• Nie Znaleziono Wyników

Trzysta miljonów koni

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Trzysta miljonów koni"

Copied!
212
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)
(4)
(5)

TRZYSTA MILJONÓW KONI

(6)

^ ;V:T-

1

# *

i *

I I

(7)

BRUNO WINA WER

TRZYSTA

M I L J O N Ó W K O N I

W A R S Z A W A

B I B L J O T E K A G R O S Z O W A

(8)

V ?

T ło czo n o w Z a kładach G ra fic zn y c h „Dru­

ka rn ia B a n k o w a " , W a rsza w a , M o­

n iu s z k i nr. 11.

L 5"c

(DK ^ W - v o U U a AvJtuXiAjO

W - v j<x v

-4 4 ' (6 \ 6 9 ^ i S , — v f

(9)

O w d o w i a ł a c i o t k a i trz y sta miljonów koni,

R óżne są form y bilansów handlow ych — n ik t m i nie m oże b ra ć za złe, że w prowadzę jeszcze je ­ den typ, w łasny.

Otóiż... U w aga, zaczynam. P rzed laty w każdym zamożniejszym dom u obyw atelskim funkcjonow ała na h e rb a tk ac h tań cu jący ch sm utna, sucha, koścista, owdow iała ciotka. M łodzież m usi się wysz,umieć, w yhasać i dlateg o w yw lekano późnym wieczorem ubogą krew n ą i kazano jej godzinam i bębnić n a fortepianie do b iałe g o dnia. W alc z figuram i, ga- lopka, k o n tredans, polka, ko n tred an s, biały m azur.

I jeszcze galopka, i jeszcze w alc błękitny.

G enjalny E d iso n wym yślił gram ofon, kilku dziel­

nych techników zajęło się spraw ą u trw ala n ia dźwię­

ków n a płytach. Stw orzyliśm y przyrządy elektrycz­

ne, k tó re grzm ią, frazu ją i dudnią, try s k a ją synko- pami, a k o rd am i i rytm am i murzyńskiemu, n a j­

świetniejsze o rk iestry św iata g ra ją do tań c a w k a ż ­ dym średnio - zam ożnym dom u n a N ow olipkach, B row arnej, M arszałkow skiej czy C zerniakow skiej.

Inżynier nowoczesny odsu n ął dobrotliw ie n ie­

szczęśliwą babinę w czarnej sukni od pianina, za-

300 m iljonów k o n i — 1.

(10)

m ienił ją n a czarną płytę gram ofonow ą, p o słał s ta ­ rą ciotkę do łóżka. N iech sobie odpocznie ko b ie­

cina, poradzim y sobie jakoś sami...

Przed laty rów nież w każdej liczniejszej rodzi­

nie jed n a przynajm niej p a n n a na w ydaniu sm a ro ­ w ała p łó tn o fa rb a m i olejnem i albo k a rto n k re d k a ­ m i i pastelam i. N ależało to do d o b reg o tonu, do w ykształcenia ogólnego. C ałe sta d a pacykujących panienek b ieg a ły pod m iastem w k itlac h i f a r tu ­ chach, n a p a d a ły n a krowy, konie, owieczki pod la ­ sem, n a pastuchów n a łączce, starców przy drodze i n a dziewuchy przy studni.

Stw orzyliśm y grafikę, udoskonaliliśm y sposoby rep ro d u k cji barw nej, tra filiśm y n a nowe metody,

„pow ielania". Dziś a u to lito g ra fje g ra ją koloram i w w itrynach sklepów, drzew oryty się wdzięczą, k aż­

dy za kilk a dydków może nabyć R en o ira, Skoczy­

lasa, S try je ń sk ą na własność...

T ech n ik a — uśm iech ając się łag o d n ie — ode­

b ra ła paletę nieszczęśliwej zapaćkanej panience w kitlu. N iech sobie niebożę odpocznie, jakoś to tam będzie z tern m alow aniem i z tą sztuką beia pom ocy dyletantów ...

B iedną zm ordow aną szkapę-chudzinę zastąpił r ą ­ czy k oń parow y i bzykający wesoło m o to r D iesla.

S ta re g o bu ch altera, k tó re m u się w głow ie m ąci od cyfr nieskończenie długich, zluzow ała m aszynka z ko rb k ą. D odaje, m noży i, zgrzytnąw szy zleklca, w yrzuca rezu ltat pięćset razy n a dzień be|z .zmę­

czenia. ;

(11)

M iejsce poczciwego pieska — w iernego stró ża zajęła pew na k o m ó rk a fotoelektryczna. N ie zasy­

pia nigdy, z a tru tą k iełb a są udo b ru ch ać jej nie m oż­

na. Czuwa po nocach. W szczyna rejw ach, w praw ia w ruch dzwonki, a la rm u je i zaw iadam ia o niebez­

pieczeństwie prędzej i skuteczniej, niż w ierny B u­

rek i niezaw odny Bryśi ,

Kopciuszek z b a jk i d late g o był ta k i zamo rusa- ny, że m ia ł do czynienia z k uchnią daw nego, p rze­

starzałego typu. Dziś naw et palacz n a okręcie p r a ­ cuje w czystej hali, wyłożonej m ajo lik ą, przek ręca krany, obserw uje wskazówki n a cy ferb latach 1 i prze­

rzuca klucze n a tab licach m arm urow ych. M otory statku, k arm io n e p ły n n ą n a ftą i benzyną, nie sm o­

lą, nie kopcą. D om y m a ją ogrzew anie c e n tra ln e i czarny kom iniarz zniknie lad a dzień z pow ierzch­

ni ziemi. r

M am y m echanicznego zam iatacza ulic, automja- tycznego su b je k ta w sklepie, elektryczną panienkę z c e n trali telefonów .

M am y m aszynę do szycia, przyrząd do dojen ia krów, do w b ijania słupów. M am y parow ego o ra ­ cza, odebraliśm y kosę spoconem u najm icie. M aszy­

ny szyją buty, przędą, sieją m łócą, re p e ru ją p o ń ­ czochy, ro zb ijają skały.

K to się chce przekonać, cośm y w skórali dzięki inw encji techników i inżynierów , niech obejrzy n iektóre ilu stra c je w księg ach historycznych, albo n iektóre obrazy w kinach.

(12)

T łum y nieszczęsnych niew olników, związanych -powrozami, ciąg n ą kolum nę albo obelisk po tw a r­

dej drodze, a gro m ad y poganiaczy egipskich wiel- kiem i b a ta m i zachęcają opornych do pracy... M i­

nęło! Przeszło, jak zły sen! Jed en skrom ny t r a k ­ to r albo porządny sam ochód ciężarow y, zw alnia c a łą ban d ę p ó łn ag ich potępieńców . Idźcie do dom u, do­

brzy ludzie, nie faty g u jcie się, zawieziemy obelisk, n a m iejsce przeznaczenia. Co to d la nas zn a­

czy! —- fu rd a !

G ro m ad a jeńców, skutych łańcucham i, trudzi się we w nętrzu rzeźbionej galery. D źw igają ciężkie w iosła, prężą m uskuły, bo zły dozorca patrzy krzy- wem okiem i czeka tylko n a okazję... Byw ało tak, owszem, w owych zam ierzchłych, pięknych cza­

sach, o k tó ry ch n am pow ieściopisarze opow iadają ze łzą w oku.

Dziś nie uznajem y „m otorów żywych“ . Silnik spalinow y z astąp ił tysiące spracow anych ram ion.

O dpocznijcie panow ie. P o tra fim y pchnąć rzeźbioną g a le rę w poprzek przez ocean A tlantycki, kpim y z fal w zburzonych, w iatrów niepom yślnych. W razie gw ałtow nej potrzeby przypraw iam y jej skrzydła i propełlery, sześć m otorów dudnić pocznie i w y­

ślem y s ta rą la n d a rę do k rajó w dalekich via b łę k it i tra k t niebieski. ;

Sceptycy i sta re zrzędy wciąż m a ją do nas j a ­ kieś p reten sje. O d e b ra liśm y św iatu wszelki u ro k — pow iad ają — napełniliśm y m iasta zgrzytem m oto­

rów, dym em fabryk... i

(13)

D obrze, dobrze. W zam ian ;zato raz do ro k u m u ­ simy owym. nudziarzom przypom nieć n iek tó re po­

zycje. M am y pew ne saldo, ja k m ów ią handlow cy.

Zw olniliśm y ciotkę i s ta rą szkapę. U łatw iliśm y robotę suchotniczej szwaczce. Z djęliśm y łanctuichy z jeńców i katow anych niew olników. U b raliśm y w czysty biały kitel czarnego, kopciuszka e b ajki.

T rzy sta m il jonów niezm ordow anych koni p a ro ­ wych zaprzęgliśm y do straszliw ej, ciężkiej, znojnej

pracy! i _1 y

N a dziś — w ystarczy. Co będzie d alej — zoba­

czymy.

(14)
(15)

Sterówce, samoloty, motory i inne zabawki.

Ludzie pow ażniejsi i sprytniejsi, wychowawcy, nauczyciele, którzy lepiej patrzeć, obserw ow ać um ie­

ją, spostrzegli to o d d a w n a : lejce i bacik nie z a j­

m ują już naszych m alców , drew n ian y koń z p raw ­ dziwą grzyw ą nikom u dziś nie im ponuje.

Jakżeby m ogło być inaczej ? M elancholijna, b ie d ­ na szkapa d o ro żk a rsk a b łą k a się po m ieście, jajlc cień, ja k straszliw e widm o m iędzy sam ochodam i i autobusam i, wiecznie kom uś zawadza, ustaw icz­

nie tam u je ruch uliczny, p ak u je dyszel w okno lśniącej k arety , w yw ala się n a rów nej drodze i g ro ­ m ada woźniców w d łu g ich k ap o ta c h ciągnie ją za ogon, klnąc i d o g a d u ją c hałaśliw ie: ano! a wio!

a psiakrew ! a w iśta! a b o d a j cię w ciórności!

Czy tak m a w yglądać ideał naszych la t m ło d o ­ cianych ?

Nie. D zieciaki m ają przedziw ną intuicję, czują doskonale pism o nosem , wiedzą, gdzie się k ry je ro ­ m antyzm naszych czasów.

Uczniowie niższych klas w szkołach a m e ry k ań ­ skich bu d u ją sam oloty i szybowce. S p ry tn e firm y i zakłady specjalne rzucają n a rynek pudła, i k a se ­

(16)

8

ty, napełnione dziurkow anem i sztabam i, kółkam i zębatem i, śm igłam i, pasam i transm isyjnem i. W j a ­ snych pokojach furkoczą propellery, warczy hy- dro p lan n a dużej m isce z wodą, sam ochód elek­

tryczny objeżdża stó ł naokoło, lokom otyw a n a j­

nowszej k o n stru k c ji dudni na blaszanych szynach.

Sterow iec typu „zeppelina“, przym ocow any do m a ­ sztu, tkw i spokojnie w niedużym procie lotniczym n a stołku, ale kiedy n a niego dm uchać a p a ra te m do suszenia włosów (fön), poczyna groźnie mruczeć, o braca się, szczęka gondolam i. W iatrak , p rzekształ­

cony n a pom ysłowy m o to r powietrzny, pom puje wodę, kuchnia elektryczna — trzeba ją tylko w łą­

czyć do k o n ta k tu w ścianie — piecze ja b łk a i k a ­ sztany, p raln ia funkcjonuje spraw nie, autom atycz­

na wyżym aczka kręci się, jak szalona.

Pow ażne pism a specjalne drukują, a rty k u ły o za­

baw kach dla dzieci. G łośny n a obu półkulach zwią­

zek inżynierów (V. D. I.) opracow ał praw a i prze­

pisy, k tó re chronią m ałych E disonów od przykrych niespodzianek przy w łączaniu prąd ó w elektrycznych.

Zw ycięska technika now oczesna p o d b iła i zawo­

jow ała św iatek dziecięcy, w ybitni w ynalazcy szki­

cują m odele zm niejszone swoich najlepszych po­

mysłów, żelazne rum aki i konie parow e h a sa ją mię- d ry krzesłam i i pod kanapą... Inżynier genjalny zaw arł „przym ierze z dzieckiem “ .

W łaściw ie — odległość nie jest znów tak wielka, jak b y się zd aw ało ; za naszych la t chłopięcych, każdy z nas był badaczem , N ew tonem , F arad ay em ,

(17)

Galileuszem, teoretykiem , odkrywcą.., H ertzem i M a r­

conim w jednej osobie!

Rzecz w zruszająca i zasta n aw ia ją ca zarazem : niektóre — najciekaw sze — m etody naukow e przy­

pom inają nasze g ry i zabawy naiw ne, nasze roz­

rywki z okresu przedszkolnego.

N aprzykład. K iedy głośny w dziejach fizyki B enjam in F ra n k lin biedził się n a d kw est ją, co to jest piorun i błyskaw ica i ja k tę spraw ę rozstrzy­

gnąć dośw iadczalnie, tw arz mu się rap tem rozjaśniła, jakieś w spom nienie dalekie odżyło w nim nagle...

Z m ajstro w ał sobie w podeszłym wieku, naiw nego, dziecinnego „lataw ca“ podpuścił go w dzień b urzli­

wy aż hen! pod obłoki i... T a k pow stał jed en z n a j­

poważniejszych przyrządów w h isto rji n auk ści­

słych — piorunochron, ta k się zaczął nowy rozdział w nauce o zjaw iskach elektrycznych.

Jeden z najszczęśliw szych w ynalazców doby ostatniej, tw órca słynnych „pupinizow anych“ kabli telefonicznych, M ichał Pupin, pro feso r u niw ersyte­

tu w K olum b j i, usiłuje w g ru b ej i doskonale n a p i­

sanej książce w ytłum aczyć czytelnikow i teo rję swego doniosłego odkrycia, na k tó rem tow arzystw a telefo ­ niczne am erykańskie dorobiły się m iljonów , jeżeli nie m iljardów ...

„K iedy byłem jeszcze m ałym chłopcem — za­

czyna — kiedy w ypędzałem w dalekim „ b an acie“

(S erb ja) bydło taa pastw isko, w bijaliśm y r a ­ zem z innym i pastucham i kołki w ziemię i prozu- miewaliśimy się sygnałam i akustycznemu“ ...

(18)

— 10 —

Jam es W att, w ielki Jam es W att, w yw ołał jeden z najw iększych przew rotów n a ziemi, stw orzył m aszynę parow ę, ale idea tej m aszyny zaśw itała m u poraź pierwszy w kuchni, kiedy się p rzyglądał, jak p a ra podnosi pokryw ę g a rn k a z kartoflam i...

M ożnaby tak h isto rję cytow ać do r a n a ! F a k tem jest niezbitym , że jakieś m ocne nici łączą genjal- nych uczonych z m ałym i Jerzykam i, fig larn y m i Du-

siam i, Józiam i, Jackam i.

N ieuki i „zakute łb y “ to dopiero my, tak zwa­

ni „ d o ro śli“. Szkoły średnie zabiły w nas n a jc e n ­ niejszą w łaściw ość ducha ludzkiego — ciekawość.

Z akładam y w dom u telefon i wiem y o nim tylko tyle, że trzeb a płacić za rozm owy dodatkow e, k u ­ pujem y w sklepie a p a ra t radjow y i obchodzi nas tylko to, że w pew nym term inie trzeba będzie „ b u ­ lić fo rsę “ .

F a le e le k try c z n e ? isto ta zjaw isk? — nie! to, co

„jest w śro d k u “ nie zajm uje nas wcale. Są inni, ludzie od ty ch rzeczy — m onter, elektrotechnik, ślusarz.

N ie będziem y d la rozryw ki godzinam i m a jstro ­ wali, skręcali drutów , stu k ali m łotkiem .

W chw ilach w olnych siadam y spokojnie przy, zielonym stole, rozkładam y karty. Z a jm u ją nas m o ­ notonne kom binacje, jak ie tw orzą kiepskie m a lo ­ w anki w pokerze, belotce albo b rid g e 'u . Poza tern — św iat zubożał, wszystko nas nudzi...

Z d aje m i się, że nadszedł czas, kiedy m ały J ó ­ zio, Jerzyk, D uś albo Jacek pow inien zajrzeć w resz­

(19)

cie do pokoju, w k tó ry m ziew ają s ta rs i i powiedzieć g ło śn o :

— Przyniosłem ci, tatusiu, zabaw kę. M odel sa ­ m olotu ze sprężyną. C hciałbym , żebyś to sobie podpuścił i zrozum iał wreszcie, n a czem a ero p lan polega. N ie jesteś już tak i m alutki, m asz przecie trzydzieści pięć lat, a nic nie kapujesz. N ie w y­

pada... P obaw się, ale nie zepsuj!...

N ie trzeba się byle czem zrażać. P a p a wpierw -' szej chwili napew no zmarszczy brwi, m ru k n ie g r o ­ źnie, że jest bardzo zajęty, a le po k ilk u w ytrw ałych a tak ach i p ró b ach oderw ie w zrok zmęczony od „ p i­

ków i k ieró w “, w stanie od zielonego stołu, n a k rę c i sam olot sprężynowy, popatrzy n a fenom enalnego

„ ra d jo - p ieska“, k tó ry sam b ieg a za św iatłem (bo są i tak ie zabaw ki), n a a p a ra t, k tó ry słucha głosu ludzkiego i spełnia rozkazy...

I — kto wie — m oże przypom ni sobie nagle, że istnieje c a ła olbrzym ia dziedzina tw órczości ludz­

kiej, k tó rej nie zna, że istn ieją stosy ciekaw ych k sią ­ żek, p race g e n jaln y ch ludzi, że są n a świecie tele sk o ­ py, ultram ik ro sk o p y , obserw atorja, in sty tu ty bad aw ­ cze, seism ografy...

N asze dzieci pow inny się zająć wreszcie wy­

chow aniem osób starszych.

Czas najwyższy.

(20)
(21)

Bajeczki wigilijne.

M niej więcej p od koniec listopada, kiedy m g ły się szw endają po ulicach, m róz chodzi po kościach, b ło to leży n a flizach, la ta rn ie i św iatła tkw ią w czapach z kolorow ej wełny, sp ry tn i sk le­

pikarze zaw ieszają d la reklam y a p a ra ty fo to g raficz­

ne i ciepłe sk a rp e tk i n a m ałych choinkach — za­

wsze o tej porze roku coś m nie korci, żeby usiąść pod piecem; i n ap isać pow iastkę d la dzieci.

S p raw a w cale nie jest ta k a łatw a, ja k b y się zdawało. M etalow e p ta k i la ta ją po niebie, obra^

zy się ruszają i śpiew ają piosenki am erykańskie, neonow e lite ry z a p ala ją się n a d w itrynam i m ag azy ­ nów, zwykła skrzynka drew n ian a pow tarza, co K ie­

p u ra w yrzucił z p iersi w d alek im F ra n k fu rc ie n a d M enem i co publiczność krzyczała przy te j okazji, czarny krążek g a d a różnem i językam i i d eklam uje;

p rzy stan k i tram w ajow e św iecą „ o d w ew nątrz“, ja k daw niej cudow ne naczynia legendow e n a p rze d sta ­ w ieniu w Operze. N ie, dziś tru d n o tra fić n a nowy,

a ciekaw y pom ysł... i

W pew nej now elce fantastycznej E d g a r a A lla­

n a Poe ktoś d o ciera do b ieg u n a i tu n a g le spostrze­

(22)

14

g a białow łosego, b ro d ateg o , sędziwego starca, k tó ry od praw ieków m ieszka na k rań c a c h ziemi... Nie, owe b a jk i „g eo g ra fic z n e “ skończyły się również.

P o d biegunem siedzi od roku ekspedycja ko m an d o ra B yrda, przesyła falam i radjow em i w iadom ości do dzienników am ery k ań sk ich o zdarzeniach w k r a ­ jach po larn y ch , p ra s a in fo rm u je nas lepiej i szyb­

ciej, niż o w ypadkach n a Lesznie, w K ocim brodzie i w R adom iu. D o ta rliśm y praw ie do szczytów Eve- restu, znam y ja k o tak o — dzięki podróżnikom , Fil- ichnerowi i Svenowi H edinow i — tajemnic,zy T y ­ bet, przelecieliśm y n a d tu n d ra m i syberyjskiem u, nad g ó ram i A łtajskiem i, wiem y to i owo o pustyni Gobi.

S am olot i sterow iec o d a rły glob nasz z resz­

tek rom antyzm u, z w ysokiego p u n k tu po d obłokam i m ożem y obejrzeć, o g a rn ą ć w zrokiem , u trw alić n a kliszach, oznaczyć n a m apie każdą zm arszczkę, k a ­ żdy rys i d o łek n a obliczu, sta re j ziemi. N iem a już k ra in nieznanych, ludów zapom nianych, O firów b a ­ jecznych. „ Z a ła tw io n e “ — ja k m ówią w b iu ra c h

i urzędach. ,

M óżnaby dać n u rk a w g łęb in y m orskie, poglę- dzić przy k o m in k u o A tlan ty d ach , zatopionych sk a r­

bach, syrenach, w odnikach, trytonach...

N iestety. A m erykanie skonstruow ali niedaw no pewien, b ard zo ‘m ąd ry przyrząd techniczny, zapu­

szczają rodzaj sondy stalow ej w najw iększe głębie, fo to g ra fu ją, film u ją i ch w ytają na gorącym uczynku życie na dnie oceanów , — n a poziom ie ty siąca m e­

(23)

trów p od pow ierzchnią są jeszcze, ja k u siebie w d o ­ mu. Gdzież tu m iejsce n.a b rednie, w yssane z p alca?

D o sk o n ałą kanw ą d la pilnego dostaw cy pow ia­

stek gw iazdkow ych był daw niej w szechśw iat. W t a ­ kiej podróży kosm icznej m ożna sobie było pob ry k ać cokolw iek, pog ad ać o tern, o owem, zahaczyć o p la ­ netę, sk rę c ić, trzasn ąć z bicza i w rócić n a ziemię.

I dziś jeszcze a u to r scen arju sza film ow ego n a b ija chętnie w ynajętych n a dniów kę ak to ró w w arm atę, w ysyła ich na księżyc i każe im n a sre b rn y m g lo ­ bie rom ansow ać alb o załatw iać p o rac h n k i osobiste.

Potężne teleskopy am erykańskie, reflek to ry na M ount - W ilson chw ytają i fo to g ra fu ją oddaw na każdy k ra te r, k ażd ą dolinę, każdy cień n a sreb rn ej tarczy. Księżyc znam y ja k zły szeląg i nie wolno n am już teraz k arm ić m łodzieży byle czerni. L o k o ­ wać jakieś g a la reto w a te stwo'ry n a sta re j, poczciwej Lunie —- to znaczy wm a wiać w ludzi, że mamtuty chodzą po O grodzie S ask im i przedpotopow e dinio;- saury sk ła d a ją o świcie ja jk a pod dw orcem W ied eń ­ skim... N ie .godzi się i nie w ypada.

Z nacznie lepszą U jeżdżalnią dla pegazów przy­

godnych byłby tajem n iczy M ars... Śniegi podbie­

gunowe, kanały, w egetacja... Ale, i o M arsie dow ie­

dzieliśmy się sporo, dzięki badaniom dzielnych a s tro ­ nom ów współczesnych, wiemy, jak ą m a tem p eratu rę, ja k ą atm osferę, ile p a ry wodnej w rządkiem po­

wietrzu. N ie m ożna tej wycieczki odbyw ać lekko­

m yślnie, bez bag ażu naukow ego.

Przeczytajcie zresztą dziełko g e n ja ln eg o Jean sa

(24)

i 6

o g ran icach w szechśw iata, a przekonacie się, że fakty, odkrycia, w yniki b a d a ń pow ażnych obserw a- cyj i wyliczeń są bardziej zdum iew ające od ubogich figlików i fidrygansów , k tó re m o g łab y stw orzyć w yobraźnia naiw nego bajczarza, podchm ielonego poety.

Cóż więc pozostało ? D uchy ? N a seansach sp i­

rytystycznych w y g ad u ją tak ie bzdurstw a, że sprzy­

krzyły się naw et starszym paniom 1 i bladym panom z m ałego k ó łk a „w tajem niczonych“ . N apoleon g ad a od rzeczy w dialekcie nadw iślańskim i nie m a p o ­ jęcia o stra te g ji, D an te zajm uje się jakiem iś błahem i spraw am i m ag istrack iem i i kiepsko rym uje, wielcy rom antycy u k ła d a ją dziecinne p ro g ra m y polityczne, m ówią o walucie, o G dyni, o pożyczce am e ry k ań ­ skiej, L eo n a rd o nie um ie rysow ać, a Cezar nie wie, gdzie Rzym, gdzie K rym .

Jedynym g en jaln y m fa n ta s tą naszej epoki jest św ietny pisarz angielski, H . G. Wellsj i on w łaśnie wym yślił ową — dla lite ra ta nieocenioną — „ m a­

szynę czasu“ .

Świetny wynalazek! W yobraźm y sobie przy­

rząd, k tó ry cofa, odw raca b ieg wypadków< i odtw a­

rza świat, ja k film , puszczony „o d k o ń c a “ . Po p o ­ niedziałku nadchodzi niedziela, po styczniu grudzień.

Ludzie są coraz m łodsi, dziecinnieją, m in ister w kłada k ró tk ie m ajtk i, śliniaczek, chodzi do freblów- ki, sypia w kołysce i tu robi testam ent, przekazując m ają te k w łasnem u ojcu. Uszczęśliw iony p ap a otwie-

(25)

ra sklep kolonjalny, żeni się, zostaje kaw alerem , g ra w klipę i „g a n d zia ry “ .

Tancerz n a d an cin g u w ypada ze „slow -foxa“, tańczy walca, polkę „ o jra “, potem o b erk a i kontre- dansa. P rzed au to m o b ilistą rap te m w y rasta koń, jego m otor sześciocylindrow y zam ienia się n a zwykły drew niany dyszel. N a k o b ietach suknie się wydłu- ją w sposób niepokojący, n a ich głow ach p ow stają nagle greckie koki, dziwaczne kapelusze z kw iatkam i i patszkam i. Fiszbiny sterczą ze staników , tren y za­

m ia ta ją posadzkę. N a w ygolonych tw arzach panów zjaw iają się brody, wąsy, baczki. T ram w aj znika, lam pa elektryczna kopci, telefon się u la tn ia i plotki znosi pachciarz wiejski. Lokom otyw a rodzi furgon, a sfalt p o ra s ta „kociem i łb am i“ . I ta k dalej.

Ale to byłaby — m ojem zdaniem — b ardzo sm u t­

na bajeczka. 1 j

Przekręćm y raczej korbę m aszyny i... zm iatajm y w dalek ą przyszłość.

I;

L

300 m ilionów koni — 2,

(26)

mm

r ' ' --- ■

;ł ": : - - ' i : ■

MfimM

i # # #

(27)

Karnawał i geologja.

W d ru g iej połow ie g ru d n ia człowiek praw dzi­

wie współczesny w ysypuje n a fta lin ę z u b ra n ia fra k o ­ wego, o d d aje b ia łą kam izelkę do p ra ln i chem icznej i wydobywa z g łęb in szuflady pew ną tw a rd ą de- szczułkę, k tó rą zw ykł nosić n a piersiach w k a rn a w a ­ le. Jest to dalekie echo p ancerza średniow iecznego, tak zwany „ g o rs “. Sam g o rs światow cow i nie w y­

starcza, m usi być przyszyty „n a fe s t“ do koszuli, do k tórej też m osiężnem i spinkam i przyczepiam y starannie ry n g ra f w ykrochm alony z napisem „N o n plus u ltr a “, albo „T o d ay “ , albo „ C a ru so “ , n um er 38.

Co w łaściw ie oznaczają nasze zabaw y taneczne, nasze hopki i prysiudy, nasze wieczory sylw estrowe, reduty, m ask a rad y i bale — niew iadom o. N ie k tó ­ rzy przypuszczają, że to jakieś instynkty p o g ańskie nagle w nas się odzyw ają, że to jakieś odległe, za­

mierzchłe, zam arłe obyczaje w stają z le ta rg u po w ie­

kach. jDuchy przodków — jaskiniow ców' i m ałp o lu ­ dów — dopom inają się o swoje praw a, każą nam drygać n o gam i po nocach przy o g nisku w „O azie“

i cieszyć się, że słońce w raca, dzień będzie dłuższy, nadejdzie wiosna... Że m rozy m iną i tw a rd a opona

(28)

2 0

lodów trzaśnie, pęknie, spłynie, a ziemia się znów w esolutko zazieleni.

B ył czas, kiedy tańce i p o d ry g i nie w yw ołały pożądanego efektu, kiedy dłuższy dzień nie zapow ia­

d a ł wiosny i straszliw a opona wiecznych lodów p ę­

knąć ani rusz nie chciała. Lodow ce sięgały od p ó ł­

nocy aż po dzisiejszy K raków i Lwów, pokryw ały A u stra lję, A m erykę północną, Indje... U czeni g ło ­ wią się n a d przyczynam i, nikt teg o nie m oże pojąć, U tw orzono 77 różnych teoryj, z których żadna p o ­ n u reg o zjaw iska nie tłum aczy....

F a k t pozostaje fak te m — z g eo lo g ją żartów niem a: we w szystkich k ra ja c h — dziś cywilizowa­

nych — zima, pow ażna, m ocna, tęga, m ro źn a zim ą trw a ła przez k ilk aset la t bez przerw y. N ie znajdzie­

m y o tern w zm ianki w dziennikach, ani w kronice tow arzyskiej, ale ów długi „sezon“ zaznaczył się wy­

raźnie, zapisał się niezatartem i ślad am i w dziejach naszego globu.

N ie wiemy, czy już wówczas obchodzono k a r ­ naw ał, chociaż tablice geologiczne p o d a ją jak n a dłoni: pleistocen — epoka lodow cow a — -mamut, niedźw iedź jaskiniow y — człow iek!

W tedy bow iem odbył się nasz „ d e b ju t“, nasza p rem jera , nasz pierwszy występ gościnny. My — ludzie — zjaw iliśm y się na ziemi i an i m am uty, ani niedźw iedzie jaskiniow e nie przypuszczały za­

pewne, że zrobim y aż tak w ielką k a rje rę w życiu, że jeden z nikłej szych' i m izerniejszych g atunków zoo­

logicznych — dzięki p ro tek cji czy w łasnym zdolno­

(29)

ściom — obejm ie stanow isko w ybitne „ k ró la wszech stworzeń“ .

Rzecz jest isto tn ie zdum iew ająca i zasługuje na chwilę głębszej zadumy.

W ró ciła w łaśnie z Azji ekspedycja uczonych am erykańskich, przyw iozła m a te rja ł bardzo b ogaty i wódz tej wypraw y, m istrz sędziwy prof. H . F.

Osborn opow iada, co znalazł w p iachach pustyni Gobi. T u bow iem — zdała od g w arn eg o św iata — kopali i g rzeb ali przez czas dłuższy p aleo n to lo g o ­ wie, tu szukali szczątków daw nej św ietności.

Z kości i szkieletów odbudow ali bardzo s p ry t­

nie i zgrabnie daw ne form y, odfotografow ali naw et jakieś skam ieniałe jajo, zniesione przed setkam i ty ­ sięcy wieków.

I teraz prow adzą nas do dziw nego o g ro d u zoo­

logicznego.

Żyrafa - nosorożec z epoki trzeciorzędow ej m a wysokości 8 m etrów i chodząc po W arszaw ie za­

glądałaby bez tru d u w okna d ru g ieg o piętra. P t a ­ ki potworne, g a d y olbrzym ie, smoki, krokodyle. M a­

łe główki, w ielkie ogony, zadziw iające g a rb y — to ­ boły n a d rozw artą paszczą, kły, trąb y , — no g i jak kolumny potężne...

N iem a oczywiście nazw odpow iednich w u b o ­ gim, potocznym języku ludzkim i uczeni tw orzą so­

bie w łasną term in o lo g ję, rzucają słow am i rów nie długiem i i ogoniastem i, ja k owe zwierzaki p rze d ­ potopowe: procleinodon z epoki jaw ajsk lej, je g o k o ­ lega i rów ieśnik asiatosaurus, d einodont (pochodzi

(30)

z g ó rnej k red y ), baluchitherium (trzeciorzęd m ło d ­ szy)...

I — patrzcie, państw o —■ w szystkie owe n a ­ zwiska piękne w yginęły, a panow ie K alesoński i S zw am dryber żyją.

P o tężne kły, m etrow e czerepy leżą głęboko w azjatyckim piasku, żeb ra tkw ią w kredzie, k rę g i i ogony trzeb a wydobyw ać pracow icie z g łęb in zie­

m i, a p a n n a D ziunia P o b ry k a lsk a szczerzy d ro b n e ząbki w uroczym uśm iechu.

Przez 155 m iljonów la t — ja k oblicza p ro fe ­ sor O sb o rn — nasz glob d u d n ił i jęczał pod u d e ­ rzeniam i owych nóg-taranów , żywe g ó ry w ałęsały się po tym padole, niepraw dopodobne cielska i p rze­

raźliw e ryje jed n em uderzeniem o b alały wiekowe drzew a — a tera z m y w ycinam y hołubce n a w o­

skow anych posadzkach dancingu.

J a k aś niew yjaśniona d o tą d zm iana w w a ru n ­ kach klim atycznych zm iotła z pow ierzchni i p o grze­

b a ła w piasku gady, ssaki, sm oki, m am uty, d ip lo ­ doki i ich tjo sau ry , a w ątły p a n O bertelek-K am izel- ski objeżdża w zaw adjackiem ta n g u m eksykańskiem lokale nocne naszego m iasta.

G óry m ięsa, w ielopiętrow e k o rp u sy i cielska za­

p a d ły w nicość, a d ro b n a p a n n a B a lb in a płynie, w w alcu w iedeńskim przez salę.

N ie' wiem, czy uczeni badacze się ze m ną zgo­

dzą, ale ja sądzę, że to dla uczczenia owej d ro b n ej zm iany klim atycznej n ab ijam y się we f r a k i weso- łem i p o d ry g am i w itam y w racające słońce.

(31)

23

Przyczyny zjaw iska, zw anego pow szechnie k a r ­ nawałem, należy szukać w tab licach geologicznych.

Zresztą — nie u p iera m się. M oże nie m am

racji. ;

Nie tw ierdzę, że jestem nieom ylny.

(32)

;

(33)

Ż y c z e n i a n o w o r o c z n e czyli w itam ina U.

M ieliśm y od niepam iętnych czasów dw a takie pogańskie gaik i święte, dw a m iejsca, ogrodzone niewidzialnym d ru te m kolczastym i strzeżone dniem i nocą przez rów nież niew idzialnego rycerza z p ło ­ m iennym m ieczem w dłoniach. Ów sym boliczny stróż albo dozorca m iał rozkaz w yraźny: „ N ie wpuszczać m i tu żadnych techników , m agików , n a u ­ kowców, lab o ran tó w — ludziom w k itlu wstęp, su­

rowo w zbroniony!“

Mówię n a tu ra ln ie — przedew szystkiem o dziedzinie Sztuki (przez S duże). Czy k to jeszcze pam ięta, ja k w ytw orne w ujenki i eleganccy stry jo ­ wie m ówili o „ o le o d ru k ach “ ? J a k się w yrażali o „ary sto n ac h “ i „ k a ta ry n k a c h “ ? J a k spluw ali (n ie ­ omal) n a sam o w spom nienie słow a „ fo to g ra fja “ ?

R ep ro d u k c ja m alarsk a, św iatłodruk, u trw alan ie dźwięków — to były jak ieś w strętne, obrzydliw e praktyki, u p raw ian e przez typy z ,pod ciem nej g w ia­

zdy celem w yłudzenia pieniędzy od pospolitaków , parjasów i plebsu. S ztu ka (przez S duże), nie m o ­ że mieć nic w spólnego z m ech an ik ą i m aszyną.

Z daje się, że pierw szy w yłom w starem , za­

(34)

rdzew iałem ogrodzeniu zawdzięczam y tw órcom kina.

D ow iedli, że z ruchom ych fo to g ra fij, kręconych za- pom ocą m aszynki elektrycznej, m ożna stworzyć coś

— nie w iadom o, ja k to określić... Sztuka czy nie Sztuka, w każdym razie baw i ludzi i zachw yca w 40000 kinoteatrów , rozrzuconych po całym g lo ­ bie — od K a lifo rn ji do S yjam u i od L e n in g ra d u do Sydneju.

Przez wyłom p rzed arły się hurm em inne „m e­

chanizm y“ . Dziś I g o r S traw iński czy inny Prolco- fjew kom ponują specjalne utw ory n a p ianole i in ­ stru m en ty m echaniczne muzyczne, — w czcigodnem.

k o n serw ato rju m p aryskiem um ieszczono fo rte p ia n

elektryczny... 1 i

W łaściw ie — dlaczego m am y w stru n ę u d e ­ rzać koniecznie p a łk ą alb o m łotkiem ? D laczegóżby jej nie m ożna by ło w praw ić w ruch e le k tro m a g n e ­ tycznie? I k tó ż to pow iedział, że w trą b ę trzeba, dm uchać dziś i po wieczne czasy — jedynie i w y­

łącznie —- przez otw ór gębow y ? W okresie, kiedy m am y na zaw ołanie bom by z pow ietrzem ścieśnio- nem , w entyle precyzyjne?

W czasach, kiedy m ożem y tan im kosztem p rze­

puścić kom prym ow any tle n przez ru ry m osiężne i p i­

szczałki drew niane, kiedy — nie w ysilając się zbyt­

nio — m ożem y za jednym zam achem g ra ć n a o r ­ g an ach i odśw ieżać atm osferę w dusznej sali k o n ­ certow ej ?!

S ta re przesądy są — po p ro stu — naiw ne i g łu p ­ kow ate. N asze in stru m en ty pow stały w epokach od-

(35)

ległych, k tó re znały tylko „ m o to r żywy“ albo p ry ­ mitywne dźw ignie, lew arki, przekładnie. D la te g o mamy dziś m echaniczne — w pierw otnym sensie tego wyrazu — fo rtep ian y , m am y w altornie, trąb y , flety, okaryny, o p a rte n a pneum atyce śre d n io ­

wiecznej. '

T echnik nowoczesny pow inien poddać te przy­

rządy m uzealne pew nej rewizji. Już się z a b ra ł do pracy, ro b i to i naw et z powodzeniem .

Zobaczycie, ja k się sp raw a rozw inie w spaniale dzięki film om dźwiękowym , k tó re już dziś, są — chwilami — czarujące.

A tera z — p u n k t d r u g i! N aw et M uzykę, P la ­ stykę, Sztukę (przez S duże) zaw ojow aliśm y ta k jakoś bez w ystrzału i bez krw i rozlewu.

Jest jed n o sanctissim um , k tó re się ta k łatw o nie podda. Je st ta k i tum, ta k i m eczet, k tó re g o lu ­ dzie bronić b ęd ą do ostatn ieg o tch u : K uchnia (przez IC duże).

T u niem a żartów ! W a ra ! N ie uznajem y „che­

micznych“ win, sacharyny, nie chcem y znać n a m ia ­ stek, fabrykatów , zżymamy się n a w spom nienie r e ­ torty. T am , gdzie o żołądek chodzi, w ołam y Lie- bigowi i B erthelotow i z g łęb i p iersi: niech żyje kuchta W ikcia! N ie ruszać pieca, sk ą d nasz klops!

N iestety! M uszę sm akoszom i w yjadaczom — i to teraz w łaśnie, w okresie now orocznym , w sezo­

nie bankietów , bibek, obiadków i k o lacy jek — za­

kom unikow ać sm utną w iadom ość.

(36)

28

B a n d a tajem niczych ludzi w biały ch kitlach p o rw a ła się i n a to o statn ie „ ta b u " — naukow cy szykują a ta k n a K uchnię.

N ic to, że już od la t fab ry k u jem y syntetycz­

ne alkohole i cukry. D ro b iazg , że g en ja ln y p ro ­ feso r B erg iu s „ w odory żuje" celulozę czyli p o p ro stu z niestraw n eg o d rew n a ro b i p re p a ra t jad a ln y ( tym ­ czasem jeszcze — paszę d la b y d ła, chociaż la d ą dzień z owej paszy m oże pow stać w reto rcie n aw et

„ k u le b iak “ syntetyczny).

Chodzi o iinne, pow ażniejsze kw est je.

B iochem ja o d k ry ła w reszcie owe niew yczuw al­

ne, znikom o d ro b n e przym ieszki, k tó re sp raw iają, że jed en (gatunek pożyw ienia „w ychodzi n a m na' zdrow ie“, a in n y nie. T ra filiśm y n a w itam iny, w ie­

my, co trz e b a dodać do potraw , żeby bicepsy rosły, kości w szkielecie tężały, zaczynam y naśw ietlać m le ­ ko d la n iem o w lą t, produkow ać w la b o ra to rja c h fe ­ nom enalne su b stan cje odżywcze. G rubasom odbie­

ram y tłuszcz, chudzielcom zalew am y s a d ła za skórę.

Już dziś lab o ran ci, fizycy, ludzie w k itlac h za­

pędzili w k ą t kocm ołucha — W ikcię, u k ła d a ją ja d ło ­ spis naukow y, zam ieniają g a rn e k n a re to rtę , kalarep- kę i m archew kę p o d d a ją działaniu św iatła u ltr a ­ fioletow ego.

Co będzie d alej, panow ie ?!

P o w staną zakłady specjalne, w k tó ry ch czło­

wieka b ędą „ k a rm ili n a p o etę“ alb o n a szofera!

B ędą go tuczyli „ n a d y re k to ra te a tru “ albo sp e cja l­

ną m ączką podniecali w autorze zdolności twórcze.

(37)

29

Uczeni o d n a jd ą cholesterynę U ( w itam ina uprzejm ości) dom ieszają k ilk a łyżek teg o p re p a ra tu do zupy u rzęd n ik a w biurze paszportow em albo do kapuśniaku k o n d u k to ra tram w ajow ego, poczem n a ­ wet m ożnow ładca i d y g n ita rz m iejsk i będzie się uśm iechał od u ch a do ucha!

W puścim y — nic nikom u nie m ów iąc — p a ­ stylkę tak ieg o U do szklanki naszego wydaw cy n a przyjęciu now orocznem i...

Człowiek ten z w łasnej inicjatyw y podwyższy ho n o rarju m i d a zaliczkę!

W ierzę, że n a u k a jest w szechm ocna i wznoszę ten kielichy panow ie,

W okresie pow inszow ań now orocznych — życzę sobie i w am n a jle p ie j:

Oby już w tym roku, panow ie, w itam ina U dzięki p rac y św ietnych biochem ików w spółczesnych osłodziła żywot znękanej ludkości.

U śm iechnijm y się nareszcie.

(38)
(39)

Na nas kolej, panowie.

W sporach i 'dyskusjach kaw iarn ian y ch ludzie często ciskają n a szalę pew ien aforyzm , k tó ry m niej więcej w tak ic h m ożna ram k n ąć k ró tk ich sło w ach :

„S am a m aszyna nie d a je szczęścia“ .

Przycziem kiw ają groźnie palcem w skazującym , mrużąc oko i w ogóle zachow ują się ta k , jak b y je ­ szcze przed 'Kolum bem od k ry li Am erykę.

N a tu ra ln ie i oczywiście, szanow ni panowie!

Któżby w am śm iał oponow ać? P ostęp polega na pewnej w spółpracy i najw iększy entu zjasta nau k ści­

słych nie będzie tw ierdził, że „sam przy rząd “ w y sta r­

cza. W ieczne pióro, m aszynka R em in g to n a — to świetne a p a ra ty , ale żaden z nich nie po d d a lite ra to ­ wi pom ysłu i d obry d ra m a t n apisać m ożna od biedy nawet starem gęsiem piórkiem , m aczanem w in k a u ­ ście. Telefon u d a ł się świetnie, ale jeżeli m am y roz­

rzucać po m ieście plotki zapom ocą p rą d u elektrycz­

nego, to Bell, E dison, Pupili w ysilali się niep o trzeb ­ nie, „poczta pan to flo w a“ sp ełn iała rów nie dobrze swoje zadanie historyczne.

W łaściw ie — najszczęśliw szym w ynalazcą w dzie­

jach był obyw atel J a n G utenberg, k tó ry się urodził

(40)

3 2

w czepku, w M oguncji. K iedy w padł n a dobry p o ­ m ysł i w ym yślił owe czcionki ruchom e i ową p rasę n ieśm iertelną — tn ia ł już odiazu odpow iednie dzieło po d ręką. W y d ru k o w ał biblję, tra fił na najw iększy sukces wydaw niczy wieków średnich, przem ów ił lu ­ dziom do przekonania. N ik t nie protestow ał, wszy­

scy zrozum ieli, o co chodzi. N iestety — nie każdy w ynalazca nowej m aszyny znajduje te k st właściwy.

T w órcy fenom enalnego ra d ja n a p rzy k ład byli w znacznie gorszej sytuacji. Po chw ilach upojenia i szału nad szed ł szary m om ent otrzeźw ienia. Co po­

cząć z 'tym cudow nym fantem , k tó ry m am y w ręku?

Co g ra ć n a stacjach nadaw czych ? Śpiewać wciąż a rje operow e i dm uchać w saksofon? Mówić o h o ­ dow li drobiu, o w yścigach, o w yczynach sportow ych, o pogodzie? Czy odbiornik radjow y m a być „gazetą e lektryczną“ czy też raczej in stru m en tem muzycz­

nym ? Ja k olśnić przeciętnego słuchacza i ja k u ło ­ żyć p ro g ra m ?

O pierw szych sam olotach pisano b iałym w ier­

szem i prozą poetycką naw et w pism ach codzien­

nych. A rtykuły o L ath am ie i B leriocie brzm iały, jak hym ny, ody, peany i fanfary, jeszcze niedaw no, przed ćwierćwiekiem .

Dziś — po lata ch dw udziestu pięciu — z a sta n a ­ w iam y się spokojnie i trzeźwo n a d spraw ą, jak ą w ła ­ ściwie rolę przeznaczyć Ik a ro m now oczesnym ? O d ­ dać im pocztę czy też przewozić n a skrzydłach, pod c h m uram i i n a d obłokam i, pilniejsze przesyłki i to ­ w ary ?

(41)

3 3

P otężna A m eryka teraz dopiero opracow ała p la ­ ny kom unikacji lotniczej, wozi p asażera w dzień a e ­ roplanem, w nocy w agonem pułlm anow skim , sk ró ­ ciła dystans Now y Jo rk — F risco o 60 procent.

N iem cy zbudow ali p o rt w T em pelhofie i m e ta ­ lowe p tak i „odchodzą“ i „przychodzą“ ściśle p odług rozkładu jazdy, jak p ociągi na dw orcu kolejowym . Co kilka m inut rozlega się sy g n a ł i ląd u je „ J u n ­ k ers“ z W rocław ia, albo s ta rtu je płatow iec U llstei- na i zabiera gazety, m okre jeszcze od fa rb y d ru k a r­

skiej, n a prow incję.

Każdy praw ie g en jaln y pom ysł techniczny — albo raczej naukow y — przechodzi przez trzy wy­

raźne i ciekaw e fazy. N a jp ie rw — najlepszy może i najpiękniejszy — okres cichej pracy twórczej w la- boratorjum . W ielki H e rtz b a d a fale elektryczne, małż. C urie slzukają rad u w pechblendzie.

Później — ak t d ru g i, m om ent trium fu. Jest!

Zwycięstwo! M ożemy n a setki kilom etrów przesyłać sygnały elektryczne przez eter, odkryliśm y pierw ia­

stek prom ienny, otw orzyliśm y drzwi n a św iat n ie ­ znany...

W akcie trzecim — ta k a to już kolej rzeczy ludzkich — napięcie dram atyczne nieco słabnie i a k ­ cja toczy się ospale. Co począć z radem , fala m i ele- ktrom agnetycznem i, św iatłem ru r neonow ych, p ro ­ mieniami R o e n tg e n a?

Jak wyzyskać teo rję E in ste in a ?

N adchodzi poprostu czas, kiedy pionier, od-

300 m iljonów koni — 3.

(42)

•— 3 4

kryw ca, w ynalazca, kiedy P rom eteusz od d aje żagiew przechodniow i i z m elan ch o lijn y m uśm iechem m ówi:

— Proszę. N a was kolej, panowie...

W idziałem niedaw no film y dźwiękowe, k tó ­ re d o ta rły do W arszaw y. Muszę to raz wreszcie p o ­ wiedzieć publicznie: jestem olśniony i zachwycony.

Już dotychczasow y „wyczyn“ techniczny przeszedł m oje oczekiw ania najśm ielsze.

J a k św ietnie brzm i czarujący ak o m p an jam en t m uzyczny! P io senki Jolsona, chóry m urzyńskie, n a ­ iw na paro w a k a ta ry n k a n a sta tk u kom edjantów , gw ar i rej w ach w podrzędnym k ab arecie a m e ry k ań ­ skim , śm iech p ijak a, słodki głosik chorego dziecka...

Coś człowieka w yryw a z szarej ulicy w arszaw skiej, przenosi go n a d H u d so n i rzekę M ississippi, widz jest swoim w łasnym wnukiem, patrzy, słucha, oczom i uszom nie wierzy, o g ląd a i podziwia jakiś te a tr z dalekiej przyszłości.

I w brew obaw om zaśniedziałych teoretyków —- m iejscow ych i zagranicznych — nikogo to nie razi, że w yolbrzym iona postać n a ekranie mówi nieco tu ­ balnie „como in “, kiedy stu k a ją do drzwi, że m ały chłoptaś w oła n a ta tu sia „ d a d d y “ .

Przeciw nie 1 M ożna n a tle tych nieporozum ień językow ych osnuć św ietny scenarjusz i już widzę, jak niezrów nany C haplin - włóczęga podróżuje po świę­

cie, ludzie do niego m ów ią po czesku, po serbsbu, po w ęgiersku, a on b rn ie przez ten g a lim a tja s, rozum ie wszystko źle, fałszywie, g a d a na m igi, i wreszcie j a ­ kim ś genjalnym , prostym chwytem, jakim ś nieocze­

(43)

- 35

kiwanym gestem w ydobyw a w iekopom ny m elonik i giętką laseczkę ze straszliw ej opresji.

Oczywiście — znów m acie ra c je : są pewne b r a ­ ki i są jaw ne zgrzyty w tych p ierw szy ch , próbach.

Ale... G łupstw o i niem a o czem g a d a ć !

G enjalny technik otw orzył okno n a nowe, n ie ­ objęte horyzonty. A peluje do zdolnych ludzi n a obu półkulach globu, o d d aje żagiew przechodniow i, prosi o pomoc i 'w spółpracę. W naszych rękach są dalsze losy film u akustycznego.

M ożemy z 'tego zrobić fenom enalną bzdurę, albo wielkie dzieło.

Z am iast ględzić po k n ajp a c h i gazetach, weźcie się do p rac y tw órczej. N a nas kolej, panowie.

I Prom eteusz nicby nie zdziałał, gdyby przy­

szedł na św iat w sm utnej k rain ie ślepców.

(44)

:

(45)

Trzecia dama karo.

N iedziela. P ew na m iła starsza pani rozłożyła w jad aln i na stoliku plikę pism zagranicznych, trzy­

ma groźnie ołówek, m arszczy brw i i rozw iązuje k rzy ­ żówki. „B o g in in ien aw iści w daw nej G re c ji“ ? „C zte­

ry litery“ ? „ P la c w daw nym R zym ie“ ? „r w śro d ­ ku“ ? D opływ R enu? Gw iazdozbiór?

W salonie g ro n o m łodzieży płci rozm aitej g ra w b ridge'a. Gdzie jest d am a k aro ? Co chw ila w y­

bucha głośniejszy spór i p a rtn e r dowodzi logicznie partnerow i:

— Jeżeli ja zrzucam się z „ b e za tu “ i przecho­

dzę na kolor, to znaczy, że m am wice-renons w tr e ­ fle! W iekow e dośw iadczenie u czy: nie m asz m ocne­

go zatrzym ania w kolorze przeciw nika, nie pchaj się na trzy, bo cię obłożą...

Tego sam ego popołudnia we w szystkich p r a ­ wie dom ach w ielkiego m ia sta siedzą przy stołach różne czwórki, piątki, siedzą ludzie łysi, b rodaci, k o ­ biety, m łodzieńcy, starcy, dzieci, panny, rozwódki), dygnitarze, aplikanci sądowi, finansiści, kom ornicy, rejenci, kupcy, aktorzy, publicyści i głow ią się nad

(46)

zagadnieniem : po k tó re j stjo n ie jest trzecia dam a i czy m ożna wyjść z pod asa?

C hciałbym , żeby m i ktoś w ytłum aczył rozsąd­

nie, o co tu w łaściwie chodzi. Przez trzy la ta byłem asystentem n a politechnice, pokazyw ałem studentom w pracow ni przyrządy w ielkiego F a ra d a y a , m ówiłem im o p roblem atach, k tó re dręczyły gen jaln eg o N ew ­ tona, o pierścieniach św ietlnych i w idm ach gazów szlachetnych... M łodzieńcy m ieli m iny trochę znużo­

ne, „o d w alali“ zadania prędko, bez entuzjazm u.

D laczego w niedzielę siedzą kam ieniem przy zielonym stole i naimarszczywszy brw i m yślą aż do u tra ty przytom ności, ja k w yłuskać czw artego w a­

le ta ? jak zrzucić dw a niepotrzebne piki i n ad ro b ić trzy lewy ?

D laczego sztubak K alesoński ziewa od u cha do u cha n a w ykładzie o A leksandrze M acedońskim , dla czego nudzą go czyny historyczne głośnych wodzów, faraonów , cezarów, królów i dlaczego ten sam K ale­

soński w sobol/ę po obiedzie patrzy, ja k sroka n a gnat, w ybałuszając oczy, n a drew nianego króla, k tó ­ rego przenosi iz jednego pola szachow nicy na d ru g ie jego ko leg a i p a rtn e r, G atkiew icz?

D laczego m iła sta rsza p a n i nie in tereso w ała się gw iazdozbioram i i dopływ am i R e n u za lat szkol­

nych i teraz d o p iero, w niedzielę, szpera po encyklo- pedjach, w ertuje podręczniki, og ląd a m apy, szuka­

jąc wyrazu iw krzyżówce ?

D laczego znany (w szerokich kołach Kocio Po-

(47)

3 9

brykalski nie o brazi się, kiedy m u kto powie znie­

nacka :

— P a n szanow ny nie m a zielonego pojęcia o kosm ografii. iPan dziś jeszcze — po czterech' wie­

kach — nie rozumie teo rji K opernika, nie wie, jak a pora roku je st teraz w A rgentynie i czem u latem dzień jest dłuższy, a zimą krótszy.

I dlaczego ten sam Kocio P o b ry k a lsk i zarum ie­

ni się, zaperzy, żachnie i obruszy n a sk rom ną u w a g ę :

— Kociu, zm arnow ałeś „szlem a“. Gdybyś „im ­ pasował“ pod asa, tobyś ro zeg rał trefle, potem piki.

Kociu, jesteś fuszer i nie masz pojęcia o bridgehi.

Grasz, jak noga.

N a bro d ę M ahom eta — co tkw i w tern wszy- stkiem? Czyżby trzecia dam a k a ro b yła dopraw dy ciekawszem zagadnieniem od w szystkich — razem wziętych — p roblem atów wiecznych ? Czyżby przy­

padkowy „renons treflo w y “ był bardziej zajm ujący od poglądów gen jaln eg o Je a n sa n a gran ice wszech­

świata, d ru g i w alet pik ciekawszy od teo ry j ein- steinowskich, fakt, że ktoś m a gołego k ró la za ręką, bardziej zdum iew ający od wszystkich odkryć biolo­

gicznych, chem icznych, od śniegów polarnych na M arsie, prom ieni kosm icznych, fal elektro-m a- gnetycznych, pom iarów szybkości św iatła, b a d a ń g e ­ ologicznych ?

Czyżby p race W eg en era n a d pływ ającem i k o n ­ tynentami, zorze północne, plam y n a słońcu, gwiazdy podwójne, wybuchy wulkanów , m gław ice, kom ety, elektrony, pierw iastki prom ieniujące były niczem

(48)

4 °

w zestawieniu z w ielką „ k o ro n ą asow ą“ — czyżby nie m iały siły fascynującej i m niej u sk rzydlały wy­

obraźnię, niż „w sypa bez dwóch, po d o g ran e j, z k o n trą “ ?

M ojem zdaniem — popełniliśm y jakiś b łą d f a ­ taln y i coś ta m się pokiełbasiło okropnie w naszych m etodach nauczania. B elfer opow iada o losach czło­

w ieka n a ziemi, o św iatach błędnych, o gw iazdach nowych, o czerwonych p lam ach na Jowiszu — a jeg o słuchacze m yślą o niebieskich m ig dałach. Je d n o ­ cześnie zaś całe g ro n a znudzonych pań zapraszają n a seans „nauczyciela b rid g e ‘ow ego“, chw ytają ła p ­ czywie każde słowo, ta s u ją k a rty i godzinam i m y ś lą : w co w y jś ć ? w dziesiątkę karo, czy w k ró la pik?

Pow iedzieć trzy bez-atu| i d o g rać czy n ad ro b ić i z a ­ pisać czterysta punktów n a d k resk ą ?

I — kto wie — może należało b y odw rócić k ota ogonem . W prow adzić do p ro g ra m ó w szkolnych b rid g e ‘a, szachy, w arcaby, klipę, belotkę, rebusy, sza­

rady, staw iać pały za złą rozryw kę i czwórki z p lu ­ sem za praw idłow ą licytację.

W tedy Kocio P obrykalski, starsza pani, rejent, m ajor, ap likant, kom ornik, ko leg a K alesoński i k o ­ lega G atkiew icz siedzieliby w niedzielę po obiadzie n a d czasopism am i naukow em u..

— S łyszał p a n — rzekłby Kocio — prom ień św ietlny p rzelatu je trzysta tysięcy kilom etrów na se­

kundę, a jed n a k biegnie ku n am la ta całe od gwiazd najbliższych ? O dkryto pola m agnetyczne n a sło ń ­ cu... elektron jest podobno falą w eterze... Schrö-

(49)

4 i

d in g er zastanaw ia się n ad kw estją, czy istn ieją wo- góle praw a w przyrodzie ,czy też to tylko nasz — ludzki — wym ysł...

Z ag ad n ien ia naukow e entuzjazm ow ałyby bri- dżystów, szachistów , lekkich atletów ... N a w spo­

m nienie trzeciej dam y k a ro ludzie ziewaliby od ucha do ucha.

N iestety, nie zanosi się jakoś n a ta k ą reform ę szkolną.

(50)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Par ailleurs, le Lemme 3.4 de [1], sur l’espacement des arcs majeurs, est remplac´e par le Lemme 7 qui semble plus adapt´e et qui permet, dans le cas n = 2, d’obtenir une

1) Gmina otrzyma kwote w wysokosci 100 zl za wniosek o podwyzszony poziom dofinansowania ziozony w ramach Programu zawieraj^cy Zaswiadczenie wydane przez Gmine, ^^tory

Warszawy w Warszawie XIII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem KRS 0000699821 oraz do wykonywania na tymże Nadzwyczajnym Walnym Zgromadzeniu 4MASS

Walne Zgromadzenie Spółki udziela Panu Jakubowi Trzebińskiemu - Członkowi Rady Nadzorczej - absolutorium z wykonania obowiązków za okres pełnienia funkcji w roku 2020..

Pokaż, jak używając raz tej maszynerii Oskar może jednak odszyfrować c podając do odszyfrowania losowy

a) Całość przedmiotu umowy, wykonanych prac oraz zastosowanych materiałów, surowców i wyrobów. Okres udzielonej gwarancji na przedmiotem zamówienia wynosi 36 miesięcy.

Zmiana oznaczenia akcji serii A, B, C, D, E, F, G, H, I, J oraz T Spółki w serię W odbędzie się bez jednoczesnej zmiany wartości nominalnej akcji, która nadal wynosić będzie 10

a) Zmiana umowy w zakresie terminu płatności, terminu i zasad usuwania wad oraz innych nieistotnych zmian. zmiana nr rachunku bankowego). c) Zmiana danych