• Nie Znaleziono Wyników

Hotel "LIman" (IX) wykrot

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Hotel "LIman" (IX) wykrot"

Copied!
11
0
0

Pełen tekst

(1)

Hotel "LIman" (IX) — wykrot

Wynurzyłem się poza terenem zabaw chłopców. Utrzymując się spokojnie na wodzie, szukałem wzrokiem Piotrusia i Pawełka. Byli trochę oddaleni, tam była płytsza woda, bo Diana stała nieruchomo, a woda sięgała jej tylko do bioder. Rozglądałem się nadal. Większości kąpiących się nie znałem.

Domyśliłem się, że to pewnie hotelowi goście. Ale oprócz Diany rozpoznałem jeszcze Annę w ciemnożółtym kostiumie i mężczyznę, który skojarzył mi się z uniformem od bramy. Podpłynąłem w stronę Anny, pływającej spokojnie żabką. Czułem, że tylko z nią, albo kimś nieznajomym, mogę teraz rozmawiać bez nerwów.

- Pani Aniu, dlaczego pani nas opuściła?

Próbowała na mnie popatrzeć, ale niechcący stanąłem pod słońce i to ją trochę oślepiało.

- Proszę pana, ja jestem tylko zwykłym pracownikiem – odpowiedziała spokojnie, unosząc się na dość płytkiej wodzie. – I wykonuję polecenia moich zwierzchników.

- Ale przecież ma pani dyspensę dzisiaj, a ja chciałem z panią wypić drinka.

- To chyba później – złagodziła nieco ton. – Ja po prostu nie chcę i nie mogę państwu przeszkadzać.

- Przecież szefowa pozwoliła pani – dalej nie ustępowałem - Oczywiście, ja jestem do jej dyspozycji.

- To po pływaniu umawiam się z panią na drinka – raczej stwierdziłem, niż zapytałem. Anna nie odpowiedziała. Pewnie nie wiedziała, czy można mi odmówić, a od razu się zgodzić też nie chciała. Nie męczyłem jej dłużej i odpłynąłem. „Uniforma” już nie było w wodzie, stał na brzegu przed Dorotą i o czymś rozmawiali. Po chwili skierował się raźnym krokiem w stronę domu.

I znów z pewnego oddalenia podglądałem synów. Wesołe, zdrowe chłopaki. Widać było, że wodę lubią i wcale jej się nie boją. Coś mnie ciągnęło, żeby do nich podpłynąć, ale jednak się lękałem. Sam nie wiedziałem i nie rozumiałem dlaczego. Diana nie ingerowała w ich zabawy, ale wzroku z nich nie spuszczała. Ciekawe, gdzie Dorota ją znalazła.

Niemały kop, jaki dał mi alkohol, powoli przechodził w wodzie. Kątem oka zauważyłem, że Stefan z obydwiema dziewczynami zbliżają się do jeziora i wchodzą do wody. Nie miałem ochoty z nimi rozmawiać. Tak pływałem, aby raczej nie wejść im w drogę i oddalałem się od brzegu. Ale się nie udało.

Dorota była znacznie lepsza w te klocki. W kilku eleganckich ruchach dopłynęła do miejsca, które przekreślało moją nadzieję na ominięcie jej przy próbie powrotu i wyjścia na ląd. W dodatku Diana z chłopcami szybko się do niej zbliżali.

Miałem teraz dwa wyjścia: albo pływać nadal daleko od brzegu, albo przeciskać się pomiędzy nimi.

Wybrałem pływanie. Nie mogłem się zdecydować na powrót. Jednak po pewnym czasie miałem dość.

Woda była tu głębsza, nie mogłem stanąć na dnie, aby odpocząć. Byłem zmęczony, a dodatku zauważyłem, że Anna wyszła już z wody i pewnie siedziała pod wiatą. Nie miałem wyjścia, należało na chwilę dołączyć do reszty.

Dorota udawała, że nie patrzy na mnie, ale wiedziałem, że cały czas kontroluje, gdzie jestem i co robię.

Razem z Lidką bawiły się z bliźniakami, a oddalony Stefan, penetrował brzeg od strony wody, pewnie szukając jakichś ryb, czy też siedzib raków. To już miał we krwi. Zawsze tak było. I kiedy nikogo nie zaczepiając, próbowałem wymknąć się z wody, usłyszałem cichy głos Doroty:

- Tomku, zaczekaj chwilkę.

Woda w tym miejscu sięgała najwyżej do pasa. Zatrzymałem się i odwróciłem w jej stronę.

- Tomek, obiecywałeś, że temat jest zakończony i nie będziesz miał pretensji – cichutko odezwała się Dorota – a zachowujesz się jakoś tak dziwnie.

- Dorotko – przerwałem jej. – Ja nie mam żadnych pretensji. Ale nie żądaj ode mnie, żebym nagle z wszystkiego się cieszył. Pozwól mi w spokoju trochę odreagować i to wszystko przetrawić. W niczym to nie zagraża ani tobie, ani wam wszystkim.

(2)

- Tomek… – zaczęła znowu. – Ok. Ale proszę cię, nie rób tu demonstracji. Chcesz iść na brzeg? To pozwól, wytrę ci plecy.

Tak rozmawiając, przesuwaliśmy się powolutku w stronę schodków i wyszliśmy na brzeg. Zatrzymałem się, a Dorota podniosła z krzesełka swój ogromny ręcznik, wielki niczym żagiel i zarzuciła go na mnie.

- Ale wytrę ci tylko plecy, z przodu musisz to zrobić sam.

Jej głos powoli wracał do normy, kiedy tym grubym, puszystym niby-żaglem energicznie rozcierała moją mokrą i ściągniętą od wody skórę.

- Ty się też powycieraj. Albo ci pomogę! – zadeklarowałem.

- Ja wracam do wody – odparła wyraźnie urażona. – Widzę, że nie masz ochoty na moje towarzystwo, więc idę do chłopców. Oni już pewnie zmarźli, jeszcze trochę się pobawią i wtedy muszę ich powyciągać z wody. Bo kąpać się lubią i łatwo mogą przesadzić. Diana przeważnie ma z tym kłopoty.

Nie czekałem dłużej. Podziękowałem jej za starania, lekceważącym ruchem ręki zrzuciłem z siebie ręcznik, który pozostał w jej rękach i nie oglądając się za siebie odmaszerowałem pod wiatę. Nie patrzyłem co robi. Znowu byłem wściekły. Nie musiała tego mówić. I nie musiała dawać do zrozumienia, że bardziej jej zależy na pozorach niż na mojej bliskiej obecności. Bo ja już w zasadzie mógłbym z nią spokojnie razem posiedzieć. Ale to było przed chwilą. Teraz znowu mnie rozdrażniła. I znowu chciałem wódki. Najwyraźniej zaczęliśmy nadawać na różnych falach i wszystko między nami trzeszczało jak w zepsutym radiu.

Anna siedziała za stołem i z wysokiej szklanki sączyła przez słomkę jakiś ciemny napój. Uśmiechnąłem się do niej i podszedłem do szafy poszukać coś do picia. Na honorowym miejscu stały butelki z żubrówką. Aha, znaczy pewnie uniform uzupełnił zapasy.

- Co pani pije, pani Aniu? – zapytałem od szafy. Zasłoniłem stół tak, aby nie widziała tego co robię i znów miałem w swojej szklance podwójną żubrówkę. Jej chciałem jednak zrobić klasycznego drinka.

- Colę – głos Anny był bardzo spokojny i konkretny.

- Och, to niedobrze! Obiecała pani wypić ze mną drinka. Może być taki? – odwróciłem się w jej stronę i podszedłem stawiając dwie szklaneczki na stole i siadając naprzeciwko niej, na ławie.

- Panie Tomaszu, ale jak szefowa będzie niezadowolona, to powiem, że to pan nalegał.

- Oczywiście, że nalegam – zgodziłem się łatwo. – Chociaż nie bardzo wiem, czy to coś da. W końcu kim ja tu jestem? Ot, takim zwykłym, jednorazowym gościem, jakich pewnie bywa tutaj wielu. I to znacznie ważniejszych ode mnie.

- Proszę pana, ja nie wiem kim pan jest – Anna kręciła delikatnie głową. – Ale… – przerwała nagle, jakby się w język ugryzła.

- Co „ale”? – zaciekawiło mnie to, co chciała powiedzieć. Milczała, więc posunąłem po stole w jej stronę szklaneczkę i uniosłem swoją

- Piję pani zdrowie, pani Aniu. A także za to, żeby pani ze mną rozmawiała, zamiast ciągle gryźć się w język. I śmiejąc się, wypiłem co najmniej połowę zawartości. Anna umoczyła tylko usta. A kiedy krew w żyłach zaczęła szybciej mi krążyć, już nie dałem jej odpocząć.

- To jak, powie mi pani co to za „ale”?

- Ale pan nie jest takim zwykłym znajomym! – Anna była wyraźnie zażenowana, jednak odważyła się mówić. – Tu jeszcze nie było nikogo, oprócz pani Lidki i pana Romana oczywiście – zastrzegła się – kto odważył by się pani dyrektor mówić na „ty”.

- Nie wierzę – odpowiedziałem swobodnie i lekceważąco. – Przecież chyba od nikogo tego nie wymagała.

- Nie musi wymagać. Pani Dorota jest taką osobą, że wszyscy sami to wiedzą.

Zamilkła i chcąc zyskać na czasie, upiła troszeczkę ze szklanki.

- Pani Aniu – skorzystałem z tej przerwy. – Ja rozumiem, że pani Dorota jest elegancką i dystyngowaną

(3)

kobietą, ale okazało się, że my po prostu znamy się od wielu już lat!

Anna odstawiła szklankę – Rozumiem, chociaż nie bardzo… ale mimo wszystko…

- A ja dalej nie rozumiem pani słów – przerwałem jej.

- Ja jeszcze nie widziałam, żeby pani Dorota wycierała kogoś własnym ręcznikiem! – wypaliła i aż zamilkła, przestraszona chyba nagle własną szczerością.

Roześmiałem się. – Aaa … to o to chodzi! – nie przestawałem się uśmiechać. – Pani Aniu, to raczej przypadek – bagatelizowałem jej spostrzeżenie.

- Proszę pana – była nadal przestraszona. – Proszę nie wspominać o tym co powiedziałam. Nie powinnam tego mówić.

- Pani Aniu, oczywiście, że nie wspomnę. Proszę się nie martwić. I nadal piję za pani zdrowie i pomyślność w pracy – wzniosłem szklaneczkę i osuszyłem ją do końca. Anna wreszcie też wypiła.

Krążący w żyłach alkohol dodawał mi energii i odwagi. Już nie bałem się patrzeć w stronę jeziora. A stamtąd dochodziły odgłosy wychodzących z wody. Dorota z Dianą poprowadziły chłopców w stronę sauny, a Lidka szła w naszą stronę. Stefan jeszcze w jeziorze rozglądał się po wodzie, ale też powoli zmierzał w kierunku wyjścia.

- Tomek, dlaczego tak uciekasz ode mnie? – podchodząca Lidka nie owijała w bawełnę swoich spostrzeżeń. – Jeśli myślisz, że ci podaruję tego drinka, to się mylisz! Nalej mi tu zaraz, bo rozeschłam się w tej wodzie – roześmiała się z własnego dowcipu. Podeszła do stołu i usiadła obok mnie.

- Pani Lidio – Anna natychmiast wstała – to może ja się tym zajmę.

- A proszę bardzo! – Lidka nie była zbyt wymagająca. – Tylko taki podwójny poproszę. Dla Tomka też, bo widzę, że wszystko opróżnił.

- Ach, Lideczka, jak ty o mnie dbasz! – wpadłem jej w słowa. – Żeby tak zawsze ktoś…

Lidka przerwała mi bezceremonialnie.

- Miałeś szanse załapać się na moje dbanie, nie narzekaj. Dałam ci nawet próbkę przez jeden dzień. Ale to ty sam z niego zrezygnowałeś, nie zapominaj.

- Zmieniłem zdanie. Teraz jestem gotów poddać się twoim zabiegom.

- A teraz za późno jest już, za późno jest już, przepadła gdzieś tam, ta miłość ze szkolnych lat – zanuciła starą piosenkę. – I nie myśl, że za to butelka ciebie ominie! – powiedziała głośno. – Ale odrobisz to później – przysunęła się do mnie i szepnęła mi na ucho. – Tomek, chcę z tobą zamienić dwa słowa, ale nie tutaj. Weź szklankę i chodź się przejść nad jezioro.

- Teraz? – wyszeptałem kwaśno, patrząc na nią. Miałem nadzieję, że Anna nie słyszy. Była odwrócona tyłem do nas. Nie miałem ochoty na żadne rozmowy, tym bardziej, że już zbliżał się do nas Stefan.

- Dobrze, za chwilę – Lidka nie była zadowolona, ale zrezygnowała.

- Uch, raki tu nie wyzdychały – Stefan siadał obok Lidki na ławie, oglądając swoje palce. – Nie wytruły się i mnie poszczypały. A to znaczy, że woda nadal zachowuje tu niezły standard.

- Przecież widać, że jest czysta – odezwałem się. – Jak pływałem, to dno widać na kilkanaście metrów obok.

Tematy obojętne jakoś jeszcze mi leżały. Starałem się mówić cokolwiek, przynajmniej teraz, kiedy jeszcze nie było Doroty. Może nie zauważą? Czułem, że jak się tu pojawi, to raczej zamilknę.

- Stefan, a ty znasz tu okoliczne mokradła? – Lidka dołączyła się do rozmowy.

- Trochę tak – Stefan wyraźnie się ożywił. W tych sprawach był znacznie lepszy ode mnie.

- Kiedyś niemało tu sprawdziliśmy własnymi nogami. A jeszcze więcej opowiadał mi Jesionek. On znał tu wszystkie okoliczne źródła. Zresztą, tu w okolicy to znał wszystko. I czuł całą naturę, jako jej nieodłączny składnik. Nawet pogodę przepowiadał. Fantastyczny gość.

- A pewnie – poparłem Stefana. – To przedwojenne roczniki. Niezniszczalne. Ja zresztą od dawna twierdzę, że postęp techniczny nie zwiększa wiedzy jednostki. Całe wykształcenie, nauka, nowe technologie, to tylko przesunięcie wiedzy na inny poziom, okupione zapominaniem i pomijaniem tego, co

(4)

dla naszych przodków było oczywistością. Kiedyś Winnetou i Old Shaterhand po kilku złamanych źdźbłach trawy na prerii potrafili odtworzyć to, co się tam działo kilka dni wcześniej. My już nie mamy takich umiejętności, umiemy za to obsługiwać komórki i komputery. Kto zresztą dzisiaj zna na przykład zioła? Wszystko to są wąskie gałęzie wiedzy dla nielicznych specjalistów. Reszta nie kojarzy, nie czuje, nie ma pojęcia.

- Masz rację – wsparła mnie Lidka – wiem to po sobie. Jeszcze w szkolnych latach, sporo czasu spędzałam buszując w okolicy. Interesowały mnie lasy, jeziora, zwykłe ptaki czy owady. A teraz?

Interesy i biznes. Nawet we własnych dzieciach już nie umiem zaszczepić tej ciekawości, która mną kierowała. A Romek podsuwa im tylko komputer, bo on się na tym zna, a natury nie czuje. Czasem nawet zastanawiam się, czy nie będę kiedyś tego żałować.

- Nie Lidka, nie warto się przejmować – przerwał jej Stefan. – Ja też dopiero na początku studiów, gdy przyjechaliśmy tutaj pierwszy raz, poczułem zew natury i doceniłem jej piękno. Wtedy też nie było dla nas zbyt trudnych warunków. Byliśmy młodzi, pełni optymizmu i wiary, że zmienimy świat. Całym obozem biwakowaliśmy tu, na podwórku Jesionka. Nie mieliśmy ciepłej wody, nie było żadnych wygód, ale były dwie, czy nawet trzy gitary, w sklepie było wino marki „wino”, ptaki śpiewały o świcie… nawet nie chcieliśmy niczego więcej!

Nie zauważyłem kiedy przed nami pojawiły się szklanki z drinkami. Anna była cicha i bardzo starała się nie przeszkadzać nam w dyskusji. Słuchała za to uważnie, tym razem nie kryjąc zainteresowania.

- Pani Aniu – postanowiłem wciągnąć ją do rozmowy. – A co pani o tym sądzi?

- Nie bardzo wiem, co pan ma na myśli – nie była skrępowana pytaniem, mówiła zupełnie swobodnie. – Ja przyznam się, że kiedyś takie tematy też mnie nie interesowały. Ale teraz, kiedy zaczęłam tu przyjeżdżać, trochę już inaczej na to patrzę. O wiele bardziej interesuję się ekologią, a to co zrobiła tutaj pani Lidka, to tylko podziwiam…

- Lidka! – zawołał Stefan – co ty tu narobiłaś?

Lidka dumnie zadarła podbródek i siedziała milcząc, wyprostowana niczym struna.

- Lidka – odezwałam się. – Ty weź na wydech, bo cię pomylę z Mańkiem Krzaklewskim. Masz teraz taki sam wyraz twarzy. A już prawie o gościu się zapomniało…

Ogólny śmiech przeszkodził Lidce w odpowiedzi, ale kiedy trochę się uspokoiło, wcale nie zamierzała kryć swoich zasług.

- Możecie się śmiać, ale to ja, zresztą dzięki Dorocie i Johnowi, oraz z zaangażowaniem Zbysia, pamiętasz go? – spojrzała na mnie. – Tak, tak, tego samego, który kiedyś przeszkadzał ci w tańcach.

Nadal cieszy się ogólnym poparciem i okupuje swój stołek w Czyżynach. Otóż przeprowadziliśmy tu w okolicy małą rewolucję. Całe jezioro Omszałe i w zasadzie cała jego zlewnia, dostały oczyszczalnie ścieków. Wszędzie są wodociągi i kanalizacja. Jezioro się oczyszcza i niedługo będziemy mieć rewelacyjne warunki wypoczynkowe w całej okolicy. A ty, Stefan, zostaniesz tego beneficjentem. Ale muszę przyznać, że i ty masz niemałe zasługi. Wiesz jakie? Po prostu nie przeszkadzałeś! A to było bardzo ważne!

- To ja chcę za to nagrodę! – Stefan przerwał jej bez skrupułów. – Musisz mnie pocałować. Teraz, bo jak nie, to potem zechcę więcej!

Lidka bez namysłu zarzuciła Stefanowi ręce na szyję i serdecznie ucałowała go w obydwa policzki. Po czym odsunęła się od niego.

- A tu? – Stefan cmokał ustami.

- Tu nie było zamówienia – Lidka szybko znalazła wyjście z sytuacji. – Jak złożysz wniosek z załącznikami, to rozpatrzymy na posiedzeniu zarządu.

- Ale skąpa! – Stefan nie krył niezadowolenia, a mnie to akuratnie poprawiało nastrój. Nie tylko ja dostaję dzisiaj po rzyci…

(5)

Za wiatą zaczynało się coś dziać. Młody kucharz zaczął przeglądać czy też porządkować szafy, niezbyt dobrze widziałem. Ale na ciepłe dania było zdecydowanie za wcześnie. Pewnie szykował jakieś przystawki. Nie bardzo orientowałem się co tam jest, ale na pewno były jakieś ryby i mnóstwo warzyw.

To akurat odpowiadało moim upodobaniom. Przy alkoholu nie lubiłem ciężkiego jadła. W ogóle jeśli już piłem, to jadałem niewiele. A teraz mój nastrój nic się nie polepszał. Wiedziałem, że dzisiaj będę jeszcze pił.

Przy wyjściu z sauny pojawiła się Dorota z chłopcami. Byli już przebrani, jednak Dorota nadal miała na sobie kąpielowy kostium. Pojawiła się też Diana, przebrana na sportowo, podobnie jak bliźniaki. Chwilę ją obserwowałem jak rozmawiała z Dorotą. Podobała mi się. Nie w sensie erotycznym, ale jako opiekunka. Widać było po niej, że jest pewna swojego postępowania i zachowania. Ona nawet wtedy, kiedy oddawała inicjatywę Dorocie, nadal kontrolowała zachowanie chłopców. Ale im nie przeszkadzała, dopóki nie wpadali w przesadę. To było świetne, byłem pełen uznania, nawet na podstawie tych małych epizodów, które miałem okazję zauważyć. Tyle, że widok ich wszystkich spowodował u mnie powrót kiepskich myśli. Wróciło poprzednie przygnębienie. Upiłem trochę ze swojej szklaneczki.

- Ej ty, błędny rycerzu – usłyszałem głos Lidki. – Może byś tak coś zjadł?

Spojrzałem w jej stronę, starając się aby mój wzrok był trochę bardziej przytomny, niż to faktycznie było.

Lidka nie miała wesołej miny i uważnie wpatrywała się we mnie.

- Wolę to – ruchem głowy wskazałem na szklaneczkę.

- Ja jednak przyniosę ci trochę – Lidka wstała i skierowała się w stronę kucharza i stołu z daniami. Po chwili wróciła niosąc dwa talerzyki z piętrzącą się, apetycznie wyglądającą zawartością. Jeden z nich postawiła przede mną, drugi przed Stefanem.

- Co to jest? – zapytałem.

- Po co pytasz? Jesteś na Mazurach! Więc chata bogata tym, co tutaj występuje.

- A tak konkretnie?

- Ale ciekawski – westchnęła. – To jest sandacz z ziołami. Pani Helena twierdzi, że panom te zioła bardzo pomagają – zaśmiała się. – A obok masz sałatkę z krewetkami i jajkiem.

- To krewetki są jakieś tutejsze? – zapytał Stefan.

- Ty dowcipnisiu nie zapominaj, że niektórzy tutaj mają amerykańskie podniebienia. I musimy to uwzględniać. Jakoś tequila ci nie przeszkadza! – zakpiła.

- Owszem, nie przeszkadza – odciął się Stefan. – Ale słyszałem o jakichś piraniach gdzieś w Wiśle, to wolałem się upewnić.

- Upewniaj się, upewniaj – kontynuowała Lidka, wyraźnie się śmiejąc. – Dobrze ci to zrobi. Bo niedawno ktoś tu mówił, że widziano aligatora w jeziorze. Podobno straszny łasuch na nabiał…

- Jestem już łykowaty – Stefan wzruszył ramionami. – Na mnie się nie skusi.

- To pewnie na Tomka ma ochotę! – Lidka przeniosła swoje kpiny na mnie. – Ale Tomek już dzieci ma, więc nawet jak po kąpieli zacznie mówić cienkim głosem, to wielkiej straty nie będzie…

Popatrzyłem na nią tak, że gdyby spojrzeniem można było zamrażać, to Lidka byłaby już słupem lodu.

Śmiech zamarł jej na ustach, odwróciła się i poszła po następne talerzyki. Spróbowałem sandacza. Był aromatyczny i smaczny. Sałatka też. Zabrałem się do jedzenia.

- Dorciu, będziesz jeść? – doleciał mnie głos Lidki.

- Będę – Dorota dołączała do nas. Kątem oka zauważyłem, że usiadła naprzeciw Stefana, tuż obok Anny.

Mnie zignorowała. Lidka przyniosła następne pełne talerzyki, dla Doroty i dla Anny, a po chwili także dla siebie. Wszyscy w milczeniu oddawali się konsumpcji.

- Słuchajcie – Dorota przerwała ciszę. – Mam propozycję. Przyniesiemy tutaj jakąś muzykę na wieczór i potańczymy.

- O, fajnie – Stefan od razu zaakceptował pomysł. – A jest tu jeszcze mój gramofon? Zrobilibyśmy

(6)

wieczór z płytą winylową. Jejku, kiedy ja ostatni raz słuchałem takich płyt!

- To tu jest coś takiego? – Anna nie kryła zdziwienia – Ja to nawet nie bardzo bym wiedziała jak to się uruchamia!

- A ja wiem – Lidka dołączyła do rozmowy. – Tomek nam kiedyś pokazywał. Fajne masz płyty, Stefan.

- O ile jeszcze mam – Stefan nie krył wątpliwości. – Nie utopiłyście tego wszystkiego gdzieś w jeziorze?

- No wiesz co? O czym ty mówisz? – zaprotestowała Dorota. – Ja utopić coś w jeziorze, gdzie chodzę się kąpać? Przecież nie ma w tym żadnej logiki. I nie rób ze mnie jakiegoś zamachowca na twoje mienie. Nie tylko nie wyrzuciłam, ale pieczołowicie spakowałam i zabezpieczyłam. Wszystko jest zachowane. Kilka razy nawet sama ich słuchałam.

- Więc zaraz idziemy z Tomkiem i to poprzynosimy. – Stefan podjął decyzję za nas dwóch – Tylko musisz nam pokazać gdzie mamy szukać.

- Oczywiście – Dorota pokiwała głową potakująco. – Ale najpierw zjedzmy spokojnie.

- Pani dyrektor, czy jesteśmy jeszcze potrzebne? – usłyszałem z tyłu jakiś kobiecy głos

- Nie, moje drogie, damy sobie radę – odpowiedziała Dorota, patrząc gdzieś obok mnie w głąb wiaty. – Możecie przekazać, że każdy kto nie jest niezbędny w hotelu, może tutaj siadać z nami. Bo innej kolacji dzisiaj nie będzie. I gdyby pan Marek gdzieś się pokazał, to też go proszę, żeby do nas dołączył. Skoro mamy dzisiaj wieczór rozrywkowy, to można się pobawić.

Odwróciłem się mało dyskretnie do tyłu. Pytającą była kobieta, widziana przeze mnie w hotelu. Ale obok była inna, której dotąd nie widziałem. Obydwie wyglądały dość sympatycznie.

- Dziękujemy – odezwała się ta druga – ale… to dotyczy wszystkich?

- Wszystkich! – Dorota roześmiała się. – Wszystkie i wszyscy możecie dzisiaj przyjść. Z rodzinami. I zapowiadam, że stroje wieczorowe zupełnie nie obowiązują, więc nie szykujcie się jak na wesele.

- Pani dyrektor… – prosząco odezwała się pierwsza – czy ja mogłabym…

- Oczywiście – Dorota przerwała jej w pół słowa. – Zadzwoń, niech przyjdzie.

- A skąd pani…

- Przecież widzę o co chciałaś zapytać – Dorota nie dała jej dojść do głosu. – Nie ma problemu, zadzwoń!

Irytowało mnie to, że nie usiadła obok mnie i że z wszystkimi rozmawiała swobodnie, a w dodatku wspomniała Marka, jakby to na nim najbardziej jej zależało. Nagle odłożyłem widelec, jakbym sobie coś przypomniał, chociaż na talerzyku została prawie połowa zawartości.

- Przepraszam, muszę was na chwilę opuścić – oświadczyłem.

- A coś ty taki w gorącej wodzie kąpany, poczekaj! – Lidka była zdegustowana moim pomysłem. – Zaraz wszyscy pójdziemy do jeziora. Daj ludziom zjeść!

- Ależ jedzcie! Ja idę na chwilę do hotelu.

Wstałem z ławy. Wszyscy spojrzeli na mnie. Stefan zapytał:

- A musisz?

- Muszę. Zapomniałem o pigułkach. Zaraz wracam, naprawdę. Tylko nie mam karty do drzwi.

- Poproś w recepcji, to ci otworzą pokój – Lidka była już spokojniejsza.

- A mogę tam iść w samych kąpielówkach?

- Możesz – kontynuowała beznamiętnie. – Tym tutaj nikogo nie zszokujesz. Tylko nie ściągaj majtek poza pokojem, gdzieś w recepcji, albo w hallu, bo mi dziewczyny wystraszysz.

- Takie są wrażliwe na te widoki? – zdziwił się Stefan kpiąco.

- Ech, Stefan, pozwól, że na razie wstrzymam się z odpowiedzią – śmiała się. – Jak już zostaniesz wspólnikiem, to wprowadzę cię głębiej w niektóre tematy. Na razie nie chciałabym, żebyś się zraził do współpracy. Chociaż…? Może to by cię zachęciło? Muszę się zastanowić!

Odwróciłem się na pięcie i odszedłem, zostawiwszy ich wesołych, zadowolonych i roześmianych. Nie patrzyłem na nikogo. Wziąłem tylko z szafy puszkę coca-coli. Zupełnie bezsensownie, bo przecież w

(7)

numerze stała lodówka, zapełniona po brzegi. Ale wtedy nie pomyślałem o tym.

Tak naprawdę to z lekami mogłem sobie jeden dzień darować, nic by się nie stało. Ale skoro piłem dzisiaj tyle, to po pierwsze, lepiej było wszystko zażyć jak należy, bo potem mogłem znowu zapomnieć, a po drugie, to chciałem się przejść. Odetchnąć od obecności Doroty.

Co za paradoksy dzisiaj! Przez cały dzień! Znowu nic nie dzieje się tak jak myślałem, jak planowałem.

Rano nie śmiałem nawet marzyć o tym, że ją zobaczę, a teraz to właściwie przed nią uciekałem, przed jej widokiem, jej obecnością. A przecież mnie nie odpycha, można by powiedzieć, że wręcz przeciwnie.

Wyraźnie zadeklarowała, że chce dzisiaj być ze mną i ze mną rozmawiać. I chce odpowiadać na wszelkie moje pytania. Czy ja naprawdę wiem czego ja chcę? Czy nie próbuję się na niej odegrać?

Jakoś nie mogłem przetrawić w sobie myśli, że mamy ze sobą dwoje dzieci, dwóch synów. To, w pewnym sensie, była dla mnie nadal futurystka, coś niewiarygodnego. Nie mieszczącego się w głowie.

Przynajmniej na razie.

Wątpliwości jednak nie miałem żadnych. Dorota zupełnie nie była zdolna do tego, żeby mnie okłamywać i urządzać mi cyrk. Tym bardziej, że to nie miałoby żadnego sensu. Po co i dlaczego miałaby tak zrobić?

Na każdym kroku udowadnia mi, że pieniędzy jej nie brakuje. Zresztą, już wtedy wiedziała, że groszem nie śmierdzę. Więc ani na moje „majątki” nie czyha, ani wtedy o tym nie myślała. Przecież zostawiła mi wtedy w skarbonce kilka tysięcy złotych. Na pewno nie moich. A poza tym, to ja już przyglądnąłem się chłopcom dokładnie. Wyraźnie przypominali mi Damiana sprzed lat. Są i będą do mnie podobni.

Teraz rozumiałem też zachowanie i słowa Johna. Przecież on mi powiedział, że akceptuje fakt ujawnienia mojego ojcostwa i nie będzie nam przeszkadzał w tym, żeby dotarło to również do chłopców. A jak to mamy zrobić, pozostawia już do naszej decyzji. Czyli nasze spotkanie z Dorotką po latach, absolutnie nie jest ostatnim. Jesteśmy na siebie skazani. Dorota miała rację. To co nas łączy, nigdy nas łączyć nie przestanie.

Tyle tylko, że teraz będę mógł na nią jedynie popatrzeć…

Byłem boso, kostka ścieżki parzyła w stopy, starałem się więc iść obok niej, raczej po trawie, mimo że, niedawno koszona, trochę jednak gryzła. No i musiałem pilnie baczyć, żeby nie nadeptać na jakąś pszczołę. Na razie to mi się udawało i do hotelu dotarłem bez wypadku.

A w recepcji poprosiłem o otwarcie mojego pokoju.

- Nie ma problemu, już idę z panem – odparła elegancka recepcjonistka i sięgnęła gdzieś do swoich szafek. Pewnie po kartę zapasową.

A wtedy usłyszałem zdumiony głos, dobiegający mnie nieco z tyłu.

- Panie Tomku, przepraszam, to naprawdę pan?

Odwróciłem się i ujrzałem… Barbarę!

Stała jak zaczarowana, w przewiewnej sukience, z opuszczonymi rękami. W jednej z nich trzymała zwykłą reklamówkę, chyba z niewielką zawartością, bo była niemal płaska.

Ale Barbara nie była taka płaska. Kilka kilogramów jej przybyło i powiedziałbym, że wyglądała korzystniej niż kiedyś.

- Pani Basiu! Wreszcie panią znalazłem! – zawołałem i podszedłem do niej.

Gdybym był trzeźwy, to pewnie bym się krępował, ale teraz objąłem ją mocno i ucałowałem w policzki a potem w usta. Początkowo wyglądała na zaskoczona, jednak objęła moje plecy wolną ręką i oddała uścisk z pocałunkiem. Przez chwilę trwaliśmy tak, złączeni mocnym splotem.

- Szukałem dzisiaj pani! Ale niczego nie chcieli mi w sklepie powiedzieć.

- I tak panu nie wierzę! – oświadczyła z wyrzutem. – Długo czekałam, żeby pan spełnił swoją obietnicę. I jak dotąd jeszcze się tego nie doczekałam!

- Ależ nie zapomniałem o niej! Ale dzisiaj jestem dopiero pierwszy raz w tej okolicy od tamtego lata. Nie

(8)

mogłem wcześniej, nie potrafiłem.

- Naprawdę? – nie uwierzyła.

- Naprawdę! To co tu zastałem, to dla mnie szok!

Patrzyła na mnie i uśmiechała się. Z boku zaś recepcjonistka udawała, że patrzy w inną stronę.

- Ewa, czy ty wiesz co pan Tomek kiedyś mi obiecał? – Barbara zwróciła się do niej. Dziewczyna rozłożyła bezradnie ręce.

- Skąd mam wiedzieć? – uśmiechnęła się do mnie. Cała sytuacja wyraźnie ją intrygowała.

- Pan Tomek zaprosił mnie kiedyś na wieczornego grilla, a kiedy przyszłam pełna nadziei, to grilla nawet nie rozpalił! Obiecał tylko, że może kiedyś, później… – kiwała głową. – I że na pewno mnie zaprosi! A ja czekam cierpliwie na ponowne zaproszenie, ile to już lat, panie Tomku?

- Dokładnie osiem – przyznałem bezwstydnie. – Ale pani Basiu, jest pani niesprawiedliwa. Doskonale pani wie, że rozpalenie tamtego grilla już nie było zależne tylko ode mnie.

- Wiem, wiem – odpowiedziała zrezygnowana. – Ja wtedy od razu domyśliłam się, że to może długo potrwać. Znaczy, moje oczekiwanie na wspomniane żeberka.

- Dzisiaj mogę panią zaprosić na grilla. Bardzo proszę! – spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem. Barbara zagryzła wargi i pokręciła głową.

- Dziękuję bardzo, ale dzisiaj jestem zmęczona po pracy. Muszę odpocząć, bo jutro też jest dzień. I od obowiązków nikt mnie nie zwolni. Poza tym pan jest tutaj gościem i nie wypada mi zabierać panu czasu, przeznaczonego dla gospodarzy. Byłoby to dużym nietaktem z mojej strony. Ale panu życzę udanego wieczoru i ciekawego grillowania!

- Dziękuję! – mruknąłem, zawiedziony.

Do hotelu weszło kilka osób, jednak nawet nie spojrzałem w tamtą stronę. Tylko recepcjonistka, zwana Ewą, wycofała się na posterunek, a ja stałem obok Barbary i nieśmiało patrzyliśmy na siebie.

- Pani Basiu, a moglibyśmy gdzieś porozmawiać chociaż kilka minut? – zapytałem. Zawahała się wyraźnie, jednak nadspodziewanie szybko podjęła decyzję.

- Oczywiście! – odparła. – Tylko gdzie?

- Może u mnie? – zaproponowałem. Lekko się uśmiechnęła.

- To wprawdzie nie jest dobrze widziane przez moje szefostwo, ale co mi tam!

- Tyle, że ja akuratnie nie mam swojej karty i prosiłem tę panią o otwarcie drzwi…

Barbara podeszła do recepcji i po chwili wróciła z kartą w dłoni. – Który to pana pokój?

- Na piętrze – skierowałem się ku schodom.

Nawet nie rozglądała się po wejściu. Jakby to wszystko znała. Poprosiłem żeby usiadła a sam szybko załatwiłem sprawy dla których tu w ogóle przyszedłem. Milczała kiedy łykałem tabletki, a kiedy później zaproponowałem jej drinka, zdecydowanie odmówiła. Nie chciała też niczym się poczęstować.

- Panie Tomku! – odpowiedziała na moje propozycje. – Ja tu w hotelu jestem prawą ręką szefa kuchni. I najczęściej go zastępuję, przygotowując jadłospis samodzielnie. Naprawdę nie chcę już niczego jeść ani pić. Ja tego nie potrzebuję. Proszę nie robić sobie problemów.

- I naprawdę nie chce pani przyjść na grilla?

Roześmiała się. – Wszystko co pan tam znajdzie, to albo ja przygotowałam sama, albo przygotowanie nadzorowałam. Właśnie dlatego jestem taka zmęczona. Starałam się bardzo, bo po pierwsze dostałam informację, że pani Dorota będzie mieć specjalnych gości, a potem poszła fama, że personel też będzie miał prawo się zabawić. I chociaż wszyscy pracowali tak jak dla siebie, przecież musiałam sprawdzać i pilnować jakości. Nie byłam tylko pewna, że akurat pan będzie tym specjalnym gościem, chociaż od kilku godzin chodziło mi po głowie, że jednak tak właśnie będzie.

- A niby skąd? – zdumiałem się. Jej odpowiedź była szybka i prosta.

- Tu się nie da uniknąć plotek, mimo że na zewnątrz wychodzi niewiele. I gdy usłyszałam rewelacje, że

(9)

pani Dorota całowała się z jakimś obcym człowiekiem i to wcale nie na powitanie, tylko już później, od razu pomyślałam o panu. Bo tego tu jeszcze nie było. I pomyślałam, że to tylko z panem jest możliwe.

Nie pomyliłam się, prawda?

Opadłem w głąb fotela. Logika była zabójcza. Przytaknąłem tylko głową.

- Proszę się mnie nie obawiać, ja nikomu nawet jednym słowem nie wspomniałam o tym, że znam panią Dorotę i panią Lidkę jeszcze z dawnych czasów. Tylko pan Marek, nasz obecny szef, domyśla się, że coś jest na rzeczy. Chciał mnie kiedyś zwolnić, gdy spóźniłam się do pracy, a wtedy poszłam z prośbą do pani Lidki, bo akuratnie do nas przyjechała. Co mu potem powiedziała, tego nie wiem, ale już nigdy więcej nie stwarzał mi żadnych problemów. Dlatego z czasem odetchnęłam, bo chyba pan wie, że pod presją to nie najlepiej się żyje i pracuje. A wtedy naprawdę miałam życiowe problemy, wszystko się komplikowało i prawdę mówiąc, dlatego rzeczywiście zawaliłam sprawę. Tyle, że wyjątkowo. Więcej takich zdarzeń nie miałam.

- A tak w ogóle, dlaczego pozbyła się pani sklepu?

- Panie Tomku… nie wiem czy warto obciążać pana tą wiedzą… po co to panu?

- Nie wiem! – przyznałem bezradnie. – Może chociażby po to, że dobrze mi się z panią rozmawia.

Przecież pani wie o moich problemach, dobrze je pani zna i proszę sobie wyobrazić, że ja od tamtego dnia nie miałem żadnej informacji o niczym. Żadnego kontaktu, ani z Dorotką, ani z Lidką. Nic!

Naprawdę nic! Przyjechałem tutaj o niczym nie wiedząc. I pierwsze kroki skierowałem do sklepu.

Chciałem porozmawiać z panią. Ale tam mnie zbyli. Może pani jest, może nie, niczego nie wiedzieli.

Barbara siedziała i kręciła głową z niedowierzaniem.

- Nie chodzę tam, bo po co? Siedzę całymi dniami tutaj w kuchni, więc i sklepu nie potrzebuję. Mamy tutaj wszyscy, cały personel, zniżkowe posiłki i nawet nie opłacałoby się w domu gotować. A jedzenie przygotowujemy na poziomie, nie jakieś oszukaństwa, bo to nie ta klientela.

- Pamiętam, że miała pani kiedyś swoich dostawców – przypomniało mi się.

- Nadal takich mam. Jedni się wykruszyli, drudzy doszli, teraz to już nie ma z tym problemów. Pchają się do nas drzwiami i oknami. Teraz firma jest w okolicy znana. Ale ja mam nos, wykształcony w sklepie.

Selekcja jest ostra. Mnie na plewy nikt nie weźmie – roześmiała się. – Jak na razie pani Lidka jest ze mnie zadowolona.

- A jak się pani tutaj znalazła?

Znowu się skrzywiła. – Koniecznie chce pan wiedzieć… – pokręciła głową, jakby nie pytając, ale stwierdzając. Ale usiadła wygodniej w fotelu. – To nie są miłe wspomnienia. Miałam domowe problemy i nie tylko ja. Nasze małżeństwa po prostu się rozpadły. Obydwa. Najpierw moje, a później brata. Nie było możliwości prowadzenia sklepu, dlatego poszedł w obce ręce. A ja zostałam na lodzie. Sama. Nawet nie minął rok od pana wyjazdu. Pieniądze wyciekły jak woda, a ja nie wiedziałam co ze sobą zrobić. I wtedy wzdłuż tej dojazdowej drogi zaczął się jakiś ruch. Przyjeżdżali jacyś ludzie, coś oglądali, coś mierzyli, a ja przyglądałam się temu chociażby z nudów. Jeszcze miałam matkę w domu, więc nigdzie dalej nie mogłam się ruszyć. No i kiedyś zobaczyłam panią Lidkę.

Pozdrowiłam ją wtedy zza płotu, podeszła do mnie, zamieniłyśmy kilka zdań, ale nie miała wtedy czasu.

Obiecała tylko, że za parę dni zjawi się u mnie.

- I przyjechała?

- Tak, przyjechała. Właściwie to zjawiła się wtedy, kiedy już sądziłam, że o wszystkim zapomniała.

Posiedziała wtedy u mnie parę godzin, a ja opowiadałam jej o całym swoim życiu. Wypłakałam się, wyżaliłam, ale wysłuchała mnie cierpliwie. I za dwa dni miałam pracę.

- A dlaczego za dwa?

- Bo pierwszego dnia, to jeszcze nie umiałam się pozbierać – westchnęła.

- A gdzie, tutaj?

- Nie, w moim domu! Tego hotelu przecież jeszcze nie było! Nawet nie wiem jak mogłabym określić

(10)

swoje ówczesne zajęcie. W każdym razie mój dom stał się kawałkiem biura, przystanią dla tych wszystkich przyjeżdżających tutaj; robiłam im kawę, herbatę, kanapki, mieli tu taką małą możliwość zejścia z ugorów na chwilę odpoczynku i relaksu, albo na rozłożenie na stole papierów bez obawy, że je wiatr zaraz zwieje, czy też deszcz zamoczy. Oczywiście, dostawałam za to pieniądze i krzywdy nie miałam. Potem, gdy zaczęły się wykopy i budowa, gdy postawili już dla siebie kontenery, pani Lidka poprosiła mnie do siebie i przedstawiła mi plany co do mojej osoby.

Z tych propozycji najbardziej odpowiadała mi kuchnia. Więc kiedy obiecała mi tam pracę, w tym hotelu co miał powstać, to poszłam pod opiekę pani Heleny i jednocześnie zaczęłam szukać, uczyć się, nawet kupiłam komputer i nauczyłam się zdobywać informacje w internecie. I tak już zostało! Tutaj wprawdzie nominalnym szefem kuchni jest taki pan Wojtek z Warszawy, ale teraz przyjeżdża już coraz rzadziej.

Dużo mnie nauczył, ale i ja go trochę nauczyłam, miejscowej kuchni. Bo pani Lidka powiedziała mi na samym początku, że mam się specjalizować w miejscowych daniach. Mam szukać gdzie tylko się da, zbierać stare przepisy, rozmawiać ze starymi babkami i robić wszystko co tylko uważam za potrzebne, ale tutejsza kuchnia ma być oryginalna, niepowtarzalna i oparta na daniach regionalnych. I ja tak robiłam!

Teraz kiedy pan Wojtek się pojawia, to już ostrożniej do mnie podchodzi, bo nie lubi jak go wpuszczam w maliny – uśmiechnęła się. – W daniach uniwersalnych i egzotycznych jest znakomity, zna kuchnię wielu krajów, ale naszych, miejscowych, już się nie tyka. Czasem tylko wypytuje mnie dokładnie o coś miejscowego, o dokładny przepis na jakąś potrawę, żeby potem zademonstrować to w Warszawie. I to wszystko. Tak teraz żyję, panie Tomku! A co u pana? Może mi pan coś powiedzieć?

Spojrzałem na nią i spuściłem oczy. Czym miałem się chwalić? Tak dobrze mi się jej słuchało, zapomniałem niemal o wszystkim, nawet o tym, że siedzę przy niej bez spodni. Kiedyś często widywała mnie tak ubranego, miałem nadzieję, że nie weźmie tego za lekceważenie swojej osoby…

- Ech, pani Basiu – westchnąłem. – Nie mam nawet czego opowiadać. Moje życie jest szare jak jesienny zmierzch. O czym tu mówić?

- Pan chyba żartuje! – zaprotestowała. – Pani Dorota podejmuje pana jak nikogo wcześniej!

- Dlaczego pani tak mówi? Przesadza pani.

- Panie Tomku, ja siedzę w kuchni, ale wiem dużo. Bardzo dużo.

- Nie rozumiem…

- Takie są właśnie sekrety kuchni. Ja nie gotuję dla pani Doroty, bo najczęściej robi to pani Helena. Ale zamówienia i tak przechodzą przez moje ręce. I po tym orientuję się, kogo należy się spodziewać.

Rozbawiła mnie. Logika prawidłowa, ale nie mnie się tutaj spodziewano.

- Tym razem pani spudłowała, to nie o mnie dzisiaj chodziło – śmiałem się cichutko. – Ja przyjechałem zupełnie przypadkowo, a zaproszonym był mój szwagier, właściciel tej działki i tego domu. On tam jest i to jego przyjmują z honorami. To z nim Lidka musi się dogadać! – wyjaśniłem jej.

Ale Barbara siedziała spokojnie i wydąwszy wargi, kręciła głową. – Panie Tomku… albo pan chce mnie okłamać, albo panu rzeczywiście tak się wydaje.

Wytrzeźwiałem momentalnie. Do końca. Całkowicie. A mój śmiech zamarł mi na ustach.

- Dlaczego pani tak mówi? Przecież tak właśnie jest! Nikt nie wiedział o tym, że dzisiaj tu przyjadę. Ja sam jeszcze wczoraj nie godziłem się na ten wyjazd. Stefan przyjechał do mnie i w końcu bardzo późno uprosił mnie, żebym mu towarzyszył. I na pewno nie dzwonił do nikogo, bo pierwszy raz zadzwoniliśmy tu dopiero około pierwszej po południu, kiedy byliśmy niewiele kilometrów stąd. Słuchałem wtedy rozmowy szwagra, ale o mnie nie padło nawet jedno słowo. Nikt o mnie nie pytał, a Stefan nie uprzedzał, że nie jest sam.

- Panie Tomku, pan nie rozumie. Nie zna pan kuchni. Kuchnia wie wszystko, jeśli tylko myśli. Bo kuchnia jest daleko od bodźców zewnętrznych, więc nie może polegać na własnych obserwacjach, ani na

(11)

nasłuchu. Takich informacji w kuchni nie ma. Kuchnia za to może analizować. Bo dopływ informacji do analizy jest wystarczający.

- Zaskakuje mnie pani. Więc proszę mi powiedzieć co pani wie, bo ja naprawdę jestem w kropce. Ja pani nie okłamuję! Mówię wszystko tak, jak ja to widzę!

Tylko na moment rzuciła na mnie okiem, potem odwróciła głowę i długo wpatrywała się w wykładzinę przed swoim fotelem. A ja z nadzieją na nią patrzyłem. Wreszcie uniosła głowę.

- Dobrze, ale coś za coś. Zgadza się pan?

- Na co? – znowu jej nie rozumiałem.

- Ja panu powiem skąd to wszystko wiem, a pan odpowie mi szczerze na jedno moje pytanie.

- Oczywiście! Zgadzam się.

- Więc umowa stoi. Zdradzę panu jeden z sekretów kuchni. Otóż odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie zdarzyło się, aby podczas pobytu pani Doroty, pani Lidka prowadziła jakieś rozmowy tam, w domu.

Nawet z najważniejszymi osobami. A trochę ich tu już gościliśmy. I zawsze odbywało się to wyłącznie w hotelu. Cały personel doskonale wie, że dom jest enklawą, niedostępną tak normalnie. Tam się idzie tylko w wypadku polecenia i tylko na wyraźne życzenie. A pani Dorota nie życzy sobie nawet ujawniania kim jest i żadnych gości pani Lidki nie zauważa. Nawet ubiera się wtedy jak zwykła turystka, żeby nie zwracano na nią uwagi.

Ja wiem kim pani Dorota jest teraz. Dlatego, kiedy kilka dni temu, dowiedziałam się o tym, o czym panu mówiłam, że na obiedzie w domu będą specjalni goście, to pomyślałam o panu. Ja nawet pomagałam w przygotowaniu dzisiejszego obiadu pani Helenie. No i wyszło mi na to, że przyjechał nie kto inny, tylko pan. Inaczej po prostu być nie mogło. Nikt inny nie byłby tam przyjmowany podczas wakacji pani Doroty. A domyślam się jeszcze jednego i teraz proszę pana o spełnienie swojej obietnicy. Proszę mi odpowiedzieć na jedno moje pytanie.

- Jakie? Przecież pani dobrze wie, co nas kiedyś łączyło.

Skinęła głową. – Oczywiście że wiem. I nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. Nawet, że coś w ogóle wiem na taki temat, zapewniam pana. Tylko jeden, jedyny raz, wtedy gdy rozmawiałam z panią Lidką, wspomniałam o tym. Ale przecież dla pani Lidki to też nie jest żadną tajemnicą.

- Nie jest, proszę się nie przejmować – potwierdziłem.

- Panie Tomku… – spojrzała mi w oczy i zamilkła.

Nie spuściłem wzroku. Nie miałem powodu.

- Chłopcy pani Doroty, to są… pana, prawda?

Nawet nie drgnąłem. Wpatrywałem się w jej oczy zupełnie nieruchomo i milcząc, aż sama opuściła powieki.

- Wiedziałam… – wyszeptała pod nosem. Ale natychmiast znowu uniosła głowę.

- Ja… przepraszam, ja się cieszę… ja nie myślę niczego złego… proszę mi uwierzyć!

A ja, niemal zesztywniały, zapytałem tylko – …Pani Basiu… skąd pani to wie?

Kopiowanie tekstów, obrazów i wszelakiej twórczości użytkowników portalu bez ich zgody jest stanowczo zabronione. (Ustawa o prawie autorskim i prawach pokrewnych, Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83 z dnia 4 lutego 1994r.).

wykrot, dodano 23.08.2012 08:26

Dokument został wygenerowany przez www.portal-pisarski.pl.

Cytaty

Powiązane dokumenty

W zakładzie stosowana jest bielizna jednorazowego/ wielokrotnego/ właściwe zakreślić/ użytku 14.. W zakładzie używa się wyłącznie czystej bielizny

2. „Cóż tam będziesz robić , „U Króla w ogrodzie Kasiu Kasiuleczku na tej bystrej wodzie na wojence daleczkiej?” Jasiu Jasiuleczku.”.. 2704. 4 ,,Gdzież je będziesz ożymać

To tym bardziej jest ważne osiągnięcie, bo medal olimpijski stał się teraz tak drogi… Zawodnicy z wielu krajów zaczęli biegać bardzo szybko 400 m, w tym zawodnicy z rejonu

1. Jak myślicie, co by się stało, gdyby z naszego języka zniknęły znaki interpunkcyjne, np. przecinki? Zapanowałoby to, co według starożytnych Greków było na początku –

Wiele razy zasypiałem tylko dlatego, że nie myślałem o niczym więcej, tylko o niej, wspominając jezioro… saunę… klon… I teraz jednak korciło mnie, żeby

No, a kiedy zaczynało się lato, John, znowu na koniec dnia, po prostu zapytał mnie, czy zgodziła bym się zjeść z nim kolację.. Taką we dwoje i zupełnie

szafa, potem kilka wyrazów, gdzie dwuznak ,,sz’’ jest w środku wyrazu np. maszyna, a teraz

Wydawało się, że budynek uniwersytetu w Białorusi był trochę podobny do Krakowskiego.?. Dla każdego Białorusina Polska zawsze kojarzy się z pięknymi kościołami, każdy