Arkadiusz Żychliński
"Homo loquens" : o różnicy
antropologicznej
Teksty Drugie : teoria literatury, krytyka, interpretacja nr 5 (119), 56-84
2009
56
Homo loqueris. O różnicy antropologicznej1
N in iejszy esej m a na celu rozw ażenie kw estii graniczności św iata lu d zi i świa ta zw ierząt z p u n k tu w idzenia filozofii oraz lingw istyki. N ie in te resu je m n ie jed n ak w ykazanie, że k tóreś z tych dw óch istot - lu d z ie b ąd ź zw ierzęta - są istotam i lepszym i bądź wyższymi. In teresu je m nie nato m iast perspektyw a zarysow ania róż nicy - nieusuw alnej, jak m ów ią jedni, czy usuw alnej, jak tw ierdzą in n i - która istoty te od siebie oddziela. L inię dem arkacyjną pom iędzy św iatem lu d zk im a świa tem zw ierzęcym da się w ykreślić, biorąc pod uwagę różnorakie kry teria, m ożna też ją próbow ać zacierać. Tu zajm iem y się p róbą nak reślen ia granicy dzielącej oba obszary, w ychodząc od k ry te riu m zdolności posługiw ania się językiem . Owa - jak się zdaje przyrodzona lu d z io m - zdolność u stanaw ia różnicę, k tó rą chciałbym opatrzyć m ia n em różnicy antropologicznej; ta zaś z kolei k o n sty tu u je różnicę epi- stem ologiczną. P ytając o język, jego posiadanie bądź b rak , d otkniem y rów nocze śnie kw estii m yślenia i świadom ości.
Już tych kilka w stępnych słów zaw iera zalążek w ielkiego sporu, toczonego p o czątkow o przez filozofów, a od co n ajm n ie j stulecia także lingwistów. Spór te n dotyczy n a tu ry g ranicy językowej oddzielającej człowieka i zwierzę. Istn ie ją w tej debacie dwa główne stanow iska. Z w olennicy pierw szego z n ic h tw ierdzą, że p rze j ście m iędzy jednym a d ru g im św iatem dokonuje się w sposób skokowy, że m am y
N in iejszy tek st byl pierw otnie - w nieco in n ej, obszerniejszej postaci - podstaw ą dwóch w ykładów wygłoszonych w ram ach cyklu wykładow ego Pracow ni Pytań G ranicznych UAM pt. „G ranice człow ieczeństw a. M iędzy św iatem ludzkim a zw ierzęcym ” (sem estr zim ow y 2007/2008).
Żychliński Homo loquens. O różnicy antropologicznej
tu do czynienia z różnicą jakościową. M ożem y ich nazw ać z w o l e n n i k a m i l u d z k i e j w y j ą t k o w o ś c i . S tronnicy przeciw nego poglądu są zdania, że przejście m iędzy jednym a d ru g im św iatem dokonuje się liniowo, w spom niana różnica jest zatem jedynie różnicą ilościową. Tych z kolei nazw iem y s t r o n n i k a m i c i ą g ł o ś c i g a t u n k o w e j 2.
Pośród tych pierw szych, m yślicieli przekonanych o ludzkiej wyjątkowości u fu n dowanej na zdolności do posługiw ania się językiem , znajd ziem y tak różne p o sta cie, jak A rystoteles, Tom asz z A kw inu, K artezjusz, H erder, W ittg en stein , C hom sky, D en n e tt czy D avidson. D ru g ą tezę, czyli tę dotyczącą ciągłości gatunkow ej, rep rez en tu ją n ato m ia st m iędzy in n y m i P lato n , V oltaire, H um e, D arw in, Savage- R um baugh, C h u rc h la n d i Searle. Sue Savage-R um baugh, światowej sławy uczona am erykańska zajm ująca się prym atologią, uważa, że człowiek dzieli zdolności ję zykowe z in n y m i g atu n k am i, a przynajm niej jednym - m a łp am i człekokształtny m i. N oam Chom sky, jeden z najb ard ziej wpływowych lingwistów, uważa tego typu sugestie za nonsens. Co jest w łaściwie staw ką w tym sporze? Jego sedno ujm uje w zwięzłej form ule e m in en tn y filozof am erykański Paul C h u rch lan d , pisząc:
Jeśli C hom sky m a rację, tw ierdząc, że tylko ludzie posiadają u m iejętności językowe, i jeśli D e n n ett m a rację, utrzym ując, iż przetw arzanie językopodobne jest isto tą ludzkiej św iado mości, to należy uznać, że różnica m iędzy św iadom ością ludzi a n ielingw istyczną św ia dom ością zw ierząt nie sprow adza się jedynie do sto p n ia, ale m a c h ara k te r jakościowy.3
O to m am y więc w stępny zestaw pytań: Czy zdolność posługiw ania się językiem jest cechą specyficznie ludzką? Jeśli tak, to co z tego wynika? Czy m yślenie m usi być w sposób konieczny pow iązane z p o siad an iem języka? Czy istnieje m yślenie bez języka? Czy b ra k u m iejętności językowych m usi być nieodw ołalnie sprzężony z n ie p o sia d a n ie m św iadom ości intro sp ek cy jn ej? O dnosząc się do tych kw estii, omówię szczególnie poglądy adherentów ludzkiej w yjątkowości, w spom inając przy tym i k om entując zarzu ty ich adwersarzy, stronników ciągłości gatunkow ej.
II
Człow ieka określa A rystoteles m ia n em „zoon legon echon”, a zatem istoty po siadającej logos, czyli rozum , zdolność m yślenia, a b ardziej źródłow o - język. Ję zyk jest zd a n ie m greckiego filozofa ową differentia specifica, odróżniającą człow ie ka od zw ierząt i um ożliw iającą m u tw orzenie stałych w spólnot. W Polityce w tak i oto sposób fo rm u łu je A rystoteles swe objaśnienie:
C złow iek jedyny z isto t żyjących obdarzony jest mową. Glos jest oznaką radości i bólu, dlatego p osiadają go i in n e isto ty (rozwój ich posu n ął się bow iem tak daleko, że m ają 2 Por. D. Jam ieson A nim al Language and Thought, w: Routledge Encyclopedia o f
Philosophy, ed. by E. C raig, R outledge, L on d o n 1998, t. 1, s. 269-273.
3 P.M. C h u rc h la n d Mechanizm rozumu, siedlisko duszy. Filozoficzna podróż w głąb umysłu,
58
zdolność odczuw ania bólu i radości, tu d zież w yrażania tego m iędzy sobą). Ale mowa słu ży do ok reślan ia tego, co pożyteczne czy szkodliw e, jak rów nież tego, co spraw iedliw e czy też niespraw iedliw e. To bowiem jest właściw ością człow ieka, o d ró żn iającą go od innych stw orzeń żyjących, że on jedyny m a zdolność ro zró żn ian ia d obra i zła, spraw iedliw ości i niespraw iedliw ości i tym podobnych; w spólnota zaś takich isto t staje się podstaw ą ro d zin y i p aństw a.4
A rystoteles Polityka, przeł. L. Piotrow icz, W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszawa 2004, s. 27 [1253a, 9-20]. - O czyw iście nie sposób nie zauw ażyć na m arginesie, że ujm ow anie człow ieka jako isto ty m ówiącej posiada jed n ą zasad n iczą wadę. Aby rzecz unaocznić, przyw ołam w pierw obrazow e porów nanie Stanisław a Lem a: „Jeśli przełożyć upływ czasu na m etry, to od n a ro d zin C h ry stu sa m in ęły w tej skali d w a m etry (jeśli oczywiście zrów nam y jeden tysiąc lat z jednym m etrem ), początek k am b ru jest odległy od nas o p i ę ć s e t kilom etrów , panow anie d inozaurów rozpoczęło się dw ieście kilom etrów tem u, a skończyło 65 kilom etrów od nas. Pierw sze ślady życia są odległe o trzy tysiące kilom etrów , a pow stanie p lan ety Z iem i o 4 600 kilom etrów . O t i m iark a, ażeby uznać, że człow iek żyje sobie m niej więcej od k ilo m etra z h akiem , a cyw ilizacja jego od dziesięciu m etró w ” (S. Lem Sex Wars, posł. J. Jarzeb sk i, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2004, s. 48). Tyle Lem . Język m u siał wyewoluować co najm niej 50 000, a większość badaczy wysuwa
przypuszczenie, że raczej 100 000 lat tem u. Jakkolw iek rozbieżności m ogą być znaczne, na p rzykład M a rtin K u ckenburg (Pierwsze słowo, przeł. B. N ow acki, PIW, W arszaw a 2005) skłania się ku hipotezom sytuującym pow stanie języka już około 700 000 lat p.n.e. Porów nując różne daw ne języki, m ożem y odtw orzyć
praw dopodobny stan sprzed około 10 000 lat. N ajdaw niejsze d ostępne zapisy m ają około 5 000 lat. A poniew aż człow iek pojaw ił się jakiś k ilo m etr tem u, język pow stał zaś jakieś p ięćdziesiąt-sto m etrów tem u, m ożem y odtw orzyć jego przypuszczalny stan sprzed d ziesięciu m etrów, a najstarsze zap isk i pochodzą sprzed p ięciu metrów. K im jed n ak był człow iek na o siem set p ięćdziesięciu-dziew ięciuset m etrach przed pojaw ieniem się języka? Co z człow ieczeństw em isto t kopalnych? W ydaje się, że m oglibyśm y przyznać im cechę człow ieczeństw a jedynie na m ocy bycia p o p rzed n ik iem w pew nym łań cu ch u gatunkow ym . C zy zatem zw olennicy tezy o ludzkiej wyjątkow ości ufundow anej na p o siad an iu języka m uszą w sto su n k u do sam ego człow ieka zastosować tezę ciągłości gatunkow ej? N iekoniecznie, to zależy od kw estii p ochodzenia języka. Czy język pojaw ił się nagle, niczym k ró lik
w yciągnięty z kapelusza m agika, kiedy rozrośnięty m ózg hom in id ó w stał się zdolny do przejęcia nowych zadań? C zy też może pow staw ał stopniow o, rozw ijając się w olno na p rz estrz en i tysiącleci - niczym ślim ak sunący po ścianie? Z tym pytaniem w iąże się z kolei tzw. kw estia am eby - czy język n aro d ził się niczym am eba o niew yraźnym kształcie, n ab ierając stopniow o k sz tałtu w procesie ewolucji, czy też może przy p o m in ał raczej rozczłonkow aną p lątan in ę, gdzie jedne m ożliwości uległy w zm ocnieniu, a in n e w ygaszeniu? W spółcześnie naukow cy sk łan iają się ku koncepcji stosunkow o nagłego pojaw ienia się języka - na zasadzie ogniska: w olny p oczątek (od około 250 000 lat tem u) i szybki rozwój (od około 100 000 lat tem u) ze stab ilizacją jako d łu gotrw ały żar około 50 000 lat tem u - jako pewnej p ląta n in y m ożliw ości (por. J. A itchison Ziarna mowy. Początki i rozwój języka, przeł. M. Sykulska-D erw ojed, PIW, W arszaw a 2000, s. 26-30 i 83-89). D o tej ostatniej kw estii powrócę jeszcze dalej.
Żychliński Homo loquers. O różnicy antropologicznej
W edle A rystotelesa człow iek jest zatem istotą p osiadającą język, um ożliw iają cy m u w chodzenie w rozm aite interakcje społeczne, co stanow i zasadniczy rys homo
sapiens i odgranicza go z jednej strony od „dzikiej in te lig e n cji” zw ierząt (by p o słu
żyć się zw rotem etologa am erykańskiego M arca H au se ra 5), z drugiej zaś - dodaje m y dziś - od sztucznej intelig en cji m aszyn. P uentując, m ożna by rzec, że w prow a dzone przez Jo h an n a G ottfrieda H erd era określenie homo loquens opisuje n a jp e ł niej istotę homo sapiens. O bdarzony językiem trw am zatem sam o tn ie pom iędzy m oim psem a m oim ko m p u terem , b lisk i im w pew ien różny dla każdego z n ich sposób, choć przecież rów nocześnie n ie zm iern ie od n ic h oddalony.
O bdarzony językiem - cóż jeszcze kryje się za tym stw ierdzeniem ? Rozważmy to pokrótce. A rystotelesow ską definicję łacińskie średniow iecze p rzekuło w for m ułę animal rationale, człow iek jako zwierzę rozum ne. P rzekładając z kolei tę for m ułę na język dzisiejszej filozofii um ysłu czy kognityw istyki, powiemy, że czło w iek jest istotą p osiadającą um ysł (w ram ach innego d y skursu mowa w tym m ie j scu o duszy - za pom ocą tych pojęć oznaczam y każdorazow o siedzibę św iadom o ści; po m ijam tu k ontrow ersje dotyczące dychotom ii um ysł/ciało). Z apytajm y więc, czy praw dziw y jest n astęp u jący sylogizm: jeśli m yślenie uzależnione jest od p osia dania języka analogicznego do języka ludzkiego i jeśli zw ierzęta w ta k im sensie języka nie posiadają, to zw ierzęta nie m yślą, ergo - ich um ysły są d ia m etra ln ie różne od um ysłu człowieka. Kw estia ta jest n ad e r złożona. C hociaż p erm a n en tn a antropom orfizacja jest z n a tu ry p rzynależna lu d z k iem u sposobow i postrzegania św iata, to nie przychodzi n am raczej na myśl zapytywać o um ysł ro ślin czy p rze d m iotów nieożywionych. Tak samo n atu ra ln y m jest, że przypisujem y um ysł ludziom , naszym bliźn im . P rzypisujem y im go, gdyż przy p isu jem y im , po pierw sze, świa dom ość fenom enalną, tj. dośw iadczenie tego, jak to jest m ieć jakieś dośw iadcze nie; po drugie - stany in ten cjo n aln e, tzn. in te n cjo n aln e odnoszenie się do czegoś; po trzecie - język sensu stricto; oraz po czw arte - um iejętność logicznego m yślenia, czyli popraw nego w nioskow ania niezależnego od teoretycznej znajom ości praw lo g ik i6. Cech tych nie sposób sensow nie przypisać roślinom , stąd nie pojaw ia się tu problem , na jaki n apo ty k am y w p rzy p a d k u świata zw ierząt. A poniew aż w edług kognityw istów -m inim alistów w ystarczy sp ełnienie przez organizm choćby jed n e go z przytoczonych kryteriów , nasz nam ysł n a d tym , czy zw ierzęta m ają język, jest rów nocześnie nam ysłem n a d tym , czy posiadają um ysł (analogiczny do lu d z k ie go). W tym m iejscu m u sim y poczynić jeszcze jedno rozróżnienie - otóż posłu g u je m y się niezw ykle n ieostrym pojęciem „zw ierzęta”, obejm ującym przecież zarów no jednokom órkow e p ierw otniaki, któ re nie zawsze łatw o odróżnić od roślin, jak i m ałp y człekokształtne, w ykazujące - na co w skazuje już sam a nazw a - niezw ykłe podobieństw o do ludzi. S precyzujm y zatem nieco: m ówiąc tu o zw ierzętach, b ę
5 M. H au ser Wild Minds. What Animals Really Think, H en ry H olt, N ew York 2001. 6 Por. D. Perler, M. W ild Der Geist der Tiere - eine Einführung, w: Der Geist der Tiere.
Philosophische Texte zu einer aktuellen Diskussion, hrsg. von D. Perler, M. W ild,
09
dziem y rozw ażali kw estię posiadania języka bądź jego b ra k u przede w szystkim u ta k ich ssaków, jak psy, koty czy małpy.
O bserw acja zachow ań zw ierząt skłania nas n ierzadko do m yślenia, że także one dysponują n ad e r rozbudow anym i fo rm am i k o m u n ik acji, p rzypom inającym i prym ityw ny język. Czy w ypada się zatem zgodzić ze w spom nianym już zn ak o m i tym badaczem um ysłu P aulem M. C h u rch lan d e m , że „dopóki ch a rak te r i złożo ność o dm iennych system ów k o m u n ik acji pozostaną dla nas n ieprzejrzyste, dopó ty nie b ędziem y m ieć pew ności, czy różnią się od ludzkiego języka rodzajem , czy jedynie sto p n iem złożoności”7? Z an im rozw ażym y tę kw estię, pow inniśm y sp re cyzować definicję języka, czy też zestaw cech specyfikujących to, co językiem n a zywamy.
D efin icji takow ych istnieje n a tu ra ln ie legion. Spróbuję w ybrać ujęcie, które w naszym k ontekście zdaje się najb ard ziej p rzydatne. Otóż język jest pew nym zor ganizow anym system em sem iotycznym , czyli system em znaków językowych (pry- m a rn ie dźwiękow ych, w tórnie pisem nych), nieodzow nym n am do k o m unikow a n ia się, a zatem w yrażania bądź w ym iany m yśli czy inform acji, a także do grom a dzenia i przekazyw ania wiedzy. Język wykształca się w interakcji ze św iatem , a dane społeczeństw o tyleż go w aru n k u je, ile sam o jest przez niego w arunkow ane. N ie jest język tw orem skostniałym , rozw ija się i podlega historycznym zm ian o m 8. Do czego zatem w łaściwie człowiek używa języka? D o trzech głów nych funkcji, wyod ręb n io n y ch przez K arla B ühlera - rep rezentatyw nej, ekspresyw nej i im presyw nej - R om an Jacobson dodał funkcję kom un ik acy jn ą, fatyczną, m etajęzykow ą i p o etycką. Co ciekawe, b rak pośród w ym ienionych fu n k cji tej, która, jak sądzę, roz strzyga o specyfice ludzkiego języka, tj. fu n k cji - nazw ijm y ją ta k - św iatotwór- czej. Co to znaczy?
Język jest tran sc e n d e n ta ln y w K antow skim sensie tego pojęcia, gdyż u m ożli wia w szelkie (św iadom e) p o zn a n ie9. Świat pozajęzykow y p o znajem y poprzez ję zyk i opisujem y w języku. W yrazić n ieskonceptualizow aną m yśl w ta k i sposób, aby była dostępna dla innych, m ogę tylko wówczas, gdy znajd ę w języku odpow iednie słowa. Język otw iera p rze d n am i świat, u d o stęp n ia go n am - oto być m oże najw aż n iejsza jego funkcja. B arbara Skarga pisze w swoich łagrow ych w spom nieniach: „N azw ać to uchwycić, to zobaczyć coś, czego się w pierw nie dostrzegało. Nazwać to zapanow ać, podporządkow ać sobie”10. N ie tru d n o zauważyć, że słowa Skargi są w ariacją na słynne stw ierdzenie Ludw iga W ittg en stein a z jego Traktatu
logiczno-7 P.M. C h u rc h la n d M echanizm rozum u..., s. 283.
8 Por. Lexikon der Sprachwissenschaft, hrsg. von H. B u ß m an n , K röner, S tu ttg a rt 1990, s. 699.
9 Por. także G. Keil Sprache, w: Philosophie. E in Grundkurs, Bd. 2, hrsg. von E. M artens, H. S chnädelbach, R ow ohlt-Taschenbuch-V erlag, R ein b ek bei H am b u rg 1998, s. 552.
Żychliński Homo loquers. O różnicy antropologicznej
filozoficznego: „ D i e G r e n z e n m e i n e r S p r a c h e b e d e u te n die G ren
zen m ein er W elt” 11. W naszym poznaw aniu św iata u w ikłani jesteśm y w stru k tu rę określoną przez M a rtin a H eideggera m ia n em „ stru k tu ry jako” 12. N ie postrzega m y po p ro stu krzesła, p u lp itu czy długopisu, tylko postrzegam y coś jako krzesło, jako p u lp it czy jako długopis. N ak ła d am y na substancję św iata pew ną form ę n a szego języka, kategoryzujem y świat, w yodrębniając z niego poszczególne części. N azyw anie św iata p rzypom ina odsłan ian ie kolejnych p uzzli w odw róconym ob raz k u - nazyw ając coś, a więc określając coś jako coś, odsłaniam y k olejny kaw ałek św iata, u p rze d n io dla nas niedostępny. M etaforyczny obraz p u zzli posiada jednak jedną znaczącą słabość - czy rzeczyw iście odkryw am y gotowe puzzle? O znaczało by to, że świat jest już w zasadzie skategoryzow any w jakim ś tajem n y m boskim języku czy też w języku natury, k tó ry m u sim y tylko zdekodow ać. Tym, co faktycz nie robim y, jest raczej w ycinanie p u zz li z pew nego w pierw niew idocznego dla nas obrazka, a n astęp n ie odsłan ian ie tych w yciętych fragm entów , dodaw anie do nich nowych i w te n sposób tw orzenie naszego obrazu św iata albo inaczej: obrazu świa ta dla nas. W św ietle tych uwag w idać, jak niedorzeczna jest obawa, że język zagra dza n am drogę k u rzeczom , że jest przeszkodą, jaką w zniesiono m iędzy n am i i rze czam i, przeszkodą, k tó rą należy przezw yciężyć, aby dotrzeć do rzeczy sam ych. N ie m a żadnych rzeczy sam ych, rzecz, któ rą poznajem y bez pośrednictw a języka, nie jest w ogóle żad n ą rzeczą, jest przelew ającą się n am przez palce substancją pozbaw ioną formy. Oto jak m ożna by wyłożyć trafn e sform ułow anie H ansa-G eor- ga G adam era: „Sein, das v ersta n d en w erden k an n , ist S prache” („Bytem, który m oże być rozum iany, jest język”) 13.
Jeśli ta k i sposób rozum ow ania w ydaje się kom uś osobliwy, sp róbujm y przy j rzeć się dokładniej relacji zn a k u językowego i św iata. Relację tę ujm ow ano p ie r w otnie w ram a ch pew nej ekonom ii rep rez en ta cji za pom ocą łacińskiej form uły „ a liq u id stat pro aliq u o ”, a więc znak jako coś, co stoi za coś innego. Słowo „krze sło” było rep re z e n ta n te m p rze d m io tu , krzesła. Tak też i dziś u jm u jem y potocznie istotę zn a k u językowego, istotę języka. Język jest w tym u jęciu pew nym zbiorem nazw, któ ry m odpow iadają rzeczy, albo - w p rzy p a d k u pojęć ogólnych - ogólne definicje. W tym u jęciu język jest n ib y lu stro , w którym przegląda się świat. Język odgrywa rolę ledwie drug o rzęd n ą, daje n am tylko odbity obraz św iata, odtw arza go, odw zorow uje. M u si istnieć zatem jakiś przedjęzykow y świat, k tó ry odw zoro wywany jest przez język, jakim się posługujem y. Świat jako ta k i sam już do nas
11 W polskim przekładzie teza 5.6 brzm i następująco: „ G r a n i c e m e g o j ę z y k a o znaczają granice mego św iata”. Por. L. W ittg en ste in Tractatus
logico-philosophicus, przekł. i w stęp B. W olniew icz, W ydaw nictw o N aukow e PW N ,
W arszaw a 1997.
12 Por. M. H eidegger Sein und Zeit, N iem eyer, T ü b in g en 2001, s. 149.
13 H.-G. G ad am er Wahrheit und Methode. Gründzüge einer philosophischen Hermeneutik, M ohr, T ü b in g e n 1999, s. 478. T łu m polskie wg H .-G . G ad am er Prawda i metoda,
6
2
m ówi, a m y tylko n iejako m u sim y n astro ić się na odbiór tego, co chce n am pow ie dzieć. K siądz C hm ielow ski postaw ił w haśle Koń swej słynnej encyklopedii z roku 1756 (Nowe Ateny albo Akademia wszelkiej sciencyi pełna) pytanie: „Koń jaki jest?” i odpow iedział na nie zwięźle, a przenikliw ie: „K ażdy w id zi”14. Tak ujm u jem y też św iat, kiedy m yślim y o języku, w k tórym niczym w zw ierciadle przegląda się rze czywistość. W jaki jednak sposób m oże istnieć przedjęzykow y świat? Czy m ów ie n ie o świecie przedjęzykow ym nie jest nonsensem ? K iedy m ówię o świecie przed- językow ym , u jm u ję go n a tu ra ln ie zawsze już w kateg o riach językowych, w tym sensie o świecie przedjęzykow ym m ogę mówić tylko ex post, um ieszczony w nim byłbym bezrad n y niczym niem ow lę, które tkw i w łaśnie w ta k im przedjęzykow ym świecie, ale nie p o trafi o n im n a tu ra ln ie niczego pow iedzieć, gdyż jest d la ń tylko jednym w ielkim b ezładem niew yrażalnych barw, kształtów , dźwięków i zapachów. Świat niem ow laka to „świecący, huczący za m ę t”15, jak m ów i am erykański filozof i psycholog, W iliam Jam es.
Szw ajcarski lingw ista F e rd in a n d de S aussure p o d su n ął n am pom ysł, jak o ję zyku m yśleć inaczej. Z nak językowy jest w edług niego p ołączeniem nie słowa i rze czy, lecz n iero zd zieln y m n ib y k artk a p a p ie ru zw iązkiem elem e n tu znaczącego, czyli obrazu dźwiękowego, i elem en tu znaczonego, czyli znaczenia. W te n sposób de S aussure przenosi znak językowy w obręb um ysłu, odrywa go zrazu od gotowe go już świata. K oncepcja zn a k u językowego de S aussure’a jest koncepcją niere- prezentacjonalistyczną - w pierw szym rzędzie znak niczego nie rep rezen tu je. Cóż zatem czyni? O tóż p rzede w szystkim znak wydobywa z chaosu to, co dopiero póź niej będzie reprezentow ał. Słowo „krzesło” rep rez en tu je krzesło tylko w p o rzą d k u synchronicznym , tzn. tu i teraz den o tatem tego znaku językowego faktycznie jest te n p rzedm iot. Je d n ak w sensie genealogicznym połączenie fonem ów składających się na obraz dźwiękowy „krzesło” z w yobrażeniem służącego do siedzenia m ebla wydobywa ów m ebel z nicości. To praw dziw a rew olucja k o p ern ik a ń sk a - język jest w praw dzie lu stre m , ta k im jednak, w które w budow ano projektor: odbija ono to tylko, co w pierw sam o niejako rzutow ało. Inaczej mówiąc: język fu nkcjonuje w ram a ch pew nej um ow y społecznej i oferuje pew nego rod zaju odzw ierciedlenie obiektów i zdarzeń św iata zew nętrznego, wszelako obiektów i zd a rzeń utw orzo nych w pierw m ocą pewnej konw encji16.
D zięki językowi o d n ajd u jem y się w świecie i p o trafim y sobie ze św iatem ra dzić - język nie odbija jednak żadnego ukrytego p o rzą d k u św iata. Czy oznacza to,
14 Cyt. wg W. G om brow icz Bestiarium, wyb. i u k ład W. Bolecki, W ydaw nictw o L iterack ie, K raków 2004, s. 11.
15 Cyt. wg D. D e n n e tt Słodkie sny. Filozoficzne przeszkody na drodze do nauki
o świadomości, przekł. i w stęp M. M iłkow ski, Prószyński i S-ka, W arszaw a 2007,
s. 93.
16 W ięcej na ten tem at m .in. w z nakom itej książce berliń sk iej filozofki Sybille K räm er: Sprache, Sprechakt, Kommunikation. Sprachtheoretische Positionen des 20.
że nasze kategoryzacje są absolutnie arb itraln e? N ie, nom in aliści - nieak cep tu ją- cy idei obiektyw nego przedjęzykow ego p o rzą d k u n atu ra ln eg o - uw ażają, że po d stawowym ham u lce m zapobiegającym chaosow i dziw acznych klasyfikacji jest k o nieczność efektywnej indukcji. O becność jednego zn a k u językowego pociąga za sobą konieczność istn ien ia w ielu znaków językowych, gdyż tożsam ość - a zatem znaczenie - pojedynczego znaku ro d zi się z jego odm ienności od innych znaków. K olejne w yodrębnione całości m u sim y dopasowywać do tego, co w yodrębniliśm y w cześniej - inaczej p rzestalibyśm y po p ro stu rozum ieć język, któ ry m się po słu g u jemy. Jak pow iada R ich a rd Rorty: „Świat nie mówi. M ów im y tylko my. Świat, kie dy już zainstalow aliśm y w nas pew ien język, m oże być przyczyną pew nych p rze konań, jakie żywimy. N ie p ro p o n u je n am jed n ak żadnego języka, to uczynić m ogą tylko in n i lu d z ie ”17. Język n ad a je b ezkształtnej su b stan cji św iata pew ną form ę, pytanie o świat przedjęzykow y jest zaś nonsensow ne bądź banalne. B analne, jeśli pytam y, czy k iedy nas nie było, istn iały drzewa i din o zau ry - oczywiście, że istn ia ły, choć że były to drzewa i d inozaury p otrafim y mówić dopiero odtąd, odkąd m am y język, który postaw ił je p rze d nam i. Oczywiście, istn ien ie dinozaurów ró żn i się nieco od istn ien ia na przy k ład szkół - szkoły są czystym k o n stru k te m społecz nym , din o zau ry są tylko k o n stru k te m językowym, m ożna jed n ak w yobrazić sobie św iat, w k tó ry m nie m a an i szkół, ani dinozaurów - to na przy k ład świat Buszm e- nów p rze d językowym n ajazd em Europejczyków .
Tyle w u jęciu ogólnym . W eseju Widzieć poprzez język D o n ald D avidson stawia n astęp u jące pytanie:
Co trzeba dodać do nic nieznaczącego dźw ięku, wydaw anego w chw ilach stosow nych dla tego sam ego dźw ięku, w ypow iedzianego jako mowa, żeby prz em ien ić ten pierw szy w ten drugi? N ie w ystarczy sam a okoliczność, że nic nieznaczący dźw ięk został w zm ocniony w przeszłości i jest w ydaw any obecnie z uwagi na swą m agiczną moc; gdyby chodziło tylko o to, wówczas fakt, że koty m iauczą, żeby je n ak arm ić, zostałby u zn an y za p o siad a jącą znaczenie mowę. C óż zatem ? N ie m am żadnych złu d zeń , że mogę dostarczyć tu czegoś na k ształt analizy; być m oże nie m a odpow iedzi, któ ra nie prow adziłaby do b łę d nego koła [...]. Sam sądzę jednak, że to język dodaje tu pew ien n iezb ęd n y (choć niew y starczający) ele m en t.18
N azwę zatem teraz i opiszę kilka fu n d am e n taln y ch cech języka ludzkiego, m a ją cych odróżniać go od system ów k o m u n ik a cji zw ierząt. Z pew nym i m niej lub b a r dziej istotnym i m o dyfikacjam i będę się przy tym opierał na klasyfikacji za p ro p o now anej w la tac h 60. XX w ieku przez jednego z nestorów dw udziestow iecznej lin
Żychliński Homo loquens. O różnicy antropologicznej
17 R. R o rty Contingency, Irony, and Solidarity, C am bridge U niv ersity Press, C a m b rid g e - N ew York 1989, s. 6. N a tem a t koncepcji języka R o rty ’ego por. A. Ż ych liń sk i Zeichen
und Geräusche. Richard Rortys sprachtheoretischer A nsatz, w: Terra grammatica. Ideen - Methoden - Modelle, hrsg. von B. M ikołajczyk, M .L. K otin, L ang, F ra n k fu rt/M .
2007, s. 475-483.
18 D. D avidson Widzieć poprzez język, przeł. A. Ż ychliński, w: „Teksty D ru g ie ” 2007
6
4
gw istyki am erykańskiej, C harlesa F rancisa H o ck e tta19. O to owe cechy: (1) K re atywność: cecha bodajże najw ażniejsza, opisująca zdolność do tw orzenia i ro zu m ien ia nieskończenie w ielu nowych wypowiedzi. W tym sensie język m ożna n a zwać system em otw artym . System kom u n ik acji pszczół (taniec pszczół) jest w pew nym sto p n iu otwarty, choć m ożna postaw ić niep rzek raczaln e granice owej otw ar tości, pszczoły p o trafią niejako kom binow ać pew ną liczbę stałych elem entów , nie dodają jed n ak elem entów nowych. (2) A bstrakcyjność: tw orzone k o m u n ik a ty nie m uszą odnosić się do rzeczy pozostających w b ez p o śred n im zasięgu czasoprze strzennym i dostępnych dla d efinicji ostensyw nych (a więc poprzez w skazanie). Przez pojęcie ab strak cy jn o ści m ożem y zatem rozum ieć zarów no odnośność na dystans, tzn. m ożliwość odnoszenia się do czegoś pozostającego poza zasięgiem p ercepcji rozm ówców (w czasie lub p rzestrzen i), jak i odnośność przenośną, tzn. m ożliw ość odnoszenia się do czegoś będącego p ojęciem ogólnym , niem ającym żad nego k o nkretnego odpow iednika. K om u n ik aty n iek tó ry ch zw ierząt cechuje odno śność na dystans czasoprzestrzenny (na przy k ład tańce pszczół), w żadnych chyba n ie w ystępuje jed n ak odnośność przenośna. (3) D w ustopniow ość s tru k tu ry (po dw ójna artykulacja): każdy język składa się z system u fonologicznego i n a d b u d o w anego na n im system u gram atycznego. Pojedyncze fonem y łączą się na wyższej płaszczyźnie poprzez reguły m orfologiczne w leksem y, a te z kolei m ocą reg u ł syn- taktycznych tw orzą zdania, podstaw ow e jed n o stk i w ypow iedzi językowych. D zię ki tej cesze języka kom binacje niew ielkiej liczby fonem ów (żaden język nie liczy m niej niż dziesięć i więcej niż siedem dziesiąt fonemów, w tym przynajm niej dwie sam ogłoski) um ożliw iają tw orzenie ogrom nej liczby leksem ów, a te z kolei są p o d stawą do budow y nieskończonej liczny zdań. System y k o m u n ik a cji zw ierząt nie p osiadają ta k rozum ianej dw ustopniow ości. (4) A rbitralność: każdy zn ak języko wy składa się z obrazu dźwiękowego oraz w yobrażenia, stosunek m iędzy n im i - zatem stosunek m iędzy elem en tem znaczącym , czyli form ą, a znaczonym , czyli treścią - jest arbitralny, tzn. niem otyw ow any, konw encjonalny. O dw rotnością by łaby relacja ikoniczna, w ystępująca w n ielicznych przypadkach, na przy k ład wy razów dźw iękonaśladow czych. K o m unikaty zw ierząt nie są w zasadzie arb itra ln e, na przy k ład taniec pszczół odwzorowuje ikonicznie drogę k u celowi. „R elacja m ię dzy k rajo b razem nam alow anym a rzeczyw istym jest ikoniczna, relacja zaś m iędzy w yrazem k rajo b raz a krajo b razem - a rb itra ln a ”, pisze H ockett. (5) D yskretność: k o m u n ik a t językowy nie stanow i niepodzielnego k o n tin u u m , lecz składa się z od- graniczalnych, dyskretnych elem entów. P ojedynczy leksem złożony jest z a b stra k cyjnych obiektów dyskretnych - fonemów, zdanie składa się z elem entów d yskret nych wyższego rzędu - leksemów. Z n ak i arb itra ln e dają się podzielić na tworzące je elem enty dystynktyw ne, zn ak i ikoniczne - a ta k ie przew ażają w kom u n ik acji zw ierząt - m ożna analizow ać p o d ty m k ą te m tylko w n ie k tó ry c h w ypadkach.
19 Por. C h. H o ck ett Zagadnienie uniwersaliów w języku, w: Językoznawstwo strukturalne.
Wybór tekstów, red. H. K urkow ska i A. W einsberg, W ydaw nictw o N aukow e PW N ,
Żychliński Homo loquers. O różnicy antropologicznej
(6) P rzem ienność: w ładający danym językiem są na p rze m ian nadaw cam i i od bio rcam i k o m unikatów językowych. W p rzy p a d k u zw ierząt cecha ta nie w ystępu je zawsze - na przy k ład u pew nych gatunków świerszczy sam ice i sam ce są od b io rca m i ćw ierkania, ale nad aw cam i są tylko sam ce. (7) C ałkow ite sprzężenie zw rotne: nadaw ca sygnałów językowych jest rów nocześnie ich odbiorcą. W p rzy p a d k u k o m u n ik a cji ruchowo-wzrokowej - tak ą stanow i choćby godowy taniec cier- nik a - nadaw ca nie jest w stanie dostrzec pew nych relew antnych cech swego k o m u n ik a tu . (8) K anał głosowo-słuchowy: k o m u n ik a ty językowe nadaw ane są k a n a łem głosow o-słuchowym . W p rzy p a d k u zw ierząt n ie jest to regułą, świerszcze na przy k ład posiadają kom unikację słuchow ą, ale nie głosową, in n e zw ierzęta dyspo n u ją n ato m iast jeszcze in n y m i k an a ła m i (i ta k taniec pszczół jest ruchow o-doty- kow o-chem iczny - notabene porozum iew anie się drogą tro falak sji jest częste w ob rębie społeczeństw a owadów). (9) M ożliwość fałszu: k o m u n ik a ty językowe m ogą być praw dziw e, fałszywe lub pozbaw ione sensu. Z w ierzęta raczej u d ają lu b m a skują się, niem al zawsze w celach zaczepno-obronnych, niż celowo w prow adzają w b łą d 20. (10) W yuczalność: użytkow nik danego języka m oże nauczyć się każdego innego; jeśli dorastan ie m a m iejsce w odpow iednim otoczeniu językowym, każdy nab y ty n a tu ra ln ie język będzie funkcjonow ał na praw ach języka pierw szego21.
20 C hoć trzeba przyznać, że jest to obszar w ielu sporów, gdyż etolodzy zaobserw ow ali w o statn ich latach w iele zachow ań zdających się św iadczyć o in ten cjo n aln y m w prow adzaniu w błąd. Por. na p rzykład D .R . G riffin Umysły zwierząt. Czy zwierzęta
mają świadomość?, przeł. M. Ślósarska, A. Tabaczyńska, GWP, G d a ń sk 2004, s. 195.
21 O m ówię tę cechę obszerniej, poniew aż posiada ona w ażkie im p lik acje we w spółczesnej lingw istyce. M ożem y zapytać tak: Ja k to się dzieje, że każdy z nas, ludzi, z tak ą łatw ością nabyw a w dzieciństw ie język - jeden, dwa, czy naw et w iększą ich ilość? O tóż zważywszy na to, że in te rn aliza c ja i rozwój języka n astęp u ją niezależnie od ilości bodźców zew nętrznych - jeśli tylko owa ilość przekroczy pew ną m asę krytyczną - m ożem y założyć za jednym z w pływowych
dw udziestow iecznych lingw istów , N oam em C hom skym , że p osiadam y pew ną w rodzoną stru k tu rę językową, będącą podglebiem dla przyszłego języka. Spośród bogatej lite ra tu ry om aw iającej tzw. arg u m e n t ubóstw a bodźca w arto sięgnąć w pierw w prost do źródła, por. N oam C hom sky Rules and Representations, C olum bia U niversity Press, N ew York 1980. O p isując rzecz obrazow o, zaryzykow ałbym m etaforę, że przychodzim y na św iat z siecią kolejow ą w głowie. Pociągi sym bolizują różne języki, zaś to, w jakim k ieru n k u , d okąd i jak im i drogam i w yruszą, zależne jest od dyspozytorów - czyli środow iska językowego, w jakim w zrastam y. Trakcja jest niezw ykle m eandryczna i złożona; tory, po których nie jeżdżą żadne pociągi, szybko z arastają i stają się n iem al nieprzejezdne. Z d ołam y m oże jeszcze puścić nim i jakiś pojazd, ale n iem al zawsze będzie się on poru szał po nich w olniej, z m ożliw ością w yw rotki. Ja k jed n ak w praw im y w ruch pociągi? W obszarze syntaktyki dziecko e k strap o lu je po p rostu z usłyszanych zd ań pew ne ogólne reguły jazdy. A co ze zn aczeniem , czyli stacjam i, na jakich pociągi m ają się zatrzym yw ać, co z m ijanym i po drodze m iejscow ościam i? D ziecko uczy się znaczeń poprzez definicje ostensyw ne, tw orzenie w yobrażeń pojęć ogólnych o raz - co najw ażniejsze
99
(11) M etajęzykow ość (lub sam ozw rotność): język um ożliw ia kom unikację na te m at kom unikatów . Za pom ocą ćw ierkania m ożna sygnalizować gotowość podjęcia czynności seksualnych, ale nie m ożna opisać sam ego ćw ierkania.
Co w ynika z takiego ujęcia języka? Otóż to jedynie, że języka w powyższym sensie zw ierzęta z pew nością nie posiadają. P om inę w tej chw ili kw estię, czy n ale żałoby przychylić się do zdan ia części zoosem iotyków, tw ierdzących, że różnice w w ystępow aniu poszczególnych cech konstytutyw nych nie są w w ybranych wy p ad k a ch faktycznie zero-jedynkow ym i ró żn icam i jakościowym i, lecz raczej lin e arn y m i ró żn icam i ilościowym i. Jeśli zw ierzęta nie posiadają języka sensu stricto, to jednym z nasuw ających się p y ta ń jest pytanie o to, czy posiadają język sensu largo? W ydaje się, że tylko w najszerszym sensie tego słowa, kiedy za język będziem y uważać każdy, najp ro stszy naw et kod ikoniczny.
III
Z an im rozw ażym y teraz z kolei arg u m en ty n a tu ry filozoficznej skłaniające do przyjęcia tezy o n ie p o sia d an iu języka przez zw ierzęta, omówię w pierw k rótko k o n trow ersyjną uwagę jednego z najw ażniejszych dw udziestow iecznych filozofów ję zyka, L udw iga W ittg en stein a. Uwaga ta raz jeszcze pozwoli wyostrzyć nasze ro zu m ien ie pojęcia języka.
W swym głów nym dziele, aforystyczno-m eandrycznych Dociekaniach filozoficz
nych, W ittg e n stein stw ierdza, że zw ierzęta „nie używ ają języka - jeżeli pom inąć
najprym ityw niejsze form y językow e” (§ 25) - co notabene nie znaczy oczywiście, że zw ierzęta nie odczuw ają uczuć czy em ocji. W dalszej części rozw ażań pada słynne zdanie „Wenn der Löwe sprechen könnte, wir k önn ten ih n nich t verstehen”22 („Gdy by lew um iał mówić, nie p o trafilibyśm y go zrozum ieć”). W jaki sposób in te rp re to wać tę konstatację, stanow iącą tak jawną refutację d w unastu tom ów powieści H ugha L oftinga o D oktorze D olittle? „W yobrazić sobie jakiś język”, m ów i W ittg e n stein w § 19 D ociekań..., „znaczy w yobrazić sobie pew ien sposób życia”. „Sposób życia” albo „form a życia”, Lebensform, to ogół p rak ty k danej w spólnoty językowej, a więc zw iązek m iędzy użyciem w yrażeń językowych a zakorzenionym i sposobam i dzia łania. N a form ę życia - ta k sam o jak na język - „m ożna p atrzeć jak na stare m ia sto: p lą ta n in a uliczek i placów, starych i nowych domów, dom ów z dobudów kam i
Z n aczen ia słowa „wygodny” nie nauczym y się jed n ak inaczej, niż tylko poprzez odczucie pew nego kom fortu. Z naczenia słów „p rzy jaźń ” czy „m iłość” uczym y się zarów no poprzez b ezp o śred n i k o n tak t z blisk im i, jak i poprzez p o średni k o n tak t ze składnicam i pewnej pam ięci kulturow ej. N ic nie w skazuje na to, aby zw ierzęta posiadały w swoim w yposażeniu genetycznym tego rodzaju trakcję.
22 L. W ittg en stein Tractatus logico-philosophicus. Tagebücher 1914-1916. Philosophische
Untersuchungen, w: tegoż Werkausgabe in 8 Bänden, Bd. 1, S u h rk am p , F ra n k fu rt/M .
1999, s. 568. Cyt. polski wg L. W ittg en ste in Dociekania filozoficzne, przeł. B. W olniew icz, W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszaw a 2002, s. 313.
z różnych czasów; a w szystko to otoczone licznym i now ym i przedm ieściam i o p ro stych i regularnych ulicach, ze standardow ym i d o m am i” (§ 18). Istn ie je n a tu ra l nie wiele m iast, jednak orientować się w jednym znaczy posiadać um iejętność orien ta cji we w szystkich. D laczego? Poniew aż wiemy, jak skonstruow ane są m iasta, wiemy, że m uszą być w n ic h gdzieś ulice ze sklepam i, dom y m ieszkalne, skrzyżo w ania, kina, kościoły, m eczety czy synagogi, urzędy. Jeśli tylko m am y m apę, p o ra dzim y sobie w każdym m ieście. A jeśli te ra z za m iasto w staw im y język? W § 206 W ittg e n stein pow iada: „Wyobraź sobie, że przybyw asz jako badacz do nieznanego k raju , z zu p e łn ie obcym językiem . W jakich okolicznościach pow iedziałbyś, że ta m te jsi ludzie w ydają rozkazy, ro zu m ieją je, w ykonują, sprzeciw iają się im itd.? U kładem odn iesien ia jest tu w spólny lu d z io m sposób d ziała n ia , poprzez który in te rp re tu je m y obcy n am język” . In n y m i słowy - rozum iem y innych ludzi, p o n ie waż ich form a życia jest analogiczna do naszej m im o w szelkich różnic. Te różnice, to - żeby pozostać w ram ach naszej m iejskiej m etafory, „tylko przedm ieścia, choć ekskluzyw ne, pew nego uniw ersalnego sc h em a tu ”23. Jak jednak m ielibyśm y roze znać się w „m ieście”, które n ija k nie p rzypom ina n am naszego m iasta? Jak m ie li byśm y czytać m apę, która żadną m iarą nie da się porów nać ze znanym i n am m a pam i? Cóż, takiego „m iasta” nie nazw alibyśm y w ogóle m iastem , taka „m ap a” nie byłaby dla nas żadną m apą. To w łaśnie m a na m yśli W ittg en stein , wygłaszając swoje dictum o lwie, którego nie p o trafilibyśm y zrozum ieć naw et wówczas, gdyby mówił. W rócim y jeszcze do tego p rzy k ład u , tym czasem przyjrzyjm y się nieco od m iennej arg u m e n tac ji odm aw iającej zw ierzętom języka, jaką p rzedstaw ił D onald D avidson.
D avidson jest au to re m eseju Zwierzęta racjonalne (Rational Animals; ponieważ jed n ak te rm in e m zw ierzęta au to r obejm uje rów nież istoty ludzkie, gwoli ujedno- zn acznienia m ożem y zm ienić ty tu ł na Istoty racjonalne). Otóż pow iada D avidson, że pew ne istoty są isto tam i racjo n aln y m i - tzn.
m yślą i rozum ują; rozw ażają, spraw dzają, o d rz u cają i p rzy jm u ją hipotezy; d ziałają z pew nych powodów, n iekiedy po nam yśle, po w yobrażeniu sobie konsekw encji i o cenieniu praw dopodobieństw ; m ają prag n ien ia, n adzieje i żywią nienaw iść, często nie bez racji. P o p ełn iają także błędy w rach u b ach , działają w brew rozsądkow i lub p rz y jm u ją d o ktryny na podstaw ie nieadekw atnych świadectw.24
R acjonalność jest zatem dla D avidsona rów noznaczna z p o siad an iem postaw pro- pozycjonalnych - to jest zajm ow aniem pew nego stanow iska wobec p . M ogę na przy k ład m yśleć, że p , w ierzyć, że p , sądzić, ż e p jest złe i n ie n aw id z ićp . U zależnie nie racjonalności od posiadania postaw p ropozycjonalnych jest o tyle p rze k o n u ją ce, o ile tru d n o wyobrazić sobie istotę racjo n aln ą nie operującą na pew nym zesta
Żychliński Homo loquens. O różnicy antropologicznej
23 Por. D. D avidson Widzieć poprzez język, s. 129.
24 D. D avidson Zwierzęta racjonalne, przeł. C. C ieśliń sk i, w: tegoż Eseje o prawdzie,
języku i umyśle, wyb. i w stęp B. Stanosz, W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszawa
6
8
wie p rag n ień , p rze k o n ań i intencji. Zestaw ie, poniew aż postaw y propozycjonalne nie w ystępują pojedynczo, posiadanie jednej pociąga za sobą w iele innych. Jeśli na przy k ład sądzę, że jest zim no, m uszą rów nież w iedzieć, jak rozpoznać, kiedy jest ciepło, w jakich w aru n k ach bywa zazwyczaj zim no, co m ożna zrobić, żeby było m niej zim no itp. W tym sensie trzym iesięczne dziecko i chom ik nie posiadają postaw propozycjonalnych, naw et jeśli odczuw ają oczywiście zim no - na p rzykład k ulą się i kwilą. Jeśli jed n ak dziecko m im o w szystko u znajem y za istotą rac jo n al ną, m am y po p ro stu na m yśli to, że m a ono w szelkie predyspozycje k u tem u, aby tak ą istotą zostać, stąd - niejako aw ansem - od sam ego początku już je tym m ia nem określam y. P redyspozycji takow ych b ra k w p rzy p a d k u chom ika, zatem od m aw iam y m u racjonalności. P rzejdźm y teraz z kolei do p rzy p a d k u psa. D avidson przytacza h isto rię opow iedzianą przez N o rm an a M alcolm a, k tóra m a pokazać, że psy p o trafią m yśleć (choć nie m ają m yśli). W yobraźm y sobie psa goniącego kota. U ciekający pozornie w skakuje na poblisk i dąb, faktycznie jed n ak tylko się od n ie go odbija i znika na rosnącym obok klonie. Pies nie zauw aża tego ostatniego m a new ru i nerwowo u jada, okrążając dąb. Przyglądając się tego ro d za ju scence z p o zycji obserw atora, m ów im y często: pies m yśli, że kot w spiął się na dąb. Z d an iem M alcolm a tw ierdzenie p rzypisujące p su powyższe p rze k o n an ie jest słuszne. Czy jed n ak rzeczyw iście, pyta D avidson, m ożem y przypisać p su postaw ę propozycjo- n aln ą, tzn. sądzenie, że kot wszedł na drzewo? Cóż m iałoby ono jed n ak właściwie znaczyć? Czy pies wie, że kot w spiął się na dąb? Czy jeśli p rzy p ad k iem jest to najwyższe drzewo w okolicy, to pies posiada rów nież tę inform ację? A jeśli kot w drapyw ał się na te n dąb w ielokrotnie, czy pies łączy rów nież te przekonania? Czy pies wie, że ściga kota? Czy pies m oże sądzić o czymś, że to coś jest drzewem? Jeśli tak, to m usielibyśm y przypisać m u rów nież wiele inn y ch postaw propozycjo- naln y ch - gdzie wówczas leży granica? Czy pies m oże sądzić o pew nym obiekcie, że ów jest drzew em , nie posiadając innych przek o n ań na te m at drzew, w rodzaju: drzewa są rzeczam i, które rosną, p o trze b u ją gleby i wody, m ają igły albo liście i są łatw opalne? Co m iałoby w chodzić do zestaw u psiej pojęciow ości, a co pozostaw ać poza nią? P rzede w szystkim jednak - w jaki sposób pies m iałb y m ieć postaw y p ro pozycjonalne, nie dysponując mową? Postaw y propozycjonalne są rów noznaczne z m yślam i, czym innym bow iem jest m yślenie, jeśli nie sądzeniem , że; życzeniem sobie czegoś; zam ierzan iem czegoś etc. D avidson podsuw a n am m yśl, że w praw dzie być m oże z naszego p u n k tu w idzenia dobrze w yjaśniać zachow anie zw ierząt, przypisując im postaw y propozycjonalne i tym sam ym pew ne m yśli, nie m u si to jed n ak wcale oznaczać, że faktycznie je posiadają. Aby nas o tym przekonać, filo zof - w ychodząc od założenia, że postaw y propozycjonalne w ym agają, jak w spo m inałem , tła przek o n ań - a rg u m e n tu je dw ustopniow o w n astęp u jący sposób: po pierw sze, dla posiadania p rze k o n an ia niezb ęd n e jest posiadanie pojęcia p rze k o nania. Po drugie, aby posiadać pojęcie p rzek o n an ia konieczny jest język.
D laczego p o siad an ie pojęcia przek o n an ia jest niezb ęd n e dla p o siad an ia p rze konania? O tóż dlatego, że tylko wtedy, kiedy jestem św iadom y tego, że sądzę, iż jest zim no, m ogę dojść do w niosku, że zap o m n iałem włączyć kaloryfer. Jeśli pies
Żychliński Homo loquers. O różnicy antropologicznej
byłby św iadom swego przek o n an ia, że kot jest gdzieś na dębie, to m u siałb y być rów nież zdziw iony tym , że w idzi go nagle na klonie, a tym sam ym m u siałb y dojść do przek o n an ia, że jego początkow e p rze k o n an ie było fałszywe. M usiałby p osia dać zatem pojęcie intersubiektyw nej praw dy - tylko wówczas m ógłby być zdzi w iony b rak ie m kota na dębie. G dyby p osiadał jedynie pojęcie praw dy subiektyw nej, nie m ógłby być w ogóle niczym zdziw iony - po p ro stu n ajp ierw obszczekiw ał by jedno, a chw ilę potem drugie drzewo (tak jak faktycznie psy to robią). Aby móc je d n ak posiadać pojęcie praw dy, in tersu b iek ty w n ej praw dy, pies m u siałb y być u czestn ik iem kom un ik acji, bo - jak pokazuje D avidson - intersubiektyw na praw da jest zawsze w ynikiem tria n g u lac ji, tzn. m oże się pojawić tylko w w yniku relacji m iędzy dwoma isto tam i i św iatem zew nętrznym .
D avidson p rzejm u je tu stosowane w astronom ii i geodezji pojęcie „tria n g u la c ji”, czyli „m etody w yznaczania w te re n ie w spółrzędnych p u n k tó w za pom ocą układów trójkątów utw orzonych przez te p u n k ty ”25. T riangulację stosujem y na przy k ład w naw igacji, aby określić położenie je dnostki na m orzu. M etoda ta opie ra się na p rostym praw ie trygonom etrii, które stanow i, że jeśli znam y jeden bok i dwa kąty tró jk ą ta, m ożem y łatw o wyliczyć pozostałe dwa boki i kąt. W om aw ia nym w łaśnie eseju D o n ald D avidson w prow adził pojęcie tria n g u la c ji do filozofii um ysłu i filozofii języka. Jak należy je rozum ieć? Tu dłuższy cytat:
D zielenie reakcji na bodźce uznane za podobne pozwala w yłonić się elem entow i in te r personalnem u: istoty, które d zielą reakcje, m ogą skorelować w zajem ne reakcje z tym , na co reagują. O soba A reaguje na reakcje osoby B na sytuacje, które zarów no A jak i B u zn ają za podobne. W ten oto sposób pow staje tró jk ąt, którego trzem a w ierzchołkam i są A, B i przedm ioty, zd arzen ia bądź sytuacje, na które w spólnie reagują. Ta złożona, choć pow szechna, tró jk ą tn a in te rak c ja pom iędzy isto tam i a w spólnym środow iskiem n a tu ra l nym nie w ym aga m yślenia ani języka; zdarza się bardzo często w śród zw ierząt, które nie m yślą, ani nie mówią. R obią tak zarów no p tak i i ryby, jak i małpy, słonie i wieloryby. Cóż więcej trzeba gwoli językowej k o m u n ik ac ji i rozw iniętego m yślenia? O dpow iedzią są, jak sądzę, dwie rzeczy, które zależą od tego podstaw ow ego tró jk ąta, i w y nikają z n ie go. Pierw szą jest pojęcie b łęd u , tzn. św iadom ość ro z ró żn ien ia m iędzy p rzek o n an iem a praw dą. In terak cje tró jk ą ta nie g en eru ją jako takie au tom atycznie tej św iadom ości, jak w idzim y na przykładzie prostych zw ierząt, ale tró jk ą t stw arza p rzestrzeń dla pojęcia b łę du (a stąd i prawdy) w sytuacjach, w których korelacja reakcji, które były w ielokrotnie dzielone, m oże być p ostrzegana przez tych, którzy je dzielą, jako ulegająca zerw aniu; jedna isto ta reaguje w sposób u p rzed n io skojarzony przez obie isto ty z pew nym rodza jem sytuacji, lecz d ru g a nie. M oże to po p ro stu ostrzec niereagującego przed jakim ś n ie zauw ażonym niebezpieczeństw em lub jakąś sposobnością, jed n ak jeśli antycypow ane n ie bezpieczeństw o czy sposobność nie dojdzie do sk u tk u , istn ieje m iejsce na myśl o błędzie. My, spoglądając na to, uznam y, że pierw sza isto ta pom yliła się. Sam e isto ty są zatem rów nież w stanie dojść do tej sam ej konkluzji. Jeśli to zrobią, uchw yciły pojęcie praw dy obiektyw nej. W raz z d ru g im , końcowym krokiem , zaczynam y kręcić się w koło, gdyż pojęcie praw dy zdołam y uchw ycić tylko wówczas, gdy m ożem y przekazać treść - treść 25 Por. Uniwersalny słownik języka polskiego, red. S. D ubisz, w ydanie C D -R O M ,
W ydaw nictw o N aukow e PW N , W arszaw a 2004.
7
0
p ropozycjonalną - w spólnego dośw iadczenia, a to w ym aga języka. W ten oto sposób p ry m ityw ny tró jk ą t, utw orzony przez dw ie (a zazwyczaj więcej niż dwie) isto ty zgodnie re agujące na cechy św iata i na swoje w zajem ne reakcje, dostarcza ram , w obrębie których m oże rozwijać się m yślenie i język. Z godnie z tym w yjaśnieniem ani m yślenie, ani język nie m ogą pojaw iać się jako pierw sze, bo jedno w ym aga drugiego. N ie stw arza to żadnej zagadki w kw estii pierw szeństw a: zdolność m ów ienia, p o strzegania i m yślenia rozw ijają się stopniow o razem .26
W racając do p u n k tu wyjścia naszego rozum ow ania: pies nie m oże uczestniczyć w ta k u jętym procesie tria n g u lac ji, poniew aż n ie dysponuje nieodzow nym po tem u językiem . Ergo: pies nie jest istotą racjonalną.
W te n oto sposób D avidson p rag n ie pokazać, że n iep o siad an ie przez zw ierzęta - czy też w tym w ypadku psa - języka w ta k im sensie, w jakim p osiadam y go my, ludzie, uniem ożliw ia p su przyjm ow anie postaw propozycjonalnych, czyli p osia danie m yśli, a co za tym idzie m yślenie. Pozbaw iony języka pies nie jest zatem zd a n ie m D avidsona istotą racjonalną. Z ta k im stanow iskiem m ożna n a tu ra ln ie polem izow ać, czynili to choćby tacy m yśliciele, jak Jo h n Searle czy H an s-Jo h an n G lock27. N iek tó rzy m oże pow iedzą, że przecież nasz pies p o trafi jednak odróżnić kość od b u ta czy aportow anego patyka, a więc zdaje się posiadać pojęcie kości, b u ta czy kija. D avidson odpow iada na te uwagi gdzie indziej w następ u jący sposób:
O ile nie chcem y przypisyw ać pojęć m otylom i drzew kom oliw nym , nie pow inniśm y u zn a wać samej zdolności do ro zró żn ian ia m iędzy czerw onym i zielonym , czy w ilgotnym i su chym za posiadanie pojęcia, naw et jeśli takie selektyw ne zachow anie zostało wyuczone. Posiadać pojęcie to k l a s y f i k o w a ć przedm ioty, w łasności, z d arzen ia czy sytuacje, rozum iejąc, że to, co zostało sklasyfikow ane, może nie należeć do w yznaczonej klasy. M ale dziecko może nigdy nie pow iedzieć „ m am a”, kiedy m am a nie jest obecna, nie d o w odzi to jednak, że doszło do k o n cep tu alizacji, naw et na prym ityw nym poziom ie, d o p ó ki pom yłka nie zostanie rozpoznana j a k o pom yłka. T ak więc nie m a faktycznie ró żn i cy m iędzy p o siad an iem pojęcia i p osiadaniem m yśli o treści propozycjonalnej, poniew aż nie m ożna m ieć pojęcia mamy, jeśli nie w ierzy się, że ktoś jest (albo nie jest) m am ą albo nie życzy sobie, żeby m am a była obecna, albo nie czuje złości, że m am a nie zaspokaja jakiegoś p ra g n ie n ia .28
Pies szukający kości i zn ajd u jący b u ta rozpoznaje w praw dzie swoją pom yłkę, nie rozpoznaje jej jed n ak j a k o pom yłki - po p ro stu ją p opełnia, po czym porzuca b u t i dalej szuka kości.
Jak m ożna podsum ow ać te rozw ażania? P osiadanie m yśli wym aga posiadania języka. Czy w ynika stąd jednak, że m yślenie m u si być w każdym w ypadku m yśle n ie m op arty m na języku? Oczywiście niek o n ieczn ie, jeśli m iałoby to oznaczać
26 Por. D. D avidson Widzieć poprzez język, s. 140.
27 Por. np. J.R. Searle A nim al M inds, w: tegoż Consciousness and Language, C am bridge U niv ersity Press, N ew York 2002, s. 61-76; H.-J. G lock Begriffliche Probleme und das
Problem des Begrifflichen, w: Der Geist der Tiere, s. 153-187.
Żychliński Homo loquens. O różnicy antropologicznej
naiw ne rozp o zn an ie w ro d za ju tego, że patrz ąc na stół, m yślim y „To jest stó ł” . Patrząc na stół, m ożem y odnotow ać jego obecność w sposób bezrefleksyjny, pozo stając - by ta k to ująć - na jałowym b iegu m yślenia. N ie jest też przecież tak, że czego nie p o trafim y pow iedzieć, tego nie m ożem y pom yśleć. S tąd oprócz istnienia treści pojęciow ych przy jm u je się także istn ien ie treści niepojęciow ych, d o stęp nych m yśleniu n ie w postaci pojęć, lecz poprzez b ezpośrednie dośw iadczenie. Treść niepojęciow a nie jest jed n ak dla człow ieka treścią n ieśw iadom ą - w razie potrzeby m ogę opisać to, czego n ie potrafię oddać w sposób pojęciow y29. Otóż w ydaje się, że zw ierzętom dostępne jest m yślenie poprzez treści niepojęciow e, jakkolw iek nie p o trafią p rzekuć go w m yślenie pojęciow e, poniew aż n ie dysponują koniecznym po te m u językiem .
IV
Filozofow ie najczęściej rozm aicie tylko in te rp re to w ali interesu jące ich zacho w ania zw ierząt - zazwyczaj zza b iu rk a. Ich postaw ę nieźle oddają słowa bohatera jednego z opow iadań W itolda Gom browicza: „Trochę się zn am na przyrodzie - rzekłem - ale te oretycznie”30. Jest to rzecz w pew ien sposób n a tu ra ln a (nie trzeba przecież zaliczać p o bytu na Księżycu, żeby móc coś o K siężycu pow iedzieć), ist n ie ją jed n ak pew ne granice, któ re tru d n o przekroczyć, pozostając n ad a l za b iu r kiem . Rzeczywistość n ierzadko w eryfikuje n ajb ard ziej naw et w ym yślne ekspery m en ty teoretyczne, za b iu rk ie m bow iem n ie tru d n o zakładać idealne w aru n k i b a dawcze, k tóre m ogą wywoływać tylko zgrzytanie zębów p rzem okniętego etologa kryjącego się w k łujących zaroślach. N ie w szystkie kw estie da się rozstrzygnąć zza b iu rk a. N iem n iej jednak pew ne pytania dadzą się zza b iu rk a postaw ić, m ożna tu też w ygodnie i w spokoju przyjrzeć się w ynikom b ad a ń terenow ych. P orozm aw iaj m y zatem teraz, „zza b iu rk a ”, o p ery p e tiac h i rozw ażaniach jednego z najw ybit niejszych badaczy-kognityw istów D aniela D en n e tta w Afryce. D en n e tt, profesor na Tufts U niversity w M assachusetts, spędziw szy k ilka lat na ro zm yślaniach doty czących pro b lem ó w u m ysłu, św iadom ości, sztucznej in te lig e n c ji i in te lig e n c ji zw ierząt, doszedł do p rzekonania, że czas „out of th e arm c h air an d into the field ”31. W ro k u 1983 m iał okazję odbyć w yprawę na w schodnioafrykańskie sawanny, gdzie w raz z dw ójką u znanych etologów, D o ro th y C heney i R obertem S eyfarthem , b a dał zachow anie i sposoby k o m u n ik a cji żyjących ta m na swobodzie koczkodanów zielonosiw ych (cercopithecus; vervet monkeys). Są one szczególnie in te resu ją cy m p rze d m io te m b ad a ń , poniew aż dysp o n u ją czymś, co m oglibyśm y nazw ać ru d y m e n tarn y m i form am i języka. F orm y te służą im do rad zen ia sobie w sytuacjach,
29 Por. D. C asacu b erta Umysł. Czym jest i ja k działa, przeł. J. K rzyżanow ski, Św iat K siążki, W arszaw a 2007, s. 128-132.
30 W. G om brow icz B akakaj i inne opowiadania, K raków 2001, s. 138.
31 Por. D. D e n n e tt Out o f the Armchair and Into the Field, w: tegoż Brainchildren. Essays
IL
z jak im i m usieli się spotykać rów nież n asi odlegli przodkow ie w zam ierzchłej p rze szłości. K oczkodany zielonosiw e posłu g u ją się system em zaw ołań i chrząknięć, k tó ry zdaje się dobrze skodyfikowany. N ajw iększą uwagę zw racają początkowo zaw ołania alarm ow e, każdorazow o odm ienne zależnie od rod zaju napastników , tj. węży, orłów i p anter. O dm ienne sygnały pow odują różnorakie reakcje odbiorców: słysząc ostrzeżenie o w ypatrzonym w śród zarośli wężu, m ałpy p oszukują dłuższych gałęzi, któ ry m i m ogłyby się p rze d n im obronić; alarm w skazujący na krążącego n a d s ta d e m o rła s k ła n ia do u c ie c z k i w g ęste z a ro śla , n a to m ia s t in fo rm a c ja o skradającej się p an terze sygnalizuje, że należy w spiął się na drzewo. W pierw szej chw ili skłonni bylibyśm y n a tu ra ln ie do rozpatryw ania całej sytuacji w k ate goriach czysto behaw ioralnych, a k o m u n ik a ty m ałp nie znaczyłyby więcej aniżeli taniec pszczół czy ostrzegaw cze sygnały ptaków. Istn ie ją jed n ak pew ne p rze słan ki, aby zajrzeć głębiej po d podszew kę tego, co w idzim y - otóż nasze m akaki, in a czej niż pszczoły czy p tak i, zdają się posiadać w obrębie swego system u k o m u n i kacji m iejsce na „uczenie się, nieszczerość, w iarygodność, oszustwo i podzieloną lojalność”32. M łode koczkodany uczą się im itow ać dźw ięki w ydaw ane przez doro słe osobniki i ro b ią to na drodze generalizacji w łaściwych m ałym dzieciom - p o czątkowo w szystkie czw oronogi w ielkości p an tery skłaniają je do ostrzegania przed p an terą, w szystkie p ta k i na horyzoncie zw iastują pojaw ienie się orła, a m niejsze zw ierzaki w gąszczu traw y b ran e są za węża. D orosłe osobniki ig n o ru ją ostrzeże n ia m łodych, chyba że p otw ierdzi je k tó raś ze starszych m ałp. Czy m ożna uznać, że m łode osobniki są uczone przez starsze pew nego k o d u kom unikacyjnego, czy też m am y do czynienia po p ro stu z w arunkow aniem m ożliw ym do w yjaśnienia na poziom ie bodźca i reakcji? W kontekście dom niem anej nieszczerości relacjonuje zaś D e n n e tt n astęp u jącą historię: oto dwie gru p y m ałp należących do od m ien nych stad rywalizow ały któregoś razu o przylegające do terenów obu terytorium . W pewnej chw ili szala zwycięstwa w tym zaciętym sporze zaczęła się przechylać na rzecz jednej z grup, pow iedzm y g ru p y A. W tym m om encie jedna z m ałp z g ru py B w padła na genialny pom ysł - w ydała okrzyk alarm ow y w skazujący na zbliża jącą się pan terę. W szystkie m ałp y znalazły się m o m en taln ie na drzew ach, co wy m usiło rozejm i pozw oliło odzyskać gru p ie A stracony obszar. W jaki sposób m o żem y zin terpretow ać opisaną sytuację? W po b liżu nie było w praw dzie pantery, czy je d n ak sygnał alarm ow y został użyty w p ełn i inten cjo n aln ie? M oże była to zw yczajna pom yłka i szczęśliwy zbieg okoliczności, które jesteśm y gotowi in te r pretow ać na korzyść w ielofunkcyjności k o d u kom unikacyjnego? O to pytan ia, na jakie D e n n e tt zam ierzał poszukać odpow iedzi w Kenii.
Z an im przejd ziem y jed n ak do dalszej części wywodu, kró tk a dygresja takso- n o m ic zn a33. M ałp am i najbliżej spokrew nionym i z człow iekiem są m ałpy człeko
32 Tam że, s. 290.
33 Poniższe inform acje n a tu ry ogólnej podaję za Encyklopedią Powszechną PW N , w ydanie C D , W arszaw a 2003.
kształtne, Pongidae, należące do rod zin y m ałp w ąskonosych. W obrębie m ałp wą- skonosych, p o d rzę d u ssaków naczelnych, w yróżniam y około 85 gatunków zg ru p o w anych w 3 rodziny: prócz m ałp człekokształtnych (ang. ape) są tu jeszcze m akaki (ang. monkey) i człowiekowate. Człow iekowate, hom inidy, są dziś reprezentow ane przez jeden tylko gatunek: Homo sapiens, czyli człowieka. M ian em m ałp człeko kształtn y ch obejm uje się gibony oraz orangow ate (szym pans, goryl, o rangutan). Szym pans i goryl to m ałpy najbliższe człowiekowi, nieco dalej p lasu je się o rangu tan. Koczkodany, jako rodzaj m ałp w ąskonosych z rod zin y m akaków , są w takiej skali całe lata św ietlne za o rangutanem , ich pokrew ieństw o z człow iekiem jest dużo m niejsze. Z achow ania społeczne koczkodanów m ocno różnią się od zachow ań m ałp człekokształtnych, choć blisko w spółpracują one ze sobą na przy k ład w p o szu k i w aniu pożyw ienia, nie przychodzą z pom ocą ra n n e m u czy w ygłodzonem u tow a rzyszowi. Pewne podobieństw o z naszym i p rzo d k am i dostrzega D en n e tt w cechach otoczenia, jakie stanow i n a tu ra ln e środow isko koczkodanów - otóż spraw ia ono, że ich życie jest najeżone różnego rod zaju niebezpieczeństw am i, n iezn an y m i w ięk szym naczelnym . Z racji swoich n iew ielkich rozm iarów koczkodany są właściwie bezbronne, a co za tym idzie niezw ykle w yczulone na percepcję potencjaln y ch n ie bezpieczeństw i n ad e r ostrożne (inaczej niż na przy k ład należące rów nież do m a kaków, ale w iększe i stąd n onszalanckie w zachow aniu paw iany). Być m oże wy kształcenie nieco b ardziej w yrafinow anego system u k o m u n ik a cji u koczkodanów w iązało się b ezpośrednio w łaśnie z koniecznością stw orzenia narzędzia n iezb ęd nego do przetrw ania.
N esto r am erykańskiej filozofii analitycznej, W illa rd Van O rm an Q uine, ukuł nazw ę „p rzekład rad y k a ln y ” na określenie sytuacji, kiedy to prób u jem y w niknąć w obszar języka niedostępnego dla nas z uwagi na b ra k bilingw alnych p o śre d n i ków 34. Co m oże uczynić lingw ista, k tó rem u przyszło badać n iezn an y dotąd język jakiegoś odległego plem ienia? N ie pozostaje m u nic innego, jak tylko przyjąć, że m iędzy sygnałam i dźw iękow ym i w ydaw anym i przez członków owej gru p y oraz bodźcam i pozajęzykow ym i istnieje pew nego ro d zaju korelacja, a n astęp n ie obser wować cierpliw ie zachow ania językowe obcych i na tej drodze próbow ać zrekon struow ać ich język. Bądź co bąd ź m oże on je d n ak założyć, że owe zachow ania językowe są językiem sensu stricto, czyli językiem pojm ow anym na sposób ludzki. Aby odwołać się do przyw ołanej w cześniej m etafory W ittg en stein a - sytuację tę m ożna przyrów nać do położenia kogoś, kto znalazł się w niezn an y m sobie m ie ście, jednak już p rzelo tn y rz u t oka w ystarcza, aby zorientow ać się, że m a w łaśnie do czynienia z m iastem , zatem trzeba teraz tylko czasu, aby zaczął się w n im o rien tować. D an iel D e n n e tt znalazł się w podobnej, choć rów nocześnie odm iennej sy tu a c ji - obserw ow ane m ałpy posługują się czymś, co nieco p rzypom ina język, jak jed n ak zweryfikować bądź sfalsyfikować w stępne założenia? M etoda, jaką p ro p o n u je D en n e tt, jest następująca: po pierw sze, należy obserwować zw ierzęta przez
Żychliński Homo loquens. O różnicy antropologicznej
34 Por. W. van O rm an Q uine Słowo i przedmiot, przeł. C. C ieśliń sk i, F un d a cja A letheia,
7
4
jakiś czas i sporządzić w stępny katalog ich potrzeb - zarów no podstaw owych, n a tu ry biologicznej, jak i pochodnych, n a tu ry inform acyjnej, tzn. tego, co pow inny w iedzieć, aby m óc żyć i przeżyć we w łasnym świcie. N astęp n ie należy zaadaptow ać do danych okoliczności strategię nastaw iania in tencjonalnego (intentional stance).
Tu m u sim y poczynić kolejną k ró tk ą dygresję, tym razem na tem at p rzekonań i postaw. Chcąc zrozum ieć innych, przy p isu jem y im przekonania. P rzekonania są zd a n ie m D en n e tta zjaw iskiem całkow icie obiektyw nym (tzn. albo ktoś m a p rze konanie, że w łaśnie pada deszcz, albo n ie m a takiego przekonania; w tym dru g im w ypadku m oże nie m ieć zdania w tej kw estii), jed n ak m ożna je rozpoznać tylko z p u n k tu w idzenia osoby, która stosuje określoną strategię predykcyjną, a jego ist n ien ie m ożna potw ierdzić tylko przez ocenę sukcesu tej strategii. S trategie, p o w iada D en n e tt, są różne, lepsze i gorsze. Istn ie je na przy k ład strategia astrolo giczna - przew id u jem y przyszłe zachow anie danej osoby na podstaw ie danych dotyczących daty i godziny jej u ro d zin praz pew nego algorytm u astrologicznego. M am y jednak dobre pow ody sądzić, że strategia ta nie działa, a naw et jeśli n ie k ie dy pozw ala ona pozornie przewidywać zachow anie n iek tó ry ch osób, to czyni to jedynie z bardzo dużym sto p n iem ogólności. L epszą strateg ią jest strategia fizycz na, czy też inaczej: nastaw ienie fizyczne. Polega ona na tym , że „jeśli chcem y p rze w idzieć zachow anie system u, określam y jego skład fizyczny (być m oże aż do p o ziom u m ikrofizycznego) i fizyczną n a tu rę oddziaływ ań, k tóre go dotyczą, a n a stępnie korzystam y ze znajom ości praw fizyki, aby przew idzieć rez u lta t dla do wolnego czynnika działającego”35. Stosując strategię fizyczną w naszym lokalnym otoczeniu, przew idujem y, co stanie się, kiedy położym y rozżarzony n ied o p ałek na b ru lio n ie. Czasem opłaca się jed n ak zm ienić nastaw ienie fizyczne na nastaw ienie funk cjo n aln e - stosując tę strategię, b ierzem y w naw ias szczegóły składu fizycz nego obiektu, na przy k ład telew izora, zakładając, że m a on pew ną k onstrukcję fu n k cjo n aln ą, tzn. został zaprojektow any w pew nym celu i działa zgodnie ze swo ją funkcją. N ie m u sim y w iedzieć i też najczęściej n ie m am y o tym pojęcia, jak telew izor jest zbudow any, aby w iedzieć, co stanie się, kiedy naciśn iem y te n czy in n y przycisk. Oczywiście, kied y system p rzestaje działać w sposób funkcjonalny, zaw odzi także strategia funkcjonalna. Z achow anie w ielu obiektów, zarów no arte faktów, jak i system ów biologicznych w ro d za ju serca czy wątroby, da się przew i dzieć p rzy użyciu strateg ii funkcjonalnej. Posiada ona jed n ak dość oczywiste g ra nice stosowalności. N a przykład, fun k cjo n aln ie rzecz biorąc, powiem y, że zwierzę chce przeżyć w każdej sytuacji, jest to jed n ak tw ierdzenie o ta k dużym sto p n iu ogólności, że tylko w n ielicznych p rzy p ad k ach pozw oli n am sensow nie przew idy wać zachow anie zw ierzęcia. Lepsze u sługi odda n am strategia in te n cjo n aln a (in
tentional stance). „W pierw szym p rzy b liżen iu - pisze D e n n e tt - strategia in te n cjo
n aln a polega na trak to w a n iu obiektu, którego zachow anie chcem y przew idzieć, jako racjonalnego p o d m io tu działającego z p rze k o n a n ia m i i p ra g n ie n ia m i oraz
35 D. D e n n e tt Naprawdę przekonani. Strategia intencjonalna i dlaczego ona działa, przeł. M. M iłkow ski, „Przegląd F ilo zo ficzn o -L iterack i” 2003 n r 4, s. 90.