wil.org.pl
WIELKOPOLSKA IZBA LEKARSKA
8
O paraliżu ambulatoryjnych badań obrazowych
M
Moożżnnaa bbyy wwyym miieenniićć ddzziieessiiąąttkkii nniieeddoo-- cciiąąggnniięęćć nnaasszzeeggoo ssyysstteem muu ooppiieekkii zzddrroowwoottnneejj,, kkttóórree wwyywwuułłuujjąą nniieeppookkóójj wwśśrróódd lleekkaarrzzyy,, aallee pprrzzeeddee wwsszzyyssttkkiim m ssttaannoowwiiąą ddllaa ppaaccjjeennttóóww nniieezzwwyykkłłee uuttrruuddnniieenniiee cczzyy zzaaggrroożżeenniiee.. W W oobbllii-- cczzuu bbrraakkuu iicchh rroozzwwiiąązzyywwaanniiaa ssttaajjąą ssiięę sswweeggoo rrooddzzaajjuu tteem maattaam mii ddyyżżuurrnnyym mii..
T
ylko nieodparte pragnienie lega- listycznego działania i resztki wiary w jego skuteczność sprawiają, że staram się nie ustawać w drążeniu skały. Doty- czy to choćby pierwszego z tematów dyżurnych, jakim jest paraliż związany z brakiem dostępu do badań tomografii komputerowej (TK) i rezonansu magne- tycznego (MRI) w warunkach ambula- toryjnych dla zwykłego śmiertelnika w naszych krajowych warunkach.Wszyscy chyba zdajemy sobie spra- wę z tego, że wypisując skierowanie z na tomografię klatki piersiowej, na
przykład w wypadku podejrzenia guza płuca, skazujemy pacjenta na drogę przez mękę, nawet jeśli będzie miał za- znaczone na druku cito.
Na marginesie: pewnie należałoby każdemu Polakowi poradzić, by miał 400–500 zł zawsze pod ręką, by w sytu- acji krytycznej mieć możliwość rozwią- zania nagłego problemu medycznego.
Systemowo nie ma bowiem zasadniczo możliwości rozsądnego dostępu do ba- dań kluczowych w takich trudnych sy- tuacjach.
Podobnie czujemy się sparaliżowani chociażby w przypadku monitorowania leczenia nowotworów. Nie ma możli- wości logicznego i terminowego ambu- latoryjnego kontrolowania stanu pacjen- ta przy użyciu tomografii komputerowej do oceny efektu leczenia. Jeśli mieliby- śmy przestać kombinować (i w ten spo- sób ratować system), pacjenci po prostu częściej by umierali. Stąd pokusa kła- dzenia pacjentów do szpitala w celu do- konywania okresowej oceny. Oczywi- ście bezsensowna i z jednej strony piętnowana przez płatnika podczas kon- troli, z drugiej strony właśnie taka tak- tyka sugerowana jest – także przez przedstawicieli NFZ – podczas rozmów interwencyjnych, po prostu w celu rato- wania sytuacji. Podobnie nie uda się w logicznych odstępach czasu ocenić roz- miarów poszerzającej się aorty.
Oczywiście można ocenić, że wszyst- ko rozbija się o pieniądze. Trzeba jed- nak wprost wypowiedzieć, że za obec- ny paraliż odpowiedzialna jest w dużej części decyzja NFZ sprzed kilku lat zno- sząca świadczenia współfinansowane.
Przed kilku laty każdy kierujący z po- radni do wybranych badań diagnostycz- nych (w tym TK i MRI) płacił niewielką cząstkę ich wartości, a płatnik wyko- nawcy badania uzupełniał w większości tę kwotę. Tak więc znosząc współfinan- sowanie, fundusz sam zafundował nam sytuację paraliżu – braku dostępności.
W sytuacji braku mechanizmu hamu- jącego popyt na świadczenia uzyskali- śmy kilkukrotny wzrost potrzeb. Oczy- wiście – choć to niezwykle dla mnie smutne – nie wyczuwamy często jako
lekarze konieczności samoogranicza- nia się w mnożeniu zużycia dostępnych nam technik medycznych. Potwierdza to tezę wyrażoną przez jednego ze współ- czesnych myślicieli, że jako lekarze je- steśmy mistrzami w wydawaniu nie swoich pieniędzy. Dlatego jeśli nie po- czujemy się choćby trochę z nimi po- wiązani, to żaden mechanizm ograni- czający nie zadziała.
Na marginesie: pulmonolodzy (z wy- jątkiem nielicznych) przestali kierować do ambulatoryjnej bronchoskopii na- tychmiast po wprowadzeniu regulacji wymagającej opłacania badania z wła- snego kontraktu poradnianego. To także – w mojej opinii – prowadzi do skanda- lu hospitalizacji pacjenta w celu wyko- nania tego badania bądź zrzucania od- powiedzialności na poradnie szpitala klinicznego kierujące na badania – tam sprawa traktowana jest nieco bardziej li- tościwie.
Nie pomagają na razie pisma i apele o zwiększenie kontraktów TK i MRI choćby w jednostkach, które muszą za- pewnić ciągłość leczenia onkologiczne- go, i przymusza się – w celu ratowania pacjentów – do hospitalizacji. A bywa przecież ona droższa. Bezsensowne by- łoby też prowokowanie skandali me- dialnych, gdyż wypalą się one (oprócz tego, że są nieeleganckie) szybko i spo- wodują zagaszenie pożaru na kilka za- ledwie tygodni.
Dlatego też na przykład w szpitalu, którym współzarządzam, przyjęliśmy na razie taktykę – po wielu innych podej- mowanych próbach rozmów – systema- tycznego wysłania pism ukazujących problem i jego dramatyczny wymiar.
Tak: sprawa jest rzeczywiście drama- tyczna.
Czy w takim razie można mieć na- dzieję, że ktoś się kiedyś poruszonym te- matem zainteresuje, pochyli nad nim z odpowiednią wrażliwością i czy ten te- mat dyżurny zniknie kiedyś?
SZCZEPAN COFTA