T Y G O D N I K
poświęcony sprawom Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojsk, na terenie O. K. VIII.
Rok i. Niedziela, dnia 13 grudnia 1931 r. Nr. 37
T R E S
Dział o g ó ln y : Liga Narodów — a bezpieczeństwo. Z wskrze
szonych wspomień.
W ychowanie ob yw atelsk ie : Cele i zadania Kolejowego P. W.
W iadom ości historyczne : Wojna polsko-rosyjska 1830— 31 r.
Sprawy m orskie : Polscy marynarze wiozą pozdrowienie Ojczyzny bohaterom z San-Domingo. Nasz dostęp do morza.
W. F. i P. W. : Oto odpowiedź na pogróżki niemieckie. Zi
mowe myśli o lecie. Konieczność zrzeszania się pry
watnych hodowców gołębi pocztowych.
L. O. P. P.: Komitet Wojewódzki L. O. P. P, w Toruniu.
W iadom ości z kraju i zag ra n icy: Kolejarze pod bronią.
Związek Strzelecki. Odgłosy z Uroczystości Niepodleg
łościowych. Kronika sportowa. Z tygodnia.
Rozrywki umysłowe. Wesoły kącik. Ogłoszenie.
I
Liga Narodów a rozbrojenie.
Gbyby prezydent Wilson pow
stał dzisiaj z grobu i zobaczył największe dzieło swego życia:
„Ligę Narodów”, zapewne poło
żyłby się czemprędzej zpowrotem do zacisza grobowego z rozpaczą w sercu i bez wiary w ludzką szlachetność.
Przecież wielka wojna świato
wa miała być ostatnią w dziejach ludzkości, a jej ofiary stanowić miały fundament, na którym wielki apostoł budował gmach przyszłego wieczystego pokoju, i dla którego skłonił naród ame
rykański do przystąpienia do wojny.
Wzniosła myśl została wypa
czona doszczętnie, a liczne spra
wy Ligi Narodów ograniczają się w większości wypadków do ro
boty papierowej, lub conajmniej do łagodzenia tarć między naro
dami małemi. Niech tylko w spra
wę wmieszane zostaną interesy państw wielkich — Liga jest bez
silna, i zdana wyłącznie na dobrą wolę spierających się stron. Z dru
giej strony bezustanny napływ spraw drobnych, a dokuczliwych ze strony złośliwych nowotworów powojennych w rodzaju Wolnego Miasta Gdańska, lub różnych organizacyj mniejszościowych po
woduje bezustanne mieszanie się LigiNarodówwsprawy wewnętrz
ne państw, wywołując nieza
dowolenie, i jątrząc przeciwko sobie obywateli jednego kraju.
Naczelnym hasłem działalności Ligi Narodów jest pokój, a w zwią
zku z tern,rozbrojeniepowszechne.
W praktyce ma to wyglądać w ten sposób, że wszystkie państwa zmniejszać będą swoje armje sto
pniowo aż do zupełnego ich zlik
widowania, a bezpieczeństwo ich ma być zapewnione przez Ligę Narodów, jako związek równych z równymi i wolnych z wolnymi.
Dotychczasowe wysiłki wcale jednak nie wskazują na rychłe urzeczywistnienie się wspomnia
nych dążeń. O ile pewne na
rody pragną z dobrą wiarą wyko
nywać program Ligi, o tyle inne mają nadzieje pod pokrywką po- kojowości odegrać się w chwili, gdy inni się rozbroją.Że taka „od
grywka“ byłaby możliwa widać z zupełnej bezsilności Ligi, któ
ra na poparcie swoich zaleceń nie posiada żadnych środków, mogących zmusić opornego członka do posłuszeństwa.
Jaskrawym przykładem sła
bości Ligi Narodów jest obecny zatarg Japonji z Chinami. Oba te państwa są członkami Ligi.
W myśl uchwalonych praw Ligi wszelkie nieporozumienia między członkami winny być rozstrzy
gane na drodze pokojowej przy pomocy sądów polubownych, lub Trybunału Międzynarodowego w Hadze. Tymczasem Japonja, nie szukając sposobów pokojo
wego zaspokojenia swoich pre- tensyj do Chin, obsadziła swo- jemi wojskami znaczną część pro
wincji chińskiej, Mandżurji. Wy
nikły krwawe walki, trwające do dnia dzisiejszego od kilku już miesięcy. Armja chińska została rozbita. Japończycy gospoda
rują w zajętym kraju, jak u siebie w domu.
Chiny wniosły skargę do Ligi Narodów. Przez cały wrzesień, październik, listopad i obecnie toczą się rokowania. W Genewie i w Paryżu radzą dyplomaci, zbierają się komisje, wygłaszane są długie mowy, a w rezultanie Japonja usadawia się w zdoby
tym kraju, pozostawiając Chinom możność chodzenia ze skargami i płaczem po gabinetach Ligi.
Nie chodzi nam tutaj zupełnie o wykazywanie, kto ma słusz
ność — Chińczycy czy Japonja.
Nie chcemy także brać jednych w obronę, a potępiać drugich.
Zajmuje nas jedynie samo wyda
rzenie — oto wojska jednego państwa weszły w granice innego, wyrzuciły dawne władze, a za
prowadziły swoje, przepędziły
Str. 2 M Ł O D Y G R Y F Na 37 lub rozbroiły wojska narodu na
padniętego, słabszego, nie mogą
cego się bronić! Wydarzenie niezmiernie doniosłe — szcze
gólnie ważne dla Polski.
Teraz okazuje się we właści
wym świetle, ile są warte nawoły
wania do rozbrojenia, i jakie gwa
rancje może dać Liga Narodów.
Nasi przedstawiciele w Lidze od początku zajmują stanowisko pokojowe. Powtarzają stale, że Polska chętnie się rozbroji, o ile Liga wskaże sposoby, zapewnia
jące nam bezpieczeństwo, że nie zajdzie możliwość najazdu na nasze granice, że najpierw musi nastąpić zagwarantowanie bez
pieczeństwa, a później dopiero może być mowa o rozbrojeniu.
Zatarg japońsko-chiński i jego kilkumiesięczne dzieje wskazują, że Liga nie może dać takich za
pewnień i że w wypadku na
jazdu — napadnięty zdany będzie wyłącznie na własne siły. Od
stanu swojej siły obronnej, od przygotowania narodu do obrony zależyć będą jego losy. Jeśliby nawet w ostatecznym razie Liga znalazła sposób poskromienia najeźdźcy, to nastąpi to w czasie, kiedy już napadniętemu „rosa oczy wyje“.
Najgłośniej za rozbrojeniem krzyczą Niemcy. Wykazują światu, że nie posiadają wojska, że nie posiadają floty wojennej i że grozi im najazd ze strony Polski i Francji.
Jest to zwykłe zachowanie się wilka, przed napadem na jagnię.—
Bo jednocześnie bataljony sztur
mowe sztalhelmowców, hitle
rowców, młodych niemców, wy
posażone w broń lepiej i ob
ficiej niż niejedna armja regu
larna, ćwiczą bezustannie nad naszemi granicami; to samo dzieje się w dziedzinie mary
narki wojennej, lotnictwa i ga
zów bojowych. Aż nadto dobrze
znamy zamiary sąsiadów naszych, abyśmy choć przez chwilę uwie
rzyli w ich dobrą wolę. Drugi nasz sąsiad — Rosja — wogóle do Ligi nie należy, i nie obo
wiązują go żadne umowy mię- dzynai odo we.
W takich warunkach sąsiedz
kich i wobec jaskrawej słabości Ligi Narodów — możemy liczyć tylko na siebie. Na swoją armję regularną i na swoją armję cywilną t. zn. na przy
sposobienie wojskowe.
Pomimo więc kilkunastoletnich wysiłków ideja prezydenta Wil
sona o pokoju powszechnym po
zostaje nadal w sferze marzeń.
I tak samo jak przed wielką wojną, tak i dzisiaj ten tylko naród może spokojnie pracować i patrzeć pewnie w przyszłość, na straży którego stoi liczna i mężna armja, a za nią cały naród, zdolny w każdej chwili do walki z bronią w ręku. M.
WOJNA POLSKO-ROSYJSKA 1830-31 ROKU.
II. Chłopicki. Próby układów.
Wkroczenie armji rosyjskiej.
Grochów.
W dniu 30 listopada stolica by
ła wolną. Spiskowcy łudzili się, że teraz do głosu musi przyjść naród, że znajdzie się ktoś, kto się nimi zaopiekuje i pokieruje.
Jakże się zawiedli!
Położenie tymczasem stawało się bardzo trudne. Nie mieli nadal wodza, któryby zarządził i uzgod
nił dalsze działania, utrzymał kar
ność w wojsku, postarał się o za
opatrzenie, podporządkował sobie oddziały z prowincji i t. p. Część starszyzny wojskowej pozostała przy W. Ks. Konstantym, reszta zaś ukryła s ię ; żaden z generałów nawet słuchać nie chciał o objęciu dowództwa. Zbliżeni do sprzysię- żenia politycy z Towarzystwa Patrjo- tycznego nie dawali również zna
ku życia.
Stan tego „bezkrólewia“ skwap
liwie wykorzystały przeciwne pow
staniu żywioły umiarkowane oraz zwolennicy współżycia z Rosją.
Dotychczasowa Rada Administra
cyjna, dokooptowawszy do swego składu Lelewela, Niewcewicza, gen.
Chłopickiego i innych, na których tak liczyli spiskowcy — ujęła ster spraw w swe ręce i ogłosiła się Rządem Tymczasowym. Na począ
tek wydała odezwę, potępiającą
„równie smutne, jak niespodzie
wane wypadki wczorajszego wie
czora“. Zaskoczeni tern spiskowcy, opuścili poprostu ręce, jednak ze
względu na obecność w Radzie lu
dzi, których sami zamierzali do rządu powołać, podporządkowali się jej zarządzeniom.
Tak rozpoczęła się tragedja pierw
szych dni powstania. CI dołu wzma
gał się zapał, rosły siły i chęć do walki — u góry zaś niepodzielnie pa
nowała myśl, aby kraj uspokoić, powstanie zlikwidować, u cara wyjednać „przebaczenie“ oraz za
pewnienie ścisłego wykonywania konstytucji. Pierwszym krokiem Rady było wysłanie delegacji do W. Księcia Konstantego z zapew
nieniem mu swobodnego przemar
szu wraz z wojskiem do cesar
stwa, i prośbą o pośrednictwo w układach z carem.
Posunięcie to spotkało się jed
nak z energicznym protestem ze strony powstańców. Dnia 2 grud
nia T-wo Patrjotyczne kategorycz
nie zarządało, by geń. Chłopicki rozpoczął natychmiast działania przeciw wojskom rosyjskim. Kon
stantego uprzedzano, że Rada nie będzie w stanie dotrzymać swych zobowiązań co do jego bezpie
czeństwa.
Wojsko rosyjskie znalazło się wskutek tego w położeniu rozpacz- liwem ; bez trudu można było roz
broić i zabrać je do niewoli. Jed
nak gen. Chłopicki, który w dniu 5 grudnia ogłosił się dyktatorem, zabezpieczył Konstantemu spokoj
ny odwrót, co, według jego zdania, miało ułatwić układy z carem. Ko
rzystając z tego, Konstanty w dniu
13 grudnia, pod Włodawą spokojnie przekroczył granicę, uprowadzając przykutego do armaty Łukasiń
skiego.
Chłopicki rozpoczął „układy“.
Dnia 10 grudnia wysłał do Peters
burga delegację z zadaniem wy
jednania u cesarza gwarancji po
szanowania konstytucji, całkowitej amnestji, oraz przyłączenia do Kró
lestwa t. zw. „prowincyj zabranych“, t. j. Litwy, Rusi i Wołynia.
A przygotowań do wojny żad
nych prawie nie czyniono. Liczby wojska prawie nie zwiększono, nie postarano się o wciągnięcię do akcji ludności kraju, nie pró
bowano wywołać powstania w pro
wincjach zabranych, gdzie ludność, a nawet składające się przeważnie z polaków i litwinów wojsko ro
syjskie wyraźnie sprzyjało powsta
niu, i czekało na hasło.
Mikołaj tymczasem, nie chcąc nawet rozmawiać z wysłaną przez Chłopickiego delegacją, w dniu 17 grudnia ogłosił manifest do po
laków, żądając złożenia broni i cze
kania „dalszych rozkazów“, a wza- mian nie czyniąc żadnych obietnic.
Chłopicki, uważając wojnę za ab
solutnie niemożliwą, gotów był zgodzić się i na tak haniebną ka
pitulację. Zapobiegł temu Sejm i Rząd, wobec czego obrażony Chłopicki w dniu 17 stycznia zło
żył dyktaturę.
Sej m w dniu 25 stycznia ogłosił akt detronizacji Mikołaja, stwierdzając, że „naród polski jest niepodległym,
No 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 3
i ma prawo temu koronę polską oddać, którego godnym jej uzna“.
Wojna stała się nieuniknioną.
Należało przynajmniej teraz ener
gicznie do niej się przygotować.
W dalszym ciągu jednak, w sfe
rach kierowniczych brakło siły mo
ralnej. Nowoutworzony rząd, z ks.
Czartoryskim na czele, okazał się słabym i niezdecydowanym. Bra
kowało nadal kandydata na wodza.
Na stanowisko to zamianowano niedołężnego ks. Radziwiłła, któ
rego Chłopicki obiecał „wspierać“
swą radą.
W tej sytuacji, w dniach 5 i 6 lu
tego armja rosyjska w sile około 127 tysięcy żołnierza, pod dowódz
twem Dybicza, wkroczyła do Kró
lestwa. Siły polskie w tym czasie wynosiły około 40 tysięcy.
Wódz rosyjski postawił sobie za zadanie za jednym zamachem za
jąć Warszawę i powstanie zdusić.
Spotkał go jednak srogi zawód.
Jakgdyby na dobrą wróżbę, pierwsze zetknięcia z nieprzyjacie
lem były zwycięskie. Gen. Dwer
nicki z małym oddziałem jazdy pod Stoczkiem rozbił kompletnie korpus jazdy rosyjskiej Geismara, zaś Skrzynecki z dywizją piechoty powstrzymał cały korpus Rosena pod Dobrem.
Do decydującej rozprawy doszło w dniach 19 — 25 lutego na równi
nie pod Pragą (Grochów — Kawen- czyn — Wawer — Białołęka).
W dniu 19 lutego wywiązała się bitwa pod Wawrem, w odległości 3 kim. od stolicy. Dybicz, mając ze sobą tylko część swoich sił, za
mierzał czekać na nadejście reszty wojsk.
Jednak śmiała inicjatywa dywiz- jonerów Żymirskiego i Szembeka, oraz zapał żołnierza, rwącego się do działań zaczepnych, zmusiły moskali do przyjęcia bitwy w wa
runkach dla nich niekorzystnych.
Słabsze znacznie liczebnie oddziały nasze przeszły do energicznego natarcia na przeciwnika, i zmusiły go do bezładnego odwrotu. Bit
wa przekształciła się tu w bohater
skie i zwycięskie zmagania się po
szczególnych dywizyj i pułków, a nawet bataljonów. Brakło jedno
litego kierownictwa. Radziwiłł nie dawał znaku życia, Chłopicki oso
biście wykazał bardzo dużo boha
terstwa, prowadził do walki po
szczególne bataljony,—jednak ogól
nego kierownictwa się nie podjął.
Wojsko polskie utrzymało w swym ręku dogodne pozycje, kluczem których był nieduży lasek — pod Grochowem — wsławiona później
„Olszynka“.
W dniu 20 lutego rosjanie przez cały dzień coraz to większemi si
łami nacierali na Olszynkę, jednak bezskutecznie. Wszystkie ataki zo
stały krwawo odparte, przyczem szczególnie odznaczył się 4 pułk piechoty. Pod wieczór, wyczerpa
ny walką przeciwnik zaniechał dal
szych ataków.
Dwudniowe te walki przekonały Dybicza, że nie „zgniecie“ tak łat
wo powstania; postanowił wobec tego zaczekać na resztę swych wojsk, które znajdowały się w od
ległości 3—4 dni marszu, w oko
licach Ostrołęki, nad Narwią. Od
działu tego zamierzał użyć do obej
ścia lewego skrzydła polaków, a szczególnie niezdobytej Olszynki.
Polacy również czekali... Sprawę jednolitego kierownictwa załatwio
no połowicznie : gen. Chłopicki zo
stał mianowany dowódcą wojsk 1 linji.
Tymczasem, w dniu 24 lutego nadciągnął oczekiwany przez Dy
bicza Szachowski, i rozpoczął swój ruch oskrzydlający. Przeszkodził jednak temu gen Małachowski z brygadą piechoty oraz pułkow
nik Jankowski z dywizją jazdy i bataljonem piechoty. Stoczyli oni krwawą i zażartą walkę ze znaczną przewagą nieprzyjaciela, przyczem żołnierze polscy dokazy
wali cudów bohaterstwa. Przeciw
nik został powstrzymany, i plan oskrzydlenia udaremniony.
Nazajutrz, dnia 25 lutego, Sza
chowski nie odważył się dalej na
cierać, i zarządził odwrót celem połączenia się drogą okólną z si
łami głównemi Dybicza. Widząc to, stojący naprzeciw Krukowiecki zarządził energiczny pościg, który o mało nie skończył się klęską Szachowskiego.
Dybicz zaniechał wobec tego planów oskrzydlających, i zaatako
wał od frontu.
I znowu cały ciężar walki skupił się na nieszczęsnej Olszynce. Kilka
krotne natarcia zostały początkowo krwawo odparte przez dywizję Ży
mirskiego, lecz wkońcu wyczerpa
na walką z przeważającemi siłami wroga, bohaterska ta dywizja zmu
szoną była wycofać się z dużemi stratami, pozostawiając wodza na polu chwały. Wówczas Chłopicki poprowadził osobiście przeciwna
tarcie i, po bohaterskiej krwawej walce, zmusił nieprzyjaciela do bez
ładnej ucieczki. W ten sposób Olszynka znowu dostała się w rę
ce polaków. Podczas dalszych za
ciekłych walk o Olszynkę gen.
Chłopicki został ciężko ranny. Na
stąpiło kompletne rozprzężenie w łonie dowództwa; Radziwiłł wy
cofał się, przekazując dowództwo
Szembekowi, Chłopicki zaś oddał je Skrzyneckiemu; w rezultacie — nie dowodził nikt. Wówczas Dy
bicz rzucił na szalę ostatni swój atut — masy kawalerji, spodzie
wając się rozproszyć siły polskie.
Zawiódł się znów — atak został krwawo odparty. Piechota polska w zupełnym porządku wycofała się na następne stanowiska pod samą Pragą.
Postawa wojska polskiego tak zaimponowała Dybiczowi, że, po
mimo nalegań ze strony swoich towarzyszy, na dalsze natarcie nie odważył się, i nakazał przerwanie walki.
W nocy 25/26 lutego armja pol
ska bez jakiegokolwiek nacisku ze strony przeciwnika wycofała się za Wisłę, pozostawiając na Pradze silny przyczółek mostowy.
Dybicz cofnął się w okolice Siedlec, gdzie postanowił czekać wiosny.
Tak zakończyła się pierwsza walna rozprawa z najeźdźcą... Bitwę tę uważać należy za nierozegraną;
w rzeczywistości jednak była ona klęską Moskali, gdyż nie zdołali osiągnąć celu, jaki sobie nakreślili.
To też Mikołaj nie szczędził swemu wodzowi gorzkich wyrzutów.
Pisał on: „przyznam się, mój przyjacielu, że oczekiwałem donioś
lejszych, a zwłaszcza bardziej roz
strzygających wyników, biorąc pod uwagę tak wielką przewagę sił na
szych oraz inne korzyści naszego stanowiska. Jest prawie niewiaro- godne, że w podobnych warunkach nieprzyjaciel zdołał uratować całą swą artylerję, i przeprawić całą swą armję przez Wisłę. Można było spodziewać się conajmniej, że na
stąpi powtórzenie dramatu z nad Berezyny.
Obserwujący tę bitwę attache pruski, Canitz v. Dalvitz, ocenił ją następująco: „Męstwo Polaków po
zwoliło im wyzyskać należycie te
ren. Stąd wynikł fakt, który za
dziwił całą Europę: znacznie słabsza armja polska w bardzo niebezpiecz- nem położeniu stawiła czoło sile rosyjskiej i niepokonana, po krwa
wym boju, cofnęła się za Wisłę“.
Bitwa ta dobitnie podkreśliła, że pomimo słabości liczebnej wojsko polskie może stawić czoło dwukro
tnie prawię silniejszemu nieprzyja
cielowi. Żołnierz polski wykazał znaczną wyższość nad przeciwni
kiem, jak pod względem bojowym, tak i moralnym. Śmiało można stwierdzić, że gdyby nie tragiczny brak wodza, bitwa ta mogłaby być przez Polaków wygraną.
Historyczna walka ta służyć może jako przepiękny przykład bohater
stwa i poświęcenia żołnierza pol
skiego. M. H.
Str. 4 M Ł O D Y G R Y F N° 37
Polscy marynarze wiozą pozdrowienie Ojczyzny bohaterom z San-Domingo.
Polska z całym rozmachem młodzieńczej odrodzonej swej potęgi rozbudowuje swą młodą flotę w tych szczupłych ramach, na jakie kryzys powojenny po
zwala. Polska buduje okręty i kształci młodzież morską. Po
siadamy dwa szkolne okręty, które są oczkiem w głowie Pol
ski Błękitnej: „Dar Pomorza“, który kształci przyszłych ofi
cerów marynarki handlowej
z długiej, ślicznej podróży po morzu Śródziemnem. Ubiegłego lata odbyła podróż egzotyczną przez wyspy Kanaryjskie, Kubę do Ameryki, gdzie była entuzja
stycznie przyjmowana przez na
szych rodaków z za oceanu.
W drodze powrotnej przeszła zwycięsko straszliwy cyklon, i powróciła szczęśliwie do ro
dzinnego portu — Gdyni.
W czasie swej pięknej podróży,
meduzy, zwane galerami portu- galskiemi dla swego niezwykłego kolorytu. Nocami świeci nam już Krzyż Południa, nisko roz
pięty na niebie. Woda Atlantyku jest tu ciemncr-granatowa, pory
sowana wszędzie białemi bryzga
mi piany. Od paru dni spoty
kamy w Oceanie kępy zielonych wodorostów. Zwiastują one bli
skość morza Sargassa, tej le
gendarnej - wyspy [Zatopionych
„Wrak“. Szczątki zatop ion ego okrętu, napotkanego przez „iskrę“.
Okrętowy kot Sztorm an, p ieszczoch „Iskry*
| na zwoju lin.
i „Iskrą“, okręt szkolny naszej marynarki wojennej.
Zamieszczamy w Młodym Gry
fie korespondencje własne z „Da
ru Pomorza“, niemniej pragnie
my, by myśl naszych czytelników zwracała się z gorącem zaintere
sowaniem ku „Iskrze“. „Iskra“
powróciła teraz na zimowe leże
„Iskra“ przepłynęła koło wyspy Haiti. Jeden z podchorążych tak opisuje swoje wrażenia:
„Z pod białego dziobu „Iskry“
co chwilę zrywają się całe stada ryb latających; lecąc nisko nad rozkołysaną powierzchnią ocea
nu, pobłyskują srebrzyście. Cza
sami spotykamy różnobarwne
Okrątów, gdzie prądy morskie niosą każdy szczątek, błąkający sią po oceanie.
Płyniemy wzdłuż brzegów Haiti. H aiti!... Ciągle wyma
wiam to słowo i wprost wierzyć mi się nie chce, że te sinawe górzyste wybrzeża, porosłe pod
zwrotnikową roślinnością — to
Z WSKRZESZONYCH WSPOMNlEfi.
Od Redakcji.
W odcinku tym zamieszczać będziemy ustępy z na
desłanej nam przez p. Bolesława Oielga pracy, w której autor przedstawia toysitki rusyfikacyjne moskali w szkole średniej w Łowiczu, oraz rozpaczliwą walkę o mowę i duszę polską, podjętą przez uczniów tej szkoły. Autor—
jeden z uczestników tej zaciętej walki — w żywych bar
wach maluje stosunki, panujące w szkole, kreśli sylwetki profesorów — moskali, ich nienawiść do wszystkiego, co polskie, oraz metody walki z duszą chłopca-polaka. Obrazki te są żywe, pełne humoru przez łzy, prawdy życiowej, tak smutnej dla serca polskiego. Wprowadza nas jedno
cześnie wgłąb serc młodzieży szkolnej, obrazując nastroje i myśli, porywy i hasła młodocianych dusz, pełnych za
pału do walki o ukochaną mowę rodzinną.
W starym, prymasowskim grodzie, Łowiczu, wśród młodzieży szkół miejscowych, a zwłaszcza w b. męs
kiej szkole realnej, umieszczonej w starym, nastrojo
wym gmachu po-jezuickiego klasztoru, panowała nie
podzielnie myśl walki o wyzwolenie Ojczyzny. Kult
niepodległościowy tkwił organicznie w młodych pier
siach uczniów, wepchniętych przez twardą konieczność w mundur rządowy. Często bardzo zbieraliśmy się, i wśród dziecięcej zabawy i igraszek nagle, idąc za bezwzględnym nakazem wewnętrznym, samorzutnie rozpoczynaliśmy z zapałem rozmowę na temat walki z wrogiem. W rozmowach takich rozpamiętywaliśmy z wielkiem wzruszeniem, niejednokrotnie przy niezmą
conej ciszy, pogrążeni całkowicie w opowiadającym, lub czytającym—pełne świetnej przeszłości i rycerskich czynów dzieje naszego Narodu, i uczyliśmy się litera
tury ojczystej. Niekiedy wyrywaliśmy się do „bitki“
z Moskalem, i snuli nić marzeń o zdobyciu broni pal
nej i siecznej. Były to chaotyczne, ogólnikowe na
stroje, porywy i hasła patrjotycznych, młodocianych dusz, nie mniej jednak^już wówczas posiadające swoją wymowę. Postępowanie i posunięcia władzy szkolnej potęgowały ten .narastający w duszach naszych bunt, i pogłębiały zapał|do^walki,“[budząc coraz to nowe hasła, i rozpalającjwyobraźnię. Przypomina mi się kilka charakterystycznych epizodówfz życia szkolnego i z przeżyć własnych, które boleśnie mówiły o nie
woli, i wywoływały nienawiść do obcej przemocy, przygotowując późniejszy żywiołowy wybuch.
Ns 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 5 historyczne San Domingo,
na którem walczyli nasi pra
dziadowie, rzuceni aż tutaj władczą wolą Napoleona!
I teraz po zgórą stu latach, biały okrąt polski, pod dumnie powiewającą polską banderą — przyjeżdża z dalekiej Ojczyzny, by nieść z oddali pozdrowienie
W szystko ton ie w morzu roślinności.
prochom poległych bohaterów, którzy aż tutaj walczyli za jej wolność 1
* *
*
W listach; z „Iskry“ opisuje jeden z podchorążych egzotyczny wikt w czasie swej podróży:
„Świeci nam niesamowite, pod
zwrotnikowe słońce, hojnie sy
piące żarem. Temperatura wody niczem nie różni sią od tempe
ratury powietrza. Słodka woda, którą wydzielają nam w szczup
łych ilościach, jest tak gorąca, że w innych warunkach niktby jej nie tknął. Tu raczymy się nią, jak przysmakiem. Pomarań
cze, których zabrałem ze sobą cały worek(z wysp Kanaryjskich), już mi wyszły. Dostajemy nie
mal same konserwy, które, choć są doskonałe, jednak po kilku tygodniach przejadają się zupeł
nie. Jesteśmy teraz na wikcie wybitnie miądzynarodowym:
chleb pieką nam z mąki polskiej, sardynki pochodzą z Francji.
Jamę (dżem), doskonałe konfi
tury, są angielskie, mleko kon- densowane — holenderskie, tho- meto — konserwy hiszpańskie, biszkopty i czekolada — francu
skie. Wszystko to w polskim żołądku spotyka sią w zupełnej zgodzie 1
Na drugie śniadanie, najobfit
sze jakie zapewne jadłem w ży
ciu, złożyło się 23 pomarańcz, 14 bananów i 7 fig. Po przeli
czeniu na polską monetę holen
derskie to śniadanie kosztowało mniejwięcej złotówką 1
W Las Palmas, na wyspach Kanaryjskich zwiedzam prastarą katedrę, pamiętającą jeszcze cza
sy Kolumba, pełną historycznych pamiątek i skarbów. Kolumb w drodze do Ameryki zatrzymał się w Las Palmas, i był w tej katedrze na uroczystem nabo
żeństwie. Odbyliśmy również
prześliczną wycieczkę autobusem wgłąb wyspy — do Santa Maria.
Naprzód jechaliśmy pośród zielonych plantacyj bananów, ciągnących się wesoło koło do
brze utrzymanej szosy, wysadza
nej palmami. Przed nami ryso
wały się zamglone wierzchołki gór, do których dążyliśmy. Gdzie
P rzep ych legzotyczn ej roślinności
niegdzie na piaszczystym gruncie rosły kaktusy i agawy, niby ol
brzymie chwasty, przerastające owe troskliwie hodowane okazy w palmiarniach europejskich.
Wreszcie dotarliśmy do nie
wielkiego miasteczka w górach Santa Maria, gdzie znajdował się cudowny obraz Matki Boskiej.
Pewnej niedzieli, na zbiórce uczniów, uszyko
wanych w dwuszeregu na korytarzu gimnazjum w celu odmaszerowania na nabożeństwo do kościoła, szcze
gólny prześladowca młodzieży szkolnej, pedel Macenko Aleksandr Aleksandrowicz, przez skrócenie nazywany ku uciesze naszej „Ksandr Ksandrowicz“, sprawdzał obecnych, wywołując nazwiska, na co uczniowie od
powiadali „jest“ lub „niema“ .
Gdy padło moje nazwisko, poderwany nagle zapomniałem się, i zupełnie nierozmyślnie odpowie
działem z przyzwyczajenia po polsku „jest“, zamiast po rosyjsku miękko „jest“. Aczkolwiek w tym słowie w obydwuch językach w brzmieniu i w wymowie nie
ma prawie żadnej różnicy, czujny w słuchu na odpo
wiedzi uczniów pedel dosłyszał to i, przystępując do mnie, zapytał, dlaczego odpowiedziałem po polsku.
Gdy mu wyjaśniłem, że po rosyjsku i po polsku to słowo jednakowo brzmi, zauważył, że dobrze sły
szał polską moją odpowiedź, i zapisał mnie do dzien
nika kar. Odbyłem za to następnej niedzieli cztero
godzinną karę „karceru“ (w gwarze uczniowskiej
„koza“) szkolnego w specjalnym ponurym lokalu, ze zmniejszeniem noty ze sprawowania.
W jakiś czas^po opisywanym wypadku zaszedł znów nowy. Dzień św. Stanisława (8 maja) nie był uważany przez władze szkolne za święto, i lekcje w dmu tym odbywały się. Postanowiliśmy w kilku
nastu zademonstrować przeciwko temu, i do szkoły w tym dniu nie pójść. Ponieważ takie wystąpienia powtarzały się tego dnia z roku na rok, szpicle tro
pili nas, i prześladowali za „nieprawomyślność“. Gdy więc zebraliśmy się po za miastem, na łące, któryś z kolegów przestrzegł nagle, że zbliża się ten sam pedel Macenko. Rozbiegliśmy się wszyscy w porę, nie zauważeni przez niego. Zaledwie zdążyłem przy
biec na stancję, na której stałem, i położyć się do łóżka, symulując chorobę, wpadł za mną do pokoju zadyszany nasz prześladowca, chcąc widocznie spraw
dzić, czy jestem w domu; zbliżył się do łóżka, i z iście moskiewskim rozpędem i brutalnością zastosował za
bieg „łechtania“ pod gardłem. Stary ten matoł, im
portowany z Połtawy, albo z innego miasteczka po
łudniowej Rosji, był widocznie _ przekonany święcie o jemu tylko znanej nieomylności tej metody djag- nostycznej w tych wypadkach, kiedy należy rozpoz
nać, czy zachodzi symulacja, czy też stan chorobowy.
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Str. 6 M Ł O D Y G R Y F N° 37 W chwili, gdy wchodziliśmy do
kościoła, było akurat podniesie
nie. Od miesiąca nie byliśmy na Mszy św— A tu Msza św.
odprawia się tak samo, jak na całym świecie ...
Na Kubie, dokąd zawinęliśmy wkrótce po przepłynięciu obok San Domingo, zajadamy się ana
nasami, bananami, pomarań
czami i orzechami kokosowemi.
Mew, tak pospolitych w Euro
pie, tu nie widać zupełnie. Je
dyne ptaki to pelikany i kormo
rany. Są to olbrzymie ptaszyska, których tu są masy. Jednego złapaliśmy naw et: swoje nieza
dowolenie okazał w sposób bar
dzo gwałtowny, dziobiąc jednego z marynarzy w rękę — a dziób miał przynajmniej z 10 centy
metrów. Port Santjago na Ku
bie, leży zdała od morza, w końcu długiej wąskiej zatoki, ciągnącej się na kilka mil morskich wgłąb lądu. Gorąco okropne. W pierw
szy zwłaszcza dzień naszego tu pobytu, dosłownie kąpaliśmy się we własnym pocie. W porcie jest pełno rekinów. Co chwila wynurza się duża, trójkątna płetwa i z głośnym pluskiem znów zapada się w wodę. Poło
wa ludności to murzyni. Dużo polskich żydów...
Dalsze wspomnienia z egzo
tycznej podróży „Iskry“, poda
my w następnych numerach
„Młodego Gryfa“. J. M.
N A S Z DOSTĘP DO
Mamy obecnie dostęp do morza. Mały to dostęp, bo bez półwyspu Helskiego — tylko 74 kilometry — ale jednak ważny;
mamy okno na morze, a naszą rzeczą jest rozszerzyć to okno w szeroki gościniec na świat.
Cieszymy się morzem, opisujemy je barwnie, malujemy, wsłu
chujemy się w szum jego fal.
To mało; pamiętać musimy, że ma ono dla nas przedewszyst- kiem ogromne znaczenie ze względów bardziej realnych — względów gospodarczych. Mo
rze — to skarb nieoceniony dla Polski.
Czy widzieliście kiedy czło
wieka bez płuc? Napewno nie.
Tak samo Polska udusiłaby się, gdyby ją pozbawić dostępu do morza. Zaraz to udowodnimy.
Czytamy co miesiąc w gazetach wiadomości o tern, ile to Polska wwiozła z zagranicy towarów, a ile wywiozła zagranicę. I cie
szymy się, jeżeli więcej towarów własnych wywieźliśmy, aniżeli przywieźliśmy obcych; bo rozu
miemy, że do naszego kraju, za nasz towar przybyły obce pie
niądze, że kraj nasz wzbogacił się — słowem, że handel idzie dobrze. A teraz pytanie: czy wiecie dlaczego Polska może wy
wozić tak dużo towarów? Od
powiedź k ró tk a: bo ma własne morze, którem wysyła moc to
warów do krajów najbardziej od
ległych, do których drogą lą
dową niedostałyby się. Płynie polski towar do Ameryki i Au- stralji, Azji i Afryki, nie mówiąc już o państwach europejskich.
Dzięki morzu i Brazylja (w Ame
ryce Południowej), i Meksyk (w Środkowej) i Chiny z Japonją (w Azji) i Egipt (w Afryce) — są dla nas dostępne — wszędzie towar nasz dociera. A gdybyśmy tak morza nie mieli ? Znalibyśmy
te kraje z opisu, ale towar nasz tamby nie trafił, bo by mu nato nie pozwolili ci, przez których terytorjum towar ten przejeżdżać- by musiał. Jak to, zapytacie, a koleją nie moglibyśmy zawieźć?
Do Brazylji, Meksyku i Egiptu—
nie; do Chin, Japonji — owszem, ale drogoby nas to kosztowało;
opłatę za przewóz ustanawiałby kraj, przez który wieźlibyśmy nasz towar, a opłata mogłaby być bardzo wysoką, szczególnie, gdyby ten towar miał i nasz są
siad na zbycie. Wysoka opłata kolejowa podnosiłaby cenę na
szego towaru, i nie znaleźlibyśmy nań kupca. Gdyby Polska nie posiadała dostępu do morza, musiałaby wozić swój węgiel np.
do Norwegji przy pomocy koleji i okrętów niemieckich. Ńiemcy, mając również węgiel do sprze
dania, nałożyłyby za przewóz taką opłatę, iż cena naszego węgla w Norwegji byłaby nie
zmiernie wysoka. A przecież przy dużych transportach na kil
ka miljonów tonn różnica jednego grosza na tonnie decyduje nie
raz o zamówieniach, i doszłoby do tego, że, mając węgiel na zbyt, nie moglibyśmy go sprzedać z braku kupca.
Trzeba też pamiętać, że prze
wóz morzem jest 5 — 6 razy tańszy od przewozu koleją. Dla
czego? Budowa koleji dużo kosz
tuje : trzeba zbudować tor, utrzy
mywać go w ciągłym porządku, reperować, uzupełniać — i t. p.
Na morzu nikt toru nie buduje, nie konserwuje — stąd koszta przewozu muszą być mniejsze.
Okręt zabiera b. duże ilości to
waru: np. może załadować 6.000 tonn węgla (tonna ma 1000 klg).
A tymczasem do jednego wagonu kolejowego ładujemy przeciętnie 15 tonn węgla — czyli, że na je
den okręt załadujemy 400 wago-
MORZA.
nów węgla, albo 10 pociągów po 40 wagonów. Okręt taki będzie musiał być duży, zaopatrzony w silne maszyny, ale maszyny te zużyją mniej węgla, niż 10 loko
motyw, i wymagają mniejszej ilości obsługi, niż 10 pociągów towarowych. Stąd też wywóz morzem, chociaż dłużej trwa, jest tak dalece tańszy, że np. prze
wóz szyn kolejowych ze Śląska — przez Gdynię — morzem do Kon
stantynopola taniej kosztuje ani
żeli przewóz tychże szyn koleją.
A jaka to ogromna różnica w od
ległościach.
Teraz rozumiemy, dlaczego morze ułatwia nam wywóz i sprzedaż naszych towarów, dlaczego pozwala im dotrzeć do najodleglejszych państw, i dla
czego narody ubiegają się o dos
tęp do morza. Od morza zależy bowiem bogactwo i potęga tych narodów. Rozumieją to Niemcy, które nie życzą sobie pod bo
kiem potężnej Polski. I dlatego chcieliby nam odebrać nasz do
stęp do morza, sparaliżować na
sze życie gospodarcze, i utrud
nić nam obronę. Morze bowiem ma też ogromne znaczenie na wypadek wojny, o czem prze
konaliśmy się w r. 1920, kiedy amunicję z Francji mogliśmy sprowadzać tylko drogą morską.
Gdyby nie dostęp do morza, po
moc Francji byłaby niemożliwa.
Te wszystkie przyczyny składają się na ocenę i zrozumienie zna
czenia i wagi morza dla Polski.
Kto zrozumiał, czem jest morze dla Polski, ten nigdy nie dopuści nawet myśli, że mogłoby nam ono być odebrane. A więc twardą stopą stanąć trzeba na małym odcinku własnego, polskiego morza, i bro
nić go do Upadłego, gdyby wróg odgrodzić nas chciał od świata...
B.
No 37 M Ł O D Y G R Y F Str. 7
CELE I ZADANI/
Rola kolejarzy w czasie wojny, a szczególnie w jej początkach będzie niezwykle trudna, bowiem wszelkie usiłowania lotnictwanie- przyjacielskiego, dywersyj pod różnemi postaciami, a w pobliżu granicy — głębokich rajdów ka
waleryjskich, wyposażonych w broń pancerną, będą zmierzały do całkowitego lub przynajmniej częściowego sparaliżowania pra
cy koleji, a przez to utrudnienia mobilizacji i zaopatrzenia, a tern samem uniemożliwienia obrony granic i państwa.
Wiemy, że większość transpor
tów wojska i materjału, koniecz
nego do rozpoczęcia skutecznej obrony, oparta jest u nas na przewozie kolejowym. Toteż w jakiejkolwiek formie akcja nie
przyjacielska zaistnieje, rola ko
lejarzy będzie trudna, będzie wy
magała od wszystkich pracowni
ków kolejowych dużego hartu, dyscypliny, odwagi i dobrej or- jentacji w każdem położeniu, a na- dewszystko — dobrego wyszko
lenia z zakresu obrony objektów i linij kolejowych oraz transpor
tów — przed wszelkiego rodzaju atakami wroga. Kolejarze — to swojego rodzaju druga armja czynna, i niejednokrotnie od jej ofiarnego i sprawnego działania będą zależeć powodzenia lub klęski armji — frontowej. Wy
chodząc z tych przesłanek, ko- niecznem się zdaje, ażeby już dzisiaj, w czasie pokoju, cała brać kolejarska poczęła pielęg
nować ducha wojskowego, ażeby wyrabiała w sobie nieodzowne cechy dobrego, karnego żołnie
rza. Bo jakkolwiek możliwości wszelkiego rodzaju działań nie
przyjacielskich są tylko przewi
dywane, tem niemniej, chcąc być w pełni przygotowanymi, musi
my brać za podstawę naszej pracy kolejowo-wojskowej naj
gorsze przypuszczenia, bo wtedy z łatwością przeciwstawimy się każdej niespodziance.
W naszej, polskiej rzeczywisto
ści jest to tem więcej potrzebne, że jesteśmy okrążeni sąsiadami, którzy prawdopodobnie nigdy się nie pogodzą z myślą o istnieniu państwa polskiego w jego obec
nych granicach. Jesteśmy stale przedmiotem jakiejś tępej niena
wiści, której podłoża nie należy szukać w drobnych, czy więk
szych zatargach sąsiedzkich, czy, jak inni powiadają, ,,w krwawią
cych granicach“ ; to raczej —
KOLEJOWEGO
odwieczna walka zachłannych germanów ze słowianami. A wal
ka ta, przy dzisiejszym poziomie kultury i cywilizacji, przybiera tak wyrafinowane formy i nie
godne ludzkości metody, że ro
dzi się groźne i niepokojące pyta
nie: dokąd to wszystko prowadzi?
Oto właśnie tło przewodniej myśli i rozumowania ludzi, któ
rzy powołali do życia Kolejowe Przysposobienie Wojskowe, czy
niąc to niewątpliwie w wielkiej trosce o całość i bezpieczeństwo kraju.
Pracę tę zainicjowali ludzie, którzy na swych barkach dźwi
gają odpowiedzialność za losy państwa.
O cóż tu chodzi ? Czego się żąda od kolejarzy ?
Trzeba wielką liczebnie armję skupić w mocną organizację 0 charakterze pół - wojskowym, 1 przysposobić w duchu karności do zadań, jakie ją oczekują w cza
sie wojny.
Wspomniałem, że kolejarze — to druga arm ja; aby nie był to tylko pusty frazes, wszyscy ko
lejarze muszą być w 100°/o przy
gotowani do wykonania swojego zadania, t. zn. muszą zapewnić sprawne działanie koleji, co się ściśle wiąże z obroną kraju.
Sprawność tę można osiągnąć wówczas, kiedy obok fachowego przygotowania kolejowego brać kolejarska posiędzie te same ce
chy i wartości, co wojsko.
Wiemy, że wojsko — to zbio
rowisko ludzi, gdzie niema miej
sca na gadanie, na sejmikowanie;
tu się słucha i karnie wykonuje rozkazy. Tymże duchem kar
ności, posłuszeństwa i dyscypli
ny nawskroś wojskowej musi być owiane K. P. W., co da dopiero pełną gwarancję, że w najcięż
szych sytuacjach kolejarze zro
bią, co do nich należy.
A teraz kilka słów o progra
mie pracy, jaką z wyżej poda
nych powodów należy prowadzić:
1. Doskonalić mięśnie i spraw
ność fizyczną przez uprawianie sportów; lecz nie przez dążenie do rekordów, bo cóż nam z kil
ku świetnych — ponad miarę sportowców, gdy reszta niewiele wie, co to jest gimnastyka, lekka atletyka, gry sportowe i wogóle wychowanie fizyczne, i jakie są jego walory.
Chodzi tu o powszechność tej pracy. Każdy niech przynajmniej półgodziny tygodniowo poświęci
PRZYSP. WOJSK.
na ten cel — stary i młody — według. własnego upodobania i możliwości.
2. a) Kilka razy w sezonie let
nim przeprowadzić większe ćwi
czenia techniczne, bojowe w za
kresie obrony np. stacji węzło
wej, usuwania uszkodzeń i t. d.
b) Trzy razy w roku być na strzelnicy dla odbycia strzelań, i sprawdzenia swojej sprawności strzeleckiej.
c) Okres zimowy przeznaczyć na intensywne szkolenie teore
tyczne i praktyczne; obrona przeciwgazowa i przeciwlotni
cza — to najważniejsze zagad
nienia, i należy im poświęcić najwięcej czasu.
d) Wyrabiać w sobie ducha karności, dyscypliny i posłu
szeństwa, których nam, polakom, szczególnie brak. Niekarność była jedną z najważniejszych przyczyn naszego upadku.
3. Zająć się gorąco w placów
kach sprawą wychowania oby
watelskiego, wyrabiając w człon
kach K. P. W. ducha ofiarności i poświęcenia, ucząc patrjotyzmu czynu — nie słów. Nastawiać wojaków kolejowych tak, ażeby wykonywali każdą czynność z myślą o państwie, ażeby byli gotowi dać z siebie dla Ojczyzny wszystko, bez reszty — dać ochotnie to, co jest dla każdego najcenniejszem — życie. Pamię
tać. przytem trzeba, że wycho
wania państwowego, patrjotyz
mu, miłości własnego kraju, umi
łowania wszystkiego, co nasze — polskie, nie można opierać na podstawie przeczytanej tej, czy innej gazety partyjnej.
Patrjotyzm w pojęciu Koleja
rzy — to bezinteresowna praca na odcinku K. P. W. dla wiel
kości i bezpieczeństwa kraju.
To uczucie, płynące z serca — ukochanie wszystkiego, co nasze, choć niezawsze doskonałe, nie takie, jak zagranicą i nie takie, jak to obiecuje wielu apostołów ludu.
Wojsku, kolejarzom i wszyst
kim obywatelom, którym droższy jest cały kraj, niż ta czy inna partja, na Polskę, jako całość, nie wolno patrzeć przez okulary podwórkowego patrjotyzmu ja
kiejś partji.
Nasza partja — to Polska. Jej bieda, kryzys, Jej olbrzymie możliwości twórcze.
Nasza polityka — to zgodna i ofiarna praca dla Niej. Jej bieda, kryzys, i Jej wielkości. K.