• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 24 (13 czerwca 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 24 (13 czerwca 1943)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

W DZIEŃ ZIELONYCH ŚWIĄ

(2)

U GROBOW KATYNIA

W dalszym ciągu wydobywa się ie z**1 rowych grobów w lasach Katynia zwłok1 oficerów polskich pomordowanych w be‘

slialski sposób przez bolszewików. P°

przeszukaniu, zbadaniu i zidentyfikowa' niu zwłok składa się szczątki poległy^

bohaterów z należnymi honorami na wieczny spoczynek (zdjęcie na lewo)'

U góry: Cygarniczka znaleziona przy zwłokach generała brygady Smorawińskiego z wyrytymi sło­

wami „Kozielsk". Powyżej karta wizytowa lekarza wojskowego w stopniu majora dr. Wacława Ksieniewicza, którą znaleziono przy zamordowanym, oprócz legi­

tymacji i opaski Czerwonego Krzyża.

U dołu: Jeden z członków Pol­

skiego Czerwonego Krzyża zajęty identyfikacją zwłok oficerów.

Ks. kanonik Jasiński z Krakowa podczas uroczystej Mszy żałobnej posypuje garstką ziemi ojczy*,e|

zwłoki pomordowanych oficerów.

U dołu: Część wydobytych dotychczas i zidentyfikowanych zwłok w lesie katyńskim. Na prawo u widzimy jeden z otwartych grobów zbiorowych.

Różaniec wyrzeźbiony w obozie w Kozielsku.

Własność kapelana wojsko­

wego ks. Jana Ziółkowskiego.

(3)

Z JAPOŃSKIEGO FRONTU

Wojska japońskie przekraczają jedną z rzek % pościgu za nie­

przyjacielem.

Bibjszewic

| i g | ■ ■

iśckie sarii^fofy „Słuka" obrzucają bom - grenadierzy niemieccy gotują się na

W m M

j i m l m

W walkach wojsk niemieckich na Wschodzie znaczny udział bierze lotnictwo. Samoloty bojowe i bombowce niemieckie bez przer­

wy wspierają walki toczące się na ziemi.

Na lewo; bombowiec atakuje sowieckie pozycje. — U dołu: wysokie jak wieże słu­

p y dymu wskazują ha działanie bombowca.

ŻELAZNY KRZYŻ OLA DZIELNYCH OFICERÓW RUMUŃSKICH General niemiecki wręcza rumuńskim oficerom, którzy odznaczyli

się na froncie kubańskim, krzyż żelazny pierwszej klasy.

Fot.: PK Hoffmann, Rynas PBZ, loopold I, Kinftchnor-Scb., S c W .

Na lewo: PO ZAŻARTEJ WALCE

Niemiecki strzelec ciężkiego karabinu ma­

szynowego, w sowieckiej fabryce, z której wypędzono nieprzyjaciela po zaciekłej

walce.

(4)

WĘŻft-PUZON INDYJSKIEJ ZIEMI

C iężki ło b3j|||;#" instrument, o mocno „nosowym "

brzmienju, u r w a n y niby nasz klarnet czy saksofon rf&.produkcyj solowych. W aga je g o i sposób frżyma-

wym agaj# silnych mięśni rąk gra jęteg o .

N apraw o: , . 1

ą» -— t r a d y c j a PRZEDE

W B m g B T fm WSZYSTKIM I

Czarny myśliwy z Ugan- dy nie czu łb y się god- / / nym d ziedziczenia sła- / / J w y swych przodków, gd Y- / / f b y obok rynsztunku dó po- / /

lowania brakło mu osobii- / / w ej konstrukcji myśliwskiego / / rogu i dod ająceg o dośfojeń- j l . - sfwa całej postaci n a k r y c i a ][%

g ł o w y . . . l i h f Na prawo:

P U C H A R , C Z A R A C Z Y I N S T R U M E N T I . . . Jesf fo indyjski flefo-róg, do grania na którym potrzeba jednak nie b yle jakich płuc. M e lo d ię regu- / lują palce lewej ręki, b ęd ące y / l w ustawicznym ledw o wi- / / J p

docżnym ruchu.

Fot. E. W iłile b e n i Peton

Poniżej:

SENTYMENTALNY INSTRU- >

MENT MUZYCZNY CZARNEGO Ośm iośfrJifya i,h a rfa " , kolebką której są dkcJtce jeziora Wiktorii, w e|j$schó d niej Afryce. Na f | f fo harfie ^ wygryw ają czarni ro- d Ł . m anfycy murzyńskie

pieśni mitosnfe, sta- rając się w ł o ż y ć w grę jak riijw ię - cej tropikalnej u- *' czuciowości... ■['

(5)

powstała pierw sza piszczałka, protoplastka św istaw ki, o k ary flL fujarki, w reszcie fletu i k la rn e tu albo i saksofonu nawfk : ,. Wykopaliska paleolityczne w skazują n a |z a a w a n f lB t a ą ju?

' nawet sztukę w ytw órczą piszczałek i wabików,^HBrónych z kości ptasich lub ru re k drew nianych* ta k iedneftak i dru- 8 p v , gie składane naw et z części! P iszctąłka takn przeisto-

| ^ f ; czyła się następnie w długą riirę z ttrzewa ęjruchomym I l l J f e ' czopkiem, m odulującym dźwięk, Ł js ta r s ź y to rodzaj H k fletu w ibracyjnego, pom ysł k tó rfc o do dnia dzisiej-

Na prawo:

KRÓLEWSKA KAP E L A MA GŁOSI

Z powagą i widocznym w „udu­

chowionych" obliczach wysił­

kiem wydmuchują bohaterscy członkowie afrykańskiej orkie­

stry „piękną" melodię, graną na każdym instrumencie w in­

nej oktawie — ku czci starego władcy plemienia. '

Poniżej: ' J

KSYLOFON I GON- j L GO-CZELE INDYł*

SKfE

szego zachow ał-się w naszych niektórych instrum entach d ę ty c h ? Podłużny jęształt owej fleto-piszczałki począł następnie w yginać się i wyciągać, jeszcze, ćo dało formę ruro-fletu podobnego do używ anych po dziś dzień instrum entów tego rodzaju na połoninach, przez pasterzy w w ysokich górach albo rodzaj indyjskiego fleto-rogu, przechodzącego długością w zrost w ysokiego m ęż­

czyzny. R e t dw uram ienny pow staje w III w. przed Chi., będąc już instrum en­

tem siedmiotonowyfn, o jednym wspólnym ustniku. F le t te n w I w. przed Chr.

sta je się już fletnią w ieloram ienną i uważać go m ożna za an ten a ta organów w najszerszym ich pojęciu. U Rzymian fletnia ow a była pośw ięcona bożkowi trzód i pasterzy, G * n 'o w i £. g |

W m iarę p rz y d a w a n lask rę tó w i usuw ania „gwizdka1, z ustnika fleto-rogu,’

dobierania m ateriału d r* w n e g o i Stosowania intensyw nego wdmuchu, ję ły pow staw ać pierw sze trąfiy, w z o ro m n e na.j „ lu ra c h " p j. m yśliw skich rogach daw nych mieszkańców ppszcz. ł :

V ' f 1 , |Lur, ‘spełniając ro lf su n n y bojow ej, staje M fsię> bardzo popularnym w śród plem ion f 'germ ańskich i na tej drodze rozchodzi się

. po Etiropie i Zachodzie.

H K ■ | D alszą grupę i|stru m e n tó w Ł|ju ż 'je d n a k U l sź epok ukulturalńiania się człowieka, sta-

rnowią instrum enty strunow e. W tej rodza-

; Cigw oiclinstrum entów prawzorem był luk, którego napięta cięciwa, za po-

| f f . w ydaw ała wi-

brujące t o n y . H s , Pierwszy taki

łuk-harfa powo-

.

^ S ^Sswflls wciąż

1 |F ’ lony instrum ent

F „ J S ^Uk muzyczny, a roz.

wój ten postę-

'' ~ ' puje dość szyb-

— ^ k o w szczegól-

ności na W scho- k ^ H p ' dzie, czego śla-

ł , ^ Ę / T dy w idnieją na

'm alow idłach e- . gipskich i wcze-

W r ^ , M - 1 sno-greckich.

aKk_Ł v •' Ci«| d«l«y

Na lewo:

S Z K O C K A K O l Z A

‘ W I NDY J- i SKI M WY­

DANI U

£ O r k i e s t r y - [ wojskowych

; garnizonów w I n d i a c h u ż y w a j ą w swych ze­

społach ory­

ginalnego in­

strumentu po ­ d obnego do kobzy. ś t

C Z Y TO M O Z Ę C Y B U C H C Z A R N Y C H !

Przeszło dwumetrowej długości drewniana trąba egzotycznego wymysłu, naśladująca jednak bar­

dzo udainie dudnienie dużego bębna, — muzyczny instrument

Wysp Oceanii.

Poniżej:

P R A - G I T A R A I N D Y J S K A Stary łen instrument, kultywowa­

ny ze czcią w Indiach, posia­

d a wymiary naszych basów lub bardonu. Z tego sa­

mego już powodu głos jego cechuje głęboki, poważny ton, nasłra- jający do. indyjskich zadum i koniem- placyj.

0 > O * O W I DOBOS Z E JEGO KRÓLEWSKIE!

CZARNEJ MO$CJ

'bacznego kształtu gąsioro-bębny, „szczyt"

P^tycznej wytwórczości instrumentowej fyzkańców napół ucywilizowanych

okolic centralnej Afryki. _.

(6)

Pow yżej: Hodowca odziany w strój sporządzony z wełri]

swych owiec.

Powyżej na praw o: Para przepięknych owczarków podhalań­

skich.

W kole: Typowe g łow y tryków „cakli".

Poniżej: Pokaz d ojenia o w iec i przeróbki sera.

Pow yżej: Premiowane tryki hodowlane.

Poniżej na lew o: N agrodzona wysoką premią przedstawicielka swej rasy.

Poniżej: Typy „góralskie".

K A f O M

PUPILE

J e d n y m z n a j w a ż n i e j s z y c h z a g a d n i e ń r a c j o n a l n e j g o s p o d a r k i r o l n e j j e s t h o d o w l a r o ś l i n i z w i e r z ą t d o s t o ­ s o w a n y c h d o w a r u n k ó w k l i m a t y c z n y c h d a n e j o k o l i c y . W G e n e r a l n y m G u b e r n a t o r s t w i e w o k r ę g u n o w o t a r ­ s k i m , k t ó r y z e w z g l ę d u n a s w ó j g ó r s k i c h a r a k t e r s z c z e ­ g ó l n i e n a d a j e s i ę d o h o d o w l i o w i e c , z a p r o w a d z o n o h o ­ d o w l ą j e d n o l i t e j r a s y o w i e c g ó r s k i c h t. z w . „ c a k l i " . H o ­ d o w l a t e j r a s y w t a m t e j s z y c h w a r u n k a c h t a k p o d w z g l e

. d e m k l i m a t u j a k t e ż i z e w z g l ą d u n a p a s z ę w y k a z i i j e - n a j ­ k o r z y s t n i e j s z e w y n i k i . Z w i ą z e k H o d o w c ó w O w i e c w K r « ' k o w i e w p o r o z u m i e n i u z e s t a r o s t ą o b w o d o w y m N ó w e g 0 T a r g u u r z ą d z i ! n a t l e p i ę k n e j p a n o r a m y T a t r i l a s ó w P o d ' h a l a , n a t e r e n i e w s i S z a f l a r y w y s t a w ę 1 0 2 0 d o r o s ł y c h o w i e c i 7 6 t r y k ó w h o d o w l a n y c h . N a w y s t a w i e t e j z a z n a j o m i o n o s z e r o k i e m a s y h o d o w c ó w o w i e c z w a r t o ś c i ą p r a c y h o ­ d o w l a n e j z w i ą z k u i j e j w s p a n i a ł y m i w y n i k a m i .

Tryki hodowlane na wystawie w Szafla­

rach budzę prawdziwy podziw u zwie*

dzajęcych.

m & m m

(7)

!B |i a(łg dalszy

Pierw ^ m n .i e i s z e P u n k t y s k o c z y ł y w w o d ę

j E P F j ^ e n za drugim. C zw arty został, sao C? T > r — jaśn iał jak m arm urow y po- kltk* H erkuIe?a. Tylko ogromna juj a Piersiowa unosiła się i opadała ryt- chvi l6, '?oannQ chwyciło drżenie. Z roz- P ? ^ m’ ustami patrzyła, ja k w c u d . . . to w uniósl na Pelcach; zawirowa- Wałv Pow' e*rzu: potężne ram iona poder- tti ^ w górę, coś — w ielkie i złote — town- k 'eni w słońcu. Przeraźliwy, bun-

!°*nic?y p l u s k i

T szYs*ko. czarne bryzgi w ody na- kilkanaście kroków od miejsca wtuin z.'a ła nad w odą’ ty lk o głowę, cy.L ^ w ciemń jeziora i dw oje pracują-

^Praw ił jej radość, na którą

“statn- • to bobrze! — czekała. Po raz

> j .’ spojrzał ku niej i przybrał kierunek kgnańj Chnęła w zniesion3 r Sk 4 na P°-

* > ( Si^ P° w °dzie, ja k delfiny. Na- 6mrpt_ar*la rozlegały się wciąż, uwięzione i osoh To byli razem, to każdy

'foe oparła się o pień i śledziła z przyjem nością r Ę męskich ramion z wodą.

jierce* " ^ re w jej woli wspom nienie z nagła ugryzło w samo Pten- " arn*o n a - Znała pewne, tak samo m uskularne, roz- [Ci6ln*e ,s**n e - •. Joannę poderw ało od pnia — na próżno.

Non h w oczach. Pognało ją w las! Zwid silnych ra- lo2l),’ °6zlitosnych w pragnieniu, biegł za nią: te — bliskie, ja s wodę, tam te — dalekie i przeutęsknione, kruszyły Pója w żelaznych uściskach.

krjg^T miała pełne łez. Łamała w palcach suche gałązki

i 0W' zryw ane bezm yślnie i pospiesznie.

w W r ó o do w idoku tych bliskich, obcych ramion, wróci!

:nję2r~0 zrozumiała, że znajdzie uspokojenie: beznamiętne, Ł j g P f o r e . m iały w sobie kojącą cichość. Zachwycały, ale

|U0 , osć ich była chłodna — bezpieczna! Na moment tylko tiiąj ^ sPrawić ból — podobieństwem . A zbyt były wspa- p • by można było, patrząc na nie, myśleć o czymś innym.

®deszła do brzegu jeziora.. Głowa Roberta była właśnie [Wy k ° \ ^asne oczy zdaw ały się upominać o zachwyt,

0(jpLsPrawia przyjem ność. Jo e uśmiechnęła się kilkakrotnie.

h k J f ■ Patrzyła — już znowu radosna — na wodę, ustę- feji? naciskiem jego torsu, na ram iona jak konary,

J ^ ce harm onijnie i niezbyt naw et z wysiłkiem, lale r yy* w ypełnił ją po brzegi. Odczuwała go fizycznie,

‘ OZKOSZ.

„ajjj Potem przypłynęli w szyscy razem i lądowali kolejno Kio *.'•Panny. Chwalili wodę: „ciepła". Gwarno i rojno zro- w j edneJ chwili. Chłopczyk porw ał czyjś płaszcz P h łif-Y * w ycierał się energicznie, potem — Joannę to tslj ■ Sepr®- — zabrał odzież i odszedł w gęstw inę ubrać się.

mężczyźni rozbierali się przedtem. Trudno przecież s‘ę Przy kobiecie.

k 01® ludzie drżeli trochę. Krople niew yschłej jeszcze l i g o d z i ł y im skórę. Trzeba koniecznie „rozgrzać się"

M}pr°szę szukać miejsca!

I^®dzi rozleźli się, jak żuki. Błękitnooki młodzieniaszek jjT0 ruszył na w ygrzany piasek wlokąc po ziemi gruby

^ ? k3 pieIowy. Podścielano go Joannie — i pod karty.

f>- H* je *tl Już jest! — Rozciągał płaszcz na piasku;

A . ciągnieniu k a rt Jo e grała z błękitnookim chłopcem.

ty„ bVł Jej kontrpartnerem i usiadł, a raczej rozłożył się P °o n ie na ziemi z praw ej strony. Rozdzielała ich prze- 11 zaledwie kilkunastu centym etrów . M uskularne uda Po Z y si^ w niebezpiecznej bliskości.

BHfefół1 się: w szystkie m ięśnie w tych udach drgnęły pod g; Ach, czy nie uwolni się nigdy od tych wspomnień!?

Nu w skoczyło w n*eJ tym zrywem cudownym, błogosła- '% • * przeklętym równocześnie, którego tak pragnęła się bała! Strum ień gorącej krw i runął w tętnice i buch- T f ? mózgu. Drżała. Bezradnie obracała w ręku karty.

^Wała się, udając, że zmienia niedość dogodną pozycję,

^ d z ia ła przed sobą kart, tylko czerw one w irujące płatki, gjprt spasował. Trzy pary oczu spoczęły zaraz, na tw arzy

‘ nam ysłu zwinęła' karty.

^as!

J ^ p n i spasowali również. Jo e z ulgą rozdawała karty.

a°ść czasu, by ochłonąć,

iji na siebie licytow ała zimno i cicho. Zapowiedzieli po- i i r 8rę w pikach, dostali kontra od Roberta — i wygrali,

>|j Partię. Szybko, bo w dwóch następnych grach skoń- ł Mebronionego zresztą robra.

?°tem dwóch panów poszło (— C zekają na m nie z ko­

li- • •). a dwóch zostało. I chłopczyk. I Joe. Mężczyźni . się jeszcze raz. Robert pływ ał niemal u nóg Joanny (w.azyw ał najpiękniejsze style, świadom y je j spojrzenia, i ? była coraz cieplejsza, ale słońce zachodziło. W pół g ^ y w ięc potem w racali do domu lasem cichym, praw ie IIm ’ Chłopczyk szedł powoli, przystając, bo igliwo kłuło

!r% w *3° se nóżki, rozmokłe w kąpieli. W iedziony

^ •y in y m instynktem dziecka poskarżył się w prost Jo- JN*e mogę iść! — Brwi i u sta drgały mu.

go pan weźmie na ręce! — zwróciła się Jo e do s'*acza' odbierając mu z rąk płaszcz kąpielowy.

S siĘ na sekundę. Spojrzała na niego bystro. W ziął w ramiona, ja k lalkę i niósł bez w ysiłku. Zaledwie

*a się piaszczysta ścieżka, natychm iast postaw ił dziecko j®?0* i puścił. Spojrzała na niego po raź wtóry. Spuściła

;.. 8ł°w ę i przyglądała się bujnym krzakom jałowca, t "gęsiego" w ąską ścieżyną. Jo e wzięła chłopca przed TF Gdy wyszli z lasu na pola, buchnęły im w oczy po- M ^żowych zórz. Świat był niepraw dopodobnie piękny:

r urow y i obrazkowo białe gęsi na soczystej łące; czer- L, Jak krew jarzębiny, dla w yraźniejszej krasy rosnące BPie, — niezliczone krzew y ostrężyn w równym szeregu, k ‘Merze — a nad tym w szystkim orgia m ieniących się IjJ w. M a lo w a n k a ^ .

t Milczała. Szli ramfij w ram ię szybko i równo. Czasem k jakieś słowo, ale —r niepodjęte — przepadało, irjk o c z y li głęboki rów, w yścielony szeleszczącym źró- (L1 Przed nimi, wśród leszczyn — woda. Grom ada na- lj|. * pluskiem uciekła w srebrzejące nurty. Robert i Jo e

» wesoło:

^ 'id o c z n ie nie m ają m ajteczek kąpielowych! — uzgod- M . rzekł zaraz, że kąpać się „bez niczego", to naj-

i.54

zaprzeczyła pytaniem . Okazało się, że obydw oje kochali to, co godne było kochania i rozumieli się. To ich zbliżało.

Był to dla Jo e niezapom niany dzień. W spom nienie jego ko­

jarzyło się w niej zawsze z osobą Roberta, dla którego odczu­

w ała z tego powodu głęboką wdzięczność. W idywali się dość często. Albo Robert zachodził po Joe i szli na kilka godzin do lasu na grzyby, albo posyłano po nią, by zechciała przyjść jako

„czwarty". N a balkonie pokoju Roberta, po prostu wiszącym ■ nad drzewami lasu, grali w pochm urne dni, zachłodne na plażę.

Coś w tydzień później — było to przypadkowo pod nie­

obecność Klary, która w yjechała na kilka dni do krew nej — Robert otrzym ał posłańcem fabrycznym od Joanny trzy śliczne rysunki. Je d en z nich w yobrażał „Stworzenie A da­

ma", drugi „Pływaka" i tak też były zatytułow ane. W obyd­

wóch tych obrazkach Robert bez trudu poznał samego siebie.

Trzeci rysunek był w pojęciu zupełnie ogólnym i nazyw ał się „Tęsknota". „Tęsknota" m iała tw arz Joanny.

Robert poniechał sw ej nieśm iertelnej drzemki poobiedniej i pognał po Joannę. Na g r z y b y ... Jo e dom yślała się. Nie p ytała jednak o nic.

Chodzili po lesie długo. Nie podnieśli z ziemi ani jednego grzyba. Deszcz począł mżyć, a potem rzetelnie padać i szu­

m iał po gałęziach. Jo e w yciągnęła ku niemu ram iona i prę­

żyła twarz ku rzęsistym chłodnym strugom.

— Ja k tu cicho i jaki św iat ślic z n y !. . . — w ybiegły jej mimowoli na usta słowa W inicjusza.

— Jakaż pani inna od niej! — w ybuchnął nagle Robert — na 'pani m iejscu zarzuciłaby mnie już setką wymówek, że zimno, że sukienka, że fryzura . . .

Domyśliła się, że chodzi o Klarę. O niej też poczęli 'mówić.

To znaczy mówił Robert. Jo e .słuchała. Umiała słuchać. W ie­

działa, kiedy zaprzeczyć,-a kiedy przytaknąć. Rozgadał się.

Ale mówił rzeczowo, chłodno, spokojnie i wstrzemięźliwie.

Jedno uderzało — żalił się. Nie był szczęśliwy. Nie czuł się kochany. Jej, wymówki o zm arnow anej z powodu niego k a­

rierze jątrzy ły go, denerwow ały, raniły jego miłość własną.

To było zrozumiałe. I wniosek zupełnie słuszny, jego własny, p oparty zaraz potw ierdzeniem Joe: n ie kocha! (przypomniała sobie W acław a . .. )

A Robert mówił potem o sobie, o swym dzieciństwie, o do­

mu rodzinnym, rodzicach. Pierwszy raz w życiu otw ierał serce, zwierzał się. I do kobiet miał niechęć. W yczuw ała to.

— Czyżby . . . Joan n ie w ydaw ało się to mało prawdopodobne.

O rzekł w reszcie twardo, że uznaje tylko miłość czyjąś do Siebie, że ta tylko je st praw dziwą rozkoszą i satysfakcją, a najwyższym zadowoleniem jest: być kochanym!

Joe zaprzeczyła.

— Ja dopiero w tedy czuję i żyję, gdy ja kocham! Cudza miłość, jeżeli nie zależy mi na niej, nie daje mi żadnych przeżyć.

O d e/scte

Chociaż przyrzekłam , że z Tobą zostaną,

i, że zabierzesz mnie z Sobą na jedną z Tw ych planet.

Odeszłam.

Choć znam Tw ych tęsknot, szalony pościg i wiem , że Ci najsm utniej bez m ojej m iłości odeszłam .

Na pierś Tw ąjak ryngrafzawiesiłam kochanie', łecz odchodzącodprow adzało mnie puszczyka hu-

[kanie.

I raz jeszcze posłałam Ci m oje kantyleny, łecz odejścia mego nie szukaj przyczyn y.

Odchodzącw śród buntu i bolesnych chłostań Coś w duszy zam arłochoć k rzyk się zerw ał: zostań.

Odeszłam w p u stk ę dniw niebytu matnię, łecz odejście tonie je st odejściem ostatnim . W szak każdy pow ró tto rozkosz przesłodka.

Odeszłamby kiedyś znów z Tobą się spotkać.

A m alia Ł u cz y ń sk a.

przyjemność,

spal pan kiedy w upalną noc „bez n ic ze g o ". .. ?

Nie zgadzał się z tym.

— Cóż ja mam z lego, gdy kocham? Mo­

gę nie mieć nic! A gdy jestem kochany, to przynajm niej wiem, że o mnie chodzi, że ja jestem ważny, ja pierwszy.

Słowa te rozśw ietliły Joannie pew ne n ie ­ widoczne dotąd strony charakteru Rober­

ta. A le opow iedział przed chwilą, ja k nie­

nawidził go ojciec, ja k bil chłopca niem al w pragnieniu, by zabić. W ięc Robert tę ­ sknił za jakim ś kochaniem niewątpliwym , gorącym i zupełnym . Jo e n ie dziwiła się!

Przeciwnie: tkliw e współczucie napłynęło jej do serca i odbiło się w oczach słodkim blaskiem. Spojrzała mu prosto w twarz i uśm iechnęła się, niewiadom o czy do n ie­

go, czy do swoich myśli. Zalała ją radość i przeczucie czegoś cudownego. Zdawało się jej, że nagle o n i, oboje naraz znaleźli drogę, zgubioną w lesie.

Zmierzchało.

Już całkiem nie daleko domu, gdy w y­

mieniali pożegnalny uścisk rąk, zaniepo­

kojona Jo e zapytała, czy otrzym ał list od niej.

p a n i!W łaŚnie' chowalem to sobie na sam koniec! Dziękuję

— Czy pan zadowolony? Podobało się?

Nie odrzekł nic. Joe natychm iast wyczuła, że nie chce ry ­ zykować, w ydając swój sąd. Rozbawiło ją to.

— Niefchże się pan nie b o i . . . N a pew no są dobre!

Powieki Roberta trzepotały lekko zażenowaniem. Uśmie­

chał się. Tym uśmiechem posługiwał się w kłopotliw ych sy ­ tuacjach, jak ludzie kw iatam i: wszystko mógł oznaczać A potem zapadał znów w swe zw ykle pow ściągliwe m ilcze­

nie i znów był na w szystko obojętny, w zgodzie sam ze sobą i ż otoczeniem, skryty, niewiadom y, jak obraz o kryty ciężką kotarą, któ rą trudno było unieść. I niepodobna było __ jak poprzednio, ja k zawsze — odgadnąć, co czuje i co myśli.

Byli tacy (między nimi Stanisław); którzy tw ierdzili że n i c...

III.

Robert był, nie w iedząc o tym, przedm iotem bacznej ob­

serw acji Joanny. Z pewnym zdziwieniem „podglądała" teeo zimnego mężczyznę, tak różnego od tych, z którym i życie zetknęło ją dotąd. B ędąc zaś nade w szystko krańcow ym prze­

ciwieństwem Ernesta uw ypuklał teraz w je j m yślach zaletv

1 w ady tam tego. . '

Była to gra kontrastów i podobieństw.

Twarz Roberta była Taczej krótka, nieco rzymska, św ieża jeszcze i młodzieńcza — tw arz tam tego długa i węższa. Prze­

życia nadały jej charakterystyczne piętno, a dojrzały wiek wyżłobił na niej załamy i bruzdy. — R obert m iał oczy jasne, obojętne — w ięc natychm iast przypom inały się je j. (że zu­

pełnie inne!) tam te oczy, cudnie piękne, ciemno-szafirowe, 0 spojrzeniu budzącym w każdej kobiecie natrętn e bicie serca. Robert był niezdecydow anym ciem no-blondynem, a Ernest kruczowłosym brunetem . O bydw aj mieli piękne zęby (Ernest naw et o w iele piękniejsze jeszcze) — i rów nie piękne, choć odm ienne w k ro ju usta; obydwóch śmiech miał uderzający czar.

Jen o — że Robertowi brakow ało tego, czego tak niepoko­

jąco w iele miał Ernest: życia! Robert był jak księżyc — za­

chw ycający ale zimny —■ św iecił tylko. Ernest był ja k słońce, k tóre nie tylko świeci, ale i grzeje.

Było to tym dziwniejsze, że Ernest był o w iele m niej inte­

ligentnym od Roberta, m niej oczytanym, m niej w ykształco­

nym, a przede wszystkim o w iele starszym. Miał czterdzie­

ści przeszło lat. Robert dw adzieścia osiem.

Posiadali tylko zasadnicze cechy wspólne: wzrost, urodę, siłę fizyczną i zdrowie oraz zam iłowanie do sportów. Ale 1 tu już była różnica: E rnest był zapam iętałym myśliwym i znakom itym strzelcem oraz bajecznym autom obilistą. Ro­

bert kochał n arty i niebezpieczne wspinaczki na klam rach.

E rnest przez całe swe życie nie podniósl z ziemi ani jednego grzyba, a w kartach nie odróżniał pika od kiera. Ruch był jego żywiołem —r intelekt wrogiem! Robert kochał wiedzę i książki, lubił poobiednią drzemkę, lenistw o i wygodę. Nie zniechęcało go to, że się oszpecał przedwczesnym tyciem . W brydża grał bardzo dobrze, a w znajdow aniu grzybów był niezrów nanym mistrzem. Jo e przejęła od niego tę przyjem ną i zdrow ą um iejętność.

A potem następow ała znów cecha wspólna, u obydwóch dom inująca: egoizm. Tylko, że leniw y egoizm Roberta nie był niebezpieczny — jemii przynosił korzyść, nikomu nie robił krzyw dy. Tymczasem męski, pulsujący egoizm Ernesta szedł do celu po bólu i łzach, których ani widział, ani chciał widzieć. Robert nie był zdolny, choćby przez bierność, do m oralnego okrucieństw a, chyba nierozm yślnie. Ernest św ia­

domie zadaw ał śm iertelny ból, a potem dziwił się, tak jak dziecko dziwi się agonii m otyla, którem u w yrw ało skrzydła.

Spostrzeżenia te ugruntow ały w Joannie pogląd tylko na osobę Ernesta. W odniesieniu do Roberta w strzym yw ała się od w ydania sądu. N ie nabrała też o nim żadnego konkret­

nego pojęcia. Był zagadką, któ ra podobała się jej i zacie­

kaw iała ją. W iedziała z w łasnego bolesnego doświadczenia, że ludzi nie należy osądzać w edług pierw szego w rażenia lub spostrzeżeń po zbyt krótkiej obserwacji.. Czyż nie uw ażała Ernesta za najszlachetniejszego człow ieka na świecie? A W a­

cława? Ach, W acława!! Jakże prędko się zawiodła i ja k b a rd z o . . .

Robert pod pozorem chłodu i m artw oty duchow ej mógł ukryw ać w iele gorących uczuć, których tajenie było mu na rękę, albo w ynikało z w yjątkow o silnej skrytości. Było to mało prawdopodobne, ale możliwe.

Jo e nieraz mozoliła się na próżno, by w łaściw ie zrozumieć pew ne jego słow a i odruchy, jego sposób odnoszenia się do kogoś, czy choćby do niej samej. Często odnosiła wrażenie, że nie liczy się zupełnie z je j obecnością, chociaż sam po nią przyszedł. A w ogóle nic mu nigdy zarzucić nie mogła.

N igdy o nic nie pytał, nigdy sam nie zwierzał się, ale nie było w nim cienia arogancji. Czasami lekcew ażył pew ne rzeczy, pew ne fakty — ale nigdy obrażliwie. Robił i mówił, co chciał, ale Jo e nie zawsze wiedziała, czym się powoduje.

W szystko, cokolwiek robił, było nacechow ane takim spo­

kojem, jakby jem u samemu naw et w łasne czyny były obo­

jętne.

Jo e posługując się nim, sondow ała duszę mężczyzny na tym naw skróś męskim przykładzie.'

I w noce częstokroć bezsenne porów nyw ała ze sobą ich — tych, którzy obok jej życia przebiegli jak m eteory, W złudnej jasności niosąc z sobą zniszczenie, zaduch i jeszcze głębszą ciemność potem . . .

Ciąg dalszy nastąpi

(8)

ŻÓŁWIE

GADY PANĆERZO-KOŚCISTE

Żółwie (chelonia), zam ykają ■ sw e ciała w „skorupie" kostnej, złożonej z dwu części, grzbietow ej i brzusznej czyli puklerzow ej i tarczow ej, połączonych m ocno brzegami z sobą. W kościstym tym pancerzu, niesły­

chanie tw ardym i odpornym , może żółw cho­

w ać po w iększej części głow ę i ogon oraz w ciągać doń nieco (zależnie od gatunku) m niej lub w ięcej albo i praw ie • zupełnie przednie i ty ln e odnóża, otw oram i n a ten cel w skorupie utworzonymi.

Cały pancerz podzielony je st na duże ta ­ bliczki (szyldkret), będące zrogow adałym naskórkiem . Skóra właściw a, leżąca pod n a­

skórkiem , kostn ieje praw ie zupełnie, stano­

w iąc t. zw. szkielet skórny, zrosły w całości z kośćm i szkieletu w ew nętrznego, tj. z k rę ­ gam i stosu i żebrami.

O czy żółwia m ają powieki, ucho niew i­

doczne na zew nątrz, skóra na ruchom ych czę­

ściach ciała p o k ry ta łuskami.

W szystkie żółwie m ają dwie p a ry nóg, róż­

niące się tylko znacznie kształtem u różnych gatunków. W poruszeniach sw ych n a lądzie

bardzo powolne, znakom icie pływ ają i nu r­

kują.

Żółwie obejm ują około 200 gatunków sw e­

go rzędu, zgrupow anych w 30 rodzajach, zróżniczkowanych znacznie w okolicach zw rotnikow ych. W szystkie natom iast oma­

w iane te gady dzielą się na pięć rodzin, a to:

1) żółwie morskie, 2) żółwiaki, 3) płazow ate, 4) żółwie błotne i 5) lądowe.

Żółwie morskie, to praw dziwe olbrzym y w odne, dochodzące do 2 m długości i 600 kg wagi, ja k np. gatunek ich jadalny, żyjący koło Japonii i Brazylii (słynna z nich zupa żółwiowa). Przednie ich nogi m ają charakter płetw iasty i są znacznie dłuższe od tylnych, ogólny kształt m ocno wydłużony, w rzeciono­

w aty. Karmią się rak ami morskimi, mięcza­

kam i, roślinam i morskimi. J a ja składają na lądzie w piaszczystych dołach, i ja k w szyst­

kie żółwie, nie troszczą się o nie w ięcej. M ło­

de, po wykłuciu, dążą natychm iast do wody, szukając sam orzutnie żeru. Z odm ian należy tu jeszcze szyldkretow y żółw mórz pod­

zwrotnikowych, bardzo poszukiw any i n a j­

w iększy ze żółwi w ogóle: ponad 2 m długi i ponad 600 kg ważący, o pancerzu pokrytym jednostajną w arstw ą skóry m iękkiej.

Żółwiaki — to gatunek długoszyjasty, 0 pancerzu niew ykształconym należycie, .mie­

szkaniec mórz i rzek k ra jó w gorących, około I 1/* m długi (jak np. G eorgijski).

Żółwie płazow ate odznaczają się ryjkow ato w ydłużonym nosem, szeroką i przypłaszczo­

ną głową, naroślam i strzępiastym i na pysku 1 szyi. W długości dochodzą od 80 cm do 2 m,

żyją przew ażnie grom adnie nad rzekami A m eryki Północnej, w Peruwii, koło w ybrze­

ży M eksyku. Ja ja składają n a piasku nocą, zbierają je łapczywie krajow cy na pokarm i dla otrzym ywania z nich oleju.

Żółwie błotne są w yjątkow o jak na1 żółwie zręczne na lądzie, pływ ają świetnie, żyjąc w w odach wolno płynących i błotach nad­

brzeżnych staw ów czy jezior (nasz żółw k ra ­ jowy). Pancerz ich płaski, nogi grube, silne, palce ruchome, połączone błoną. Żywią się głównie zwierzętami wodnymi. N asz wodo- żółw-błociec tu należący, 30—40 cm długi, przebyw a w dzień w wodzie, w ychylając od czasu do czasu nozdrza dla zaczerpnięcia po­

w ietrza, oddychając jak w szystkie żółwie, podobnie człowiekowi, płucami. W nocy w y­

chodzi na brzeg, zimą śpi zagrzebany w mule.

Ukazuje się w połowie kw ietnia, żywi się ślimakami, dżdżownicami, rybkam i i roślina­

mi. Z jaj, składanych w nadbrzeżnych jam- kach, w ylęg ają się dopiero m ałe w roku n a­

stępnym . J a ja składa w m iesiącu m aju około 5— 10 sztuk. T utaj przynależy też żółw „ja- szczurow aty", z dość długim ogonem, około 20 cm długości mierzący, żyje w w odach sto­

jących Am eryki płn. — dalej „wielkogłowy"

chiński 50 cm m ający.

Żółw lądowy, do których należy ta k obec­

nie popularny w Krakowie „żółw grecki", m a pancerz sklepisty, głowę i nogi zupełnie w ciągalne, odnóża słoniowate, o obrzmiałych stopach, pazurach krótkich, palcach praw ie nieruchomych. Zam ieszkuje on w ilgotne i za­

rosłe okolice klim atów ciepłych, żywi się roślinam i i robakami, które tępi trzym any ku

tem u celowi w ogrodach. Około 30 35 cffl długi, posiada m ięso jadalne. „Przepisowy sposób gastronom icznego uśm iercania żółwia polega na przebiciu szyi szydłowatym, więc długim i ostrym narzędziem w miejscu, gdzie czaszka przechodzi w kark. G ad ginie P°

chwili skutkiem przekłucia tętnicy i nerwu mózgowego ,po czym rozcina się skórę nóg tylnych, przednich i szyi, tuż koło sko rupy, w yciągając następnie stworzenie z Pa cerza. (Sposób p raktykow any w krajach P0' łudniowo-śródziemnomorskich.)

N a w yspach Reunion, św. M a u r y c e g o , K0- driguez, A ldabra i G alapagos (żółwich), WY tępiono żółwie już niem al zupełnie.

Na m arginesie niniejszego artykuliku z uważyć należy, że w szelkie dręczenie trzy m anych w dom owej niew oli żółwi, „bawię01 się" nimi i robienie z nimi „prób" .różnefR rodzaju, ta k lekkom yślnie przedsiębrany1 przez dzieci, — je st rzeczą karygodną i ®

ludzką. ,.

Żółw, ja k każde żyjące stworzenie, Potr® ’ się z czasem przyzwyczaić do n a r z u c o n y

mu w arunków bytu, ale też za tę n i e w o

trzeba go w ynagrodzić dobrym obchod**"

niem się z nim, nie znęcać się nad nim c“ ^ b y naw et pod pozorem najniew inniejszej bawy, któ rej żółwie nie znoszą j a k o - Z W i

rzęta z n atury pow olne i ospałe.

„Nie czyń drugiem u co tobie nie miło i mówi stare przysłowie, k tó re zawsze P0l*V|

no być m yślą przew odnią w c z y n a c h -

kich, bez względu na to, czy chodzi tu o cz wieka, czy też „tylko" o zwierzę. . j

Stel. KrasińsW

rzypuscm y ze

skaleczyliśm y siq n a ł o k c i u p o d czas pracy. J a k o p a t r z y ć ta k ie sk aleczen ie?

Czy m o ie ta k ? A m o ż e l e p i e j m aleńkim k a ­ w ałkiem H an sa plastu elastycz­

neg o ?

Lepiej wzicfć H ansaplast! O patrunek z H ansa- plastu jest w m gnieniu o k a nałożony i n ie krę­

pu je p o d czas pracy. Tam uje krw aw ienie i przy­

sp iesza gojenie.

y U M s a p lm t - e ia s t M o ijn ij

Czytajcie

I . K . P .

M EBLE

K U C H E N N E I P O K O J O W E

poleca:

M a g a z y n

K R A K Ó W Starowiślna 79

Pr. mei J.EHBENKREUTZ

ikór. i wtntrytzM Warszawa Hury-iwat 31a. II

Weneryczne, skóro DrLKauarfsld

L w ó w , teilkskiege 5JL p.

GU TO W SKI SkimiwtMryaM

Wnam, Unra 35 r i L 2— 5. w Uaricr Tifkidu 2, 1.12— 2

H- ttUCOSZOWSU specjalistka cho- rtb dzieciach

Lw ów Kazimierzowska (2 (karaty k e bl ec e A K U S Z E R I A

Dr. Zofia Kohut

W A R S Z A W A , Koszykowa I M M. §f 1-41 * f c 4-7

NOWAKOWSKI Wntijczn, ikint

W a r s z a w a . Wspólna 3m . L S«fc 11-13. I ł - l l

Sr. Md.

NUTA BIERNACKA choroby włosów, skóry kosmetyk*

lekarska.

Jiopen« * ,§ .! —»

PRZEZ CAŁY DZIEŃ o d c z u w a Pani przy­

jemne skutki odśw ie­

że n ia się

Vasenol

PUDREM DO CIAŁA

K r a j e w s k i Wener. skórne, dróg moczowych C h m i e l n a M

tal. 367-52 Lecznica pryw.

od g. 9-1 I 4-i

Chirurg Dr. M i X. I06IISZEWSKI iytaM, iwriidztiia,

ipira< i*

W arszawa, Stażewska 7 a. I.

W. 553-91 pnrj. 3-5

R. Tchórznicki

weaentzae I sUr.

W arszawa Ib n titin tiiSa 22

DWU 74-555 pH. 12-1411 M«-H

Dr.JItZT SZIILTZ Koklece, Akaszeria

Chirurgia W a r s i ł w a . Skorupki 8 m. 6 M. 899-63 pkz. 3—S

•r-JU llU * 5*' wMMrfoae I

W a rsz a w a , .

kmuktinka ' tokfn U H ' jMk.

orzysłaj

O B R O T U C Z E K O W E G O

Z C Z E D N O Ś

N I E M I E C K I E J P O C Z T Y W S C H O D U

Cytaty

Powiązane dokumenty

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

— Ale tatuś, to jej chyba nawet i po śmierci nie wybaczy tego kałamarza — zastanawiała się Zaza.. Okazał się jednak prawdziwym chrześcijaninem i

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym

d0 .otc°nania obdukcji. W ałęsałem się przeto, całymi dniami koło 'willi, chcąc go koniecznie spotkać. Udało mi się, gdyż jeszcze raz przyszedł on i