• Nie Znaleziono Wyników

O pisaniu i czytaniu utworów alegorycznych

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O pisaniu i czytaniu utworów alegorycznych"

Copied!
23
0
0

Pełen tekst

(1)

Dorothy L. Sayers

O pisaniu i czytaniu utworów

alegorycznych

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 66/3, 195-216

(2)

III.

P

R

Z

E

K

Ł

A

D

Y

A L E G O R I A W L I T E R A T U R Z E . I

P am iętn ik Literacki LXVI, 1975, z. 3

DOROTHY L. SAYERS

O PISA N IU I CZYTANIU UTWORÓW ALEGORYCZNYCH

O statnim i la ty alegoria nie cieszyła się tzw. dobrą prasą. N iem al każda w zm ianka o niej w e w spółczesnych pracach krytyczn ych jest zazwyczaj zarazem uszczypliw a i pow ierzchow na, p ad ają takie określenia, jak : „sztuczność” , „chłodne ab strak cje” , „zim ne alegoryczne ko ncepty” , „nudne m oralizatorstw o” , „konw encjonalne i bezkrw iste perso nifikacje” . Mało te ­ go, sam term in pojaw ia się często po p ro stu jako pejo raty w n y ; tak np. pow iada recen zen t: „K siążka nigdzie nie w y r a d z a s i ę w alegorię, ale p r z e c i w n i e , jest bogatym i w yrazistym dziełem w yobraźni” . W resz­ cie — stosuje się to słowo całkiem przypadkow o do tych rzeczy, które w cale nie są alegoriam i, ale a k u ra t zaw ierają jakąś naukę relig ijn ą lub mo­ ralną, k tóra się k ry ty k o w i nie podoba albo której nie zrozum iał. Gdy C. S. Lewis ogłosił powieść Perelandra (wznowioną później pod ty tu łem

Voyage to Venus), k tó ra je st fan tazją z g atu n k u zwanego dzisiaj „space- -fic tio n ”, gdzie w p rost opow iada o początkach rozum nego życia n a owej

planecie i o tym , jak przybysz z Ziemi zapobiegał now em u „upadkow i człow ieka” , dla u niknięcia nieporozum ień napisał w przedm ow ie: „W szyst­ kie postaci ludzkie w tej książce są czysto fikcyjne i żadna z nich nie jest alegoryczna” . Mimo to pew ien recenzent, opisaw szy n ajp ierw podróż kos­ miczną, na zakończenie stw ierdził b ru taln ie: „O dtąd zaczyna się alegoria” .

Czyli postanaw iając odłożyć książkę do niew łaściw ej przegródki, uznał, że o dziele tego rodzaju nic pożytecznego nie da się powiedzieć.

Otóż skoro cały dział lite ra tu ry został tak jednogłośnie i jak gdyby autom atycznie skazany za tę tylko zbrodnię, że jest sobą, i w ykluczony z pola uw agi pow ażnej k ry ty k i, to niezbyt ryzykow ne jest przypuszczenie,

[Dorothy L. S a y e r s (1893— 1957), pisarka angielska, autorka powieści krym i­ nalnych i dram atów religijnych, tłumaczka i eseistka, autorka cenionych studiów o literaturze średniowiecznej, znawczyni dzieł Dantego.

Przekład według: The Writing and the Reading of A llegory, z pośmiertnie opu­ blikowanego tomu jej studiów: The Poetry of Search and the Poetry of Statem ent

and Other Posthumous Essays on Literature, Religion and Language. London 1963,

(3)

że po p rostu zapom nieliśm y, jak obcować z takim i utw oram i. J e s t w n a j­ wyższym stopniu niepraw dopodobne, oględnie mówiąc, by gatunek, k tó ry w przeszłości w ydał takie uznane arcydzieła, jak Boska K om edia, The

Faerie 'Queene i The P ilgrim ’s Progress, był całkow icie bezw artościow y.

Nie w ydaje się także, aby gatunek, k tó ry przez tyle stuleci zażyw ał po pu ­ larności, nie odpow iadał żadnej zasadniczej potrzebie ludzkiej n a tu ry . Znacznie łatw iej przypuścić, że straciliśm y z nim k o n tak t i już nie p a­

m iętam y, ja k się g ra w tę k o n k retn ą grę literack ą — jaki jest jej zam ysł i jakie są jej regu ły — i dlatego nie p o trafim y stw ierdzić, co tu jest dobrze, a co źle zrobione i o co tu w ogóle chodzi. Jesteśm y w takiej sam ej sytuacji, jak A m erykanin, k tó ry nie m ając pojęcia o krykiećie, został zasadzony w paw ilonie u Lorda, gdzie się toczy testm ecz. Je d y n e w ra ­ żenie, jakie pewno stam tąd w yniesie, to to, że g ra jest pow olna i sztyw na, ani trochę niepodobna do baseballu. Będzie m iał bardzo m gliste pojęcie o tym , co tam w szyscy ta k usilnie sta ra ją się robić, a subtelniejsze ele­ m enty gry um k ną m u całkowicie.

Tak samo z alegorią. Większość z nas, oczywiście, nieco w ięcej um ie niż recenzent powieści d ra Lew isa: w iem y, że alegoria to opowieść, k tó ra m ówi jedno, a znaczy co innego — gdy tu ta j a k u ra t d r Lewis m iał n a m yśli dokładnie to, co powiedział, ani m niej, ani w ięcej. Ale i tak p rze­ cież dziw im y się, dlaczego jakiś pisarz m iałby w yb rać tę ta k bardzo n a ­ szym zdaniem okrężną drogę w ypow iedzi. P onadto cała spraw a zaciem nia się przez liczne dyw agacje o m itach i sym bolach, w yobraźni i fantazji, postaciach i archetypach itd., które gm atw ają tem a t i u tru d n ia ją dostrze­ żenie lasu spoza drzew.

N ajprościej chyba zacząć od stw ierdzenia, że alegoria jest to odrębna form a literacka, której cel i m etoda polega na u d ram atyzow aniu dośw iad­ czeń psychicznych, tak aby stały się żywsze i lepiej daw ały się pojąć. Dwie inne form y literackie, k tó re są w łaściw ie tym sam ym , to przypo­ wieść i bajka. K ażda z nich opow iada pew ną historię dosłow ną i k om plet­ ną, k tó ra jedn ak zarazem ukazuje pew ne podobieństw o do przeżyć ducho­ w ych lub psychicznych, tak że może służyć do oznaczenia lub in te rp re ta c ji owego dośw iadczenia; h isto ria zaś opow iadana jest nie dla niej sam ej, lecz ze w zględu na to, co oznacza. Z asadą takich opowieści jest zawsze uśw ia­

dom ienie sobie p o d o b i e ń s t w a m iędzy dw om a dośw iadczeniam i,

z których jedno jest znajom e, a drugie nie, ta k że m ożna się posłużyć jednym , aby rzucić św iatło na drugie. „Do czego p o d o b n e jest króle­ stwo Boże i z czym bym mógł je p o r ó w n a ć ? ” [Łuk. 13, 18]. „In ną przypow ieść pow iedział im : p o d o b n e jest królestw o niebieskie do kwasu, k tó ry w ziąw szy skry ła niew iasta w trzy m iary m ąki, aż zakw asiło się w szystko” [Mat. 13, 33]. Zw ykle opow iadanie jest bardziej złożone, ja k np. w przypow ieści o siew cy: n astęp u je po sobie szereg w ydarzeń,

(4)

z któ ry ch każde m ożna in terpretow ać, odnosząc je do rzeczyw istego (tzn. przenośnego) sensu; obydw a ciągi pozostają jed n ak przez cały czas od­ rębn e i rów noległe — odpow iadają sobie w kolejnych punktach, ale nigdy na siebie nie zachodzą.

W bajce, k tó ra zw ykle opow iada na pozór o zw ierzętach, ale n apraw dę m ówi o ludziach, sens przenośny z reg uły zaw iera um ieszczony na końcu zw ięzły m orał:

Myszy odbyły zebranie, aby uradzić, jak najlepiej uchronić się przed kotem. Młoda m yszka zaproponowała, aby kotu przywiązać dzwonek; będzie w tedy sły ­ chać, że kot się zbliża. „Bardzo pięknie”, powiedziała na to stara mysz, „ale kto to zrobi?”

M o r a ł : łatw o mówić, trudno zrobić.

Obie te fo rm y n a rra c ji przenośnej są, jak wiadomo, bardzo stare — starsze niż alegoria, której cechą w yróżniającą jest to, że osoby w ystę­ pujące w o pow iadaniu dosłow nym są u o s o b i o n y m i a b s t r a k c j a ­ mi . Oto k ró tk a opow iastka znajdująca się jak b y w pół drogi, na płocią oddzielającym b ajk ę od alegorii:

Ogień, Woda i Dobre Im ię wybrali się razem w podróż. Zanim wyruszyli, postanowili się umówić, w jaki sposób się odnajdą, gdyby ich coś rozdzieliło. Ogień powiedział: „Znajdziecie m nie tam, gdzie ujrzycie dym ”. Woda pow ie­ działa: „Tam, gdzie trawa będzie najzieleńsza, tam i ja będę”. Lecz Dobre Imię powiedziało: „Baczcie, abyście m nie nie zgubili, bo niełatw o jest odzyskać utra­

cone dobre im ię”.

Trzeci uczestnik rozm ow y różni się w yraźnie od pozostałych. Ogień i W oda to k o n k retn e rzeczy, jakkolw iek upersonifikow ane, natom iast Dobre Im ię nie jest w ogóle r z e c z ą , jest to upostaciow ana abstrakcja.

Poniew aż w łaśnie tego rod zaju personifikacje są charak terysty czne dla alegorii, jest dość jasne, że m ogła się ona pojaw ić dopiero w zaaw anso­ w anej k u ltu rze: w takiej, w której ludzie już się nauczyli m yśleć za po­ m ocą pojęć abstrak cy jn y ch .

Dopiero pod panow aniem A ugusta, pod koniec okresu, k tó ry oznacza­ m y „p.n.e.”, zaczynam y dostrzegać, że coś bardzo szczególnego dzieje się z ow ym i bóstw am i olim pijskim i, które Rzym ianie przejęli od Greków. Nie są to już w pełni dookreślone, sam ow ystarczalne, nadludzkie osobi­ stości, żyjące sobie pospołu, m ające swoje doznania, in teresy i przygody, a także raczej m ało budu jące spraw ki m iłosne, lecz zaczynają przem ieniać się w abstrak ty . M ars np. był w praw dzie w daw nych czasach patronem w ojny, ale w cale nie był po p ro stu i w yłącznie W ojną: m iał czas i ochotę na zajm ow anie się innym i spraw am i. M iał przygodę m iłosną z W enus; a gdy W ulk an; jej mąż, p rzy łapał ich i zarzucił sieć n a w ystęp ną p arę i zaciągnął oboje przed oblicze innych bogów, w iele było wesołości na w ysokim Olim pie. Jeśli M ars w trącał się do w ojny m iędzy ludźm i, to po to, aby pomóc jednej lub drugiej stronie z pobudek osobistych, aby po­

(5)

m ścić krzyw dę albo w esprzeć jakiegoś bohatera, któ rem u sprzyjał. Ale w Tebaidzie Statiusa, utw orze napisanym na początku ery chrześcijań­ skiej, M ars spełnia całkiem inną funkcję. Jow isz chce, aby w yb uch ła w o j­ na, by ukarać m iasto Teby; w ysyła więc M arsa, nakazując m u ją roz­ niecić. M ars czyni to, a po w ykonaniu rozkazu odchodzi, aby w yw oływ ać w o jn y gdzie indziej. Jow isz postępuje tu nadal jak m itologiczne bóstw o: m a pow ody osobiste, aby się obrazić n a Teby. Ale M arsa Teby nic nie obchodzą: istnieje on ty llp po to, aby w zniecać w ojny na rozkaz losu. P rzestał być bogiem w ojny, stał się upostaciow aniem W ojow ania. W dal­

szym ciągu poem atu cechy na pół boskie w cielają się w osobne postacie, b y odgryw ać tak ie role, jakie daw niej g raliby tacy lub inni bogowie. N a­ rodziła się alegoria.

R eagujem y na to w sposób n a tu ra ln y uwagą, że to w ielka szkoda. M ito­ logiczny M ars jest znacznie bardziej m alow niczy i poetycki niż a b stra k cja zw ana W ojowaniem . Ale ludzkie um ysły nie mogą się żywić sam ą m alow - niczością i poetyckością. W czasach C esarstw a starzy bogowie u m ierali; ich u m ieranie trw ało już od w ielu lat. Nie m ożna już było m ówić o ludzkich przeznaczeniach i postępkach w słow ach w łaściw ych O lim pijczykom . W istocie pow staw ał w śród Rzym ian now y rodzaj świadomości m oralnej.

Grecy, nieuleczalni racjonaliści, w swojej filozofii zawsze skłonni byli uznaw ać, że na to, aby b y ć dobrym , w ystarczy z n a ć dobro. T ak jak n iektórzy nowsi m yśliciele, hołdow ali w zasadzie poglądowi, że w szelkie złe skłonności m ożna uleczyć przez w ychow anie. Ale w ow ym okresie kryzysu i zam ętu Rzym ianie, zawsze nieuleczalnie m oralni, odk ry w ali w sobie sam ych w ew n ętrzn y rozdźw ięk m iędzy w iedzą a uczynkam i, co nazyw am y „rozdw ojeniem w oli”, a czasem „poczuciem grzechu” . Z bo­ lesną pewnością, jak ą dają w łasne przeżycia, w iedzieli, co znaczy pow ie­ dzenie: „W idzę i uznaję dobro, ale idę za złem ” . W tej rozterce nie m ogły im pomóc ani pradaw ne k u lty Rzym u, ani nowsi bogowie Grecji. Zw rócili się do m isteriów W schodu, ofiarow ujących uw olnienie i w ybaw ienie od sam ego siebie i połączenie z Jedynym . Chrześcijaństw o, p ojaw iając się, rzec można, dosłow nie w e w łaściw ym „m om encie psychologicznym ”, z owym „rozdw ojeniem w oli” stanow iącym samo jądro jego koncepcji p a tu r y ludzkiej, odpow iadało ich sytuacji. Ale chrześcijaństw o tej sytuacji nie w prow adziło, ona była już dana.

Nie pow inno więc dziwić, że gdy człowiek uśw iadom ił sobie ostro swój w ew n ętrzn y konflikt, zaczął poszukiw ać literackiego sposobu w y rażan ia now ych uczuć. Odczuwał teraz życie jako w alkę nie ty le z siłam i zew nę­ trznym i, ile pom iędzy siłam i działającym i w ew n ątrz niego · samego ; zaczął więc personifikow ać te siły i dram atyzow ać konflikt. Środkiem w ypow ie­ dzi poetyckiej staje się alegoria; a alegorie tego okresu przew ażnie p rzy ­ b iera ją postać psychom achii, w alki toczonej w ew n ątrz pom iędzy P rz y ­

(6)

w aram i a Cnotam i. T rad y cja psychom achii okazała się n iezm iernie trw ała i żyw otna: w istocie ta k p rzeniknęła nasz codzienny język, że nie m ożem y się bez niej obejść. G dy używ am y tak ich w yrażeń, jak np.: „był ro zd a rty pom iędzy chciw ością a strach em ” lub „ciekawość pokonała w nim poczucie przyzw oitości” , to tw orzym y psychom achię — alegoryczną bitw ę m iędzy upostaciow anym i cecham i ch arak teru . M ożemy sobie m ówić w chw ilach nam ysłu, że ab strak cje takie, jak „ strach ” czy „ciekawość” nie m ają nie­ zależnego bytu, lecz są tylko rzeczyw iste osoby, któ re boją się lub b y w a ją ciekaw skie; bardzo tru d n o jest jed n ak nie m ówić albo n a w e t nie m yśleć tak, jakb y nasza osobowość była polem b itw y m iędzy em ocjam i różnym i od nas sam ych i silniejszym i od nas samych.

Istnieją oczywiście pew ne trudności techniczne zw iązane z pisaniem psychom achii n a w iększą skalę. Uosobione cechy, nie m ając istn ien ia oso­ bowego poza jakościam i, k tóre uosabiają, m uszą być dość ograniczone w swoich poczynaniach i rozm owach. Je st to słabość w szelkiej alegorii, któ ra daje powód zarzutom „chłodu” i „sztuczności” i do pewnego stopnia je uspraw iedliw ia; zobaczym y później, jak w ielcy m istrzow ie alegorii d a­ wali sobie z ty m radę. Co w ięcej, w ojna jest zajęciem św ietnie odpow ia­ dającym tak im przyw arom , jak Gniew, Zazdrość i O krucieństw o, i tak im cnotom, jak Odw aga, Męstwo, Lojalność itp., ale b y w ają także inne ce­ chy — zwłaszcza takie łagodne cnoty chrześcijańskie, jak Cierpliw ość, Uległość, Pokora, Litość itd., któ ry m rzem iosło w ojenne zgoła nie p rzy ­ stoi. N iektóre np. u tarczki u P ru d en cjusza w ychodzą dosyć groteskow o.

Trzeba było znaleźć dla alegorii inne odpow iednie tem a ty — np. ep ith a- lamion, czyli M ałżeństw o pom iędzy w y b ran y m i cnotam i, z k tó rych każdej tow arzyszy stosow ny orszak, i inne. Z pew nością te wczesne ek sp ery m en ty w ydadzą się nam bardzo nu d n e w czytaniu i w zdychać będziem y za w ie­ lostronnie ludzkim i cecham i daw nych bogów. Ale dla autorów , pionierów gatunku, alegoria nie była n u d n ą konw encją — by ła now ym i podnieca­ jącym środkiem eksploracji nie odkry ty ch obszarów duszy, kluczem do pierw szych w ró t psychologii analitycznej.

Służyła też alegoria do czegoś innego. S tała się narzędziem in te rp re ­ tow ania nie tylko teraźniejszości, ale także przeszłości. Dzięki niej pobożni poganie mogli znaleźć m ożliw y do zaakceptow ania sens dla tych opowieści mitologicznych, k tó re szokowały m yślących ludzi sw oją niem oralnością i brakiem konsekw encji; pobożni zaś chrześcijanie mogli podobnie u porać się z m itycznym i i historycznym i frag m en tam i Starego T estam entu. T ak odczytyw ane daw ne opowieści jaśn iały now ym blaskiem . W istocie alego­ ryczna in te rp re ta c ja Pism a św iętego cieszyła się zadziw iająco długim ży­ w otem ; now oczesna teologia znalazła lepsze sposoby obchodzenia się z m i­ tam i religijnym i, ale niew iele jest osób w moim w ieku, w ychow anych na słuchaniu kazań, któ ry m nie byłyby znajom e ćwiczenia duchow e tego

(7)

rodzaju. To praw da, że te in te rp re ta c je byw ały nieraz w złym guście i nieprzekonujące, ale nie należy sądzić żadnej form y literackiej po tym , co ucierpiała z rą k bigotów pragnących zbudow ania. G dy jedn ak ktoś upierać się będzie przy alegorycznej w ykładni jak iejś h isto rii napisanej zrazu nie z ty m zam iarem , to m uszą pojaw ić się m om enty, kiedy in te r­ p retacja stanie się n aciągnięta i n ien atu raln a. Mimo to ów p roceder alego- ryzacji, by tak rzec, w stecznej m usiał być w ielce pom ocny tym , którzy pisali oryginalne alegorie dla ich w łasnych zalet: poszerzał on pole ekspe­ ry m en tu i podsuw ał w iększą różnorodność fab u ł dosłow nych m ających unieść sensy alegoryczne.

Z tego, cośmy powiedzieli, pow inno w ynikać, że alegoria jako m oda literacka tow arzyszyć będzie w szelkim głębokim przem ianom w psycho­ logicznych postaw ach człowieka. W istocie, okazuje się, że ta k w łaśnie się dzieje. Złoty w iek alegorii w Europie n astał jednocześnie z owym niezw ykłym przełom em psychologicznym , jaki w yw ołało w X II w. od­ krycie miłości rom antycznej.

Tak dziś przyw ykliśm y uznaw ać za rzecz oczywistą, że rom antyczna miłość m iędzy kobietą a m ężczyzną jest jed n ą z najw ażniejszych i uśw ię­ conych spraw w życiu, że tru d n o nam uw ierzyć, iż przed X II w . tak a m yśl nigdy nikom u nie przyszła do głowy — a gdyby przyszła, uznana by zo­ stała nie tylko za niem oralną, ale wręcz za śm ieszną. To, że ludzie zako­ chiw ali się, i to z n a d e r kłopotliw ym i skutkam i, było oczywiście faktem , którego n ik t i w żadnym stuleciu nie mógł nie dostrzec, ale nie zwykło się za to ich podziwiać. Przeciw nie, nam iętność, w odróżnieniu od p rzy ­ zwoitego afek tu m ałżeńskiego, zawsze uchodziła za coś złego, i to zarów no u m ężczyzn, jak i u kobiet — zwłaszcza jed n ak u m ężczyzn, poniew aż obalała w nich niepodległy rozum, kazała im postępow ać jak szaleńcom i (co gorsza) spraw iała, że podporządkow yw ali się kaprysom płci pośled­ niejszej. Pod tym w zględem poganie i chrześcijanie byli zgodni. N am iętne uw ielbienie dla kobiety było słabością i czymś gorszym jeszcze. Owidiusz napisał na ten tem at saty rę pt. S ztu k a kochania, w której pastw i się nad niem ądrym kochankiem , dobrow olnym niew olnikiem kobiety, i doradza m u złośliwie, w jak i sposób najlepiej w ystaw ić się na pow szechne pośm ie­ wisko :

Gdyby ci rozkazano, żebyś czekał na Forum, to zawsze przychodź wcześniej, niż naznaczono, a odchodź bardzo późno. Jeżeli ci powie, żebyś przybył gdzie na schadzkę, to rzucaj w szystko i pędź, a tłum niech nie będzie przeszkodą w twej drodze. Jeżeli wracając z uczty do domu, zawoła na niewolnika — ty go zastąp. Jeżeli będzie na wsi, a powie „przybywaj”, to gdyby nie było powozu, wędruj piechotą. <[K u n szt miłosny.] Ars Am atoria II 223. [Tłum. J. Rościszewski. War­ szawa 1922])

I tak dalej.

(8)

młodzieńców przed chytrością kobiet i sidłam i miłości. Co praw da, nie byli całkiem zgodni co do tego, czy przyjem ności płci są złem same w so­ bie. Płeć jako ta k a nie m ogła w łaściw ie być złem, poniew aż została u sta­ now iona przez Boga, ale też trzeb a się z nią pogodzić chyba tylko jako z czymś koniecznym dla p odtrzym ania gatunku, nie zaś cieszyć się nią — to bowiem staw iałoby nas n a rów ni ze zw ierzętam i. N iektórzy teologowie w yznaw ali m niej p on ury pogląd, że rozkosze miłości nie są naganne, jeśli ograniczają się do zm ysłów i nie b io rą góry nad rozsądkiem . W szyscy jed ­ nak zgadzali się, że nam iętność, k tó ra ogarn ia duszę i ciało, czyniąc czło­ w ieka obojętnym n a w szystkie inne ziem skie (a także nadprzyrodzone) spraw y, jest czymś całkow icie złym i haniebnym . Każdy zaś człowiek świecki, szlachcic czy prostak, uznając m ałżeństw o za rzecz korzystną, a rozpustę za rzecz w ybaczalną, zgodziłby się bez zastrzeżeń z Ojcami Kościoła, że samo w yobrażenie m ężczyzny leżącego plackiem w uw ielbie­ n iu u stóp m łodej kobiety jest głupie, poniżające i stanow i odw rócenie właściwego p orządku rzeczy.

A potem — praw ie nie do w iary — począł się w śród tru b ad u ró w P ro ­ w an sji i w yśpiew ał sobie drogę przez Europę w e w szystkich językach rom ańskich now y k u lt miłości dw orskiej. Nie m ożem y się tu zatrzym ać, by zbadać, co go powołało do życia; w ystarczy, że się pojaw ił, rozprze­ strzenił się ja k pożar i pozostał, zm ieniając całe oblicze ludzkiego życia, dokonawszy jednej z bardzo nielicznych praw dziw ych rew olucji społecz­ nych w historii. K u lt ten w yrósł z głębokich przem ian psychologicznych, k tóre dom agały się poetyckiego w yrazu, zarejestro w ał je i dzięki tem u pomógł im dojrzeć. Pisarze zajęli się badaniem i analizą tego całkowicie nowego doświadczenia w ew nętrznego, alegoria zaś, k tó ra już raz okazała się przydatna w duchow ym laboratorium , znów została zaprzęgnięta do roboty. Jak na ironię, S z tu k ę kochania Owidiusza, n apisaną jako satyra, uznano za pow ażny podręcznik popraw nego postępow ania dla zakocha­ nych; dysponując ta k ą pomocą, poeci dw orni w n et opracow ali pełne za­ sady sztuki i n au k i nam iętności m iłosnej. Całe poem aty poświęcano roz­ praw om przed Sądem Miłości, gdzie subtelności postępow ania miłosnego roztrząsano z rów ną pow agą dzieląc włos n a czworo, jak to b yw a w zw yk­ łych sądach. Pow stał też ry tu a ł okazyw ania ubóstw ienia swej damie, tak niebezpiecznie i skandalicznie podobny do nabożeństw przepisanych przez Kościół, że pojaw iły się oskarżenia o bluźnierstw o.

Poeci nie ograniczali się b y najm niej do dydaktyzm u, nie lekceważyli w cale obowiązku opow iadania interesu jący ch fabuł. M ateriałem literackim , którym dysponow ali do tego celu, była bogata spuścizna cudow nych w y­ darzeń i przygód, któ rą n azyw am y „m aterią B ry ta n ii” [m atter of B ritain], albo częściej „rom ansem a rtu ria ń sk im ” . Takie historie, jak o T ristanie j Izoldzie lub o Owenie, tra k tu ją c e o m iłosnych napojach czy o porw

(9)

ą-niach i uratow an iach uciśnionych pań, daw ały w łaśnie tak i m ateriał, jak i był potrzebny. O pow iadania te bez ceregieli m odernizow ano, poszerzano i wzbogacano zależnie od potrzeby, tak by stały się nośnikam i now ych i m odnych idei. Przew ażnie poeta zadow alał się sam ym przedstaw ieniem fabuły, lecz ilekroć opisyw ana postać m usiała w ybierać m iędzy dw om a m ożliw ym i sposobam i działania, pojaw ia się ten den cja do alegoryzacji. Tak więc w Rom ansie o Lancelocie C h rétien a de Troyes b o hater traci konia; jeśli chce m ieć wieści o swej pani, królow ej G inew rze, m usi się zgodzić na to, aby go powieziono na zw ykłym wózku. Lancelot w ah a się przez chwilę, zanim w siądzie na ten nierycerski i niegodny pojazd, a jego w ahanie przy b iera postać debaty m iędzy Miłością a Rozum em :

Rozum, który nie tak sądzi, jak Miłość, / prosi go, by nie wsiadał, i prze­ strzega go, / karcąc i napominając, / że nigdy nic takiego nie powinien czynić, skąd by wstyd lub hańba mogła wyniknąć. / Rozum usta zamieszkuje, a nie serce, / i to go ośmiela do surowych słów. / Lecz m iłość przebywa wewnątrz / jego serca, rozkazuje w ięc i powiada, / że winien natychm iast wsiadać na w ó­ zek. / Tak chce Miłość; tak w ięc być musi; / bo w cale on nie dba o w styd, / gdy taki jest rozkaz i wola miłości. (Rycerz z wózkiem, 369)

Rzecz ciekawa, że Tristan Tom asza A nglo-N orm ana, w k tórym poeta w długich frag m entach dokonuje bezpośredniej analizy psychologicznej, niem al wcale nie odw ołując się do alegorii, nigdy nie osiągnął znaczniej­ szej popularności w swoich czasach. Nam podejście Tom asza w ydaje się

bardziej „now oczesne” i bezpośrednie niż m etoda C hrétiena, ale w spół­ czesnym w ydaw ało się ono pew nie ciem ne i niedość dram atyczne, skoro brakło tam owych p ersonifikacji przez nas napiętn ow an ych jako nudne i nierzeczyw iste. W istocie Tomasz w yprzedzał swój czas, poniew aż m ię­ dzy X II a XIV w. alegoria szykow ała się do zajęcia swego m iejsca jako dom inująca form a literacka.

Tak więc od rom ansów przygodow ych z alegorycznym i fragm entam i przechodzim y do utw orów zaplanow anych od początku do końca jako ale­ gorie. N iektóre są alegoriam i miłości dw ornej, inne są alegoriam i relig ij­ nym i, jeszcze inne to ogrom ne i chaotyczne kom pendia trak tu jące o w szystkim , co człowiek w ykształcony w iedzieć pow inien. N a szczęście jeden z najlepszych i najdonioślejszych przykładów czystej form y alego­ rycznej jest nam bardzo dogodnie udostępniony, przełożył go bowiem dla nas Chaucer. Je st to pierw sza część Rom an de la Rose, u tw o ru napisanego przez G uillaum e’a de L orris około połowy X III w ieku. Jego sens alego­ ryczny jest n ajp ro stszy z m ożliw ych: jest to opowieść o tym , ja k m łodzie­ niec zakochał się w dziewczynie. W w arstw ie d o s ł o w n e j opowieści dziew czyna w ogóle się nie pojaw ia; zostaje nam przedstaw iona tylko poprzez alegoryczne postacie, k tóre obrazują różne aspekty jej ch arak ­ teru. Je d y n a postać ludzka w utw orze to sam K ochanek. Podobnie jak

(10)

wiele innych alegorii średniow iecznych, opowieść p rzyb iera form ę snu opowiedzianego nam przez śniącego. K ochankow i śni się zatem , że budzi się w łaśnie pewnego pięknego m ajowego poranka, „w porze miłości i w e­ sela, k tóre w szystko jasn ą b arw ą radości obdarza.”

M yje ręce i u b iera się, spinając rękaw y sre b rn ą spinką, a potem idzie zabaw iać się na łące „m iękkiej, słodkiej i zielonej” , przez k tó rą przepływ a czysty strum ień. Dochodzi w reszcie do ogrodu nad brzegiem strum ienia, pełnego pięknych drzew, n a k tó ry ch śpiew ają ptaki, a otoczonego w yso­ kim i m uram i. Ogród ten rep re z en tu je życie dw orskie, a n a zew nętrznych m urach w ym alow ane są obrazy ty ch cech, k tóre czynią człowdeka niezdat­ nym do tego rodzaju życia — w ystępki takie, ja k Nienawiść, Zbrodnia i „Podłość” (oznaczająca Nieokrzesanie), Chciwość i Skąpstw o (bowiem dw orak m usi lekko w ydaw ać pieniądze), Zawiść i P ru d e ria — a także Strapienie, Starość i Ubóstwo, bo te są niechętnie w idziane tam , gdzie baw i się szlachetna młodzież. K ochanek oczywiście pragnie się dostać do tego uroczego m iejsca, znajd u je fu rtk ę i p uka raz po raz. W reszcie drzw i otw iera w y tw o rn a pani Lenistwo. Je st pięknie u b ran a i w ygląda na osobę nien aw ykłą do pracy, bow iem — pow iada poeta — gdy uczesze włosy i u tre fi się doskonale, „nazyw a to dniem p rzepracow anym ” („T henne had

she don al hir jo u rn é”). Lenistw o inform uje K ochanka, że ogród należy

do Lorda Radości i że ten, na jego usilne błagania, pozw ala m u wejść. M iejsce jest tak urocze, ta k pełne ptasich trelów , że w ydaje m u się po­ dobne do ra ju na ziem i; zn ajd u je tu też zacną kom panię oddaną tańcom — Grzeczność, k tó ra pozdraw ia go, gdy się przybliżył, i Radość ze swą panią Zadow oleniem ; Piękno i Bogactwo ze sw ym i kochankam i; Szeroki Gest, Sw obodę i Młodość, a pośród nich w idzi samego Boga Miłości z jego gierm kiem Słodką Buzią, k tó ry niesie jego łu k i strzały. B rak nam czasu, by czytać opisy w szystkich tych m iłych postaci, ani też w ielu drzew i świeżych kw iatów zdobiących ogród, k tó ry Śniący zaczyna teraz zwie­ dzać. W krótce dociera do fontanny, na której dnie leżą dw a kryształow e głazy. A jest to kryształ m agiczny, albow iem spoglądając weń, widzi się odbity w nim cały ogród i w szystko, co w nim się znajduje. Spostrzega w ięc gazon pełen róż, k tó ry tak go pociąga, że w y rusza n atych m iast na jego poszukiw anie. G dy tam dochodzi, pow iada: „Słodka w oń ty ch róż dosięgła m nie do głębi serca, gdy m nie całego o d u rzyła” .

Jed n a zwłaszcza róża — na pół o tw a rty p u rp u ro w y pączek — ogarnia go żądzą, by ją zerw ać. Ale klom b różany jest otoczony gęstym i cier­ nistym żywopłotem , on zaś nie wie, jak się zbliżyć do róży. Tym czasem Bóg Miłości śledził go przÆ cały czas z ukrycia, z łukiem w ręku. Gdy widzi żądzę K ochanka skupioną na Róży,

(11)

Wziął strzałę ostro wecowaną, / a gdy na łuk ją nałożył, / napiął aż do sw ego ucha / mocny łuk i w ielce twardy / i strzelił do m nie tak cudownie zręcznie, / że grot przez oko do serca / przeszył mnie i utkwił głęboko.

Strzała nazyw a się Piękność, a za n ią bóg w ystrzelił cztery n astęp n e: Prostotę, Dworność, Tow arzystw o i wreszcie U przejm e Oblicze,

Które się żadną miarą nie zgodzi, / aby jakiś miłośnik pożałował, / że służy swem u uczuciu z całego serca / i na przekór w szelkim nieszczęściom , jakie się mogą przydarzyć.

T ak trafio n y K ochanek w e śnie poddaje się Miłości, k tó ra go do służby zobow iązuje i poucza — w przem ow ie znacznej długości — o w szelkich obow iązkach m iłośnika.

Do tego m om entu łatw o jest śledzić alegorię. M łody człow iek ud aje się n a dw ór i w iedzie tam żyw ot w esoły i beztroski. J e st dosyć śm iały, by zajrzeć w oczy pani (epizod z kryształow ym i głazam i w fontannie), i do­ strzega w nich obietnicę dalszych rozkoszy (gazon różany). Szczególnie czuje, że byłoby w spaniale zdobyć miłość dam y (Róży). Baw iąc się lekko­ m yślnie tym i nadziejam i, zakochuje się głęboko i praw dziw ie.

Teraz przechodzim y do czegoś znacznie bardziej subtelnego. G dy tr a ­ fiony w serce K ochanek spogląda tęsknie poza żywopłot, podchodzi doń wesoły m łodzieniec im ieniem Bialacoil (Łaskawe Przyjęcie) i oznajm ia, że jeśli będzie się on zachow ywać jak gentlem an, ów chętnie p rzep ro ­ wadzi go przez żywopłot, by bliżej p rzy jrzał się Róży, i w szelkie odda m u usługi, jak ie będą w jego mocy. Ten u p rzejm y m łodzian obrazu je p ierw ­ szą z osobistych zalet pani. T utaj też zaczynam y pojm ow ać korzyści chw y­ tów alegorycznych, choć bow iem naty ch m iast czujem y, co Bialacoil re p re ­ zentuje, tru d n o by nam przyszło to powiedzieć bez m nóstw a niezręcznych omówień. Je st on, rzec można, in sty n k tem pani, aby być łaskaw ą dla lu ­ dzi: sądzi ona, że to miło ze stro n y Śniącego, iż tak jaw nie ją sobie upo­ dobał, i dlatego uprzejm ie p rzy jm uje jego w zględy — jed ny m słowem okazuje m u „Łaskaw e P rzy jęcie”, Bialacoil. Alegoria, k tó ra w y d aje się drogą najbardziej okrężną, najszybciej, jak widzicie, w iedzie w ty ch sp ra­ w ach do celu.

A więc Bialacoil przeprow adza K ochanka przez żywopłot. Nie może, jak w yjaśnia, ty le dlań uczynić, ile by pragnął, z obaw y przed trzem a strażnikam i, który ch Czystość postaw iła na straży klom bu. P ierw szy z nich to W stydliwość, córka Rozum u i W ystępku; tu także ta p a ra n tela w y d aje się bardzo ściśle przekazyw ać nasz dziw nie dw uznaczny stosunek do skrom ności w spraw ach płci. Pozostali strażnicy to M alebouche (Obmo­ wa) — obaw a przed oszkalow aniem , oraz N iebezpieczeństw o — o ty m więcej za chwilę. Mimo to udaje się Bialacoilowi ofiarow ać K ochankow i — nie Różę, lecz listek, k tó ry rósł w jej pobliżu: to znaczy, że P an i o bdarza go jakąś łaską albo znakiem sym patii lub współczucia. Ośmiela to K

(12)

ochan-ka do pytania, czy może zerw ać różę. N a to jed n ak biednego Bialacoila ogarnia przerażenie, a z tra w y , gdzie był przyczajony, pow staje Niebez­ pieczeństw o — ohydny czarnogęby parobas, k tó ry przepędza Bialacoila i w yrzuca K ochanka z pow rotem poza żywopłot. W istocie m łodzieniec na zbyt w iele sobie pozwolił: dziew czyna jest zaszokow ana i obrażona, o d trąca go w ięc z tą p ry m ity w n ą ostrością i brutalnością, jak ą łatw o obu­ dzić w każdej kobiecie nagłym , bezpośrednim natarciem , na które jej uprzejm ość b y n ajm n iej nie zezwalała.

Rzecz prosta, to dopiero początek historii, k tóra w krótce bardziej się skom plikuje. Rozum n a próżno s ta ra się odwieść K ochanka od jego zaku­ sów; W enus (nam iętność fizyczna) w staw ia się za nim, b y podkopać opór P an i; budzi się Podejrzliw ość (Zazdrość); wokół klom bu zostaje zbudo­ w an y m ur, a Bialacoila w trą c a ją do lochu. G uillaum e de Lorris nie ukoń­ czył swego p oem atu; został on uzupełniony później i ponad m iarę rozbu­ dow any przez J e a n a de M eung — poetę o znacznie w iększym talencie, lecz znacznie m niejszej zręczności w posługiw aniu się alegorią. Jednakże p rzed staw io n y fra g m en t pokazuje, jak su b teln y m i precy zy jn y m in s tru ­ m entem może być alegoria w e w łaściw ych rękach. Na uw agę zasługuje

także niezm ierna czystość form y: nie m a tu pom ieszania fig u r i tego, co one rep re z en tu ją — żadne postacie z krw i i kości nie przeszkadzają uoso­ bionym abstrakcjom , które o d g ryw ają w szystkie role w ty m m aleńkim dram acie.

P rzy po m in ają się nam tu ta j dw ie przestrogi, jak ich udzielił D ante na te m a t właściwego sposobu czytania i pisania alegorii. Broniąc alegorycz­ nej m etody tra k to w a n ia m iłości w swoim w czesnym utw orze V ita Nuova, powiada, że

m ogłaby tu żyw ić w ątpliw ości osoba godna tego, aby jej rzecz wyjaśnić, a mo­ głaby się dziwić, iż przedstawiam tutaj Amora, jakby był istotą żywą, to jest substancją nie tylko intelektualną, ale substancją cielesną. Co zaprawdę jest fałszyw e, gdyż Amor sam nie jest substancją, ale przypadłością w substancji.

[Zycie Nowe, XX V, tłum. E. Porębowicz. Warszawa 1960, s. 43]

A następnie powiada, że ci, co piszą alegorie, nie pow inni

przem awiać bez uzasadnienia wewnętrznego, gdyż w yszłoby na w styd temu, kto by składał rym y pod szatą figury albo barwy retorycznej, a zapytany nie umiał w yłuszczyć prawdziwego, w nich ukrytego znaczenia. [Ibidem , s. 45]

To znaczy, że nie w olno nam dać się zwieść w łasnej elokw encji ku tem u, abyśm y przypisyw ali abstrakcjom ten rodzaj realności, jaki przy­ sługuje praw dziw ym osobom. M usim y także zadbać o to, by sensy do­ słow ne i przenośne daw ały się tak rozdzielić, aby stanow iły dwie niezależ­ ne opowieści, k tó re m ają sobie odpowiadać w każdym punkcie, ale każda z osobna m a pozostać spójna i kom pletna.

(13)

Sam D ante był n a tu ra ln ie najw iększym ze w szystkich autorów ale­ gorycznych, ale stanow i on przypadek szczególny. W B oskiej K om edii w y ­ m yślił m etodę ta k indyw idualną, że nikom u nie udało się n apraw d ę użyć jej ponow nie na w ielką skalę. W szystkie postacie u niego w istocie re p re ­ zen tują „cechy osobowości” , jednakże D ante posłużył się nie upostacio­ w anym i abstrakcjam i, lecz rzeczyw istym i postaciam i historycznym i lub m itologicznym i, które tak są przedstaw ione, by m ogły stanow ić n a tu ra ln e sym bole ow ych cech. Tak więc różne rodzaje D um y zn ajd ują odbicie nie w postaciach dam y im ieniem „ S u p erb ia” czy olbrzym a im ieniem „Orgo- glio” , ale w tak ich osobach, jak K apaneos, F arin ata, U m berto A ldobran- desco, m alarz Oderisi, Provenzano Salvani. Tak więc za jedn ym zam a­ chem D ante obala przeszkody, k tóre u tru d n ia ją obcow anie z a b strak cją i zachow anie jej, oraz odzyskuje coś ze swobody, jak ą dawało m itologiczne trak tow an ie bogów. Jednakże K om edia, choć tak przepojona sym boliką i osadzona w w ielkiej sym bolicznej konstrukcji, daje się in terpretow ać alegorycznie na co najm niej trzech poziomach, przy czym przedstaw ienia i to, co przedstaw iane, nigdy na siebie nie zachodzą. N ikom u jed n a k nie udało się dotąd napiąć łuk u Dantego, łatw iej zaś badać czysty, klasyczny kształt alegorii w dżiełach m niejszych m istrzów . Zauw ażm y jeszcze tylko, że dla swej opowieści dosłownej D ante w y b rał schem at, k tó ry m iał się stać bardzo popu larny i n a d e r płodny — schem at podróży lub pielgrzym ki.

A legoria stała się dom inującą form ą literack ą w X IV w ieku. N iem al wszystko, co dow olny pisarz chciał powiedzieć n a dow olny tem at, było w tłaczane do jednego w orka alegorycznego rom ansu. Podobnie w X IX w. rozm aite poglądy dowolnego au to ra n a życie w ogóle niem al au tom atycz­ nie w ydobyw ały się z jego głowy w form ie powieści sen ty m en taln ej; o czym kolw iek książka była napraw dę, u d a w a ł a , że je st h isto rią sen­ ty m en taln ą o Ja siu i Małgosi. Ilekroć jakaś form a literack a zdobyła taką dom inującą pozycję, pow staje w ielka liczba dzieł, czasem złych, czasem dobrych, a przew ażnie średnich; klasyczny kształt takiej form y zostaje w ypaczony, niem al pęka pod naporem zaw artości, której już nie może pomieścić.

W czasie gdy docieram y do Faerie Queene Spensera, alegoria m usiała już pomieścić w sobie tyle, ile m ogła unieść, i zaczynała po trosze w ycho­

dzić z mody. S penser w iedział o tym , co poświadcza rozm yślne używ anie archaizow anego języka. Dla celów fab u ły dosłow nej posłużył się stary m i rom ansam i z k ręgu A rtu ra — nie w ich w ersji X II-w iecznej, ale w fan ­ tastycznej transform acji, jakiej uległy w rękach B oiarda i A riosta, gdzie przygody piętrzą się jed n e na drugich, a poszczególne opowieści sp la ta ją się ze sobą w sposób pozw alający n a niezm ierne bogactw o opisu i różno­

rodność szczegółów. M etoda Spensera jest auten tycznie alegoryczna, a czę­ stokroć alegorie zaw ierają się jedne w drugich — jak wówczas, gdy Dom

(14)

Alm y przed staw ia nam skończony alegoryczny obraz ludzkiego ciała w łą­ czony w alegorię U m iarkow ania, k tó ra stanow i tem at Księgi D rugiej. S p enser posplatał także z alegorią m o raln ą pasm a alegorii politycznej — samo zaś słowo „posp latał” m a w skazyw ać, że czysta form a alegorii traci już sw oją klarow ność. Nie m ożna oddzielić zapożyczeń poetyckich od sen­ su politycznego The Faerie Queene i przedstaw ić go jako zw artej i kom ­ pletnej całości; pojaw ia się on tylko fragm entarycznie, a poziomy in te r­ p reta cji m ieszają się ze sobą. Nie zawsze też m ożliwe jest jasne odróżnie­ nie osób i uosobień, przenośni i rzeczy upostaciow anych. Czy np. Sir G uy on jest człow iekiem odznaczającym się um iarkow aniem , czy um iarko­ w aniem sam ym jako zaletą człow ieka? Tow arzyszący m u pielgrzym z pal­ m ą [jako sym bolem , że odbył pielgrzym kę do Ziem i Św iętej — przyp. tłum .] z pew nością zdaje się być raczej jakością niż osobą, gdy jednak nagle G uyon posługuje się żelazną kłódką, skoblem i setk ą żelaznych łań ­ cuchów, aby zakuć w nie Okazję i G niew , nie m ożem y się nadziw ić, skąd te przedm ioty w ręk ach rycerza i pielgrzym a w ędrujący ch pieszo przez niezam ieszkany k ra j: alegoria w kracza tu do opowieści dosłownej, a w y­ n ik jest niepokojący. N aw et nie dlatego, by takie rzeczy m iały nam psuć przyjem ność lektu ry , dopóki p am iętam y, że praw dziw y i w ażny je st sens alegoryczny. Ale gdy prób u jem y zapom nieć o alegorii i czytać w n a sta ­ w ieniu na fabułę, czyli na to, co się zw ykle nazyw a „poezją”, to odczuje­ m y lekki niepokój z pow odu takich nieścisłości, k tóry nigdy nie daje znać 0 sobie ani przy czytaniu B o skiej K o m ed ii czy Rom an de la Rose, ani gdy m am y do czynienia z nieodpow iedzialnym fantazjow aniem tego ty pu , co w Orlandzie szalonym . U Spensera k w iat alegorii rozchylił się do końca 1 p łatki zaczęły już opadać, choć zapach i piękno są nad al niezrów nane. Potem konsekw entnie prow adzona alegoria zanika jako gatun ek n a rra c y j­ ny, choć w w ielu m oralitetach u d aje się czystej form ie alegorycznej u trz y ­ m ać na scenie do zadziw iająco późnych czasów: E verym an, m oralitet z końca w. XV, jest rów nie „czystym ” tekstem .alegorycznym , jak Rom an

de la Rose 350 lat wcześniej, a uosobione cechy ludzkie są tam ukazane

w sposób rów nie ludzki, choć może nie ta k samo subtelny. „Cóż to!” , woła Piękność, przerażona i zaskoczona tym , że tow arzyszy Everym anow i [Każ­ demu] w podróży, k tó ra kończy się u grobu, „Czyżby tu m iała sczeznąć?” , a gdy upew nia się, że tak jest w istocie, dodaje śpiesznie: „W szystko to przekreślę; żegnaj, na św. Jan a! B iorę nogi za pas i zm ykam ” . N atom iast Siła gra rolę rozum nego przyjaciela: „Tak, dość daleko cię doprow adzi­ łam ; pojm uję, żeś dosyć stary, aby pielgrzym kę zakończyć; żałuję, żem dotąd doszła” .

W zasadzie w XVI i X V II w. ludzie dostatecznie jasno uśw iadom ili sobie w łasne procesy um ysłow e, aby móc je przedstaw iać w prost, bez alegorycznych uproszczeń. Była jed n a k jedna dziedzina życia

(15)

psychiczne-go, w której ludzie prości, a czasem także w ykształceni, potrzebow ali po­ mocy, aby móc zrozum ieć sam i siebie.

Za spraw ą w ielkiego p rzew rotu teologicznego, którego ośrodkiem była Genewa, dokonało się przesunięcie obszaru w rażliw ego przeżycia relig ij­ nego z k onfrontacji z tran scen d en tn y m Bogiem na działania D ucha w e­ w n ątrz duszy. J a k zawsze, silne poczucie grzechu — żyw a świadom ość

rozdw ojonej osobowości — dom agało się jak iejś ud ram atyzow anej

form y w yrazu. W Anglii o stra świadom ość tego w ew nętrznego kryzysu, zrodzona z w alk i prześladow ań d rug iej połowy w. XVII, w y d ała owoc w postaci dzieł Jo h n a B unyana, zwłaszcza The H oly W ar i T h e P ilgrim ’s

Progress.

T rudno określić, na jakich „w zorach” op ierał się B unyan, pisząc te książki. Stw ierdzenie, że pogrążony był w Biblii, nie w y jaśn ia niczego, albow iem Biblia, choć obfituje w m ity i przypow ieści, praw ie w cale nie zaw iera alegorii. M ożna w ątpić, czy B u n y an czytał kiedykolw iek poem at alegoryczny albo czy oglądał m o ralitet — ale gdyby te u tw o ry nigdy nie istniały, jego książki byłyby inne. Są tam bow iem w szystkie cechy zna­ m ienne dla g atu n k u : uosobienia, pielgrzym ka lub psychom achia, „ d eb aty ” pom iędzy ab strakcjam i, schem at m arzen ia sennego. Z apew ne tra d y c je w y­ powiedzi alegorycznej, zakorzenione od pokoleń w um ysłach ludzkich, były przekazyw ane od kaznodziei do kaznodziei. The H oly W ar jest rów nie klasycznie „czysta” w form ie, jak R o m an de la Rose', The P ilgrim ’s Pro­

gress należy do „m ieszanego” ty p u spenserow skiego, gdyż są tam m om en­

ty (np. frag m en t z Mr. G reath eartem , czyli W ielkodusznym lu b In te rp re ­ tatorem ), gdzie nie m ożem y m ieć całkow itej pewności, czy m am y do czynienia z osobami, czy z abstrak cjam i, a także tak ie (np. m ęczeństw o W iernego n a Ja rm a rk u Próżności), gdzie dochodzi do pew nego pom iesza­ nia poziom u dosłownego i alegorycznego.

The H oly W ar nigdy nie cieszyła się takim prestiżem , ani nie darzono

jej tak ciepłym i uczuciam i jak The P ilg rim ’s Progress, ale sądzę, że po­ chodzi to nie tyle z surow ości jej form y, co z oczywistego fak tu , że w ojna, zwłaszcza zaś w ojna oblężnicza, nie może dostarczyć takiej rozm aitości zabaw nych w ydarzeń, jak podróż. Psychom achia, choć stanow i n arz u c a ją ­ cy się m echanizm dla analizy rozdw ojonej woli, nigdy na dłuższą m etę nie okazała się zadow alającym schem atem . Ale w jednej i w drugiej książce jednakow o w spaniale błyszczy ta le n t B un y an a jako poety alegoryczne­ go — jego geniusz obdarzania a b stra k cji dosadnym dow cipem i przekonu­ jącym człow ieczeństwem . W eźmy dla przyk ład u obronę Mr. In credu lity [Niedow iarstw o], gdy staje on przed sądem jako jeniec w ojen n y za sta­ w ianie oporu siłom boskiego K róla Shaddaia. In cred u lity nie jest rdzen­ nym m ieszkańcem państw a M ansoul [Dusza Ludzka], ale należy do sił

(16)

ok upacyjnych D iabolusa osadzonych tam , gdy Diabolus jako pierw szy zagarnął m iasto.

Na to powiedział Incredulity: „Nie znam Shaddaia; m iłuję mego dawnego księcia; m iałem za swój obowiązek dochować wierności, komum ją powinien, i czynić co w mej mocy, by zawładnąć um ysłam i ludzi z Mansoul, tak aby z całej siły opierali się obcym i cudzoziem com i przeciw nim, jak mogli, tak w alczyli. Ani też dotąd, ani potem nie zm ienię poglądu z lęku, że mnie co złego spotka, choć w y teraz zaw ładnęliście tym m iejscem i do was należy w ładza”.

O brona zostaje odrzucona, ale je st to obrona istoty ludzkiej, a nie chłodnego, abstrakcyjnego konceptu; w iele podobnych słyszeliśm y podczas niedaw nych procesów w ojennych.

B unyan był o statnim z w ielkich angielskich pisarzy alegorycznych, należących do w ielkiej trad y cji. Po nim nastąpiło półtora w ieku racjona­ lizm u i zdrow ego rozsądku, um ysłu zintegrow anego i w szechw ładzy edu­ kacji. Jeśli n aw et byli tacy ludzie, ja k W illiam Blake, i takie grupy, jak rom antycy, św iadom i swoich w ew n ętrzn y ch rozterek, to ich p ro testy nie były w ypow iadape w form ie alegorii, ale w u tw o rach sym bolicznych, pro­ roczych, albo w p ro st jako w yk łady argum entów .

Jednakże pod koniec X IX w. poczucie duchowego pęknięcia i niepew ­ ności, w ytw orzone przez niepokojące, now e poglądy naukow e na tem at m iejsca człowieka w przyrodzie, w yw ołało now ą próbę stw orzenia alegorii n a w ielką skalę — Idylls of the K ing [Idylle królew skie] Tennysona. J e st to niezm iernie ciekaw y utw ór, p o trak to w an y z ab su rd alną beztroską przez X X -w iecznych krytyków , którzy ignoru jąc jego zam ysł alegoryczny i nic nie w iedząc o form ie alegorycznej jako tak iej, do której odnoszą się mimo to w zgardliw ie, konsekw entnie oceniali zalety tego cyklu poem atów jako w ady i odpow iednio do tego dyskw alifikow ali go.

W istocie T ennyson b yw a bardzo n iep o rad n y i nierów ny pod wzglę­ dem techniki alegorycznej. Częściowo je st tak dlatego, że tym czasem sztu­ ka pisania i czytania alegorii została zapom niana, a częściowo dlatego, że Idylle pow staw ały na przestrzeni p onad 40 lat, a pierw szych kilka na­ pisał a u to r bez żadnej określonej in te n c ji alegorycznej. Dopiero z biegiem czasu Tennyson zdał sobie w pełni spraw ę, że pisze, jak pow iada w D e­

dykacji, alegorię „zm ysłów w w alce z duszą” . Ogólnie biorąc, Tennyson

jest najsłabszy, gdy po p ro stu p rzep isu je M alory’ego *, a najlepszy, gdy um yślnie rozw ija alegorię w edług w łasn ych pom ysłów. N ajlepsza zarówno jako utw ór poetycki, jak i jako alegoria, jest pierw sza idylla, The Corning

of A rth ur, o tw ierająca cykl, ale n ap isan a jako jed n a z ostatnich.

Podobnie jak D ante (którego znał dobrze) Tennyson postanow ił nie po­ sługiwać się upostaciow anym i abstrakcjam i, lecz znanym i z trad y cji

oso-* [Sir Thomas M a l o r y (zm. 1471), autor poematu Le Morte Darthur, opartego na wzorach francuskich — przyp. tłum.]

(17)

bami, które m ogły stać się sym bolam i owych ab strakcji; podobnie jak X II-w ieczni rom ansopisarze i jak Spenser, na m ate ria ł w a rstw y dosłow nej opowieści w y b ra ł „m aterię b ry ty js k ą ” . W yśm iew ano go za to, że ry cerzy k róla A rtu ra zam ienił na „w iktoriańskie panie i p an ó w ” — ale w ty m rację m iał Tennyson, a nie jego kry ty cy . A utor alegorii m usi pisać o pro ­ blem ach sobie w spółczesnych: T ennyson postępuje z postaciam i z kręgu A rtu ra tak samo, ja k rom ansopisarze, któ rzy czynili z nich średniow iecz­ nych czcicieli miłości dw ornej, i tak samo, jak Spenser, kiedy robił z nich ludzi epoki elżbietańskiej, obrońców m oralności protestanckiej. Żaden pi­

sarz nie może zresztą w pełni przejąć um ysłowości innej epoki — a gdy­ by m u się to udało, produkow ałby jedynie pastisze. K ról L ear Szekspira, jakkolw iek go pokażem y n a scenie, nie jest legend arn ym królem z ludo­ wego podania, lecz złożonym człow iekiem renesansu.

N iezbyt m ądre są też pogardliw e uw agi o tym , jak to „ledw ie sapie Tennysona król bez zm azy” (G raham Hough, The Last Romantics). Król A rtu r może się nam w ydać niezbyt m iłą postacią — ale też bynajm niej nie w ydaw ał się m iły G inew rze i o ty m w łaśnie m ówi alegoria. Bowiem obrazem centralnym , wokół którego zbudow any jest cały poem at, jest m ałżeństw o A rtu ra z G inew rą. W ywód sprow adza się do tego, że dopóki Dusza (A rtur) nie odzyska uległości Serca (Ginewry), dopóty nie może skutecznie spraw ow ać w ładzy nad n a tu rą ludzką (Logres), krain a bowiem będzie „zdradzana przez to, co w niej fałszyw e” . W ina jest w istocie po stronie G inew ry, ale potrzeba m imo to, aby jej zdrada nie była zwykłą podłością. J e st w A rturze, jak zresztą w e w szelkiej postaw ie idealistycz­ nej, coś, co łacno może zm ierzić n iesforne serce. P raw dziw y błąd T enny­ sona polegał tu na tym , że w pew nym m om encie nie unikn ął pułapki, ja ­ ka czyha n a każdego auto ra alegorii, m ianow icie pom ieszał poziom prze­ nośny opowieści z dosłow nym . Zw iązki m iędzy A rtu rem i G inew rą jako m ężczyzną i kobietą stanow ią jedynie obraz związków pom iędzy duszą a sercem, ale w idylli pt. G uinevere poeta popełnił niezręczność, tra k tu ­ jąc problem tak, jak b y n a p r a w d ę chodziło tu o zagadnienie etyki seksualnej — o to, czy człowiek p iastu jący stanow isko publiczne m a p ra­ wo otw arcie w ybaczyć żonie w iarołom stw o. T rudno jed n ak pojąć, w jaki sposób Dusza m iałaby publicznie potępić Serce w im ię tego, by świecić dobrym przykładem — chyba że w ram ach dualistycznego i ascetycznego św iatopoglądu, którego zw olennikiem T ennyson b ynajm niej nie był. Nie tw ierdzę, że nie dałoby się tu taj obronić in te rp re ta c ji alegorycznej, ale trzeba by na to sporo pomysłowości, a i tak byłoby to naciągnięte i nie­ n aturalne. Cały ton tego frag m en tu św iadczy raczej o tym , że Tennyson w obliczu w ydarzeń dosłow nych, k tó ry ch opis znalazł u M alory’ego, od­ sunął na dalszy plan sw oją głów ną alegorię i zapędził się w rozw ażania na inny tem at — jak w ybaczyć grzesznikow i, a jednocześnie nie tylko po­

(18)

tępić grzech, lecz jasno okazać, że się to czyni. Nie sądzę, by tra fn e było piętnow anie A rtu ra jako p ed an ta i h ip o k ry ty : troszczy się on (podczas gdy m y dzisiaj chyba zbyt m ało się troszczym y) o utrzym anie publicznych norm postępow ania, nie pow inniśm y więc zbywać tego bardzo k o n k retn e­ go dylem atu, rzucając ep itety takie, jak „p ed an t” i „św iętoszek” . Ale trze­ ba jed n a k powiedzieć, by uniknąć jednostronności, że ta opowieść w u ję­ ciu T enny so na nie całkiem pasuje do zasadniczej alegorycznej stru k tu ry poem atu jako całości.

Z drugiej stro n y w The Coming of A rth u r długi w yw ód o pochodzeniu A rtu ra — czy jest on

dzieckiem bezwstydu, / Czy zrodzony jako pogrobowiec Gorloisa, / Czy jako syn Uthera zrodzony przedwcześnie —

stanow i doskonały, pełen w yobraźni przekład na język trad y cy jn ej deba­ ty alegorycznej ro zterek serca w zbudzonych przez teorię ewolucji. Czym je st dusza? Czy jest niebiańskiego pochodzenia, czy rozw inęła się z in­ sty n k tó w zwierzęcych, albo czy jest latoroślą sam oułudy? Czy m a jakieś praw o, by spraw ow ać rządy nad całą n a tu rą ludzką, czy też jest to czy­ sta u zu rpacja? Spór kończy opowieść M erlina o cudow nym przybyciu A rtu ra do T intagel: burza, o k ręt jak skrzyd laty smok, gołe niem ow lę nie­ sione do brzegu w w irze ognia i w ody — „i n aty chm iast potem zapanow ał spokój, / Czyste niebo i gw iazdy” .

T ennyson jest zbyt uczciw ym pisarzem , by daw ać odpowiedź na p y ta ­ nie, k tó re sam zadał; pozw ala się jej tylko dom yślać. M erlin, k tó ry sym bo­ lizuje intelekt, tej odpow iedzi nie w ym ów i: „Gdzie jest ten, kto w ie? / Z głębiny na głębinę zm ierza” .

C ała ta idylla je st doskonałym przykładem u tw o ru alegorycznego, p re­ cyzyjnym , su b telny m i n a najw yższym poziomie spraw ności technicznej. Rów nie dobre, choć nie tak bogate w znaczenia alegoryczne, są idylle 0 Lancelocie i E laine (Lancelot and Elaine) i o św iętym G raalu (The H oly

Grail), tra k tu ją c e o zgubnych skutk ach idealizm u, k tó ry nie znajduje dla

siebie przeciw w agi: z jednej stro n y m am y ucieczkę w egotyczne ro jen ia 1 emocje, z drugiej w zlot ku n azb y t uduchow ionej religii.

W ybrałam The Id ylls o f the King, jako u tw ó r rep rezen tu jący tę epo­ kę, z dwóch powodów. Po pierwsze, poniew aż rzeczy m ają się tu prosto i nie m usim y się w daw ać, jak np. om aw iając Peer G ynta, w rozw ażania 0 m itach, obrazow aniu i symbolice. Po drugie, poniew aż sam poem at 1 jego obecny sta tu s jasno pokazują, co się dzieje, kiedy cała sfera lite­ rackich przyzw yczajeń zw iązana z czytaniem i pisaniem alegorii idzie w zapom nienie. Sam Tennyson porusza się niepew nie, rzadko w ie dokład­ nie, jakiego rodzaju poem at pisze, ani też nie jest pew ien, czy nie m usi się uspraw iedliw iać, że w ogóle u praw ia alegorię. Dla kryty kó w zaś i ich

(19)

zdolności do oceny stan taki okazał się zgubny, poniew aż zbyt m ało w ie­ dząc o alegorii lub zbyt w zgardliw e m ając wobec niej n astaw ienie, aby ją brać poważnie, k ry ty cy opierali sw oje sądy n a całkow icie chybionych k ry ­ teriach. Doszliśmy już bow iem do okresu, kiedy w ystarczy nazw ać u tw ó r alegorią, aby go tym sam ym potępić bez potrzeby dalszego uzasadnienia. T ak np. w niedaw nej publikacji cy tu je się Y eatsa, k tó ry pow iedział:

Czuję, że chociaż kocham symbolizm, który czasem bywa jedynym stosow ­ nym środkiem wypowiedzenia tajem nicy życia bezcielesnego, to jednak nudzi · mnie po prostu alegoria, płód — jak m ówił Blake — „cór pam ięci”, i to poczęty chłodno, nie w magicznym transie.

A utor książki kom entuje:

Symbolizm jest jedynym m ożliwym wyrazem pewnej inaczej niewyrażalnej duchowej esencji, gdy tym czasem alegoria jest a r b i t r a l n y m p r z e k ł a ­ d e m j a k i e j ś z a s a d y j u ż z n a n e j , czegoś, co j u ż z o s t a ł o w y r a ­ ż o n e n a i n n y s p o s ó b . (Graham Hough, The Last Rom antics, s. 228)

J a k w idzieliśm y, jest to historycznie całkow icie fałszyw e. W rękach czeladnika alegoria (podobnie zresztą jak symbol) może zostać użyta, by na nią przełożyć coś już znanego, ale zawsze r o d z i s i ę ona jako w y ­ siłek w yrażenia czegoś, dla czego dotąd nie w ynaleziono języka.

Jeśli o tym pam iętam y, łatw o nam przystać na to, że sym bolizm w y ­ pływ a z głębszych i bardziej p rym ity w n ych pokładów duszy i w nich zn ajduje oddźwięk; w istocie pow iedzieliśm y ju ż na początku, że alegoria nie jest form ą pierw o tn ą i że pierw otne um ysły nie p o trafią jej w y tw o ­ rzyć.

r- Jeśli jest coś z praw dy w twierdzeniu, którego dotąd broniliśmy, że i silna i

niepokojąca świadomość psychicznego rozdwojenia na ogół prowadzi

do pow stania form y alegorycznej, to co m am y powiedzieć o naszych w łas­ nych czasach? W idzieliśm y bowiem, że alegoria jako form a literack a jest w pogardzie i nie cieszy się zrozum ieniem — a jed n ak przenigdy nie było okresu, w któ ry m by nasze poczucie rozdw ojonej psychiki było rów nie ostre. Czyż więc nie pow inniśm y być św iadkam i szybkiego odrodzenia ale­ gorii? Dlaczego trw a w m artw ocie w tych w łaśnie w arun kach, któ re po­ w inny ją powołać do życia?

Odpowiedź jest, całkiem po prostu, taka, że oto j e s t e ś m y św iad­ kam i odrodzenia alegorii, choć nastąpiło ono nie tam , gdzie przyw ykliśm y się go spodziewać. Z m artw ychw stanie nastąpiło rzeczywiście, zanim jeszcze k ry ty cy zdążyli się uporać z pogrzebem, a jego spraw cam i byli nie poeci, lecz psychoanalitycy, zwłaszcza ze szkoły Freudow skiej. Nie m am tu na m yśli dziw acznych, a czasem opacznych sposobów, w jakie w y k o rzy stu ją oni pierw otne m ity, ale in teresu jące słow nictwo, jakim poczuli się zm u­ szeni posługiw ać dla w ysłow ienia swoich ek sp erym en talny ch w niosków na

(20)

tem at psychologii nieśw iadom ości. Nie jest to słow nictw o naukow e, lecz poetyckie, i n arzu ca ono poetycką i zgoła z literackim zm yśleniem zwią­ zaną form ę całej p rezen tacji ich przedm iotu.

Prof. J. C. F lügel stw ierdza:

Koncepcja um ysłu (u Freuda) jest zasadniczo dynamiczna. Uważa on dąż­ ności i zachowania konatywne (by użyć powszechnie przyjętego terminu psy­ chologicznego) za realną funkcję um ysłu, a opozycję m iędzy różnymi jego częściami można, jego zdaniem, wyrazić najlepiej jako konflikt pomiędzy prze­ ciwstaw nym i tendencjam i um ysłowym i, czyli „pragnieniam i”. ( Outline of Modern

Knowledge, s. 375)

Je st to dosyć jasne. Podobnie jak pionierscy eksploratorzy św iado­ mości, tak też pionierski odkryw ca nieśw iadom ości p o trafi m yśleć sku­ tecznie i w ypow iadać się jedynie w kategoriach psychom achii. Ten chw yt podjęli i zastosow ali także jego następcy, A dler i Ju ng . W „konflikcie” bierze udział cały orszak uosobionych abstrak cji; n iektóre są nowe, inne ju ż znam y pod innym i im ionam i: Libido (które pod niektórym i względam i ściśle odpow iada średniow iecznem u Kupidowi), Cenzor (który u Dantego zasiada na P ro g u do w yw yższenia, lecz u F reu d a na niższym progu św ia­ domości), Eros i Agape (znów ścisłe odpow iedniki W enus i Amora), Wola Życia, Wola Śm ierci i W ola Mocy (które stanow ią jakb y grup ę rodzinną, podobnie ja k u S p ensera Sansfoy, Sansloy i Sansjoy, choć oczywiście brak tu jakichkolw iek podobieństw ) oraz in n a zespolona ze sobą trójca, Ego, Super-Ego i Id. Napaść niecnych P rag n ień na Pałac Świadomości, ich spotkanie z Cenzorem , k tó ry stanowczo zabrania im w stęp u i za karę w ięzi je w lochach poniżej Progu, ich ucieczka w przeb ran iu przez bram ę z kości słoniowej do O grodu Snów, diabelskie figle, jakie p łatają sza­ cownym m ieszkańcom , U m ysłow i i Zachow aniu, a w reszcie długotrw ałe zabiegi, za pom ocą któ ry ch dobrzy czarodzieje, Analiza, Przeniesienie i Sublim acja, dem asku ją je, n aw racają i w końcu poddają nadzorow i Świadom ości oraz zm uszają je do przysięgi n a w ierność Osobie (zintegro­ w anej osobowości), to w sp aniały epizod, godzien ozdobić k a rty każdej alegorii. W istocie j e s t to alegoria, z całą w łaściw ą jej rozśw ietlającą siłą przekonyw ania i z niek tó rym i jej niebezpieczeństw am i. Główne z nich, n a które d obitnie w skazyw ał D ante, polega na tym , że m ożem y się dać zwieść i wziąć p raw dę poetycką za k on k retn ą rzeczywistość. A utor już raz cytow any stw ierdził, m ów iąc o „nieśw iadom ej m oralności” , k tóra godzi nas z p rzy jęty m i św iadom ym i norm am i m yślenia i postępow ania:

Tę moralność uznaje się (teraz) za określony byt w obrębie um ysłu i nazywa się go Super-Ego. Cenzor działa jak gdyby na zlecenie Super-Ego.

Niedbałe użycie filozoficznego term in u „ b y t” nie pow inno nas zwo­ dzić — a nie zwiedzie nas, jeśli m am y w p raw ę w interp reto w an iu ale­ gorii — i skłaniać do przypuszczenia, że Super-Ego lub jakakolw iek in n a

(21)

upostaciow ana cecha n ap raw dę jest b y t e m , tzn. obiektem istniejącym niezależnie.

Co zaprawdę jest fałszyw e, gdyż Amor (lub jakakolwiek inna personifikacja) nie jest substancją, ale przypadłością w substancji.

Jeśli o tym pam iętam y i nie przyp isu jem y sam oistnej, ob iektyw nej i dem onicznej egzystencji każdej spośród złożonych czynności jednostko­ w ej psychiki, m ożem y łatw o p rzyjąć te nowoczesne alegorie jako obrazy pom agające nam pojąć nasze w ew n ętrzn e kłopoty. Jeśli o tym zapom nim y, to te alegorie nowoczesnej psychologii stan ą się czymś rów nie stereo ty p o ­

w y m i nierealnym , jak hipostazy daw niejszej psychologii władz, albo też czym ś tak niebezpiecznym dla osobowości, jak m anichejski dualizm m aterii i ducha.

Byłoby dziwne, gdyby a p arat alegoryczny nowej psychologii nie zna­ lazł sobie m im o w szystko drogi do lite ra tu ry . W rzeczyw istości znalazł ją. Sporo nowoczesnych utw orów poetyckich i prozatorskich jak b y drażni się z nam i dzięki pozorom, że u k ry w a jakiś sens alegoryczny, ale okazuje się, że bardzo nam jest tru d n o „zdjąć tak ie p rzeb ranie ze słów, ta k aby od­ k ry ły swoje rzeczyw iste znaczenie”, ja k pow iedział D ante. P rzed e w szyst­ kim obrazy nie m ają trady cy jn eg o ch arak teru, ani też a u to r z reg u ły nam n ie pom aga, dając swoim postaciom im iona znaczące, ja k to czynili daw ni alegoryści, nazyw ając swe personifikacje np. Bialacoil, D uessa czy G iant D espair (O lbrzym Rozpacz); nie posługują się n aw et otw arcie alegorycz­ nym i figuram i psychoanalityków . Co w ięcej, zarów no sam i pisarze, jak i ich panegiryści, sta ra ją się unikać ety k iety „alegoria” , jak b y to było słowo nieprzyzw oite, w olą zaś w yrażenia takie, jak „m it” lub „sym bol” , k tó re w łaściw ie użyte znaczą coś innego.

W ybitnym nowoczesnym pisarzem alegorycznym był F ra n z K afka, zm arły w r. 1924, którego w eźm iem y tu za przykład. Jego dw ie najd łu ż­ sze i najw ażniejsze powieści, Proces i Z am ek, to próby znalezienia zado­ w alającego w yrazu alegorycznego dla ludzkiego poczucia pozostaw ania w zasięgu jakiejś poza człowiekiem m ieszczącej się potęgi. Człowiek od­ czuw a mgliście, że potęga ta dom aga się od niego pełnej uległości, i rości sobie praw o do ferow ania absolutnych w yroków o jego m yślach i uczyn­

kach; on jed nak nie p o trafi zrozum ieć ty ch roszczeń ani w artości, w edle k tó ry c h jest sądzony. Nie może nigdy naw iązać bezpośredniego k o n tak tu z tą potęgą, a wszyscy pośrednicy, którzy obiecują pokazać drogę porozu­ m ien ia z nią, prow adzą go tylko w lab iry n ty nonsensu, fru stra c ji, bezładu i zw ykłych brudów . Jednakże przym us znalezienia drogi i ustan ow ien ia k o n ta k tu trw a uporczyw ie i uniem ożliw ia gładkie przystosow anie do zw y­ czajnego życia. Cały czas przew ija się sugestia, że w łaśnie w ola czło­ w ieka, by zintelektualizow ać sw oją sytuację i uspraw iedliw ić siebie, stoi

Cytaty

Powiązane dokumenty

As long as no definite facts or figures can be given concerning actual initial unfairness or distortion of orthogonally stiffened plates and yet if more is to be known about

Trudno zgodzić się ze zdaniem, że Złote pszczoły to tylko „ładny przedmiot” (Ładny przedmiot, ale czy coś więcej, 2015) – dużą wiedzę historyczną, zarówno na

The NICFD conference series has been thought as a biennial forum to promote the exchange of scientific information, to encourage and consolidate the interaction between researchers

1 and is formu- lated as follows “to provide an appropriate framework for political dialogue […], to promote the  expansion of trade and the  harmonious economic relations

No breaches No No No No.. However, at the most downstream location IJsselcentrale the negative effects on water levels never outweigh the positive effects, only

Effectiveness refers to the potential suc- cess of a surgical procedure, and therefore, we considered: success rate (defined by the chance for a successful proce- dure

Podczas pracy nad przygotowaniem tekstu do druku Osiecki konsultowa³ siê z szefow¹ Biura by³ego Prezydenta Rzeczypospolitej Gra¿yn¹ Rogowsk¹, bliskim jego wspó³pra- cownikiem

Oczywi´scie, osobno nale˙zy poda´c dowód poprawno´sci „metody drzew” Carrolla, tj. wykaza´c, ˙ze jest ona trafna oraz pełna. Dowód taki istnieje dla Klasycznego