• Nie Znaleziono Wyników

Królewicz i żebrak - Mark Twain - pdf – Ibuk.pl

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Królewicz i żebrak - Mark Twain - pdf – Ibuk.pl"

Copied!
22
0
0

Pełen tekst

(1)

Aby rozpocz ć lektur , kliknij na taki przycisk ,

który da ci pełny dost p do spisu tre ci ksi ki.

Je li chcesz poł czyć si z Portem Wydawniczym LITERATURA.NET.PL

kliknij na logo poni ej.

(2)

2

Mark Twain

Królewicz i ebrak

(3)

Tower Press 2ŃŃŃ

(4)

4

SŁOWO WST PNE

Chc spisać opowie ć posłyszan od kogo , kto znał j od swojego ojca, ten za od swojego

ojca, któremu opowiadał j jego ojciec, i tak dalej, i tak dalej: przez trzysta lat lub dłu ej oj-

cowie przekazywali j synom i w ten sposób opowie ć przetrwała. Mo e jest to fakt historycz-

ny, mo e tylko legenda, podanie. Przypadek ten zdarzył si albo nie zdarzył, lecz bez w tpie-

nia mógł si zdarzyć. Mo e w dawnych latach opowie ci tej wiar dawali m drzy i uczeni, a

mo e tylko pro ci i nieo wieceni kochali j i uwa ali za prawd .

(5)

ROZDZIAŁ I

NARODZINY KRÓLEWICZA I EBRAKA

W odwiecznym mie cie Londynie pewnego jesiennego dnia w drugiej ćwierci szesnastego

stulecia w ubogiej rodzinie nazwiskiem Canty przyszedł na wiat chłopiec, którego rodzina ta

wcale nie pragn ła. Tego samego dnia w bogatej rodzinie Tudorów przyszło na wiat inne

angielskie dziecko, gor co upragnione przez t rodzin . Pragn ła go równie cała Anglia i tak

do t skniła, tak go oczekiwała, tak korne zasyłała o modły do Boga, e gdy narodziło si

wreszcie, ludzie bliscy byli radosnego szale stwa. Zwyczajni znajomi ciskali si , całowali i

płakali ze szcz cia. Wszyscy zacz li wi tować i dziwnie jako złagodnieli, wysoko i nisko

urodzeni, bogaci i biedni ucztowali, ta czyli, piewali, a trwało to przez wiele dni i wiele no-

cy. Za dnia Londyn nie lada przedstawiał widok, bo wesołe chor gwie trzepotały na balko-

nach lub szczytach wszystkich domostw i wspaniałe korowody ci gn ły ulicami. Noc widok

był nie mniej okazały, bo na rogu ka dej ulicy płon ły ogniska, wokół za nich weseliły si

rozbawione tłumy. Jak Anglia długa i szeroka, mówiono jedynie o nowo narodzonym dzie-

ci ciu, źdwardzie Tudorze, ksi ciu Walii, który le ał spowity w jedwabie i atłasy i nic nie

wiedział o wywołanym przez si zamieszaniu ani o tym, e nia cz go i dogl daj dostojni

panowie i damy – na czym zreszt wcale mu nie zale ało. Ale o drugim niemowl ciu, Tomie

Canty, spowitym w n dzne szmaty, nie wiedział nikt z wyj tkiem najbli szej rodziny bieda-

ków, której niedawne jego przyj cie na wiat sprawiało wiele kłopotu.

(6)

6

ROZDZIAŁ II

DZIECI CE LATA TOMA

Mijały lata. Londyn istniał ju wtedy od pi tnastu wieków i jak na owe czasy był ogrom- nym miastem. Liczył sto tysi cy mieszka ców, a zdaniem innych nawet dwa razy wi cej.

Ulice jego były bardzo w skie, kr te i brudne, zwłaszcza w dzielnicy, w której mieszkał Tom Canty, to jest w niedalekim s siedztwie London Bridge. Domy były drewnianeś pierwsze pi tra rozprzestrzeniały si szerzej ni partery, drugie za wysuwały łokcie nad pierwszymi.

Im wy ej tedy wyrastały domy, tym stawały si szersze. Mocne, na krzy ł czone belki two- rzyły ich szkielety, a przestrze mi dzy belkami wypełniał tynkowany kamie lub cegła.

Drewno barwiono zale nie od upodobania wła cicielaŚ niebiesko, czerwono lub czarno, dzi ki czemu domy wygl dały nader malowniczo. Małe okna z drobnymi, w ołów oprawnymi szyb- kami osadzone były na zawiasach i niby drzwi otwierały si na zewn trz. Dom, w którym mieszkał ojciec Toma, stał w gł bi cuchn cego zaułka Offal Court, przy bocznej uliczce zwa- nej Pudding Lane. Był to budynek mały, chwiej cy si , zmurszały, mimo to g sto zaludniali go n dzarze. Rodzina Canty’ego zajmowała izb na drugim pi trze. Matka i ojciec mieli jakie takie łó ko ustawione w jednym k cie, lecz adne ograniczenia nie kr powały Toma, jego babki i sióstr – Bet i Nan – gdy nale ała do nich cała podłoga i mogli sypiać, gdzie im si spodobało. W izbie znajdowały si wprawdzie strz py jednej czy dwu der i kilka snopków starej, brudnej słomy, lecz nie godziło si nazywać tego posłaniamiś były to ruchomo ci nie- zorganizowane, które rano skopywano w jeden stos, wieczorem za rozdzielano do u ytku członków rodziny.

Bli niaczki – Bet i Nan – miały po pi tna cie lat. Były to poczciwe dziewcz ta, umorusa- ne, odziane w łachmany i bezgranicznie ciemne. Matka nie ró niła si od córek, za to ojciec i babka stanowili szata sk par . Upijali si przy ka dej okazji, potem za bili si pomi dzy sob albo z ka dym, kto wszedł im w drog ś zawsze – trze wi czy pijani – kłócili si i kl liś John Canty był złodziejem, matka jego ebraczk . Z dzieci zrobili ebraków, lecz nie udało si im uczynić z nich złodziei.

Po ród n dznego motłochu zamieszkuj cego ow ruder ył (lecz nie nale ał do niego) dobry stary kapłan, którego król pozbawił domu i wygnał w wiat z pensyjk kilku ćwierćpensówś kapłan ten zwykł gromadzić wokół siebie dziatw i potajemnie nauczał j prawdy i rzeczy pi knych. Ksi dz Andrzej zapoznał równie Toma z odrobin łaciny oraz ze sztuk czytania i pisania. Tego samego mógłby nauczyć i dziewcz ta, te jednak obawiały si drwin przyjaciółek, które nie darowałyby im nigdy tak osobliwej edukacji.

Cały Offal Court był takim samym mrowiskiem jak dom Johna Canty. Pijatyki, kłótnie, bójki zdarzały si tam cz sto, bo odbywały si co noc i trwały całe niemal noce. Rozbite łby były tu zjawiskiem nie mniej pospolitym ni głód.

Mały Tom nie czuł si jednak nieszcz liwy. Cierpiał oczywi cie bied , lecz nie zdawał

sobie z tego sprawy. Podobny ywot wiedli wszyscy chłopcy z Offal Court, Tom s dził wi c,

e to ywot dostatni i godziwy. Dobrze wiedział, e gdy wieczorem wróci do domu z pustymi

r koma, najpierw ojciec zwymy la go i zbije, kiedy za ojciec sko czy, gro na babka roz-

pocznie rzecz od nowa i z jeszcze lepszym skutkiem. Wiedział, e pó n noc zagłodzona

matka zbli y si do ukradkiem i przyniesie jak n dzn resztk jadła albo skórk chleba,

(7)

zachowan dla syna kosztem pró nego oł dka, chocia m j cz sto chwytał na tej nik- czemnej zdradzie i nagradzał t gim laniem.

Tak! Tomkowi yło si nie najgorzej – szczególnie latem. ebrał tyle tylko, by obronić własn skór , bo prawa przeciw ebraninie były srogie, a kary dotkliwe. Wiele wi c czasu mógł po wi cać słuchaniu przepi knych starych ba ni i legend dobrego ksi dza Andrzeja, który prawił o wielkoludach i wró kach, karłach i geniuszach, zakl tych zamkach, wspania- łych monarchach i królewiczach. Chłopiec nabijał sobie głow tymi cudowno ciami i cz sto, gdy w mrokach nocy le ał na sk pym barłogu z kłuj cej słomy zm czony, głodny, obolały od razów – puszczał wodze fantazji i rychło zapominał o cierpieniu i dolegliwo ciach, z rozkosz maluj c przed oczyma wyobra ni czarowny ywot rozpieszczonego małego ksi cia w kró- lewskim pałacu. Ale we dnie i w nocy nawiedzało go wci jedno pragnienie – ch ć ujrzenia na własne oczy prawdziwego królewicza. Raz wspomniał o tym kamratom z Offal Court, lecz ci wy mieli go i wydrwili tak niemiłosiernie, e od tej pory wolał zachowywać marzenia dla siebie.

Tom czytywał cz sto stare ksi gi kapłana i prosił go o szczegółowe wyja nienia oraz tłu- maczenie rzeczy niejasnych. Powoli, stopniowo chłopiec zmieniał si pod wpływem tej lektu- ry i marze . Ludzie z jego snów byli tacy pi kni, e mały ebrak zacz ł si wstydzić swych łachmanów i niechlujstwa, e zapragn ł być czystszy i lepiej odziany. Oczywi cie swawolił nadal w błocie – i to swawolił z przyjemno ci – lecz zamiast pluskać si w Tamizie jedynie dla rozrywki, pojmował ju , e zabawa ta ma równie sens ze wzgl du na mo liwo ć k pieli i prania.

Tom potrafił znale ć zawsze co ciekawego w pobli u Maika na Cheapside albo na jar- markach. Od czasu do czasu wraz z reszt mieszka ców stolicy miał sposobno ć podziwiać parad wojskow , gdy jakiego nieszcz snego sławnego wi nia odstawiano l dem lub wod do Tower. Pewnego letniego dnia ogl dał na Smithfieid, jak palono na stosie biedn Ann Askew i trzech m czyznś słyszał równie kazanie wygłoszone do skaza ców przez jakiego byłego biskupa, to jednak nie zainteresowało Toma. Tak! ycie małego ebraka było ma ogół do ć urozmaicone i zabawne.

Z czasem czytanie i rozmy lania o yciu królewiczów sprawiły tak przemo ny skutek, e Tom zacz ł bezwiednie grać rol królewicza. Ku podziwowi i uciesze rówie ników nabierał dziwnie dwornych manier i wysławiał si kwieci cie. Zarazem jednak z dnia na dzie wzra- stało jego znaczenie po ród chłopców, którzy traktowali go z pełn podziwu obaw , niby istot wy sz . Zdawało si im, e Tom wie bardzo wiele, e robi i mówi rzeczy szczególnie osobliwe. A ponadto taki był m dry i przenikliwy! O słowach i czynach towarzysza zabaw malcy opowiadali starszym, ci za rozprawiali równie o Tomie Canty i wnet zacz li go uwa- ać za niepospolit , wysoce utalentowan osob . Ludzie zupełnie doro li przychodzili nieraz do Toma z pro b o pomoc w kłopotach i cz sto dziwili si bystro ci i rozs dkowi jego rad.

Prawd mówi c, chłopiec ten został wnet bohaterem dla wszystkich znajomych, z wyj tkiem własnej rodziny, która nie dostrzegała w nim nic osobliwego.

Niebawem Tom utworzył w tajemnicy królewski dwór. Sam został królewiczem, a najbli - szych swych przyjaciół mianował gwardzistami, szambelanami, panami i damami dworu oraz członkami monarszej rodziny. Codziennie witano fałszywego królewicza według zasad skomplikowanej etykiety, zapo yczonej przez Toma z romantycznej lektury. Codziennie rada królewska roztrz sała wa ne sprawy iluzorycznego pa stwa, a iluzoryczny władca codziennie wydawał dekrety przeznaczone dla urojonej armii, floty i namiestnictw.

Pó niej Tom w swych łachmanach szedł na ebranin , zbierał kilka ćwierćpensówek, po-

silał si n dzn skórk chleba, odbierał zwykłe obelgi i kuksa ce, aby wreszcie wyci gn ć si

na garstce st chłej słomy i we nie marzyć znowu o swych godno ciach.

(8)

8

Wci jednak, z dnia na dzie i z tygodnia na tydzie , wzbierało w Tomie pragnienie uj- rzenia choćby raz jeden prawdziwego królewicza – królewicza z krwi i ko ci, a wreszcie pochłon ło ono wszystkie inne marzenia i stało si jedyn pasj w yciu małego n dzarza.

Pewnego dnia styczniowego Tom, bosy i zzi bni ty, odbywał zwykł ebracz w drówk i przez wiele godzin wał sał si beznadziejnie pomi dzy Mincing Lane a Little źast Cheap.

Zagl dał do okien pasztetników i po erał wzrokiem wystawione tam ohydne zapiekanki z wieprzowin i inne szata skie wymysły, które były dla smakołykami godnymi aniołówś oceniał je wszak e tylko po zapachu, bo nigdy nie miał okazji spo yć adnego z tych przy- smaków. Siekł drobny, zimny deszczyk, dzie był szary i pos pny. Wieczorem Tom wrócił do domu tak przemokły, zm czony i głodny, e nawet ojciec i babka musieli wzruszyć si jego ałosnym wygl demś tote wzruszyli si na swój sposób, bo obdarowawszy chłopca tyl- ko kilkoma pospiesznymi kuksa cami, wysłali go zaraz spać. Przez długi czas ból i głód oraz kl twy i odgłosy bójek odbywaj cych si w całym domostwie nie pozwalały chłopcu zmru- yć okaś ma koniec jednak my li małego n dzarza pomkn ły ku odległym, romantycznym krainom i biedak usn ł w towarzystwie obsypanych złotem i klejnotami królewi t, które mieszkaj w ogromnych pałacach i maj do dyspozycji słu b bij c korne pokłony albo bły- skawicznie spełniaj c rozkazy. Potem niło mu si , jak zwykle, e on równie jest królew- skim dzieckiem. Jak noc długa, l niła nad nim gloria monarszego majestatuś chłopiec prze- chadzał si w potokach wiatła po ród wytwornych dam i lordów, oddychał upojnymi wo- niami, uchem łowił tony przecudownych melodii, tutaj u miechem, tam skinieniem ksi cej głowy odpowiadał na dworskie ukłony ci by, która rozst powała si , aby zrobić mu drog .

Kiedy za otworzył oczy z rana i spojrzał na panosz c si wokół n dz , sny owe wywo- łały ten sam co zazwyczaj skutek – tysi ckrotnie zwi kszyły ohyd prawdziwego otoczenia.

Potem przyszły ało ć i rozpacz, i łzy.

(9)

ROZDZIAŁ III

SPOTKANIE TOMA Z KRÓLEWICZEM

Tom wstał głodny i głodny wymkn ł si z domu, lecz głow miał pełn my li o mglistych wspaniało ciach sennego marzenia. Bł kał si po mie cie tu i ówdzie, nie bardzo wiedz c, dok d idzie ani co si dzieje wokół. Ludzie potr cali go, niektórzy nawet besztali złym sło- wem, wszystko to jednak nie docierało do zadumanego chłopca. Po niejakim czasie znalazł si w pobli u Tempie Barś tak daleko nigdy jeszcze nie dotarł w swoich w drówkach. Przy- stan ł, zastanowił si przez chwil , potem za poddał znowu władzy fantazji i wyszedł poza mury Londynu. Strand przestał ju wówczas być go ci cem i uwa ał si za ulic , lecz bez wi kszego uzasadnienia, bo ulic t po jednej tylko stronie wytyczał stosunkowo ci gły sze- reg domostw, z drugiej za stały z rzadka okazałe gmachy – magnackie pałace otoczone roz- ległymi, uroczymi ogrodami ci gn cymi si a do rzekiś tereny te s teraz ciasno zabudowane pos pnymi akrami cegły i kamienia.

Tom odkrył niebawem wiosk Charing i przysiadł na chwil pod pi knym krzy em zbu- dowanym tam dawnymi laty przez owdowiałego króla. Nast pnie niedbałym krokiem ruszył spokojn , pi kn alej , min ł wspaniały pałac pot nego kardynała i zbli ył si do jeszcze wspanialszego i bardziej majestatycznego gmachu – do Westminsteru. Z radosnym podziwem przygl dał si ogromnej budowli, jej szeroko rozpostartym skrzydłom, gro nym bastionom i basztom, olbrzymiej kamiennej bramie zdobnej złoconymi pr tami, wspaniałym szeregiem wielkich granitowych lwów oraz innymi godłami i symbolami angielskiego domu panuj ce- go. Czy zaspokojone ma być wreszcie pragnienie jego duszy? Przecie to pałac królewski!

Tutaj, za wol niebios, Tom mo e zobaczyć zaraz prawdziwego królewicza – i królewicza z krwi i ko ci!

Po obydwu stronach złoconych wrót stały ywe pos gi – wyprostowani, uroczy ci i nieru- chomi gwardzi ci, od stóp do głów okuci w l ni ce stalowe zbroje. W przyzwoitej odległo ci wie niacy i mieszczanie czekali cierpliwie okazji, aby rzucić okiem na jak osob krwi kró- lewskiej. Wspaniałe karety ze wspaniałymi osobami wewn trz i wspaniał słu b na zewn trz wje d ały i wyje d ały przez kilka innych wspaniałych bram, które dawały wst p na królew- ski dziedziniec.

Biedny mały Tom zbli ył si w swych łachmanach i z wolna, trwo liwie mijał wartowni- ków, a serce biło mu i wzbierało nadziej ś nagle ujrzał przez złocone pr ty widok, na który omal nie zakrzykn ł rado nie. Na podwórcu stał nadobny chłopiec, opalony na br z od cz - stych ćwicze i zabaw na wie ym powietrzu, odziany w szaty z prze licznych jedwabi i atła- sów, usiane połyskuj cymi klejnotami. U boku miał mały sadzony drogimi kamieniami mie- czyk i puginał, na nogach zgrabne buty z bawolej skóry zdobne czerwonymi obcasami, na głowie wykwintny purpurowy kapelusik z opadaj cymi w dół piórami przypi tymi wielk , l ni c agraf .

W pobli u tego chłopca znajdowało si kilku okazałych panów – niew tpliwie jego sług.

Ach! To przecie królewicz! Królewicz! Prawdziwy i ywy! Nie ma co do tego cienia w t- pliwo ci! Płyn ce z gł bi serca modły małego n dzarza zostały na koniec wysłuchane!

Z wielkiego wra enia Tom zacz ł oddychać szybko, nerwowo, a oczy rozszerzył mu po-

(10)

ńŃ

pać, co robi, przywarł twarz do pr tów bramy. W tej chwili jeden z ołdaków gwałtownie odrzucił go na bok i popchn ł silnie mi dzy ciekawy tłum wiejskich gapiów i londy skich pró niaków.

– Bacz, jak si zachowujesz, ty mały ebraku – złajał go gwardzista.

Tłum odpowiedział szyderczym wrzaskiem i miechem, lecz młody ksi podskoczył do bramyś twarz mu gorzała, w oczach błyskał gniew.

– Jak miałe tak potraktować biednego chłopca? – zawołał. – Jak miesz tak krzywdzić najn dzniejszego choćby z poddanych króla, mojego ojca? Otwórz bram i wpu ć go!

Warto było widzieć, jak zmienny tłum zerwał w tej chwili nakrycia głowy. Warto było sły- szeć, jak zakrzykn ł rado nieŚ – Niech yje ksi Walii!

żwardzi ci sprezentowali halabardy, otworzyli bram i raz jeszcze sprezentowali bro , gdy mały Ksi Ubóstwa w postrz pionych łachmanach wchodził na dziedziniec, a eby po- dać r k Ksi ciu Nieprzebranego Bogactwa.

źdward Tudor powiedziałŚ

– Widać, e jeste zm czony i głodnyś le ci tutaj przyj to. Chod ze mn .

Kilku dworzan zbli yło si spiesznie, aby... aby, jak s dz , zaprotestować. Ale królewicz (owstrzymał ich władczym, i cie monarszym gestem, zastygli wi c na miejscu niby pos gi.

źdward zabrał Toma do pi knej pałacowej komnaty, któr nazwał swoim gabinetem. Na jego rozkaz przyniesiono posiłek taki, jakiego mały n dzarz nie widział dot d nigdy i nigdzie – chyba czytał w ksi kach. Królewicz z wielkopa sk delikatno ci i dobrym wychowaniem odesłał słu b , aby jej krytyczne spojrzenia nie kr powały tak skromnego go ciaś potem usiadł w pobli u i zadawał pytania, podczas gdy Tom si posilał.

– Jak ci zowi , chłopcze?

– Tom Canty, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci.

– To dziwne miano. żdzie mieszkasz?

– W mie cie Londynie, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci. Na Offal Court, przy Pudding Lane.

– Offai Court! Zaiste, drugie dziwne miano! Masz rodziców?

– Rodziców mam, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci, a tak e babk , ale ona wcale mnie nie obchodzi, a niech mi Bóg wybaczy, je li powiedziałem co złego. Mam te dwie siostry, bli niaczki, Nan i Bet.

– Ze słów twych wnosz , e babka nie jest dla ciebie zbyt dobra.

– Tak jak dla wszystkich, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci. Ma złe serce i czy- niła zło przez całe ycie.

– Krzywdzi ci ?

– Czasami r ka jej odpoczywa, kiedy pi albo jest bardzo pijana, ale jak oprzytomnieje, zaczyna znowu swoje, i t gie dostaj mi si ci gi.

Iskry gniewu błysn ły w oczach małego królewicza.

– Co! Bije ci ? – zawołał.

– A pewnie, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci.

– Bije ci ! Taki jeste przecie słaby i mały. Słuchaj, nim noc zapadnie, znajdzie si ona w Tower. Król, mój ojciec...

– Wasza Królewska Wysoko ć zapomnieć raczył, e moja babka pochodzi z niskiego sta- nu. Tower jest tylko dla wielkich ludzi.

– Tak, tak, prawda. Nie pomy lałem o tym. Zastanowi si jeszcze nad kar dla niej. A oj- ciec dobry jest dla ciebie?

– Nie lepszy ni babcia Canty, Wasza Królewska Wysoko ć.

– Mo e wszyscy ojcowie s podobni. Mój te nie ma anielskiego usposobienia i ci k r -

k karześ mnie jednak oszcz dza chocia czasami, wstyd powiedzieć, nie sk pi przykrych

słów. Jak e traktuje ci matka?

(11)

– Jest dobra, panie, i nie sprawia mi adnych przykro ci ani bólu, Nan i Bet s do niej podobne.

– Ile lat maj ?

– Pi tna cie, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci.

– Lady źl bieta, moja siostra, ma czterna cie lat, a lady Jane żrey, moja kuzynka, jest w równym ze mn wieku. Lady Jane żrey jest urodziwa i miła. Ale moja siostra, lady Maria, z t swoj pos pn min i... Słuchaj, czy twoje siostry zabraniaj słu ebnym u miechać si i twierdz , e u miech grozi zbawieniu duszy?

– Moje siostry? Ach, czy Wasza Królewska Wysoko ć my li, e moje siostry maj słu eb- ne? Mały królewicz przez chwil przygl dał si powa nie małemu ebrakowi, a pó niej rzekłŚ

– Za pozwoleniem, a czemu mieć by ich nie miały? Któ pomaga im rozbierać si na noc?

Któ odziewa je, gdy wstaj z rana?

– Nikt. Czy chcieliby cie, panie, aby zwłóczyły szat i spały gołe jak zwierz ta?

– Szat ? Czy ka da z nich nosi tylko jedn szat ?

– Có , prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci, robić by mogły z wi ksz ich ilo ci ? Ka da z mych sióstr ma przecie jedno tylko ciało.

– To dziwaczny, osobliwy pomysł! Wybacz mi, nie chciałem si miać. Twoje dobre sio- stry, Nan i Bet, rychło b d ju miały stroje i słu b ś zajmie si tym mój podskarbi. Nie, nie dzi kuj! To drobiazg. Mówisz rozumnie, z przyrodzon gracj . Jeste uczony?

– Tego nie wiem, Wasza Królewska Wysoko ć. Dobry kapłan, którego zwiemy ksi dzem Andrzejem, z lito ci uczył mnie po trosze ze swych ksi g.

– Czy znasz łacin ?

– Tylko niewiele, Wasza Królewska Wysoko ć.

– Ucz si jej, chłopcze, to rzecz trudna tylko na pocz tku. żrecki jest trudniejszy, ale ani te j zyki, ani inne nie s , jak mi si zdaje, trudne dla lady źl biety albo mej kuzynki. Winiene posłuchać, jak posługuj si nimi te młode damy! Ale opowiadaj lepiej o swoim Offal Court.

Czy yje ci si tam przyjemnie?

– Prawd rzekłszy, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci, tak – chyba e człowiek jest głodny. Odwiedza nas w drowny teatr marionetek, a tak e małpki... Och, takie ucieszne stworzenia i tak zabawnie poubierane! Czasami bywaj przedstawienia, w których ci, co gra- j , krzycz i walcz , dopóki si wszyscy nie wymorduj . Miło na to popatrzeć, a kosztuje tylko ćwierć pensa... Chocia czasami trudno bywa o ćwierć pensa, prosz łaski Waszej Kró- lewskiej Wysoko ci.

– Opowiedz mi co wi cej.

– My, chłopcy z Offal Court, walczymy mi dzy sob na pałki, tak jak to maj we zwyczaju terminatorzy.

Oczy królewicza zapłon ły.

– Ach, to by mi si podobało! – zawołał. – Mów dalej.

– Urz dzamy te wy cigi, aby przekonać si , kto z nas najszybciej biega.

– I to by mi si podobało. Mów dalej.

– Latem brodzimy i pływamy po kanałach i rzece, a ka dy topi na niby s siada, opryskuje go wod i nurkuje, i krzyczy, i fika kozły, i...

– Ach, raz si tak zabawić! Warte to królestwa mojego ojca! Prosz ci , mów dalej,

– Ta czymy i piewamy dokoła Maika na Cheapside. Bawimy si w piasku i ka dy zasy- puje najbli szego s siada. Robimy tak e kołacze z błota, z takiego wspaniałego błota! Na całym wiecie nie ma chyba lepszego ni u nas. Po prostu nurzamy si w błocie, za przepro- szeniem Waszej Królewskiej Wysoko ci.

– Ach, to mi zabawa! Nie mów nic wi cej, prosz . Ach, gdybym mógł przywdziać strój

(12)

ń2

– A gdybym ja mógł ubrać si raz tylko, pi kny panie, tak, jak wy cie ubrani, raz jeden...

– Chciałby naprawd ? Niech wi c tak b dzie. ci gaj łachmany, chłopcze, i bierz te wspaniało ci. Rado ć nie b dzie długa, lecz nie straci przez to uroku. Korzystajmy z niej, pok d mo na. Pó niej znowu zamienimy szaty, nim nadejdzie kto i zacznie mnie nudzić.

Po niewielu minutach mały ksi Walii przebrał si w dziurawe szmaty Toma, a mały Ksi Ubóstwa przyodział wietne monarsze szaty. Obaj zbli yli si do wielkiego zwiercia- dła, stan li rami w rami i... o dziwo. Zdawać si mogło, e nie nast piła adna odmiana!

Chłopcy spojrzeli na siebie, potem w lustrza na tafl , potem znowu jeden na drugiego.

Wreszcie zdumiony królewicz zapytałŚ – I có ty na to?

– Ach, prosz łaski Waszej Królewskiej Wysoko ci, niech e wolno mi b dzie nie odpo- wiadać. Nie godzi si , aby człek mojego stanu mówił o takiej sprawie.

– No, to ja powiem! Masz takie same jak ja włosy, takie same oczy, taki sam głos i ruchy, taki sam wzrost i postaw , takie same rysy i wyraz twarzy jak ja! żdyby my stan li nadzy, nikt nie zdołałby orzec, który z nas jest tob , który za ksi ciem Walii. A teraz, gdy odziałem si tak, jak ty byłe odziany, zdaje mi si , e mógłbym odczuć to wszystko, co ty czułe , kie- dy ten grubianin, ten ołdak... Słuchaj, masz chyba siniaka na r ku?

– Tak, ale to drobiazg, a Wasza Królewska Wysoko ć wie przecie , e biedny ołnierz...

– Milcz! Post pił haniebnie i okrutnie! – zawołał mały ksi i tupn ł bos nog . – Je eli król... Nie ruszaj si st d krokiem, póki nie wróc ! Tak rozkazuj !

W jednej chwili porwał i ukrył gdzie przedmiot o znaczeniu pa stwowym, który le ał dotychczas na stole, skoczył na dziedziniec i przez pałacowy ogród biegł w powiewaj cych łachmanach. Twarz płon ła mu gniewem, oczy gorzały. żdy znalazł si przy głównej bramie, chwycił za pr ty i próbował wstrz sn ć wrzeci dze.

– Otwierać! Odryglować bram – krzyczał.

żwardzista, który tak okrutnie potraktował Toma, usłuchał bez wahania, kiedy za króle- wicz – pełen srogiego, i cie monarszego gniewu – wybiegł za bram , ołdak ów t go wytar- gał go za ucho i pchn ł, a źdward zataczaj c si wypadł na go ciniec.

– Masz, podły ebraku, za to, co przez ciebie dostało mi si od Jego Królewskiej Wysoko- ci! – zawołał gwardzista.

Tłum rykn ł miechem. Królewicz podniósł si z błota i pałaj c gniewem, zwrócił si do wartownikaŚ

– Jam ksi Walii – krzykn ł. – Osoba moja wi ta. B dziesz wisiał za to, e powa ył si tkn ć mnie r k .

żwardzista sprezentował halabard i powiedział drwi coŚ

– Pokłon Waszej Królewskiej Wysoko ci. – Potem za dorzucił gniewnieŚ – Zmykaj, zwa- riowany mieciarzu!

W tej chwili wrzaskliwy tłum otoczył nieszcz liwego małego królewicza i pognał go dro- g , hukaj c na i krzycz cŚ

– Miejsce dla Jego Królewskiej Wysoko ci! Miejsce dla ksi cia Walii!

(13)

ROZDZIAŁ IV

POCZ TEK NIEDOLI KRÓLEWICZA

Po kilku godzinach zaciekłego po cigu i dr czenia motłoch porzucił wreszcie małego kró- lewicza i zostawił go własnemu losowi. Dopóki chłopiec był w stanie gniewać si na tłum, gromić go po królewsku i po królewsku rzucać rozkazy, był zabawny i dobry stanowił powód do miechu. Kiedy jednak utrudzenie zmusiło go do milczenia, przestał interesować prze la- dowców, którzy gdzie indziej poszli szukać rozrywki.

Królewicz rozejrzał si dokoła, lecz nie potrafił rozpoznać miejsca. Wiedział tyle tylko, e znajduje si w obr bie murów Londynu. Bez celu ruszył przed siebie. Rychło szeregi domów zrzedniały i coraz mniej trafiało si przechodniów. źdward opłukał pokrwawione stopy w strudze, która płyn ła wówczas tam, gdzie dzi znajduje si Żarringdon Street. Odpocz ł chwil , pó niej za ruszył znów przed siebie i niebawem, wyszedł na rozległy plac, przy któ- rym stało tylko kilka pojedynczych domów i nader okazały ko ciół. Królewicz poznał t

wi tyni , otoczon ze wszech stron rusztowaniamiś wokół roili si tłumnie robotnicy, po- niewa budowl przerabiano gruntownie. Królewicz nabrał wnet otuchy, gdy poczuł, e zbli a si koniec jego utrapie . Powiedział sam do siebieŚ

„To stary klasztor franciszkanów. Król, mój ojciec, odebrał go mnichom, nazwał Przytuł- kiem Chrystusa i na wieczne czasy oddał na dom dla biednych, opuszczonych dzieci. Ch tnie przysłu si tu synowi tego, który obdarował ich tak hojnie, tym bardziej e syn ów jest teraz tak biedny i opuszczony jak wszyscy, którzy chroni si tu dzisiaj albo chronić b d w przy- szło ci”.

Królewicz znalazł si wnet po ród hordy chłopców, którzy biegali, skakali, grali w piłk lub barani skok albo z wielk wrzaw uprawiali inne rozrywki. Wszyscy odziani byli jednako w strój u ywany w owe czasy przez słu b i terminatorów. Ka dy nosił na czubku głowy pła- sk czarn czapeczk , mniej wi cej wielko ci spodka, która ze wzgl du na mały rozmiar nie była przydatna jako nakrycie głowy ani te nie mogła uchodzić za ozdob . Spod czapeczki spływała do połowy czoła prosto przyci ta grzywka, a włosy na reszcie głowy były krótko ostrzy one. Chłopcy mieli ponadto kołnierze jak osoby duchownego stanu, obcisłe, si gaj ce poni ej kolan, niebieskie opo cze z długimi, obszernymi r kawami, szerokie, czerwone pasy, jasno ółte po czochy za kolana i płytkie trzewiki z du ymi metalowymi sprz czkami. Strój ten był zatem wystarczaj co brzydki.

Chłopcy przerwali zabaw i niby trzoda owiec skupili si wokół królewicza, ten za prze- mówił z wrodzon godno ci .

– Dobrzy chłopcy, rzeknijcie swemu panu, e źdward, ksi Walii pragnie z nim pomó- wić. Odpowiedzi był wielki krzyk, a jaki krzepki wyrostek zawołałŚ

– A mo e ty, ebraku, jeste wysłannikiem Jego Królewskiej Wysoko ci?

Twarz źdwarda zapłon ła gniewemś skora dło si gn ła do biodra, lecz niczego tam nie znalazła. Wybuchn ł huragan miechu, jeden za z chłopców powiedziałŚ

– Widzieli cie? My li, e ma miecz. Mo e to sam ksi Walii?

art ów wywołał nowy miech. Nieszcz sny źdward wyprostował si dumnie i rzekłŚ

(14)

ń4

Słowa te wywołały wiele wesoło ci, o czym wiadczyć mógł gromki miech. Wyrostek, który odezwał si pierwszy, zawołał teraz do swoich towarzyszyŚ

– Hej, hołoto, niewolnicy, dziady yj ce z łaski ojca Jego Królewskiej Wysoko ci, jak si zachowujecie? Na kl czki wszyscy! Oddajcie pokłon monarszej godno ci i monarszym łach- manom!

W ród okrzyków uciechy wszyscy jak jeden padli na kolana i zło yli szyderczy hołd swej ofierze. Królewicz tr cił nog najbli szego chłopca i powiedział gniewnieŚ

– Masz! To na razie, poczekaj wszak e jutra, a zbudować ka szubienic dla ciebie.

Ach, to nie był figielŚ to przekraczało granice zabawy. miech umilkł w jednej chwili, a miejsce jego zaj ła w ciekło ć. Tuzin głosów wrzasn łŚ

– Łapaj go! Do sadzawki, do sadzawki! żdzie psy? Pójd tu, Lew, Kieł, tutaj!

Potem dokonano czynu, jakiego dotychczas nie widziała AngliaŚ wi ta osoba nast pcy tronu została grubia sko zniewa ona przez plebejskie r ce, obalona, poszarpana przez psy.

Pó nym wieczorem królewicz znalazł si w gł bi g sto zabudowanej dzielnicy miasta.

Miał wiele si ców, r ce mu krwawiły, a łachmany splamione były błotem. Szedł dalej i dalej, coraz bardziej zn kany, zdro ony i tak słaby, e z trudno ci wlókł nog za nog . Przestał zadawać ludziom pytania, bo przynosiły mu tylko zniewagi miast odpowiedzi. Zacz ł szeptać sam do siebieŚ

– Offal Court... tak to si nazywało. Je eli znajd ten zaułek, nim całkowicie opadn z sił i legn , b d ocalony. Jego rodzina odprowadzi mnie do pałacu i łatwo dowiedzie, e nie nale-

do niej, lecz prawdziwym jestem królewiczem. Wówczas odzyskam swe prawa.

Od czasu do czasu wracał my lami do przyj cia zgotowanego mu przez grubia skich chłopców z Przytułku Chrystusa.

„Kiedy zostan królem – my lał – musz dać im nie tylko chleb i schronienie, lecz równie nauk ksi ki, bo pełny brzuch niewiele znaczy, gdy umysł i serce umieraj z głodu. Na zaw- sze postaram si zapami tać t dzisiejsz lekcj , aby nie poszła na marne i lud mój nie cier- piał z tego powodu. Nauka zmi kcza bowiem serca i uczy uprzejmo ci oraz miłosierdzia”.

wiatła przygasły, deszcz zacz ł padać, zerwał si wiatr. Przyszła chłodna ponura noc.

Bezdomny królewicz, zbł kany dziedzic angielskiego tronu, szedł wci przed siebie i coraz gł biej zapuszczał si w g stw niechlujnych uliczek, w labirynt rojnych uli ubóstwa i n dzy.

Nagle jaki pijany drab chwycił go za kołnierz i warkn łŚ

– Mam ci ! Znowu włóczysz si po nocy, a do domu nie przyniosłe ani ćwierć pensa! Je- eli nie połami wszystkich gnatów w tym twoim chudym ciele, nie nazywam si John Canty, ale całkiem inaczej.

Królewicz wyrwał si , bezwiednie oczy cił zbezczeszczony r kaw i powiedział ywoŚ – Ty jego ojciec? Oby tak było za wol miłosiernych niebios! Mo esz wi c jego zabrać, a mnie odprowadzić do pałacu.

– Jego ojciec? Nie rozumiem, o co ci chodzi, ale wiem, e twoim jestem ojcem, i zaraz przekonasz si o...

– Ach, nie artuj, nie mów tak wiele, nie trać czasu! Jestem zm czony, obolały, nie wy- trzymam ju długo. Zaprowad mnie do króla, mojego ojca, a on da ci bogactwa, o jakich nie marzyłe w naj mielszych snach. Uwierz mi, człowieku, uwierz! Nie kłami . Mówi naj- szczersz prawd ! Podaj pomocn dło ! Ratuj mnie! Naprawd jestem ksi ciem Walii!

Zdumiony drab spojrzał z góry na chłopca, pó niej za pokr cił głow i mrukn łŚ

– Oszalał na dobre, niby taki ze szpitala wariatów. – Potem chwycił znów królewicza za kołnierz, wybuchn ł ochrypłym miechem, zakl ł i zawołałŚ – Wariat z ciebie czy nie wariat, ale jakem prawdziwy m czyzna, ja i babcia Canty dobierzemy ci si zaraz do słabizny.

Powiedziawszy to powlókł rozsierdzonego, szamocz cego si królewicza i znikn ł w gł bi

podwórka, a za nim pod ył gwar ubawionego tym zdarzeniem ludzkiego mrowia.

(15)

ROZDZIAŁ V

TOM W ROLI PATRYCJUSZA

Tom Canty pozostał sam w gabinecie królewicza, korzystał wi c z okazji. We wszystkie strony obracał si przed wielkim zwierciadłem i podziwiał swe pi kne szaty. Potem oddalił si nieco i na laduj c godne ruchy królewicza, wci ogl dał swe odbicie w lustrzanej tafli.

Nast pnie dobył z pochwy pi kny mieczyk, skłonił si nisko, ucałował kling i płazem przy- ło ył j do piersi, widział był bowiem przed pi cioma czy sze cioma tygodniami, e czynił tak jaki szlachetny rycerz, gdy pozdrawiał gubernatora Tower oddaj c w jego r ce dostoj- nych lordów Norfolka i Surreya. Mały ebrak bawił si wisz cym mu u pasa wysadzanym drogimi kamieniami puginałem, podziwiał kosztowne i pi kne dekoracje komnaty, próbował po kolei wszystkich wspaniałych foteli i my lał o tym, jakby si pysznił, gdyby towarzysze z Offal Court mogli zajrzeć tu i na własne oczy zobaczyć jego wielko ć. Zastanawiał si rów- nie , czy towarzysze ci uwierz w dziwn ba , kiedy on wróci do domu i opowie im wszyst- ko, czy te b d potrz sać głowami mówi c, e zbyt bujna wyobra nia pomieszała mu zmy- sły. Min ło pół godziny. Tom u wiadomił sobie nagle, e królewicz wyszedł ju dawno, po- czuł si wi c nieswojo, zacz ł bacznie nasłuchiwać, rozgl dać si wokół i przestał intereso- wać si ró nymi cackami. Ogarn ło go zmieszanie, potem niepokój, wreszcie strach. żdyby tak kto wszedł i zastał go w ksi cych szatach, królewicza za nie byłoby na miejscu, aby udzielić wyja nie ? Czy nie mogliby zaraz powiesić Toma, a pó niej dopiero dokładniej wej- rzeć w spraw ? Słyszał przecie, e ludzie wielcy pochopnie załatwiaj rzeczy drobne. Obawy jego rosły i rosły. Cały dr cy, ostro nie uchylił drzwi do przedsionka, postanowił bowiem wymkn ć si i odszukać królewicza, a wraz z nim znale ć opiek i wolno ć. Sze ciu stroj- nych dworzan i dwaj barwni niby motyle młodzi paziowie wysokiego rodu porwali si miejsc i skłonili nisko. Tom cofn ł si szybkoŚ zamkn ł drzwi.

– O, drwi ze mnie! – westchn ł. – Pójd teraz i rozpowiedz wszystko. Ach, czemu tu przyszedłem, czemu naraziłem ycie?

Pełen nieokre lonych obaw przechadzał si tam i z powrotem po komnacie, nasłuchiwał i wzdrygał si przy ka dym najsłabszym bodaj d wi ku. Niebawem drzwi otwarły si szeroko, a strojny w jedwabie pa oznajmiłŚ

– Lady Jane żrey.

Drzwi zamkn ły si znowu. liczna, bogato odziana dzieweczka podbiegła do Toma, lecz zatrzymała si nagle i zapytała trwo nym głosemŚ

– Ach, czemu zatroskany, panie mój?

Tom niemal przestał oddychać, zdołał jednak wyj kać z trudemŚ

– Ach, ulituj si , pani. Doprawdy, ja nie aden twój pan, tylko biedny Tom Canty z Offal Court w mie cie. Błagam, zaprowad mnie do królewicza! On na pewno b dzie dobry, zwróci mi moje łachmany i pozwoli odej ć bezkarnie. Ach, ulituj si , pani, ratuj mnie!

W trakcie tej przemowy biedak padł na kolana, wzniósł zło one jak do modlitwy r ce i błagał nie tylko głosem, lecz równie pokornym wzrokiem. Dzieweczka była przera ona.

– O panie mój – zawołała – ty na kl czkach? Przede mn !

(16)

ń6

Kiedy le ał tak, skamieniały ze zgrozy, okropna wie ć szybko rozniosła si po pałacu.

Szepty (bo o zdarzeniu tym mówiono tylko szeptem) płyn ły od sługi do sługi, od lorda do damy, wzdłu długich korytarzy, z pi tra na pi tro, z sali do saliŚ „Królewicz oszalał, króle- wicz oszalał!” Wkrótce we wszystkich salonach, we wszystkich marmurowych przedsionkach widać było grupki strojnych dam i lordów, inne za wietne grupki (osób po ledniejszego rodu) z zafrasowaniem rozprawiały szeptem na uboczu. Wszystkie twarze pełne były troski.

Niebawem wspaniale odziany herold dostojnym krokiem zacz ł przechadzać si obok owych grupek i obwieszczał uroczy cieŚ

„W imieniu króla!

Niechaj nikt nie słucha fałszywych a niedorzecznych wie ci ani, pod kar mierci, nie roz- powszechnia ich, ani nie wynosi z pałacu.

W imieniu króla!”

Szepty umilkły, jak gdyby szepcz cy zaniemówili nagle. Wnet jednak wzdłu korytarza rozległ si szmerŚ – Królewicz! Oto królewicz nadchodzi!

Biedny Tom mijał powoli nisko kłaniaj ce si grupy, próbował odpowiadać ukłonami i ałosnym, zdziwionym wzrokiem spogl dał trwo nie na osobliwe otoczenie. Po obydwu jego stronach szli dostojni panowie, którzy wspierali Toma ramionami i w ten sposób pomagali mu st pać pewnym krokiem. Za nim pod ali królewscy medycy i kilku dworzan.

Mały ebrak znalazł si wnet we wspaniałej komnacie i posłyszał, e drzwi za nim si za- mkn ły. Otaczali go ci, którzy przyszli z nim tutaj.

Przed Tomem, w niewielkiej odległo ci, spoczywał na ło u bardzo okazały i bardzo otyły m czyzna z pełn , nalan twarz i oczyma o surowym wejrzeniu. Wielka jego głowa była zupełnie siwa, podobnie jak faworyty, które niby ramka okalały lice. Miał na sobie szaty z kosztownych materii, lecz stare i wytarte nieco na szwach. Spuchni t nog spowit banda- ami wspierał na poduszce. Wokół panowała cisza, a wszystkie głowy z wyj tkiem głowy owego m czyzny chyliły si w pełnym szacunku pokłonie. Ten chory o surowym wyrazie twarzy był to gro ny Henryk VIII. Król odezwał si , a gdy mówił, twarz łagodniała mu stop- niowoŚ

– I có , źdwardzie, mój królewiczu? Czy ponurym artem chcesz ranić tego, który ci ko- cha i zawsze jest dla ciebie łaskawy – mnie, dobrego króla, twojego ojca?

Pocz tku tej przemowy biedny Tom słuchał tak uwa nie, jak pozwalały jego zm cone my- li, kiedy jednak padły słowaŚ „mnie, dobrego króla”, twarz mu zbielała i run ł na kolana niby człowiek trafiony strzał .

– Wy królem, panie! A wi c biada mi, biada – zawołał podnosz c r ce.

Słowa te zdumiały widać Henryka, bo bezradnie przenosił wzrok z jednej twarzy na drug , wreszcie spojrzał smutno na kl cz cego przed nim chłopca.

– Niestety – rzekł powoli tonem gł bokiego alu – s dziłem, e pogłoski wyprzedzaj prawd , lecz obawiam si teraz, i popełniłem omyłk . – Potem westchn ł gł boko i podj ł znacznie łagodniejszym tonemŚ – Zbli si do ojca, dzieci , nie jeste zdrowy.

Tomowi pomogli wstać. Pokorny i dr cy chłopiec podszedł do władcy Anglii. Król uj ł w dłonie jego przestraszon twarz i badawczym, rozmiłowanym wzrokiem wpatrzył si w ni , jak gdyby szukał upragnionych objawów wracaj cej wiadomo ci. Pó niej przytulił do piersi k dzierzaw głow i gładził j czule.

– Poznajesz przecie swego ojca, dzieci ? – zapytał. – Nie ra starego sercaś powiedz, e mnie poznajesz. Przecie poznajesz mnie, prawda?

– Tak. Jeste cie, o panie, moim pot nym władc i królem, którego oby Bóg zachował wiecznie!

– To prawda, prawda... Masz racj ... Uspokój si , nie dr yj tak mocno. Nikt nie zrobi ci

tutaj krzywdy. Wszyscy si kochaj . Czujesz si ju lepiej. Niedobry sen mija, prawda? I sie-

(17)

bie ju poznajesz. Powiedz, e poznajesz. Nie b dziesz nosił ju cudzego imienia, którym, jak powiadaj , nazwałe si niedawno?

– Błagam, miłosierny panie, aby cie zechcieli mi wierzyć! Mówiłem tylko szczer prawd . Jestem najn dzniejszym po ród waszych poddanych, n dzarzem z urodzenia. Tutaj znalazłem si nieszcz snym przypadkiem, chocia bez własnej winy. Jestem za młody, aby umierać, a wy, miło ciwy panie, mo ecie mnie ocalić jednym słówkiem. Ach, wymówcie je, miło ciwy panie!

– Aby umierać? Nie mów tak, miły królewiczu. Uspokój, uspokój swe zbolałe serce. Na pewno nie umrzesz!

Z radosnym okrzykiem Tom padł znów na kolana.

– Oby Bóg nagrodził wasze miłosierdzie, królu mój, i zachował was długo na chwał wa- szego kraju!

Potem wstał, z rozja nionym obliczem zwrócił si do dwóch towarzysz cych mu lordów i zawołałŚ

– Słyszeli cie? Nie umr ! Król tak rzekł!

Słowa te nie wywarły wi kszego wra enia. Wszyscy skłonili si z gł bok czci , lecz nikt si nie odezwał.

Tom zawahał si i stropił nieco, potem za pokornie zapytał królaŚ – Czy wolno mi ju odej ć, miło ciwy panie?

– Odej ć? Oczywi cie, je eli taka twoja wola. Czemu jednak nie miałby zostać jeszcze troch ? Dok d to chciałby odej ć?

Tom spu cił wzrok i odrzekł nie miałoŚ

– Pomyliłem si widać, s dziłem bowiem, em wolny jest, i wrócić chciałbym do rudery, gdzie urodziłem si i chowałem w n dzy. Tam jest schronienie mojej matki i sióstr, tam jest mój dom. Ten za przepych i zaszczyty, do których nie przywykłem... Ach, błagam, miło ci- wy panie, pozwólcie mi odej ć!

Król milczał, popadł w zadum . Twarz jego zdradzała coraz wi kszy niepokój i trosk . Wreszcie przemówił, a w głosie jego zabrzmiała nuta nadzieiŚ

– Być mo e oszalał pod tym jedynie wzgl dem, w innych zasi kwestiach zmysły ma nie pomieszane. Bo e, spraw, a eby tak było! Uczynimy prób .

Po łacinie zadał Tomowi jakie pytanie, na które chłopiec odpowiedział z trudem w tym samym j zyku. Król był uszcz liwiony i nie krył rado ci. Panowie i medycy nie szcz dzili równie objawów zadowolenia. Henryk powiedziałŚ

– Odpowied nie była godna wiedzy i zdolno ci mego syna, dowodzi wszak e, i umysł jego jest tylko chory, nie do cna pora on. A có wy na to?

Zapytany medyk skłonił si nisko i odparłŚ

– Zgadza si to z gł bokim moim przekonaniem, e słusznie cie odgadli, miło ciwy panie.

Król uradował si , kiedy dodał mu otuchy znakomity autorytet, ci gn ł wi c pogodniejŚ – Uwa ajcie teraz wszyscy, bo czynić b dziemy dalsze próby.

Powiedziawszy to, zadał Tomowi pytanie po francusku. Chłopiec stał przez chwil niemy i zawstydzony zwróconymi na spojrzeniami tylu oczów, potem za odrzekł skromnieŚ

– Nie znam tego j zyka, miło ciwy panie.

Król opadł na ło e. Pokojowcy skoczyli mu na pomoc, ale on odprawił ich i powiedziałŚ – Nie naprzykrzajcie si ś to tylko chwilowa słabo ć. Podnie cie mnie! Tak, ju wystarczy.

Chod tutaj, dzieci . Tak, złó biedn , skołatan główk na mym ojcowskim sercu i uspokój si . Rychło ju ozdrowiejesz. To przemijaj ca złuda. Nie obawiaj si . Rychło ozdrowiejesz.

Potem zwrócił si do zebranych dworzan. Zmieniło si jego łagodne obej cie, z oczu

strzeliły gro ne błyskawice.

(18)

ń8

Precz teraz ksi gi i nauczyciele! Baczcie wszyscy, aby si tak stało. Zabawiajcie go igrasz- kami i ćwiczeniami na wie ym powietrzu, a wnet przywrócicie mu zdrowie.

Król podniósł si jeszcze wy ej i ci gn ł stanowczym tonemŚ

– On jest szalony, nie przestał jednak być moim synem oraz dziedzicem tronu Anglii, a szalony czy zdrowy, b dzie panował! Słuchajcie dalej i wszem to rozgło cieŚ ka dy, kto mó- wi o tej jego przypadło ci, działa przeciw pokojowi i porz dkowi w naszych królestwach i pokarany b dzie szubienic !... Dajcie mi pić!... Cały płon ... Troska sił mnie zbawia... We - cie, we cie ju ten puchar!... Wesprzyjcie mnie! O, tak... Teraz dobrze. Co, szaleniec? żdyby był nim nawet po tysi ckroć, jest i zostanie ksi ciem Walii, a ja, król, to potwierdz . Niechaj ju jutro zostanie mu nadana godno ć ksi cia z wła ciwym i staro ytnym ceremoniałem.

Uwa aj to za rozkaz, lordzie Hertford.

Jeden z wielmo ów ukl kł przy królewskim ło u i rzekłŚ

– Miło ciwemu panu wiadomo, i Dziedziczny Wielki Marszałek Anglii, obwiniony o zdrad , znajduje si w Tower. Nie godzi si , a eby obwiniony...

– Milcz! Nie zniewa aj mych uszu tym nienawistnym mianem! Czy ten człowiek ma yć wiecznie? Czy nie stanie si zado ć mojej woli? Czy ksi e Walii nie uzyska swej godno ci, dlatego e, do kroćset, królestwu brak wolnego od pi tna zdrady marszałka, który synowi memu mógłby nadać nale ne tytuły? Nie, na Boga Wszechmog cego! Uprzed mój parla- ment, e zanim sło ce wzejdzie po raz drugi, maj mi tu przynie ć wyrok na Norfolka albo te srogo mi za to zapłac .

Wola króla jest prawem – powiedział lord Hertford. Wstał z kl czek i powrócił na dawne swe miejsce.

żniew nikn ł powoli z oblicza starego monarchy, który powiedziałŚ

– Pocałuj mnie, mój królewiczu, o tak... Czemu si l kasz? Przecie ja jestem twoim ko- chaj cym ojcem.

– Jeste cie dobrzy dla mnie niegodnego, o pot ny, miło ciwy królu. To poj łem ju do- brze, ale... ale smuci mnie my l o tym, który ma umrzeć...

– Ach, jakie to podobne do ciebie, jakie podobne! Wiem teraz, e pozostało ci to samo ser- ce, chocia umysł ucierpiał tak srodze. Zawsze byłe wszak chłopcem łagodnym. Ale ksi ów stoi pomi dzy tob a twoimi godno ciami. Na jego miejsce wprowadz innego, który nie okryje ha b wielkiego urz du. Uspokój si , mój królewiczu, i biednej głowy nie zaprz taj t materi .

– Ale to z mojej winy, miło ciwy panie, ma on st d odej ć. żdyby nie ja, mógłby przecie yć jeszcze przez długie lata.

– Ach, nie my l o nim, królewiczuŚ nie godzien tego. Ucałuj mnie raz jeszcze i spiesz do swych igraszek i zabaw. Dr czy mnie znów cierpienie. Strudzony jestem i pragn spoczynku.

Id ze swym wujem Hertfordem i ze swym dworem i wracaj tutaj, gdy odpoczn .

Toma wyprowadzono z komnaty. Smutny był, gdy ostatnie zdanie króla zadało miertel- ny cios miłej nadziei, i teraz wreszcie wydostanie si na wolno ć. Raz jeszcze posłyszał szmer stłumionych głosówŚ – Królewicz, królewicz idzie!

Ogarniał go coraz wi kszy i wi kszy smutek, gdy szedł tak pomi dzy błyszcz cymi szere- gami zgi tych w pokłonie dworzan, rozumiał bowiem, e teraz jest naprawd wi niem i na zawsze mo e zostanie opuszczonym i samotnym ksi ciem zamkni tym w tej złoconej klatce, chyba e Bóg lito ciwy zmiłuje si i odda mu wolno ć.

Ponadto za wci mu si zdawało, e dok dkolwiek zwróci wzrok, widzi unosz c si w powietrzu odr ban głow i twarz, któr pami tał dobrze – twarz pot nego ksi cia Norfolk spogl daj c na z wyrzutem.

Dawne marzenia Toma były urocze, ale rzeczywisto ć stała si tak ponura!

(19)

ROZDZIAŁ VI

TOM OTRZYMUJE WSKAZÓWKI

Toma zaprowadzono do jednej z najwspanialszych dworskich komnat i kazano mu usi ć, co czynił niech tnie, jako e wokół stało wiele ludzi starszych, i to ludzi nieporównanie wy ej ode postawionych. Prosił ich, aby równie zechcieli usi ć, oni jednak kłaniali si tylko lub dzi kowali cichym głosem, lecz stali w dalszym ci gu. Byłby si przy tym upierał, ale jego

„wuj”, lord Hertford, szepn ł mu na uchoŚ

– Prosz ci , nie nalegaj, panie mój. Nie uchodzi, aby siadano w twojej przytomno ci.

W tej chwili oznajmiono lorda St. Johna, który skłonił si wprzód Tomowi, potem za rzekłŚ

– Przybywam z rozkazu króla w sprawie wymagaj cej tajemnicy. Mo e Wasza Królewska Wysoko ć zechce rozkazać, aby oddalili si st d wszyscy z wyj tkiem dostojnego lorda Hert- forda.

Hertford dostrzegł, i Tom nie wie, co ma zrobić, szepn ł mu wi c, aby dał znak r k i nie silił si na słowa, je li nie ma po temu ochoty. Dworzanie usun li si i wówczas dopiero lord St. John przemówiłŚ

– Miło ciwy pan rozkazuje, aby dla wa nych racji stanu ksi Walii ukrywał swoj nie- moc wszelkimi dost pnymi mu sposoby, dopóki niemoc owa nie minie i królewicz nie wróci do dawnego zdrowia. A mianowicieŚ aby nie przeczył wobec nikogo, i jest prawdziwym królewiczem, dziedzicem wspaniałego angielskiego tronu. Aby piastował sw ksi c god- no ć i bez słowa lub znaku protestu przyjmował objawy czci i hołdu nale ne mu według praw i odwiecznych obyczajów. Aby wobec wszystkich zaprzestał prawić o tym niskim urodzeniu i n dznym yciu, których obraz podsun ła mu ułuda chorej wyobra ni. Aby ze wszech sił sta- rał si przypomnieć sobie wszystkie twarze, które znać powinien, je eli za nie przypomni ich sobie, zachowywał si spokojnie i adnymi objawami zdziwienia lub innymi znakami nie zdradzał, i zapomniał. Aby przy wyst pieniach publicznych, gdy zdziwi go jaka sprawa albo nie b dzie wiedział, jak zachować si , czy co powiedzieć – nie zdradzał niepokoju wo- bec spozieraj cych na ciekawych oczu, lecz o rad zwrócił si do lorda Hertforda lub do mojej niegodnej osoby, jako e obydwaj zostali my przydzieleni do jego słu by i z woli króla mamy znajdować si w pobli u i na ka de zawołanie ksi cia Walii, dopok d rozkaz ten nie zostanie cofni ty. Tak mówi miło ciwy pan, le pozdrowienia Waszej Królewskiej Wysoko- ci i modli si , aby Bóg w swej łasce szybko was uzdrowił i po wiek wieków miał w swej wi tej pieczy.

Lord St. John skłonił si dwornie i stan ł na uboczu.Tom odpowiedział tonem rezygnacjiŚ – Król tak rzekł. Nikomu nie wolno igrać z królewsk wol , chocia by nawet była przykra, ani chytrymi wybiegami naginać jej ku swej wygodzie. Rozkazom króla musi si stać zado ć.

– Powracaj c tedy do rozkazów króla tycz cych ksi g i innych spraw powa nych – rzekł lord Hertford – mo e Wasza Królewska Wysoko ć zechce si teraz zaj ć jak mało trudz c rozrywk , aby nie znu yć si przed bankietem i nie ucierpieć z tej racji.

Na twarzy Toma pojawił si wyraz pytaj cego zdziwienia, potem za rumieniec, gdy chło-

piec zauwa ył, e lord St. John spojrzał na wielce zatroskanym wzrokiem.

(20)

chorob . Dostojny lord Hertford wspomniał o bankiecie wydawanym przez miasto Londyn, na którym Wasza Królewska Wysoko ć ma być obecny, wedle obietnicy miło ciwego pana udzielonej ju dwa miesi ce temu. Czy Wasza Królewska Wysoko ć przypomina sobie teraz?

– Z przykro ci wyznaj , i sprawa ta w istocie uszła mej pami ci – powiedział Tom nie- pewnym głosem i znowu oblał si szkarłatem.

W tej chwili oznajmiono lady źl biet i lady Jane żrey. Dwaj lordowie wymienili znacz - ce spojrzenia i Hertford szybkim krokiem zbli ył si do drzwi, kiedy za mijały go młode damy, rzucił stłumionym głosemŚ

– Niechaj szlachetne panie zechc udawać, i nie dostrzegaj jego szczególnych humorów, i nie zdradzać zdziwienia, gdy zawiedzie go pami ć. Zasmucicie si , panie, gdy spostrze ecie, jak załamuje si przy lada drobnostce.

– Błagam, o panie mój – szeptał tymczasem lord St. John do ucha Toma – pilnie baczcie na wol miło ciwego pana. Przypomnijcie sobie wszystko, co mo ecie, udawajcie, e pomni- cie wszystko inne. Nie dajcie im spostrzec, i zmienili cie si bardzo, wiecie bowiem, jak czułym sercem kochaj was dawne towarzyszki dzieci cych swawoli i jak wielki byłby ich smutek. Czy chcecie, panie, aby my tu pozostali – ja i wasz wuj?

Tom wyraził zgod gestem i cichym słowem, gdy korzystał ju z nauk, a w prostocie ser- ca postanowił słuchać rozkazów króla i zachowywać si najlepiej, jak potrafi.

Pomimo wszelkich rodków ostro no ci rozmowa młodocianej trójki stawała si chwilami nieco kłopotliwa. Prawd rzekłszy, wiele razy Tom bliski był załamania i chciał wyznać, i nie zdoła sprostać niepomiernym obowi zkom. Ratował go jednak takt ksi niczki źl biety albo w por i niby mimochodem rzucone słówko jednego czy drugiego z czuwaj cych nad nim lordów. Raz mała lady Jane zwróciła si do Toma i w nie lada kłopot wprawiła go pyta- niemŚ

– O panie mój, czy zło yli cie dzisiaj pokłon nale ny miło ciwej pani?

Tom zawahał si i miał ju wyj kać co na chybił trafił, gdy lord St. John wyr czył go i odpowiedział ze swobod dworaka przygotowanego zawsze na kłopotliwe pytaniaŚ

– Tak, o pani, i wrócił wielce pocieszony rozmow o stanie zdrowia miło ciwego pana.

Nieprawda , Wasza Królewska Wysoko ć?

Tom wymamrotał co , co uj ć mogło za odpowied twierdz c , poczuł jednak, i wkracza na niebezpieczne drogi. Nieco pó niej kto wspomniał, e Tom ma przerwać na razie nauki, na co lady Jane zawołałaŚ

– Ach, szkoda! Jaka szkoda! Takie wietne czyniłe post py. B d wszak e cierpliwy, bo nie potrwa to długo. Udziałem twoim b dzie wiedza nie mniejsza ni twojego ojca i opano- wać musisz, królewiczu, wszystkie te j zyki, którymi ojciec twój włada.

– Mój ojciec! – zawołał Tom, który na chwil przestał czuwać nad sob . – Mój ojciec mó- wi własnym j zykiem, tak e zrozumieć go mo e tylko winia wyleguj ca si w chlewie. No, a jaka tam wiedza...

Podniósł wzrok i wyczytał powa n przestrog w smutnym wejrzeniu lorda St. Johna.

Urwał, zarumienił si i podj ł cicho a ało nieŚ

– Ach, znowu dr czy mnie ta niemoc i my li schodz na manowce. Nie chciałem wszak uchybić miło ciwemu panu.

– Wiemy o tym, panie mój – rzekła królewna źl bieta i z respektem, lecz czule uj ła w r - k dłonie „brata”. – Nie frasuj si , nie ty bowiem zawiniłe , lecz słabo ć twoja.

– Dobr jeste pocieszycielk , o miła pani – odparł Tom z wdzi czno ci . – Serce naka- zuje mi zło yć ci podzi k , je eli wolno mi pozwolić sobie na t miało ć.

Raz swawolna mała lady Jane wystrzeliła do „kuzyna” prostym zdaniem po grecku. Wnet

jednak królewna źl bieta spostrzegła bystrym okiem, e twarz Toma wygl da niby czysta, nie

tkni ta tarcza, pocisk zatem musiał chybić celu. Sama wi c odpowiedziała salw d wi cznej

greki i wnet zmieniła temat rozmowy.

(21)

Czas upłyn ł miło i na ogół do ć gładko. Zdradliwe rafy i mielizny trafiały si coraz rza- dziej. Tom za był coraz swobodniejszy widz c, e wszyscy tak serdecznie pragn spieszyć mu z pomoc i nie dostrzegać jego bł dów. Kiedy wyszło na jaw, e małe damy b d z nim wieczorem na bankiecie Lorda Majora, serce Toma wezbrało uczuciem ulgi i rado ci. Chło- piec poczuł teraz, e w ród tłumu obcych nie b dzie samotny, choć przed godzin my l, e maj mu towarzyszyć ksi niczki, wzbudziłaby tylko nieopisany przestrach.

Dla aniołów stró ów Toma, dwu lordów, rozmowa była oczywi cie mniej przyjemna ni dla innych jej uczestników. Czuli si tak, jak gdyby pilotowali pot ny okr t poprzez wielce niebezpieczny kanał – ustawicznie musieli si mieć na baczno ci i zrozumieli, e ich urz d to nie fraszka. Kiedy wizyta ksi niczek zbli yła si wreszcie ku ko cowi, oznajmiono lorda żuilforda Dudley. Dwaj opiekunowie os dzili jednak, i nie tylko ich pupil jest na razie wy- starczaj co strudzony, lecz równie sami nie czuj si na siłach, aby zawrócić swój okr t i raz jeszcze ruszyć w niebezpieczn podró . Z całym respektem poradzili wi c Tomowi, aby si wymówił, co zreszt uczynił skwapliwie, chocia na twarzy lady Jane odmalował si wyraz rozczarowania na wie ć, i pi knemu młodziankowi odmówiono przyj cia.

Potem nast piła cisza – cisza oczekiwania, którego Tom nie potrafił sobie wytłumaczyć.

Zerkn ł na lorda Hertforda, ten za dał mu znak, lecz Tom nadal nie mógł poj ć. Dopiero sprytna źl bieta pospieszyła na ratunek z wła ciwym sobie naturalnym wdzi kiem. Skłoniła si dwornie i zapytałaŚ

– Czy Jego Królewska Wysoko ć, brat mój, zechce dać przyzwolenie, aby my odeszły?

Tom odpowiedziałŚ

– Wasze Królewskie Wysoko ci mog na zawołanie uzyskać ode mnie, czego tylko ze- chc , wolałbym wszak e dać im raczej wszystko, co w mej mizernej mocy, ni eli przyzwole- nie, które pozbawia mnie wiatła i rado ci, jak jest wasze towarzystwo, szlachetne damy.

Wszelako odejd cie w zacisze swych komnat, a łaska boska niechaj ostaje z wami.

Potem u miechn ł si w duchu na my lŚ

„Nie darmo przebywałem tylko w ród królewiczów, gdy zajmowałem si czytaniem ksi g.

Nauczyłem si troch kwiecistej, pełnej wdzi ku mowy”.

Kiedy odeszły dostojne dziewice, strudzony Tom zwrócił si do swych opiekunów i po- wiedziałŚ

– Za pozwoleniem czcigodnych lordów, chciałbym teraz ukryć si w jakim k tku i odpo- cz ć.

– Udziałem Waszej Królewskiej Wysoko ci jest rozkazywać, naszym słuchać – odparł lord Hertford. – Wasz odpoczynek jest istotnie wskazany, wkrótce bowiem czeka was, panie, dro- ga do miasta.

Lord Hertford zadzwonił i zjawił si pa , któremu rozkazano, aby rycerz William Herbert stawił si przed królewiczem. Pan ów przybył niezwłocznie i zaprowadził Toma do jakiej dalszej komnaty. Znalazłszy si tam, chłopiec si gn ł przede wszystkim po czark wody, po- rwał j jednak odziany w jedwab i aksamit sługa, przykl kn ł na jedno kolano i podał na zło- tej tacy.

Nast pnie strudzony jeniec usiadł i chciał zabrać si do zdejmowania butów z bawolej skó- ry, nie miałym spojrzeniem prosz c o pozwolenie, lecz drugi odziany w jedwab i aksamit natr t padł na obydwa kolana i sam wykonał t czynno ć. Jeszcze dwa lub trzy razy Tom pró- bował zrobić co samodzielnie, poniewa jednak wyr czano go za ka dym razem, uległ wes- tchn wszy z rezygnacj i mrukn łŚ

– Bodaj to! Dziwna rzecz, e nie chc za mnie dychać!

Obuty w mi kkie pantofle, spowity wspaniał szat , legł wreszcie na spoczynek, lecz nie

usypiał, gdy głow zbyt pełn miał my li, komnata za pełna była ludzi. Nie mógł przep -

(22)

22

Po odej ciu „królewicza” dwaj jego dostojni opiekunowie zostali sami. Przez czas pewien dumali kiwaj c głowami i przechadzali si tam i z powrotem po komnacie. Nast pnie lord St.

John przemówiłŚ

– Mówmy otwarcieŚ co o tym wszystkim my licie?

– Mówi zatem otwarcieŚ król bliski jest zgonu, a siostrzan mój oszalał. Szaleniec wst pi na tron i szaleniec na nim pozostanie. Oby Bóg miał w swej pieczy Angli , bo pieczy tej bar- dzo b dzie nam potrzeba!

– Zaprawd , nie inaczej si zapowiada. Ale... czy nie macie, szlachetny panie, podejrze ...

co do... co do...

Lord St. John zaj kn ł si i umilkł. Rozumiał bez w tpienia, i wst puje na niebezpieczny teren. Lord Hertford przystan ł przed nim, spojrzał mu w twarz jasnym, szczerym wzrokiem i rzekłŚ

– Mówcie, szlachetny panie, tylko ja was słucham. Jakie macie na my li podejrzenia?

– Wobec osoby tak bliskiej mu krwi jak wy, szlachetny panie, trudno mi oblec w słowa to, co dr czy my li. Zechciejcie mi wybaczyć, je li to obraza, lecz czy nie zdaje si wam dziwne, i obł d odmienił tak bardzo jego maniery i mow ? Nie twierdz , i mowa i zacho- wanie waszego siostrzana przestały być dworne, lecz ró ni si w takich lub innych drobia- zgach od tego, do czego jego królewska wysoko ć przywykł był od dawna. Czy nie dziwne to, i szale stwo zatarło mu w pami ci nawet obraz rysów własnego rodzica albo te cze ć i hołdy, które mu dwór winien? Czemu została mu znajomo ć łaciny, gdy greka i francuski poszły w zapomnienie? Nie gniewajcie si , szlachetny panie, lecz uspokójcie raczej moje tro- ski, za co wdzi czen wam b d niewypowiedzianie. Wci dr cz mnie jego słowa, i nie jest królewiczem, mniemam tedy...

– Milczcie, szlachetny panie, bo to przecie zdrada! Uszły wam ju z pami ci królewskie rozkazy? Pomnijcie, e słuchaj c takiej mowy, sam bior udział w zbrodni.

St. John pobladł i powiedział spiesznieŚ

– Przyznaj , i zbł dziłem. Nie wydajcie mnie wszak e, szlachetny panie, uczy cie mi t łask , a nie pomy l ju o tym ani nie rzekn nigdy. Miejcie nade mn lito ć, gdy grozi mi zguba.

– To mi wystarczy, szlachetny panie. Je eli zatem nie popełnicie tego przest pstwa tutaj ani te w przytomno ci innych, b dzie tak, jak gdyby cie nie rzekli nic zgoła. Niepotrzebnie jednak ywicie podejrzenia. To j e s t syn mojej siostry. Znam wszak od kolebki ten głos, t twarz, t postaw . Obł d mo e sprawić wszystkie dziwaczne zmiany, które w nim widzicie.

Ba! dokona i wi cej! Czy nie pomnicie, panie, i stary baron Marley zapomniał w szale stwie rysów własnej twarzy, znajomej mu wszak od sze ciu lat dziesi tków, i mniemał, e to cudze oblicze. Ach, uwa ał si nawet za syna Marii Magdaleny i prawił, e ma głow ze szkła hisz- pa skiego. Nikomu, wstyd powiedzieć, tkn ć jej nie pozwalał, bo my lał, e niebezpieczna r ka mo e j stłuc snadnie. Odsu cie wi c swe podejrzenia. To prawdziwy królewiczś znam go przecie dobrze i on wła nie zostanie rychło waszym królem. Winni cie skrz tnie chować to w pami ci, bo wy, szlachetny panie, wi ksz st d ni li inni mo ecie odnie ć korzy ć.

Po niedługiej gaw dzie, w czasie której lord St. John naprawiał swój bł d tak dobrze, jak

tylko umiał, dowodz c ustawicznie, e wiara jego została ju ugruntowana i nie gro mu

dalsze w tpliwo ci, lord Hertford zwolnił współopiekuna i usiadł samotnie, aby trwać w go-

towo ci na swym posterunku. Niebawem popadł w gł bok zadum , lecz widać było, e im

dłu ej my li, tym sro ej dr cz go troski. Wreszcie wstał i zacz ł przechadzać si po komna-

cie. – Ha, to musi być królewicz – pomrukiwał do siebie. – Czy w całej Anglii o mieli si kto

twierdzić, e mo e si znale ć dwu ludzi nie tej samej krwi i ró nego urodzenia tak bli niaczo

do si podobnych? A gdyby nawet! Jeszcze wi kszym cudem byłoby wówczas przedziwne

Cytaty

Powiązane dokumenty

wyznaczającą   podobnie   jak   poprzednia wysługę   lat. Ponadto zastosuj zamiast instrukcji If instrukcję   Select Case wzorując  się  na  przykładzie

'Then say Miles Hendon, son of Sir Richard, is here without− I shall be greatly bounden to you, my good lad.' The boy looked disappointed− 'the king did not name him so,' he said

"Why, you take your cat and go and get in the graveyard 'long about midnight when somebody that was wicked has been buried; and when it's midnight a devil will come, or maybe two

Now all that HE knows first off is that it's some kind of gravel he's bit into; but he don't find out it's a di'mond till he gits it out and brushes off the sand and crumbs and

Aunt Sally she looked old and tired and let the children snarl and fuss at one another and didn't seem to notice it was going on, which wasn't her usual style; me and Tom had a

Witryna internetowa zespołu Downa w Szkocji sugeruje, ze chromosomy wyglądają jak skarpetki, dając początek idei ogólnoświatowej kampanii, mającej na

W sieci mamy też możliwość uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych na żywo, wielu artystów decyduje się na koncerty na swoich kanałach

PODPOWIEDŹ 2: Zwród uwagę, że w zależności od tego jaką wartośd ma DELTA równanie może mied jedno lub dwa rozwiązania, a w szczególności może nie mied wcale