• Nie Znaleziono Wyników

Nieepickie powieści Tadeusza Konwickiego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Nieepickie powieści Tadeusza Konwickiego"

Copied!
25
0
0

Pełen tekst

(1)

Jan Walc

Nieepickie powieści Tadeusza

Konwickiego

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 66/1, 85-108

(2)

P a m iętn ik L iteracki LXVI, 1975, z. 1

JA N W ALC

NIEEPICKIE POWIEŚCI TADEUSZA KONWICKIEGO Świat nie całkiem realny

Uważa się dosyć powszechnie, że powieści Tadeusza Konwickiego zwykle osadzone są bardzo mocno w realiach czasowo-przestrzennych — niejednokrotnie czytelnik może wręcz z mapą czy planem miasta w ręku śledzić w ędrówki jego bohaterów, w starych rocznikach gazet znajdować potwierdzenie prawdziwości opisywanych w ydarzeń. Przekonanie o mi- metyzmie tych powieści ma oparcie także w ich autobiograficznym cha­ rakterze, manifestowanym przez Konwickiego zarówno pierwszoosobową najczęściej narracją jak też zdaniami wygłaszanym i w licznych w ywia­ dach. Zaw arta w jego twórczości obietnica mimetyzmu doskonałego, ja­ kiegoś nadnaturalizm u, skłania czytelnika do uważnego obserwowania szczegółów, sugerując możliwość odnalezienia w kolejnych powieściach, jak w albumie ze starym i zdjęciami, utrw alonej raz na zawsze przeszłości w jej m inionym już kształcie. Właśnie w tej dokładności epika-doku- m entalisty, zniewalającej do uważnej obserwacji, tkw i im m anentnie za­ powiedź zniszczenia stw arzanej przez pisarza iluzji — zniszczenia przez uważnego czytelnika. P rzy pobieżnym naw et sprawdzaniu szczegółów świata przedstawionego okazuje się bowiem, iż są one celowo sprzeczne, co powoduje, że nie tylko nie możemy go uznać w istocie za przedsta­ wiony, lecz także naw et za kreow any — stw ierdzenie to ma, jak sądzę, podstawowe znaczenie dla rozum ienia poetyki powieści Konwickiego, którą musim y zrekonstruować (jest to bowiem oczywiście poetyka im - m anentna, a nie sformułowana), aby móc dokonać interpretacji jakiej­ kolwiek książki tego pisarza. Spraw ą dla rozumienia utworów Kon­ wickiego zasadniczą jest odrzucenie perfidnie przezeń podsuwanego czy­ telnikow i przekonania, iż chodzi w nich o lustrzane przedstawienie świata zgodnego z osobniczymi doświadczeniami odbiorców czy naw et o m i­

mesis.

(3)

partii zapisywanych w poetyce snu 1, kuszono się naw et o interpretacje oparte na objaśnianiu podświadomościowych motywów w duchu psycho­ logii Freuda czy J u n g a 2, rzecz jednak w tym , że k rytycy nie uporali się ze ścisłym oddzieleniem snu od jawy, co w powieściach Konwickiego, inaczej niż np. w poezji Czechowicza, jest zupełnie możliwe, a naw et — jak się okaże w toku niniejszego wywodu — konieczne.

Problem atyka oniryczna w twórczości Konwickiego została podjęta przez krytykę po ukazaniu się Sennika współczesnego. Pisarz zdołał jed­ nak zmylić tropy: stwierdzono, że jest to powieść współczesna ze śnio­ nymi retro sp ek c jam i3. Dokładniejsza analiza całego utw oru, a szczegól­ nie uznawanej za nadrzędną wobec pozostałych, rzeczywistości miastecz­ ka nad Sołą, w którym toczy się akcja najbardziej rozbudowanego w ąt­ ku — ujawnia, że tak i sposób odczytywania książki prowadzi do fałszywych wniosków, w ysnuw anych zresztą przez w ielu poważnych krytyków. K iedy się tem u miasteczku bliżej przyjrzym y, okaże się, że w brew licznym pozorom nie jest ono wcale rzeczywiste, prawdziwe, możliwe. Zwracają uwagę przede wszystkim fakty historyczno-geogra- ficzne: otóż dow iadujem y się m. in., że Soła jest „skrom ną rzeczułką ozna­ czaną nie n a każdej m apie” (S 23) 4 oraz że płynie „gdzieś na południe” (S 252). Elem entarne wiadomości z geografii fizycznej k ra ju zmuszają nas w tym miejscu do stwierdzenia, że podawane przez n arrato ra infor­ macje m ijają się z faktam i: praw ie wszystkie rzeki w Polsce płyną na północ, a Soła nie stanowi wcale w y jątk u 5, nie jest też „skrom ną rze­ czułką”, skoro zbudowano na niej — o czym zresztą mowa w Senniku — hydroelektrow nię. Wątpliwości budzi również fakt, że bohater wyławia z Soły krzyż powstańczy z 1863 roku, a miejscowi ludzie wielokrotnie wspominają o dokonywanych tu przez kozaków m asakrach, w okolicz­ nych lasach zaś znajduje się wiele grobów powstańczych żywo przypomi­

1 Zob. np. J. S ł a w i ń s k i , „S e n n ik w s p ó ł c z e s n y ” . W: T. K o s t k i e w i c z c - w a , A. O k o p i e ń - S ł a w i ń s k a , J. S ł a w i ń s k i , C z y t a m y u t w o r y w sp ó łcz esn e. W arszaw a 1967. — W. M a c i ą g , L i t e r a t u r a P o l s k i L u d o w e j . 1944— 1964. W arszaw a 1974. — Cz. M i ł o s z , T h e H i s t o r y o f P oli sh L it e r a tu r e . L on d on 1969, s. 499—50'..

2 Zob. np. H. Z a w o r s k a , Dolina. „T w ó rczo ść” 1970, nr 1, s. 116.

3 Zob. np. S. Ż ó ł k i e w s k i , B a ll a d a p o ls k a . [Rec.: S e n n i k w s p ó ł c z e s n y ] . „Po­ lity k a ” 1964, nr 6. — A. L i s i e c k a , T w ó r c z o ś ć b e z a zylu . W: P o k o le n i e p r y s z c z a ­

ty c h . W arszaw a 1964. — M a c i ą g , op. cit. — M i ł o s z , op. cit.

4 U tw o ry T. K o n w i c k i e g o c y tu ję w e d łu g ich p ie r w sz y c h w y d a ń (podając w n a w ia sie p oczątk ow ą lite r ę ty tu łu i n u m er stron icy): S e n n i k w s p ó ł c z e s n y . W ar­ sza w a 1963; W n i e b o w s tą p i e n ie . W arszaw a 1967; Z w i e r z o c z ł e k o u p i ó r . W arszaw a 1969;

N ic alb o nic. W arszaw a 1971; K r o n i k a w y p a d k ó w m i ło s n y c h . W arszaw a 1974.

W szy stk ie p o d k reślen ia w cy ta ta ch poch od zą od autora a rty k u łu .

6 W arto też zw ró cić u w a g ę na ta k ie w y z n a n ie narratora. N ic albo nic (s. 246 : „I zaczn iesz zn ow u m y śleć, d laczego tw o ja rzek a p ły n ie na p o łu d n ie, choć w s z y s t­ k ie rzeki zn ajom ych , p rzyjaciół, b lisk ich p ły n ę ły za w sze na p ó łn o c ”.

(4)

nających mogiłę w Nad Niemnem. Soła, jak wiadomo, od źródeł aż po ujście płynie przez Galicję, gdzie powstania styczniowego ani tym b ar­ dziej kozaków nigdy nie było i być nie mogło. Realia te kazałyby raczej lokować miasteczko, w którym toczy się akcja powieści, na daw nych kresach wschodnich 6, jednakże wiele danych wskazuje na to, że i takie rozwiązanie jest niemożliwe, rzecz bowiem dzieje się po drugiej wojnie światowej, w m iasteczku mieszkają przesiedleńcy ze wschodu obchodzą­ cy ak u rat siedem nastą rocznicę swego tu przybycia; jest więc rok 1962, po niebie latają odrzutowce, ludzie rozmawiają o sputnikach (choć nie mówi się jeszcze o lotach człowieka w kosmos, które rozpoczęły się o rok wcześniej). Tak więc miasteczko, w którym toczy się akcja książki, jest j e d n o c z e ś n i e miasteczkiem współczesnym, istniejącym w Pol­ sce początku lat sześćdziesiątych, w okolicy Tresny, gdzie budowano

w tedy zaporę wodną na Sole, i miasteczkiem z okolic Wilna lat trzy ­ dziestych, miasteczkiem, w którym spędzał swoje dzieciństwo i młodość n arrato r powieści, Paweł.

P rzykłady prawdziwości — i nieprawdziwości — obu tych czasowo- przestrzennych lokalizacji można oczywiście mnożyć, przy czym w arto zaznaczyć, że inform acje potw ierdzające współczesność miasteczka poda­ wane są przez narrato ra jako oczywiste, explicite, tych zaś, które w spół­ czesności miasteczka przeczą, musimy się w tekście doszukiwać jak nie dość starannie zatartych śladów czy też raczej rzuconych ukradkiem drobnych przedmiotów, m ających ułatwić zadanie pogoni.

Oto np. możemy zauważyć, że w miasteczku nad Sołą ludzie — w tym również n arrato r — chodzą boso (zob. np. S 115, 216), a trzydziestoparo- letni główny bohater zachowuje się jak dzieciak:

D opiero teraz sp o strzeg łem , że ścisk am w obu d łon iach o ciek a ją cy w o d ą krzyż. W sadziłem go za k o szu lę i na czw orak ach , k ryjąc się w d u szn ym od

zapachu m ięty zielsk u , ją łem w sp in a ć się na brzeg. [S 32]

I w te d y n agle, p o w o d o w a n y jak im ś in fa n ty ln y m im p u lsem , u czy n iłem g e st p ro w o k a cy jn y i n ie p r z y z w o ity , znany dobrze w sz y stk im uliczn ik om . [S 110]

Wygląda więc na to, iż miasteczko w raz z jego mieszkańcami i sa­ mym narratorem jest senną kcntam inacją osady jego dzieciństwa z re a ­ liami współczesności, p rzy czym jakakolwiek próba ^ ustalenia, których

6 M ożna tu za n o to w a ć n a stęp u ją cą ciek a w o stk ę filologiczn ą: jed y n e oprócz S o ły n a zw y m ie jsc o w e w y m ie n ia n e w n arracji d otyczącej n a d so la ń sk ieg o św ia ta to P o d jeln ia k i i Z a jeln ia k i. A p rzecież w tej p ostaci n a zw y te n ie m ogą w z a sa ­ dzie w y stę p o w a ć w za ch o d n iej części M ałopolski, za w iera ją b o w iem u p ro szczen ie grupy sp ó łg ło sk o w ej - d l - , k tó re w y stę p o w a ło ty lk o na teren ach w sch o d n ich . N ad Sołą n a zw y te m u sia ły b y b rzm ieć „Z a jed ln ia k i” i „ P o d je d ln ia k i”. W dodatku m ie j­ sco w o ści Z a jeln ia k i i P o d je ln ia k i is tn ie ją w ok olicach W ilna.

(5)

realiów jest w tym śnie więcej, które są ważniejsze, a które mniej w aż­ ne, skazana jest z góry na niepowodzenie, gdyż umieszczenie nadsolań- skiej rzeczywistości we śnie, opisanie miasteczka w poetyce onirycznej wyłącza możliwość dokonywania takich kwalifikacji. K onstatujem y więc, że snem w Senniku współczesnym nie jest bynajm niej w ojna i przeżycia narratora z nią związane, ale to, co na pierwszy rzu t oka bylibyśm y skłonni uznać za realność współczesną. W arto zwrócić uwagę, że — jak to często bywa u Konwickiego — trzem światom przedstawionym S en ­

nika (miasteczko nad Sołą; las; osada i miasto dzieciństwa) odpowiadają

trzy różne form y narracji 7: rzeczywistość „współczesna” opisywana jest w pierwszej osobie czasu przeszłego, partyzantka w pierwszej osobie czasu teraźniejszego, dzieciństwo zaś w drugiej osobie czasu przeszłego.

Jakkolw iek utrzym ana w czasie przeszłym narracja pierwszoosobowa nie jest jakim ś zabiegiem nietypowym, rzadkim, jakkolwiek wspaniale wprost nadaje się dla zapisu mimetycznego — tu, poprzez odróżnienie od pozostałych rodzajów narracji, pełni funkcję specyficzną: odgranicza wizję senną od rzeczywistości tworząc opozycję między czasem przeszłym, mniej realnym , a teraźniejszym , bardziej realnym . Nie ma tu natom iast

7 Z różn icow an e fo rm y narracji m am y ró w n ież w in n ych k siążk ach K o n w ic k ie ­ go. W N ic alb o nic p a rty za n tk a o p isy w a n a je st w 1 os. czasu przeszłego, w sp ó ł­ czesn ość m y śla n a przez D arka — w 3 os. czasu teraźn iejszego, scen y pow rotu do d olin y d zieciń stw a — w 2 os. czasu p rzyszłego. W K r o n i c e w y p a d k ó w m i ło s n y c h d zieje m iło ści W icia są rela c jo n o w a n e w 3 os. czasu przeszłego, zd arzen ia d otyczące W itolda, a m a ją ce m ie jsc e w sp ó łcześn ie — w 3 os. czasu tera źn iejszeg o , zaś partia tek stu , w której narrator u ja w n ia się i k o m en tu je całą p o w ieść — w 1 os. czasu teraźn iejszego. W Z w i e r z o c z ł e k o u p i o r z e całość n arracji u trzym an a je s t w 1 os. czasu p rzeszłego — z w y ją tk ie m k o ń co w ej p artii p o w ieści, w k tórej jako narrator p rzed sta w ia się czy teln ik o m chory na b ia ła czk ę ch łop iec m ó w ią cy o sob ie w 1 os. czasu teraźn iejszego. W e W n i e b o w s t ą p i e n i u r z eczy w isto ść w sp ó łczesn a opow iadana jest w 1 os. czasu p rzeszłego, k o le jn e ży ciorysy, k tóre w y m y śla sob ie boh ater — w 1 os. czasu teraźn iejszego, n a to m ia st „ ćw iczen ia p a m ię c i”, liry czn e obrazy lasu, rzeki i n ieb a o p isy w a n e są w narracji b ezosob ow ej, bądź m o m en ta m i w 1 lu b 2 os. 1. m n. czasu teraźn iejszego; różni się on jed n ak od czasu tera źn iejszeg o u ży w a n eg o przez pisarza w in n y ch k siążk ach — choć p olszczyzn a n ie zna tego rodzaju rozróż­ n ień gram atyczn ych . M ożna b y p o w ied zieć, że jest to od p o w ied n ik a n g ielsk ieg o

P r e s e n t S im p le , oznacza b o w iem to, co d zieje się teraz i zaw sze, w od różnieniu od

sta le sto so w a n eg o przez K o n w ick ieg o czasu tera źn iejszeg o ty p u P r e s e n t Continuous, n a zy w a ją ceg o czyn n ości w m om en cie ich dziania się — form a C o n tin u o u s zw iązan a je st o c z y w iśc ie z tym , że m am y do czy n ien ia z op isem r z eczy w isto ści m y śla n ej, i to m y śla n ej i za p isy w a n ej ja k gdyby jed n ocześn ie.

Jak w id a ć z tego zesta w ien ia , K o n w ick i n ie sto su je o k reślo n y ch g ra m a ty cz­ nych form n arracji do opisu p ew n eg o typu rzeczy w isto ści: np. św ia t p artyzan ck i m oże być raz o p isy w a n y w czasie p rzeszłym , k ie d y in dziej zaś w tera źn iejszy m . N ie p rzejm u je się ró w n ież pisarz zw y cza ja m i n arracyjn ym i — św ia d ectw em tego jest sto so w a n ie do ż y cio r y só w form czasu teraźn iejszego.

(6)

różnicy w zakresie stosunku narrato ra do bohatera — w obu tych świa­ tach przedstawionych jest to ta sama postać, gdy w trzecim, świecie dzieciństwa i wczesnej, przedpartyzanckiej młodości bohatera, między nim a narratorem uwidacznia się dystans zam anifestowany narracją drugo- osobową.

Zwróćmy uwagę, że niekonsekwencje, wzajemne wykluczanie się po­ szczególnych faktów, zachodzą tylko w n arracji przedstaw iającej mia­ steczko nad Sołą, narracji, która na pierwszy rzut oka wygląda na nad­ rzędną wobec pozostałych.

Jest to generalna zasada kompozycyjna Konwickiego — w każdej jego książce natrafiam y na różniące się między sobą narracje, przy czym jedna z nich jest zdecydowanie bardziej rozbudowana od innych i stw a­ rza pozory realizm u, a także robi wrażenie nadrzędnej wobec pozostałych.

W niej to właśnie odnajdujem y charakterystyczne dla snu niekonse­ kwencje, drobne szczegóły, które dla uważnego obserw atora oznaczają, iż ów realizm jest wysoce podejrzany 8.

Kompromitacja iluzji

Jest to stały chw yt pisarza, w większości książek komprom itującego w ten lub inny sposób narrację główną jako nieprawdziwą. W Dziurze

w niebie, która stanow i uw erturę do szeregu utw orów pisanych w orygi­

nalnej poetyce Konwickiego, kom prom itacja ta nie jest jeszcze

przeprowadzona całkiem w yraźnie; wprowadzenie do toczącej się akcji mężczyzny, który w raca po latach do osady, aby odebrać sobie życie, i przywozi w teczce opis m ających nastąpić wypadków, łącznie z tymi, które zdarzą się (zdarzyły się?) po jego śmierci — wszystko to zakłóca porządek akcji, a co więcej, skłania do podejrzeń — bo tu jeszcze wszel­ kie ślady są dość dokładnie pozacierane — że jest on jednym z chłopców, których działania składają się na właściwą akcję powieści; jeżeli zaś tak

8 Np. w e W n i e b o w s t ą p i e n i u w ęd ru ją cy po W arszaw ie b ohater raz po raz n a ­ ty k a się na n eon y, k tó ry ch n ie m a i n ie b yło, a za kurs ta k só w k ą p ła ci 17 zł i 30 gr, choć, jak w ia d o m o , lic z n ik i ta k só w ek n ie rejestru ją 30-groszow ej op łaty. O statni szczeg ó ł jest przez K o n w ick ieg o m ocno w y p u n k to w a n y przez opis p e ry p etii z w ią ­ za n y ch z fa k tem , że ta k só w k a rz n ie chce w y d a ć reszty z b an k n otu 20-zło to w eg o , w k oń cu zaś rozzło szczo n y rzuca na ty ln e sie d z e n ie 2,70 zł b ilo n em (W 17). W Z w i e r z o c z l e k o u p i o r z e m im o bardzo dok ład n ego osad zen ia ak cji w czasie — k w ie ­ c ień — m aj 1968 (m iesiące są podane, rok zaś ła tw o o b liczyć, p o n iew a ż sio stra b o­ h a tera chodzi do I k la sy zrefo rm o w a n eg o liceu m , a reform a p rogram ów licea ln y ch za częła się w ła śn ie w r. szk. 1967/68) — opu szczon e zo sta ły p rzyp ad ające w tym cz a sie św ię ta w ielk a n o cn e. Z n a jd u jem y w k siążce ró w n ież adres, pod k tó ry m ieli zg ła sza ć się k a n d y d a ci do gran ia w film ie: u lica W spólna 13, 9 piętro. D om u pod ty m adresem n ie m a od lat. T ego typ u szczeg ó ły m ożna zresztą m nożyć.

(7)

jest, pojawia się pytanie, czy akcja książki toczy się w latach trzy d zie­ stych, czy pięćdziesiątych. Próżno szukalibyśmy jednak odpowiedzi na

te pytania w tekście Dziury w niebie — zawiłości jej kompozycji tłu ­ maczą się dopiero ex post, szczególnie poprzez późniejszą od niej 0 piętnaście lat Kronikę wypadków miłosnych, gdzie najw yraźniej główny bohater istnieje w tym samym czasie i miejscu jako dziew iętna­ stoletni chłopak i czterdziestokilkuletni mężczyzna, który powraca w swo­ ją młodość, a naw et w nią ingeruje, prowadząc rozmowy z sobą dzie­ w iętnastoletnim .

Nagłe zburzenie iluzji koherentności świata przedstawionego przez wprowadzenie do niego — i to na równych praw ach z innym i bohatera­ mi — Witolda, pochodzącego z czasu późniejszego od czasu akcji o trz y ­ dzieści lat, mogłoby sugerować, że książka została napisana w poetyce wspomnienia, i tak też się czytelnikowi pod jej koniec wydaje, kiedy znika malowniczy podwileński świat młodości, akcja zaś przenosi się do późniejszej o trzydzieści lat Warszawy, w której mieszka starzejący się Witold. Tu jednak czeka kolejna niespodzianka, kolejna iluzja zostaje zdezawuowana: oto Witold popełnia samobójstwo i na jego miejsce poja­ wia się cały i zdrowy dziewiętnastoletni Wicio w swojej podwileńskiej osadzie, który co praw da również popełnił samobójstwo, ale — jak się właśnie okazuje — zupełnie nieudane 9.

Stw arzaną iluzję kom prom ituje Konwicki także w Zwierzoczłeko-

upiorze, i to oczywiście nie poprzez wprowadzenie do akcji psa-w ynalaz­

cy, który w poprzednim wcieleniu był lordem angielskim (nb. w Nic

albo nic w ystępuje pies, k tó ry nazywa się Lord), a teraz potrafi przeno­

sić się w czasie i przestrzeni; mówiąc o kom prom itacji iluzji mam na myśli obalenie postaci narratora — dziesięcioletniego Piotra, opowiada­ jącego właściwie całą historię. Na końcu jednak okazuje się, że i jego, 1 opisywane wydarzenia wymyślił zupełnie kto inny — chłopiec um iera­ jący w szpitalu na białaczkę, który przedstawiwszy dwa zakończenia historii Piotra, pesymistyczne i optymistyczne, ujaw nia się wreszcie oświadczając, że wszystko to wymyślił, bo było mu sm utno i źle, opo­

9 S a m o b ó jstw a w y stę p u ją d osyć n a g m in n ie w śród b o h a teró w p o w ie śc i K on­ w ick iego, rzecz jed n a k zn am ienna: śm ierć n ie m a w nich ch arak teru o sta teczn e­ go — przede w sz y stk im d latego, że m am y do czy n ien ia n ie z o p isem je k ie jk o lw ie k rzeczy w isto ści, ale z sy tu a cja m i w y m y śla n y m i przez n arratorów , g d zie śm ierć jest jed n ym z w a ria n tó w , po niej zaś n a stęp u ją inne, k o lejn e. Z au w ażm y, że w iele przesłan ek w sk a zu je na to, iż n ie tylk o g łó w n y b ohater W n i e b o w s t ą p i e n i a , lecz także i in n e p o sta cie z tej k siążki n ie należą do św ia ta ży ją cy ch , że są to jakby duchy ludzi um arłych , które tu ła ją się po W arszaw ie ja k po czyśćcu , zanim do­ stąpią w n ieb o w stą p ien ia .

(8)

wiadając zaś „tę nieprawdziwą, zmyśloną historię właściwie sobie same­ m u”, chciał się „uwolnić od bólu, strachu i złych myśli” (Z 276).

Tworzony porządek burzy Konwicki również w Nic albo nic; akcja powieści toczy się w okresie upałów, ale główny bohater, Darek, oświad­ cza w pewnym momencie, że „napraw dę” jest zupełnie inaczej:

L eżę w ty m m ieszk a n iu , k oło k tórego k azałem sw o jej w yob raźn i zadusić rozn osicielk ę m lek a, le ż ę podczas zim o w eg o dnia, k ied y b a su je za ścian ą z a ­ dym ka zim y stu lecia , k ie d y p rzy w ia ło m etro w y m i zaspam i drogi, k ied y nie latają sa m o lo ty , k ied y grzęzn ą p o cią g i, k ied y d zieci cały dzień siedzą w dom u, kiedy n ik t n ie rozn osi m lek a , w ię c le ż ę sob ie i b u d u ję w y m y śln e , sk o m p lik o ­ w an e życie, troch ę n ie z w y k łe , a le i praw d op od obn e, p ełn e zazd rośn ie sch o w a ­ nych znaczeń, k tórych n ik t bez m ojej p o m o cy n ie rozszyfru je, w ięc p ełn e kodów m nie ty lk o w ia d o m y ch , a le w c a le n ie sy m etry czn e i bez u k rytych rytm ów , bo taką m am teraz fa n ta zję. [N 198— 199] 10

Zwróćmy uwagę, że zdanie to nie tylko nie jest zapisane jako komen­ tarz odautorski, ale naw et nie zostało wyodrębnione z prowadzonego przez Darka, a przedstawionego w n arracji trzecioosobowej, dialogu z m ilicjantką. Charakterystyczne, że nie ma ono dla tej rozmowy żad­ nego znaczenia — m ilicjantka, do której jest skierowane, zupełnie je ignoruje n . Niemniej jednak trzeba — mimo braku form alnych wyznacz­ ników — potraktować je jako rodzaj autokom entarza, ponieważ wydaje się, że objaśnia ono wiele charakterystycznych cech twórczości Kon­ wickiego.

Topika powieści Konwickiego

Typowe dla opisywanego w tych powieściach świata jest umieszcza­ nie w nim postaci, miejsc, motywów — gotowych, literackich prefabryka­ tów — są nim i zarówno stałe m otyw y literackie, jak i autentyczne po­ stacie, przeżycia czy zdarzenia znane pisarzowi, nie w ykorzystywane jednak nigdy dla stw orzenia panoram icznego obrazu jakiegoś wycinka

10 Inform acja, że ak cja k sią żk i to czy się w zim ie, a n ie w lecie, je s t przez D arka jeszcze raz p ow tórzon a (s. 245). O tym , iż ak cja ta jest m y śla n a , a n ie o p isy w a n a , św ia d czy ró w n ież scen a śm ierci D arka:

„— S tój, bo strzelam !

I zaraz p otem rozlega się sp łaszczon y, n iew y ra źn y , krótk i w y strza ł ostrze­ gaw czy.

— Λ teraz p oczu ję trzy gorące u d erzen ia w p le c y i b ęd zie po w szy stk im . I czu je trzy gorące u d erzen ia w p lecy , i je s t po w sz y stk im ” (N 277).

11 Z arów no ten obraz ja k i k ilk a in n y ch zd ecy d o w a n ie p rzyp om in ają S. I. W it­ k iew icza . W itk a co w sk ie są p rzecież i te n ie z lic z o n e śm ierci, po których b o h a tero w ie w sta ją jak gd yb y n igd y nic, i nastrój k oszm aru , i d y sk u sje ak sjologiczn e.

(9)

rzeczywistości. Nasuwa się tu ta j porównanie do funkcji, jaką w dziele sztuki plastycznej mogą spełniać przedm ioty nieartystyczne w budow ane w jego strukturę: inaczej będzie to wyglądało u Styki, inaczej u Hasiora. Oczywiście książki Konwickiego są „pełne zazdrośnie schowanych zna­ czeń, których nikt bez [...] pomocy [autora-narratora] nie rozszyfruje”, można jednak wskazać na pewne konkretne przykłady faktów bądź p o sta­ ci żywcem „przepisanych” z rzeczywistości czy naw et literatury.

Szczególnie wdzięcznym polem obserwacji będzie tu Zwierzoczłeko-

upiór: b oh ater-narrator książki, dziesięcioletni Piotr, mieszka w W ar­

szawie, na cichej uliczce z pomnikiem zmarłego pedagoga. Z uwagi na żałosną wręcz ilość stołecznych pomników lokalizacja tej cichej uliczki na planie W arszawy nie przedstawia najm niejszych trudności: musi to 4 być ulica Wojciecha Górskiego, biegnąca na tyłach Nowego Światu. In ­ form acja ta jest o ty le interesująca, że na tej właśnie ulicy pod n u ­ merem pierwszym mieszka od lat Tadeusz Konwicki. M atka n arrato ra powieści je st malarką, podobnie jak żona pisarza, D anuta (która zresztą

Zwierzoczłekoupiora ilustrowała), ojciec zaś pochodzi, jak sam pisarz,

spod Wilna. W jakiś sposób jest więc ów bohater synem pisarza 12; w ie­ loma cechami, również i wiekiem, odpowiada zresztą młodszej jego córce.

Tego ty pu szczegóły w różnych książkach Konwickiego zawsze dają się odkryć, nie stanowią jednak bynajm niej klucza do interpretacji jego twórczości. Często znajdujem y u niego znane postacie czy m otywy lite­ rackie: oto np. w ty m samym Zwierzoczłekoupiorze, w którym mamy do czynienia z problem atyką nieco metafizycznego powracania w mło­ dość, z rozchwianiem granic między postaciami dziesięcioletniego n a rra ­ tora i jego własnego ojca — pojawia się, jakby zupełnie przypadkowo, imię „Dorian”. Nazywa się tak bohater niezbyt ważny; główną jego funk­ cją w powieści jest noszenie tego właśnie imienia, które wprowadził Konwicki do swojego utw oru, aby uruchomić problem atykę Portretu

Doriana Graya. Imię to nie może być przypadkowe — zresztą n arrato r

naw et zwraca na nie uwagę czytelnika: „jakiś Dorian (długo jego starzy musieli szukać w kalendarzu)” (Z 197). I jeszcze: w cztery stronice po wprowadzeniu Doriana do akcji narrato r — niby zupełnie przypadkiem — wymienia nazwisko W ilde’a:

P op atrzyła na m n ie z szacu n k iem , jak C ecylia na p o r t r e t O scara W il­ d e’a, ta k ieg o jed n eg o pisarza a n g ielsk ieg o . [Z 201]

12 Z w raca na to u w a g ę rów n ież sen b ohatera: „»Ja je ste m tw o im bratem « p rzek o n y w a ł m n ie Troip. »N aw et w ięcej, ojcem , a m oże r ó w n ie ż tw o im przyszłym synem «. Z acząłem coś m ów ić, że to zb yt sk o m p lik o w a n e i troch ę bez se n su ” (Z 219).

(10)

Jak już zauważyliśmy, pisarz stale podkreśla, że świat jego bohate­ rów jest św iatem raczej m yślanym niż opisywanym, i to myślanym z reguły przez narratorów o dużej świadomości kulturow ej 13, wobec czego takie asocjacje, związki z tradycją literacką, muszą się w ich my­ śleniu pojawiać — nie są li tylko autorskim komentarzem, ale integralną częścią narracji.

W powieściach Konwickiego — a ściślej mówiąc, w ich partiach pi­ sanych w poetyce snu — spotykam y również niejednokrotnie wplecione w akcję toposy biblijne. Np. w Senniku współczesnym wielce znacząca dla dalszego rozwoju akcji scena poznania się narrato ra książki, Pawła, z kobietą fatalną, Justyną, odwzorowuje kuszenie Adama:

T rzym ała w ie lk i k osz ze św ierk o w y ch k orzeni w y p e łn io n y r a j s k i m i jab łu szk am i.

— W racam z P o d jeln ia k ó w . W idzi pan, jak p ięk n ie obrodziły w tym roku — i w w y c ią g n ię ty c h ręk ach pod ała m i kosz z ow ocam i. — M oże pan spróbuje?

W ziąłem jed n o jab łk o całe oblane czerw ien ią , w o ln o je rozgryzłem p rzy­ gląd ając się d ziew czy n ie . [...]

— C h cia ła m k o n ieczn ie pana poznać.

Z now u u k ło n iłe m się n iezręczn ie. P a trzy ła na m n ie bez żen ad y, z u śm ie ­ chem n i to n a iw n y m , ni to w y zy w a ją cy m .

— Bardzo m n ie pan in trygu je. P od gląd ałam pana k ilk a razy. [S 47— 48]

Przyw ołaniem topiki biblijnej iest również wspomniana w Senniku

współczesnym Dolina Jozafata (S 334), co dało krytyce asum pt do in­

terpretow ania stale pojawiającej się w twórczości Konwickiego doliny właśnie jako miejsca, do którego wszyscy na koniec muszą wrócić, gdzie się wszyscy kiedyś spotkają. Niewątpliwie problem atyka metafizyczna zajm uje u Konwickiego poczesne miejsce i kolejno opisywane w nastę­

pujących po sobie książkach doliny są w istocie ciągle tym samym m iejs­ cem, ale trzeba też pamiętać, że w wielu wypadkach pisarz nasyca topos szczegółami, które go indyw idualizują — np. w Senniku dolina i ludzie w niej mieszkający ulegaja satyrycznej deformacji. W książce tej, po­ wstałej w latach szczególnej prosperity małego realizmu, następuje połą­ czenie charakterystycznych dla niego sposobów opisu rzeczywistości z problem atyką wręcz eschatologiczną: nadsolańska dolina, w której to­ czy się akcja najbardziej rozbudowanego w ątku książki, jest zarazem Doliną Jozafata i zabitą deskami współczesną polską doliną, w której odnajdujem y zm iniaturyzow aną rzeczywistość wczesnych lat sześćdzie­ siątych. Jeżeli istotnie uznamy, że w książkach Konwickiego odbijają

się podstawowe problem y jego epoki, musimy pamiętać, że odbicie to nie

13 W ielo k ro tn ie n a tra fia m y w p o w ieścia ch K o n w ick ieg o na in form acje, że n a r­ ratorzy p rzeczy ta li w ie le k sią żek — nawret 1 0 -letn i P iotr ze Z w i e r z o c z łe k o u p i o r a p rzeczytał w sz y stk ie , które b y ły w dom u, zna się na teoriach Freuda, E in stein a itp.

(11)

ma nic wspólnego z „przechadzającym się po gościńcach zw ierciadłem ”, że obraz konstruow any przez pisarza jest tylko z pozoru lustrzanym odbiciem.

Sposób istnienia bohaterów powieści Konwickiego

Przykładem przekonującym świetnie, do jakiego stopnia nie chodzi w powieściach Konwickiego o przedstawienie rzeczywistości, są miłosne perypetie jego głównych bohaterów. Możemy zauważyć, że każdego z nich staw ia autor przed koniecznością dokonania w yboru między dw ie­ ma kobietami, z których jedna jest uosobieniem zwyczajności, ciepła, domu i kocha go, druga zaś to kobieta fatalna, igrająca jego uczuciami, wiodąca go do zguby, dla której jednak zawsze gotów jest dom porzucić, chociaż nie ma szans na spełnienie swojej m iłości14. Motyw odrzucenia domu i małżeńskiej miłości je st najczęściej pow tarzającym się motywem w twórczości Tadeusza Konwickiego. Znajdujem y go naw et w książkach pisanych u początków jego k ariery literackiej i nie m ających jeszcze właściwie znamion oryginalnej poetyki twórcy. W jednym tylko w ypad­ ku opuszczenie domu nie jest spowodowane przez inną kobietę — sytuacja taka zachodzi w powieści produkcyjnej Przy budowie, gdzie główny bo­ hater porzuca żonę dla... Nowej Huty. Trzeba stwierdzić, że żadna z opi­ sywanych przez Konwickiego historii miłosnych nie ma charakteru jednostkowego, nie zdarza się poszczególnym bohaterom, nie służy do ich charakteryzowania. Zauważmy, że nie dałoby się w ogóle przeprow a­ dzić zwykłej, szkolnej ch arak terysty k i żadnego z głównych bohaterów powieści Konwickiego, co jest jeszcze jednym dowodem ich nieepickości. Omawiany topos miłości w ydaje się być pochodzenia romantycznego: zabójcze dla tej miłości okazuje się wszelkie spełnienie — zauważmy, że kilkakrotnie zupełnie dosłownie wiąże się ono ze śmiercią bądź poważ­

14 T ak ie pary k o b iet w y stę p u ją n a w et w tych k siążk ach , k tó ry ch b oh ateram i są dzieci: w D z iu r z e w n ie b i e b ęd zie to P acka k och ająca się n ie s z c z ę śliw ie w ,P ó lk u i lek cew ażąca jeg o m iło ść W isia P u cia łłó w n a ; w Z w i e r z o c z ł e k o u p i o r z e — Majka z sąsied n iego p odw órka i k a p ry śn a E w a z egzotyczn ego, p o d w ileń sk ieg o św iata. W „d orosłych ” p o w ieścia ch rzecz m a się następ u jąco: w S e n n i k u w s p ó ł c z e s n y m jest to „czarow n ica” J u styn a i sk le p o w a R egina, która w ręcz o św ia d cza P aw ło w i, że ch ciałab y się za n ieg o w yd ać, ab y rozw iązać p rob lem sw o jej i jego sam otności; w N ic alb o nic sąsiad k a Darka, p an i N iusia, zapraszająca go na śn ia d a n ie („są p yszn e bułeczk i, ty lk o m lek a n ie m a m ”) i o św ia d cza ją ca w ręcz: „Och, jak ja pana lu bię. S ch ru p ałab ym sobie od rana. P an m usi się ze m ną ożenić, m u s i!” (N 77), p rzeciw sta w io n a je s t groźnej, choćby z pow odu w y k o n y w a n ej fu n k cji, m ilicjan tce E lżbiecie; w K r o n ic e w y p a d k ó w m i ł o s n y c h W icio odrzuca m iło ść G rety, w yb ierając dum ną p u łk o w n ik ó w n ę A lin ę.

(12)

nym, śm iertelnym zagrożeniem życia b o h a te ra 15. W ostatniej powieści,

Kronice wypadków miłosnych, Konwicki explicite ujaw nia swój stosunek

do omawianego problemu, sarkastycznie rysując przypuszczalny obraz spełnionej miłości swojego bohatera:

zacząłem z lę k ie m sn u ć s w o je drugie, przypuszczalne życie, którego u n ik n ąłem cudem , d zięk i k a sk a d zie p rzyp ad k ów , szerok iej rzece różnych u k ła d ó w i in c y ­ d en tów z k lo a k i historii. Z ob aczyłem sie b ie ze zgru b iałym i rysam i, p rzed w cześ­ n ie p ostarzałego, w otoczen iu ch o ro w ity ch dzieci i zam ęczon ej jak zw ierzę żony bez o k reślo n eg o w iek u . [K 56]

Elementem istotnym dla wykazania nieepickości świata przedstawio­ nego w powieściach Konwickiego jest również sposób prowadzenia n a rra ­ cji i związany z nim system relacji między głównym bohaterem -narrato- rem a pozostałymi postaciami. Otóż wszystkie w ystępujące w powieś­ ciach Konwickiego osoby, oprócz głównego bohatera będącego najczęś­ ciej także narratorem , to postacie epizodyczne, wkraczające do akcji tylko wtedy, kiedy pojawiają się na drodze życia narratora-bohatera, ani na chwilę nie schodzącego z powieściowej sceny. Wszystko, co zdarza się poza nim, nie podlega opisowi, okazuje się nieważne — więcej, bez względu na stosowany w n arracji czas gram atyczny jest ona zawsze p ro ­ wadzona jednocześnie z toczącymi się wydarzeniami, tak że nie tylko nie ma w niej mowy o antycypacyjnych uwagach na tem at przyszłości, lecz czytelnik pozbawiony jest naw et porządkującego kom entarza zda­ rzeń przeszłych: narracja nie jest u Konwickiego adresow anym do ko­ gokolwiek „opowiadaniem o”, ale raczej próbą zdania sobie spraw y przez samego n arrato ra z dziejących się w ydarzeń. Nie m amy tu do czynie­ nia z tak charakterystyczną dla epiki różnicą między czasem akcji a cza­ sem narracji. Związane jest to z faktem , iż — jak Konwicki przyznaje się niejednokrotnie — jego powieści nie są opowiadaniem zdarzeń, ale ich w ym yślaniem ad hoc przez n arrato ra; a więc pisarz upodrzędnia świat przedstaw iony w stosunku do n a rrato ra w takim stopniu, że łatw iej by­ łoby mówić o lirycznej niż epickiej perspektyw ie jego powieści.

Zwracaliśmy już uwagę, że w kolejnych powieściach Konwickiego

15 W K r o n i c e w y p a d k ó w m i ło s n y c h oprócz k ilk u n a stu g a zeto w y ch w sta w ek , k tóre o p isu ją koń czące się tragiczn ie h isto rie m iło sn e, zn a jd u jem y zbliżoną sy tu a cję w w ą tk u W icia i A lin y : sp ełn ien ie u czu cia p ołączon e jest z za p la n o w a n y m przez nich w sp ó ln y m sa m o b ó jstw em . P od ob n ie w N ic alb o nic — pow rót do rodzinnej dolin y, ak t p łcio w y i sam o b ó jstw o n a stęp u ją n iem a l jed n ocześn ie. R ów n ież sp e łn ie ­ n ie m iło śc i D arka i E lżb iety koń czy się śm iercią bohatera. W S e n n i k u — zaraz po zdob yciu J u sty n y przez P a w ła m ieszk a ń cy m ia steczk a dok on u ją na bohaterze linczu. O czy w iście w dw óch osta tn ich w y p a d k a ch n ie m ożem y m ieć p ew n o ści, czy n a stęp stw o cza so w o om a w ia n y ch w y d a rzeń jest n a stęp stw em p r zy czy n o w o -sk u tk o ­ w y m , czy p o s t hoc znaczy tutaj p r o p t e r hoc, p o n iew a ż jed n ak tak ich zb iegów o k o liczn o ści jest k ilk a, n asze rozu m ow an ie w y d a je się d opuszczalne.

(13)

powtarza się często chw yt polegający na burzeniu tworzonej iluzji — często przeprowadzane jest ono poprzez ujaw nianie innego, praw dziw ­

szego w płaszczyźnie tekstu, n a r r a to r a 16. Zauważmy, że ten z nagła ujaw niony „prawdziwszy n arrato r” z reguły dysponuje w łaśnie perspek­ tyw ą liryczną, powoływany jest do komentowania nie świata, ale raczej siebie samego:

O p ow iad ałem tę n iep ra w d ziw ą , zm y ślo n ą h isto rię w ła śc iw ie so b ie sam em u . Bo ch cia łem się tro szeczk ę u w o ln ić od b ólu , strach u i złych m y śli. P r z y je m n ie jest u w a ln ia ć się i b yć w o ln y m . [...]

N a jcu d o w n iejsze, że p oh asałem sob ie troch ę na sw ob od zie. Ż yczę w am tego sam ego. Ż eb yśm y ty lk o zd row i byli. Ż eb yśm y tylko... [Z 276—277]

Z aw sze ch cia łem po sw o jem u k reo w a ć św ia t. K ied y ok azało s ię to n ie m o ż ­ liw e , zacząłem go so b ie k reow ać w e w ła sn ej w yob raźn i. B ezsiln y , o g łu p iały,

sp u stoszon y, leżę sob ie w cu d zym m ieszk a n iu , w m ieszk a n iu p rzy ja ció ł, k tó ­ rzy w y je c h a li chyba na zaw sze, a ja n ie w y je c h a łe m i n ie w y ja d ę . [...] w ięc leżę sob ie i b u d u ję w y m y śln e , sk o m p lik o w a n e życie, trochę n ie z w y k łe , ale i praw d op od obn e, p e łn e zazd rośn ie sch o w a n y ch zn aczeń , k tó ry ch n ik t bez m ojej pom ocy n ie ro zszy fru je, w ię c p ełn e k o d ó w m n ie ty lk o w ia d o m y ch , ale w c a le n ie sy m etry czn e i bez u k rytych ry tm ó w , bo ta k ą m am tera z fan tazję. [N 198— 199]

G dzie jest m oja ojczyzn a? G dzie jest o jczyzn a b ogów ? C h ciałb ym tam w rócić. C h ciałb ym tam w rócić, choćby ok azała się podobną do tej k rain y ludzi, gd zie sp ęd ziłem w y g n a n ie. C hoćby b yła w sz e c h św ia te m k o lo sa ln y ch i n iesk o ń ­ czon ych b ólów , k o lo sa ln y ch i n iesk oń czon ych u trap ień , k o lo sa ln y ch i n iesk o ń ­ czonych nadziei. N ie, niech n ie b ęd zie podobna do ziem i. M am na za w sze pełne oczy cierp ien ia, p ełn e u szy szlochu, p ełn e serce lęk u . A le n iech b ęd zie zarazem jak oś podobna do ziem i. N iech b ęd zie podobna w krótk iej c h w ili radości z do­ konania, w u lo tn y m za ch w y cie dla p rzyp ad k ow ego p ięk n a sm u k łej traw y lub w on n ego zioła, w p rzejm u jącej sło d y czy o lśn ie w a ją c e g o b łysk u p ierw szeg o za­ kochania. C h ciałb ym zabrać do o jczyzn y b o g ó w sw o ją k am icę n erk o w ą i le ­ gen d ę o m iło ści. M iłości p rzyziem n ej i w zn io słej, kazirod czej i a n ie lsk ie j, w y ­ m y ślo n ej i ż y w io ło w e j, ch u tliw ej i p erw ersy jn ej, dobrej i złej, b y leb y tylko b yła. Bo m oże k ied yś, w' k o lejn y m kręgu n iesk o ń czo n o ści, jeszcze b ędę ko­ chał. [K 101]

Przede wszystkim rzuca się w oczy odmienność języka tych frag­ mentów: jest on zupełnie różny od tego, jakim z reguły rozmawiają ze sobą postacie książek Konwickiego czy jakim prowadzona jest ich nar­ racja. Kiedy ujaw nia się „prawdziwszy n a rra to r”, od razu język staje się wyżej zorganizowany, pojaw iają się klasyczne okresy, form a zaczyna

16 O czy w iście je s t to ty lk o k o lejn a ilu zja: skoro K o n w ick i z u p orem dezaw uuje narratorów sw y c h k siążek , pod p orząd k ow ując ich ja k im ś „n ad n arratorom ”, przy­ pom ina tym sam ym czy teln ik o m o u m ow n ości p ra w d y litera ck iej i n ie m a żadnego pow odu, ab y śm y u zn a w a li tych n a d n arratorów za ja k o ścio w o różn ych od narrato­ ró w z w y k ły ch , są oni b o w iem zu p ełn ie tak sam o p rzez p isarza w y m y śle n i. Istnie­ jące m ięd zy n im i h ierarch ie m ają w ię c zn aczen ie ty lk o w ew n ą trz tek stu .

(14)

zwracać uwagę na samą siebie. Są to zjawiska charakterystyczne dla li­ ryki, epice zaś w zasadzie obce. Ponieważ wypowiedzi te umieszczane są w stru k tu rze powieści Konwickiego zawsze jako nadrzędne wobec głównego toku n arracji (są one zawsze wypowiedziami owych n ad n arra- torów), kom prom itują one świat przedstaw iony już nie tylko w ykazując jego nieprawdziwość, dowolność jego elementów („Nie jestem opisują­ cym ani opisywanym. Jestem bogiem” — oświadcza n arrato r ostatniej książki Konwickiego; К 94), lecz rów nież zwracając uwagę, że istotnym sensem, treścią wypowiedzi są skrajn ie subiektyw ne odczucia podmiotu, a nie próby obiektywizacji czegokolwiek, czy przedstawienia k o nkret­ nego świata i jego problemów.

Marność epiki

Można znaleźć w powieściach Konwickiego wyrażoną explicite nie­ ufność wobec wszelkiej epiki, niew iarę w możliwość opisania świata:

— [...] Bo ja n ie znam lu d zi, n ic o n ich n ie w ie m , w id z ę ich ty lk o w św ie tle d zien n ym , ich p oczyn an ia k o m en tu ję p orząd k iem m n ie p rzyrodzonym , a n ie w iem , ja k jest n ap raw d ę, n ie w iem , co robią w nocy, w u k ryciu , sa m i p rzed sobą. [S 261]

— J a k m y ślisz, S tary, co po n as zo sta n ie?

— N a p ew n o ktoś p rzeży je i sp isze n iep ra w d ę, to zn aczy praw d ę, ja k ą by ch cia ł od n aleźć w p rzy p o m n ien iu m łod ości. [S 176]

— A ty w iesz, że n iesk o ń czo n o ść m a dw a końce? [...]

— Że b ieg n ie ona n ie ty lk o od n as w k osm os, a le i od n as w drugą stron ę. Że d zieli s ię n iesk o ń czen ie w n ie w y m ie m o ść , a le ta k że i w w y m ierność. [...]

— [...] P o słu ch a j, bo w ięcej n ie p o w iem . N ie ty lk o m ak rok osm os jest n ie ­ sk oń czon y. M ikrokosm os ró w n ież. T y m n ie rozu m iesz? K on k u ren cyjn a n ie s k o ń ­ czoność. [W 163— 164] 17

Cytowane refleksje są świadectwem rozczarowań pisarza-realisty, który pojął, jak znikome są jego możliwości, jakim uroszczeniem jest opisywanie świata przez człowieka, k tó ry i o sobie nie wie nic do koń­ ca — naw et n arrato r Kroniki w ypadków miłosnych oświadczający, że jest bogiem, okazuje się bogiem okaleczonym, pozbawionym należnej mu wszechwiedzy (K 94).

Zadaniem podstawowym jest więc uporanie się z rozumieniem w łas­ nego losu:

To, co d otych czas przeżyłem , to ga rstk a k a m ien i w y d o b y ty ch z dna rzek i. B ęd ę je ju ż na za w sze u k ła d a ł w coraz to n o w e k o n ste la c je i szu k ał sen su , k tóry tym rządzi. [S 188]

17 W ydaje się, że jest to p rzetw orzon a w p ija ck ą ro zm o w ę jed n a z m y ś li P a sca la . Por. B. P a s c a l , M y ś li. W arszaw a 1972, nr 460.

(15)

To w szy stk o p olega na tym , że otrzy m u jem y p orcję k art i p otem ju ż d o końca ta su jem y je, u k ła d a m y , szu k ając ład u i sensu. T a k ie jest n asze ż y c ie . [S 261]

Te wyznania n arrato ra Sennika współczesnego, książki, od której m o­ żemy mówić o stw orzeniu przez Konwickiego oryginalnej poetyki powie­ ściowej, są w istocie m anifestem antyepickim, im peratyw em głębinowej introspekcji, prowadzą na uciążliwą drogę poszukiwania własnej tożsa­ mości, która okazuje się wcale nieoczyw istą18. W yjaśniają one jedno­ cześnie natręctw o pow tarzania się w kolejnych książkach tych samych motywów, postaci, miejsc — owych kam yków w ydobytych z dna rzeki czy k art niegdyś rozdanych, z których można coraz to na nowo staw iać sobie kabałę. Tak więc poszczególnym motywom, postaciom czy miejscom przyporządkowane są jakieś określone znaczenia, które jednak konkre­ tyzują się dopiero w odpowiednim układzie. Sem antyka ta k tworzonej literatu ry jest niesłychanie złożona, pisarz bowiem nie operuje znakami prostymi, jednoznacznymi — ale niejednorodnym i w swojej stru k tu rze obrazami, mającym i pewne znaczenie własne i uzyskującym i nowe zna­ czenia w zetknięciu z innym i obrazami-toposami.

W Nic albo nic wywiązuje się na wieczorze autorskim dyskusja o roli literatury; główny bohater książki, Darek, szydzi z małego realizm u, którego domaga się jeden ze słuchaczy:

— Na p ew n o n ie ch cę w ied zieć , co tam panu au torow i p rzych od zi do g ło w y . N a ja k ie k o m p lek sy cierpi, na co p sy ch iczn ie ch oruje, za co m a p reten sje do życia. N a to m ia st ch cia łb y m u sły szeć, co w ie o zw y k ły m ży ciu z w y k ły c h lu d zi.

— Bo pan, b id u la, sam n ic n ie w ie? M usi pan po to do k sią żeczek zagląd ać? N ie sły sz a ł pan n igd y, że w n iek tórych w o jew ó d ztw a ch p łon ą la sy , że do fa b ry k i lo d ó w ek koop eran ci n ie d o sta rczy li p ięciu ton w k rętó w , że w W ałbrzychu u ro ­ d ziły się czw oraczk i, że w czoraj w o d ow an o tra w le r -p r z e tw ó r n ię , że od b yw a

18 N ie ty lk o ze w zg lęd u na o m aw ian ą szeroko p o ety k ę on iryczn ą op ierającą się na n iep ełn ej to żsa m o ści św ia ta p rzed sta w io n eg o , lecz tak że dlatego, że n arra­ torzy k o lejn y ch p o w ie śc i tw orząc n ajro zm a itsze sy tu a cje, k tó ry ch są b oh ateram i, u ciek a ją c od sw o jej r z eczy w isto ści, cod zien n ości, chcą w isto c ie dokonać sa m o - ok reślen ia. Z adają p y ta n ia o to, k im b y li, k im są, k im m o g lib y być. W żadnej z p o ­ w ie śc i K o n w ick ieg o n ie jest p o w ied zia n e, kim jest n a p ra w d ę narrator, ja k i je s t jego zaw ód, czy m a rodzinę, jak w y g lą d a . S ło w em — brak w ła śn ie ich d o w o d ó w tożsam ości. N ie chodzi tu przecież jed n a k ty lk o o dane, k tó re m ożna w p isa ć do dow odu osobistego; tego typ u n ieto żsa m o ści w y stę p u ją tuż pod p o w ierzch n ią n arracji i d otyczą — ja k np. w S e n n i k u w sp ó łc z e sn y m , — postaci m a rg in eso w y ch : hrabiego P aca, który je s t K o w a lsk im , torow ego D ęb ick iego, który jest szefem U B D obasem , proroka J ó zefa Cara, k tóry jest d ziałaczem k o m u n isty czn y m , p a rty za n ta Jasiu K rupy, który je st Ż ydem . G łęb sza je s t n ietożsam ość g łó w n y ch b oh aterów , którzy n ie m ogą zgodzić się sam i ze sobą, k tórzy n ie ak cep tu ją sa m y ch sieb ie z różnych o k resó w sw o jeg o ży cia — n ie m ogąc jed n a k odrzucić fra g m en tu sw o jej b iografii czy sw o jej osob ow ości.

(16)

się zjazd p o w ia to w y c h p rezesó w k ó ł fu tu ro lo g ó w , że jeździ się drugą klasą, a w d ok u m en cie d eleg a cy jn y m w p isu je się p ierw szą, aby różn icę sch o w a ć do k ieszen i, że u ru ch om ion o n o w y tu rbozespół, że m in ister h an d lu w y c o fa ł ze sprzedaży o szu k a ń czy produkt, że k u rw y w y sia d u ją w h a lla ch m ięd zy n a ro d o ­ w ych h o teli, że w y b u ch ła ep id em ia n o sa cizn y u b yd ła, że zw ięk szo n o p rzydział papieru na p od ręczn ik i szk oln e, że starzy lu d zie czasem m uszą oszczędzać, że jedni k och ają ży cie, ła k n ą dobra i otuchy, a in n i chrom olą to sw o je ży cie i m ają w szy stk ieg o po d ziu rk i w nosie. T ego pan jeszcze n ie w ie? [N 261—062]

Tak więc realizm atakow any jest przez Konwickiego i dlatego, że obiecując praw dę o świecie nie jest w stanie jej dać, i dlatego, że jest „przepisywaniem ” rzeczy już wiadomych, że nie pozwala na tworzenie nowych wartości.

Profecja i żart

Ponieważ, jak to już kilkakrotnie podkreślaliśmy, w większości ksią­ żek Konwickiego narratorzy przyznają się do wymyślania opisywanych

historii, trzeba spróbować odpowiedzieć na pytanie, dlaczego je wymy­ ślają i czego od nich oczekują. Spraw a jest tu dosyć skomplikowana, bowiem narrato rzy ci przypisują literaturze dwie, biegunowo różne, funkcje: profetyczną i ludyczną.

Akcja każdej z książek odbywa się w przededniu katastrofy: w Sen­

niku współczesnym będzie to zalanie doliny i miasteczka wodą spowo­

dowane budową hydroelektrow ni, we Wniebowstąpieniu — groźba III w ojny światowej (chodzi tu najprawdopodobniej o konflikt w Zatoce Swiń), w Zwierzoczłekoupiorze — kometa m ająca uderzyć w ziemię, w Kronice w ypadków miłosnych dziejącej się wiosną 1939 — wybuch w ojny, która dla podwileńskich okolic okazała się końcem dotychczaso­ wego świata. Zawsze więc opisywane zdarzenia dzieją się w „chwili osobliwej”, z czego ich n arrato r zdaje sobie sprawę. W pierwszej z oma­ wianych powieści, Senniku, katastrofa jest tylko na m iarę doliny i mia­ steczka, można więc próbować ratunku, można odjechać pociągiem re­ patriacyjnym :

A tuż obok, p od e m ną, sta li m ieszk a ń cy tego m ia steczk a . P rzy szli popatrzeć, jak odjeżdża się stąd za darm o.

— D okąd id zie ten p ociąg? — sp ytałem . — L u d zie p o w ied zą [...]. [S 339]

W późniejszym o cztery lata Wniebowstąpieniu katastrofa obejmuje całą Warszawę, od Okęcia po Bródno, i prawdopodobnie — choć nic się o ty m w książce nie mówi w prost — cały świat. Cierpiący na amnezję pourazową bohater-n arrato r gorączkowo poszukuje nie tylko swojej toż­ samości, lecz także jakichś ogólnych wartości, które pozwoliłyby mu na

(17)

odbudowę świata utraconego w skutek choroby. Trzykrotnie w raca p a ­ mięcią do tego, co uważał za piękne i dobre — do lasu, rzeki, nieba. Okazuje się jednak, że utraciły one swoje wartości:

U m ierają la sy . N a jp ie r w ły s ie ją z m ch u , p otem rzed n ie traw a, u k a zu ją c syp k ą ja k p o p ió ł ziem ię, p otem g in ą k rzak i tra to w a n e, w r e sz c ie u b yw a d r z e w i m ięd zy rza d k ie p n ie w k racza ja ło w e p u stk o w ie, k tóre p rzed ziela g ig a n ty c z n e p iram id y b eto n o w y ch m row isk . U m ierają la sy , k tó re d a w a ły sch ro n ien ie c z ło ­ w ie k o w i u ciek a ją cem u przed in n y m czło w ie k iem . [W 56-57]

U m ierają rzek i. To zn aczy tracą pozór życia. S ta ją s ię m a rtw y m r y n s z to ­ kiem , ja ło w y m ściek iem , row em k lo a czn y m u d a ją cy m w ie c z n y ruch. [W 135] D opiero k tóregoś dnia, n ie w iad om o n igd y k ied y , po raz p ierw szy p o d ­ n o sim y p ię śc i do n ieb a, aby grozić. A lb o szu k a m y w zro k iem n ieb a sk o m lą c 0 ratu n ek . I w te d y w ła śn ie d ostrzegam y lu d zi p o w ra ca ją cy ch z d a lek iej w ę ­ drów k i, której celem b y ło p ozn an ie nieba: je d y n y p ra w d ziw y k o m p lek s c z ło ­ w ieczy . L ecz ci lu d zie, n iek tó rzy ży w cem sp a len i, m ó w ią , że n ieb a n ie m a. Że je s t to w ie c z n a śm ierć. [W 225]

1 w tedy pojawia się przekleństw o Hioba, które bohater czyta w ko­ ściele z przypadkowo znalezionej książki. Czyta głośno:

— Bodaj b y ł z g in ą ł d zień, k tóregom się urodził! i noc, w k tórą rzeczono: P oczął się m ężczyzn a! Bodaj się b y ł on d zień ob rócił w ciem ność! B y się b y ł o nim n ie p y ta ł B óg z w y so k o ści, i n ie b y ł o św ie c o n y św ia tło śc ią ! Bodaj go b y ła zaćm iła ciem n o ść i cień śm ierci! B y go b y ł ogarn ął obłok i u stra szy ła go gorącość dzienna! B odaj b y noc on ę o sia d ła ciem n o ść, a b y n ie szła w liczb ę dni roczn ych , i w liczb ę m iesięc y n ie p rzyszła! Bodaj n oc ona b y ła sam otn a, a śp iew a n ia aby n ie b y ło w niej! B odaj ją b y li p rzek lęli, k tórzy p rzek lin a ją dzień, k tórzy są g o to w i w zru szać p łacz sw ój! B odaj się b y ły za ćm iły g w ia zd y przy zm ierzch an iu jej! a czek ając św ia tła , aby się go b y ła n ie d oczek ała, ani n ie ogląd ała zorzy porannej! [W 228— 229 (K sięga H ioba, III, 3— 9)]

W Nic albo nic, powieści samym swoim ty tułem zapowiadającej sy­ tuację bez wyjścia, eschatologia posuwa się ad infinitum: w ciemnym przedziale pędzącego pociągu ktoś recytuje proroctw o św. Jana:

— A o b ró ciw szy się u jrza łem sied em złotych św ie c z n ik ó w — i pośród św ie c z n ik ó w kogoś p odobnego do S y n a C złow ieczego — o b leczon ego w sza tę do stóp — i p rzep asan ego na p iersia ch zło ty m p asem . — G ło w a J ego ja k płom ień ognia — sto p y J ego pod ob n e do cen n ego kruszcu — jak g d y b y w p iecu rozża­ rzonego — a głos jego jak o głos w ie lu w ód . — W p ra w ej sw e j ręce m ia ł siedem g w ia zd — i z J ego u st w y ch o d ził m iecz ob osieczn y, ostry. — A Jego w y g lą d — jak k ied y sło ń ce ja śn ie je w sw ej m ocy. — K ied y m Go u jrza ł — do stóp Jego u p ad łem , jak m a rtw y — a On p ołożył n a m n ie p ra w icę sw ą , m ów iąc: — „Prze­ stań się lęk a ć! — Jam je st P ierw szy i O statn i, i żyjący. — B y łe m u m a rły , a oto jestem ż y ją cy na w ie k i w ie k ó w — i m am k lu cze śm ierci i O tch ła n i”... [N 161— 162 (A p o k a l i p s a w e d łu g św . Jana, I, 12— 18)]

I cała ziem ia w p o d ziw ie p ow iod ła w zro k iem za B e stią — i p ok łon oddali S m o k o w i — bo w ła d z ę d ał B estii — i B estii p ok łon od d ali, m ów iąc: — „Któż je s t podobny do B e stii — któż p o tra fi rozpocząć z n ią w a lk ę ”. — I dano jej

(18)

usta m ó w ią c e w ie lk ie rzeczy i b lu źn ierstw a — i dano jej m ożn ość p rzetrw an ia czterd ziestu dw u m iesięc y . — I o tw o rzy ła sw e u sta dla b lu źn ierstw p rzeciw k o Bogu — by b lu źn ić J eg o im ien iu , J ego p r zy b y tk o w i — i tym , co w n ieb ie m ają przytu łek . — I dano jej w a lk ę w szczą ć ze ś w ię ty m i — i ich zw y c ię ż y ć — i dano jej w ła d z ę nad k a żd y m szczep em , lu d em , języ k iem i narodem . — I b ęd ą odda­ w ać jej p ok łon w sz y sc y m ieszk a ń cy zie m i — każdy, k tórego im ię n ie jest zap i­ sane w k sięd ze za b iteg o B aran k a — od założenia św ia ta . — J e śli kto u szy m a, n iechaj p o sły szy ! — J e ś li k to do n ie w o li je s t p rzezn aczon y, id zie do n iew o li — je śli kto na zab icie m ieczem — m u si b y ć m ieczem zabity... [N 163 (A p o k a li p s a w ed łu g św . Jan a, X III, 4— 10)]

Te przydługie cytaty obrazują tw orzony przez Konwickiego nastrój — pisarz jakby nie ufa swoim możliwościom twórczym, nie wystarcza mu groza tego, co sam pisze, i aby osiągnąć szczyt okropności, posiłkuje się właśnie przekleństw em Hioba czy Apokalipsą. Przecież jednak i poza tym czuje się w powieściach Konwickiego aurę okropności, co krok pojawiają się samobójcy, kaleki, nieuleczalnie chorzy. Widmo śmierci towarzyszy przez cały czas bohaterom i wcale nie tylko we fragm entach mówiących o okresie w ojny — groza współczesności zupełnie jej dorównuje.

Byłoby jednak niedopuszczalnym uproszczeniem, gdybyśmy chcieli, jak to czynił np. Ju lian P rz y b o ś19, rozumieć książki Konwickiego jako m anifesty czarnowidztwa, gdybyśmy w yczytali z nich, że „ma się pod koniec nowożytnemu św iatu” — ponieważ, jak już zauważyliśmy, fun­ kcja profetyczna towarzyszy w omawianych utw orach funkcji ludycz- nej. N arratorzy stw ierdzają często, że te zmyślone historie są dla nich odpoczynkiem od rzeczywistości, pozwalają pobawić się, ucieszyć. Umie­ rający w szpitalu na białaczkę n arrato r Zwierzoczłekoupiora przyznaje wręcz, że opowiedziana historia ma dla niego również znaczenie kom­

pensacyjne:

N ie g n ie w a jc ie się, że o p o w ied zia łem w am tak ą zu p ełn ie n iep ra w d ziw ą h istorię. A le ja n a p ra w d ę ch cia łb y m się k och ać w tak iej d z iew czy n ie jak M ajka czy choćby E w a, ch cia łb y m czasem w a g a ro w a ć, ch cia łb y m zagrać w film ie o podróżach m ięd zy p la n eta rn y ch , ch cia łb y m b ić się z ró w ieśn ik a m i, czytać p a ­ m ię tn ik i starszej sio stry , słu ch a ć w y m y s łó w i ob elg ja k iejś C ecylii, koszm arn ego p otw ora w sp ód n icy, ch cia łb y m n u d zić się i zn iech ęc a ć do życia. [Z 276]

C harakter zdecydowanie zabawowy ma również rozmowa Darka z Nic albo nic z wym yśloną przez niego m ilicjantką (N 198— 199), Darek nie chce naw et określić własnego stosunku do wymyślonej bohaterki — raz obdarzając ją pew ną samodzielnością decyzji, wolnością wyborów, słowem: jakąś niezależnością, to znów podporządkowując wszystkie jej zachowania i decyzje swojej woli; przypom ina to trochę zabawę kota z myszą.

Od żartu nie ma w powieściach Konwickiego ucieczki naw et w

(19)

mentach traktow anych najbardziej serio, naw et tam, gdzie nastrój w y ­ daje się już nie tylko poważny, ale wręcz przerażający. Tak jest np. w e

Wniebowstąpieniu; koszmar nocy osiąga swoją kulm inację podczas d a n ­

cingu w „Bristolu”, przecież jednak znajduje się tam angielski dyplom a­ ta, którego postać jako żywo godna jest dzieła zdecydowanie satyrycz­ nego:

— [...] Oto w y c h o w a n e k O xfordu, su b teln y arystokrata, w ie lk a n a d zieja dyp lom acji. P rzy sła n o go do P o lsk i dla w a żn y ch i tajn ych zadań. K ied y w y s ia d ł na w a szy m lo tn isk u , nogi się pod nim u g ięły , w ło s się zjeży ł n a g ło w ie, z a ­ pragnął w ow ej c h w ili n atych m iast, tym sam ym sam olotem , w ra ca ć do k raju . [...] jed n ego w ieczo ru p oszed ł w P o lsk ę. On sam dobrze n ie p am ięta, k ie d y to się stało. M oże k toś m u pokazał, jak się p ije czy stą w ód k ę ze szk la n k i, a m o że p od ziałała su m a w ita m in , za w arta w k artoflach , które tu spożył, albo ja k ie ś flu id y , w y d z ie la n e przez to m row isk o na rozdrożu, dotarły do jego św ia d o m o ści i w str z ą sn ę ły n ią ra p to w n ie, dość że n a g le r a fin o w a n y arystok rata, w y c h o w y ­ w a n y p rzez n a jsu b te ln ie jsz e u m y s ły E uropy, ru szy ł nocą w P o lsk ę i to b y ł k on iec jego św ia to p o g lą d u , jego je ste stw a , jego k ariery d yp lom atyczn ej. N a z a ­ jutrz do a p a rta m en tó w am b asad zk ich w ró cił zw y k ły sło w ia ń sk i n ih ilista , troch ę zb u n tow an y clo chard, odrobinę ap o sto ł z początk am i n eu rasten ii, ot, po prostu w a rsza w sk i p ijaczek .

C u d zoziem iec w e stc h n ą ł i się g n ą ł po fla sz k ę z w odą sod ow ą. P ił ja k z m ę ­ czony fu rm an , bez szk la n k i, a stru ga sreb rzy steg o p łyn u ściek a ła po b rod zie i szy i na a n g ie lsk i non ir on k oszu li.

— Z an ied b ał in teresy sw eg o m o ca rstw a , u to n ą ł w zgubnej p olsk ości, w e k s ­ p ery m en ta ln y ch tea trzy k a ch p iw n iczn y ch , w n ocn ych d ysk u sjach o isto c ie b ytu, w e k stra w a g a n cja ch m łod ych p o etó w z p row in cji, w n ieu stan n ych d em o n stra ­ cjach p rzeciw k o w sz y stk ie m u i w sz y stk im , w przew rotn ej i h istery czn ej lu b ież- n ości w a szy ch kobiet.

P an N iem iec z a m y ślił się rap tow n ie. W sali tanecznej ork iestra zagrała

S to la t .

— K iu rw a m acz — rzek ł z trudem cud zoziem iec. P an N iem iec p rzetarł d łon ią zm ęczon e oczy.

— Co tu gadać, pan sam w id zi. P ó ł roku tem u rzu cił żonę z trojgiem d zieci n o to w a n y ch w „ A lm an ach u G o ta jsk im ” i stu d iu je T o w ia ń sk ieg o w e fran cu sk im tłu m a czen iu A d am a M ick iew icza. W ystarczy?

— [...] Z ostał p rzen iesio n y za karę do P aryża. To jego p o żeg n a ln y w ieczór. — K iu rw a m acz — rzek ł cich o r ep resjo n o w a n y d yp lom ata. [W 192— 194]

Można by próbować brać zupełnie poważnie tak ten jak i inne opisy satyryczne, które odnajdujem y w książkach Konwickiego, tłumaczyć, że są one bardziej sm utne niż śmieszne, trudno by było jednak nie zwrócić uwagi na żarty robione w różnych powieściach już nie przez narratorów, ale przez samego p isa rz a 20. Zwracaliśmy uwagę na wykorzystywanie

20 T akim żartem jest np. n a d a n ie boh aterom W n i e b o w s t ą p i e n i a n a zw isk dery- w o w a n y ch od n a z w n arod ów k ra jó w d em ok racji lu d ow ych : N iem iec, S ło w a k iew icz, Ł otysz, C zech, M adziar, R usek, K ozak, L itw in iec. T ylk o jedno n a zw isk o w yłam u je się z tego zbioru (chociaż też p och od zi od n a zw y narodu): Turek.

(20)

przez Konwickiego fragm entów jego własnej biografii do konstruow ania życiorysów bohaterów. Swój udział w książkach m ają również i znajomi autora, niejednokrotnie przedstawiani w krzyw ym zwierciadle — tak jest np. z postacią „rozkosznego potw ora” — Cecylii z powieści Zwierzoczłe-

koupiór; zaprzyjaźniona z pisarzem tłumaczka literatu ry angielskiej, Ce­

cylia Wojewoda, poczuła się mocno urażona, gdyż dla kręgu znajomych Konwickiego zbieżności między nią a bohaterką książki były zupełnie oczywiste.

Podobnych przykładów można by wskazać jeszcze kilka, należy wszak­ że pamiętać, że większość tego typu żartów jest zupełnie nieczytelna, są one bowiem przeznaczone dla wąskiego kręgu przyjaciół pisarza. Tak jest z ukazanym w Zwierzoczłekoupiorze światkiem filmowców, pełnym k ary k atu r postaci autentycznych, podobnie z aluzjam i do pisarzy — przyjaciół bądź wrogów — czytelnym i w prawdzie dla grona szerszego, ale w zasadzie ograniczającego się do środowiska warszawskich literatów. Oto we Wniebowstąpieniu wspomniany jest pan Lolo, człowiek inteli­ gentny, który w racając nad ranem z knajpy zwykł był pomagać robot­ nikom przenosić mięso z ciężarówek do chłodni — podanie przez Kon­ wickiego faktu, że nosił on czerwone skarpetki, a od jakiegoś czasu słuch o nim zaginął, każe wnioskować, że jest to szkic do p o rtretu Leopolda Tyrm anda, który był podobno pierwszym człowiekiem noszącym w W ar­ szawie czerwone skarpetki.

Czasami można znaleźć złośliwe żarty z osób, które się pisarzowi na­ raziły — np. w Nic albo nic znajdujem y taki obrazek poety:

P o k a za ł się poeta. Id zie po gazety. K roczy, w y so k o w sp in a ją c się na palce, bo P an B óg p o sk ą p ił m u w zrostu. Z adziera g ło w ę z siw ieją cą p o etyczn ą czu ­ p ryną. W oczach n iesie b łęk itn y spokój czło w ie k a w ta jem n iczo n eg o . R ozsiew a, n iczy m drogie p erfu m y , flu id y o p ty m isty czn eg o za d o w o len ia opartego na rozu­ m o w y c h p rzesłan k ach . [...] z p ow rotem w sp in a się na p a lce odchodząc w głąb u lic z k i u m ajon ej ch orągiew k am i. P e w n ie zn ow u szuka u rb an istyczn ej m etafory, bo to p u ste m ia sto za la n e ukropem sło n eczn y m aż się prosi o uogóln ien ie. [N 80— 81]

Jest to kary katu ra Juliana Przybosia, k tó ry bardzo ostro zaatakował w „Życiu W arszawy” poprzednią powieść Konwickiego, Wniebowstąpie­

nie, zarzucając jej czarnowidztwo i stwierdzając, że utwór, którego do­

m inującym uczuciem jest rozpacz, nigdy znaczącym dziełem sztuki być nie może 21.

Tu jednak kończą się żarty, a zaczyna się zupełnie poważna dyskusja światopoglądowa, która w każdej książce Konwickiego zajm uje miejsce

centralne, chociaż niejednokrotnie bywa nieco zakamuflowana.

21 P r z y b o ś , op. cit. — P o w ra ca ją ce k ilk a k ro tn ie w tek ście Nic alb o nic o k r e śle n ie „poeta o p ty m isty c z n y ” zostało u ży te p rzez H. B e r e z ę (Z s tą p i e n ie na

Cytaty

Powiązane dokumenty