• Nie Znaleziono Wyników

Młody Gryf 1931, R. 1, nr 37

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Młody Gryf 1931, R. 1, nr 37"

Copied!
15
0
0

Pełen tekst

(1)

T Y G O D N I K

poświęcony sprawom Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojsk, na terenie O. K. VIII.

Rok i. Niedziela, dnia 13 grudnia 1931 r. Nr. 37

T R E S

Dział o g ó ln y : Liga Narodów — a bezpieczeństwo. Z wskrze­

szonych wspomień.

W ychowanie ob yw atelsk ie : Cele i zadania Kolejowego P. W.

W iadom ości historyczne : Wojna polsko-rosyjska 1830— 31 r.

Sprawy m orskie : Polscy marynarze wiozą pozdrowienie Ojczyzny bohaterom z San-Domingo. Nasz dostęp do morza.

W. F. i P. W. : Oto odpowiedź na pogróżki niemieckie. Zi­

mowe myśli o lecie. Konieczność zrzeszania się pry­

watnych hodowców gołębi pocztowych.

L. O. P. P.: Komitet Wojewódzki L. O. P. P, w Toruniu.

W iadom ości z kraju i zag ra n icy: Kolejarze pod bronią.

Związek Strzelecki. Odgłosy z Uroczystości Niepodleg­

łościowych. Kronika sportowa. Z tygodnia.

Rozrywki umysłowe. Wesoły kącik. Ogłoszenie.

I

Liga Narodów a rozbrojenie.

Gbyby prezydent Wilson pow­

stał dzisiaj z grobu i zobaczył największe dzieło swego życia:

„Ligę Narodów”, zapewne poło­

żyłby się czemprędzej zpowrotem do zacisza grobowego z rozpaczą w sercu i bez wiary w ludzką szlachetność.

Przecież wielka wojna świato­

wa miała być ostatnią w dziejach ludzkości, a jej ofiary stanowić miały fundament, na którym wielki apostoł budował gmach przyszłego wieczystego pokoju, i dla którego skłonił naród ame­

rykański do przystąpienia do wojny.

Wzniosła myśl została wypa­

czona doszczętnie, a liczne spra­

wy Ligi Narodów ograniczają się w większości wypadków do ro­

boty papierowej, lub conajmniej do łagodzenia tarć między naro­

dami małemi. Niech tylko w spra­

wę wmieszane zostaną interesy państw wielkich — Liga jest bez­

silna, i zdana wyłącznie na dobrą wolę spierających się stron. Z dru­

giej strony bezustanny napływ spraw drobnych, a dokuczliwych ze strony złośliwych nowotworów powojennych w rodzaju Wolnego Miasta Gdańska, lub różnych organizacyj mniejszościowych po­

woduje bezustanne mieszanie się LigiNarodówwsprawy wewnętrz­

ne państw, wywołując nieza­

dowolenie, i jątrząc przeciwko sobie obywateli jednego kraju.

Naczelnym hasłem działalności Ligi Narodów jest pokój, a w zwią­

zku z tern,rozbrojeniepowszechne.

W praktyce ma to wyglądać w ten sposób, że wszystkie państwa zmniejszać będą swoje armje sto­

pniowo aż do zupełnego ich zlik­

widowania, a bezpieczeństwo ich ma być zapewnione przez Ligę Narodów, jako związek równych z równymi i wolnych z wolnymi.

Dotychczasowe wysiłki wcale jednak nie wskazują na rychłe urzeczywistnienie się wspomnia­

nych dążeń. O ile pewne na­

rody pragną z dobrą wiarą wyko­

nywać program Ligi, o tyle inne mają nadzieje pod pokrywką po- kojowości odegrać się w chwili, gdy inni się rozbroją.Że taka „od­

grywka“ byłaby możliwa widać z zupełnej bezsilności Ligi, któ­

ra na poparcie swoich zaleceń nie posiada żadnych środków, mogących zmusić opornego członka do posłuszeństwa.

Jaskrawym przykładem sła­

bości Ligi Narodów jest obecny zatarg Japonji z Chinami. Oba te państwa są członkami Ligi.

W myśl uchwalonych praw Ligi wszelkie nieporozumienia między członkami winny być rozstrzy­

gane na drodze pokojowej przy pomocy sądów polubownych, lub Trybunału Międzynarodowego w Hadze. Tymczasem Japonja, nie szukając sposobów pokojo­

wego zaspokojenia swoich pre- tensyj do Chin, obsadziła swo- jemi wojskami znaczną część pro­

wincji chińskiej, Mandżurji. Wy­

nikły krwawe walki, trwające do dnia dzisiejszego od kilku już miesięcy. Armja chińska została rozbita. Japończycy gospoda­

rują w zajętym kraju, jak u siebie w domu.

Chiny wniosły skargę do Ligi Narodów. Przez cały wrzesień, październik, listopad i obecnie toczą się rokowania. W Genewie i w Paryżu radzą dyplomaci, zbierają się komisje, wygłaszane są długie mowy, a w rezultanie Japonja usadawia się w zdoby­

tym kraju, pozostawiając Chinom możność chodzenia ze skargami i płaczem po gabinetach Ligi.

Nie chodzi nam tutaj zupełnie o wykazywanie, kto ma słusz­

ność — Chińczycy czy Japonja.

Nie chcemy także brać jednych w obronę, a potępiać drugich.

Zajmuje nas jedynie samo wyda­

rzenie — oto wojska jednego państwa weszły w granice innego, wyrzuciły dawne władze, a za­

prowadziły swoje, przepędziły

(2)

Str. 2 M Ł O D Y G R Y F Na 37 lub rozbroiły wojska narodu na­

padniętego, słabszego, nie mogą­

cego się bronić! Wydarzenie niezmiernie doniosłe — szcze­

gólnie ważne dla Polski.

Teraz okazuje się we właści­

wym świetle, ile są warte nawoły­

wania do rozbrojenia, i jakie gwa­

rancje może dać Liga Narodów.

Nasi przedstawiciele w Lidze od początku zajmują stanowisko pokojowe. Powtarzają stale, że Polska chętnie się rozbroji, o ile Liga wskaże sposoby, zapewnia­

jące nam bezpieczeństwo, że nie zajdzie możliwość najazdu na nasze granice, że najpierw musi nastąpić zagwarantowanie bez­

pieczeństwa, a później dopiero może być mowa o rozbrojeniu.

Zatarg japońsko-chiński i jego kilkumiesięczne dzieje wskazują, że Liga nie może dać takich za­

pewnień i że w wypadku na­

jazdu — napadnięty zdany będzie wyłącznie na własne siły. Od

stanu swojej siły obronnej, od przygotowania narodu do obrony zależyć będą jego losy. Jeśliby nawet w ostatecznym razie Liga znalazła sposób poskromienia najeźdźcy, to nastąpi to w czasie, kiedy już napadniętemu „rosa oczy wyje“.

Najgłośniej za rozbrojeniem krzyczą Niemcy. Wykazują światu, że nie posiadają wojska, że nie posiadają floty wojennej i że grozi im najazd ze strony Polski i Francji.

Jest to zwykłe zachowanie się wilka, przed napadem na jagnię.—

Bo jednocześnie bataljony sztur­

mowe sztalhelmowców, hitle­

rowców, młodych niemców, wy­

posażone w broń lepiej i ob­

ficiej niż niejedna armja regu­

larna, ćwiczą bezustannie nad naszemi granicami; to samo dzieje się w dziedzinie mary­

narki wojennej, lotnictwa i ga­

zów bojowych. Aż nadto dobrze

znamy zamiary sąsiadów naszych, abyśmy choć przez chwilę uwie­

rzyli w ich dobrą wolę. Drugi nasz sąsiad — Rosja — wogóle do Ligi nie należy, i nie obo­

wiązują go żadne umowy mię- dzynai odo we.

W takich warunkach sąsiedz­

kich i wobec jaskrawej słabości Ligi Narodów — możemy liczyć tylko na siebie. Na swoją armję regularną i na swoją armję cywilną t. zn. na przy­

sposobienie wojskowe.

Pomimo więc kilkunastoletnich wysiłków ideja prezydenta Wil­

sona o pokoju powszechnym po­

zostaje nadal w sferze marzeń.

I tak samo jak przed wielką wojną, tak i dzisiaj ten tylko naród może spokojnie pracować i patrzeć pewnie w przyszłość, na straży którego stoi liczna i mężna armja, a za nią cały naród, zdolny w każdej chwili do walki z bronią w ręku. M.

WOJNA POLSKO-ROSYJSKA 1830-31 ROKU.

II. Chłopicki. Próby układów.

Wkroczenie armji rosyjskiej.

Grochów.

W dniu 30 listopada stolica by­

ła wolną. Spiskowcy łudzili się, że teraz do głosu musi przyjść naród, że znajdzie się ktoś, kto się nimi zaopiekuje i pokieruje.

Jakże się zawiedli!

Położenie tymczasem stawało się bardzo trudne. Nie mieli nadal wodza, któryby zarządził i uzgod­

nił dalsze działania, utrzymał kar­

ność w wojsku, postarał się o za­

opatrzenie, podporządkował sobie oddziały z prowincji i t. p. Część starszyzny wojskowej pozostała przy W. Ks. Konstantym, reszta zaś ukryła s ię ; żaden z generałów nawet słuchać nie chciał o objęciu dowództwa. Zbliżeni do sprzysię- żenia politycy z Towarzystwa Patrjo- tycznego nie dawali również zna­

ku życia.

Stan tego „bezkrólewia“ skwap­

liwie wykorzystały przeciwne pow­

staniu żywioły umiarkowane oraz zwolennicy współżycia z Rosją.

Dotychczasowa Rada Administra­

cyjna, dokooptowawszy do swego składu Lelewela, Niewcewicza, gen.

Chłopickiego i innych, na których tak liczyli spiskowcy — ujęła ster spraw w swe ręce i ogłosiła się Rządem Tymczasowym. Na począ­

tek wydała odezwę, potępiającą

„równie smutne, jak niespodzie­

wane wypadki wczorajszego wie­

czora“. Zaskoczeni tern spiskowcy, opuścili poprostu ręce, jednak ze

względu na obecność w Radzie lu­

dzi, których sami zamierzali do rządu powołać, podporządkowali się jej zarządzeniom.

Tak rozpoczęła się tragedja pierw­

szych dni powstania. CI dołu wzma­

gał się zapał, rosły siły i chęć do walki — u góry zaś niepodzielnie pa­

nowała myśl, aby kraj uspokoić, powstanie zlikwidować, u cara wyjednać „przebaczenie“ oraz za­

pewnienie ścisłego wykonywania konstytucji. Pierwszym krokiem Rady było wysłanie delegacji do W. Księcia Konstantego z zapew­

nieniem mu swobodnego przemar­

szu wraz z wojskiem do cesar­

stwa, i prośbą o pośrednictwo w układach z carem.

Posunięcie to spotkało się jed­

nak z energicznym protestem ze strony powstańców. Dnia 2 grud­

nia T-wo Patrjotyczne kategorycz­

nie zarządało, by geń. Chłopicki rozpoczął natychmiast działania przeciw wojskom rosyjskim. Kon­

stantego uprzedzano, że Rada nie będzie w stanie dotrzymać swych zobowiązań co do jego bezpie­

czeństwa.

Wojsko rosyjskie znalazło się wskutek tego w położeniu rozpacz- liwem ; bez trudu można było roz­

broić i zabrać je do niewoli. Jed­

nak gen. Chłopicki, który w dniu 5 grudnia ogłosił się dyktatorem, zabezpieczył Konstantemu spokoj­

ny odwrót, co, według jego zdania, miało ułatwić układy z carem. Ko­

rzystając z tego, Konstanty w dniu

13 grudnia, pod Włodawą spokojnie przekroczył granicę, uprowadzając przykutego do armaty Łukasiń­

skiego.

Chłopicki rozpoczął „układy“.

Dnia 10 grudnia wysłał do Peters­

burga delegację z zadaniem wy­

jednania u cesarza gwarancji po­

szanowania konstytucji, całkowitej amnestji, oraz przyłączenia do Kró­

lestwa t. zw. „prowincyj zabranych“, t. j. Litwy, Rusi i Wołynia.

A przygotowań do wojny żad­

nych prawie nie czyniono. Liczby wojska prawie nie zwiększono, nie postarano się o wciągnięcię do akcji ludności kraju, nie pró­

bowano wywołać powstania w pro­

wincjach zabranych, gdzie ludność, a nawet składające się przeważnie z polaków i litwinów wojsko ro­

syjskie wyraźnie sprzyjało powsta­

niu, i czekało na hasło.

Mikołaj tymczasem, nie chcąc nawet rozmawiać z wysłaną przez Chłopickiego delegacją, w dniu 17 grudnia ogłosił manifest do po­

laków, żądając złożenia broni i cze­

kania „dalszych rozkazów“, a wza- mian nie czyniąc żadnych obietnic.

Chłopicki, uważając wojnę za ab­

solutnie niemożliwą, gotów był zgodzić się i na tak haniebną ka­

pitulację. Zapobiegł temu Sejm i Rząd, wobec czego obrażony Chłopicki w dniu 17 stycznia zło­

żył dyktaturę.

Sej m w dniu 25 stycznia ogłosił akt detronizacji Mikołaja, stwierdzając, że „naród polski jest niepodległym,

(3)

No 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 3

i ma prawo temu koronę polską oddać, którego godnym jej uzna“.

Wojna stała się nieuniknioną.

Należało przynajmniej teraz ener­

gicznie do niej się przygotować.

W dalszym ciągu jednak, w sfe­

rach kierowniczych brakło siły mo­

ralnej. Nowoutworzony rząd, z ks.

Czartoryskim na czele, okazał się słabym i niezdecydowanym. Bra­

kowało nadal kandydata na wodza.

Na stanowisko to zamianowano niedołężnego ks. Radziwiłła, któ­

rego Chłopicki obiecał „wspierać“

swą radą.

W tej sytuacji, w dniach 5 i 6 lu­

tego armja rosyjska w sile około 127 tysięcy żołnierza, pod dowódz­

twem Dybicza, wkroczyła do Kró­

lestwa. Siły polskie w tym czasie wynosiły około 40 tysięcy.

Wódz rosyjski postawił sobie za zadanie za jednym zamachem za­

jąć Warszawę i powstanie zdusić.

Spotkał go jednak srogi zawód.

Jakgdyby na dobrą wróżbę, pierwsze zetknięcia z nieprzyjacie­

lem były zwycięskie. Gen. Dwer­

nicki z małym oddziałem jazdy pod Stoczkiem rozbił kompletnie korpus jazdy rosyjskiej Geismara, zaś Skrzynecki z dywizją piechoty powstrzymał cały korpus Rosena pod Dobrem.

Do decydującej rozprawy doszło w dniach 19 — 25 lutego na równi­

nie pod Pragą (Grochów — Kawen- czyn — Wawer — Białołęka).

W dniu 19 lutego wywiązała się bitwa pod Wawrem, w odległości 3 kim. od stolicy. Dybicz, mając ze sobą tylko część swoich sił, za­

mierzał czekać na nadejście reszty wojsk.

Jednak śmiała inicjatywa dywiz- jonerów Żymirskiego i Szembeka, oraz zapał żołnierza, rwącego się do działań zaczepnych, zmusiły moskali do przyjęcia bitwy w wa­

runkach dla nich niekorzystnych.

Słabsze znacznie liczebnie oddziały nasze przeszły do energicznego natarcia na przeciwnika, i zmusiły go do bezładnego odwrotu. Bit­

wa przekształciła się tu w bohater­

skie i zwycięskie zmagania się po­

szczególnych dywizyj i pułków, a nawet bataljonów. Brakło jedno­

litego kierownictwa. Radziwiłł nie dawał znaku życia, Chłopicki oso­

biście wykazał bardzo dużo boha­

terstwa, prowadził do walki po­

szczególne bataljony,—jednak ogól­

nego kierownictwa się nie podjął.

Wojsko polskie utrzymało w swym ręku dogodne pozycje, kluczem których był nieduży lasek — pod Grochowem — wsławiona później

„Olszynka“.

W dniu 20 lutego rosjanie przez cały dzień coraz to większemi si­

łami nacierali na Olszynkę, jednak bezskutecznie. Wszystkie ataki zo­

stały krwawo odparte, przyczem szczególnie odznaczył się 4 pułk piechoty. Pod wieczór, wyczerpa­

ny walką przeciwnik zaniechał dal­

szych ataków.

Dwudniowe te walki przekonały Dybicza, że nie „zgniecie“ tak łat­

wo powstania; postanowił wobec tego zaczekać na resztę swych wojsk, które znajdowały się w od­

ległości 3—4 dni marszu, w oko­

licach Ostrołęki, nad Narwią. Od­

działu tego zamierzał użyć do obej­

ścia lewego skrzydła polaków, a szczególnie niezdobytej Olszynki.

Polacy również czekali... Sprawę jednolitego kierownictwa załatwio­

no połowicznie : gen. Chłopicki zo­

stał mianowany dowódcą wojsk 1 linji.

Tymczasem, w dniu 24 lutego nadciągnął oczekiwany przez Dy­

bicza Szachowski, i rozpoczął swój ruch oskrzydlający. Przeszkodził jednak temu gen Małachowski z brygadą piechoty oraz pułkow­

nik Jankowski z dywizją jazdy i bataljonem piechoty. Stoczyli oni krwawą i zażartą walkę ze znaczną przewagą nieprzyjaciela, przyczem żołnierze polscy dokazy­

wali cudów bohaterstwa. Przeciw­

nik został powstrzymany, i plan oskrzydlenia udaremniony.

Nazajutrz, dnia 25 lutego, Sza­

chowski nie odważył się dalej na­

cierać, i zarządził odwrót celem połączenia się drogą okólną z si­

łami głównemi Dybicza. Widząc to, stojący naprzeciw Krukowiecki zarządził energiczny pościg, który o mało nie skończył się klęską Szachowskiego.

Dybicz zaniechał wobec tego planów oskrzydlających, i zaatako­

wał od frontu.

I znowu cały ciężar walki skupił się na nieszczęsnej Olszynce. Kilka­

krotne natarcia zostały początkowo krwawo odparte przez dywizję Ży­

mirskiego, lecz wkońcu wyczerpa­

na walką z przeważającemi siłami wroga, bohaterska ta dywizja zmu­

szoną była wycofać się z dużemi stratami, pozostawiając wodza na polu chwały. Wówczas Chłopicki poprowadził osobiście przeciwna­

tarcie i, po bohaterskiej krwawej walce, zmusił nieprzyjaciela do bez­

ładnej ucieczki. W ten sposób Olszynka znowu dostała się w rę­

ce polaków. Podczas dalszych za­

ciekłych walk o Olszynkę gen.

Chłopicki został ciężko ranny. Na­

stąpiło kompletne rozprzężenie w łonie dowództwa; Radziwiłł wy­

cofał się, przekazując dowództwo

Szembekowi, Chłopicki zaś oddał je Skrzyneckiemu; w rezultacie — nie dowodził nikt. Wówczas Dy­

bicz rzucił na szalę ostatni swój atut — masy kawalerji, spodzie­

wając się rozproszyć siły polskie.

Zawiódł się znów — atak został krwawo odparty. Piechota polska w zupełnym porządku wycofała się na następne stanowiska pod samą Pragą.

Postawa wojska polskiego tak zaimponowała Dybiczowi, że, po­

mimo nalegań ze strony swoich towarzyszy, na dalsze natarcie nie odważył się, i nakazał przerwanie walki.

W nocy 25/26 lutego armja pol­

ska bez jakiegokolwiek nacisku ze strony przeciwnika wycofała się za Wisłę, pozostawiając na Pradze silny przyczółek mostowy.

Dybicz cofnął się w okolice Siedlec, gdzie postanowił czekać wiosny.

Tak zakończyła się pierwsza walna rozprawa z najeźdźcą... Bitwę tę uważać należy za nierozegraną;

w rzeczywistości jednak była ona klęską Moskali, gdyż nie zdołali osiągnąć celu, jaki sobie nakreślili.

To też Mikołaj nie szczędził swemu wodzowi gorzkich wyrzutów.

Pisał on: „przyznam się, mój przyjacielu, że oczekiwałem donioś­

lejszych, a zwłaszcza bardziej roz­

strzygających wyników, biorąc pod uwagę tak wielką przewagę sił na­

szych oraz inne korzyści naszego stanowiska. Jest prawie niewiaro- godne, że w podobnych warunkach nieprzyjaciel zdołał uratować całą swą artylerję, i przeprawić całą swą armję przez Wisłę. Można było spodziewać się conajmniej, że na­

stąpi powtórzenie dramatu z nad Berezyny.

Obserwujący tę bitwę attache pruski, Canitz v. Dalvitz, ocenił ją następująco: „Męstwo Polaków po­

zwoliło im wyzyskać należycie te­

ren. Stąd wynikł fakt, który za­

dziwił całą Europę: znacznie słabsza armja polska w bardzo niebezpiecz- nem położeniu stawiła czoło sile rosyjskiej i niepokonana, po krwa­

wym boju, cofnęła się za Wisłę“.

Bitwa ta dobitnie podkreśliła, że pomimo słabości liczebnej wojsko polskie może stawić czoło dwukro­

tnie prawię silniejszemu nieprzyja­

cielowi. Żołnierz polski wykazał znaczną wyższość nad przeciwni­

kiem, jak pod względem bojowym, tak i moralnym. Śmiało można stwierdzić, że gdyby nie tragiczny brak wodza, bitwa ta mogłaby być przez Polaków wygraną.

Historyczna walka ta służyć może jako przepiękny przykład bohater­

stwa i poświęcenia żołnierza pol­

skiego. M. H.

(4)

Str. 4 M Ł O D Y G R Y F N° 37

Polscy marynarze wiozą pozdrowienie Ojczyzny bohaterom z San-Domingo.

Polska z całym rozmachem młodzieńczej odrodzonej swej potęgi rozbudowuje swą młodą flotę w tych szczupłych ramach, na jakie kryzys powojenny po­

zwala. Polska buduje okręty i kształci młodzież morską. Po­

siadamy dwa szkolne okręty, które są oczkiem w głowie Pol­

ski Błękitnej: „Dar Pomorza“, który kształci przyszłych ofi­

cerów marynarki handlowej

z długiej, ślicznej podróży po morzu Śródziemnem. Ubiegłego lata odbyła podróż egzotyczną przez wyspy Kanaryjskie, Kubę do Ameryki, gdzie była entuzja­

stycznie przyjmowana przez na­

szych rodaków z za oceanu.

W drodze powrotnej przeszła zwycięsko straszliwy cyklon, i powróciła szczęśliwie do ro­

dzinnego portu — Gdyni.

W czasie swej pięknej podróży,

meduzy, zwane galerami portu- galskiemi dla swego niezwykłego kolorytu. Nocami świeci nam już Krzyż Południa, nisko roz­

pięty na niebie. Woda Atlantyku jest tu ciemncr-granatowa, pory­

sowana wszędzie białemi bryzga­

mi piany. Od paru dni spoty­

kamy w Oceanie kępy zielonych wodorostów. Zwiastują one bli­

skość morza Sargassa, tej le­

gendarnej - wyspy [Zatopionych

„Wrak“. Szczątki zatop ion ego okrętu, napotkanego przez „iskrę“.

Okrętowy kot Sztorm an, p ieszczoch „Iskry*

| na zwoju lin.

i „Iskrą“, okręt szkolny naszej marynarki wojennej.

Zamieszczamy w Młodym Gry­

fie korespondencje własne z „Da­

ru Pomorza“, niemniej pragnie­

my, by myśl naszych czytelników zwracała się z gorącem zaintere­

sowaniem ku „Iskrze“. „Iskra“

powróciła teraz na zimowe leże

„Iskra“ przepłynęła koło wyspy Haiti. Jeden z podchorążych tak opisuje swoje wrażenia:

„Z pod białego dziobu „Iskry“

co chwilę zrywają się całe stada ryb latających; lecąc nisko nad rozkołysaną powierzchnią ocea­

nu, pobłyskują srebrzyście. Cza­

sami spotykamy różnobarwne

Okrątów, gdzie prądy morskie niosą każdy szczątek, błąkający sią po oceanie.

Płyniemy wzdłuż brzegów Haiti. H aiti!... Ciągle wyma­

wiam to słowo i wprost wierzyć mi się nie chce, że te sinawe górzyste wybrzeża, porosłe pod­

zwrotnikową roślinnością — to

Z WSKRZESZONYCH WSPOMNlEfi.

Od Redakcji.

W odcinku tym zamieszczać będziemy ustępy z na­

desłanej nam przez p. Bolesława Oielga pracy, w której autor przedstawia toysitki rusyfikacyjne moskali w szkole średniej w Łowiczu, oraz rozpaczliwą walkę o mowę i duszę polską, podjętą przez uczniów tej szkoły. Autor—

jeden z uczestników tej zaciętej walki — w żywych bar­

wach maluje stosunki, panujące w szkole, kreśli sylwetki profesorów — moskali, ich nienawiść do wszystkiego, co polskie, oraz metody walki z duszą chłopca-polaka. Obrazki te są żywe, pełne humoru przez łzy, prawdy życiowej, tak smutnej dla serca polskiego. Wprowadza nas jedno­

cześnie wgłąb serc młodzieży szkolnej, obrazując nastroje i myśli, porywy i hasła młodocianych dusz, pełnych za­

pału do walki o ukochaną mowę rodzinną.

W starym, prymasowskim grodzie, Łowiczu, wśród młodzieży szkół miejscowych, a zwłaszcza w b. męs­

kiej szkole realnej, umieszczonej w starym, nastrojo­

wym gmachu po-jezuickiego klasztoru, panowała nie­

podzielnie myśl walki o wyzwolenie Ojczyzny. Kult

niepodległościowy tkwił organicznie w młodych pier­

siach uczniów, wepchniętych przez twardą konieczność w mundur rządowy. Często bardzo zbieraliśmy się, i wśród dziecięcej zabawy i igraszek nagle, idąc za bezwzględnym nakazem wewnętrznym, samorzutnie rozpoczynaliśmy z zapałem rozmowę na temat walki z wrogiem. W rozmowach takich rozpamiętywaliśmy z wielkiem wzruszeniem, niejednokrotnie przy niezmą­

conej ciszy, pogrążeni całkowicie w opowiadającym, lub czytającym—pełne świetnej przeszłości i rycerskich czynów dzieje naszego Narodu, i uczyliśmy się litera­

tury ojczystej. Niekiedy wyrywaliśmy się do „bitki“

z Moskalem, i snuli nić marzeń o zdobyciu broni pal­

nej i siecznej. Były to chaotyczne, ogólnikowe na­

stroje, porywy i hasła patrjotycznych, młodocianych dusz, nie mniej jednak^już wówczas posiadające swoją wymowę. Postępowanie i posunięcia władzy szkolnej potęgowały ten .narastający w duszach naszych bunt, i pogłębiały zapał|do^walki,“[budząc coraz to nowe hasła, i rozpalającjwyobraźnię. Przypomina mi się kilka charakterystycznych epizodówfz życia szkolnego i z przeżyć własnych, które boleśnie mówiły o nie­

woli, i wywoływały nienawiść do obcej przemocy, przygotowując późniejszy żywiołowy wybuch.

(5)

Ns 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 5 historyczne San Domingo,

na którem walczyli nasi pra­

dziadowie, rzuceni aż tutaj władczą wolą Napoleona!

I teraz po zgórą stu latach, biały okrąt polski, pod dumnie powiewającą polską banderą — przyjeżdża z dalekiej Ojczyzny, by nieść z oddali pozdrowienie

W szystko ton ie w morzu roślinności.

prochom poległych bohaterów, którzy aż tutaj walczyli za jej wolność 1

* *

*

W listach; z „Iskry“ opisuje jeden z podchorążych egzotyczny wikt w czasie swej podróży:

„Świeci nam niesamowite, pod­

zwrotnikowe słońce, hojnie sy­

piące żarem. Temperatura wody niczem nie różni sią od tempe­

ratury powietrza. Słodka woda, którą wydzielają nam w szczup­

łych ilościach, jest tak gorąca, że w innych warunkach niktby jej nie tknął. Tu raczymy się nią, jak przysmakiem. Pomarań­

cze, których zabrałem ze sobą cały worek(z wysp Kanaryjskich), już mi wyszły. Dostajemy nie­

mal same konserwy, które, choć są doskonałe, jednak po kilku tygodniach przejadają się zupeł­

nie. Jesteśmy teraz na wikcie wybitnie miądzynarodowym:

chleb pieką nam z mąki polskiej, sardynki pochodzą z Francji.

Jamę (dżem), doskonałe konfi­

tury, są angielskie, mleko kon- densowane — holenderskie, tho- meto — konserwy hiszpańskie, biszkopty i czekolada — francu­

skie. Wszystko to w polskim żołądku spotyka sią w zupełnej zgodzie 1

Na drugie śniadanie, najobfit­

sze jakie zapewne jadłem w ży­

ciu, złożyło się 23 pomarańcz, 14 bananów i 7 fig. Po przeli­

czeniu na polską monetę holen­

derskie to śniadanie kosztowało mniejwięcej złotówką 1

W Las Palmas, na wyspach Kanaryjskich zwiedzam prastarą katedrę, pamiętającą jeszcze cza­

sy Kolumba, pełną historycznych pamiątek i skarbów. Kolumb w drodze do Ameryki zatrzymał się w Las Palmas, i był w tej katedrze na uroczystem nabo­

żeństwie. Odbyliśmy również

prześliczną wycieczkę autobusem wgłąb wyspy — do Santa Maria.

Naprzód jechaliśmy pośród zielonych plantacyj bananów, ciągnących się wesoło koło do­

brze utrzymanej szosy, wysadza­

nej palmami. Przed nami ryso­

wały się zamglone wierzchołki gór, do których dążyliśmy. Gdzie

P rzep ych legzotyczn ej roślinności

niegdzie na piaszczystym gruncie rosły kaktusy i agawy, niby ol­

brzymie chwasty, przerastające owe troskliwie hodowane okazy w palmiarniach europejskich.

Wreszcie dotarliśmy do nie­

wielkiego miasteczka w górach Santa Maria, gdzie znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej.

Pewnej niedzieli, na zbiórce uczniów, uszyko­

wanych w dwuszeregu na korytarzu gimnazjum w celu odmaszerowania na nabożeństwo do kościoła, szcze­

gólny prześladowca młodzieży szkolnej, pedel Macenko Aleksandr Aleksandrowicz, przez skrócenie nazywany ku uciesze naszej „Ksandr Ksandrowicz“, sprawdzał obecnych, wywołując nazwiska, na co uczniowie od­

powiadali „jest“ lub „niema“ .

Gdy padło moje nazwisko, poderwany nagle zapomniałem się, i zupełnie nierozmyślnie odpowie­

działem z przyzwyczajenia po polsku „jest“, zamiast po rosyjsku miękko „jest“. Aczkolwiek w tym słowie w obydwuch językach w brzmieniu i w wymowie nie­

ma prawie żadnej różnicy, czujny w słuchu na odpo­

wiedzi uczniów pedel dosłyszał to i, przystępując do mnie, zapytał, dlaczego odpowiedziałem po polsku.

Gdy mu wyjaśniłem, że po rosyjsku i po polsku to słowo jednakowo brzmi, zauważył, że dobrze sły­

szał polską moją odpowiedź, i zapisał mnie do dzien­

nika kar. Odbyłem za to następnej niedzieli cztero­

godzinną karę „karceru“ (w gwarze uczniowskiej

„koza“) szkolnego w specjalnym ponurym lokalu, ze zmniejszeniem noty ze sprawowania.

W jakiś czas^po opisywanym wypadku zaszedł znów nowy. Dzień św. Stanisława (8 maja) nie był uważany przez władze szkolne za święto, i lekcje w dmu tym odbywały się. Postanowiliśmy w kilku­

nastu zademonstrować przeciwko temu, i do szkoły w tym dniu nie pójść. Ponieważ takie wystąpienia powtarzały się tego dnia z roku na rok, szpicle tro­

pili nas, i prześladowali za „nieprawomyślność“. Gdy więc zebraliśmy się po za miastem, na łące, któryś z kolegów przestrzegł nagle, że zbliża się ten sam pedel Macenko. Rozbiegliśmy się wszyscy w porę, nie zauważeni przez niego. Zaledwie zdążyłem przy­

biec na stancję, na której stałem, i położyć się do łóżka, symulując chorobę, wpadł za mną do pokoju zadyszany nasz prześladowca, chcąc widocznie spraw­

dzić, czy jestem w domu; zbliżył się do łóżka, i z iście moskiewskim rozpędem i brutalnością zastosował za­

bieg „łechtania“ pod gardłem. Stary ten matoł, im­

portowany z Połtawy, albo z innego miasteczka po­

łudniowej Rosji, był widocznie _ przekonany święcie o jemu tylko znanej nieomylności tej metody djag- nostycznej w tych wypadkach, kiedy należy rozpoz­

nać, czy zachodzi symulacja, czy też stan chorobowy.

(Ciąg dalszy nastąpi.)

(6)

Str. 6 M Ł O D Y G R Y F N° 37 W chwili, gdy wchodziliśmy do

kościoła, było akurat podniesie­

nie. Od miesiąca nie byliśmy na Mszy św— A tu Msza św.

odprawia się tak samo, jak na całym świecie ...

Na Kubie, dokąd zawinęliśmy wkrótce po przepłynięciu obok San Domingo, zajadamy się ana­

nasami, bananami, pomarań­

czami i orzechami kokosowemi.

Mew, tak pospolitych w Euro­

pie, tu nie widać zupełnie. Je­

dyne ptaki to pelikany i kormo­

rany. Są to olbrzymie ptaszyska, których tu są masy. Jednego złapaliśmy naw et: swoje nieza­

dowolenie okazał w sposób bar­

dzo gwałtowny, dziobiąc jednego z marynarzy w rękę — a dziób miał przynajmniej z 10 centy­

metrów. Port Santjago na Ku­

bie, leży zdała od morza, w końcu długiej wąskiej zatoki, ciągnącej się na kilka mil morskich wgłąb lądu. Gorąco okropne. W pierw­

szy zwłaszcza dzień naszego tu pobytu, dosłownie kąpaliśmy się we własnym pocie. W porcie jest pełno rekinów. Co chwila wynurza się duża, trójkątna płetwa i z głośnym pluskiem znów zapada się w wodę. Poło­

wa ludności to murzyni. Dużo polskich żydów...

Dalsze wspomnienia z egzo­

tycznej podróży „Iskry“, poda­

my w następnych numerach

„Młodego Gryfa“. J. M.

N A S Z DOSTĘP DO

Mamy obecnie dostęp do morza. Mały to dostęp, bo bez półwyspu Helskiego — tylko 74 kilometry — ale jednak ważny;

mamy okno na morze, a naszą rzeczą jest rozszerzyć to okno w szeroki gościniec na świat.

Cieszymy się morzem, opisujemy je barwnie, malujemy, wsłu­

chujemy się w szum jego fal.

To mało; pamiętać musimy, że ma ono dla nas przedewszyst- kiem ogromne znaczenie ze względów bardziej realnych — względów gospodarczych. Mo­

rze — to skarb nieoceniony dla Polski.

Czy widzieliście kiedy czło­

wieka bez płuc? Napewno nie.

Tak samo Polska udusiłaby się, gdyby ją pozbawić dostępu do morza. Zaraz to udowodnimy.

Czytamy co miesiąc w gazetach wiadomości o tern, ile to Polska wwiozła z zagranicy towarów, a ile wywiozła zagranicę. I cie­

szymy się, jeżeli więcej towarów własnych wywieźliśmy, aniżeli przywieźliśmy obcych; bo rozu­

miemy, że do naszego kraju, za nasz towar przybyły obce pie­

niądze, że kraj nasz wzbogacił się — słowem, że handel idzie dobrze. A teraz pytanie: czy wiecie dlaczego Polska może wy­

wozić tak dużo towarów? Od­

powiedź k ró tk a: bo ma własne morze, którem wysyła moc to­

warów do krajów najbardziej od­

ległych, do których drogą lą­

dową niedostałyby się. Płynie polski towar do Ameryki i Au- stralji, Azji i Afryki, nie mówiąc już o państwach europejskich.

Dzięki morzu i Brazylja (w Ame­

ryce Południowej), i Meksyk (w Środkowej) i Chiny z Japonją (w Azji) i Egipt (w Afryce) — są dla nas dostępne — wszędzie towar nasz dociera. A gdybyśmy tak morza nie mieli ? Znalibyśmy

te kraje z opisu, ale towar nasz tamby nie trafił, bo by mu nato nie pozwolili ci, przez których terytorjum towar ten przejeżdżać- by musiał. Jak to, zapytacie, a koleją nie moglibyśmy zawieźć?

Do Brazylji, Meksyku i Egiptu—

nie; do Chin, Japonji — owszem, ale drogoby nas to kosztowało;

opłatę za przewóz ustanawiałby kraj, przez który wieźlibyśmy nasz towar, a opłata mogłaby być bardzo wysoką, szczególnie, gdyby ten towar miał i nasz są­

siad na zbycie. Wysoka opłata kolejowa podnosiłaby cenę na­

szego towaru, i nie znaleźlibyśmy nań kupca. Gdyby Polska nie posiadała dostępu do morza, musiałaby wozić swój węgiel np.

do Norwegji przy pomocy koleji i okrętów niemieckich. Ńiemcy, mając również węgiel do sprze­

dania, nałożyłyby za przewóz taką opłatę, iż cena naszego węgla w Norwegji byłaby nie­

zmiernie wysoka. A przecież przy dużych transportach na kil­

ka miljonów tonn różnica jednego grosza na tonnie decyduje nie­

raz o zamówieniach, i doszłoby do tego, że, mając węgiel na zbyt, nie moglibyśmy go sprzedać z braku kupca.

Trzeba też pamiętać, że prze­

wóz morzem jest 5 — 6 razy tańszy od przewozu koleją. Dla­

czego? Budowa koleji dużo kosz­

tuje : trzeba zbudować tor, utrzy­

mywać go w ciągłym porządku, reperować, uzupełniać — i t. p.

Na morzu nikt toru nie buduje, nie konserwuje — stąd koszta przewozu muszą być mniejsze.

Okręt zabiera b. duże ilości to­

waru: np. może załadować 6.000 tonn węgla (tonna ma 1000 klg).

A tymczasem do jednego wagonu kolejowego ładujemy przeciętnie 15 tonn węgla — czyli, że na je­

den okręt załadujemy 400 wago-

MORZA.

nów węgla, albo 10 pociągów po 40 wagonów. Okręt taki będzie musiał być duży, zaopatrzony w silne maszyny, ale maszyny te zużyją mniej węgla, niż 10 loko­

motyw, i wymagają mniejszej ilości obsługi, niż 10 pociągów towarowych. Stąd też wywóz morzem, chociaż dłużej trwa, jest tak dalece tańszy, że np. prze­

wóz szyn kolejowych ze Śląska — przez Gdynię — morzem do Kon­

stantynopola taniej kosztuje ani­

żeli przewóz tychże szyn koleją.

A jaka to ogromna różnica w od­

ległościach.

Teraz rozumiemy, dlaczego morze ułatwia nam wywóz i sprzedaż naszych towarów, dlaczego pozwala im dotrzeć do najodleglejszych państw, i dla­

czego narody ubiegają się o dos­

tęp do morza. Od morza zależy bowiem bogactwo i potęga tych narodów. Rozumieją to Niemcy, które nie życzą sobie pod bo­

kiem potężnej Polski. I dlatego chcieliby nam odebrać nasz do­

stęp do morza, sparaliżować na­

sze życie gospodarcze, i utrud­

nić nam obronę. Morze bowiem ma też ogromne znaczenie na wypadek wojny, o czem prze­

konaliśmy się w r. 1920, kiedy amunicję z Francji mogliśmy sprowadzać tylko drogą morską.

Gdyby nie dostęp do morza, po­

moc Francji byłaby niemożliwa.

Te wszystkie przyczyny składają się na ocenę i zrozumienie zna­

czenia i wagi morza dla Polski.

Kto zrozumiał, czem jest morze dla Polski, ten nigdy nie dopuści nawet myśli, że mogłoby nam ono być odebrane. A więc twardą stopą stanąć trzeba na małym odcinku własnego, polskiego morza, i bro­

nić go do Upadłego, gdyby wróg odgrodzić nas chciał od świata...

B.

(7)

No 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 7

CELE I ZADANI/

Rola kolejarzy w czasie wojny, a szczególnie w jej początkach będzie niezwykle trudna, bowiem wszelkie usiłowania lotnictwanie- przyjacielskiego, dywersyj pod różnemi postaciami, a w pobliżu granicy — głębokich rajdów ka­

waleryjskich, wyposażonych w broń pancerną, będą zmierzały do całkowitego lub przynajmniej częściowego sparaliżowania pra­

cy koleji, a przez to utrudnienia mobilizacji i zaopatrzenia, a tern samem uniemożliwienia obrony granic i państwa.

Wiemy, że większość transpor­

tów wojska i materjału, koniecz­

nego do rozpoczęcia skutecznej obrony, oparta jest u nas na przewozie kolejowym. Toteż w jakiejkolwiek formie akcja nie­

przyjacielska zaistnieje, rola ko­

lejarzy będzie trudna, będzie wy­

magała od wszystkich pracowni­

ków kolejowych dużego hartu, dyscypliny, odwagi i dobrej or- jentacji w każdem położeniu, a na- dewszystko — dobrego wyszko­

lenia z zakresu obrony objektów i linij kolejowych oraz transpor­

tów — przed wszelkiego rodzaju atakami wroga. Kolejarze — to swojego rodzaju druga armja czynna, i niejednokrotnie od jej ofiarnego i sprawnego działania będą zależeć powodzenia lub klęski armji — frontowej. Wy­

chodząc z tych przesłanek, ko- niecznem się zdaje, ażeby już dzisiaj, w czasie pokoju, cała brać kolejarska poczęła pielęg­

nować ducha wojskowego, ażeby wyrabiała w sobie nieodzowne cechy dobrego, karnego żołnie­

rza. Bo jakkolwiek możliwości wszelkiego rodzaju działań nie­

przyjacielskich są tylko przewi­

dywane, tem niemniej, chcąc być w pełni przygotowanymi, musi­

my brać za podstawę naszej pracy kolejowo-wojskowej naj­

gorsze przypuszczenia, bo wtedy z łatwością przeciwstawimy się każdej niespodziance.

W naszej, polskiej rzeczywisto­

ści jest to tem więcej potrzebne, że jesteśmy okrążeni sąsiadami, którzy prawdopodobnie nigdy się nie pogodzą z myślą o istnieniu państwa polskiego w jego obec­

nych granicach. Jesteśmy stale przedmiotem jakiejś tępej niena­

wiści, której podłoża nie należy szukać w drobnych, czy więk­

szych zatargach sąsiedzkich, czy, jak inni powiadają, ,,w krwawią­

cych granicach“ ; to raczej —

KOLEJOWEGO

odwieczna walka zachłannych germanów ze słowianami. A wal­

ka ta, przy dzisiejszym poziomie kultury i cywilizacji, przybiera tak wyrafinowane formy i nie­

godne ludzkości metody, że ro­

dzi się groźne i niepokojące pyta­

nie: dokąd to wszystko prowadzi?

Oto właśnie tło przewodniej myśli i rozumowania ludzi, któ­

rzy powołali do życia Kolejowe Przysposobienie Wojskowe, czy­

niąc to niewątpliwie w wielkiej trosce o całość i bezpieczeństwo kraju.

Pracę tę zainicjowali ludzie, którzy na swych barkach dźwi­

gają odpowiedzialność za losy państwa.

O cóż tu chodzi ? Czego się żąda od kolejarzy ?

Trzeba wielką liczebnie armję skupić w mocną organizację 0 charakterze pół - wojskowym, 1 przysposobić w duchu karności do zadań, jakie ją oczekują w cza­

sie wojny.

Wspomniałem, że kolejarze — to druga arm ja; aby nie był to tylko pusty frazes, wszyscy ko­

lejarze muszą być w 100°/o przy­

gotowani do wykonania swojego zadania, t. zn. muszą zapewnić sprawne działanie koleji, co się ściśle wiąże z obroną kraju.

Sprawność tę można osiągnąć wówczas, kiedy obok fachowego przygotowania kolejowego brać kolejarska posiędzie te same ce­

chy i wartości, co wojsko.

Wiemy, że wojsko — to zbio­

rowisko ludzi, gdzie niema miej­

sca na gadanie, na sejmikowanie;

tu się słucha i karnie wykonuje rozkazy. Tymże duchem kar­

ności, posłuszeństwa i dyscypli­

ny nawskroś wojskowej musi być owiane K. P. W., co da dopiero pełną gwarancję, że w najcięż­

szych sytuacjach kolejarze zro­

bią, co do nich należy.

A teraz kilka słów o progra­

mie pracy, jaką z wyżej poda­

nych powodów należy prowadzić:

1. Doskonalić mięśnie i spraw­

ność fizyczną przez uprawianie sportów; lecz nie przez dążenie do rekordów, bo cóż nam z kil­

ku świetnych — ponad miarę sportowców, gdy reszta niewiele wie, co to jest gimnastyka, lekka atletyka, gry sportowe i wogóle wychowanie fizyczne, i jakie są jego walory.

Chodzi tu o powszechność tej pracy. Każdy niech przynajmniej półgodziny tygodniowo poświęci

PRZYSP. WOJSK.

na ten cel — stary i młody — według. własnego upodobania i możliwości.

2. a) Kilka razy w sezonie let­

nim przeprowadzić większe ćwi­

czenia techniczne, bojowe w za­

kresie obrony np. stacji węzło­

wej, usuwania uszkodzeń i t. d.

b) Trzy razy w roku być na strzelnicy dla odbycia strzelań, i sprawdzenia swojej sprawności strzeleckiej.

c) Okres zimowy przeznaczyć na intensywne szkolenie teore­

tyczne i praktyczne; obrona przeciwgazowa i przeciwlotni­

cza — to najważniejsze zagad­

nienia, i należy im poświęcić najwięcej czasu.

d) Wyrabiać w sobie ducha karności, dyscypliny i posłu­

szeństwa, których nam, polakom, szczególnie brak. Niekarność była jedną z najważniejszych przyczyn naszego upadku.

3. Zająć się gorąco w placów­

kach sprawą wychowania oby­

watelskiego, wyrabiając w człon­

kach K. P. W. ducha ofiarności i poświęcenia, ucząc patrjotyzmu czynu — nie słów. Nastawiać wojaków kolejowych tak, ażeby wykonywali każdą czynność z myślą o państwie, ażeby byli gotowi dać z siebie dla Ojczyzny wszystko, bez reszty — dać ochotnie to, co jest dla każdego najcenniejszem — życie. Pamię­

tać. przytem trzeba, że wycho­

wania państwowego, patrjotyz­

mu, miłości własnego kraju, umi­

łowania wszystkiego, co nasze — polskie, nie można opierać na podstawie przeczytanej tej, czy innej gazety partyjnej.

Patrjotyzm w pojęciu Koleja­

rzy — to bezinteresowna praca na odcinku K. P. W. dla wiel­

kości i bezpieczeństwa kraju.

To uczucie, płynące z serca — ukochanie wszystkiego, co nasze, choć niezawsze doskonałe, nie takie, jak zagranicą i nie takie, jak to obiecuje wielu apostołów ludu.

Wojsku, kolejarzom i wszyst­

kim obywatelom, którym droższy jest cały kraj, niż ta czy inna partja, na Polskę, jako całość, nie wolno patrzeć przez okulary podwórkowego patrjotyzmu ja­

kiejś partji.

Nasza partja — to Polska. Jej bieda, kryzys, Jej olbrzymie możliwości twórcze.

Nasza polityka — to zgodna i ofiarna praca dla Niej. Jej bieda, kryzys, i Jej wielkości. K.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Już w roku 1330 udaje się Władysławowi Łokietkowi odebrać część zagarniętych ziem przez Krzyżaków, ale sprawa Pomorza jest wciąż jeszcze krwa­.. wiącą

Kobiet, zorganizowanego przez Organizację Przysposobienia Kobiet do Obrony Kraju (O. K.) w Garczynie pod Kościerzyną odbyły się zawody sportowe. (Państwową

Zmęczeni i zbici pokładliśmy się na gołej podłodze, czekając co to dalej będzie. Po jakimś czasie wchodzi do sali, w której się znajdowałem, mały

O godz.^ 15-tej odbyło się tak upragnione przez strzelców z Młodzianki, którzy nie mieli jeszcze własnej strzelnicy — strzelanie. Pierwsze miejsce w

Msza św. odbyła się na Rynku w Jabłonowie. Do mszy organizacje ustawiły się w zwartym czworoboku, mając na prawem skrzydle delegacje ze sz tandaram i i

Trzeba jednak być bardzo ostrożnym, ro ­ bić to czystem ostrem narzędziem i uważać, ażeby ciecz, jaka się znajduje w pęcherzu, nie rozlała się na zdrową

Podział ten jednakże nie jest jeszcze ostateczny i posiada swoje zarówno zalety jak i wady, które z wielką sumiennością badane są przez czynniki rządowe

Rodziców już nie było, korzystając bowiem ze snu dzieci, wyleciały już dawno w połę by szukać pożywienia, a że w ciągu dnia nie mogą same o sobie