• Nie Znaleziono Wyników

Nie lękaj się z ufnością oczekiwać Boga. On jest dobry... Oczekując Jego przyjścia nie lękaj się stać po stronie prawdy...

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nie lękaj się z ufnością oczekiwać Boga. On jest dobry... Oczekując Jego przyjścia nie lękaj się stać po stronie prawdy..."

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Nie lękaj się z ufnością oczekiwać Boga. On jest dobry...

Oczekując Jego przyjścia nie lękaj się stać po stronie prawdy...

„I obróciłem się, by patrzeć, co za głos do mnie mówił; a obróciwszy się ujrzałem siedem złotych świeczników i pośrodku świeczników kogoś podobnego do Syna Człowieczego, przyobleczonego w szatę do stóp i przepasanego na piersiach złotym pasem (...). Kiedy Go ujrzałem, do stóp Jego padłem jak martwy. A On położył na mnie prawą rękę, mówiąc: «Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni, i Żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani»” (Ap 1, 12-13. 17-18).

Adwent to czas, w którym przypominamy sobie, że nasz Pan i Zbawiciel przyjdzie kiedyś

powtórnie, by sądzić żywych i umarłych. Ten dzień nieuchronnie nadejdzie. Nie pomoże odrzucanie od siebie tej myśli. Staniemy przed trybunałem Boga i zdamy sprawę z wszystkich naszych

uczynków. A jednak każdy wierzący w Chrystusa może oczekiwać tego dnia ze spokojem i ufnością. Ten bowiem, który będzie nas sądził nie jest złośliwy i małoduszny; nie czeka na każde nasze potknięcie, by mieć za co skazać. On jest dobry. On jest miłością.

Jeśli wydaje nam się, że jest inaczej, to przede wszystkim dlatego, że przykładamy do Boga naszą ludzką miarę. Obarczamy Go naszymi ludzkimi słabościami. A przecież On Bogiem jest, nie człowiekiem, i nie przychodzi, żeby zatracać (parafraza Oz 11,9).

Mówimy, że Bóg jest sprawiedliwy. Pragniemy także sprawiedliwości w naszym codziennym życiu.

Chcemy, by każdy otrzymał to, co mu się należy. Często jednak mylimy sprawiedliwość z zemstą.

Dla sprawców zuchwałych przestępstw jesteśmy skłonni domagać się wysokich kar i

bezwzględnego traktowania. Zapominamy o tym, że zbyt surowa kara rodzi poczucie krzywdy. I zamiast leczyć winnego z wad powoduje pragnienie odwetu. A przecież sensem kary jest skłonienie winnego do przemyśleń nad własnym postępowaniem i skierowanie go na drogę dobra.

Kierując się błędnym rozumieniem sprawiedliwości skłonni jesteśmy także Bogu przypisywać pragnienie zemsty. W spotykających nas na co dzień nieszczęściach dopatrujemy się Bożego odwetu za grzechy. A kiedy cierpienie wydaje nam się niezawinione, wówczas pytamy: „za jakie grzechy”. Zapominamy, że na spotykające nas tragedie Bóg patrzy z perspektywy wieczności.

Żadne zło nie trwa bowiem wiecznie. W niebie wszystkie złe chwile zostaną nam wynagrodzone. A jeśli nawet jakieś nieszczęście wydaje nam się Bożą karą, to przecież Bogu chodzi tylko o to, by skłonić człowieka do poprawy życia. Nie chce bowiem naszego wiecznego zatracenia....

Mówimy też, że Bóg jest miłosierny. Mylimy jednak miłosierdzie z pobłażliwością. Z takiego spojrzenia rodzą się dwie błędne postawy. Pierwszą z nich jest odrzucenie miłosierdzia, gdyż skutkuje ono rozpanoszeniem się zła. Drugą jest przekonanie, że cokolwiek złego byśmy zrobili, Bóg nam i tak wybaczy. Stąd rodzi się zgoda na bylejakość i wyśmiewanie „nadgorliwców”. A przecież Bóg wie, że czym innym jest miłosierdzie, a czym innym pobłażliwość. Nie wahał się o swoim ukochanym ludzie mówić „plemię zbójeckie, dzieci wyrodne” (Iz 1,4). Ale jednocześnie wszystkich szczerze odwracających się od grzechu z radością przyjmuje z powrotem, traktując jak zaginioną owcę albo marnotrawnego syna (Łk 15).

„Przestań się lękać”. Ten, który jest Pierwszym i Ostatnim, i Żyjącym, ten który jest

wszechmocnym Panem całego stworzenia, jest jednocześnie twoim Wybawcą i Odkupicielem. Nie chce Twojej śmierci. Chce, by wszyscy ludzie osiągnęli kiedyś wieczne szczęście. Zamieszka z nami, będziemy Jego ludem, a on będzie Bogiem z nami (Ap 21,3).

(2)

„Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni i Żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani” (Ap 1,18).

Adwent to czas, w którym przypominamy sobie, że nasz Pan i Zbawiciel przyjdzie kiedyś

powtórnie, by sądzić żywych i umarłych. Ten dzień nieuchronnie nadejdzie. Nie pomoże odrzucanie od siebie tej myśli. Staniemy przed trybunałem Boga i zdamy sprawę z wszystkich naszych

uczynków. Już dziś warto się zastanowić, co robić, by w dniu Sądu okazało się, że staliśmy po stronie Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem.

Poznając historię ludzkości dziwimy się nieraz panującym w różnych epokach obyczajom,

poglądom i przesądom. Z perspektywy współczesności skłonni jesteśmy uważać tamtych ludzi za ciemnych i zacofanych. Sami wolimy określać się mianem postępowych i nowoczesnych.

Tymczasem także w naszych czasach nie brak różnego rodzaju przesądów, które przyszłe pokolenia osądzą zapewne podobnie, jak my dziś oceniamy poglądy naszych przodków...

Nie sposób wyliczyć wszystkich mitów, którymi karmi się współczesny człowiek. Warto jednak zwrócić uwagę na dość powszechne wątpienie w możliwość poznania prawdy. Byłaby to postawa godna uznania, gdyby nie podnoszono jej do rangi cnoty. Kiedy wątpienie staje się fundamentem światopoglądu, wtedy on sam traci sens. Coś może być białe, czarne, szare albo w czarno-białe paski. Nie może jednak być jednocześnie i całkiem białe, i całkiem czarne. Można coś przyjmować lub odrzucać. Nie można przyjąć obu postaw równocześnie, gdyż na takim fundamencie niczego sensownego się nie zbuduje. Konsekwencją przyjęcia takiej agnostycznej postawy jest porzucenie wysiłku na rzecz poznania prawdy. Po co zgłębiać jakąś sprawę, jeśli i tak nie możemy dojść do konkretnych wniosków? Takie stanowisko sprzyja prymitywnemu spojrzeniu na świat,

upraszczaniu skomplikowanych problemów i – jako że życie nie znosi pustki, paradoksalnie – przyjmowania nawet najgłupszych poglądów i postaw.

Jako wierzący w Tego, który jest Prawdą powinniśmy przeciwstawiać się tego rodzaju zwątpieniu.

Prawda – owszem – bywa trudno poznawalna. Nieraz jej odkrycie prowadzi do niejednoznacznych ocen. Ale w większości przypadków można, przynajmniej z grubsza, ją poznać. Kiedy wiarę w Jezusa Chrystusa próbuje przedstawiać się jako jedną z wielu równoprawnych możliwości, miejmy odwagę wyznać, że Jezus jest jedynym Zbawicielem człowieka. Kiedy mówi się o dobru człowieka miejmy odwagę dodać, że „humanizm ograniczający się do tego co ludzkie (a zapominający o Bogu) jest nieludzki”. Kiedy wolność myli się ze swawolą odważmy się powiedzieć, że prawdziwie wolny jest ten, kto potrafi nie ulegać własnym zachciankom, a wiernie stoi po stronie prawdy, miłości i odpowiedzialności. Kiedy każe się nam czcić tolerancję jako bożka dzisiejszego świata miejmy śmiałość zauważyć, że zbyt często myli się ją z obojętnością wobec ludzkich problemów, albo wręcz ze zgodą na zło. W dzień Sądu Bóg nie zapyta nas o to, jak bardzo szliśmy z duchem czasu, ale czy spełniliśmy Jego nakaz: „Idźcie i nauczajcie wszystkie narody (...) uczcie je zachowywać wszystko, co wam przykazałem” (Mt 28, 19-20); zapyta nas, na ile wierni byliśmy prawdzie, jaką nam przyniósł, na ile wierni byliśmy przykazaniu miłości.

Dziś też często niechęć wobec Kościoła tłumaczy się nieodpowiednią postawą księży. Miejmy odwagę powiedzieć, że jest wśród nas także wielu wspaniałych kapłanów. Nieraz słyszymy szyderstwa z katolickiej etyki małżeńskiej. Mężnie stawajmy w jej obronie, zawsze gotowi do jej tłumaczenia. A kiedy oskarża się nas o brak samodzielnego myślenia klęknijmy do modlitwy i prośmy Boga, by pomógł szukać nam nie oryginalności i własnej chwały, ale prawdy, która jest drogą do życia.

„Przestań się lękać”. Ten, który jest Pierwszym i Ostatnim, i Żyjącym, ten który jest

wszechmocnym Panem całego stworzenia jest także jedynym, w którego blasku zobaczyć możemy prawdę o człowieku. Wstydząc się Go zapominamy, że mamy być solą ziemi i światłem świata; że nie po to zapalono nas jako lampę, byśmy chowali się pod korcem (Mt 5, 13-16). Obyśmy przez mężne wyznawanie wiary w Niego zasłużyli na to, by i On przyznał się do nas przed Ojcem naszym, który jest w niebie.

„Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni i Żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani” (Ap 1,18).

(3)

Adwent to czas, w którym przypominamy sobie, że nasz Pan i Zbawiciel przyjdzie kiedyś

powtórnie, by sądzić żywych i umarłych. Ten dzień nieuchronnie nadejdzie. Nie pomoże odrzucanie od siebie tej myśli. Staniemy przed trybunałem Boga i zdamy sprawę z wszystkich naszych

uczynków.

Chcielibyśmy, by Bóg popatrzył na nasze czyny z miłosierdziem. Powinniśmy więc dziś zastanowić się nad tym, czy sami potrafimy być hojni w przebaczaniu. Czy na serio traktujemy słowa: „Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”?

Wśród wielu filmów, jakie można obejrzeć w telewizji jest sporo takich, które dotykają kwestii zemsty i przebaczenia. Wiele z nich można streścić w ten sam sposób: „Przestępcy niezwykle się rozpanoszyli. Prawo nie radzi sobie z tym problemem, a bandyci uniemożliwiają spokojne życie zwyczajnym ludziom. Potrzebne są nadzwyczajne środki, aby temu problemowi zaradzić. Dlatego pojawia się postać wyjątkowa, pan X, który przyjmuje zasady gry bandziorów i w ten sposób zaprowadza porządek”.

To tylko filmy. Niestety, ich scenariusz dość często jest przenoszony w życie. Tradycyjne metody walki ze złem rzeczywiście zbyt często zawodzą. Dlatego wielu ma pokusę, by zacząć stosować prawo odwetu. Dostrzegamy wiele miejsc na ziemi, gdzie logika zemsty, pokonania przeciwnika za wszelką cenę, bierze górę nad budowaniem stosunków międzyludzkich opartych na rozsądnym kompromisie. Obserwując niektóre konflikty widzimy, że ich eskalacja jest właściwie nieunikniona.

Jedna krzywda rodzi następną. A w takiej sytuacji pokój może nastąpić dopiero wtedy, gdy jedna ze stron konfliktu fizycznie zlikwiduje wszystkich wrogów. Jest oczywiście inne wyjście, ale wymaga ono ogromnej odwagi przeciwstawienia się pomówieniom o sianie defetyzmu, zdradę ideałów, tchórzostwo i słabość. To droga rozsądnego przebaczenia.

Nie mamy większego wpływu na losy świata. Ale od nas zależy to, co dzieje się w naszym najbliższym otoczeniu. Są oczywiście sytuacje, w których trzeba troszczyć się o sprawiedliwe wymierzenie kary, aby zło się nie rozpanoszyło. Ale ucząc się na błędach popełnianych przez innych możemy starać się pamiętać, że gdy wymierzanie kary staje się zemstą, wtedy wkraczamy na grząski teren nakręcania spirali nienawiści.

Pan Jezus uczył, że przebaczać powinniśmy nawet siedemdziesiąt siedem razy (Mt 18, 22). Jako Jego uczniowie zapewne chcemy na serio traktować tę naukę. Ale miewamy opory. Przebaczenie nie jest w modzie. Chyba zresztą nigdy nie było. Co pomyślą o nas ci, którzy uważają, że zawsze należy kierować się zasadą „oko za oko, ząb za ząb”? Czy chrześcijanin powinien się tym

przejmować?

Nie chcemy być postrzegani przez innych jako słabi. Zauważmy jednak, że jest odwrotnie. Dążenie do zemsty charakteryzuje małych i zakompleksionych. Ludzie wielcy potrafią wznieść się ponad swoje ciasne ambicje. Dla niektórych przyczyną niechęci wobec przebaczania może być

nieumiejętność przegrywania. Ale przebaczający niczego nie przegrywa! Raczej odnosi wielkie zwycięstwo! Tyle, że nie nad swoim przeciwnikiem, ale nad tym, który jest wrogiem wszystkich ludzi, szatanem. Zwycięstwo miłosierdzia jest wielką klęską złego.

Inni z kolei mogą bać się, że zostaną wzięci za głupców, których łatwo można oszukać i

wykorzystać. Co więcej, za naiwnych tchórzy, którzy boją się podjąć walkę. Ale czy mamy coś do stracenia? Jeśli przebaczamy, a ktoś nie wykorzystuje danej mu szansy, zawsze jest możliwość podjęcia później odpowiednich kroków, aby przywrócić sprawiedliwość. Podobnie jak to zrobił król w przypowieści o niemiłosiernym słudze (Mt 18, 23-34). Jest za to nadzieja, że okazane

miłosierdzie jednak skłoni winnego do przemyśleń. Przebaczający jest zdecydowanie bardziej dalekowzroczny, niż ten, kto szuka zemsty...

„Przestań się lękać”. Ten, który jest Pierwszym i Ostatnim, i Żyjącym, ten który jest wszechmocnym Panem całego stworzenia jest także tym, który wskazał na konieczność

przebaczania. Traktuj Jego słowa poważnie. On mylić się nie może. W dzień sądu nie zarzuci ci, że zbyt często wybaczałeś. Ale na pewno zapyta, dlaczego wybaczałeś tak rzadko...

„Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni, i Żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani” (Ap 1,18).

(4)

Adwent to czas, w którym przypominamy sobie, że nasz Pan i Zbawiciel przyjdzie kiedyś

powtórnie, by sądzić żywych i umarłych. Ten dzień nieuchronnie nadejdzie. Nie pomoże odrzucanie od siebie tej myśli. Staniemy przed trybunałem Boga. Nieważne wtedy będą rekordy i sława. Mało istotne okaże się, jakie pełniliśmy funkcje i jakich zaszczytów dostąpiliśmy. Tym, co będzie się wtedy liczyć, będą nasze dobre czyny.

Mamy nieraz pokusę, by angażować się w wielkie sprawy. Uważamy, że aby zmienić świat, potrzeba wielkich rewolucji. Szybko się przy tym zniechęcamy, bo wydaje nam się, iż wielkie przedsięwzięcia są ponad nasze siły, wymagając mobilizacji wielu ludzi i długiego czasu.

Tłumaczymy się, że gdybyśmy mieli lepsze warunki, to owszem... Tymczasem rzeczy naprawdę wielkie są nieraz zupełnie niepozorne. Jezus – Prawdziwy Bóg i Prawdziwy Człowiek przyszedł na świat w nędznej stajence, w małej mieścinie, z dala od uważających się za wielkich tego świata.

Będąc Bogiem przez trzydzieści lat żył jak jeden z nas. A Swoją działalność prowadził głównie w Galilei, uważanej przez bardziej pobożnych Żydów za stanowczo zbyt mało ortodoksyjną. A jednak ten niepozorny Cieśla z Nazaretu zmienił historię świata. Co więcej, obiecał nam, że (historia) nie będzie miała końca. Szukając tego, co dobre nie powinniśmy lękać się Go naśladować.

Pan Jezus powiedział kiedyś: „Wiecie, że Ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu” (Mk 1042-45).

Jeśli chcemy czynić dobro, trzeba z pokorą służyć naszym bliźnim. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. Małżonkowie czynią je przez pokorną służbę swojemu partnerowi. Ci którzy są rodzicami, spalają się w służbie dla swych dzieci. Pielęgniarki czynią dobro cierpliwie niosąc pomoc

cierpiącym. Rolnicy starając się o to, by nie zabrakło nam żywności. Kierowcy autobusów wożąc nas z miejsca na miejsce. Nauczyciele cierpliwie powtarzając setki razy te same prawdy. Wszyscy mamy wiele okazji do czynienia dobra. Często możemy „opatrywać ciężkie rany, pomagać słabym nieść ich ciężary, pocieszać smutnych, wspomnieć zapomnianych”. A jeśli nawet któregoś dnia wydaje nam się, że takich okazji nie było, to zawsze jeszcze możemy pomodlić się za żywych lub umarłych.

„Przestań się lękać”. Ten, który jest Pierwszym i Ostatnim, i Żyjącym, ten który jest

wszechmocnym Panem całego stworzenia nie przyszedł na ziemię w swojej mocy i chwale, ale jako maleńkie dziecko. Przez trzydzieści lat jego dobre czyny niczym specjalnym nie różniły się od innych, zwyczajnych ludzkich dobrych czynów. Były tak samo ciche i niezauważalne. W końcu dobro, które czynił spowodowało tak wielką ludzką zawiść, że skończyło się Jego ukrzyżowaniem.

Nie lękaj się, że twoje dobre czyny nie przyniosą ci sławy i zaszczytów. Raczej ciesz się, jeśli nie spowodują drwin i oskarżeń o brak oryginalności. Ale wiedz, że kiedyś sam Wszechmocny wyciągnie do Ciebie swą rękę…

Spuśćcie nam Sprawiedliwego

Adwentowe śpiewy wyrażają oczekiwanie, aby sprawiedliwy „zstąpił na ziemię”. Świat jest bardzo wyczulony na sprawiedliwość. Nieustannie o nią woła. Równocześnie jednak - w imię rzekomej sprawiedliwości - popełnia tyle niesprawiedliwych czynów. Tak zwana najwyższa sprawiedliwość (np. dziejowa, rewolucyjna, prywatyzacyjna) deprecjonuje samą siebie i staje się źródłem wielu nieprawdopodobnych ludzkich krzywd.

Pragnąć sprawiedliwości

Ludzie mówią, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. I mają rację. Dobrze wiedzą, że ludziom złym i nikczemnym świetnie się powodzi, a uczciwi i skromni bardzo często cierpią biedę. Adwent jest czasem ludzi „błogosławionych, którzy łakną i pragną sprawiedliwości”.

Już w starożytności chrześcijańskiej św. Bazyli pisał tak: „Sprawiedliwość jest stanem, który oddaje każdemu, co się mu należy. Jest to stan trudny do osiągnięcia, gdyż jedni z braku roztropności nie wiedzą, komu się co należy, inni zaś - pod wpływem ludzkich namiętności i złej woli - nie są sprawiedliwi. Pełnimy sprawiedliwość ze względu na Boga. To jest piękne, bo Bóg za dobro wynagradza, a za zło karze. Przeważnie jednak ludzie z dwóch powodów zwykli powstrzymywać

(5)

się od czynów niesprawiedliwych, to jest ze strachu lub ze wstydu. Jeśli jednak uda się im obejść te dwie siły, to dla takich ludzi nie ma już żadnych hamulców moralnych, by krzywdzić wszystkich”.

Pozory usprawiedliwienia

Ludzie popełniają dziś dwa wielkie grzechy przeciwko sprawiedliwości.

Pierwszy - to „niezgoda na zbawienie”. Albert Camus, opisując liczne stany ducha „człowieka zbuntowanego”, mówi, że człowiek jest dziś „fatalny, ponieważ sam sobie funduje ową fatalność i nie rozgranicza dobra i zła. Nie rozgraniczając, nie może się przeciw złu bronić i nie może rozwijać dobra. Największym zaś grzechem współczesnych ludzi i największą niesprawiedliwością, jaką sobie ludzie wyrządzają, jest ich niezgoda na zbawienie, które ofiaruje im Bóg. Ludzie dziś nie chcą się zgodzić na zbawienie. Naiwnie wierzą, że sami potrafią się zbawić. Nie mają więc już adwentu.

Co więcej - ludzie - wolą zostać przy swoim, choćby nawet nie mieli racji. Mają tylko banalne zabawy i bardziej mądre, lub głupie, ziemskie oczekiwania. Dlatego tak często kładą się spać, wypowiadając prawie co dzień jakieś bluźnierstwo przeciwko Niewinnemu Bogu i parę przekleństw wobec jakichś tam ludzi, którzy tak samo głupio jak oni postępują”.

Drugim wielkim grzechem przeciwko sprawiedliwości jest to, że „znakomita większość ludzi kładzie się codziennie spać bez porządnego rachunku sumienia”. A bez porządnego rachunku sumienia nie ma mowy o poprawie życia i naprawieniu krzywd (także sobie wyrządzonych).

Usprawiedliwienie jest tak samo ważne, jak ważny jest sens życia i poczucie ludzkiego szczęścia.

Nie ma bowiem szczęścia bez usprawiedliwienia przez Boga (a wiemy, że tylko Bóg może odpuszczać grzechy!). Jednym z najbardziej fatalnych błędów współczesnych ludzi są tak zwane

„usprawiedliwienia tylko ludzkie”.

Czynić sprawiedliwość

Adwent objawia nie tylko ziemskie wołania o sprawiedliwość. Jest też mądrym wychowywaniem ludzi do sprawiedliwości. Każe odpowiedzieć na pytanie, ile dobrego może zrobić jeden

sprawiedliwy?

Sprawiedliwość nie jest czymś, co przemija. Adwent uświadamia prawdę, że to właśnie

„sprawiedliwi świecić będą jak gwiazdy na niebie”. Dlatego nadzieja ludzka i chrześcijańska

„nakłada się” na czynienie sprawiedliwości i prostowanie „dróg dla Pana”. Jest to motyw znany nie tylko w Biblii adwentowej, ale i w literaturze. Na przykład Iwan, jeden z bohaterów F.

Dostojewskiego, mówi tak: „Żyję, choćby mi ludzie nie wiem jak obrzydzili życie i zabrali wiarę w życie, choćbym się zawiódł na ukochanej kobiecie, choćbym przestał wierzyć w porządek rzeczy i przekonał się, że wszystko jest przeklętym, skłębionym i piekielnym chaosem, choćbym zaznał wszelkich okropności ludzkiego rozczarowania: - jednak nadal będę chciał żyć!”. Zapytajmy:

dlaczego? A po prostu dlatego, że Chrystus - Wielki Niewinny - jedyny Sprawiedliwy oddał się w nasze ręce. I co dzień się wydaje.

Rozwiązać poplątane

Adwentowa liturgia dużo mówi o „prostowaniu dróg dla Pana”. Przypomina o oczekiwaniach ludzi tęskniących za Zbawicielem, który może uporządkować ludzkie życie. Mówi też dużo o nędzy i ludzkich dramatach. Zachęca do pietyzmu i mądrego patrzenia na życie, a także do roztropności, która polega na rozeznaniu czynności, zanim człowiek je wykona.

Roztropni kontra bezmyślni?

Przeciwieństwem roztropności jest działanie bezmyślne, pochopne, powierzchowne. W historii o nieroztropności napisano wiele znakomitych dzieł. Jak mówił św. Jan Chryzostom: „Nad

człowiekiem nieroztropnym i głupim trzeba bardziej płakać niż nad zmarłym. Życie jego jakby w powietrzu buja, nie oparte na żadnym fundamencie. Nie ma większego zła w życiu ludzkim od zawinionej głupoty, ponieważ ona paraliżuje myślenie. A człowiek pusty jest jak puste naczynie, które łatwo chwycić za uszy i zrobić z nim tyle zła, że trudno go czymkolwiek zmierzyć”.

Czy wszyscy mają problemy?

Pierwszym grzechem przeciwko roztropności jest myślowy, moralny i uczuciowy chaos. Dlatego - jak się to modnie mówi - „wszyscy mamy problemy”. Zauważył to już T. Konwicki: „Nie wiem - wszystko mi się plącze. Ale nie chcę znać prawdy. Ja sam sobie wymyśliłem, że nie ma prawdy obiektywnej, więc niech będzie moja własna, osobista. I powiem wam - na tych imieninach

(6)

wszystko przebiegało jak zwykle przy takich okazjach. Można więc spotkać owe młode kobiety wyzywająco ubrane, ze zrobionym ekscentrycznie makijażem, co po trzech godzinach płaczą i opowiadają nieznajomym ludziom o jakimś Zdzichu albo Zbychu, co wyjechał do Ameryki i słuch po nim zaginął. A mnie robi się żal wszystkich...”.

Głupota usprawiedliwia?

Drugim grzechem przeciwko roztropności jest ludzka głupota (św. Marek mówi o niej przy okazji grzechów pochodzących z ludzkiego serca). Opis nierozsądnego człowieka zostawił znany

myśliciel S. Kierkegaard: „Widzę go. Widzę tego pospolitego i nadętego człowieka. Cieszy się wszystkim, we wszystkim bierze udział i za każdym razem, kiedy uczestniczy w poszczególnych sprawach, jest zadowolony. Nie jest przywiązany do pracy. Lubi on wygodę. Nie świętuje niedziel.

Nie chodzi często do kościoła. Nie ma niebiańskiego wyrazu oczu. Zazdrości innym. Bawi go to, co jest po jego myśli. Denerwuje go łatwo to, co mu się nie podoba. Czasem nie ma grosza w kieszeni, ale ma za to jeszcze lepszy apetyt niż Ezaw i liczy, że żona zawsze przygotuje mu ulubiony

przysmak”.

Sposób na roztropność

Sprawa roztropności - to sprawa poważna. Od niej zależy bowiem w dużym stopniu to, jak

„poukłada się nam życie”. Co zatem robić, aby nie zagubić życiowej mądrości? Na to pytanie Franz Kafka odpowiedział tak: „Pyta pan, czym jest roztropność? - A jest tym! - i wskazał na starą

kobietę, klęczącą przed jednym z bocznych ołtarzy w pobliżu wejścia. Modlitwa. Modlitwa i sztuka są jedynie dwoma różnymi płomieniami, które wznoszą się w górę jak języczki z jednego snopa światła. Modlitwa i sztuka są tylko dłońmi wyciągniętymi ku roztropności. Trzeba żebrać, żeby samemu potem rozdać!”.

Wołanie o abstynencję

Starożytny mędrzec Diogenes poprosił o dziesięć drachm młodzieńca, który rozrzutnie trwonił ojcowski majątek. Na pytanie, dlaczego od niego żąda aż dziesięć drachm, a od innych tylko obola, odparł: - bo od innych spodziewam się otrzymać jeszcze kiedy indziej jakiś grosz, a od ciebie już nigdy.

O czym mówi ta scena? Mówi o ludzkich oczekiwaniach, które nakładają się na ludzkie nadzieje.

Bo mieć nadzieję, to oczekiwać na jakieś dobro. Wśród różnych oczekiwań jest jedno najważniejsze: „Oczekujemy przyjścia Chrystusa w chwale”.

Dobre miary

Ludzie od dawna wiedzą, że cała kultura człowieka zależy od tego, czy od siebie mądrze wymaga.

A wymagania te wpisują się w abstynencję, wstrzemięźliwość, opanowanie i umiarkowanie.

Człowiek mądry „jest panem siebie”, nie może żyć w bezmyślnym chaosie. Musi mieć jakieś

„dobre miary” dla swego życia. Z pasją pisał o tym św. Jan Chryzostom: „Wolnym nie jest ten, kto nie jest panem samego siebie. Dlatego jedną z największych ofiar składanych Bogu jest czyste i piękne życie codzienne. Rozkosz łatwo pokonuje nie ten, kto się jej zupełnie wyrzeka, lecz ten, kto w jej użyciu zachowuje rozsądną miarę. Podobnie jak okrętem lub koniem kieruje nie ten, kto ich nie używa, lecz kto je prowadzi, dokąd chce. Dlatego służyć namiętnościom gorszą jest rzeczą niż służyć tyranom. Niemożliwe jest bowiem, by prawdziwie wolnym był ten, który służy popędom i od nich się uzależnia”.

Nadmiar i brak

Cała atmosfera przedświąteczna opiera się na myśleniu, że człowiek najpierw chce więcej mieć, a później więcej być. Powoduje to sytuację, w której każdy „wygasza swoją duszę”. Następnie stwarza samego sobie, nie bacząc na biedy i potrzeby innych. Częste, bezpośrednie odwoływanie się do ludzkich instynktów, żerowanie na nich, prowadzi do nawyków konsumistycznych i do stylu życia, który jest szkodliwy dla człowieka i kultury.

A. Sołżenicyn, w „Oddziale chorych na raka” pisze następująco: „Szczęście - to złudzenie -

resztkami sił przekonywał Szołubin. Wychowałem dzieci, wydawało mi się, że byłem szczęśliwy. A dzieci mi dziś w duszę napluły. I dla takiego szczęścia, za komunizmu, prawdę w piecu paliłem!

Ludzie - prawdę w piecu paliłem. Dziś mówię wam, ja, człowiek poważnie chory, że kąpiąc się w mleku i miodzie wcale nie będziemy szczęśliwi. A dzieląc się tym, czego brakuje - będziemy!”.

(7)

Odwaga życia

W Adwencie spotykamy ludzi odważnych. Najwyraźniejszym przykładem prorockiej odwagi jest Jan Chrzciciel, który mówił do tłumów: „Plemię żmijowe, kto wam pokazał, jak uciec przed nadchodzącym gniewem? Wydajcie więc owoce godne nawrócenia”. Izajasz podobnie przestrzega, że „już siekiera jest do korzenia przyłożona”.

Pieśni adwentowe mówią o „konieczności nawrócenia”. I także trzeba sporo odwagi, by powiedzieć prawdę o swoim życiu.

Cz. Miłosz powiedział tak: „Nie przypuszczałem, że przyjdzie mi żyć w czasach, kiedy Pan Bóg najdotkliwiej upokorzy ludzi, pozwoliwszy im działać tak, jak tego tylko zapragną”.

Im większa jest presja niechrześcijańska, tym w większej cenie jest odważne świadectwo ewangelizacyjne. Dlatego trzeba nam nowej odwagi w wypowiadaniu myśli, odwagi w obronie Kościoła i w szlachetnym postępowaniu, kiedy inni gorszą. Odwaga jest siłą ducha, która uzdalnia człowieka do pokonywania trudności na drodze dobra. Jak to pisał A. Mickiewicz:

„Tak, im kto wyżej stąpił, w większy trud się wprzęga, I tem się nawet zniża, że wyżej nie sięga”.

Ileż tych trudności w życiu wypada nam pokonywać? Któż to zliczy? Kto to wypowie do końca?

Pokonywać trudności

Ludzie dużo mówią o trudnościach. Wielu z dnia na dzień potrafi pokonywać piętrzące się problemy. Mając to na uwadze, tak pisał kiedyś sławny konwertyta G. Papini: „Przed moim nawróceniem nisko ceniłem ludzi: lubieżni, pożądliwi, dzicy. Myślałem sobie: niech więc się mordują między sobą, skoro Pan Bóg nie chce ich zniszczyć piorunami! I co widzę? Widzę niezłomnie odważnego Boga. On to właśnie, pomimo niewierności ludzkich, daje ludziom swego Syna. Odwaga jest bowiem jakąś odmianą wierności. Dobrej wierności. Stąd najbardziej wierny człowiekowi jest sam Bóg. W tajemnicy Bożego Narodzenia Bóg objawia swą wierność biednemu człowiekowi. Nic ludziom dotąd nie pomagało. W końcu zsyła na ziemię Syna. Wiemy, co ludzie z Nim zrobią. Oplują, zdradzą, zeszpecą, a w końcu ukrzyżują. Ale pozostaną na tyle zaślepieni i ciemni, że nie potrafią przewidzieć, iż On zmartwychwstanie. I zmartwychwstał. I dał mi przez to najsilniejszy argument, dlaczego odważnie nam dawać dzisiaj o Nim świadectwo pośród tego pokolenia”.

Moc w słabości się doskonali

W etyce adwentowej w XIX wieku szeroko zastanawiano się nad tym, jakie są granice ludzkiej wytrzymałości. Jeden z poetów, biorąc udział w dyskusji napisał tak: „Szaleńcy i młodzi gadają, że człowiek wszystko może. Nie wiedzą, że to jest błąd. A skoro tak się sprawy mają, to trzeba nam przemyśleć nasze słabości”. Nie jest to jednak sprawa nowa. Od dawna bowiem wiadomo, że „moc w słabości się doskonali”. Istnieje też taka odmiana słabości, która pospolicie zwie się

tchórzostwem, koniunkturalnością, wybieraniem tego, co łatwiejsze i wygodne. Jest to grzech przeciwko odwadze. Różnie się też przejawia. Przejawia się najczęściej osobistą zdradą przekonań (a jest to możliwe także i dziś!). Objawia się tym, że niejeden udaje, iż nie widzi, że w życiu jest źle. Jest też bardzo bolesne wtedy, gdy ludzie nie biorą i nie chcą wziąć do końca

odpowiedzialności za swoje czyny i decyzje. Przede wszystkim za te złe. A są to często sprawy niebanalne, tchórzliwie skrywane i rozgrzeszane konflikty, zawinione tragedie rodzinne, oszustwa, deprawowanie dzieci i młodzieży. Są bowiem tacy ludzie „bez zasad”, którzy w każdym czasie potrafią się świetnie urządzić za cenę pochlebstwa i budowania - jak się to mówi modnie - „nowych związków”. Trzeba jednak zapytać: kto zapłaci za krzywdy tym matkom samotnie wychowującym dzieci? Kto ma objąć troską tych, którym pycha, chciwość i nienawiść zabrały na zawsze miłość i spokój?

Wierzyć nadziei wbrew nadziei

Adwent jest czasem nie tylko wytężonych zakupów i świętowania przed świętami. Jest to czas stawiania pytań. Raz po raz rodzi się w naszym życiu pytanie: „czy można żyć bez nadziei i bez związanej z nią odwagi? Odpowiedź jest jedna: tak żyć nie można. I trzeba nieustannie szukać takiego fundamentu, na którym można budować coś trwałego, sięgającego w wieczność. Dlatego

(8)

tak często podziwiamy ludzi za ich heroiczne decyzje i ogromny trud, jaki znoszą. W życiu każdego przychodzi chwila, kiedy trzeba heroicznych decyzji i czynów.

G. Papini, mówiąc o cierpliwości i odwadze godnej świadectwa ewangelicznego, pisał o róży.

Mówił, że róża pochodzi od Boga, ale jednocześnie wyrasta z ziemi. Pisał tak: „Powiem jeszcze, że dla mnie najważniejszą sprawą jest dźwiganie ciężarów tego świata. Pragnę widzieć świat

uporządkowanym, tak żeby każda istota miała na nim właściwe miejsce, siedzibę i powołanie, żeby każdy, wspierając się na każdym, stanowił z kolei oparcie dla innych. Żeby posłuszeństwo, będąc w nas obecnością Pana, opierało się na prawdziwej wolności. Mówi się, że pośród nas nie istnieje świat »czysto ewangeliczny«. A ja wiem na pewno, że nie można sobie nawet wyobrazić »świata bez Ewangelii”. Dlatego błogosławiony jest ten, kto się z tego nie zgorszy«.

„Chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12,21) Szczęście szczęściu nierówne

„Chcemy ujrzeć Jezusa” (J 12,21). Tę prośbę skierowaną do apostoła Filipa wypowiadają

przybywający do Jerozolimy Grecy, którzy w czasie święta pragną oddać pokłon Bogu. Myślę, że to życzenie jest dobrym wstępem do naszej adwentowej wędrówki po drogach i bezdrożach życia.

Daj Boże, by i we mnie to biblijne pragnienie stało się faktem, bym mógł z całą odwagą wyznać zarówno wobec samego siebie, jak i wobec innych: tak, rzeczywiście chcę ujrzeć Jezusa

Liturgiczny czas adwentu kończy się Uroczystością Narodzenia Pańskiego. Jest to niepodważalny fakt, który wskutek następujących po sobie zdarzeń, ze mną, czy beze mnie i tak się wypełni. Na to nie mam wpływu. To, co jednak pozostaje w mojej mocy, co mam możność zmienić, to nade wszystko jakość przeżywania tego czasu. Nie chcę, by kulturowo pięknie opakowana bozinka leżąca na sianku pod cudnie ustrojoną w bardziej lub mniej tandetne gadżety choinką, była jedyną moją radością, zresztą instrumentalną, no bo przez kogo, jeśli nie przez Nią, znowu trochę korzyści i przyjemności. Serdeczność domowników, suto zastawione stoły, długie spanie, spacery, telewizja, spotkania z rodziną, znajomymi, etc. Przyjemność goni przyjemność. A wcześniej. Zakupowe szaleństwo. A wszystko po to, by i sobie i innym sprawić nieco radości. Jak na razie wszystko jest w normie. Broń Boże, żadnej patologii. Przecież nawzajem chcemy być dla siebie dobrzy. Temu, co robimy, jakby nie patrzeć, towarzyszą przyjemne w doznaniach uczucia. Więc czym się niepokoić?

Ano tym, by nie pozostać na powierzchni. Chodzi o to, by bardziej w głąb siebie zajrzeć.

Rozszyfrować własne motywacje. Ujrzeć siebie w prawdzie. Kim jestem, co robię i dlaczego robię to, co robię. Jakie są moje postawy? Dlaczego podejmuję takie, a nie inne decyzje? Dlaczego zachowuję się tak, jak się zachowuję?

Na pewno szukam szczęścia, ale przepraszam – jakiego szczęścia, bo to nie jest bez znaczenia...

Mogę szukać szczęścia, po pierwsze, opartego o tzw. święty spokój. Mówiąc jeszcze inaczej, pragnę szczęścia opartego o wygodne i daj Boże, dostatnie życie. Wydaje mi się, że oddaję cześć Bogu, no bo przecież zostałem ochrzczony, wierzę w Niego, chodzę do Kościoła, modlę się... ale tak faktycznie, z takim pojęciem szczęścia, uwielbiam nie tyle Świętego Boga w Trójcy Jedynego, co raczej, święty i jedynie dla mnie ważny spokój. To bardziej na nim niż na Bogu mi zależy. Jest on tym, który zajmuje we mnie miejsce jedynie Bogu należne, tym, który zamiast uświęcać, zanieczyszcza świątynię mojego człowieczeństwa przez niechęć do jakiegokolwiek angażowania się na rzecz innych. To on popycha mnie do zajmowania się sobą samym i to jeszcze nie tak, jak należy. To on prowokuje do tego, by nie wychodzić poza czubek własnego nosa. To on i kroczące z nim wygodnictwo namawiają, by zaspokajać jedynie swoje własne pragnienia i potrzeby. Po co się narażać, po co wystawiać się na różnorakie problemy, po co wchodzić w sytuacje, w których moje intencje mogą być nie tak odczytane, w których mogę stracić moje z pietyzmem pielęgnowane dobre imię.

Dla uspokojenia własnego sumienia i podźwignięcia z przeciętności własnego wizerunku, bez wątpienia potrzebuję właśnie świątecznej dobroci zamiast trudnej i wymagającej dobroci codziennej. To tu można dać popis swoich dobroczynnych umiejętności opartych na z lamusa wyciągniętej świątecznej miłości, zresztą realizowanej i tak w sposób dla mnie samego wygodny i korzystny.

(9)

Po drugie, mogę szukać szczęścia wypływającego z doznawania przyjemności. I znowu, tak jak poprzednio, tak i tu, to nie Bóg, a bożek przyjemności będzie u podstaw mojej aktywności. Być może moje zaangażowanie będzie nieco większe, niż w postawach zdominowanych świętym spokojem, jednak niestety także i tu, egoizm i troska o siebie, a nade wszystko lęk przed tym, co trudne, a w konsekwencji, również bolesne, zatrzymują mnie w pół drogi. Owszem, gotów jestem do pewnego stopnia, ale bez przesady, znieść nawet różnego typu niewygody, jeśli wiem, że i tak, nagrodą, efektem i tym, co osiągnę będzie przyjemność. I często nie byle jaka przyjemność.

Szczęście w trzecim rozumieniu, to pragnienie nieustannego dojrzewania do pełni człowieczeństwa i do pełni wiary. To żarliwość, troska i odpowiedzialność za dom Boga, którym jestem. To walka o piękno tego domu, o jego wzrost, o jego trwałość. To zgoda na długotrwałą wspinaczkę, często wśród burz i nawałnic, pośród ciemnej nocy, w samotności ale nie w osamotnieniu. Tak rozumiane szczęście jest jednym wielkim pragnieniem doświadczania „większej miłości” w stosunku do siebie, do innych ludzi, a nade wszystko do Boga. To świadomość, że nigdy nie można spocząć na laurach.

I na koniec. By ujrzeć Jezusa, potrzebuję wiernego trwania w codziennej modlitwie. Potrzebuję świadomego przeorganizowania mojego życia w taki sposób, by nie bożki tego świata, święty spokój, wygodnictwo, czy przyjemność decydowały o moich wyborach i postawach, ale Ten, którego narodziny bardzo realnie i bardzo konkretnie pragnę przeżyć w sobie samym. Nie tylko w czysto zewnętrzny sposób 25. grudnia świętując Uroczystość Narodzenia Pańskiego, ale

wewnętrznie, w moim ciele, w sferze mojej psychiki i ducha.

Słów kilka o szczęściu w wolności

Idąc dalej, czynimy kolejny krok w poznawaniu Jedynego Prawdziwego Boga. Odkrywając Go, odkrywamy i siebie. Można zapytać, czy zasadną jest troska o własne szczęście. Czy stałe myślenie o pragnieniu bycia szczęśliwym jest i może być dla mnie wyzwalające? Może warto byłoby w tym miejscu postawić nieco inne pytanie, nie tyle, czy jestem szczęśliwy, a raczej, czy jestem wolny? I właśnie wtedy, poczucie bycia wolnym, ono powinno wprowadzać mnie w doświadczenie

szczęścia. Wolność od pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, gniewu, lenistwa, wolność od pragnienia bycia doskonałym, zawsze silnym, nigdy słabym, wolność od zniewalającej opinii ludzkiej, lęku, wszędobylskiej nieuczciwości i wolność do czynienia dobra w duchu roztropności, sprawiedliwości, umiarkowania i męstwa.

To, że i ja i inni pragniemy doznawać szczęścia, nie podlega, myślę, najmniejszej wątpliwości. Jako osoba ochrzczona, świadomie przeżywająca swoją wiarę, pragnąca w coraz bardziej rozumny sposób być z Bogiem, definiując i interpretując pojęcie szczęścia bardziej odnajduję się w szczęściu rozumianym jako pragnienie nieustannnego wzrostu, niż w pojęciu szczęścia ujmowanym jako święty spokój, czy w szczęściu zdeterminowanym pragnieniem doznawania przyjemności. Nie chodzi tu o dojrzewanie dla dojrzewania, podejmowanie trudów dla samego faktu trudzenia się, wyciskanie duchowych potów dla samorealizacji, czy udowadniania i sobie i innym, że do tego, czy tamtego jestem zdolny, że to, czy tamto potrafię. Podejmuję wysiłek nie dla czego innego, jak właśnie dla kształtowania własnego człowieczeństwa na Boży obraz i na Boże podobieństwo. Chcę być jak Jezus. Pragnę szczęście i radość odnajdywać w pełnieniu woli Ojca, u boku Jezusa w Duchu Świętym. Koncentracja na szczęściu i jego poszukiwanie uzależnia i zawsze przynosi

rozczarowanie. A zatem mimo, iż szczęście jest i powinno być rzeczywistością dla każdego z nas bardzo istotną, to jednak, w świadomości człowieka powinno ono zajmować miejsce poboczne, takie, które ustępuje pola wolności.

A’propos przedświątecznych zakupów, ale nie tylko. Wydaje się nam, że jesteśmy wolni, że sami w poczuciu wolności w taki, czy inny sposób wybieramy to, czego faktycznie potrzebujemy.

Tymczasem w dużym stopniu jesteśmy podporządkowani mediom, oczekiwaniom i żądaniom innych ludzi. Dostosowujemy się do norm i trendów aktualnie w naszym środowisku panujących.

To często nie ja ze świadomością posiadanej wolności, a moda i presja społeczna, kształtują moje postawy i zachowania. Chęć podobania się innym. Bycie jak inni. Bycie na fali, na topie. Bycie modnym i nowoczesnym. Temu podlega moja wolna wola – powierzchownej i dumnie nadętej

(10)

ułudzie wolności. Wolna wola umiera, oddając ostatnie tchnienie w ręce demokratycznej większości.

Trudna jest odpowiedź na pytanie, czy jeszcze należę do Boga i do siebie samego, do moich autentycznych pragnień i tęsknot, czy jeszcze do Boga jestem i pragnę być podobnym, czy już raczej większym i bardziej widocznym jest moje podobieństwo do świata kuszącego

pseudowolnością i mamiącego na każdym kroku szczęściem, którego nigdy w swoim posiadaniu nie miało i mieć nie będzie.

Miłość w czynie, czyn w miłości

Prawdziwi czciciele mają oddawać Ojcu cześć w Duchu i prawdzie i takich to czcicieli chce mieć Ojciec (por. J 4,23). Nie takich, którzy li tylko pięknie i zręcznie potrafią żonglować zarówno Bożym słowem jak i własnym, ale takich, którzy słuchając Tego Słowa jednocześnie je wypełniają.

„Nie każdy, bowiem, który mówi Panie, Panie, wejdzie do Królestwa Bożego, ale ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (por. Mt 7,21). Obecność dziesięciu biblijnych panien oczekujących na przyjście Oblubieńca, wydawać by się mogło, znających Go i mających nadzieję na uczestnictwo we wspólnej z Nim wieczerzy, wcale nie oznacza, że wszystkie tego udziału dostąpią. Co za tym idzie, fakt obecności niezliczonej rzeszy ochrzczonych, również wcale nie oznacza, że wszyscy oni zasiądą w Królestwie Niebieskim. Powołaniem dziesięciu panien, podobnie jak i osób ochrzczonych, jest i powinno być, bycie światłem. A ponieważ ani one, ani ochrzczeni, sami nie są i nie mogą być źródłem światła, dlatego też i im (pannom) i nam potrzebna jest nieustanna troska o oliwę. Zabieganie o gorliwość, o świeżość i rozumność naszej wiary.

Światłość od ciemności wcale nie tak dużo dzieli. Nawet i jedno dmuchnięcie wystarczy, a

światłość w ciemność się zmieni. Wcale nie przesadnym zdaje się być Jezusowe „czuwajcie”. „Ten, komu się zdaje, że stoi, niech baczy, aby nie upadł” (por. 1Kor 10,12).

Często zamiast czuwać nad moją wiernością względem Boga, ja ciągle, niestety, innymi się zajmuję. I, o zgrozo, wcale nie po to, by innych od zła uchronić i by innym drogę do prawdy ukazać. Nie ma to jak z cudzego cieszyć się nieszczęścia i na potknięciach innych swój własny, lepszy od kogoś obraz siebie budować. „Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a belki we własnym oku nie dostrzegasz? (...) Obłudniku, wyrzuć najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata” (Mt 7,3.5).

Prawdą jest, że często bardziej jestem skłonny zło u innych dostrzegać niż dobro. Albo jeszcze inaczej. Bardziej jestem skłonny dostrzegać zło u innych niż u siebie. A przecież nie ma takiej osoby, u której zło przeważałoby nad dobrem. O co mi chodzi? Otóż o to, że nie może być ani we mnie, ani w nikim innym zła bez uprzednio obecnego dobra, które zło zniekształca. Zgadza się, że zło może być zdecydowanie bardziej widoczne, że ktoś właśnie w taki, tzn. negatywny sposób sam siebie spostrzega, że taki obraz samego siebie w sobie kształtuje i że taki obraz również innym ukazuje. Nie tylko może tak być, ale tak jest. Ktoś nie potrafi sam na siebie inaczej spojrzeć, jak tylko przez pryzmat zła, które w sobie uformował i do którego albo sam się przekonał, albo też inni tego dokonali, udowadniając, że bardziej zło niż dobro jest w nim obecne. Nie rozpoznaje w sobie dobra, które było w nim wcześniej, które z różnych racji przestało w nim dominować i w które to dobro – dziś – jest mu trudno uwierzyć.

Można by w tym miejscu postawić kluczowe pytanie: O co tak naprawdę chodzi w moim życiu? Co jest w życiu człowieka najważniejsze?

Pierwsze jest:

słuchaj Izraelu,

Pan Bóg nasz, Pan jest jeden;

będziesz miłował:

– Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą,

– a bliźniego swego jak siebie samego.

Miłować Boga całym sercem, całym umysłem i całą mocą i miłować bliźniego, jak siebie samego daleko więcej znaczy niż wszystkie całopalenia i ofiary (por. Mk 12,30-33).

(11)

Może warto w ramach przedświątecznych domowych porządków, najpierw odkurzyć swoje własne sumienie. Przyjrzeć się sobie i zobaczyć, jaką jest moja troska o miłość wobec Boga i względem człowieka. Nic tak naprawdę nie ma znaczenia, jeśli nie jest dokonywane w miłości. Całopalenia, ofiary, adwentowe postanowienia, świąteczne prezenty... wszystko „psu na budę się zda”, jeśli będzie pozbawione pierwiastka miłości. Prawdziwe człowieczeństwo nacechowane jest:

miłością w myśleniu o innych, miłością w patrzeniu na innych,

miłością w mówieniu do innych i o innych, miłością w słuchaniu innych.

Oddawać Bogu cześć w Duchu i prawdzie to żyć w uczciwości. Oddać Bogu to, co do Boga należy i cezarowi to, co należy do Cezara (por. Mk 12,17). Taką jest i powinna być moja sprawiedliwość.

Do mego Stwórcy należy całe moje człowieczeństwo, wszystkie jego wymiary (sfera mojej cielesności, psychiki i ducha). Jestem i powinienem być Jego świątynią, w której chcę i mogę Go uwielbiać. Nie chcę chwalić Pana tylko zewnętrznie, sporadycznie, bez wewnętrznego

zaangażowania, bez łaski uświęcającej i w zależności od grzechu, bez którego obyć się nie mogę.

Chcę Go chwalić zawsze, w miłosnej tęsknocie, we wnętrzu świątyni mego ciała. Przez wzgląd na pragnienie życia w prawdzie, chcę dbać o czystość moich intencji i o czystość moich pragnień. A ze świata..., ze świata trzeba mi korzystać w sposób właściwy, mądry i roztropny, tak, by nie dać się wpływom świata podporządkować, czy nie daj Bog, zniewolić. „Bo cóż za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?” (Mt 16,26).

Cóż mi po mnóstwie uzdolnień, czy umiejętności, cóż po dobroczynnych działaniach, czy kwestach, cóż po znajomościach, kontaktach i układach, cóż po świątecznej życzliwości,

serdeczności i cieple domowego ogniska, jeśli i tak już wcześniej wszystko diabli wzięli: całą moją codzienność, zabieganie, zbytnią troskę i to często nie o to, co istotne. Czyż wtedy święta nie są ironią? Święta bez Ducha, pozbawione prawdy, zanurzone w kłamstwie i powierzchowności.

Święta, o których można powiedzieć, że jest w nich wszystko oprócz jednego – autentycznej miłości do Boga i bliźniego.

Pamiętacie jaka piosenka zajęła I miejsce w I wydaniu Listy Przebojów „Trójki”? Działo się to przeszło 20 lat temu, ale urok tej piosenki trwa we mnie do dziś. Była to kompozycja

Jona&Vangelisa zatytułowana „I’ll find my way home” (znajdę drogę do domu). Jej optymistyczny tytuł i podniosły charakter zawsze budziły we mnie miłe uczucia. Na swój sposób tytuł ten wyraża sens Adwentu. Znaleźć drogę do domu. Słowo „dom” ma korzenie łacińskie; w słowniku znalazłem 10 znaczeń, z czego wypada wymienić te najpierwsze: „dom, mieszkanie; ojczyzna; rodzina, ród, potomkowie, naród”. Dom to miejsce miłości, pokoju, bezpieczeństwa, zaufania, sprawiedliwości i miłosierdzia. Dom to szczęście dziecięcych lat, poszukiwanie prawdy i oczyszczanie złudzeń wieku dojrzewania, odkrycie miłości i mądrości rodziny, zakładanie własnej wspólnoty... Dom to wspólny trudny los przyjmowany z ufnością albo zaklinany ucieczką od trudu w świat szybkich rozkoszy...

Dom to więzi, a nie więzy...

Kościół święty prowadzi nas do domu niebieskiego. W Adwencie jak chyba w żadnym innym okresie liturgicznym zostajemy zaproszeni do przeżywania tajemnicy rodziny. Spoglądając na Świętych Małżonków z Nazaretu i na oczekiwany przez nich Dar Ojca uczymy się budować dom.

Jesteśmy zaproszeni do szkoły budowania domu, szkoły Maryi i Józefa. I wcale nie dlatego, że Józef był cieślą. Głównym powodem sukcesów edukacyjnych tej szkoły przez wieki była praktyka jej nauczycieli. Maryja i Józef umieli przyjąć DAR. Obok miłości oblubieńczej Osoba Jezusa była najważniejszym darem dla Maryi i Józefa. Darem tak nieoczekiwanym, choć przyjętym i

upragnionym. To wokół tych dwu darów – miłości i życia buduje się dom.

Cel tych zamyśleń nad adwentową liturgią Słowa jest dwojaki:

Po pierwsze może on być pomocą do tego, by przypatrzeć się domowi nazaretańskiemu i darach, które go tworzyły.

Po wtóre może pomóc spojrzeć na swoje życie w świetle słowa Bożego, co w nim darem i jak wygląda moja budowa domu, co jest wznoszone na trwałym fundamencie, a co wymaga remontu.

(12)

Jeśli komuś okaże się to światełkiem niech Jezus będzie uwielbiony, a Jego Najświętsza Matka i Jej Oblubieniec doznają chwały.

Polecam was swojej modlitwie

br. Zbigniew Górecki CPMp.

Cytaty

Powiązane dokumenty

uzależnień. Pojawiają się prace, które nie tylko poszerzają wiedzę na temat choroby alkoholowej. Pomagają także w przełamywaniu.. stereotypów poznawczych

Mechanizm leżący u  podstaw podwyższonego ciśnienia tętniczego u  osób z  pierwotnym chrapaniem nie jest w pełni wyjaśniony, ale może mieć związek ze zwiększoną

Kiedy dziecko przejawia trudne zachowania zwykle odczuwamy frustrację, bezsilność, obawę, że coś jest nie tak, skoro ono się tak zachowuje.. Zdarza się, że

Profesor Krzysztof Simon, kierownik Kliniki Chorób Zakaźnych i Hepatologii Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, przyznaje, że młodzi ludzie w stolicy województwa

Namiêtnoœæ osi¹ga swe apogeum wówczas, gdy wola przekonuje siê, ¿e jednost- ki bardzo dobrze siê dobra³y i potrafi¹ razem sp³odziæ now¹ jednostkê, odpowia- daj¹c¹

NNiiee pprrzzyy-- jjęęttoo uucchhwwaałł ddoottyycczząąccyycchh sspprraaww oossoo-- bboowwyycchh,, m m..iinn..:: pprrzzyyzznnaanniiaa pprraaww wwyykkoonnyywwaanniiaa

Załącznik nr 2 – schemat dla nauczyciela – Czym bracia Lwie Serce zasłużyli sobie na miano człowieka. walczą o

Jak się zostaje rodzicem, to z jednej strony zmienia się wszystko, owszem. Ale nagle nie stajesz się zupełnie innym człowiekiem. Nie chciałem iść w stronę bycia nudnym,