• Nie Znaleziono Wyników

Nowe Zagłębie, 2013, nr 5 (35)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nowe Zagłębie, 2013, nr 5 (35)"

Copied!
58
0
0

Pełen tekst

(1)

Czasopismo

społeczno-kulturalne nr indeksu 252352 nr 5 (35) wrzesień - paździenik 2014

cena

10

Związek Zagłębiowski 41–200 Sosnowiec, ul. Będzińska 65,

tel./fax: + 48 32 788 33 62 do 63, + 48 512 175 814 e-mail: zwiazekzaglebiowski@gmail.com

Moja Łagisza

Halina Wesołowska

Bitwa pod Wojkowicami Kościelnymi Jarosław Krajniewski

Historia garnizonu Mierzęcice Jacek Malikowski

WYWIADY Marek Barański Jerzy Łakomski Marta Rubik

Mieczysław Stolarczyk FELIETONY

Zbigniew Adamczyk Jadwiga Gierczycka Michał Kręcisz

Andrzej Wasik POEZJA

Paweł Sarna

WYBORY SAMORZĄDOWE – 16 LISTOPADA

radosnY CH ŚWIĄ T I s ZCZĘŚLIWEG o no WEG o ro KU! Czasopismo społeczno -k ultur alne nr indeksu 252352 nr 6 (6/12) list opad – g rudzień 2010 cena 7 zł

9 771689 528000

ISSN 1689-5282 1 2

9 771689 528000

ISSN 1689-5282 1 2

POSPOLITE R USZENIE P ALIK OTA Henr yk Koc ot

PRZED WIGILIJNE REFLEKS JE I W SPOMNIENIA W łodzimier z W ójcik ZA GŁĘB IO W SKIE GOD Y Ka tar zyna S obota-Liw och

DL ACZEGO MAŁ OPOL ANIE Z OST ALI Z AGŁĘB IAK AMI A NIE NO W OŚL ĄZ AK AMI? Dar iusz Na wr ot DY LEMA TY REGIONALNEJ T OŻSAMOŚCI M ar ek S. Sz cz epańsk i, A nna Śliz ZAB YTKI PO LIFTINGU Pa w eł S ar na

W YWIAD Y Ks . bp Tadeusz Szur man

FELIET ONY Jadwiga Gier cz yck a, Jer zy Suchanek , A ndr zej W asik

PROZ A Kr zy szt of M acha

POEZ JA M aciej M eleck i PLAS TYK A Jac ek R yk ała

Fot. Jerzy Łakomski

(2)

TEATR ZAGŁĘBIA W SOSNOWCU UL. TEATRALNA 4, 41-200 SOSNOWIEC tel./fax 32 266 11 27

www.teatrzaglebia.pl bow@teatrzaglebia.pl

www.facebook.com/TeatrZaglebia Listopad 2014

04 Wt 10:00 ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA L.M Montgomery 07 Pt 09:00 GAŁGANIARZ I PATYCZEK Robert Dorosławski Gościnnie Teatr im. A. Mickiewicza – Częstochowa 07 Pt 11:00 GAŁGANIARZ I PATYCZEK Robert Dorosławski Gościnnie Teatr im. A. Mickiewicza – Częstochowa 08 So 18:00 KOŃ, KOBIETA I KANAREK Tomasz Śpiewak 09 Nd 18:00 PRYWATNA KLINIKA J. Chapman, D. Freeman 12 Śr 10:00 ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA L.M Montgomery 15 So 18:00 SZTUKA KOCHANIA Zbigniew Książek

16 Nd 18:00 BOBICZEK Hanoch Levin 21 Pt 19:00 WIJ Mikołaj Gogol, Łukasz Kos 22 So 18:00 WIJ Mikołaj Gogol, Łukasz Kos

23 Nd 18:00 EUGENIUSZ BODO – CZY MNIE KTOŚ WOŁA?

25 Wt 10:00 KRÓLEWNA ŚNIEŻKA wg baśni braci Grimm 26 Śr 10:00 NAJMNIEJSZY BAL ŚWIATA Malina Prześluga 27 Cw 09:00 ANIA Z ZIELONEGO WZGÓRZA L.M Montgomery 27 Cw 19:00 EUGENIUSZ BODO – CZY MNIE KTOŚ WOŁA?

28 Pt 12:00 CZERWONE ZAGŁĘBIE Jarosław Jakubowski 28 Pt 19:00 CZERWONE ZAGŁĘBIE Jarosław Jakubowski 29 So 16:30 TANGO FM

Gościnnie Teatr im. A. Mickiewicza – Częstochowa BILET 29 So 19:00 TANGO FM

Gościnnie Teatr im. A. Mickiewicza – Częstochowa 30 Nd 18:00 WIJ Mikołaj Gogol, Łukasz Kos

23 października Muzeum w Sosnowcu otwie- ra wystawę „Polskie szkło współczesne” w jej finalnym kształcie – po przeprowadzeniu modernizacji.

Kryształy, chętnie kupowane w latach 70.

i 80. XX wieku były częstym elementem wyposażenia mieszkań oraz formą lokaty w czasach inflacji. Mają wielu zwolenni- ków oraz tyleż samo przeciwników, uwa- żających je za przejaw mieszczaństwa, to przez bogate szlifowane dekorację, czasem przeładowane i ocierające się o kicz. Eks- ponaty z sosnowieckiej kolekcji przeczą tej opinii. Są zdobione w sposób oszczęd- ny i nowoczesny, mogą być ozdobą współ- czesnych, nawet awangardowych wnętrz.

Nowatorskie jest zwłaszcza zastosowanie barwnych partii, powodujących dodatko- we efekty świetlne i wizualne. Warto pa- miętać, że dekorowane ręcznie kryształy są ostoją dawnego rękodzieła. Znajdują się w tej grupie prace najwybitniejszych desi- gnerów: Janusza Robaszewskiego, Stefani Rybus-Kujawy, Agnieszki Leśniak, Alek- sandra i Reginy Puchałów, małżeństwa Unoldów oraz seniorki rodzimego wzor- nictwa Wandy Zawidzkiej-Manteuffel. Na- szym regionalnym wkładem w narodowe wzornictwo są prace Józefa Podlaskiego, Marii Słaboń i Zofii Szmydt-Ścisłowicz wy- konane w hucie szkła w Zawierciu – ostat- niej działającej w Zagłębiu Dąbrowskim.

Wspomniana modernizacja pozwo- liła na całkowitą wymianę archaicznego sprzętu wystawienniczego na nowocze- sny, spełniający normy konserwatorskie i pozwalający na wydobycie z prezento- wanych eksponatów wszystkich walorów plastycznych i technologicznych. Było to możliwe dzięki dotacji Ministerstwa Kul- tury i Dziedzictwa Narodowego w wyso- kości 100 000 zł na pierwszy etap moder- nizacji w roku 2013 i 50 000 zł na drugi etap w roku 2014. W wyniku II etapu wy- stawa została wzbogacona o dużą gablotę do prezentacji szkła ołowiowego popular- nego kryształu oraz podest ekspozycyjny do pokazania szkła unikatowego – rzeźb i kompozycji. Obecnie można zobaczyć obiekty ze szkła dmuchanego i prasowa- nego, sodowego i kryształowego, a tak- że część wystawy poświęconą szkłu hi- storycznemu.

Wystawa „Polskie szkło współczesne”

Janusz Robaszewski Owocarka Black

Stanisław Sobota Katedra II

(3)

Szanowni Państwo!

16 listopada odbędzie się kolejna edycja wyborów samo- rządowych, w których będziemy wybierać radnych do gmin, powiatów i sejmików województwa oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Tegoroczne wybo- ry będą się różniły od poprzednich tym, że w gminach i miastach niebędących powiatami będą miały charak- ter wyborów bezpośrednich w okręgach jednomanda- towych, gdzie mandat zdobędzie ten kandydat, który uzyska najwięcej głosów. Przypomnijmy, że do tej pory wybory w gminach odbywały się według dwóch procedur.

Pierwsza, dotycząca gmin do 20 tys. mieszkańców przebiegała według systemu większo- ściowego w okręgach jedno- lub wielomandatowych (maks. 5 mandatów). Mandat zdo- bywał ten kandydat w okręgu jednomandatowym, który pokonywał wszystkich rywali, a w okręgach wielomandatowych kolejno ci kandydaci, którzy uzyskali największą liczbę głosów w liczbie mandatów do obsadzenia. W gminach powyżej 20 tys. wybory odbywa- ły się w systemie proporcjonalnym, gdzie mandaty dzielono między te komitety wyborcze, które przekroczyły próg 5-procentowy i z podzielenia otrzymanych głosów przez kolejne liczby naturalne otrzymały największe ilorazy, które przyznawały im prawo do obsadze- nia mandatów. Radnymi zostawali ci kandydaci, którzy zdobyli kolejno największą licz- bę głosów, jeżeli komitetowi należało się kilka mandatów.

Znowelizowane prawo wyborcze w miejsce systemu proporcjonalnego we wszystkich gminach z wyjątkiem miast na prawach powiatu wprowadziło system większościowy w okręgach jednomandatowych.

Trwająca kampania wyborcza charakteryzuje się bogactwem różnorodnych, spektaku- larnych form i technik wyborczych mających na celu zwrócenie uwagi na kandydata, zde- cydowanie rzadko koncentrując się na sprawach merytorycznych i programowych. Ani komitety wyborcze, ani władze samorządowe czy Państwowa Komisja Wyborcza nie pro- wadzą kampanii wyjaśniającej istotę zmian prawa wyborczego. Jeśli do tego dodamy fakt bardzo późnego ogłoszenia przez Prezesa Rady Ministrów terminu wyborów, co skróciło kampanię wyborczą przede wszystkim niepartyjnym komitetom wyborczym, odnosi się wrażenie, że mieliśmy do czynienia z celowym działaniem konserwującym polską partio- krację, która sprzyja uprzywilejowaniu partii politycznych – tych rządzących i tych w opo- zycji. Stawia to niepartyjne komitety wyborcze wyborców w zdecydowanie gorszej pozycji w stosunku do komitetów partii politycznych.

Tegoroczna kampania wyborcza charakteryzuje się także wykorzystaniem przez więk- szość władz samorządowych akcji tworzenia budżetów partycypacyjnych dla zwiększenia swoich szans wyborczych i reelekcji. Miejmy nadzieję, że po wyborach instytucja partycypa- cji obywatelskiej będzie dalej funkcjonowała i przynosiła korzyści społecznościom lokalnym.

Zachęcamy naszych Czytelników do masowego wzięcia udziału w tegorocznych wybo- rach municypalnych.

Marek Barański

Druk i upowszechnianie czasopisma „Nowe Zagłębie”

są współfinansowane przez

Samorząd Województwa Śląskiego, gminę Sosnowiec, gminę Zawiercie Powiat Będziński

Nowe Zagłębie – czasopismo społeczno-kulturalne

Redaguje kolegium w składzie: Marek Ba- rański – redaktor naczelny, Paweł Sarna – sekretarz redakcji, Maja Barańska, Ewa M. Walewska, To- masz Kowalski – redakcja techniczna

Adres redakcji: 41–200 Sosnowiec, ul. Będzińska 65, tel./

fax: + 48 32 788 33 62 do 63, + 48 512 175 814

e-mail: redakcja@nowezaglebie.pl, www.nowe- zaglebie.pl

Wydawca: Związek Zagłębiowski

Współpracownicy: Zbigniew Adamczyk, Edyta Antoniak-Kiedos, Monika Bednarczyk, Paulina Budna, Michał Kubara, Karol Kućmierz, Krzysztof M. Ma- cha, Dariusz Majchrzak, Jacek Malikowski, Dobrawa Skonieczna-Gawlik, Jerzy Suchanek, Joanna Wój- cik

Felietoniści: Zbigniew Adamczyk, Jadwiga Gierczycka, Michał Kręcisz, Andrzej Wasik

Druk: Pro- gress Sp. z o.o. Sosnowiec

Nakład: 1000 egzemplarzy

Tekstów niezamówionych redakcja nie zwraca.

Redakcja zastrzega sobie prawo ingerencji w teksty zamówione. Reklamę można zamawiać w redakcji;

za treści publikowane w reklamach redakcja nie ponosi odpowiedzialności

Zasady prenumeraty „No- wego Zagłębia”: Prenumeratę krajową lub zagraniczną można zamawiać bezpośrednio w redakcji lub e-mailem

Cena prenumeraty półrocznej (przesyłanej pocztą zwykłą) – 3 wydania – 20 złotych, rocznej – 40 złotych

Prenumerata zagraniczna przesyłana pocztą zwykłą – 3 wydania – 60 złotych, roczna – 120 złotych

Wpłat na prenumeratę należy dokonywać na konto: Związek Zagłębiowski, Bank Gospodarki Żywnościowej S.A., 54 2030 0045 1110 0000 0256 2940

Informujemy, iż Redakcja czasopisma „Nowe Zagłębie” nie bierze odpowiedzialności za poglądy Au- torów piszących na naszych łamach. Jesteśmy otwarci na wszystkie opinie i przekonania oraz staramy się, aby były one reprezentatywne dla szerokiej grupy odbiorców naszego periodyku.

XX LAT

ZWIĄZKU ZAGŁĘBIOWSKIEGO

Spis treści

Zagłębie da się lubić . . . .2

Moja Łagisza . . . .4

Plac prof. Włodzimierza Wójcika . . . .5

Bitwa pod Wojkowicami Kościelnymi . . . .6

Historia garnizonu Mierzęcice „w pigułce” . . . . 10

Maestra śpiewu solowego . . . . 13

Legiony na polu walki. Bitwa pod Krzywopłotami . . . . 18

Herb Doliwa . . . . 20

Z Jerzym Łakomskim rozmawia Bogusław Blicharski . . . .21

PLASTYKA . . . . 22

POEZJA . . . . 24

FELIETON . . . . 26

Czy możliwe jest drugie życie kopalni? . . . . 29

Kryzys ukraiński a bezpieczeństwo Polski . . . .31

TEATR . . . .37

PLASTYKA . . . . 36

FILM . . . . 38

RECENZJA . . . . 39

Polski wybór w Goncourtach . . . . 42

Miasto nieistniejące . . . . 44

Duchy przodków wiecznie żywe? Inspiracje Słowiańszczyzną w literaturze. . . . . 45

REGION . . . . 46

(4)

Wywiad

Zagłębie da się lubić

Zacznijmy od regionu. Proces transformacji ustrojowej przyczynił się do renesansu spo- łeczności lokalnych i regionalnych. Jakie są najważniejsze cechy tożsamości i identyfi- kacji regionalnej Zagłębiaków?

W naszym regionie na dobrą sprawę nigdy nie przeprowadzono systema- tycznych badań socjologicznych. Jedy- ne, i to wycinkowe, badania na terenie Dąbrowy Górniczej, Sosnowca i gmin przyszłego powiatu będzińskiego prze- prowadził w 1998 roku zespół profesora Ireneusza Krzemińskiego. Sondaż ob- jął 800-osobową reprezentatywną pró- bę dorosłych mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego, a badania metodą Fo- cus Group Interview przeprowadzono w sześciu grupach dyskusyjnych w mia- stach Zagłębia: Będzinie, Czeladzi, Dą- browie Górniczej oraz Sosnowcu.

Wyniki badań przeprowadzonych me- todą zogniskowanych wywiadów gru- powych wskazały na istnienie dwóch grup czynników swoistości regional- nych: ekologicznych i świadomościo- wych. Za podstawowe wyróżniki Zagłę- bia badani wskazywali: zanieczyszczenie środowiska naturalnego, frustrację, po- czucie marazmu oraz poczucie bez- nadziejności wynikające z gospodar- czej sytuacji regionu. W dyskusji nad czynnikami świadomościowych trze- ba wskazać fakt, że Zagłębie to region wymieszany etnicznie, w którym ani- mozje wobec przybyszów są tak samo duże, jak wspólna dla większości bada- nych wrogość wobec Ślązaków. Badani, określając swój region, widzieli w nim więcej wad niż zalet.

A zatem tożsamość oparta na negatywnej identyfikacji? Przynajmniej w tamtym okresie.

W oczach respondentów Zagłębie było zanieczyszczonym, podupadającym go- spodarczo i wymieszanym etnicznie, regionem kraju. Różnice i animozje pomiędzy Śląskiem a Zagłębiem wzbu- dzały najwięcej emocji i były najsze- rzej komentowane w wypowiedziach.

Wrogość i agresja wobec Śląska i Śląza-

ków oraz odwoływanie się do konfliktu między Śląskiem a Zagłębiem były po- wszechnymi tematami dyskusji. Stosu- nek mieszkańców Zagłębia do Ślązaków jest niezwykle złożony, wielowarstwo- wy i wewnętrznie sprzeczny, a istotnym elementem wrogości mieszkańców Za- głębia do Ślązaków jest, pielęgnowany wśród mieszkańców Zagłębia i podsy- cany przez Ślązaków ,kompleks niż- szości Zagłębia wobec Śląska i Śląza- ków. Niechęć starszych mieszkańców Zagłębia do Śląska jest bierna i raczej deklaratywna. Młodzież zaś, mimo sła- bej znajomości historii wzajemnych relacji prowadzi czynną wojnę z mło- dzieżą Śląska.

Ale to chyba nie jest tak, że mieszkańcy nie lubią swojego miejsca zamieszkania?

Wyniki badań ankietowych wskazują, że połowa mieszkańców regionu bar- dzo lubi swoją miejscowość, dalsze 41 proc. respondentów darzy umiarkowa- ną sympatią miejsce swego zamieszka- nia. Najwięcej respondentów bardzo lu- biących swoją miejscowość rekrutuje się ze wsi aktualnego powiatu będziń- skiego oraz Czeladzi. Stosunek do miej- sca zamieszkania zależy od wykształ- cenia oraz wieku respondentów, przy czym wzrost admiracji dla miejsca za- mieszkania jest charakterystyczny dla osób z niższym wykształceniem oraz osób starszych, najdłużej mieszkają- cych w Zagłębiu.

Wyniki badań socjologicznych, we- dług zespołu Krzemińskiego prowadzą do konkluzji, iż poczucie tożsamości regionalnej mieszkańców Zagłębia bu- dowane jest przez istniejący w świado- mości społecznej i przekazywany przez tradycję rodzinną konflikt między Za- głębiem i Śląskiem. Świadomość regio- nalna jest zdeterminowana przez stereo- typy negatywne i opozycyjne głównie wobec śląskiego sąsiada i świadczą o wą- tłym świadectwie odrębności kulturo- wej. Próby przedstawienia Zagłębia jako regionu o odrębnych tradycjach

pojawiały się w opozycji do odrębno- ści i tradycji Ślązaków, zaś czynnikiem podtrzymującym więź z Zagłębiem jest praca i mieszkanie – konstytutywne czynniki dla ludności napływowej. Jaki wpływ na fenomen tożsamości regio- nalnej Zagłębiaków mają procesy de- centralizacji, liberalizacji gospodarki oraz globalizacji, wykazać mogą ko- lejne studia i badania.

Pańskie zainteresowania badawcze Zagłę- bia Dąbrowskiego dotyczą również współcze- sności. Jak Pan ocenia dziesięcioletni okres obecności naszego regionu w Unii Europej- skie, zwłaszcza pod kątem absorpcji środków unijnych w latach 2007–2013?

Największy udział w projektach, reali- zowanych w ramach Narodowych Stra- tegicznych Ram Odniesienia, w latach 2007–2012 odnotował powiat będziń- ski, najgorzej wypadł powiat zawier- ciański. Powiat będziński był również największym beneficjentem środków europejskich w stosunku do własnego wkładu finansowego. Powiat zawierciań- ski zaangażował większe środki unij- ne niż swe własne. Pozostałe powiaty włożyły w realizację projektów większe własne środki od europejskich. Warto odnotować wielkość zaangażowanych w projekty środków przypadających na jednego mieszkańca. Zdecydowanym li- derem jest tutaj Jaworzno (10444 zł na mieszkańca), które wyprzedza Dąbrowę Górniczą oraz powiat będziński, mają- ce porównywalne wielkości ok. 8800 zł na mieszkańca. Listę zamykają Sosno- wiec oraz powiat zawierciański.

Jak zatem wygląda sytuacja w podregionie sosnowieckim?

Podregion sosnowiecki należy do naj- słabszych podregionów województwa śląskiego. Najgorsza jest sytuacja de- mograficzna, z ujemnym przyrostem naturalnym, charakterystyczna dla sta- rzejącego się regionu z niskim wskaźni- kiem zdrowia, z malejącym odsetkiem ludności w wieku przedprodukcyjnym

Z prof. dr. hab. Markiem Barańskim rozmawia Paweł Sarna

(5)

Wywiad

i rosnącą populacją ludności w wieku poprodukcyjnym, wysokim i długotrwa- łym odsetkiem bezrobotnych.

Zróżnicowanie urbanizacyjne ludności, charakteryzujące się przewagą ludno- ści miejskiej przy wzrastającym odset- ku ludności wiejskiej, które może być atutem regionu w sytuacji postępują- cej dezurbanizacji, przyczynia się do zmniejszenia aglomeracji jako całości oraz przemieszczenia się pozycji gospo- darczej dużych miast aglomeracji sosno- wieckiej na rzecz Jaworzna i Dąbrowy Górniczej, kosztem Sosnowca. Słabo- ścią podregionu sosnowieckiego jest szczególnie niekorzystny poziom roz- woju społecznego powiatu zawierciań- skiego, niski poziom rozwoju gospodar- czego, któremu towarzyszy najwyższe w regionie bezrobocie oraz niedoin- westowanie infrastruktury technicznej, zwłaszcza w zakresie ochrony środowi- ska, co w istotny sposób wpływa na ja- kość życia mieszkańców.

Do mocnych stron podregionu so- snowieckiego należy wysoki wskaź- nik edukacyjny, w tym odsetek dzieci w przedszkolach, oraz stosunkowo duża aktywność cyfrowa, mierzona ilością dzieci w szkołach gminnych, mających dostęp do Internetu, a także rosnąca aktywność obywatelska, liczona fre- kwencją wyborczą, zwłaszcza w gmi- nach wiejskich. Sytuacja gospodarcza i społeczno-demograficzna gmin i miast Zagłębia Dąbrowskiego nie jest dobra, a szczególnie niekorzystne zmiany do- tyczą Sosnowca, który przesunął się za Dąbrowę Górniczą i Jaworzno.

Zatrzymajmy się przy Sosnowcu. Nie tak dawno, w wywiadzie udzielonym czasopi- smu „Twoje Zagłębie”, wskazał Pan na ważny problem, czyli brak systemowych programów profilaktycznych – trudno sobie wyobrazić, by bez nich Sosnowiec mógł poradzić sobie z problemami wynikającymi ze statystyk de- mograficznych. A tendencje są niekorzystne.

Stara prawda mówi, że łatwiej jest zapo- biegać niż leczyć. Mądrość tej maksymy potwierdzają współcześnie specjaliści z różnych dziedzin. Brak systemowych programów profilaktycznych wobec cho- rób cywilizacyjnych i praktyczna nieobec- ność programu zdrowego stylu życia to dotychczasowe zaniedbania, które już

dają o sobie znać i będą skutkować przez lata. To dotyczy nie tylko osób starszych, ale ogółu populacji. Ale rzecz jasna, z po- wodów demograficznych, jak najszybciej trzeba podjąć działania w zakresie two- rzenia wielofunkcyjnego systemu opie- ki medycznej ludzi starszych – geriatria, opieka paliatywna, rehabilitacja itp. Pro- gramy te powinny być wdrażane nie tyl- ko przez placówki służby zdrowia, ale i sosnowiecki system oświaty oraz organi- zacje pozarządowe działające w obszarze zdrowia, pomocy społecznej oraz insty- tucje kulturalne.

Cieszę się, że wspomniał Pan o instytucjach kulturalnych, bo środki, które są na nie prze- znaczane, w dużej mierze przeznaczane są na utrzymanie istniejącej infrastruktury.

Mieszkańcy z różnych względów nie korzy- stają z oferty tych instytucji. Może jest ona zbyt słabo nagłaśniana? Nie mówię tu o im- prezach masowych.

Kultura zajmuje peryferyjne miejsce na liście działań władz samorządowych.

Trzeba pamiętać, że Sosnowiec jest mia- stem akademickim i posiada też roz- winiętą sieć wielu instytucji, których możliwości faktycznie w dużym stop- niu nie są wykorzystane. Kultura musi stać się wiodącą dziedziną promującą miasto – po pierwsze, w samym Zagłę- biu, następnie w województwie, kraju i za granicą. Na łamach „Nowego Za- głębia” wiele razy z nadzieją pisaliśmy o rodzącej się inicjatywie kolejnego Kongresu Kultury Zagłębia. Postuluję zwołanie Kongresu Kultury Sosnowca z dominującym udziałem twórców kul- tury i nauki oraz animatorów i organi- zatorów kultury, który opracuje 4-letni program rozwoju tej ważnej dziedziny życia społecznego.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.

Szanowni Państwo

Urodziłem się i mieszkam w Sosnowcu. Jestem absolwentem Tech- nikum Energetycznego oraz Uniwersytetu Śląskiego, w którym pracuję od 1977 roku. Od 1996 roku jestem profesorem nadzwyczajnym w In- stytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa. W dorobku naukowym posiadam 7 monografii, 24 prace zbiorowe oraz 125 artykułów. Jestem specjalistą w zakresie systemów politycznych oraz samorządu teryto- rialnego. W 37-letniej działalności naukowo-dydaktycznej wypromo- wałem 14 doktorów oraz ponad 550 magistrów. W latach 1997–1998 byłem ekspertem komisji sejmowej ds. Ustawy o samorządzie powiato- wym. Jestem autorem kilku opracowań dotyczących rozwoju lokalne- go. W latach 1994–1998 pełniłem funkcję radnego w Sosnowcu. Byłem współorganizatorem i pierwszym rektorem Wyższej Szkoły Zarządza- nia (obecnie Humanitas).

Nieustannie pracuję na rzecz Sosnowca i regionu, pełniąc funkcję przewodniczącego Związku Zagłębiowskiego oraz od 5 lat redaktora naczelnego czasopisma społeczno-kulturalnego „Nowe Zagłębie” oraz koordynuję prace Zagłębiowskiej Oficyny Wydawniczej.

Dorobek naukowy i ekspercki, znajomość samorządu w teorii i prak- tyce, kompetencje oraz umiejętności organizacyjne w pracy zawodo- wej i społecznej, gotowość do pracy na rzecz rozwoju mojego miasta są wystarczającą legitymacją do ubiegania się o mandat prezydenta.

Kandyduję na stanowisko prezydenta Sosnowca, ponieważ posia- dam wiedzę i doświadczenie, które pozwolą Sosnowcowi stać się mia- stem nowoczesnym i zamożnym. Robię to dla siebie, moich dzieci i wnu- ków. Zamierzam to robić dla wszystkich mieszkańców Sosnowca, aby chcieli tutaj żyć, by byli dumni ze swojego miasta. Najwyższy czas na zasadnicze zmiany.

Marek Barański

(6)

Często wracam myślami do dobrych miejsc i ciepłych, serdecznych ludzi. Trzymam się korzeni i noszę w sobie osobistą i ro- dzinną wędrówkę po Pomorzu oraz Ziemi Przemyskiej. Dojrzewają uczucia, rozświe- tlają się z upływającym czasem. Rozkwita magia dotykanych miejsc, spotkań, więzi.

Składam do serca takie chwile, gromadzę całe pozytywne pokłady.

Teraz? Wrastam, rozwijam się, walczę o przetrwanie i kwitnę tutaj, gdzie od 25 lat żyję na co dzień. W Będzinie i jego okolicach witam kolejne dni. Pracuję, po- znaję miejsca, smakuję tradycję, zżywam się z ludżmi. Obserwuję, działam, poma- gam, tworzę. Z szacunkiem i wzruszeniem myślę o wielu ludziach, z którymi „jeste- śmy razem”, choć każdy z osobna i w każ- dej głowie inny świat. Nierozerwalna nit- ka zawiązuje życie i życie. Na dobre i na złe, daleko i blisko, w trudach i odświęt- nie. Jest też, pulsuje nieustająco, dobra pa- mięć o tych, których już nie ma...

Łagisza. Miejsce i społecznosć bliska, a tak trudno dziś o tym pisać. Był czas, gdy

z pośpiechem mijałam kominy, bo wywo- ływały niepokój. Na przestrzeni ostatnich 7 lat wszystko się jakoś zbliża. Zaczynam lepiej rozumieć, mocniej czuć, wyrażniej

widzieć. W dniu, w którym rozpoczynałam swoją pra- cę w szkole w Łagiszy, po- znałam człowieka tak wy- raźnie stamtąd. Dzisiejsza pamięć jest szczególna i dzisiejszy strach też jest szczególny jeszcze. On to wszystko miał. Profesor na wagę złota, pośrodku złota na wagę dziecka, tak wtedy oto pisał: Schyłek bieżącego roku obfitował w moim życiu w rozlicz- ne, a i ciekawe wydarzenia.

Dają mi one dużo do my- ślenia... Zaproszony przez panią dyrektor Halinę Ry- bak-Gredkę* na inaugura- cję nowego roku do szkoły w Łagiszy, zostałem powi- tany jako „gość szczególny”.

Miłe to, nie zaprzeczę. Ale jednocześnie uświadomiłem sobie, że przecież tę szkołę

i ja ukończyłem. Równo sześćdziesiąt lat temu. A więc wcale piękny jubileusz mię- dzy bliskimi mi ludźmi. Należę do tej spo- łeczności, nie jestem kimś z zewnątrz, ale

„swojakiem”. Bardzo to sobie cenię. Szko- ła niby ta sama, ale nie taka sama. W cza- sie okupacji i zaraz po wojnie uczyliśmy się w dość skromnych budynkach. Było bied- nie, a na dodatek Niemcy pozwalali na realizowanie bardzo ograniczonego pro- gramu edukacyjnego. Mieliśmy jedynie przygotować się do tego, aby być siłą ro- boczą dla „nadludzi”. Dzisiaj – co stwier- dzam z wielką przyjemnością, nawet dumą – w okazałym kompleksie architektonicz- nym, wszędzie widać ducha nowoczesno- ści. Patronami placówki są „Polscy Nobli- ści. I to właśnie wskazuje na to, jakie są zadania i zamierzenia dyrekcji i zespołu nauczającego. Powinni stąd wychodzić gorący patrioci o szerokich horyzontach, ludzie czujący i myślący. Polska inteligen- cja twórcza. Intelektualiści, widzący bli- ski sercu region, Polskę i zakorzenieni na wiele sposobów w świecie jako „global- nej wiosce” ludów i narodów.

Tak oto rodziła się „moja Łagisza”. Po- sród edukacyjnych i społecznych spotkań zbliżałam się do ludzi, którzy byli rodzi- cami, dziadkami dzieci, a przez to też dla

MOJA ŁAGISZA

Halina Wesołowska

In memoriam

Łagiskie impresje. Fot. arch. aut.

Zakończenie roku szkolnego. 2012. Fot. arch. aut.

(7)

W dniu 30 września Będzin przeżył podniosłą uroczystość, związaną z nadaniem placowi przed Miejską i Powiatową Bi- blioteką Publiczną imienia Profesora Włodzimierza Wójcika.

Na to uroczyste otwarcie placu Prezydent Miasta Będzina za- prosił rodzinę Zmarłego W. Wójcika, organizacje społeczno- -kulturalne oraz przyjaciół Profesora. Wśród przybyłych na tę uroczystość znaleźli się profesorowie z Uniwersytetu Śląskie- go w Katowicach (Marian Kisiel, Paweł Majerski i inni). To, że otwarcie placu odbyło się 30 września zbiegło się z drugą rocznicą śmierci W. Wójcika. Już w czerwcu br. Rada Miej- ska Będzina zaakceptowała wniosek Komandorii Zagłębiow- skiej Orderu św. Stanisława o nadanie wspomnianemu pla- cowi imienia profesora Wójcika.

W imieniu dyrekcji MiPBP uroczystość otworzyła z-ca dy-

rektora Anna Szczerba. Na placu przed biblioteką zgromadzi- li się mieszkańcy, przyjaciele Profesora, poczty sztandarowe itd. W imieniu Prezydenta Będzina Łukasza Komoniewskie- go w spotkaniu wziął udział pełnomocnik Rafał Adamczyk.

Koncertowała orkiestra dęta z Mierzęcic. Słowa podzięko- wania w imieniu rodziny Profesora przekazał syn Andrzej Wójcik. Obaj panowie: R. Adamczyk i A. Wójcik dokonali przecięcia wstęgi, odsłaniając tablicę „PLAC PROF. WŁODZI- MIERZA WÓJCIKA”. Warto wspomnieć, że ostatnio ukaza- ła się publikacja „Wspomnienia przy świecach”, w której za- mieszczono m.in. na 32 stronach sylwetkę naukowca i jego dorobek naukowy.

Bolesław Ciepiela mnie stawali się wyjątkowi i szczególni.

Od nich tak dużo zależało i zależy, a mnie na sercu leżał i leży rozwój młodych ła- giszan. Po jednym z naszych pierwszych spacerów z Profesorem Włodzimierzem Wójcikiem we wrześniu 2007 roku, opro- wadzaniu po zakątkach, wskazywaniu oso- bliwości, dotykaniu malunków na korze drzew „bukowej świątyni”, opowiadaniu o lokalności, historii, Jacek Golonka napi- sał: „Dotknąłeś ścieżek, sieci skrzyżowań, brzozy kiwają się w melancholii, ich pa- miętanie w korzeniach chowa Inną Plane- tę – która mniej boli”. Wtedy też zaiskrzył mi w głowie pomysł na spacery Profesora z młodzieżą (**), który spotkał się z jego ogromną życzliwoscią: „Szkoła uczestni- czy w narodowym programie „Literacki Atlas Polski”. W naszej szkole nazwano go „Spacery z Profesorem Włodzimie- rzem Wójcikiem”. Chodzę tedy z moimi nowymi przyjaciółmi po naszej „najbliż-

szej Ojczyźnie” i pokazuję ukochane ścież- ki mojej młodości, leśne dukty, łąki, za- gajniki, stare historyczne zabudowania, kapliczki, miejsca martyrologii narodo- wej, przedstawiam im moje książki. Pyta- ją o wiele spraw i zdarzeń. Odpowiadam w tonacji cichej zadumy. Na myśl mi przy- chodzi Sokrates, który snuł niespiesznie po Atenach i bez jakiegoś przymusu groma- dził nietypowych uczniów. Moi rozmów- cy chcą wszystko o mnie i o moim świe- cie wiedzieć. Wybrali mnie na „bohatera”

książki (właśnie na konkurs), którą zbio- rowym wysiłkiem stworzą. Ich wola, a ja nie mogę nie sprzyjać ich zamysłom..."

To była bardzo cenna lekcja obserwo- wać, w jaki sposób Profesor postrzegał Ła- giszę. Tak żywo i realnie czuło się praw- dę jego słów: „Polskie wsie, małe i średnie miasta i miasteczka mogą z powodzeniem stać się takimi miejscami, z których droga do Paryża, Rzymu czy Nowego Yorku jest

taka sama, jak z Warszawy, czy Krakowa.

Chodzi o to, aby jednak przyjrzeć się tym miejscowościom szeroko otwartymi, ro- zumiejącymi oczyma, z jednej strony bez pseudopatriotycznej megalomanii, z dru- giej – bez uczucia irracjonalnego pesymi- zmu i totalnego wątpienia we wszystkich i we wszystko”.

Jedyny "zwyczajny" z Łagiszy? Myślę, że to miejsce powinno stać się swoistym cen- trum kultury i edukacji. Na razie ściąga odwiedziny szczególnych osób i roztacza się wielkim duchem. Takie miejsce, gdzie zwyczajny profesor, zwyczajny człowiek, zwyczajny grób w sąsiadującej z komina- mi nekropolii…

* Halina Rybak-Gredka (obecnie Halina Wesołowska).

** Projekt MZS nr 4 w Będzinie pt. „Spacery z Pro- fesorem Włodzimierzem Wójcikiem” realizowanyw ra- mach „Literackiego Atlasu Polski” realizowany w la- tach 2007/2008.

Plac prof. Włodzimierza Wójcika

In memoriam

Uroczyste otwarcie Placu im. Włodzimierza Wójcika. Fot. arch. aut.

Plac im. Włodzimierza Wójcika. Fot. arch. aut.

(8)

Folklor

Zdumieniem napełnia konsta- tacja, jak to biedne państwo z północnych krańców Euro- py mogło tak łatwo podbić po- tężną, choć od kilku lat szar- paną przeróżnymi konfliktami (choćby powstanie Chmielnic- kiego i wojna z Rosją) Rzecz- pospolitą. Żyli przecież jeszcze wówczas ludzie, którzy pamię- tali Kircholm czy Kłuszyn, a ich synowie musieli się wychowy- wać w blasku sławy ojców. Tym- czasem nastał czas tworzenia zu- pełnie innych legend… Ileż to pagórków, czasami nawet prasło- wiańskich grodzisk, potocznie zwie się dziś „szwedzkimi wa- łami”? Nawet w Zagłębiu mamy swoje legendy dotyczące „Poto- pu”. Czeladzianom ich rzeko- mo szwedzkiego pochodzenia może nie będę wypominał, ale karty naszej lokalnej historii roją się od zniszczo- nych zamków, splądrowanych miast, spalonych wsi. Mamy zatem wielką armię, która splądrowała Czeladź (to nic, że nie szwedzka, ale sojusznicza – wszystko i tak można zrzucić na „za- morskich pludraków”), mamy dąbrow- skich chłopów broniących Jasnej Góry, mamy olkuskich górników (to akurat nie jest legenda), usiłujących ją pod- kopać. Aż dziwne, że w żadnej legen- dzie nie uchował się miesięczny pobyt naszego narodowego bohatera, Stefa- na Czarnieckiego, na zamku w Będzi- nie. A był to może nawet najważniej- szy moment w politycznej i wojskowej karierze przyszłego hetmana: moment podjęcia decyzji, czy zostać przy nie- udolnym Janie Kazimierzu, czy może przejść na służbę Karola Gustawa.

O mały włos, a wygrałaby ta druga opcja – i może właśnie to jest przyczyną owe-

go braku legendy?

Z pobytem Czarnieckiego w Będzi- nie (zwanym w historiografii „będziń-

skimi wakacjami”) wiąże się historia jedynej bitwy (raczej potyczki), jaka w 1655 roku miała miejsce na obsza- rze dzisiejszego Zagłębia. Do starcia doszło pod koniec listopada pod Woj- kowicami Kościelnymi – o tym będzie ta historia.

Najpierw jednak krótka powtórka z dziejów siedemnastowiecznej Polski.

Rok 1648 to był „dziwny rok”. Zaczęło się od powstania Kozaków na Ukrainie.

W sumie nie było to zdarzenie nad- zwyczajne, takie bunty zdarzały się co kilka lat (ostatnia przerwa była dłuż- sza, bo aż 10-letnia) i traktowane były zazwyczaj jak zwykła, choć uciążliwa, klęska żywiołowa. Tym razem jednak na czele buntu stanął ambitny, urażo- ny Bohdan Chmielnicki, który wplątał Rzeczpospolitą w trudną do opisania sieć wydarzeń natury militarnej. Dość powiedzieć, że w ciągu kilku lat lokalny konflikt na kresach olbrzymiego kraju przerodził się w wojnę, która ogarnę- ła pół Europy i została nazwana „dru- gą wojną północną” (ta druga, zachod- nia połowa Europy, tyle co zakończyła

tzw. „wojnę trzydziestoletnią”). W tym samym 1648 roku tron objął Jan Kazi- mierz, przyrodni brat zmarłego, ponoć bardziej zdolnego Władysława IV. Hi- storia jego życia jest niezwykle burzli- wa (więzienie cesarskie i godność kar- dynała to tylko dwa z wielu ciekawych epizodów) i Rzeczypospolitej przynio- sła więcej szkody niż pożytku. Nawet pamiętając o jego sławnych „ślubach lwowskich”, których tekst do dziś czy- ta się z Brewiarza, trudno patrzeć na tego władcę przychylnym okiem. Nic dziwnego, że już jemu współcześni ukuli od inicjałów Iohannes Casimirus Rex (król) słynne powiedzenie: Począ- tek Nieszczęść Królestwa (ICR = Ini- tium Calamitatis Regnum).

W roku 1655 wystarczyło dwustronne wtargnięcie niewielkich kontyngentów szwedzkich (jakieś 20 tysięcy żołnie- rzy), aby Rzeczpospolita się rozpadła.

Najpierw poddała się szlachta wielko- polska pod Ujściem, chwilę potem Ja- nusz Radziwiłł chciał ze „swojej” Litwy utworzyć niezależne (przynajmniej od polskiej korony) państwo. Zdumiony Najazd szwedzki z roku 1655 ma u nas złą sławę. Zasłużenie zresztą. Nie wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy nazwano go „Potopem”, ale określenie to jest nad wyraz adekwatne. Jak niewielki nawet strumień potrafi zalać całą okolicę, tak i niewielkie liczebnie oddziały szwedzkie zalały całą Rzeczypospolitą.

BITWA POD WOJKOWICAMI KOŚCIELNYMI

Jarosław Krajniewski

Historia

Oblężenie Krakowa w roku 1655. Ryc. E. Dahlberg

(9)

błyskawicznymi sukcesami swoich pod- władnych Karol Gustaw czym prędzej udał się do Polski, aby i na jego skro- nie spłynęła choć część wojennej sławy.

Po upadku Warszawy armia szwedzka – wbrew początkowym planom, które zakładały opanowanie tylko północ- nych, nadbałtyckich obszarów Rzecz- pospolitej – ruszyła na drugą stolicę Polski, miejsce koronacji królewskich:

Kraków. Jego obronę jako ostatniego bastionu ginącej Rzeczpospolitej po- wierzono ówczesnemu kasztelanowi kijowskiemu, Stefanowi Czarnieckie- mu. Jan Kazimierz zdążył już uciec na Śląsk, a w klasztorze paulinów na Ja- snej Górze pod Częstochową, o któ- rym słyszeli jedynie okoliczni kato- licy, układano się z najeźdźcą, aby ci nie splądrowali klasztornego skarbca.

Trzytygodniowa obrona Krakowa nie mogła skończyć się sukcesem. Szwedzi jednak tak bardzo cenili talenty woj- skowe Czarnieckiego, że chcąc go po- zyskać na swoją stronę, pozwolili mu opuścić Kraków wraz z podległymi so- bie oddziałami i dali miesiąc na podję- cie ostatecznej decyzji, po której chce walczyć stronie. Z zapalonymi lonta-

mi i pod rozwiniętymi sztandarami opuszczały Kraków 19 października wojska podległe Czarnieckiemu: jego własna dragonia (ok. 430 ludzi pod do- wództwem Krzysztofa Wąsowicza), re- giment piechoty gwardii królewskiej (ok. 800 ludzi pod Fromholdem von Lüdingausen Wolffem) oraz artyleria (Fryderyk Getkant) i jakaś niewielka grupka husarii. Niejako „przy okazji”

Kraków opuściła tak- że piechota łanowa wo- jewództwa sandomier- skiego (około 400 ludzi pod Andrzejem Gnoiń- skim). Zgodnie z posta- nowieniami układu ka- pitulacyjnego wojska te udały się na zachód i rozłożyły w Będzinie (Czarniecki, dragoni, dwie kompanie piechoty i artyleria) oraz Siewie- rzu (Wolff i reszta pie- choty). Czarniecki od miasta Krakowa otrzy- mał zapłatę za obronę Krakowa, z której nie rozliczył się ze swoimi żołnierzami (także ka- zimierscy Żydzi zaraz pobiegli na skargę do Karola Gustawa, że zo- stali obrabowani przez ustępujące wojska ko- ronne). Coś musiało być na rzeczy, a nieopłaceni żołnierze (dragoni) już w Będzinie zbuntowa- li się i przeszli na stronę bardziej rze- telnego płatnika – króla szwedzkiego.

Na przełomie października i listopa- da Czarniecki i Wolff dwukrotnie je- chali na Śląsk, aby spotkać się z Janem Kazimierzem, o którym to fakcie moż- na przeczytać nawet w „Potopie” Hen- ryka Sienkiewicza. Chyba nigdy się już nie dowiemy, co ostatecznie przekona-

Historia

Plan zamku w Tęczynie pod Krakowem, zdobytego przez Szwedów. Ryc. E. Dahlber

Kapitulacja pospolitego ruszenia pod Ujściem. Ryc. E. Dahlberg

(10)

ło kasztelana do opowiedzenia się po stronie Jana Kazimierza, bo początko- wo wcale nie było to takie oczywiste, a sądząc z zachowanej koresponden- cji, nawet mało prawdopodobne. Kie- dy mijał miesiąc dany Czarnieckiemu na podjęcie ostatecznej decyzji, Szwe- dzi zaczęli już podejrzewać, że cała sprawa nie obróci się na ich korzyść.

W tym czasie trwało już, zaczęte dość przypadkowo oblężenie Jasnej Góry, gdzie wśród oblegających znajdowa- ło się wcale niemało Polaków (wbrew obiegowym opiniom, w armii oblegają- cej Jasną Górę niemal w ogóle nie było Szwedów! – byli za to Polacy, Czesi, Fi- nowie, Niemcy…). Być może szepnę- li na ucho Burchardowi Müllerowi co się święci, dzięki czemu ten wysłał do Siewierza i Będzina regiment rajtarii w celu pilnowania szwedzkich interesów.

Po niesławnym buncie i odstępstwie

dragonów, przy Stefanie Czarnieckim zostało w samym Będzinie około dwu- stu żołnierzy (major Tedtwin z garścią dragonów i dwie kompanie piechoty).

O wiele lepiej zachował się regiment (pozostałe 6 kompanii) gwardii Wolf- fa, który dowiedziawszy się o ostatecz- nej decyzji Czarnieckiego, postanowił się z nim ponownie połączyć i razem ruszyć na Śląsk do króla polskiego. W tym celu rankiem 28 listopada, na czele swoich wojsk i piechoty łanowej opu- ścił Siewierz i udał się starym traktem w kierunku Będzina. Wysłany spod Częstochowy trzystuosobowy regiment rajtarii, dowodzonej przez polskie- go pułkownika Wacława Sadowskiego, dopędził ich gdzieś w okolicach Woj- kowic Kościelnych i wówczas właśnie doszło do walki.

Maszerująca na czele polskiej ko- lumny kompania piechoty łanowej

nie usłuchała wezwania do poddania się i odpowiedziała strzałami. Tym- czasem od północy nadchodziły ko- lejno kompanie piechoty gwardii, do- wodzone bezpośrednio przez majora Jana Butlera (Wolff jako ostatni opu- ścił Siewierz i na pole bitwy dotarł już w czasie jej trwania). Według niektó- rych relacji żołnierze utworzyli czwo- robok i otoczyli się taborem z wozów, co jednak nie jest takie oczywiste, bio- rąc pod uwagę szyk i taktykę walki tego rodzaju formacji, uformowanej w od- rębne bloki muszkieterów i osłaniają- cych ich pikinierów.

Dokładny przebieg bitwy, niestety, nie jest znany. Wiemy tylko, że dziel- ni chłopi sandomierscy, którzy jako pierwsi trafili na nieprzyjaciela, stra- cili w tym krótkim starciu sporo zabi- tych i rannych oraz swe własne tabory, splądrowane przez rajtarów. Regiment

Historia

Piechota łanowa województwa sandomierskiego we wsi – figurki i modele z gry „Ogniem i Mieczem” firmy Wargamer.

(11)

gwardii wiele nie pomógł, bo kiedy na miejsce dotarł wreszcie pułkownik Wolff, zastał swoich żołnierzy bliskich zała- mania i kapitulacji. Nie pozostawało mu zatem nic innego jak podjęcie roz- mów z nieprzyjacielem i po niedługich targach złożył broń wraz z całym swo- im regimentem. Pod eskortą rajtarów przeszedł wówczas pod mury oblężone- go klasztoru jasnogórskiego, gdzie miał służyć jako postrach dla dziwnie dłu- go broniących się zakonników i garst- ki szlachty.

Na wieść o tej potyczce pozostają- ce jeszcze w Będzinie dwie pozostałe kompanie Wolffa zaciągnęły się – jak reszta regimentu – na służbę Karola Gustawa. Wraz z byłą dragonią Czar- nieckiego oraz artylerią Getkanta spro- wadzone zostały najpierw do Krakowa, a następnie (już bez dragonów) pod Jasną Górę. Sam pułkownik Wolff nie przeszedł na służbę szwedzką – osadzo- ny został w areszcie, a po kilku latach, w roku 1660, został generałem polskiej artylerii koronnej. Komendę nad regi- mentem gwardii w służbie szwedzkiej objął major Butler.

Bitwa pod Wojkowicami Kościelny- mi (czasami też określana: pod Siewie- rzem) nie należała oczywiście do istot- nych epizodów szwedzkiego „Potopu”.

Mimo to jej lakoniczny opis znalazł się na kartach większości opracowań dziejów tej wojny, już począwszy od tych XVII- -wiecznych. Samuel Pufendorf w mo- numentalnym swym dziele „Siedem ksiąg o czynach Karola Gustawa króla Szwecji” poświęcił jej kilka zdań: Kie- dy Czarniecki zamierzał zbiec na Śląsk ze swoimi dragonami i zabrać ze sobą działa, jakie wziął z Krakowa i trzymał dotąd w Będzinie, dragoni ci zbuntowali się i przymusili go, by po wypłacie żołdu zwolnił ich ze służby. Z nich dwóch kapi- tanów i duża liczba szeregowych żołnie- rzy przeszła zaraz na szwedzką służbę.

Większość została w Polsce i tylko nie- liczni podążyli z Czarnieckim na Śląsk.

Lecz kiedy pułkownik Wolff w tym sa- mym celu wyruszył ze swoimi kompa- niami z Siewierza, gdzie stał na kwate- rze, do Będzina, już na samym początku drogi został zaskoczony przez pułkowni- ka Sadowskiego, wysłanego przez Mülle- ra, a choć starał się przygotować obronę

w uszykowanym naprędce obwarowa- niu z wozów, to upadek ducha jego żoł- nierzy zmusił go do proszenia o łaskę.

Pozostałe dwie kompanie pułku Wolf- fa, które stały w Będzinie, poddały się dobrowolnie Szwedom i zostały wyko- rzystane przez Wittenberga jako kom- pania straży.

Lakoniczny opis starcia znalazł się także w zachowanej korespondencji – raporcie feldmarszałka Arvida Wit- tenberga dla Karola Gustawa. Niestety, żaden dokument nie precyzuje dokład- nego miejsca starcia, choć przekazuje ciekawą okoliczność, że idąca w kierun- ku Będzina piechota napotkała rajtarów

„przed sobą”. Jakkolwiek by nie analizo- wać starych map i układu dróg, wydaje się to niemożliwe, aby oddział pościgo- wy, idąc od strony Częstochowy na Sie- wierz, nie doścignął piechoty od tyłu.

Przecież obie strony musiały iść tą samą drogą – innej nie było. Chyba, że… raj- tarzy mogli nie dość dobrze znać teren i dotarwszy do Siewierza, poruszali się dalej na południowy wschód głównym traktem, zwanym „Gościńcem Siewier- skim”, w kierunku Sławkowa, podczas gdy droga na Będzin wiodła prosto na południe i była niejako „drugorzędna”.

Zorientowawszy się w swojej pomyłce, gdzieś w okolicach Trzebiesławic lub Ujejsca, mogli skręcić na zachód w kie- runku Wojkowic Kościelnych, koło ko- ścioła skręcić na północ i tym samym wyjść na spotkanie oddziałów Wolffa od południa. Koncepcja równie dobra, jak każda inna, w każdym razie dopóki nie odnajdziemy pola, na którym od- było się starcie, niczego nie będziemy w stanie wyjaśnić. Jak na razie jedynym materialnym śladem po tej bitwie, jaki przetrwał do naszych czasów, są prze- chowywane w sztokholmskim Arme- museum płaty sztandarów kompanij- nych z regimentu gwardii. Wszystkie uszyto według takiego samego wzoru, niebieskie, z ukośnym żółtym krzyżem i herbem Wazów pośrodku oraz ini- cjałami ICRPETS (Iohannes Casimi- rus Rex Poloniae et Sveciae) oraz Mat- ką Boską na awersie.

Historia XVII wieku, wśród studen- tów historii, uchodzi za trudną do ogar- nięcia. A szkoda, bo jest to jeden z cie- kawszych momentów w naszych dziejach,

niestety – niedoceniany, niemal z de- finicji gorszy, bo następujący po „zło- tym wieku”. Nawet sarmatyzm, który dziś powoli wraca do łask, ma u więk- szości z nas negatywne konotacje. Za- pominamy, że właśnie w tym okresie (1 połowa XVII stulecia) Rzeczpospo- lita Obojga Narodów była u szczytu potęgi, z którą musiał się liczyć każdy na kontynencie. Ta nasza potęga, z jej osławioną „złotą wolnością”, była oczy- wiście solą w oku ościennych władców, którzy bynajmniej nie pragnęli, aby ta wolnościowa zaraza przedostała się do ich włości. To, plus wiecznie słaba ar- mia oraz pieniądze (dużo pieniędzy) na przekupienie magnatów, doprowa- dziło w końcu XVIII wieku do całko- witego upadku.

Suplement

Jak dziś opanować ten niezwykle intere- sujący okres w historii? Może być w tym pomocna gra, której zasady przed kil- ku laty opracowała grupa zapaleńców, związanych z modnymi w ostatnich la- tach grupami rekonstrukcji historycz- nych – „Ogniem i Mieczem”. Tytuł gry nie jest oczywiście przypadkowym na- wiązaniem do sienkiewiczowskiej trylo- gii (wychodzący właśnie w tych dniach dodatek do gry nosi tytuł „Potop”). Gra jest rodzajem symulacji pola bitwy z po- łowy XVII wieku, choć pomaga w po- znaniu nie tylko militarnej części na- szych dziejów. Jako że to tylko gra, a nie rekonstrukcja jakiegoś rzeczywistego starcia, można dzięki niej odtworzyć dowolną bitwę z tamtego okresu. Dzię- ki odpowiednim modelom, zgromadzo- nym w dąbrowskim Muzeum Miejskim

„Sztygarka” (i działającym przy muzeum Dąbrowskim Klubie Miłośników Gier Historycznych) udało się zainscenizo- wać bitwę pod Wojkowicami Kościel- nymi w postaci „ruchomej” makiety.

Ustawienie początkowe wojsk ustalono w specjalnie przygotowanym scenariu- szu, ale już samo starcie działo się we- dług zasad gry. Rajtarzy ustawiają się w zasadzce przed wsią, po czym od pół- nocy stopniowo pojawiają się oddziały polskiej piechoty. Wezwani do podda- nia się piechurzy formują bloki obron- ne. Kto wygra tym razem?

Historia

(12)

W związku z wojną w Korei (1951–1953) zaczęto powięk- szać armię polską, w tym siły powietrzne do większych niż dotąd rozmiarów. Rozkazem Ministra Obrony Narodowej utworzono nowe związki taktyczne, takie jak 7. Dywizja Lotnictwa Myśliwskiego Obrony Powietrznej Kraju z do- wództwem w Krakowie. W jej skład wchodzą 3 nowe puł- ki: 2. Pułk Lotnictwa Myśliwskiego w Krakowie-Czyżynach oraz nowo utworzone 39. PLM i 40. PLM, oba formowane w Mierzęcicach.

Na obszarze byłego poniemieckiego lotniska Udetfeld 1 sierpnia 1951 r. zlokalizowano 39. Pułk Lotnictwa Myśliw- skiego, początkowo wyposażony w radzieckie odrzutowce typu Jak-23. Został on sformowany w oparciu o eskadry przy- byłe z Krakowa-Czyżyn, wydzielone z 2. PLM. Decyzje te wpłynęły istotnie na oblicze społeczno-gospodarcze gminy Mierzęcice przez kolejnych czterdzieści lat. Nieopodal, bo w Ożarowicach, ulokowano w 1954 r. stację radarów, podpo-

rządkowaną batalionowi radiotechnicznemu w Chorzowie.

Około 1955 r. pułk otrzymał na wyposażenie pierwsze myśliwce polskiej produkcji Lim-2. Natomiast, po odbytym w 1962 r. szkoleniu w ZSRR grupy pi- lotów 39. PLM, wśród których znaj- dował się m.in. por. por. Wojciech Matonóg i Edmund Witkowski, poja- wiły się na jego stanie samoloty nad- dźwiękowe MiG-19 P/PM.

Decyzja o sformowaniu w 1951 r.

nowej jednostki lotnictwa wojsko- wego w Mierzęcicach Zawierciań- skich wywołała konieczność lokaliza-

cji garnizonu, czyli koszar dla żołnierzy służby zasadniczej i osiedla mieszkaniowego, służącego zawodowej kadrze oraz rodzinom wojskowym. Na przeznaczonym do tego obsza- rze stały już opuszczone przez poprzednich mieszkańców i wcześniej wyremontowane, tzw. państwowe domki na lot-

Historia garnizonu Mierzęcice „w pigułce”

Jacek Malikowski

Obchodzone 28 sierpnia Święto Lotnictwa skłania do krótkiej refleksji wspomnieniowej nad dziejami garnizonu Mierzęcice (1951–1999), będącego obecnie zapleczem mieszkalnym katowickiego portu lotniczego w Pyrzowicach. Dodatkowym asumptem do tego stało się od- słonięcie tablicy upamiętniającej pilotów stacjonującego tu 39. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego, którzy zginęli w wypadkach lotniczych.

Nadanie sztandaru pułkowi przez Dowódcę Wojsk Lotniczych gen. broni pil. Iwana Turkiela, sztandar dzierży sierż. Do- brosław Jabłoński (22.07.1956). Fot. ze zbiorów Dobrosława Jabłońskiego

Marszałek Konstanty Rokossowski na inspekcji J.W. 1901, przed jeszcze nieotynkowanym blokiem (1955), Fot. ze zbiorów Mariana Ciupy

Fragment szpaleru poniemieckich finek w garnizonie Mierzęcice( 1969). Fot. Andrzej Bień Odznaka 39. PLM (jednostka wojskowa 1901)

Historia

(13)

nisku, czyli finki i baraki poniemieckie. Zalesione dotąd te- reny wiejskie – położone na południe za torami kolejowy- mi, między przysiółkami leśnymi wsi Pyrzowice, Siedliska i Niedźwiedź – ogrodzono, stawiając betonowe słupy, ople- cione siatką i drutem kolczastym. W połowie lat 50. zago- spodarowano kilkanaście poniemieckich domków fińskich oraz postawiono pierwsze 3 trzykondygnacyjne bloki miesz- kaniowe w zgeometryzowanym układzie „grzebieniowym”.

W drugiej połowie lat 50. oddano do użytku kolejne 2-piętrowe bloki. Zadbano również o infrastrukturę, bu- dując obiekt przeznaczony na Garnizonowy Klub Oficerski, halę sportową wraz ze stadionem i odkrytym basenem ką-

pielowym, kasyno, przedszkole zintegrowane ze szkolnymi klasami nauczania początkowego. W jednym z budynków otwarto urząd pocztowo-telekomunikacyjny, w innych blo- kach natomiast sieć sklepów o różnych branżach oraz in- ternat garnizonowy. Na stacji kolejowej Mierzęcice Zawier- ciańskie, tuż za garnizonem, uruchomiono ruch pasażerski,

obsługujący linię Tarnowskie Góry-Zawiercie. W koszarach żołnierskich poza barakami pojawiła się izba chorych, sto- łówka, remiza strażacka oraz kantyna.

Warto przypomnieć, że w październiku 1964 r. w zachod- niej części lotniska – w wyniku porozumienia z władzami cy- wilnymi – zbudowano niewielki port lotniczy i udostępnio-

no go dla komunikacji cywilnej. Po raz pierwszy Pyrzowice zostały udostępnione dla ruchu pasażerskiego 6 październi- ka 1966 roku, kiedy to z lotniska wystartował pierwszy sa- molot Polskich Linii Lotniczych LOT do Warszawy.

W dekadzie lat 70. rozbudowano osiedle, stawiając kolej- ne 5 bloków, tym razem w układzie „linijkowym”. Zabudowa domów mieszkalnych zaczęła przybierać charakter kaskado- wy w kierunku wschodnim. Zaprojektowano to tak, aby osie- dle harmonijnie wpisywało się w pagórkowaty teren i pobli- ski obszar leśny. Przeniesiono nauczanie szkolne do nowo otwartej szkoły podstawowej. Wyburzono równocześnie kil- ka baraków i większość poniemieckich „finek”. Na południo- wym zapleczu garnizonu zaczęto stawiać garaże dla posiada- czy prywatnych samochodów osobowych, wcześniej pełnym kurników i chlewików. Dotąd zlokalizowane przy blokach i finkach ogródki działkowe uległy likwidacji i zorganizo- wano w 1981 r. kompleks na osuszonych bagnach, przylega- jących od północy do osiedla. Inicjowali to przedsięwzięcie m.in. Kazimierz Ciapała, Tadeusz Rybak i Witold Strzelecki.

Zadbano także o zieleń, nasycając nią osiedle.

Rozwiązanie 39. PLM. Sztandar pułku dzierży chorąży M. Karpiel (sierpień 1987). Fot. ze zbiorów archiwalnych b. Klu- bu Garnizonowego w Mierzęcicach

Garnizonowy Klub Oficerski (1995). Fot. J. Pustkowski

Uroczystość rozwiązania pułku – na trybunie honorowej m.in. Dowódca 3 Korpusu OP gen. bryg. Jerzy Gotowała, Do- wódca WOPK gen. dyw. Longin. Łozowicki, ostatni Dowódca Pułku płk. M. Sosnowski, Naczelnik Gminy Mierzęcice Franciszek Jakubczyk. Fot. R. Lichosik

Droga wewnętrzna z chodnikiem (1978). Fot. R. Lichosik

Historia

(14)

39. PLM OPK został rozwiązany w 1987 r. Wykorzystu- jąc personel inżynieryjno-lotniczy pozostały po rozwiąza- niu pułku z dniem 1 września 1987 r. utworzono 51. Polowe Warsztaty Lotnicze, których zadaniem było remontowanie śmigłowców bojowych Mi-24 W i D. 51 P.W.L. Zostały roz- wiązane 31 listopada 1990 r. W ich miejsce powołano Bazę Statków Powietrznych, której zadaniem była likwidacja zbędnych dla wojska samolotów. Ponadto,

w styczniu 1989 r. z 11. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego wydzielono 2. eskadrę, prze- bazowującą na lotnisko Mierzęcice. Eska- dra organizacyjnie powróciła do macie- rzystego pułku w listopadzie 1999 r. Tym samym zakończyła się wojskowa działal- ność lotniska w Mierzęcicach i, po krótkim czasie, 1. Batalionu Zabezpieczenia Lotni- ska, co połączono z likwidacją garnizonu.

Do początku 2000 r. równolegle funk- cjonowało lotnisko cywilne i wojskowe.

W dniu 8 czerwca 2001 r. podpisano po- rozumienie w sprawie zachowania dotych- czasowego charakteru lotniska Mierzęcice (Katowice-Pyrzowice), przekazanego przez Agencję Mienia Wojskowego w użytkowa- nie Samorządowi Województwa Śląskie-

go. Utworzone wcześniej Górnośląskie Towarzystwo Lotni- cze objęło zarząd nad cywilnym już portem lotniczym wraz z towarzyszącą infrastrukturą lotniskową. Wówczas to lot- nisko zaczęło z powodzeniem pełnić funkcje komunikacyj- ne, głównie dla linii niskokosztowych (Wizz Air, Ryanair, Germanwings ), jak i dla lotnictwa prywatnego. Obecnie te- ren, zarówno byłych koszar, jak i byłego osiedla wojskowe- go, jest pod zarządem cywilnym sąsiadujących gmin: Oża- rowice i Mierzęcice.

Po upływie 15-lecia od likwidacji garnizonu Mierzęci- ce okolicznościowy komitet, mający w składzie byłych żoł- nierzy zawodowych (płk pil. w st. spocz. Andrzej Stanek, mjr pil. w st. spocz. Andrzej Krzyśpiak, mjr pil. w st. spocz.

Ryszard Dębski i st. chor. sztab. w st. spocz. Jerzy Dyksa) tu stacjonujących, zorganizował w dzień Święta Lotnictwa odsłonięcie tablicy pamiątkowej, osadzonej na przygoto- wanym obelisku. Tym samym uhonorowano pamięć pilo- tów, którzy tu zginęli, pełniąc zawodową służbę wojskową.

Tablica pamiątkowa osadzona na obelisku ( 28 VIII 2014). Fot. Janusz Jawor

Migi 29 w polskiej służbie. Fot. A. Wadman

Historia

(15)

„Jej życie wypełniała muzyka. Ona nadawała mu sens”

Irena Lewińska była szatynką o miłym, ujmującym wyrazie twarzy i budzą- cym sympatię uśmiechu. W jej szarych oczach wyglądających zza okularów za- wsze skrzyła się życzliwość. Taka była na co dzień i taka pozostała na fotografii ,stojącej na honorowym miejscu w pokoju gościnnym jej młodszej siostry Zofii,

mieszkającej w Krakowie przy ulicy Królewskiej. Gabinetowego formatu por- trecik w ramce stał obok radioodbiornika. Pani Zofia, dawniej architekt i pro- jektant obiektów przemysłowych, słuchała głównie nagrań i audycji z muzyką klasyczną. Do ostatnich dni życia była kustoszem rodzinnych pamiątek, staran- nie poukładanych w albumach, w szufladach i na regałach.

– W czasie niemieckiej okupacji razem z rodzicami mieszkałyśmy na uli- cy Kazimierza Wielkiego w Krakowie. To była kraina naszej młodości. Po woj- nie siostra wyprowadziła się do Katowic, ale do nas zaglądała co najmniej kilka razy w miesiącu. Tam ulokowała się w miejscu o pięknej legendzie; w kamie- nicy przy ulicy Dąbrowskiego, która przed wojną stanowiła własność Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego, w lokalu numer 7, w którym poprzednio mieszkał rek- tor Konserwatorium Muzycznego. Mówiła, że to mieszkanie ma muzyczną aurę.

Ponad 40 lat przed publicznością

Wśród rodzinnych archiwaliów Zofii Lewińskiej zachował się pożółkły wycinek prasowy anonimowego recenzenta „Polski Zachodniej” przypominający, że jej siostra już jako studentka wzbudzała podziw krytyków muzycznych. Pochleb- na publikacja ukazała się ponad 70 lat temu, na początku wakacji 1938 roku:

„Pani Lewińska, tegoroczna absolwentka śląskiego Konserwatorium, laureatka klasy śpiewu solowego prof. Marii Gajekowej, wykonała z towarzyszeniem or- kiestry dwie arie Pazia z opery „Wesele Figara” Mozarta. Wykonanie ich stało na tak wysokim poziomie, odznaczało się tak nieskazitelną precyzją i odczu- ciem stylu, ze zasługuje w pełni na miano artystycznej”.

– Tata był dumny z tej recenzji. Pokazywał ją znajomym i kolegom. Jego przyja- ciel prof. Stefan Stoiński, pierwszy dyrektor Teatru Operowego w Katowicach i założyciel polskiego Instytutu Muzycznego na Śląsku, składał mu osobiste gra- tulacje – przypomina pani Zofia.

Inny szacowny wycinek pochodzi z katowickiej „Trybuny Robotniczej”

i przypomina pierwszy powojenny występ sopranistki przed audytorium tu- tejszej Filharmonii:

„W sobotę, dnia 26 bm. o godz. 16.30 nastąpi dawno oczekiwane otwarcie se- zonu Państwowej Filharmonii w Katowicach koncertem inauguracyjnym we wła- snej sali przy ul. Sokolskiej: (obok Placu Wolności). Pod dyrekcją Jana Niwińskie- go wykonane będą między innymi: „Step” – Noskowskiego, Rapsodia Litewska – Karłowicza, L. Różyckiego – Krakowiak (1-e wykonanie). Jako solistka wystąpi znana, młoda, śpiewaczka, Irena Lewińska, która wykona 3 pieśni z tow. orkie-

stry, układu i pod dyrekcją F. Kulczyckiego”.

Po wojnie śpiewała przed mikrofonami rozgło- śni radiowej. Towarzyszyły jej orkiestry, koncertujące pod batutą Włodzimierza Ormickiego oraz Witolda Rowickiego, później prze- kształcone w Orkiestrę Sym- foniczną Polskiego Radia – obecnie Narodową.

Już w maju 1945 roku, po katowickim koncercie inaugurującym pierwszy muzyczny sezon w wyzwo- lonej Polsce, z podziwem i uznaniem o jej talencie pisali krytycy muzycz- ni: „Irena Lewińska mia- ła trudne zadanie. Pieśni Kulczyckiego nie należą do łatwych — zawierają poważne problemy mu-

zyczne i czysto techniczne, z których śpiewaczka wyszła z pełnym sukcesem. Jej kulturalny, równy głos sprawił na słuchaczach bardzo dodatnie wrażenie. Or- kiestrą dyrygował kompozytor, prowadząc ją sprężyście, dzięki czemu brzmiała ona czysto i zdecydowanie” – napisał Ryszard Bukowski, wtedy jeszcze począt- kujący publicysta „Dziennika Zachodniego”, a w przyszłości znakomity twórca kantat i symfonii oraz wybitny pedagog Akademii Muzycznej we Wrocławiu.

7 czerwca 1945 r. Lewińska wspólnie z pianistą Tadeuszem Żmudzińskim, wystąpiła w sali koncertowej katowickiego Konserwatorium Muzycznego. To również była inauguracja – tym razem powojennego sezonu artystycznego szkół muzycznych i pierwszy z cyklu recitali, przez szereg lat prezentujących solistów związanych z uczelnią oraz śląsko-dąbrowskim oddziałem Związku Zawodo- wego Muzyków. Tutaj oklaskiwali ją koneserzy, koledzy i młodzież akademicka.

Sprawozdawca „Dziennika Zachodniego” zanotował: ”Irena Lewińska w części pierwszej zaprezentowała nam repertuar, którego dobór świadczył o wybitnym smaku artystki. Nie zawierał on pieśni utartych z etykietą »żelaznego repertu- aru«, był natomiast wyrazem dużej kultury. Usłyszeliśmy pieśni Stojowskiego, Opieńskiego, Pankiewicza (o ciekawych zwrotach melodycznych) oraz cztery pieśni przednich kompozytorów francuskich, a mianowicie: Francka, Debussy- 'ego, Chaussona oraz Duparca. Repertuar ten, o tak różnorodnym charakterze, pozbawiony bufonady wokalnej, postawił Lewińską przed trudnym zadaniem, lecz jak się okazało, całkowicie na jej siły. Zwłaszcza „Nocturne” Francka oraz, w wykonanym na bis, „Synu marnotrawnym” Debussy'ego, Lewińska wykaza- ła zdumiewające wyniki swojej wytrwałej pracy nad sobą. Na pochwałę zasłu- guje zachowanie tekstu oryginalnego w pieśniach francuskich”.

Była pierwszą śpiewaczką, której recital zainaugurował działalność zakopiań- skiego Muzeum im. Karola Szymanowskiego (17 maja 1976). Zostało otwarte w legendarnej willi „Atma”. Nikt, tak jak ona, nie potrafił zaśpiewać „Słopiew- ni”. Uchodziła za ich niezrównaną interpretatorkę.

Jeszcze na początku lat 80. brała udział w krakowskich Dniach Muzyki Sa- kralnej, śpiewając m.in. wyjątkowo wzruszające „Ave Maria” Schuberta. Chyba po raz ostatni zaprezentowała je podczas pielgrzymki do Włoch w maju 1981 roku. Występ transmitowano do kliniki Gemelli, gdzie przebywał walczący o ży- cie Jan Paweł II. Potem ostatecznie zrezygnowała z estrady i sal koncertowych.

– Gdy opuszczałam progi jej mieszkania, zawsze odprowadzała mnie aż na klatkę schodową. Byłam już na półpiętrze, a ona jeszcze stała w otwartych drzwiach, żegnała mnie podniesioną dłonią i powta- rzała: „Bądź zdrowa! Bądź zdrowa!”. Minęło już wiele lat od nasze- go ostatniego spotkania, a ten obraz, jak żywy, wciąż tkwi w mojej pamięci – wspomina Maria Zientek.

Maestra śpiewu solowego cz. IV

Henryk Szczepański

Irena lewińska w latach 30. XX wieku. Fot. ze zbiorów Śląskiego Centrum Kultury Muzycznej

Biografie

(16)

Jej śpiew polscy melomani oklaskiwali przez ponad 4 dziesięciolecia. Była per- fekcyjną i niedościgłą odtwórczynią utworów ponad 40 kompozytorów repre- zentujących rozmaite epoki, zróżnicowaną wrażliwość i stylistykę.

Po uzupełnieniu studiów muzykologicznych w Paryżu i podjęciu pracy na- uczyciela akademickiego, prof. Irena Lewińska stała się jednym z najwybitniej- szych autorytetów, kształcących młodych śpiewaków w duchu kultury europej- skiej. Obecnie jej uczniowie śpiewają dla publiczności największych teatrów operowych i filharmonii świata.

Mistrz i przyjaciel młodzieży

Złotymi zgłoskami zapisała się w pamięci początkujących artystów. Ich kształ- ceniem zajęła się tuż po otwarciu konserwatorium i liceum muzycznego w Ka- towicach.

15 marca 1945 roku, zachęcona przez swoją dawną maestrę prof. Władysła- wę Markiewiczówną, Irena Lewińska jako nauczyciel klasy śpiewu podjęła pra- cę w Gimnazjum i Liceum Muzycznym, funkcjonującym wówczas przy dopie- ro co reaktywowanym Śląskim Konserwatorium Muzycznym, w którym prof.

kpt Kulczycki pełnił obowiązki rektora i pracował jako dyrygent organizowa- nej orkiestry symfonicznej.

W 4 lata później, po powrocie z paryskiego stypendium, Irena Lewińska związała się z krakowską Państwową Wyższą Szkołą Muzyczną, gdzie w latach 1950–1951 była asystentką w klasie śpiewu prof. Bronisława Romaniszyna.

Od 1954 roku jako wykładowca śpiewu solowego pracowała w PWSM w Kato- wicach. Cieszyła się autorytetem wytrawnego znawcy pieśni francuskiej i pro- wadziła seminaria.

W roku 1965 otrzymała tytuł docenta. Na stanowisku dziekana Wydziału Wokalno-Aktorskiego w katowickiej PWSM pracowała przez 2 lata, od 1967 roku. W tamtych dziesięcioleciach była także cenionym i lubianym konsultan- tem średnich szkół muzycznych województwa katowickiego.

W latach 80. współpracowała z Wydziałem Filologii Polskiej Uniwersyte- tu Śląskiego, gdzie prowadziła zajęcia z zakresu dykcji i fonetyki. Uczniowie zapamiętali ją jako człowieka szczególnej łagodności i dobroci, o wyjątkowej kulturze osobistej.

Miała kłopoty ze wzrokiem. Pogłębiały się z biegiem lat. Były coraz dotkliw- szą przeszkodą w życiu codziennym i w wykonywaniu zawodu. Nigdy jednak nie myślała o tym, aby zrezygnować z pracy pedagogicznej.

Do ostatnich dni prowadziła lekcje. Młodych śpiewaków przygotowywała do dyplomów, recitali i koncertów. Była dla nich nie tylko mistrzem wskazują- cym drogę na sceny muzyczne, ale także osobą bliską i serdecznym przyjacie- lem. Taki wizerunek zapamiętali jej wychowankowie.

Zauroczona magią nut i melodii, już od dzieciństwa czuła jak muzyka wypeł- niała jej życie; chciała nią obdarować wszystkich ludzi. Dzięki niej ta dziedzina sztuki – szczególnie dla niewidomych, których także zaliczała do kręgu swych przyjaciół – stawała się pryzmatem, pozwalającym lepiej dostrzegać to, co dale- kie i bliskie albo nikczemne i wzniosłe. Przekonywała, że muzyka potrafi zastą- pić „mędrca szkiełko i oko”, a jeszcze skuteczniej – wrażliwość serca.

– Świat albo człowieka widzimy oczyma, ale można go też oglądać przez so- czewkę pięciolinii i klucza wiolinowego – przekonywała prof. Lewińska w roz- mowach z wychowankami i przyjaciółmi.

Z klasy wielkiej maestry

Na scenach muzycznych świata i kraju śpiewają jej uczennice: słynąca z ładne- go timbre’u głosu i talentu aktorskiego Urszula Koszut-Okruta, solistka Teatru Wielkiego w Warszawie, a później wykonawczyni pierwszoplanowych partii na wielu scenach operowych Niemiec, Europy i Ameryki, sławna na wielu konty- nentach Krystyna Zaręba, zdobywczyni medalu na Międzynarodowym Konkur- sie Wokalnym im. Marii Callas w Atenach (1887) albo Leokadia Duży, ostatnia dyplomantka prof. Lewińskiej, solistka Opery Śląskiej, laureatka konkursów kra- jowych i międzynarodowych, gościnnie występująca na scenach Niemiec i Ho- landii, a także Operetki Warszawskiej, polskich teatrów operowych i filharmonii.

Maria Zientek to sopran dramatyczny, laureatka między innymi: „Viva il canto”, Konkursu Wokalistyki Operowej im. Adama Didura w Bytomiu oraz III Internationaler Gesangwettbewerb der Italienischen Oper I Cestelli Competi- zione dell’Opera w Berlinie. Recenzenci podkreślają, że jej pieśniarstwo wyróż- nia: „niezwykła muzykalność i naprawdę silny, o cudownej barwie głos – rzad- kość na polskich scenach operowych”. Przez kilkanaście lat była solistką Opery Śląskiej w Bytomiu. Aktualnie jest gwiazdą Agencji Koncertowej „Silesia”. Idąc w ślady prof. Ireny Lewińskiej, swojej mistrzyni pieśni symfonicznej, występu- je w dziełach oratoryjno-kantatowych, śpiewając również dla melomanów Fil- harmonii Śląskiej.

Tenor liryczny Piotr Beczała, na stałe związany z operą w Zurychu, od 2000 r. z roku na rok zdobywa publiczność i krytyków kolejnych teatrów muzycz- nych: Covent Garden w Londynie, Opera Bastille w Paryżu, La Scala w Me- diolanie, Staatsoper w Monachium. W grudniu 2006 r. pierwszy raz wystąpił na deskach Metropolitan Opera w nowojorskim Broadwayu; zaśpiewał księcia Mantui w „Rigoletto” Giuseppe Verdiego. Taki zaszczyt przypada w udziale tyl- ko najwybitniejszym tenorom świata. Potem śpiewał Alfredo Germonta w „Tra- wiacie”, wystawianej przez operę w Berlinie.

Kamienica, w której mieszkała prof. Lewińska. Fot. Autora

Irena Lewińska. Fot. arch. dom. Zofii Lewińskiej

Biografie

Cytaty

Powiązane dokumenty

Każda taka klasa jest wyznaczona przez pewne drzewo de Bruijna, możemy więc uważać, że λ-termy to tak naprawdę drzewa de Bruijna.. λ-wyrażenia są tylko ich

Mentoring, coaching oraz inne metody zdobywania oraz przekazywania specjalistycznej wiedzy zawodowej są właśnie metodami charakterystycznymi dla organizacji uczących

Wbrew obiegowym opiniom nie istnieje coś takiego jak muzyka radiowa, za- rejestrowana muzyka istniała bowiem przed pojawieniem się radia, a i obecnie jej nagrywanie

Przeczytajcie uważnie tekst o naszym znajomym profesorze Planetce i na podstawie podręcznika, Atlasu geograficznego, przewodników, folderów oraz map

Wśród zadań priorytetowych we wcześniejszym okresie był również między innymi temat grupowania się osób spożywających alkohol i zanie- czyszczających teren

Zakładając – co nie wydaje się szczególnie ekstrawaganckie – że III RP jest państwem demokra- tycznym, możemy oczekiwać, że udział Sejmu w procesie kształtowania polityki

Dostosowując powyższą metodę uzyskujemy pełny algorytm przy pomocy którego, możemy sprawdzić czy zadana liczba naturalna n o dowolnej podstawie m

Co wię ­ cej, podczas atrybucji przekonań w sytuacji radykalnej interpretacji interpretator opiera się wyłącznie na własnej wiedzy na temat środowiska rozmówcy, z