n n
W ®Julia Hartwig
P O W R O T Y
Wydano z okazji nadania
Julii Hartwig
tytułu H o n o r o w e g o O b y w a t e l a M i a »la Lublin o r a z wręczenia nagrody „ K a m i e ń "
lubelskich spotkań poetyckich — M i a s t o Poezji
Teatr imienia Juliusza O s t e r w y w Lublinie 2 6 października 2 0 0 9
ELEGIA LUBELSKA
Więc urodziłam się na tym skrawku ziemi.
Co mam zrobić żeby poczuć się tutejszą ?
1.
Budzi się w klasztornym hoteliku
przez okienko szeroki widok na okolicę Jest ranek
ranek lubelski
Rozległą łąką nie-łąką między bujnymi lipami
wydepłanq ścieżką na skróty idą do pracy kobiety i mężczyźni mijają Zamek i miejsce po synagodze
potem cerkiew i targowisko Lublin
jeszcze nie kresy ale już kresy
haftowane ręczniki na stołach święte obrazki na ścianach na jednych ikony na innych Jezus o płonącym sercu pienia nabożne w różnych językach
i nieme powietrze w którym zastygł jęk pomordowanych wepchnięte w gardła zawodzenie a potem cisza
wielka i ostateczna cisza z odorem duszącego dymu i roznoszonych wiatrem łachmanów
2.
Na cmentarzu matka ojciec i siostra
M a t k a osobno pod kaplicą prawosławną samotna tak jak musiała czuć się samotna
porzuciwszy rodzinną M o s k w ę jej światła i gwarne bulwary W pobliżu grób Czechowicza
pochowanego wśród żołnierzy „ p o l e g ł y c h na polu c h w a ł y "
Zawsze ktoś przynosi t u kwiaty
bo t r w a i nie poległa chwała jego wierszy
ich słodycz naruszona profetyczną wizją przyszłości
O n jeden potrafiłby opłakać to miasto
on który r z u c i ł na nas czar jego sennej piękności potrafiłby uczcić pochody widm które tu się snują znaleźć m o d l i t w ę na dusz cierpiących upalenie 3.
A ja mała wtedy dziewczynka
chłonqca ten świat ciemny ruchliwy pełen zgiełku i o k r z y k ó w w niezrozumiałym języku
które cichnq nagle w p i ą t k o w e w i e c z o r y
kiedy przez okna połyskują światła zapalonych świec
a w gęstym mroku G r o d z k i e j i Szambelańskiej staroświecka latarnia rzuca blade r u c h l i w e blaski na pochyłe ściany d o m ó w
4.
O d w r ó ć c i e w z r o k ode mnie bramy mojego miasta bramy miejskie ż a r ł o c z n e bramy
przez k t ó r e uszło życie z tych ciemnych uliczek O wieże rodzinnego miasta
goniłyście mnie po świecie groziły
nic wam nie jestem winna nieczułe olbrzymy które p r z e t r w a ł y ś c i e nie uroniwszy ani jednej łzy nad miastem mojego dzieciństwa
wiersz z tomu Nie ma odpowiedzi
ODWIEDZINY
Na Placu Trzech Krzyży w Warszawie,
naprzeciw zwalonego kościoła Świętego Aleksandro jest Instytut Głuchoniemych.
Stał kiedyś, dziś j e s t tylko.
Tam poszłam
w parę miesięcy po zniszczeniu Warszawy.
Była wczesna wiosna. Pył się unosił z pustych wnęk domów,
nad którymi o t w o r z y ł o się nieba więcej niż kiedyś.
W Instytucie spodziewałam się odnaleźć towarzyszkę pracy Józefa Czechowicza, poety, którego wśród wielu trzeba pamiętać.
Nam, dorastającym, wiersze jego podały obraz świata
jak liść młody, jak zwierzę jeszcze gorące od narodzin, pełne
trwożnych przeczuć.
N i e trzeba ich stroić. Ani mogiły poety na cmentarzu w Lublinie, gdzie ma grób na centymetr nie szerszy od innych,
co zabici od bomby, kamienia, strzału.
Towarzyszka pracy pedagogicznej Czechowicza (był on bowiem nauczycielem dzieci upośledzonych: ślepych, głuchych i niemych, dla których zarówno kalendarz jak i ważne sprawy życia wraz z posiłkiem mają powolniejszy bieg)
stała właśnie przed ogrodnikiem w szarym kitlu, z gracą,
wydając mu zarządzenia. Z boku widziałam jej zamknięte wargi, nieme z wyboru, nieme z przekonania,
nieme z doświadczenia długich lat. Tylko uskrzydlone dłonie
żłobiły powietrze w arabeskę, której piękno i logika były mi niedostępne.
Tak żyje człowiek, którego karmią dwa światy, jak ksiądz, jak poeta, jak dozorca więzienia.
N a j p i e r w wskazała mi lewą r ę k ą : na boisku bawili się w piłkę chłopcy czyści, odziani u b o g o ; zresztą jak inni chłopcy w ich wieku weseli.
Ale ich radość nie udzieliła się m o j e j ; był to najsmutniejszy z niemych f i l m ó w jakie widziałam.
Tam, gdzie prawą ręką podaną na pożegnanie już mi nie wskazała, tam,
drogą ku wyjściu, wydeptaną wśród o d ł a m k ó w gruzu,
szedł pochód równie godny zapamiętania jak r y t m i c z n e pochody g r e c k i c h płaskorzeźb.
I jeśli nie przekaże go ostatni z tego wieku, słusznie z w a l i się w gruz architektura spółdomów, bez żalu niech niebo zapanuje nad ziemią.
Z ogrodu, spod d r z e w e k bielonych wapnem, nieśli robotnicy na noszach polane wapnem ciała pensjonariuszy tego zakładu.
Jaka była dla nich ta suita wojny?
C z y bez szmeru walił się świat wśród błyskawic i wstrząsów i tryskały w górę płomienne fontanny ziemi i piasku,
aż dopiero uderzenie śmierci przyniosło im głos pierwszy tak o c z e k i w a n y ?
Kto pobielił d r z e w k a wapnem - uchronił je od szkody.
Kto zalał ciała wapnem - nie uchroni ich od rozkładu.
Z ciał niemych ulatując życie
nie p o t r a f i ł o wydobyć okrzyku, jak wybuch ostatni.
Przetrwały mumie faraonów, kąpane w kadzidłach i oleju, po fellahach wieść tylko.
I o tych tylko wieść zostanie.
Silniejszym tylko trzeba podjąć ją głosem,
aby mocniejszym zjeżyły się włosy od niemoty słabych.
wiersz z łomu Pożegnania
LUBLIN 1946
Miasto rodzinne pod niebem jak zatopione na dnie jeziora oto zapadem znowu w wieczność.
Kołyszą mnie wzd!uż ulicy twe dzwony odlane z gorącego jeszcze armatniego huku.
O t o przypędziły mnie ku tob:e wskazówki słońca ale już pora odciąć pępowinę co mnie z tobą wiąże gdy znowu na rynku syci a niezadowoleń' mieszczance pośród krakania wron, pośród ruin.
Wyciekają tu ze mnie lała o najczerwieńszej krwi.
O , pozwól, by wyjechał wielki głośnik przez Twą Bramę Złotą i tu, między malarzem malującym rudery
między gruźliczym dzieckiem i cwaniakiem złodziejskim niech tryśnie pieśń odnowienia!
Niech bije wielkim strumieniem aż zaczną prychać pod nią uczniaki i zwilgną oczy starych
a ulicami runie rzeka stokroć czystsza od Bystrzycy.
Po niej płynąc dziewczęta wić będą kaczeńce ze Sławinka a chłopaki grać na organkach.
PAMIĘCI CZECHOWICZA
I padłeś własnym wierszem powalony
Pod ruinami miasta ze światem umarłym w sobie Czy ten c o słowem grozi wierzy aż do końca G i ń Niniwo I swqd czuć i walę się mury G d y widzi że się spełnia sen przeczucie wiara Chciałby cofnqć swe słowa
Chciałby schronić się w domu Lecz tu właśnie ginie
Biedne dziecko maligny synu urzeczenia Zawczasu twoja sława dziedzicom ogłoszona Zawczasu sielskość łqk
Wobec popielisk zaświadczona Zawczasu na grobie własnym Zielony złożyłeś laur
NIEPOTRZEBNE SKREŚLIĆ
Było nas pięcioro
Skąd przyszło do głowy rodzicom żeby rodzić tyle dzieci?
Nazwiska trojga znalazły się w encyklopedii
N i e ma jednak pewności czy nie znikną w jej następnych wydaniach ustępując miejsca komuś ważniejszemu
Jeśli jednak same talenty okażę się mało trwałe być może pozostanie coś c o kiedyś
zapewniało dobre imię: przyzwoitość
„bonne souche" mówię Francuzi
a idzie po prostu o mniej więcej czyste rachunki
Wszystko c o w nas najlepsze pochodziło od matki A l e ona szybko nas opuściła
nie mogąc podźwignąć ciężaru cudzoziemskości
Jeśli można tak t o nazwać: kochaliśmy się wszyscy A l e nasze drogi szybko się rozeszły
Jaki był nasz ojciec - nikt z nas tak naprawdę się nie zastanawiał Jego energia przewyższała energię całej naszej piątki
Wciąż zapracowany nie zajmował się nami zbytnio ku naszemu zadowoleniu
N i e sprawialiśmy mu zresztą większych kłopotów
życie prowincjonalne nie wysławiało nas na zbyt wiele pokus
Był fotografem starej daty
Z a w ó d ani lepszy ani gorszy od innych
przed rewolucję żył w Moskwie z młodą żoną i małymi dziećmi prawie luksusowo w Lublinie zdobył sobie należne mu miejsce i szacunek
coś na kształt lokalnej sławy
N a j c z ę ś c i e j r o b i ł zdjęcia rodzinne i portrety ale jego temperament s p r a w i ł że słał się pierwszym fotograficznym
r e p o r t e r e m w swoim mieście Potrafił przed wojnę zatrzymać pochód p i e r w s z o m a j o w y
żeby z r o b i ć demonstrantom z d j ę c i e
z wysokości rozstawionego na chodniku stołu
z którego jak strach na w r ó b l e wysterczał statyw jego staromodnego aparatu nakrytego ciemną płachtą
Kochał teatr i operę
i pracując w ciemni w y g w i z d y w a ł melodie ulubionych arii Palce miał zawsze b r ą z o w e od kwasów
ale moment ukazania się na papierze obrazu który u t r w a l a ł minioną c h w i l ę
napełniał go wyraźnym z a d o w o l e n i e m
M i a ł b i b l i o t e k ę rosyjskich klasyków w oryginale i czytał w i e c z o r a m i leżąc w ł ó ż k u
póki zmęczenie nie z a m k n ę ł o mu oczu
N i e c h ę t n i e wysupływał pieniądze na mój nowy fartuszek szkolny i r o b i ł to tylko wskutek perswazji w y c h o w a w c z y n i klasowej Z d a r z a ł o mu się jednak wydawać czasem pieniądze na rzeczy
najzupełniej zbyteczne na kryształowy wazon lub staroświecki zegar
N i e r a z o d p r o w a d z a ł mnie do szkoły
Bywało też że przynosił mi na szkolną pauzę zakupioną w sklepie bułkę z szynką polecając doręczenie woźnej która zamiast pilnować p o r z ą d k u
musiała uganiać się za mną po k o r y t a r z a c h lub po boisku szkolnym
Nie m i a ł zwyczaju ani czasu na p r o w a d z e n i e z nami rozmów był jednak dumny z naszych postępów w nauce
Wszyscy z nas mniej więcej w i e d z i e l i czego chcę Tylko mój najstarszy brat b a r d z o piękny
artysta z t e m p e r a m e n t u i playboy w dawnym stylu nie mógł się z d e c y d o w a ć co będzie r o b i ł dalej kiedy z a w i o d ł y go talenty malarskie
M i e l i ś m y w i ę c do czynienia z przyszłym lekarzem przyszłą pielęgniarkę i młodą mężatkę która w y d a w a ł a się z a d o w o l o n a ze swego nowego stanu nie snując dalszych planów
N a j m ł o d s z e kurczę nie sięgało jeszcze myślami poza gimnazjalne mury i czytelnię gdzie r ó w n i e dostępne były „ W i a d o m o ś c i L i t e r a c k i e " „ P i o n "
J „ P r o s t o z m o s t u "
Dziś myślę że jeśli pozostawieni własnej s a m o w o l i nie zrobiliśmy z niej najgorszego użytku
stało się tak dzięki wyniesionym z domu rodzinnego przekonaniom że droga prosta jest najkrótsza
D o p i e r o po latach m i a ł o się okazać
że decyzja jest zawsze w rękach tego „ c o kule n o s i "
W k r ó t c e po ś m i e r c i mamy o j c i e c ożenił się po raz w t ó r y M o j a starsza siostra wspomina
że do jej obowiązków należało poszukiwanie o j c o w s k i e g o kapelusza który wciąż gubił się w d o r o ż k a c h z a ł a d o w a n y c h f o t o g r a f i c z n y m
sprzętem
Czasem z d a w a ł o mi się że pod tę rozwianą na w i e t r z e p ł a c h t ę aparatu w z i ę c i kiedyś w niebo gdy nadejdzie jego p o r a
A l e śmierć dosięgła go d o p i e r o po kilku latach choroby którą spędził unieruchomiony w ł ó ż k u
C i o s losu jak zawsze celny uderzył go tak żeby najbardziej zabolało bo r u c h l i w o ś ć jego była p r z y s ł o w i o w a
Lubił wspominać M o s k w ę Kijów i Odessę
po k t ó r e j ulicach t o c z y ł y się zrzucane z w o z ó w ogromne kawony będące dla niego symbolem beztroskiego d z i e c i ń s t w a
C o do mnie — zawsze nie znosiłam f o t o g r a f i i
Gust do niej p r z y w r ó c i ł mi d o p i e r o mój najstarszy brat który uczynił z niej d z i e ł o sztuki
i był jedynym chyba znanym mi c z ł o w i e k i e m
który nie znał z a w i ś c i i nigdy nie p o w i e d z i a ł o nikim złego słowa
wiersz z tomu Bez p o ż e g n a n i a
PRZYWOŁYWANIE
W y r w a n a prosto z gniazda s t a r o w i e r c ó w , z rodziny znanej m i tylko ze zdjęcia,
gdzie widać ich wszystkich, siedzących za stołem w ogrodzie, jak u C z e c h o w a .
To moi w u j o w i e i ciotki, a ten ponury starzec z siwę brodę to mój dziadek.
N i e znam nawet ich imion, odróżniam tylko Kolę którego matka kochała najbardziej
i do którego podobny był jeden z moich braci.
Musiała żyć w niej pamięć o nieznanych przodkach, 0 tych nieokiełznanych w głuchym fanatyzmie chłopach, którzy kryli się w głębi najciemniejszych b o r ó w ,
przed prześladowaniami wiary,
silniejszej niż ukazy cara i potężne prawosławie.
Ten upór, ta siła musiały t k w i ć w najtajniejszej głębi jej serca, szarpanego nieustanną t r w o g ę o los porzuconej rodziny.
Pewno lepsza była ta Polska od r e w o l u c j i , przed którą uciekła z małymi d z i e ć m i , za mężem Polakiem.
Polski obyczaj i polska m o w a wypełniały jej dni codzienne i świąteczne, noce mijały w szarpiącym o g o ł o c e n i u duszy.
W c e r k w i gdzie b y w a ł a każdej Wielkanocy, odnajdywała swój język.
Potężne jak organy, g ł ę b o k i e basy w obłokach kadzidła
r o z b r z m i e w a ł y w niekończących się błogosławieństwach i błaganiach.
Znak krzyża od prawego d o lewego ramienia
radość odnalezionej wspólnoty po wyjściu z e świątyni, w trzeźwym podmuchu wiosny pocałunki, uściski
1 niesione z ust d o ust Kristos W o s k r i e s l Chrystus Z m a r t w y c h w s t a ł l
M a ł a , z a l e d w i e od z i e m i o d r o s ł a , p r z y p r o w a d z a n a za rękę,
ł a m poznawałam pierwszy smak oddalenia o d tego c o najbliższe i d r ż e ć zaczęłam by jej nie u t r a c i ć .
A l e stało się, że odeszła.
H a r d o ś ć d o p r o w a d z i ł a tę duszę do upadku nadziei tak g ł ę b o k i e g o , że p o s t a n o w i ł a opuścić nas na zawsze.
O d takich postanowień nie ma już o d w r o t u .
Kiedy znaleźliśmy jq leżqcq na dziedzińcu t a m t e g o ranka, w y g l q d a ł a jakby po prostu idqc potknęła się i upadło.
O , mamo, jak to się słać m o g ł o ?
Z nas wszystkich ty jedna powinnaś była umieć latać.
wiersz z łomu Bez pożegnania
N A C Z E Ś Ć M O I C H BRACI
D z i ę k o w a l i ś m y Bogu żeśmy się uchronili w czasach klęsk rodzina która m o g ł a się siebie doliczyć
Wyszliśmy z tego i udało nam się żyć dalej
Jeden brat p o w r ó c i ł po d w ó c h latach z surowej Północy nie do rozpoznania na zdjęciu zrobionym podczas postoju
w Białej Podlaskiej: w i d m o w a bladość na g ł o w i e s o w i e c k a uszatka obok niego dwaj w s p ó ł t o w a r z y s z e z obozu
jednego z najcięższych Jogła
W e p c h n i ę t o ich do nor wykopanych w ziemi i o b l e c z o n o w n i e m i e c k i e mundury
żeby nie budzili w s p ó ł c z u c i a m i e j s c o w y c h
O s ł a b ł tak że w s p ó ł t o w a r z y s z e w y w l e k a l i go siłę z legowiska i ciągnęli t r z y m a j ą c pod ramiona ku r z e c e
gdzie p r a c o w a l i przy spławianiu d r z e w a
N o g i zostawały mu w tyle gubił w d r o d z e wypchane słomą chodaki N i e pozwalali mu odstać
Pamięta im to
D z i ę k i nim jego o p o w i e ś ć o naturze ludzkiej b r z m i b a r d z i e j k r z e p i ą c o niż inne
Kiedy c h o r o w a ł wynosili go na p o w i e r z c h n i ę żeby mógł p o d z i w i a ć z o r z ę polarną
M ó w i l i : głupi ten H a r t w i g ale uszanowali w nim artystę Drugiego b r a ł a — lekarza - sadzano na o d w r ó c o n y m stołku przesłuchując ze z b r o d n i leczenia rannych z „ P a r a s o l a "
Fagas o zatartych rysach z a b i e r a ł go raz po raz z kliniki na
N o w o g r o d z k i e j i seanse ciągnęły się z p r z e r w a m i przez d ł u g i e miesiące
N i e przeszkadzało to między jednym przesłuchaniem a drugim w z y w a ć go do chorych dostojników
był b o w i e m jednym z najlepszych w swoim z a w o d z i e a prawość była jedną z przyczyn dla k t ó r y c h go dręczyli
Z własnej już chęci leczył Prymasa Tysiąclecia który lubił z nim p o g w a r z y ć w korytarzu
z daleko od podsłuchu pytając za każdym razem C o słychać panie Walenty
Z wdzięczności za p o w r ó t b r a ł a z obozu
ślubował odbyć pieszą p i e l g r z y m k ę do Częstochowy Kiedy z niej p o w r ó c i ł powiedziano m u :
M o ż e pan zapomnieć o kierowaniu instytutem N i e p r z y j ą ł tego jako klęski
Przybiegał do nas w roku sześćdziesiątym ósmym
przybiegał w słanie wojennym niepokojąc się czy nas nie wzięło Pamiętam jak spotkałam go na warszawskiej Pradze
podczas okupacji niemieckiej p o g r o z i ł mi palcem zgadując jakieś kurierskie zadanie
K a r m i ł mnie kiedy c h o d z i ł a m na uniwersytet podziemny bo przyszedłszy kiedyś do mieszkania które mi wyznaczono
zobaczył goły siennik i łyżkę wetkniętą w garnek z zaschniętą kaszą N i e umiem nakreślić p o r t r e t u m o i c h b r a c i
wiersz z tomu Zobaczone
PAMIĘCI W.
Tak
miał z pewnością dobrą pamięć i był świetnym diagnostą Znakomity lekarz któż to zaprzeczy
Ale ja chwalę dziś dobrą pamięć jaką po sobie pozostawił
ten dobry człowiek
wiersz z tomu Bez pożegnania
SIOSTRA
Po ucieczce z Rosji
tak mało mieli w Polsce bliskich
że wybrali mi na chrzestną moją starszą siostrę która gdy dorosła zastępowała mi matkę
Myślę że nie miała łatwego charakteru nie objawiała też żadnych talentów i z trudem ukończyła gimnazjum
Ponieważ nasz ojciec był osobę powszechnie szanowaną w mieście uważano że zdeklasowała się
wychodząc za mąż za skromnego chłopca bez zawodu W y p ł a c i ł się naszemu ojcu z nawiązką pielęgnując go w łóżku przez długie lata niedołężnej starości
Byli najserdeczniejszymi z ludzi żyli pokornie przyjmując swój los jako sprawiedliwie odmierzony
nie wspinajqc się ku żadnym przywilejom ani zaszczytom O w d o w i a ł a
chora
już po siedemdziesiątce jedyna z rodziny która pozostała jeszcze w Lublinie
umarła w szpitalu
Podobno wzywała mnie w ostatnich chwilach Nieprzytomna wodziła dłoniq po ścianie
a kiedy pielęgniarka zapytała ją dlaczego to robi
odpowiedziała: Tam jest W ł a d z i o (to było imię jej męża) N i e może tu wejść.
wierz z tomu Nie ma odpowiedzi
KOLEŻANKI
Głos łacinniczki był jakby trochę ostrzejszy, kiedy się do nich zwracała.
(Nigdy po imieniu)
M i r i a m była zawsze doskonale przygotowana.
Reginka słabsza, ale poprawna.
Trzymały się razem
i razem wychodziły z klasy przed lekcję religii.
Ostatni raz spotkałyśmy się niespodziewanie u wylotu Lubartowskiej, na granicy świeżo utworzonego getta.
Stały tam onieśmielone jakby przydarzyło im się coś wstydliwego.
wiersz z tomu Bez pożegnania
W D R O D Z E
Na cmentarzu żydowskim są najstarsze d r z e w a Kruk
kantor oniemiały nie śpiewa
N a d drzew w i e r z c h o ł k a m i ciężką jesienną chmurą przechodzą tysiącami
W y c h o d ź c i e im na spotkanie zamknięci w pałacach pomników Razem przez deszcz siekący przez błyskawice
iść wam dziś trzeba
C i którzy miejsca swojego nie mają którzy sami sq ogniem i deszczem Teraz się z w a m i bratają
Bo jeszcze
nie koniec ich końca nie koniec
wiersz z tomu Bez pożegnania
POWRÓT DO DOMU DZIECIŃSTWA
W ś r ó d ciemnego milczenia sosen — krzyk młodziutkich, nawołujących się brzóz.
Wszystko jest jak było. N i c nie jest jak było.
Przemów do mnie, Boże dziecka. Przemów, niewinna t r w o g o .
N i c nie rozumieć. W c i ą ż inaczej. O d pierwszego krzyku do ostatniego westchnienia.
A jednak t o też było życie. I chwile szczęśliwe wychodzą ku mnie z przeszłości jak panny z kagankami oliwy.
z tomu Chwila postoju
Mówi akacja z dzieciństwa..
M ó w i akacja z dzieciństwa
N i e takie bywały pamiętam twoje młode smutki Dla kogo rzucam teraz mój słodki kwiat
pod balkonem drewnianym na kamiennym podwórku
z tomu Czuwanie
Wydawca
O ś r o d e k „ B r a m a G r o d z k a - Teatr N N "
z udziałem
W o j e w ó d z k i e g o O ś r o d k a Kultury
ISBN 9 7 8 - 8 3 - 8 9 4 6 4 - 6 1 - 3
W y b ó r wierszy Julia H a r t w i g
Korekta
A n n a Piotrowska, Anna Kistelska
Projekt Izba D r u k a r s t w a
Redakcja techniczna W i e s ł a w Kaczkowski
Skład roczny w 80. roku życia Tadeusz W a c ł a w Budynkiewicz
D r u k na maszynie typograficznej Paweł G ł o d z i k
Druk
O f i c y n a W y d a w n i c z a W O K , Lublin
Nakład 3 0 0 egzemplarzy W tym 100 ręcznie numerowanych
Numer
MlIHK
• RAMA MIS HA