• Nie Znaleziono Wyników

Ogórków już nie trzeba prostować, ale... Ewa L

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ogórków już nie trzeba prostować, ale... Ewa L"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Ogórków już nie trzeba prostować, ale... — Ewa L

Od autora: Jeśli ktoś nie wie, jak przebiegało szacowanie szkód w związku z tegoroczną suszą, to dowie się z mojego opowiadania. Zdradzę, że do pomocy zakwalifikowało się bardzo mało gospodarstw.

Odpadli nawet tacy, co utrzymują się głównie z produkcji rolnej. Brawa dla MR.

.

Z dedykacją dla Ministerstwa Rolnictwa, które jest najlepszym matematykiem na świecie. Jeśli coś trze- ba oszacować, to tylko ono robi to (bez)błędnie.

CZĘŚĆ I

- Kazik chodź szybko! No chodźże! Sły-szysz!

- Basiu, czemu tak krzyczysz? Co się stało?

- Chodź i słuchaj! – kobieta była wyraźnie zniecierpliwiona.

- Pali się czy co? – Kazik wbiegł w zabłoconych butach do pokoju – żebyś mi nie wrzeszczała, że na- brudziłem.

Basia machnęła ręką i wskazała mężowi fotel.

- Słuchaj, podobno uchwalili w Brukseli, że będą dopłaty za straty poniesione w związku z tegoroczną su- szą. Zaraz pan Sawicki będzie przemawiał.

- No i dlatego tak się drzesz? Bałem się…

- Nooo, cicho już… zaraz się zacznie

- Przecież lecą reklamy – mężczyzna wzruszył ramionami. Był już bardzo zniecierpliwiony, bo sporo jeszcze pracy czekało na niego w oborze, a żona zawołała go na jakieś wiadomości.

- Wiesz jak mam dużo pracy. Krowy jeszcze nie wydojone, a ty chcesz, żebym słuchał jakiegoś faceta pod krawatem. Nie mam na to czasu.

- Nie marudź. To ważne. Może powiedzą w jaki sposób można starać się o pieniądze. Łąki wyschły, tak?

Sam mi mówiłeś, że w tym roku chyba będziemy musieli dokupić siana, bo dla krów nie wystarczy...

- No nie wystarczy, ale mogłabyś wysłuchać sama i mi opowiedzieć, a nie odciągasz mnie od pracy.

- Ooooo, zaczyna się! – kobieta wzięła pilota z ławy i podgłośniła telewizor.

Młoda, czarnowłosa prezenterka uśmiechnęła się na początek zza szklanej szyby, po czym zaczęła szybko mówić, jak się ma sprawa dopłat z UE. Okazało się jak zwykle, co nie było chyba już dla nikogo zasko- czeniem, że inne państwa dostaną więcej. Największa pomoc zostanie skierowana do Niemiec (69,2 mln euro), Francji (62,9 mln euro) oraz Wielkiej Brytanii (36,7 mln euro). Prawie tyle samo co Polacy dostaną rolnicy z Holandii (29,9 mln euro), nieco mniej Hiszpanie (25,5 mln euro) oraz Włosi (25 mln euro).

Przypomniała słowa ministra rolnictwa, który oznajmił, iż straty w polskim rolnictwie w związku z suszą, oszacowano na ponad 1 mld zł, w związku z tym rząd ze swojej strony przeznaczy na pomoc dla rol- ników 450 mln zł.

- No to może „mućki” nam nie pozdychają tej zimy – zaśmiał się Kazik i uszczypnął żonę w udo.

- Słuchaj!

- Przecież słucham.

- Tak? Żarty ci się trzymają.

- A co mam płakać. Sama widzisz, dadzą parę groszy, to kupimy siano.

- Wiesz, że malin i truskawek trzeba będzie dosadzić, bo prawie połowa uschła.

(2)

- Basieńko, a i ziemniaków dokupić, bo to, co zebraliśmy ledwie dla nas na zimę wystarczy, a kury i świnie nie będą miały co jeść.

- No, masz rację. Patrz, do sadzenia zawsze mieliśmy własne ziemniaki, a teraz taka katastrofa. Nie pa- miętam, by była kiedyś taka sytuacja.

- Kochanie, nigdy nie było tak upalnego lata. Upalnego i bez krzty deszczu. Nawet dziadek Antek nie pa- mięta takich upałów.

Rozmawiali sobie w najlepsze, kiedy na ekranie minister rolnictwa dzielnie odbijał piłeczkę podawaną przez dziennikarzy. Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi.

- Kto to może być? – Basia podbiegła do okna.

Przed domem stała bordowa nexia. Kazik otworzył drzwi. Stał w nich wielki człowiek, Krzysiek Olcha.

Miał on około metra dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu i miał też sporą nadwagę.

- A witam pana sołtysa – uśmiechnął się Kazik i podał gościowi rękę.

- Co też pana sołtysa do nas sprowadza? – Basia w mig się przy nich znalazła – no, proszę wchodzić da- lej, zrobię kawę.

- Basieńko, wiem, że kawa u ciebie jest najlepsza, ale nie mam czasu. Muszę zaraz jechać na spotkanie do urzędu gminy.

- No to będzie pan żałował – spojrzała na olbrzyma, figlarnie mrugając oczami – mam też ciasto z ma- linami, to co ostatnio tak panu smakowało.

- Widzisz Kaziu, co ta twoja ze mną robi? Nie sposób się oprzeć malinom, nie? – patrzył na Kazika ocze- kując potwierdzenia.

- Mam nadzieję, że tylko malinom – uśmiechnął się gospodarz i popatrzył na żonę.

- Ale ty jesteś głupi – Basia rzuciła w niego ściereczką do wycierania naczyń – przecież pan Krzysiek jest w wieku mojego taty i znam go od dziecka.

- Przecież żartowałem – zaczął się tłumaczyć.

- Ja już znam te twoje żarty…

- Ależ nie kłóćcie się, gdyby moja żona robiła takie ciasta też byłbym zazdrosny.

- To znaczy, że pan nie jest?

- Widzisz Kazik, tylko kobieta potrafi łapać tak za słówka. No, ale może w końcu powiem z czym przy- chodzę. Przyniosłem kartkę. „Puścicie” ją dalej.

- No pewnie, że tak. Zrobimy, to jak zawsze. A co to za informacja – Basia wzięła kartkę.

- Będzie można składać wnioski o „suszowe”.

- Do ósmego września, a dzisiaj jest pierwszy. Trochę mało czasu, nie wydaje się panu?– zapytała.

- Rzeczywiście niewiele, ale sam dowiedziałem się dzisiaj.

- Damy radę. Dobrze, że chociaż pomyśleli o nas, bo bez pomocy byłoby ciężko.

- Ale moi drodzy, złożenie wniosku, nie jest jednoznaczne z przyznaniem pomocy powiedział sołtys.

- Jak to? Przecież mówili, że będą dopłacać około czterystu złotych do hektara – wtrącił Kazik.

- Niby tak, ale to są wnioski o oszacowanie strat. Będzie chodzić po wsi specjalna komisja, która oceni stopień, w jakim ucierpiały uprawy.

- Przecież susza była jednakowa dla wszystkich, czyż nie? – dopytywał dalej pan domu.

- My to wiemy. Wiemy, że każdy poniósł spore straty, niezależnie czy to „mały” czy „duży” rolnik, ale widocznie nie rozumieją tego ci, co mają tyłki przyklejone do stołków i blade pojęcie o pracy na roli – mówił z nerwami sołtys – siedzą tam tacy, jeden z drugim i nawet nie wiedzą, kiedy są żniwa… ale co my na to możemy poradzić.

CZĘŚĆ II

(3)

Ranek był chłodny, ale na wsi, jak to na wsi, trzeba wstać, a tym bardziej, jak zwierzęta czekają na jedze- nie. Kazik wypił kawę, którą Basia zaparzyła mu ledwie tylko wstała. Ona też miała codziennie rano spo- ro pracy. Najpierw wychodziła na podwórko, by zawołać koty. Zaraz zjawiały się przy niej trzy włochate stworzonka i łasiły się o nogi, mrucząc przy tym, co jeden to głośniej. Następnie jeść dostawał Rambo i gdy tylko widział swoją panią, niosącą miskę smakołyków, wesoło merdał ogonem. Basia zazwyczaj szła pomagać mężowi, ale tego dnia nie było na to czasu. Wieczorem przeszukała wszystkie szuflady, no i niestety, ale nie mogła za nic znaleźć odbitki wniosku, który składała do Agencji Restrukturyzacji i Mo- dernizacji Rolnictwa. Była tak wściekła, że dzieci w milczeniu jadły śniadanie, nie chcąc wchodzić matce w drogę. Dobrze wiedziały, że w takiej sytuacji mogą lecieć w ich kierunku słowa nie tylko z szybkością karabinu maszynowego, ale i te ciężkiego kalibru. Nie chciały się wychylać, gdyż zaginięcie wniosku, było ich winą. Nie zrobiły tego specjalnie, no ale za ich przyczyną Basia wychodziła teraz z siebie. Mag- da patrzyła przez uchylone drzwi pokoju, widziała, jak matka wywraca wszystkie szuflady z dokumen- tami do góry nogami. Nachyliła się nad młodszym bratem Kajtkiem i szepnęła mu do ucha.

- Dziękuję, że mnie nie wydałeś.

- Ale zmywasz cały tydzień, tak jak obiecałaś – uśmiechnął się mały blondynek o niebieskich oczach.

- Przecież wiesz, że to był przypadek z tą zupą pomidorową.

- Tak, ale jakbyś siedziała przy stole i nie przenosiła talerza, to nie potknęłabyś się i nie ubrudziła tej kart- ki.

- Gadasz zupełnie jak mama. Obiecałam, że zmywam za ciebie, to dotrzymam słowa.

Basia weszła do kuchni i opadła bezsilnie na krzesło.

- No i będę musiała jechać do Staszowa. Może skopiują mi te dokumenty – mówiła sama do siebie.

Kazik nie był zadowolony z faktu, że żona musiała jechać do agencji rolnej. Klął coś sam do siebie pod nosem. No ale cóż, musiał się z tym pogodzić i wykopki przełożyć na następny dzień. Pogoda była ładna, w sam raz na zbieranie ziemniaków. Tak, jak przez całe lato marzył o deszczu, to teraz pragnął, aby chociaż jeszcze ze dwa dni nie padało, bo koszmarnie jest taplać się w błocie przy zbieraniu.

Basia przyjechała ze Staszowa dopiero po południu, przy okazji zrobiła zakupy w Biedronce, ale na sz- częście zdążyła jeszcze pojechać do Urzędu Gminy, aby złożyć wniosek. Susza panowała od końca czerwca do początku września, takie też daty należało wpisać na druku oraz podać ile kto ma łąk, ile po- siane zboża, posadzone ziemniaków czy innych upraw oraz jakie hoduje zwierzęta. Przepisała wszystko z dokumentu, jaki skserowano jej w agencji, ale na tym nie koniec, bo w kolejce swoje trzeba było odstać.

A gwar i rozgardiasz był niesamowity, gdyż każdy chciał zdążyć złożyć wniosek, bo następnego dnia mi- jał już termin. Do domu wróciła wykończona. Dzieci już dawno przyszły ze szkoły, bo zostały zwolnione z dwóch ostatnich lekcji, a ona z obiadem była w lesie. Na szybko przygotowała niezdrowe frytki i jajka sadzone na szynce, wcale nie na złość pani premier i pani minister edukacji, tylko musiała coś naprędce wymyślić. Dzieciaki zjadły ze smakiem po czym Kajtek wyjął z plecaka pokruszoną bułkę i położył na stole.

- To ty nic nie jadłeś do tej pory? – Basia spojrzała na syna z wyrzutem.

- Mamo nie złość się – odezwała się Magda kładąc swoją bułkę przy tamtej – ja też nie zjadłam, to jest niedobre. Sama spróbuj. Na dodatek chyba wcale nie solą ciasta.

- Dobrze już, idźcie do siebie, odpocznijcie trochę i weźcie się za lekcje.

- A zrobisz nam jutro zupę truskawkową? – zapytał chłopiec.

- Pewnie, że tak.

- A na drugie rybę z ziemniakami i surówką.

- Oczywiście, że tak. Co ty na to Madziu, może być jutro taki obiad – spojrzała na córkę.

Dziewczynka pokiwała głową.

- Ale musimy jutro wcześniej wstać, to podjedziemy do spożywczego po drożdżówki. Szkoda pieniędzy, skoro jedzenie ze szkolnego sklepiku przynosicie do domu. A może zrobię wam kanapki, co?

(4)

- Jutro drożdżówki, a po jutrze kanapki – odpowiedziała Magda.

- Ależ ci z Wiejskiej nam ułatwiają życie – westchnęła kobieta.

Kilka dni później pojawiła się we wsi komisja, która miała za zadanie oszacować szkody, powstałe w wy- niku suszy.

- Podali państwo dwa i pół hektara łąk, czy możemy zobaczyć jakąś łąkę?

- No pewnie, proszę iść za mną tu za stodołę - powiedział Kazik i poprowadził kobiety przez podwórko.

Pooglądały łąkę i jedna z nich w rubrykę strat wpisała czterdzieści procent.

- Skąd pani wie, że to właśnie taka strata? – zdziwił się gospodarz.

- Mamy wytyczne, które taki stan trawy właśnie na tyle nam nakazują oszacować.

- Zapraszam panie, usiądźmy tutaj pod parasolem przy stoliku, będzie wygodniej pisać.

- A jakie zboże mieliście wsiane?

- Owies i żyto. No ale w tym roku mały zebrało się plon.

- No tak, ale musimy wpisać zero procent straty.

- Jak to zero? – oburzył się mężczyzna spoglądając na żonę.

- Na pewno plon już zebrany, tak?

- No chyba pani mieszka na wsi, to dobrze wie, że jest już po żniwach – wyparowała z nerwami Basia.

- No pewnie, że wiem, ale skoro czegoś nie ma na polu, to nie da się oszacować i w takiej sytuacji wpisujemy zero.

- No ale to jest śmieszne! Szkoda, że nie chodzicie w grudniu robić tego spisu. To jest nienormalne! – złościł się Kazik.

- A myślą państwo, że nam się to podoba? Dobrze wiemy, jak jest, tym bardziej, że akurat wy- chowałyśmy się na wsi, a na dodatek mam swoje gospodarstwo i u mnie będzie trzeba wpisać to, co i u was – odezwała się jedna z kobiet.

- Co w takim razie z ziemniakami? – wyszeptała gospodyni jakby do siebie.

- No jak to co? Pokażcie nam pole, wyrwiemy ze dwa krzaczki i oszacujemy.

- Dobre sobie – Kazik wybuchnął śmiechem.

- Z czego się pan śmieje? – zapytała zdezorientowana szatynka, która wypełniała formularz.

- Trzeba było przyjść pięć dni temu. Ziemniaki są wykopane.

- No to niestety musimy znów wpisać zero.

- To chodźcie do piwnicy – Basia wskazała ręką biały niski budynek.

- Niestety, oszacować można tylko to, co się znajduje fizycznie na polu.

- Czyli mam rozumieć, że w związku z tegoroczną suszą nasz plon został oceniany tak, jakbyśmy nie po- nieśli w ogóle strat ani w ziemniakach, ani w zbożu, tak?

- Takie mamy wytyczne, to nie zależy od nas. Następnie będziemy musieć wszystko przeliczyć, spo- rządzić protokoły i dopiero wzywać po ich odbiór.

- A czy nie może nikt z was, napisać do tych wyżej, że się mylą, że to jest wszystko robione od czapy.

Mój Boże, przychodzi jakaś komisja w połowie września i chce by ludzie mieli na polu owies. Z ziemnia- kami może komuś się uda, ale ze zbożem! Śmiechu warte. A wiesz Basiu, że Andrzej Biera właśnie dzi- siaj robi wykopki i zanim szanowna komisja dojdzie na koniec wsi, to zdążą wyzbierać, bo przyjechali im pomagać Górscy z Buska. Zostań tu z paniami i podaj im wszystko, co trzeba – zwrócił się do żony – idę do pracy. Nie chcę się już denerwować.

- A pana podpis?

- Proszę dać mi tę kartkę – szybko podpisał i ruszył w kierunku obory – Basiu dokończ z paniami tę szop- kę. Do widzenia. Mam nadzieję, że nie byłem bardzo niemiły.

- Bywa o wiele gorzej, pan jeszcze trzymał nerwy na wodzy – uśmiechnęła się kobieta w zielonym żakie- cie.

- To dobrze, to dobrze – powtarzał oddalając się od domu.

(5)

CZĘŚĆ III

- Basiu, zrobiłaś mi kawę?

- No pewnie, chodź do domu wypijemy po kawce i pojedziemy do gminy.

- Dobrze wiesz, że wcale nie mam ochoty tam jechać – odpowiedział Kazik, ściągając buty w wiatrołapie.

- Co robisz, mówiłam ci żebyś zostawiał te buciory na zewnątrz, na schodach – zdenerwowała się kobie- ta, wzięła buty i wyniosła za drzwi.

- Nie denerwuj się, tak bardzo mi się chce twojej pysznej kawki, że zapomniałem – uśmiechnął się przy- milnie.

- Nie podlizuj się, przecież wiesz, jak bardzo mnie to złości.

- To po co niby mamy jechać do tego urzędu? – zapytał dmuchając na łyżeczkę z gorącą kawą.

- Przecież mówiłam ci wczoraj wieczorem! Tak mnie słuchasz!

- Oj mówiłaś, mówiłaś… a nie możesz powtórzyć? Oglądałem mecz.

- Wiem – Basia była już tak poirytowana, że miała ochotę wyjść.

- Nie złość się już na mnie, kochanie… no powiedz swojemu niedobremu mężowi, co też ci nasi urzędni- cy znowu wymyślili – wstał z krzesła i podszedł do żony, która stała przy lodówce – no daj całusa swojemu mężusiowi ze sklerozą… i to dość mocno zaawansowaną.

- Czemu ja nie potrafię się na ciebie długo gniewać – Basia zarzuciła ręce na szyję Kazikowi i odwzajem- niła pocałunek, ale po chwili go odepchnęła – skarbie dokończ kawusię, bo musimy za chwilę jechać.

- Zobacz jakie jest trudne życia rolnika, musimy się włóczyć po urzędach i nie mamy chwilki dla siebie – usiadł przy stole i posłał Basi spojrzenie a la kot ze Shreka.

- Nie narzekaj, nie jest aż tak źle – pogładziła go po policzku i dodała - dzwonili do mnie wczoraj wie- czorem i prosili, aby dzisiaj o godzinie dziesiątej, zgłosić się po protokół z szacowania szkód wy- rządzonych przez suszę.

- Po co nam ten protokół? Przecież popisali nam same zera.

- Niby tak, ale za łąki wpisali czterdzieści procent, to może dostaniemy parę groszy.

- Nooooo, dwieście złotych, bo łąk mamy mało. A odlicz jeszcze wyjazd do Staszowa, do agencji, to już zostaje sto pięćdziesiąt złotych.

- Wiem… masz rację, ale jak zaczęliśmy, to dokończmy.

W gminie była kolejka, ale nie tak duża, jak ostatnio. Basia z Kazikiem byli chyba czwarci, a w dodatku spotkali samych znajomych, więc czas upłynął szybko na wspólnych narzekaniach.

Kiedy z pokoju numer pięć wyszedł z protokołem Antek Kaleta, machnął tylko ręką i zaklął coś pod nosem, ale po chwili odwrócił się i powiedział do pozostałych „do widzenia”.

Jako następna wyszła Gośka Markowska z jakimś takim dziwnym uśmiechem na twarzy.

- Gosiu, cóż tam takiego śmiesznego cię spotkało? – zagadnął ją Kazik.

- Może jak ty wejdziesz, to nic cię nie rozśmieszy, bo macie większą gospodarkę od nas i wam coś przy- znają… bo nam się nic nie należy – zaśmiała się już teraz w głos kobieta.

- Jak to nic? – zdziwiła się Basia – przecież wpisali ci pewnie czterdzieści procent straty za łąki, co?

- To co z tego, że wpisali. Wrzucili to wszystko w jakieś formularze, jakieś wytyczne, podstawili do ja- kichś wzorów… nie wiem czy liczyli to ręcznie, czy wrzucali do komputera, ale po uogólnieniu wyszło nam dwadzieścia dwa procent straty, a w takim wypadku nie należy się nic. Trzeba przekroczyć magicz- ny próg trzydziestu procent. Aaa… wiecie, za zebrane ziemniaki dostaliśmy zero, a my ziemniaków sa- dzimy bardzo dużo i to nam zaniżyło stratę. Wpisują zero… chore… jakbyśmy nie ponieśli żadnych strat.

A ziemniaków jest o połowę mniej niż w zeszłym roku, bo są sporo mniejsze i dużo jest takich... no… po prostu pustych w środku.

(6)

- Co ty Gocha opowiadasz? – zdziwiła się Hania, sąsiadka Basi, która stała w kolejce przed nią.

- No mówię wam jak jest. Tak właśnie nas podsumowali. No ale ty Hanka masz same łąki, to będzie chyba tak, że się zakwalifikujesz . Muszę już iść – pomachała stojącym protokołem i ruszyła w kierunku wyjścia.

Zrobiło się na chwilę cicho i każdy zatopił się we własnych myślach. Kiedy Hanka wychodziła, uśmiech- nęła się do Basi i szepnęła jej do ucha, że zakwalifikowała się na dalszy etap, co oznacza, że ten protokół należy złożyć w Agencji Rolnej.

Wreszcie przyszedł czas na Kazika i Basię. W pokoju numer pięć, elegancka pani w niebieskiej bluzce i czarnej spódnicy siedziała przy biurku za stosem protokołów.

- O już szukam waszego wniosku… o jest – spojrzała na Kazika podając mu kartkę – proszę o pana pod- pis… tutaj, o i jeszcze tutaj. Niech podpisze się także pani, pani Basiu, bo macie gospodarstwo wspólne, więc…

- Dobrze, już podpisuję – przerwała jej Basia – i co zakwalifikowaliśmy się?

- Niestety, u państwa wyszło dwadzieścia dziewięć i pół procent, a jak wiecie pomoc ma być przyzna- wana tym, którzy przekroczą trzydzieści.

- Gdyby pan miał ziemniaki na polu, to zapewne by się udało, panie Kaziku.

- Niech mnie pani nie denerwuje, tyle to ja wiem i to bez kalkulatora czy komputera! A czemu na począt- ku września nie dawaliście znać, żeby nie wykopywać ziemniaków?

Pal licho już to zboże, bo nikt o zdrowych zmysłach do tej pory nie trzymałby owsa. Przecież nawet to co się urodziło, wykruszyłoby się z kłosów, czyż nie?!

- I ja to wiem – odpowiedziała urzędniczka – i wszyscy mieszkający na wsi to wiemy, ale ci wyżej wi- docznie nie.

- To ci niżej, nie mogą zwrócić uwagi tym nad nimi, że chyba nie jest wszystko do końca przemyślane, co? Aaaaa, no i dlaczego nie informowaliście o tych nieszczęsnych ziemniakach – Kazik ponowił pytanie.

- Sami dostaliśmy późno wytyczne, więc nie było zbyt wiele czasu.

- Wystarczyło kilka ogłoszeń na słupach we wsiach, na stronie gminy w internecie, a najlepiej jakby ksiądz powiedział o tym po mszy w niedzielę. Rozeszłaby się wtedy wiadomość od jednych do drugich, co nie? Ci najniżej wiedzieliby jak poinformować ludzi – kontynuował mężczyzna.

- Kazik, daj już spokój – Basia spojrzała na męża z wyrzutem.

- A niech mi pani jeszcze powie, co mamy zrobić z tą karteczką?

- Niech pan ją trzyma w domu, może się przyda, bo dużo ludzi ma podobne uwagi, jak wy… może coś się jeszcze zmieni.

- Nie sądzę… Do widzenia pani - Kazik nacisnął na klamkę i wyszedł na korytarz.

Basia cofnęła się po protokół, bo jej wojowniczo nastawiony mąż go nie wziął. Nagle zobaczyła Karinę, jak wychodziła z sekretariatu.

- Cześć Karinko! – krzyknęła do koleżanki.

- Cześć.

- Cóż cię tu sprowadza? Zapewne to, co i nas, tak?

- To też, ale byłam już wcześniej, teraz składałam wniosek o wydanie decyzji o warunkach zabudowy na postawienie budynku gospodarczego. Przybywa co jakiś czas sprzętów: a to kosiarka, piła, opryskiwacz i wiele innych. Sama zresztą wiesz, jak to jest… zawsze brakuje miejsca.

- Wiem, wiem.. a jak tam z protokołem? Zakwalifikowaliście się? - zapytała Basia szukając wzrokiem Kazika i zobaczyła, że właśnie wychodzi na zewnątrz.

- Co ty? Mamy tylko siedemnaście procent?

- Jakim cudem?

- No… sporo siejemy zboża, ziemniaki też mieliśmy wykopane, a łąk, sama wiesz, że mamy mało. Ta

(7)

jedna koło domu, a druga tam niedaleko waszej.

- Wchodziła przede mną twoja Hanka i jej się udało?

- Bo ona ma tylko trzy takie nieduże łąki, razem mają może hektar.

- Aaa… też tam obok mojej.

-Ooooo… popatrz, moja siostra sąsiaduje z nami i na jej łące była susza, a na naszych już nie - roześmiała się Karina.

- Rzeczywiście można tak to odebrać – Basi udzielił się nastrój koleżanki.

- Widzisz, czyli lepiej mieć mniej i mniej pracować, to się należy. Ma same tzw. trwałe użytki zielone, po uogólnieniu wyszło jej te czterdzieści procent, co standardowo każdemu wpisywali.

- Ano tak… ale zaraz Karina, co ona do tego hektara weźmie za odszkodowanie? Trzeba by mieć dużo ha i same łąki, wtedy by się coś dostało.

- Masz rację Basiu. A wiesz, że nawet u Halickich nic z tego i to przy takiej wielkiej gospodarce. Widzia- łam się z Jankiem, mówił że mu jałówki popsuły szyki.

- Ale, że niby jak? – Basia już śmiała się teraz w głos.

- Mówił mi, iż normalne krowy wpływały mu na plus do odszkodowania, ale te młode niestety wszystko popsuły i musiałby się pozbyć dziesięciu jałówek, żeby się załapać.

- Cholercia… jak to oni liczą – Basia ocierała ze śmiechu z oczu łzy.

- Mają jakiś świetny program – przedrzeźniała Karina.

- Świetny… do robienia z nas idiotów.

- A czy to pierwszy takiego typu, Basiu?

- I mogę się z tobą założyć, że nie ostatni.

- Czy mogą być panie troszkę ciszej? – wyjrzał jakiś mężczyzna z pokoju numer cztery, by przywołać je do porządku.

- Przepraszamy, już wychodzimy – odpowiedziała Basia po czym spojrzała na Karinę i na nawo obie wy- buchły śmiechem.

.

Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z dnia 4 lutego 1994r.).

Ewa L, dodano 24.10.2015 15:56

Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jak twierdzi archeolog Maciej Szyszka z Muzeum Archeologicznego w Gdańsku, który przyczynił się do odkrycia owej piwnicy, pierwotnie budowla ta była jadalnią i kuchnią, w

Kiedy Norbert po lekcjach wracał do domu, nie bardzo chciał się bawić, tak jak jego koledzy z klasy.. Wolał oglądać filmy o tematyce przyrodniczej

Instytucja kas rejestrujących w systemie podatku od wartości dodanej była kojarzona nie tylko z realizacją funkcji ewidencyjnej przy zastosowaniu tych urządzeń, ale również z

To nasilało się mniej więcej od czte- rech dekad i było wynikiem przyjętej neoliberalnej zasady, że rynek rozwiązuje wszystkie problemy, nie dopuszcza do kryzysów, a rola

Każda metoda leczenia wiąże się jednak z większym lub mniejszym ryzykiem nawrotu, dlatego przy wyborze stra- tegii leczenia, należy wziąć pod uwagę cechy nowotworu, jego

Ale wyciągając wnioski z walki z epidemią, warto już dziś zacząć myśleć, co powinniśmy zmienić sami. Po COVID-19 nic już nie będzie

Zapowiedziane kontrole ministra, marszałków i woje- wodów zapewne się odbyły, prokuratura przypuszczalnie też zebrała już stosowne materiały.. Pierwsze wnioski jak zawsze:

Mamy po temu same atuty: dobrze wykształconych lekarzy (którzy sprawdza- ją się w Europie), w dodatku – w stosunku do standardów zachodnich – niesłychanie tanich, dostęp do