Rodzina chrześciańska
Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.
Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.
» Rodzina chrześciańska* kosztuje razem z »Górnoślązakiem« kwartalnie 1 m ark ę 60 fen. Kto chce samą »Rodzinę chrześciańską«
abonować, może ją sobie zapisać za 50 fen . u pp. agentów i wprost w Administracyi »Górnoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.
Na N iedzielę 15 po Św iątkach
Ewangelia u Łukasza świętego
w Rozdziale VII.
W on czas: Szedł Jezus do miasta, które zow ią Naim, a z nim szli uczniow ie Jego, i rzesza wielka. A g d y się przybliżył ku bra
mie miejskiej, oto w ynoszono um arłego, syna je d y n eg o matki je g o , a ta była w dow ą; a rze
sza miejska w ielka z nią. K tórą ujrzawszy Pan, ulitował się nad nią, i rzekł j e j : Nie płacz. I przystąpił i dotknął się mar, (a ci co nieśli stanęli); i rzekł: M łodzieńcze, tobie mó
wię, wstań! I usiadł on, który b ył umarły i począł mówić; i dał go matce je g o . I zdjął wszystkich strach, i wielbili B o ga , m ówiąc:
Z e Prorok wielki powstał m iędzy nami, a iż B ó g nawiedził lud swój.
N au k a z tej Ewangelii.
Pierwsze to było wskrzeszenie, które Pan Jezus publicznie w obec licznie zgrom adzonego ludu uczynił; przywrócił był wprawdzie ju ż dawniej do życia córkę Jaira; ale temu cudowi byli tylko obecni jej rodzice i trzech Uczniów Zbawicielowych. Teraz cały lud miał się patrzeć na wszechm ocność jego, aby oddał chwałę Bogu.
Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy.
Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił sługę setnika; a gdy się zbliżał do bramy miejskiej, alić wynoszą umarłego, syna jedynego matki, która była wdową. Ujrzawszy Pan Jezus w głębokiern smutku pogrążoną niewiastę, uli
tował się nad nią i rzekł: nie płacz! a przystąpiwszy do mar, zatrzymał je i rzekł do młodzieńca: mło
dzieńcze, tobie mówię, w stań ! I powstał z martwych
młodzieniec i oddał go zdrowego matce Pan Jezus.
Jakżeż się rozradować musiało serce skłopotanej matki, gdy m ogła na nowo przycisnąć do łona swego ukochane dziecko! — dziecko, o którem, prowadząc je do grobu, myślała, że na tej ziemi ju ż się więcej z niem nie zobaczy?
Nie płacz! A ch któżby nie płakał, gdy samo przyrodzenie łzy człeku wyciska, gd y łza przynosi ulgę cierpiącemu! Lecz, czyż płacz przystoi Chrze- ścianinowi? C zyż -płakać nad grobem rodziców, braci, krewnych i powinowatych, nie jest to wyrze
kać nad wolą Boga, tego Pana życia i śmierci ? A ch nie! byle tylko płacz ten w ypływ ał z urodzo
nego rozczulenia, a nie z nagannej rozpaczy, nieja- koś ze złości, że nam ta lub owa osoba przez śmierć wydartą została. L ecz płacz przy śmierci ukochanych osób, nietylko Pismo święte nie potępia, lecz go owszem zaleca, jako dowód naszego przywiązania, bo tak czytamy w księdze E kklezyastyka: »płacz nad umarłym, bo zagasło światło jego«; ale zaraz dalej:
»nie wiele płacz nad umarłym, bo albowiem spo
czął*, Płakał Józef nad grobem ojca swego Jabóba;
Dawid opłakiwał Saula, Jonata i Abnera; a pełen żalu wołał Jeremiasz Prorok: »Któż da głow ie mojej wody, a oczom moim źródło łez? a opłakiwać będę dniem i nocą pozabijanych synów ludu m o jego!«
I w dziejach apostolskich czytamy, że owi mężowie co pogrzebali ukamienowanego Szczepana świętego,
»uczynili nad nim wielkie płakanie®. Święty A u g u styn nie wstydził się rzewnie płakać nad grobem matki swojej, która w swem życiu tyle dla niego łez wylewała. Zresztą pocóż tyle p rzykładów ! jeden, dostateczny; sam Zbawiciel płakał nad grobem przy
jaciela swego, Łazarza.
O dzywając się w ięc Zbaw iciel do wdowy: nie płacz! nie ganił jej łez, ale temi słowy chciał utulić jej boleść, pocieszyć ją, co i uczynił. Przystoi zatem Chrześcianinowi opłakiwać śmierć ulubionych osób łzam i rozczulenia; ale nie łzami rozpacz}', łzami roz- kiełznanych jęków. Krzyki i wyrzekania takowe czynili Poganie, nie mający nadziei. My zaś smutek i boleść naszą powinniśmy umiarkować wiarą i po-
ioó słuszeństwem, mówiąc z Jobem sprawiedliwym: »jak się Bogu podobało, tak się stało; niech będzie imię pańskie błogosław ione!«
)fau!ri dla kobiet.
Cnót niewieścich, powinności starań domowych i gospodarskich, zamiłowania pracy, zgoła: wzoru kobiety, którego rzetelności ani postęp wieku, ani zmiana obyczajów nie zatrze, któż lepszy i godniej
szy naśladowania obraz nakreślił, jak mędrzec Pań
ski w tych słowach:
»Niewiastę dzielną któż znajdzie? cena jej droższa nad wszystko. Ufa w niej serce męża i nie brakuje mu korzyści; odda mu dobrem a nie złem, po wszystkie dni żywota swojego. Szukała wełny i lnu, i robiła dowcipem rąk swoich. Stała się jako okręt kupiecki, z daleka przywożącej żywność swoję.
I w nocy wstawała, korzyść dając i pokarm domo
wnikom i służebnicom swoim. O glądała rolę i ku
piła ją, z pożytku rąk swoich nasadziła winnicę.
Przepasała mocą biodra swoje, i wzmocniła ramiona.
Skosztowała i ujrzała, że dobre są zbiegi j e j ; kaga
niec w nocy nie gaśnie. Rękę swą ściągnęła do mocnych rzeczy, a palce jej ujęły wrzeciono. Otwo
rzyła rękę ubogiemu, a dłonie swe ściągnęła ku nie
dostatecznemu. Nie będzie się bała dla domu swego śnieżnego zimna, bo w szyscy jej domownicy mają po dwie suknie. Obicie ścian i sprzętów sprawiła sama, bisior i szkarłat odzienia jej. Znany jest mąż jej w radzie, gdy usiędzie między starszymi ziemi. Płótna urobiła sama i przedała, pasy włas
nego tkania podała kupcowi obcemu. Moc i ochę- dóstwo ubiór jej ; śmiać się będzie czasu potomnego.
Usta swoje otwiera mądrości, a zakon miłosierdzia na języku jej. Upatrowała ścieszki domu swojego, a chleba próżnując nie jadła. Powstali synowie jej i szczęśliwą sławili; powstał mąż jej i chwalił ją.
W iele niewiast zabrało bogactwa, tyś przewyższyła wszystkie. Omylna jest wdzięczność i marna jest piękność; niewiasta bojąca się Boga, ta będzie chwalona. D ajcie jej z owoców ręki jej, a niech ją chwalą uczynki je j«.
A w Maryi Boga-Rodzicy, w tej pełnej łaski i błogosławionej, w której co tylko jest chwalebnego w innych niewiastach, niezawodnie znajdowało się w Maryi; którą nam Pismo św., jakby na uwieńcze
nie wszystkich innych wzorów chowa; jakież przy
kłady pokory, prostoty, pobożności, poświęcenia!
Mało wprawdzie rozpisali się o niej Ewangeliści, chcąc nam zapewne samą tą wstrzymałością dać mil
czenie i skromności naukę i przekonać, że dla
matki, dosyć syna wielkości i chw ały; przecież i w tych kilku ich słowach ileż dla nas nauk!
C zy zatworzona zwiastowaniem A n ioła i nie pojm ując obietnic jego , poddaje się przecież z wiarą i pokorą woli Pana. C zy słysząc o Elżbiecie, kre
wnej swojej brzemiennej, posługi potrzebującej, idzie do niej przez góry, niczem nie odstraszona od mi
łosiernego uczynku. C zy wstępując w dom Zacha- ryaszów, uwielbia Pana i wymowne dzięki mu składa, iż w ejrzał na Izraela i na nią. C zy ju ż blizka poro
dzenia, idzie znowu w przykrą drogę, a dla córki Królów m iejsca nawet nie ma w gospodzie. C zy porodziwszy syna owija G o w przygotowane pie
luszki i kładzie w żłobie. C zy przejęta pokłonami pasterzy i mędrców, milczy, ale zachowuje te wszyst
kie rzeczy w sercu swojem. C zy wierna przepisom zakonu, niesie Syna do Jerozolimy, aby go okupić i oczyścić siebie. C zy pokornie małżeństwu służąc, powolna nawet snom mężowskim, opuszcza bez szemrania ojczyznę, dom, krewnych, i udaje się do obcego Egiptu. C zy rocznie w dni naznaczone pro
wadzi Syna do K ościoła Bożego. C zy szuka Go żałośnie i znajduje pełna radości. C zy na godach w Kanie wzruszona niedostatkiem małżonków, owego stanu, który wzięła w szczególną opiekę swoją, otrzy
muje od Syna^ dwoma słowami cud Jego pierwszy.
C zy duszę Jej miecz przenika na widok męki i śmierci Jedynaka, a nie odstępuje Go, ani u stóp krzyża, ani u grobu. C zy nareszcie już po chwa- lebnem wzniebowstąpieniu Zbawiciela, trwa jed n o myślnie z Apostołam i na m odlitw ie; wszędzie, zawsze i we wszystkiem godna wielbienia i naśladowania.
O ! śmiało to powiedzieć możemy, cześć B oga Ro- dzicy jest dla kobiet błogą, lubą, zaszczytną stroną na
szej wiary; Zbaw iciel tylko przez Przenajświętszą Matkę swoją z człowieczeństwem miał styczność, a K ościół tyle uroczystości, tyle modlitw poświęciw
szy Owej błogosławionej między niewiastami, uważa za najpotrzebniejszą pośredniczkę między Boskim Jej Synem a rodzajem ludzkim, i wyżej ją stawi nad wszystkich, choćby największych Świętych. C ześć Maryi wzniosła też całą płeć niewieścią w oczach społeczeństwa, przyznawszy kobiecie tyle potęgi w riiebie; musiano i na ziemi więcej mieć dla niej względów, poczytać wszystkim za zasługę Matki Chrystusowej zasługi; ów chołd w średnich wiekach kobietom wyrządzany, wyniknął po części ztąd, iż wtedy właśnie cześć Boga-R odzicy najwięcej za
jaśniała.
A żonom i matkom chrześciańskim jakże łatwo przejąć się ku Tej łaskawej Orędowniczce żywą mi
łością i serdecznem nabożeństwem. Przedstawiać Jej powinniśmy chętnie kłopoty i potrzeby nasze, prosić z ufnością o przyczynę do Boga, o pomoc, bo każda z niewiast myśląc o Niej, wpatrując się w święty Jej obraz, mówić sobie może słowa, które A postoł o Zbawicielu napisał: »Umie ona użalić się nad nieudolnościami naszemi, bo ich Sama kosztowała*.
Tak więc prawie na każdej stronicy, bądź N o
wego bądź Starego Testamentu znajdą niewiasty, znajdzie każdy dla siebie wzór, naukę, pociechę;
wczytujmy się tylko pilnie w te święte Księgi, a na- dewszystko żyjm y tak ja k one uczą.
Zakony.
3
. (Ciąg dalszy).—
Ż ycie zakonne, jak wiecie, znalazło wielu zw o
lenników i mnóztwo zewsząd ludzi garnęło się do klasztorów, aby tam w oddaleniu od świata oddać się całkiem służbie Bożej i sprawie zbawienia. A na
wet, co większa, to życie zakonne zajęło i płeć nie
wieścią.
Najpierwszą pustelnicą czyli zakonnicą jest św. Syklecya, która po śmierci rodziców majątek cały między ubogich rozdała, i z swą siostrą oddaliła się na puszczę, gdzie najsurowsze prowadziła życie.
Ich przykład tak wielki wpływ wywarł na kobiety, jak św. Antoniego na mężczyzn. W krótkim czasie liczba klasztorów żeńskich, wyrównała męzkim.
Zewsząd zbiegały się do klasztorów kobiety różnych stanów. Nieraz widziano córki najbogatszych i naj- Pierwszych domów, jak porzucały świat i uchodziły na odosobnienie, gdzie w czystości, modlitwie, p o
stach i umartwieniu ciała, długie przeżyły lata.
Pustynie zaludniły się zakonnikami różnej płci, Wieku i stanu. Lecz jeszcze istotni zakonnicy nie wieli pewnych przepisanych reguł, podług których Wspólnieby żyć mogli.
T o zaprowadził św. Pachomiusz. T en święty m£iż pochodził z Egiptu i był poganinem. Służąc w wojsku za Konstantyna W ielkiego, poznał też Chrześcian, których ju ż w samym wojsku bardzo Wiele było; a widząc, iż ci obfitowali w różne cnoty 1 miłosierne uczynki, łaską Boską oświecony uwie
rzył w Chrystusa. Skoro przeto wystąpił z wojska, dał się ochrzcić; a co większa udał się do zakon
nika Palamona. Pod nim ćw iczył się w modlitwie, Umartwieniach ciała, w pracy i posłuszeństwie.
^ gdy Palamon umarł, Pachomiusz zbudował kla- Sztór dla tych, którzy z nim razem m ieszkać chcieli,
| przepisał im pewne, stałe reguły, od których już lrn odstępować nie było wolno. L ecz liczba tych, którzy do niego się uciekali, rosła codziennie, iż ich Już u siebie pom ieścić nie mógł. I dla tego zbudo
wano aż dziewięć klasztorów, gdzie dziewięć tysięcy Zakonników służyło Bogu. W ystępek żaden nie Wiał tam miejsca, ani grzech tam nie postał, bo świątobliwość i cnota tam zamieszkały.
Codziennie przybywało tam więcej braci, któ- rzy świat dla Chiystusa opuścili. — W godzinach
wolnych od modlitw i rozmyślań duchownych, bracia zajmowali się różnemi robotami; bo i Paweł św., w chwilach wolnych od opowiadania słowa B ożego, pracował pilnie rękoma: bo, ja k sam powiada, chleba 'darmo od nikogo nie pożywał, ale w pracy i utrudzeniu, w nocy i we dnie robiąc, nikogo nie obciążył.
Zajm owali się więc zakonnicy w klasztorach pleceniem koszyków, uprawą roli i ogrodów, przepi
sywaniem książek i t. p., każdy według możności i upodobania. Z tego utrzymywali się. A że nie wiele potrzebowali, przeto jeszcze z tego co im zbyło, obdarzali ubogich. Codziennie dwa razy schadzali się na wspólne modlitwy, gdzie i psalmy śpiewali. Nawet o północy regularnie wstawali na modlitwę i psalmy. Pięć dni w tygodniu pościli i umartwiali swe ciało coraz bardziej. — T akie więc życia bogobojne i pracowite, takie życie święte 'pro
wadzili zakonnicy w klasztorach, oddając się całkiem Bogu i poświęcając się na usługi bliźnim.
Do sławnych założycieli zakonów należy w tym czasie św. Bazyli, W ielkim nazwany od wielkiej świętobliwości żywota i wysokiej nauki, — B y ł on Biskupem Cezarei kapadockiej.
Będąc poświęcony na kapłaństwo, udał się na pustynię i do Pontu na żywot zakonny, na który pociągnął z sobą swego nierozdzielnego towarzysza i przyjaciela G rzegorza Nazyanzena, i żył tam w jak największej powściągliwości żywota i w utrapieniach ciała. Przeto wiele zakonników do siebie pociągnął i reguły mądre im napisał, podług których się rzą
dzić mieli.
T e ustawy i prawa z zapałym wiele klasztorów przyjęło. I jeszcze po dziś dzień są zakonnicy na W schodzie w Kościele greckim, którzy żyją według tych reguł i ustaw św. Bazylego, i dla tego się B a zylianami zowią. Słyszeliście pewnie ju ż o nich;
otóż wiedzcie, zkąd ich początek.
Nawet i ci, co mieli ustawy św. Pachomiusza, przejęli prawa i całą regułę św. B azylego; albowiem owa reguła tak mądrą i świętą była, iż podług niej żywot anielski zakonnicy prowadzić mogli, i też pro
wadzili.
D o jakiej świętobliwości żywota i umartwienia ciała ci zakonnicy na puszczy dochodzili, którzy przejęli regułę św. B azylego, wspomina Grzegórz Nanzyanzen, ów wielki przyjaciel B azylego: Jedni w żelaznych pętach stękają, drudzy łzy w napój swój mięszają. Inni przez dni 40 i nocy na zimnie i śniegu jako drzewa jakie stoją, sercem się od ziemi podnosząc, a samego w niem B o ga mając. Drudzy usta swoje i język zamykają, na chwałę Bożą je tylko otwierają.
Otóż więc dochodzili zakonnicy do wielkiego szczebla doskonałości, a to dobrowolnem ubóstwem, wzgardą świata, postami, modlitwą, ostrym żywotem, cięmiężeniem ciała, pokorą i poddaniem się pod za
rząd duchowy. D la tego też słynęli z czystości i z świętobliwości życia, i z głębokiej nauki; a nikt
io8 nie odszedł od nich bez pociechy, ulgi i pomocy, ktokolwiek tylko do nich się był uciekł. B łogo cza- sam, gdzie tacy powstają i jaśnieją ludzie!
(Ciąg dalszy nastąpi.)
Balada, jakich wiele.
W ieczorem w niedzielę, Przy wiejskim kościele Dziad stoi i bije we dzwony;
Młodzieniec nieznany, I pyłem odziany,
Nadchodzi i słucha zdziwiony.
I pyta nieśm iele:
»Mój dziadku! w tem siele
Któż ziemskie opuścił mieszkanie?*
Smutne to są sprawy, Jeźeliś ciekawy,
Posłuchaj, opowiem mój panie:
»Przed kilku latami Ż y ł we wsi tej z nami,
Km ieć z kmiecia, zamożny poczciwy;
Ni soli, ni chleba, Nie było tam trzeba,
B ył czczony, kochany, szczęśliwy.
I było ich troje;
On z żoną we dwoje, A synek jedynak był trzeci;
W esoły, rumiany, Przystojnie odziany,
Zwyczajnie, jak bywa syn kmieci.
Raz ojciec z wieczora Powraca ze dwora,
I wzdycha i mówi do żony:
Mój Boże! mój Boże!
Jak też to przy dworze,
Stan kmiotka maluczki, wzgardzony.
Prostaczek w tym tłumie, Gdzie każdy coś umie,
Nie znaczy ni pracą, ni wiekiem;
I nam B óg dał dziecię, Czem użby też przecie I ono nie było człowiekiem.
Sprzedajm y dwa woły, Niech idzie do szkoły,
A kto wie, co się z nim stanie;
Może się przy dworze Umieści, a m oże....
A może i — księdzem zostanie.
Jak rzekli, zrobili, L ecz grubo zbłądzili,
Bo szczęście i w kmiecym jest stanie;
Dobra jest nauka A le kto jej szuka
Nie z pychy — wszak prawda mój p a n ie !
♦
Co rok więc na szkoły Z ojcowskiej stodoły
Szło zboże, z obory dobytek;
Syn wzrastał w rozumie L ecz za to i w dumie,
Na smutny rodzicom pożytek.
I przeszło lat wiele, A nikt go w tem siele
Nie widział w zagrodzie rodzica;
A z cicha mówiono, Ż e w mieście tam pono W aszm ości udaje szlachcica.
Ż e w głow ie ma państwo, Nie święte kapłaństwo
Ż e ojca wstydzi się w sukmanie;
A B ó g się tym brzydzi, Kto ojca się wstydzi
Nieprawda? cóż wam to mój panie?
Tym czasem oknami, Jak mówią i drzwiami,
Bieda się do niskiej pcha strzechy;
Ucieka dostatek, Przyrasta zaś latek,
A znikąd pomocy, pociechy.
Starcowi i niwa W młodości życzliwa, K ąkole wydaje i g ło gi;
W ięc nieraz w potrzebie N a syna, na siebie
Zapłakał ów człowiek ubogi.
A ż pracą znużony, A ż troską strapiony,
Raz upadł przy pługu na łanie;
I zasnął na wieki, A nikt mu powieki
Nie zamknął: płaczecie mój panie?
O ! powieść nie cała, W szak matka została,
A matka biedniejsza na świecie ; Biada jest każdemu
Człekowi samemu,
L ecz stokroć samotnej kobiecie.
W ięc pismem kazała, Z e łzami błagała:
Mój synu rzuć świetne marzenie;
Uczcij mą siwiznę, W eź ojców spuściznę,
A znajdziesz spokojność i mienie.
Ba panie kochany!
Groch rzucaj na ściany:
T rza było z rodzinnej w yjść ziemi;
I rękę przy drodze W yciągn ąć niebodze
Gdzieś z dala pomiędzy obcymi.
A ż dzisiaj ją rano, Nieżywą zdybano
W swej lubej zagrodzie p*zy ścian ie;
Przez litość w tej chwili Jej my tu dzwonili;
C óż wam jest, dla B oga i mój Panie.«
A młodzian nieznany W zrok toczył zbłąkany,
I krzyknął z oschłemi p ow ieki:
»Jam jest ten zabójca I matki i ojca
I szczęścia m ojego na wieki.
Roiłem, marzyłem, Czcze mary goniłem,
W iatr rozwiał sny złota przedemną;
Dziś zdrowy, zbudzony, Przychodzę w te strony,
Miej litość, miej litość nademną.
O ! dzisiaj w tem siele Ja chleb mój w popiele
Zwalany, łzy memi obm yję;
I je ść go zasiędę, I szem rać nie będę,
L ecz rzeknij, wstań, matka twa źyje!«
I upadł na ziemi, I łzami krwawemi
Z alał się, w okropnym był stanie;
Dziad oczy skrył w dłonie, A idąc na stronie
R zekł z cicha: »zapóźno mój panie!*
Siedm lat u socyalistów.
W spom nienia byłego m ów cy i męża zaufania belgijskiej partyi socyalistycznej.
III. Awansuję na mówcę.
Z początkiem roku 1891, jeden z redaktorów aLudu«, któremu udało się całą swą rodzinę obdzielić płatnymi stanowiskami w partyi, zaczął mię nama
wiać, bym przemówił publicznie. Nie stawiałem , zbytniego oporu i pewnej pięknej niedzieli poszliśmy razem na wiec, m ający się odbyć w okolicy Brukseli.
Przez drogę serce biło mi ja k młotem: miałem stać się równym tym, którzy przed kilku miesiącami Wydawali mi się ulepieni z lepszej gliny, niż moja fliepokażna osobistość; miałem stać się bohaterem,
°brońcą uciśnionych, apostołem sprawiedliwości spo
łecznej !
Doszliśm y wreszcie do bramy sali wiecowej.
Przewodniczący udzielił mi głosu i przez dwadzieścia pięć minut gadałem o regulacyi godzin roboczych, 0 której nie miałem najm niejszego pojęcia. Skoń
czywszy, formalnie zgłupiałem, słysząc rzęsiste oklaski, miałem silne przekonanie, że całe moje gadanie nie wartało funta kłaków.
— A ch, to tylko o to idzie! — pomyślałem sobie.
Nie rozumiałem jeszcze, że rzemiosło mówcy socyalistycznego uprawiać może pierwszy lepszy nieuk, jeśli ma wyprawny język i umie dobrze kłamać.
Liczba mówców, albo raczej »gadaczy« socyali- stycznych jest spora, to prawda. W czasie wybo
rów udawało się nam czasem zm obilizować około sześćdziesiątki; ale jeśli co do ilości nie było trudno
ści, jakość pozostawiała dużo do życzenia. W y jąw szy kilku, co najwięcej pół tuzina, mówcy socya- listyczni odznaczają się ogromną dębową głupotą.
Proszę zważyć, że uchodziłem za jedn ego z naj
wybitniejszych, (nie chcę się tutaj chwalić: między ślepemi jednooki królem), a zarazem, że nigdy nie odbyłem żadnych studyów. Przez pięć lat rozpra
wiałem o najpoważniejszych sprawach: o ubezpie
czeniu robotników na starość, o uregulowaniu godzin pracy, o przywilejach banku narodowego, o minimum płacy, wolności handlu... słowem o wszystkiem;
oklaskiwano mię, z dyskusyi z przeciwnikami w ycho
dziłem zawsze zwycięzcą, a proszę zauważyć, że na tych sprawach nie rozumiałem się nic, ale to zgoła nic. —
W ychodząc z konferencyi i wieców, słyszałem nieraz, ja k szep tan o: ten człowiek musi być ogrom
nie wykształcony! — Zbierało mi się na śmiech, ale w swoim własnym interesie musiałem zachować powagę. A n i jeden m uszkuł mi nie drgnął.
Skoro przeciw mnie zabierał głos jaki inter
pelant, znający rzecz gruntownie, i skoro widziałem, że się mi grunt z pod nóg usuwa, wtedy rzucałem parę ogólnikowych frazesów na efekt, parę górno
lotnych i dźwięczących haseł,- słowo »proletaryat«
wymawiałem drżącym ze wzruszenia głosem... a tępe tłumy oklaskiwały mię z szalonym zapałem.
Interpelant nie żądał ju ż głosu — to się ro
zumie.
Szedłem na wieś. Tu z niesłychaną swadą 1 bezczelnością, prawiłem chłopom o »nadwartości«, o podatku gruntowym, o prawach ochronnych, o eksporcie, o związkach komunalnych... Chłopi myśleli, żem studyował gruntownie te sprawy, gdy tymczasem pierwszy lepszy parobek m ógłby mi co do nich udzielić lekcyi.
Traciłem coraz bardziej wiarę dawniejszych cza
sów, ale cała ta szopka bawiła mię ogromnie i jako mówca odczuwałem, co musi odczuwać słynny aktor lub pogrom ca zwierząt, gdy słyszy burzliwe oklaski pospólstwa.
Między sobą mówcy kpili ze swego rzemiosła;
każdy z nich miał swoją osobną »sztuczkę orator- ską. Jeden np. na końcu mowy przypomniał zacho
wanie się w ostatniej chwili starego górnika God- frinda, który w kwietniu 1893 r., na bulwarze de Jemappes padł śmiertelnie raniony w starciu z po- licyą. Poczciw y ten człowiek, konając, pytał jeszcze,
»czy przeszło prawo poszechnego głosowania*.
Biedaczysko nie przypuszczał, tracąc życie w obronie partyi, że śmierć je g o będzie przedmiotem drwin ze strony »gadaczów« socyalistycznych.
IV. Pierwsze ocknienie.
W ielu z burżoazyi przekonawszy się przy pierwszych wyborach powszechnych, że barka libe
ralna grzęźnie, a partya robotnicza idzie w górę, nagle poczuli w sobie powołanie na socyalistów.
Różne Grimardy, Foarnemont’y e t c o n s o r - t e s , nie widząc innej drogi do zdobycia mandatu, postanowili iść ścieżką oportunizmu i przyoblec się w płaszcz purpurowy. Dla nas, a przynajmniej dla wielu z naszych, rekruci ci wyglądali bardzo podej
rzanie. Vandervelde jednak bronił ich i kokiete
ryjnie dodawał, że byłoby mu bardzo, niezmiernie przyjemnie, gdyby się widział w Izbie w pośród spo
rego zastępu posłów-robotników. Rozumie się, że przez to urósł ogromnie w oczach proletaryatu, choć otwarcie mówiąc, mało jest ludzi, którzyby tak grun
townie pogardzili robotnikiem, jak właśnie ten l e a d e r skrajnej lewicy.
Podczas wyborów w roku 1894 byłem jako kan*
dydat na posła świadkiem faktów, które podziałały na mnie, ja k zimna kąpiel. Sposób, w jaki miano
wano kandydatów, intrygi, jakie nawiązywano, by spowodować wybór lub upadek tego lub ow ego ry
wala, budziły we mnie wstręt nieopisany.
W roku 1896 i 98 było jeszcze gorzej, kiedy partya robotnicza straciła kopletnie swój charakter ekonomiczny, by zająć wybitne miejsce w pośród partyi politycznych. W jednym okręgu socyaliści walczyli na zabój z liberałami, w drugim dawali się im za nos wodzić. T ak było w Namur.
I powoli, widząc, że coraz głębiej grzęzną w tem trzęsawisku, poczułem, że moje ideały były chimerą, że moim marzeniom odpowiada rzeczy
wistość wstrętna, ohydna, zrozumiałem, że mi się grunt z pod nóg usuwa. I straszne uczucie roz
paczy, zniechęcenia owładnęło mą duszę.
(Ciąg dalszy nastąpi).
0 znaczeniu cnoty i cnotliwego życia,
jako środka pomocnego w cierpieniu i chroniącego od wielu chorób.
(Streszczenie z wykładu dra C h ła p o w sk ie g o w Królewskiej
^
Hucie w »KóJku«, w r. 1873.)(Dokończenie.)
Niebaczny na przykazanie B oże i na powagę swego ojca młodzieniec oddaje się swawoli już wcześnie, prawie od chłopięcego w ieku ; zużywa swe siły przed ożenieniem się jeszcze w rozpuście i pi
jaństwie i albo bezdzietnym umiera, albo płodzi dzieci niosące od urodzenia ślady nierozsądnego ży
cia swego ojca. Któż z was nie widział takich przy
kładów? O becne stosunki społeczne, utrudzające życie codzienne wielu młodzieńcom, których odrywa od niego służba wojskowa, lub praca przemysłowa dająca zarobku tylko tyle, aby wyżyć, ale nie przy
wiązująca miejsca, są poczęści także przyczyną tak znacznego rozszerzania się tej strasznej, zaraźliwej choroby, którą w szyscy znacie, co lata całe się roz
wija i tocząc kości, skórę i wnętrzności człowieka, staje się męczarnią je g o często ju ż nieuleczoną. P o wiadają, że w Rosyi, w całych okolicach zarażoną jest ludność od żołnierzy załogujących po wsiach, a którzy, jak wiecie, kilkanaście lat w wojsku zobo
wiązanymi byli dotąd służyć. Swawola 'dozwalana zwłaszcza, np. w czasie okupacyi cudzego kraju, żołnierzom, te nieszczęśliwe przepisy w niektórych krajach, uniemożliwiające dla żołnierzy życie mał
żeńskie, oto głów na przyczyna szerzenia się tej coraz pospolitszej, mimo wszelkich zabiegów, zarazy, która w istocie pojawiła się w Europie dopiero z ukaza
niem się wojsk stałych, a teraz -głównie po wielkich miastach i w okolicach fabrycznych spustoszenie szerzy.
Co jest najfatalniejszem w tej zarazie, to że nietylko szerzy się jak np. cholera, pomór w prze
strzeni, ale i w czasie. — Zarażony rodzi dzieci za
rażone, z których wprawdzie większa część rychło wymiera; ale te, które pozostają przy życiu, prze
noszą na swoich potomków odziedziczone zarodki sw ego kalectwa. — Lekarz nie wiele może prze
ciwko tym formom dziedzicznym. — Może uleczyć wprawdzie chorobę w samym początku, dawno za
korzenionej jednak nie da najczęściej zupełnie rady;
a odziedziczonym kalectwom jeszcze mniej. A le nie
jeden wyleczony przez lekarza z »przymiotowej«
choroby czyli kiły, mimo to przenosi na swe potom
stwo piętno niezdrowia.
C ały szereg nowoczesnych chorób, których po
części nie znały wcale dawne czasy, przedewszyst- kiem zołzy, (szkrofuły, krzywica, (angielska choroba) 1 różne cierpienia piersiowe i nerwowe, będące w związku z ogólnem krwi upośledzeniem, można po wielkiej części policzyć do tych odziedziczanych ka- lectw ; wielka też ilość charlaków, którymi się od
znaczają nasze czasy w wszystkich klasach, nieza
wodnie ma z tern związek.
Podobnież i pijaństwo nietylko pijakom szkodzi na zdrowiu, ale i ich potomstwu. — D zieci pijaków są po większej części liche, słabo zbudowane, ner
wowe t. j. łatwo wrażliwe i do różnych cierpień ner
wowych, t. j. kurczów i t. p. skłonne; nieraz dzieci ich są głupowate, umysłowo chore; — a jeżeli się uwzględni, że rodzice pijacy zwykle zaniedbują mo
ralnego i hygienicznego wychowania swych dzieci t. j. opieki nad ich duszą i ciałem, to dziwić się temu nie można, że i liczba śmierci dzieci zastrasza
jąco wielką jest w okolicach pijackich i urodzone dzieci są w ogóle drobniejsze, do pracy mniej przy
datne i niepojętne. — A ileż to razy zdarzyło mi się widzieć, ja k rodzice upajali własne swe dziecko od niemowlęcych lat! Myśląc sobie: »na frasunek, dobry trunek« częstowali i dziecię swoje płaczące tem samem, co ich zwykle pocieszało; i w istocie się też dziecko uciszało. T o też w krótkim czasie mego na Górnym Ślązku pobytu miałem sposobność spostrzedz kilka tak wybitnych wypadków zupełnego zrujnowania zdrowia niemowląt napajaniem ich g o rzałką, że ich nigdy w życiu nie zapomnę. — Pi
jaństwo i dla tego wreszcie pomaga w tak wysokim stopniu śmiertelności dzieci, że rodzice w razie cho
roby ich, zamiast właściwej szukać pomocy, uciekają się do swojej p a n a c e i , tj. wódki. Porównywując śmiertelność okolic, gdzie pijaństwo w ludzie jest 1'ozszerzonern, a w związku z tem nędza wielka do
chodzi do liczb strasznych.
W Galicyi np. na 5 milionów ludności zmarło roku 72g a przeszło 200000, a roku 7 3 go nawet (z powodu cholery) przeszło 300000 osób. W pra
wdzie choroby zakaźne, ja k cholera, tyfus, przyczy
niają się głównie do takiego podniesienia śmiertel
ności; nie mniej jednak i temu także jest winno pi
jaństwo, bo sprzyja o rozszerzaniu się tej klęski straszliwej, — która w innych krajach, np. Niemczech, przeminęła z małą stosunkowo liczbą ofiar.
G dyby nie misye O O . Jezuitów 1846— 1850 i powstałe wówczas za sprawą zw łaszcza ks. kano
nika Ficka towarzystwa wsrzemięźliwości, nie wie- leby lepiej było w ogóle na Górnym Ślązku. T o pijactwo jest główną przyczyną, dla czego w krajach polskich tak upada w ogóle ludność chrześciańska, w porównaniu np. do żydowskiej, ja k wiadomo bar
dzo wstrzemięźliwej. I wśród żydów bywa bieda, brak hygienicznych wiadomości i śmiertelność dzieci jest nieraz także wielka, a w ogóle zdrowie i bu
dowa ich ciała bardzo liche, wszakże zupełnie z innych przyczyn, niezawodnie także i moralnych, ale których wam w yliczać nie mam potrzeby i nie miałbym dziś czasu; jednakowoż w porównaniu do chrześcian zaw sze więcej w rodzinach żydowskich dzieci się rodzi, a mniej umiera. A przyczyną tego jest nic innego jeno wstrzemięźliwość żydów po
równana do ludu polskiego. — W szystkie kraje od
dające się pijactwu znikają, popadają w niewolnictwo,
lub wymierają. — Dzikie narody, wszystkie prawie, dla tego zapewne tylko tak trudno podnieść z li
chego poniżenia w iekow ego, że oddają się ju ż od wieków upajającym trunkom i wdychaniom rozmai
tych trujących środków. W Indyach Am erykańskich np. te szczepy (w północnej części), które nie odda
w ały się dotąd pijaństwu, odznaczały się nadzwy- cząjnemi zdolnościami i przymiotami ciała i duszy, u nas zupełnie rzadkiemi. W iecie, ja k ich zaw ojo
wali koloniści angielscy? — Szerząc wśród nich za
miłowanie do wódki. — Podobno ju ż wytępiony do szczętu ród ten, cnotami rodzinnemi, bohaterstwem, siłą i zdrowiem dotąd słynny.
W Indyach wschodnich w Chinach chciwi spe
kulanci europejscy znowu zapewnić chcą sobie pa
nowanie, szerząc wśród tych ludności używanie ma
kowca czyli opium, którego użytek jest prawie jeszcze gorszym od wódki, a którego używanie na
miętne stało się powodem upadku dumnego i po
tężnego Turków narodu, którego główną może siłą dawniej była właśnie je g o wstrzemięźliwość. — Czyż i u nas, a zw łaszcza np. w Galicyi, szerzenie pi- jactwa, które jest zagładą dla chrześciańskiej lud
ności, nie jest zyskowna spekulacyą i środkiem rośnięcia w liczbę i potęgę pewnej części ludności, która ma rozum, czy też cnotę wstrzemięźliwości?
Czem uż to żydzi korzystają z naszej wadliwej skłonności do pijatyki i innych? B o nie umiemy się oprzeć pokusie, bo nam brak cnoty. Dobre są w ia
domości, jakie co dzień zdobywa nauka lekarska, szczytne są wynalazki nowoczesnej industryi i zasto
sowania nauki do przeciwdziałania szkodliwym zdro
wiu wyływom, w rozporządzeniach hygienicznych i t. d .; ale zawsze pozostanie prawdą, że najwyż
szym rozumem cnota!
Rady gospodarskie.
Stare masło odśw ieżyć.
W yjm ij masło stare, ale jeszcze nie zepsute, i włóż w świeżą maślankę, i tak się z niem obchodź, ja k ze świeźem masłem z maślnicy wyjętem ; a ma
ślanka wyciągnie z masła zepsucie. Masło będziesz miał ja k św ieże; lecz maślankę albo w ylać musisz, lub dać trzodzie.
Gąsiennice
wytępić można ługiem zrobionym ze sadzy w na
stępujący sposób: Bierze się 16 funtów sadzy i roz
puszcza w czterech wiadrach wody, a przy mieszaniu tego dolewa się jeszcze ośm wiader wody. T ak zro
bionym ługiem skrapią się za pomocą sikawki, drzewo. T o ożywia liście i zabija gąsiennice.
i
112
Sposób, abyś miał św ieże jaja w zimie.
Trzeba kury chować w ciepłych i jasn ych kur
nikach, dawać im jęczmień suszony, albo też i w a
rzony, a wodę z niego ostudzoną do picia, a kury ci i w zimie jaja będą niosły.
Sposób na w zdęcie bydła rogatego.
Płachtę z grubego płótna, 4 do 5 łokci długą, a 3 do 4 szeroką, macza się w zimnej wodzie, składa we czworo, rozpościera na wzdętem bydlęciu od bioder na boki tak, żeby i część brzucha zajęła.
Płótno, leżące na brzuchu, w jednej prawie minucie się rozgrzewa. Teraz stronę tę trzeba bez prze
stanku zlewać zimną wodą i co trzy sekundy prze
wracać, żeby płótno nietylko było mokrem, ale zawsze i zimnem. Po 5, a najdalej 10 minutach brzuch otęchnie. A gdy niebezpieczeństwo przemi
nie, pozostawić jeszcze płótno bez polewania kwa
drans jeden, potem zdjąć je i wytrzeć bydlę wiech
ciami słomianemi.
Inny sposób łatw iejszy na podobny wypadek.
W Szwajcaryi wzdęte bydło ratują tym pro
stym sposobem, że na obydwa boki wzdęte kładą dłonie na płask i z całej siły cisną; w parę minut nastąpi ulżenie przez wydobywanie się powietrza z żo łąd k a; lecz to tak się długo powtarza, dopóki się nie wyciśnie niedokwas węgla.
— A leż panie — cóż to był za osieł, który pana przy goleniu tak pokrwawił?
— Przepraszam, ja się sam golę.
* *
* Przy ślubie.
Ksiądz pyta się młodego pana przed ołtarzem klęczącego obok młodej pani:
— Franciszku, czy ty masz dobrą a nieprzy
muszoną wolę...
Wtem przerywa mu młoda pani:
— Ach księżulku, — czy on chce, czy nie chce — o to nie chodzi — on może być rad, że ja go sobie wezmę, bo on nie ma nic, a ja mam 400 marek, krowę i za łaską dwoje prosiątek.
* *
*
Pewien gospodarz budzi się w nocy ze snu, bo mu się zdawało, że ktoś jest w izbie, — a to może jaki złodziej; więc woła:
»Hej jest tu kto?*
Złodziej za łóżkiem ukryty odpowiada:
»Nie — niema nikogo*.
»No — to mi się tylko tak zdaw ało«, rzekł rozespany, obrócił się na drugą stronę i spał dalej.
J L
Logogryf.
— ... » ---
A — bar — czność — czny — cio — cznik — da — e — e — gi — i — krąg — kee — li — la — lis •— ła — łek — łów — łą — miz — nien — o — pu — paz — pas — sty
— ses — śli — to — tu — u — u — wski — wa — wi — yan — za.
1. Bohater polski.
2
.
Płaszczyzna okrągła.3
.
Dłużny.4
.
Poem at grecki.5. Sprężystość.
6. Bardzo ła in y . 7. Herb polski.
8. Miasto w Polsce.
9. W spólna nasza matka.
10
.
Zasób.11. D rogi kamień.
12
.
Nazwisko Anglików w Am eryce.13
.
C zęść ciała.14
.
Mityczny bohater grecki.15
.
C zęść zdania.16
.
Przychlebianie się.Początkowe i końcowe litery czytane z góry na dół oznaczają powieść polską 1 imię i nazwisko jej autora.
Kto pierwszy nadeszle trafne rozwiązanie otrzyma nagrodę.
---4 ---
Rozwiązanie łamigłówki z nr. 13-go:
Kobyła ma m ały bok.
Rozwiązania nadesłali: pp. Jan Szulc z P o
znania, Edward Twardenga z Chebzia, Jan i Berta Badura z Roździenia, Szym on Szmyt, posiedziciel domu z Bogucic, W ojciech Słotwiński z Królewskiej Huty, Jakob Bargiel, mistrz stolarski z Łagiewnik, A . Glazowski z Rozbarku, Józef Knopp z Zabrza, Jan Brzoska z Załęża, Tom asz Klim czok z Kosztowa.
Nagroda przypadła p. Twardendze.
Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka«, sp61ki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.
Redaktor odpowiedzialny: Adolf Ligoń w Katowicack.
«