni­

niejszą.

P ark Yellowstone znajduje się u g o rą­

cych źródeł Mamutowych, gdzie poraź pierwszy poznano przyrodę właściwą par­

kowi -p o tężn e, w ybuchające źródła z s łu ­ pami dymu i swoistemi wyziewami, k tó ­ re niemniej ja k wrąca i p aru jąca woda, tworzą obraz jak ich ś otchłani piekiel­

nych. Tu już mamy do czynienia o tyle z rzadszem powietrzem, że za n ajm n iej­

szym wysiłkiem stajem y bez tchu w pie r­

siach. Gorące źródła Mamutowe w y tw o ­ rzyły sobie same wały potężne, które wznoszą się tam n ad wioską na jednej stronie wzgórza, terasowato, ślimakowato i wężowato, przypominając pewnego ro ­ dzaju w ytw ór szklany, albo też rzadką rzeźbę z barwnego drogiego kamienia.

W ygląda to całkiem nieziemsko i chociaż

„Patelnia d y ab elsk a“, „Kałamarz" i „Pie­

czary sty g ijsk ie“ są niedaleko, to b a r ­ dziej przychodzą nam na myśl nie­

bieskie, niż podziemne regiony. W izya murów z ja sp isu i dachów z am etystu.

Na wierzchołek sam pięli się nasi dwaj

turyści poprzez zwały żwirowe i s tr u ­ mienie wody gorącej i podziwiali na szczycie błękitny, niezwykle czysty, ale kipiący wrzątek. Woda ta w piękności i czystości swej wyglądała również n ad­

ziemsko, ja k rzeźba olbrzymia, w którą została ujęta.

„Pieczary sty g ijsk ie“ leżą jeszcze w y ­ żej na górze a są to małe nisze w skale, albo otwory studzienne w ziemi u stóp wypełnione zabójczym bezwodnikiem wę­

glowym. W e wszystkich widzieli pióra ptaków. Prawdopodobnie w latyw ały one do wnętrza, celem zdobycia pokarmu j a ­ kiegoś albo znalezienia schroniska i nie wracały ju ż nigdy stamtąd. Widzieli tam zwłoki jaskółki purpurowej, leżącej na brzegu podobnego otworu; w etknięta do w nętrza pochodnia gasła w jednej chwili, ja k b y wrzucona do wody. Każda szczelina, każde wgłębienie je s t w mi­

niaturze Doliną Śmierci. Nieopodal s t a ­ nęli u małego jeziorka wrącego. U zi­

mnego końca jego pływała para kaczek dzikich. Skoro zbliżyli się do nich, skie­

rowały się w stronę wody cieplejszej.

Im dalej oddalały się, tem bardziej s t a ­ wało im się gorąco i widzieć można było ich w zrastający niepokój. Nagle n am y ­ śliły się, ja k b y z błagającym wzrokiem zwrróciły się do widzów, dając niejako do zrozumienia, że dalej już przedostać się nie mogą. Następnie uniosły się w po­

wietrze i znikły z drugiej strony wzgó­

rza. Gdyby przypłynęły do samego wrzątku, podróżni mieliby na obiad go­

towane kaczki dzikie.

Wieczorem przy ognisku obozowem prezydent opowiadał swemu towarzyszo­

wi spostrzeżenia, które poczynił w czasie samotnego krążenia po puszczy. Opo­

wiadał np. o ptaku jakimś, którego wi­

dział i słyszał, ale który był zupełnie nieznany. Na podstawie opisu jego B ur­

roughs wyraził przypuszczenie, że był to „pustelnik*1 — gatunek, który i on chciałby oglądać i słyszeć, tudzież po­

równać go ze znaną mu już odmianą za­

chodnio - indyjską. Na drugi dzień wy­

prawili się razem na miejsce, gdzie Roo-

sevelt spotkał się dzień przedtem z p t a ­

kiem i w net spostrzegli go na wierzchoł­

(9)

M 43 WSZECHSWIAT 731

ku cedru małego. Konno podążali czas długi za nim, stając pod drzewem każ- dem, na którem usadowił się śliczny śpie­

wak, bardzo niestety, płochliwy i żywy.

W rezultacie poznano go bliżej i nawret zdołano porównać wygląd jego i zwy­

czaje do krew niaka zachodnio - indyj­

skiego.

Na tej wycieczce zetknęli się ze świs­

takam i na skałach górskich. Przypad­

kiem natrafili także na płowe jelenie dzikie, które w zaroślach stały lub spo­

czywały. Czujnie wyciągnięte wielkie uszy były zawsze pierwszem, co naprzód w oczy wpadało. Zwierzęta kilkakrotnie pozwoliły zbliżyć się do siebie na me­

trów kilka, nieokazując żadnej obawy.

Łopaciaste rogi łosia leżały rozsypane w wielkiej ilości w tej części parku, a kilkakrotnie podróżni natrafiali także na szkielety łosiów, które śmiercią n a tu ­ ralną zginęły tu spokojnie.

Innym razem uwagę wycieczkowców zwrócił ciekawy głos, wychodzący z głę­

bi lasu szpilkowego. Przypominał on głos, ja k i wydaje chłopiec, dmący w szyj­

kę próżnej flaszki, a nieznany był całko­

wicie nikomu. Okoliczność, że w chwili nadsłuchiwania przeniósł się na inne miejsce, świadczyła dowodnie, iż je s t to stworzenie latające. Postanowiono po­

dejść je, spiesząc szybko do lasu, gdzie rzeczywiście zauważono ptaka na szczy­

cie sosny olbrzymiej. Burroughs naśla­

dował krzyk jego, na co ten odwrócił głowę do polujących nań; zanadto jednak wysoko siedział, by można było dokład­

niej go obejrzeć. Z pomocą lornetki w y­

jaśniło się, że była to sowa z g atunku pigmejów, nie o wiele większa od ptaka morskiego. Autor nasz powiada, że pre­

zydent tak był zadowolony, ja k b y udało mu się upolować ja k ąś większą zwierzy­

nę, ponieważ nie widział uigdy przedtem szczególnego tego ptaka.

Kanadyjskie sroki, albo „rabusie pol­

ni", ja k je często nazywają, odkryły wie­

czorem dnia tego obozowisko i ledwie kucharz począł wyrzucać odpadki żywno­

ści, rzuciły się na nie, unosząc ze sobą, by je skryć między gałęziami sosen. Przy- tem zbliżały się na 3 - 5 m, nieokazu­

jąc zbytniego strachu, właściwego zresz­

tą wszystkim innym z ich gatunku.

Kiedy dnia następnego towarzystwo całe jechało w dół doliny w stronę wo­

dospadów Tawern, wyskoczyło nagle w oddaleniu kilkuset metrówr stado stu lub więcej łosiów. W stronę ich rzucił się na koniu prezydent, przywołując do siebie Burroughsa; po jakim ś czasie uda­

ło się im tak je zapędzić na wierzchołek góry, że, niemając gdzie dalej uciekać, stanęły tam w całem okazałem swem stadzie, z głowami zwrróconemi do prze­

śladowców i z językami, zwisającemi od zmęczenia. Prezydent śmiał się ja k mło­

dzieniaszek. Widowisko przedstawiało dlań wartość niemałą. Będąc tak blisko ślicznych tych stworzeń, nie omieszkano dobrze je obejrzeć, poczem uwolniono od oblężenia. W okolicy tej narachowano w promieniu oka wogóle jakich 3 000 łosi. Kiedy Burroughs opowiadał o tem później na zgromadzeniu wodzów in d yj­

skich, nie chcieli w to wierzyć, powąt­

piewając w możność tego.

Na nowem obozowisku zwróciło uwagę podróżnych stado owiec górskich na t r a ­ wą porosłej płaszczyznie, ujętej w mur ze skał bazaltowych. Oddalone były na odległość dobrego strzału, a!e nie oba­

wiały się wcale sąsiedztwa ludzi, ani też wystraszyć się nie dały robotnikom, pra­

cującym niedaleko nad drogą rządową.

Zastanawiano się, czy owce mogłyby opu­

ścić się w dół po prawie prostopadle do rzeki spadającym stoku, by dotrzeć do wody. Ogólnie utrzymywano, że je s t to niemożliwe. Późno jed n ak wieczorem do­

niesiono, że owce schodzą rzeczywiście na dół. P rezydent golił się właśnie, zrzu­

cił surd u t i owiązał się ręcznikiem; po­

łowa twarzy była zgolona, a druga do­

piero namydlona. „Na Boga —krzyknął—

muszę to widzieć. Golenie może pocze­

kać, a owce nie zaczekają". J a k też stal, tak wyskoczył z namiotu, dążąc z lo r­

netą na miejsce. Wspaniały był to wri- dok, ja k drobne te stworzenia w zg rab ­ nych skokach opierały się na niewidocz­

nych wprost występach skał, strącając

po drodze kamienie zwietszale,' szukając

równowagi do następnego skoku, który>

(10)

782 WSZECHSWIAT ATe 43

zdawało się, mógł być ostatnim w życiu.

Bez najmniejszej je d n ak szkody całe wielkie stado dotarło do celu, obserwo­

wane pilnie przez Roosevelta.

W nocy słyszano hałas powracających owiec; rano spodziewano się znaleść k il­

ka trupów u dołu góry, ale tymczasem wszystkie bez w yjątku zwierzęta dostały się bez szkody na górę.

Za zbliżaniem się do obszaru gejzerów, z powodu wznoszących się tu i owdzie słupów dymu, odnosimy wrażenie, że znajdujem y się niedaleko jakiegoś cen trum przemysłowego lub też węzła linij kolejowych. Kiedy jeszcze słyszymy do tego chrapanie „Roaring M ountain“, to złudzenie je s t jeszcze większe. Koło Nor- ris znajduje się wielki otwór, gdzie p ara wybucha z przeraźliwą mocą z niedawno powstałej szczeliny. Dookoła utworzyły się z zamarzniętych wyziewów potężne zwały lodu, częstokroć o fantastycznych kształtach. Nowość na obszarze gejze­

rów nuży jed n ak wkrótce. P ara i wroda gorąca j e s t zawsze w całym świecie p a­

rą i wodą, a tu różnią się od tego, co można u własnego widzieć ogniska, wię- kszemi jedynie rozmiarami. „Growler11 je s t wrącym kotłem h e rb a ty w rozmia­

rach tylko potężniejszych, a „Old faith- ful“ przypomina naczynie, którego p o k ry ­ wa ma odlecieć, by zrobić miejsce gw ał­

townie w ybuchającej zawartości. W praw ­ dzie wrące jeziora i dymiące strum ienie nie są czemś zwykłem, ale mimo to ma się wrażenie, że dziwne te zjaw iska nie znajdują się tu na swem miejscu i że przyroda pomyliła się w ty m razie.

Prezy d en t liczył bardzo na to, że b ę ­ dzie mógł oglądać niedźwiedzie, które przychodzą w lecie żywić się do hotelu parkowego, je d n a k nie udało mu się to, ponieważ nie wyszły jeszcze ze swych barłogów zimowych. Widziano tylko ślad jeden, który nie prowadził je d n a k do

hotelu.

Wszędzie, gdzie są gejzery, ziemia na znacznym obszarze je s t wolna od śniegu.

Widzieć można było tu n aw et kw itnący kw iat dziki, w ydający woń miłą.

Kiedy tow arzystw o całe wracało w s a ­ niach do hotelu, Roosevelt wyskoczył n a ­

gle i przykrył miękkim swym kap elu ­ szem myszkę, która przebiegała obok.

Chciał j ą z fobyć dla d-ra Meriamma na wypadek, gdyby miała być ja k ą ś odmia­

ną nieznaną. Gdy wieczorem wszyscy udali się na połów ryb, prezydent ścią­

gnął z myszy skórę i spreparował j ą tak doskonale, że lepiej nie potrafiłby nawet preparator zawodowy. To było jed y n ą

„zdobyczą myśliwską", którą wyniósł z parku. Pokazało się później, że nie była to wprawdzie nowa odmiana, lecz gatunek, o którego istnieniu w parku nie wiedziano dotychczas wcale.

W Norris podjęto wycieczkę, celem zaznajomienia się z licznemi w tych oko­

licach przeby wającemi ptakami. W Ca- stonie jedynem stworzeniem żyjącem, które dojrzeć zdołano, był siedzący na skale orzeł biały.

B. Janusz.

P . D O S N E.

T E L E G R A F B EZ D R U T U Z A S T O ­ S O W A N Y DO U Ż Y T K U P O W S Z E ­

C H N E G O .

Celem niniejszego artykułu j e s t w yka­

zanie ja k łatwo można przejmować sy ­ gnały radyotelegraficzne wielkich stacyj, które niezadługo pokryją świat cały swe- mi szczególnemi falami.

Wiadomo, że w okolicy Paryża w pro­

mieniu 2 — 3 kilometrów dookoła wieży Eiffla, na przestrzeni obejmującej mniej więcej dziesiątą część ludności Prancyi, do założenia stacyi odbierającej te leg ra­

fu bez d ru tu nietrzeba bardzo długiego drąga. Zastąpić go może zwyczajna me­

talowa balustrada balkonu i, chcąc sły­

szeć sygnały radyotelegraficzne, w y star­

czy połączyć zapomocą przewodnika ową balustradę z rurą wodociągową, gazową lub rurą ogrzewania centralnego, pełnią- cemi rolę linii ziemnej, włączając w sze­

reg detektor fal i zwykły telefon. Z po­

między detektorów najprostszy je s t d e­

(11)

JS& 43 WSZECHSWIAT

te k to r pirytowy, gdyż nietylko nie w y­

maga stosu, lecz łatwo go można u rzą­

dzić z igły do szycia, silnie umocowanej wr punkcie wrażliwym małego kryształka pirytowego.

Można jed n ak jeszcze uprościć ów przy­

rząd odbierający, wyrzucając drąg ze­

wnętrzny i zastępując go wewnątrz mie­

szkania dw udziestu mniej więcej m etra­

mi drutu miedzianego o dwu milimetrach średnicy, nawiniętego na rurkę tek tu ro ­ w ą lub jeszcze lepiej zygzakowato um o­

cowanego na desce sosnowej oraz po­

większyć pojemność tego drąga, jeżeli można połączyć go z masą metalową bę­

dącą w pobliżu i nieprzymocowaną do ściany, ja k naprzykład z piecykiem „sa- la m a n d ra “ lub innym podobnym przy­

rządem ruchomym, służącym do ogrze­

wania. Wreszcie, jeżeli chcemy dla le ­ pszego słyszenia jeszcze udoskonalić ową instalacyę, można złączyć drąg i linię ziemi na szpuli tekturowej, zawierającej około stu metrów d ru tu miedzianego izo­

lowanego o 0,6 milimetra średnicy, za­

stąpić detektor pirytowy przez elektro­

lityczny i w ybrać telefon z odpowiednim oporem.

Tyle co do instalacyi domowej w oko­

licy Paryża. Instalacya ta nie je s t ni­

czyim wynalazkiem, lecz wypływa w spo­

sób naturalny z luźnych spostrzeżeń, ogłaszanych w wielu pismach technicz­

nych.

Przechodzę teraz do głównego p rzed ­ miotu, do założenia stacyi odbiorczej, od­

dalonej od dużej stacyi wysyłającej.

Zaznaczam je d n a k czemprędzej, że nie idzie już tutaj o instalacyę domową i w skutek tego przypuszczam, dozwolo­

ną, ponieważ niema tu mowy o żadnym drągu zewnętrznym, lecz o instalacyę, co do której potrzeba będzie z pewnością pozwolenia władz odpowiednich.

Owa instalacya je s t jeszcze prostsza od poprzedniej, ponieważ polega poprostu na tem, że zam iast drąga już istniejące­

go, używa się d ru tu metalowego, łączą­

cego każdą stacyę abonenta telefonów z jego biurem centralnem.

Co do linii powietrznej, gdy zwykły przyrząd abonenta pozostaje w spoczyn­

ku, wystarczy i tutaj złączyć to samo urządzenie co poprzednio z przewodni­

kiem, łączącym zacisk na przyrządzie abonenta z jakimkolwiek przewodnikiem metalowym, grającym rolę ziemi. W tych w arunkach przejęte dźwięki są tem po^

tężniejsze im je s t dłuższa linia, łącząca abonenta z biurem centralnem.

Kiedy wpadłem na ten pomysł, zn aj­

dowałem się o ‘220 kilometrów od P a r y ­ ża. Linia pryw atna, na której czyniłem doświadczenia, była długa na 600 m e­

trów, urządzenie próbne składało się wprost z detektora pirytowego i ze zwy­

kłego odbieracza telefonicznego, połączo­

nych w szeregu; w tych w arunkach sy ­ gnały godzinne wieży Eiffla dochodziły z taką intensywnością, że można było przypuszczać, iż w telefonie słychać b i­

cie w bęben.

Jasne więc je s t bez wchodzenia w bliż­

sze szczegóły, że wystarczy zażądać po­

łączenia telefonicznego z oddalonym abo­

nentem, ażeby posiąść automatycznie (gdy telefon obu abonentów pozostaje w spo­

czynku) drąg odpowiedniej długości.

Można w ten sposób otrzymać drągi 0 długości kilkuset kilometrów, które mogłyby zapewne po wyłączeniu przy­

rządów rezonansowych, mających odpo­

wiadać różnym długościom fali, otrzym y­

wać fale hertzowskie z wielkiej odległo­

ści. Nie dziwiłbym się, że w tych w a­

runkach możnaby słyszeć w Paryżu roz­

mowy z poza A tlantyku zapomocą d rą­

ga, którym byłby naprzykład d rut z P a ­ ryża do Londynu.

Jasnem je st również, ja k cenny byłby ów środek dla meteorologów, chcących w różnych kierunkach badać atmosferę, ażeby wnioskować o kierunku, sile i bliz- lcości burz, z wielką korzyścią dla ro ln i­

ków.

Dotychczas mówiliśmy o liniach tele­

fonicznych powietrznych; w większości wielkich miast linie są podziemne: w n a ­ stępstwie tego słyszymy niekiedy odgło­

sy, pochodzące z indukcyi linij pobliskich 1 równoległych, przez które przechodzą różne prądy elektryczne. Ta niedogod­

ność zmusza do włączenia kondensato­

rów lub specyalnych połączeń bardzo

(12)

734 WSZECHSWIAT J\6 43

znanych i używ anych w telegrafie bez drutu.

Z tego, co mówiliśmy, wynika, że b y ło ­ by pożądane, aby kongres londyński przyjął w zasadzie, że każdemu wolno słuchać sygnałów radyotelegraficznych, które usłyszeć może, bez uprzedniego upoważnienia, tembardziej, że zawsze można będzie posługiw ać się kluczem dla depesz, których publiczność rozumieć nie powinna, i żeby natomiast postanowił, że wielkie stacyę św iata powinny wysyłać 0 oznaczonych godzinach i właśnie dla ogólnego użytku, wiadomości, dla w szy­

stkich zajmujące albo użyteczne.

Ze względu, że rozumienie dźwięku w ymaga kilkomiesięcznej wprawy, w y ­ rażenie zaś tych sygnałów w kreskach 1 w kropkach i ich wryjaśnienie zapomo­

cą alfabetu Morsea, j e s t jedną z rzeczy najłatwiejszych do zdobycia, wkrótce wszystkie publiczne zakłady we F ran cy i otrzym ywałyby i n aty ch m iast ogłaszały świeże wiadomości dotyczące nietylko meteorologii, lecz i znaczniejszych wyda­

rzeń dnia, streszczenie rozpraw w p a rla ­ mencie, w senacie i t. d., chociażby dla zdobycia tego prawa płaciły pewną opła­

tę, któraby w ynagradzała państwo za wyrzeczenie się dla dobra publicznego części swego wyłącznego prawa, i tak zresztą trudnego do kontrolowania.

Tłum. H. G.

KRO NIKA NAUKOWA.

Nowa hypotezą kosmogoniczna. H yp otezą kosm ogoniczna L aplacea zajm uje w n a u ce najpow ażniejsze m iejsce; przoduje ona, p o ­ w iedzieć można, w szystk im teoryom o p o ­ w staniu u k ładu słonecznego; niem a bow iem żadnej, która jej byłaby zdolna dorów nać pod w zględem w p ły w u , jaki w yw arła na całą naukę i filozofię w ieku d ziew iętn a steg o . O czyw ista i zrozum iała je st rzecz, że nie m ożem y się tutaj rozw odzić (i zresztą to nie do nas należy), w jaki sposób i w jakim stopniu teorya Laplaoea podziałała na r o z­

wój m yśli ludzkiej, począw szy od in terp re- ta c y i rozm aitych k w esty j astro n o m iczn y ch

i

geo lo g iczn y ch , a k oń cząc zaw iłem i nieraz

dysk u syam i teologicznem i. Jednakże pow ie­

dzieć nam wolno, że jej popularność i ż y ­ w otność płyną głów nie stąd, że nie stara się objaśnić procesu tw orzenia całego w szech ­ św iata, lecz zadowala się tylk o naszym u k ła ­ dem słonecznym , i że w reszcie miała za so ­ bą głośn e w ów czas im ię Laplacea. H ypo- teza nieśm iertelnego tw órcy m echaniki n ie­

ba je st też jedna z najstarszych. A le „jej starość — pisze H. P o in c a r ó — jpst pełna sił i jak na swój wiek, nie ma zb yt dużo zm ar­

szczek*1. Z ty ch krótkich, lecz tak charak­

ter) sty c z n y c h słów niedawno zm arłego u czo ­ nego widać, że genialne pom ysły L aplacea, pomitno, rzecz zrozum iała, niektórych nieja­

sn ych szczegółów , nie u traciły jeszcze sw e ­ go znaczenia. P rzeciw nie — a to można w nieść z jej d łu giego ży w o ta — w zm ogła się na siłach . Znane są dobrze zarzuty, jakie- mi obarczają tę bypotezę. A le czyż wolne są od nich i now e hypotezy? N ie, chociaż starają się usilnie p rzystosow ać do najnow ­ szy ch zd ob yczy nauki, a naw et, co się czę­

sto zdarza, trochę naciągnąć rezu lta ty , aby dojść do zam ierzonego w niosku. W o s ta t­

nich latach u kazały się dwie głośne h y p o ­ tezy kosm ogoniczne, zasługujące na większą uw agę: h ypotezą M oultona *) i hypotezą S eego 3). See, w ybitny astronom am ery­

kański, ogłosił liczn e rozprawy, d oty czą ce pow stania naszego układu słon eczn ego. T e ­ orya S eego nie wyprowadza tego układu z m gław icy L aplacea lub K anta, lecz z m gła­

w icy spiralnej; m gław ice spiralne, jak to stw ierd ził K eeler, są dość liczne na niebie.

T en spiralny k szta łt zew n ętrzn ych części m gław icy już dawno wzbudzał ogólne zacie­

kaw ienie: prawie zaw sze obserw ow ano, że dwa ramiona spiralnej ow ijały się około ciała środkow ego. Z teg o m ożnaby przypuszczać, że m aterya odbyw a ruch obrotow y około osi w spirali. D o ty p o w y ch m gław ic sp i­

ralnych można zaliczy ć m gław ice w g w ia ­ zdozbiorze Trójkąta, Psów g o ń czy ch i A n ­ drom edy, chociaż ta ostatn ia ma k ształt szpulki, i dopiero obserw acye fotograficzne w y k ry ły jej charakter spiralny. M gław ice I spiralne, w ed łu g Seego, pochodzą albo ze spotkania się dw u rojów p yłu kosm icznego, dw u rozrzed zon ych m gław ic, albo też z j e ­ dnej w ielkiej m gław icy o postaci n iereg u ­ larnej. M gław ica taka, podobnie jak Lapla- ceow ska, posiada, prócz pew nego ruchu po­

stęp ow ego, jeszcze swój w łasny ruch obro­

to w y , lecz je st pozbawiona c e c h y gazów m g ła w ic o w y c h — ciśnienia h yd ro sta ty czn eg o . Ciało środkow e, słońce, pow stało z m gław i­

cy . P lan ety istn ia ły przed procesem pochła-

P a tr z W sz e c h św ia t M 11 ro k 1906.

J) A str, N ach r, Na 180.

(13)

JNJó 43 WSZECHSWIAT 735

niania m ateryi; p lan ety w ędrow ały w prze­

strzeni. D o m gław icy dostały się przypad­

kiem i w różnych okresach czasu. P lan ety, pow iem y lepiej, zostały sch w ytan e przez słońce. Otóż, gd y taka wędrująca gwiazda znalazła się dość blizko działania przyciąga­

jącego słońca, to jej droga, pierw otnie hy- perboliczna, staw ała się z czasem e lip ty cz ­ ną; położenie i postać tej drogi zależały g łó ­ wnie od kierunku i szybkości, jakie g w ia ­ zda m iała w chw ili w targnięcia do m gław i­

cy słonecznej. Dalej, w skutek oporu pozo stałej lecz już znacznie rozrzedzonej m gła­

w icy, droga gw iazdy poczynała się zmniejszać i po każdym o b ieg u coraz bardziej przybli­

żać do postaci prawie kołowej, jaką mają dzisiejsze drogi planet. Jednocześnie proces pochłaniania postępow ał naprzód i, w k oń ­ cu, pozostało ty lk o ciało środkow e, otoczone lekką atm osferą gazową. Odtąd drogi gwiazd nie u le g ły zm ianie. Dodać jeszcze wypada, że opór czą steczek m gław icy podziałał w zna­

cznym stopniu na położenie dróg gwiazd;

droga gw iazdy, po każdym obiegu, coraz bardziej przybliżała się do płaszczyzny obro­

tu całej m gław icy słonecznej. Takiej ewo- lu e y i poddana była każda gw iazda, nim zo­

stała sa telitą ciała środkow ego. P och od ze­

nie k sięży có w je st rów nież analogiczne; k się­

życe, jak i p lan ety, dostały się przypadkiem do m gław icy słonecznej i zostały schw ytane już nie przez słoń ce, lecz przez planety. Te- orya pow yższa daje objaśnienie znacznyoh mimośrodów i nachyleń dróg zew nętrznych k siężyców Jow isza i Saturna; księżyce te dostały się do tak ju ż znacznie rozrzedzonej m gław icy, że ich drogi nie u leg ły prawie żadnej zm ianie i pozostały takie, jakie były przed w targnięciem . A b y objaśnić p o w sta ­ nie naszego k siężyca, See nie robi sobie ża­

dnych trudności; księżyc, w ed łu g niego, nie pochodzi od Ziem i, jak ch ce teg o teoryą L aplacea, lecz został przez nią sch w ytan y.

See posuw a się jeszcze dalej i tw ierdzi, że znaczny miinośród drogi księżyoa oraz, być m oże, i jeg o przyśpieszenie w iekow e dadzą się objaśnić zapom ocą teoryi schw ytania.

Z pow yższego w idzim y w ięc, że księżyc z Ziemią nie miał n igdy n ic w spólnego, i że n igdy nie znajdow ał się blizko niej — prze­

ciw nie, ongi krążył jeszcze dalej, niż ob ec­

nie. T eoryą ta znajduje się w rażącej sprze­

czności, z bardzo interesującą i popularną w ostatn ich czasaoh teoryą „przypływ ów i odpływ ów ", podaną przez G. D arwina w la­

tach 1878 — 1882. Mniej więcej 50 000 000 lat tem u , głosi ta teoryą, Ziemia i księżyc stan ow iły jedno ciało, o średnicy około 13 000 k m . Cała ta masa, jeszoze w ówczas o gaisto-p łyn n a, obracała się około swej osi w ciągu dzisiejszych 5 godzin, a płaszczy­

zna jej rów nika b yła naohylona w zględem

ek lip ty k i pod kątem 1 1 ° — 12°. W chwili sw ego pow staw ania nasz satelita dotykał prawie Ziemi. Ogromne „fale“ przypływ ów , w ytw arzane przez te dwa ciała, spow odo­

wały z jednej strony zw olnienie rucliu obro­

tow ego Ziemi, z drugiej zaś — pow iększenie czasu obiegu księżyca i, w końcu, zm usiły go zwraoać się do Ziemi zaw sze jedną i tą samą stroną. Przeciw ko teoryi Seego, jak to można było przewidzieć, podniosły się głośn e zarzuty: naprzykład teoryą ta nie może objaśnić znacznego naohylenia i mi- m cśrodu najbliższej Słońca planety — Mer­

kurego; w ykład jej posiada wiele miejso c ie ­ m nych, a naw et sprzecznych z sobą; n iek tó ­ rzy w reszcie idą dalej i tw ierdzą, że nie daje n ic now ego. Pom inąw szy to w szystk o, teoryą Seego posiada bardzo ważny czyn n ik , który zostaje tak często pomijany przez tw órców hypotez, m ianow icie opór ośrodka.

Poincaró w „R oczniku Biura D łu g o śc i“ (A n- nuaire du Bureau des L on gitu d es) z roku 1898 uważa, że opór ośrodka, tudzież przy­

p ły w y i odpływ y i działania elektro-m agne- tyozn e są to siły , grające w ybitną rolę w ew olu cyi brył niebieskich. Mówi, m iędzy innem i, że sk u tk i, w ytw arzane przez te trzy siły , chociaż bardzo pow olne, są jednak dość szybkie, aby można było nie tro szczy ć się o wyrazy pom inięte w obliczeniach sta ­ łości układu słonecznego.

M . B .

Okres obrotu Urana.

Znane nam są z dó- stateczn em przybliżeniem objętość i masa Urana; podobnież znana je st w p rzybliże­

niu postać planety, na której spłaszczenie Schiaparelli znalazł wartość V ,j. Czas obrotu je st jed yn ym elem entem , którego nam brak, gdy chcem y przystąpić do problem atu o roz­

m ieszczeniu g ęsto ści planety. A le brak ab­

solu tn y jakichkolw iek szczegółów na po­

w ierzchni uniem ożliw ia w szelkie usiłow ania oznaczenia te g o okresu z pom ocą obserw a- oyj w zrokow ych. Z drugiej stron y, odkąd spektroskop dał nam w ręce nowy środek badania, położenie planety było przez cały czas tak niedogodne, że nie zdbłano dotąd otrzym ać żadnego w yniku stan ow czego. R ze­

czyw iście, przez lat 20 U ran zw racał ku nam swój biegun południow y, położenie ta ­ kie uniem ożliw ia w szelkie stw ierdzenie zbli­

żenia lub oddalenia, będącego w ynikiem obrotu. Od roku 1882 w arunki te sta le się pogarszały aż do roku 1902, w którym po­

łożenie rzeczy doszło do stan u m ożliwie naj- niepom yślniejszego, i trzeba było zaczekać jeszcze jakieś lat dziesięć, by znaleść się w warunkach choć trochę lepszych. Tem godniejsze u w agi są w yniki badań, d otyczą­

cy ch tej ciekaw ej k w estyi, ogłoszone ob ec­

nie przez L ow ella, dyrektora obserw atoryum

Cytaty

Powiązane dokumenty

(1996): The Effects of Internal Firm Barriers on the Export Behavior of Small Firms in a Free Trade Environment, Journal of Small Business Management, p.. and

Aging 2010: Mitochondrial ROS production correlates with, but does not directly regulate lifespan In drosophila. Postulaty

When preparing the new teacher education program at our faculty, we made sure that our students were well prepared both in the eld of basic knowledge and also had the opportu- nity

Als gevolg hiervan, kruist hij de lijn van de halve stijfheid later (N=100520) dan de fit op de eerste last periode, maar eerder dan de proefdata. Die proefdata zijn dan ook

narki. Związ:ek byłych więźn·iów Kacetu obejmuje tych 1i-ylko, którzy przesi,e•dzieli co najmniej trzy mie,siące. Mira Zimir\s'ka, zawsze p•ełna humoru i werwy,

osobno da zawsze tylko jedną trzecią prawdy - a pdnię dojrzy tylko ten, kto zechce, pofatyguje się i przyjedzie naprawdę zainte- resowany krajem zwanym

dziaiy pieniężne dla obywateli brytyj- 3) Drastyczne obcięcie importu luksu- skich, wyjeżdżających zagranicę, będą sowago z krajów o mocnej walucie. Również

„Ateneum” było trybuną młodych (drukowało między innymi Miłosza, Jastruna i Piętaka), ale było też pismem autorskim, na którym bardzo wyraźny ślad odciskała