• Nie Znaleziono Wyników

Tadeusz Zieliński

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Tadeusz Zieliński"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)

Witold Klinger

Tadeusz Zieliński

Pamiętnik Literacki : czasopismo kwartalne poświęcone historii i krytyce literatury polskiej 36/3-4, 435-450

(2)

TADEUSZ ZIELIŃSKI I

14 m aja 1944 r. zm arł w Schoendorf nad jeziorem Am m er w B aw arii w 82-gim roku pracow itego i pełnego blasku życia, szeroko znan y w kołach naukow ych całego bodaj św iata, T a ­ deusz Zieliński, profesor U niw ersytetu W arszaw skiego, wielki uczony, p isarz i m yśliciel.

Ńi!c nie m ówi w yraźniej o olbrzym iej, św iatow ej w prost popularności tego im ponującego swą wiedzą i geniuszem czło­ wieka, jak obchodzone uroczyście w r. 1930 70-lecie jego uro­ dzin i zarazem 50-lecie jego p ra c y doktorskiej, które stało się św iętem nauki, jakiego W a rsz a w a dotąd nie znała, obesłanym bądź przez delegatów , bądź p rzez pism a lub depesze g ra tu la ­ cyjn e ze w szystkich bodaj ośrodków p rac y um ysłow ej obu półkul. M ożna było przy pu szczać, że sy t sław y i< zaszczytów , otoczony czcią i podziw em swoich i obcych, k tó rz y nie szczę­ dzili mu w szystkich, n a jakie stać ich było, odznaczeń i god­ ności, do końca sw ojego życia pozostanie św iatłem i ozdobą tego uniw ersytetu w arszaw skiego, k tó ry , jak się sam w yraził, „stał się m u przytuliskiem na o statnie lata p ra c y i ż y c ia “. Nie­ stety , b u rza ostatniej w ojny, k tó ra tak głęboko zm ieniła oblicze św iata, w y g n ała stareg o uczonego z jego cichego azylu w dzie­ dzińcu uniw ersyteckim , gdzie lubił p rzechadzać się i rozm y­ ślać rankam i i w ieczoram i w cieniu tych sam ych sta ry c h lip, co ocieniały niegdyś m łodość innego wielkiego T adeusza, k tó ry kształcił się w tych m urach jako uczeń Królewskiej S zko ły O ficerskiej (mówię tu oczyw iście o T adeuszu Kościu­ szce) i gdzie dożył k a ta stro fy ostatecznej, k tó ra s ta rła z p o ­ w ierzchni ziemi daw ną W arszaw ę i rzuciła go na resztę życia na obczyznę. Tu, w w arunkach niezm iernie trudnych, w śród dotkliw ych cierpień fizycznych, z postępam i choroby nieule­ czalnej zw iązanych, w zupełnym niemal osam otnieniu spow o­ dow anym przedw czesną śm iercią nieodstępującej go nigdy córki W eroniki, w obliczu w alącego się w g ru zy dum nego gm a­ chu k u ltu ry europejskiej i groźby całkow itej zagłady, zaw isłej n ad narodem , z k tórego sam w yszedł, dał dow ody niezłom ­ nego h a rtu ducha i w ierności sw em u powołaniu, jako uczonego i badacza, zd oław szy doprow adzić do końca dzieło sw ego ż y ­ cia przez uwieńczenie serii sw ych prac religioznaw czych p la ­

(3)

W itold K lin g er

now aną od 30 lat k siążk ą o chrześcijaństw ie anty czny m , za­ m kniętą n a śm ierci św. A ugustyna.

Niech mi w olno będzie pokusić się tu ta j o przedstaw ienie choćby nieudolnym słow em tego pięknego ży cia i jego nie­ zw y k ły ch szlaków , w iodących do bogatych, a im ponujących no­ w ością i o ryginalnością osiągnięć.

U rod zo n y w r. 1859 n a dalekich k resach daw nej Rzplitej Polskiej, we w si S k rzy p czy ń cach w K ijow szczyźnie, dzieciń­ stw o swe spędził w P etersb u rg u , gdzie ojciec jego, z po dupa­ dłej rodziny ziem iańskiej pochodzący, praco w ał na skrom nym stanow isku urzęd n ik a kontroli P a ń stw a ; tu k ształcił się w nie­ m ieckim gim nazjum św. Anny, obcym, c h a ra k te ry sty c z n y m dla ów czesnych szkół państw o w ych tendencjom rusyfikacy j- nym . O ty ch latach dziecinnych pięknie i rzew nie opow iada on sam w słu żący m niegdyś p o p ularyzacji an ty k u piśm ie: „Filo­ m a ta “ (zeszy t II i IV 1929 r.). D ow iadujem y się tam , że na w y b ó r zaw odu w płynął o k reśla ją c o nauczyciel języ ków s ta ro ­ ż y tn y c h w klasie V-tej, Józef König, dobry filolog ze szkoły w iedeńskiej B onitza, V ahlena i B a rtla , a n ade w sz y stk o u ta ­ lentow any p ed ag og o d u szy żyw ej i w rażliw ej, p o d trzy m u jąc sw ego ucznia w jego in sty nk tow n ym pociągu do łaciny, w szczepionym jeszcze w dom u przez ojca, i zasilając m łody um ysł odpow iednim dlań pokarm em . W cześnie osierocony p rzez m atkę i' ojca, dostaje się w P e te rsb u rg u pod opiekę s try ja i po ukończeniu gim nazjum rozpoczyna, w brew jego radom , studia k lasy c z n e; p rzez to pozbaw ia się ze stro n y opiekuna pom ocy m aterialn ej i1 m usi o d tąd iść p rzez życie o w łasnych siłach, u trz y m u ją c się z lekcyj p ry w a tn y c h . T ak się p a ra d o ­ ksalnie ułożyło jego życie, że ta późniejsza sła w a U niw ersytetu P e tersb u rsk ie g o i niezrów n any m istrz we w ładaniu literacką m ową ro sy jsk ą nie tylk o na petersburskim , ale n a żad nym in­ n ym uniw ersytecie ro sy jsk im się nie k ształcił i żadnej wogóle szko ły ro sy jsk iej za sobą nie m iał; po chlubnym bowiem ukoń­ czeniu gim nazjum niem ieckiego, jako w ybitnych zdolności m łodzieniec, w y sła n y z o sta je w c h a ra k te rz e sty p e n d y sty rzą ­ dowego do Niemiec i skierow any do ro syjsk iego państw ow ego in sty tu tu w Lipsku, gdzie sty pen dy ści, o trz y m u ją c y od rządu m acierzy steg o m ieszkanie f utrzym anie, uczęszczali na w y ­ k ła d y pro fesoró w niem ieckich. W a rto dodać dla w yjaśnienia, że polityką ośw iatow ą Rosji k ierow ał naów czas, jako m inister hr. D y m itr T ołstoj, tw ó rca rosyjskiej dw ujęzycznej szkoły klasy czn ej. D la jej n ależy teg o obsłużenia, rzą d ro sy jsk i nie tylk o zało ży ł dw a w łasne in sty tu ty historyczno-filologiczne w P e te rsb u rg u i Nieżynie n a U krainie, ale nadto 'sprow adził wielu nauczycieli języków k lasy czn y ch z Czech, nie m ówiąc już o u trzy m y w an iu rzeczonego sem inarium nauczycielskiego w Lipsku. T u taj m łody Zieliński przeby w ał w latach 1876— 1880, p rac u jąc pod kierunkiem pro fesora L. Langego i O. Rib- b ecka i n aw iązując stosunki bliskiego koleżeństw a z m łodym i

(4)

T a d e u s z Z ie liń sk i 4 3 7

ludźmi, k tó rz y niebawem mieli odegrać w nauce niemieckiej niepoślednią rolę, jak K. J. Neumann, W . Sieglin, a nade w szy stk o O. Crusius, późniejszy profesor w M onachilim o raz prezes B aw arskiej Akadem ii Nauk. Owocem ów czesnych s tu ­ diów i podniet jest p rac a : „O statnie lata w ojny punickiej“, któ ra w roku 1880 p rzyniosła m u dok to rat niemiecki. Nie po­ p rzestając na tym jednym ośrodku w iedzy filologicznej, udaje się on następnie do Monachium, gdzie w jesieni tegoż 80-go roku w chodzi w bliższy k o n takt z archeologią pod kierunkiem fi. B runna i z epigrafiką pod kierunkiem O. Ilirschfelda. P o latach studiów n astępują lata w ędrów ek naukow ych (W ander- jaiire), w y pełniających z pew nym i przerw am i okres m iędzy 1881 a 1889 rokiem. Zw iedza w tedy W łochy od W enecji p o ­ przez F lorencję do Rzym u, gdzie dłuższy czas pracuje pod kierunkiem W . H enłzena w niemieckim instytucie archeolo­ gicznym , i w reszcie do Neapolu, skąd u rzą d z a ekskursję do G recji i naw iązuje bezpośredni kon tak t z Atenam i i Pelopone­ zem. P o pow rocie do R osji p racuje z początku w tejże „An- nenschule“, gdzie się był uczył, i w jej pro g ram ach rocznych ogłasza po niem iecku i łacinie sw e pierw sze prace, odnoszące się do komedii. W roku 1883 uzyskuje stopień jn a g is tra za pracę pisaną po ro sy jsk u : „O syn tag m ach w kom edii atty c- k iej“ i zostaje docentem U niw ersytetu P etersburskiego, w r. zaś 1887 broni w D orpacie ponownie p ra c y doktorskiej, p. t. „Die G liederung der A ltattischen Kom oedie“ i otrzy m uje w P etersbu rsk im U niw ersytecie katedrę, do której osiągnięcia walnie p rzy czy n ił się pochlebny sąd o nim E rw ina Rhodego, z a w a rty w liście do p ro feso ra H örschelm anna w Dorpacie. Z k ate d rą w uniw ersytecie łączy on w roku 1890 k ated rę we w spom nianym już „historyczno-filologicznym insty tucie“ i w y ­ k ład y na t. zw. „W y ższy ch żeńskich k u rsa c h “ B estużew a i R ajew a. O początkach sw ego zaw odu akadem ickiego bardzo interesujące w yznania i zw ierzenia dał w e w stępie do pol­ skiego w y d an ia sw ych szkiców popularno-naukow ych p. t. „Z życia id ej“ (Zam ość 1925). Dow iadujem y się z niego, że nie o drazu trafił na .w łasną drogę, k tó ra później m iała m u p rz y ­ nieść zadowolenie, w słuchaczach zaś w yw ołać ży w y od­ dźwięk.^ P rz e z całe 15 lat, idąc szlakiem sw ych poprzedników i kolegów, sumiennie i wiernie przed staw iał obecny sitan sw o­ jej nauki i podaw ał ostateczne wyniki badań cudzych i w ła­ snych. (Ja k sam pisze, ogłosił w ty m okresie około dw ustu ark u sz y rozpraw , p rzyczy n k ó w i k o m en tarzy). Mimo to sto ­ sunek doń słuchaczy w ciąż był dość chłodny i w ykłady, roz­ poczynane na początku sem estru p rzy 100 słuchaczach z górą, dobiegały do końca p rzy kilkunastu lub kilku zaledw ie. I oto postanaw ia w stąpić na drogę nową, i, objąw szy po prof. Niki- tinie k urs tragedii greckiej, z ry w a zupełnie z ruty ną i zam iast tra d y c y jn y c h „w stępów “ poczy n a mówić o tym , co w tra g e ­ diach greckich najw ięcej mu się podobało, w y k ry w ać ich

(5)

W ito ld K lin g e r

lo ry a rty s ty c z n e i ideowe, w staw iać je, jak o ogniw a, -W łań­ cuch ewolucji od czasów zam ierzchły ch aż do dni dzisiejszych, i w k rótce staje się jednym z n ajpopularniejszych profesorów U niw ersytetu. To jednak już mu nie w y sta rc z a , i o w artości um iłow anej nauki pragnie przekonać sz erszą publiczność, jak p rzek o n ał już m łodzież u niw ersytecką. Zm ienia p rzeto do­ ty ch c z a so w y su ro w y i s z ty w n y sposób pisania, — il u to ro ­ w a w sz y sobie nie bez tru d u drogę do wielkich m iesięczników ro sy jsk ich , na ogół niechętnych klasycyzm ow i, ze w zględu na jeg o rzekom ą reak cy jn o ść, poczy n a w form ie jedynie dla nich do p rzy ję cia m ożliwej, t. j. przy stępn ie pisanych i balastem naukow ym nie n azb y t obciążonych szkiców, ujaw niać nieprze­ m ijające w arto ści anty k u, biorąc za punkt w y jścia już to nowe o d k ry cia w dziedzinie filologii klasycznej, już to dawniej znane arcy d zieła. rI u znow u sukces jest po jego stronie — i sy m p atia czytelników z d o b y ta na zaw sze. Zieliński z uczonego tylko sta je się pisarzem o w szechrosyjsk im rozgłosie I wpływ ie. Te popularne co do form y a rty k u ły k ry ją w sobie ogrom u p rzed ­ niej p ra c y m yślow ej i .pow stają ty lko w tedy, k ied y a u to r istcr tnie m a, coś now ego i w łasnego do pow iedzenia. S ą więc dal­ sz y m pom nożeniem jego dorobku nie tylk o literackiego, ale i naukow ego. K rocząc tą drogą i zdo by w ając w świecie ro sy j­ skim coraz w iększe uznanie, Zieliński bynajm niej nie s ta je w sprzeczności ze swoim stanow iskiem narodow ym , bo rozum m ówi mu jasno, że przez to oddaje w łasnem u narodow i usługę podw ójną: z jednej stro n y „krzew iąc w społeczeństw ie ro s y j­ skim p rąd h u m an isty czn y na p rze k ó r w rogim prądom reakcji n a c jo n a listy c z n e j“, z drugiej — „po zyskując dla sw ego n arod u p rz y ja ź ń istotnej i praw dziw ej R osji“. Jego pism a z tej doby, m im o sz a ty obcej, zachow ują w y ra ź n e piętno rodzim e — i u- stam i p rzedstaw iciela nauki rosy jsk iej, p rofeso ra M łtrofanow a, z o s ta ły uznane za „prace polskie, pisane po ro sy jsk u “. S zerząc zain teresow an ie lub pogłębiając zam iłow anie do studiów k la ­ sy c zn y c h w śró d spo łeczeństw a rosyjskiego, z a cz y n a on w ty m okresie bronić odw ażnie i gorąco szko ły klasy czn ej p rzed z a ­ m acham i reform atorskim i, ju ż ,o d koń ca XIX w ieku planow a­ nym i przez rząd , a energicznie popieranym i p rzez oba sk ra jn e sk rz y d ła ro sy jsk iej inteligencji ów czesnej. T en den cja apologe- ty c z n a leży u p o dstaw jednej z najpiękniejszych ksiąg jego: „Ś w iat s ta ro ż y tn y a m y “, k tó ra pierw otnie w form ie ośm iu od czy tó w p rzezn aczo n a była dla abiturientów gim nazjów p e­ tersb u rsk ich , później zaś, przełożo na na głów ne języki euro­

pejskie, stan o w iła długo p o k a rm um ysło w y w stępującej

w progi u n iw ersy tetu m łodzieży całej połow y E uropy. T a w łaśnie k sią ż k a ściąg n ęła nań nam iętne ataki, i to ze stro n y lew icy, jak i, p raw icy rosy jskiej, odbijane przezeń z niezw ykłą ciętością, w erw ą i odw agą. W te d y to na zarzu t, że jako Po lak nie m a p raw a zab ierać głosu w spraw ie organizacji rosyjskiej szk o ły narodow ej, p a d ły z ust jego dum ne słow a, że choć jest

(6)

T a d e u s z Z ie liń s k i 4 3 9

istotnie synem narodu, na któreg o obolałym grzbiecie robione b y ły świetne k a rie ry służbowe, niemniej jednak swojego p r a ­ wa, zdobytego długoletnią p rac ą dla szkoły rosyjskiej, nie w y ­ rzeknie się nigdy. Stanow isko jego było w ted y tak zachw iane, że m usiał się rozg ląd ać za innym terenem d z ia łan ia ,— i w y­ k o rzy stu ją c koniunkturę ówczesną, w ydział filozoficzny w M o­ nachium , za inicjatyw ą w spom nianego już O. C rusiusa, w y ­ suw a k a n d y d atu rę Zielińskiego na opróżnioną przez śm ierć W ölfflina k atedrę, — w ybór, k tó ry jednak nie dochodzi do skutku z pow odu sprzeciw u baw arskich w ładz naczelnych, niechętnych m ianow aniu cudzoziem ca. W P e tersb u rg u jednak stosunki ostatecznie dla Zielińskiego u k ształto w ały się po- m yśinie i nie tylko pozostaje on nadal na daw nym stanow isku, lecz w roku 1909 obchodzi uroczyście 25-lecie swej działalno­ ści naukow o-pedagogicznej, uświetnione w ydaniem jego biblio­ grafii, liczącej już w ted y około 480 pozycji. P ie rw sz a w ojna św iatow a, w czasie k tórej Zieliński, mimo łączących go ze św iatem naukow ym Niemiec bliskich węzłów osobistych, opo­ w iedział się w yraźnie po stronie m ocartw „en ten ty “, podpisu­ jąc p ro test przeciw głośnej odezwie profesorów niem ieckich i w ierząc w słuszność i ostateczne zw ycięstw o jej spraw y, zaciąży ła na jego życiu dotkliwie: znacznie uszczupliła zastęp jego słuchaczy, u tru d n iła w arunki w ydaw nicze, pozbaw iła we- szłych w p rzy zw y czajen ie podró ży naukow ych z a granicę, za k tóre słabą tylko rekom pensatą były w ycieczki tu ry sty cz n e do gór i g ro t stalak ty to w y ch U ralu, żyw o i barw nie przezeń opisyw ane. Z drugiej jednak strony, w ojna ta w łoży ła nań nowe obowiązki i zacieśniła jego luźny dotąd k on tak t ze spo­ łeczeństw em polskim , reprezentow anym obecnie nie ty lko przez daw niejszą polską kolonię p etersburską, lecz przez liczny zastęp uchodźców w ojennych. P o pow staniu tu „P o l­ skiej R ad y S zkolnej41 Zieliński wchodzi1 do niej jako przew od­ niczący, ponadto jest d y rek to rem dwuletnich kursów a k a d e ­ m ickich i kierow nikiem kursów literackich i naukow ych. Kiedy znów w roku 1916 w ysunięty został przez P re z y d e n ta W ilsona postulat całkow itej niepodległości Polski, w idzim y Zielińskiego w składzie deputacji w ysłanej do am basadora Stanów Zjedno­ czonych z w y razam i podzięki i uznania. P o przew rocie w Rosji h ory zon t dlań znów się zachm urzył. N iezależna p ra sa ze sw o­ bodą słow a i m yśli p rzestała istnieć, fifrmy w ydaw nicze, dla k tó ry ch pracow ał, dotąd, z o stały upaństw ow ione i połączone w t. zw. „G osisdacie“ (w ydaw nictw o państw ow e) i słu żyły te­ raz innym celom. U n iw ersy tety zo stały przebudow ane na zu­ pełnie now ych zasadach, w reszcie filologia k lasy czna uznana za naukę reak cy jn ą, burżuazyjną, a więc szkodliw ą i zbędną. R ola Zi/elińskiego w P e tersb u rg u była już całkow icie skoń­ czona i m ożna było, bez obaw y posądzeń o ucieczkę z z a ­ grożonego posterunku, pom yśleć o powrocie do ojczyzny, d o ­ k ąd już p rzed tem podążyli jego polscy koledzy, jak P e tra

(7)

-Witold Klinger

życki, B audouin de C o u rten ay i P ta sz y c k i, lub uczniowie, któ­ rz y potem zajm ow ali lub zajm u ją dotąd k a te d ry u n iw ersy tec­ kie w P olsce jak S reb rn y , Chyliński, P opław ski. U dało m u się, co praw d a, z początkiem 1920 roku, w zw iązku z kongresem naukow ym w H iszpanii, w y rw ać się za granicę i naw iązać sto ­ sunki z W a rsz a w ą , gdzie proponow ano mu już w ted y k ated rę, lecz zw iązan y obietnicą pow rotu i dręczony niepew nością 0 zostawioną nad Newą rodzinę, musiał w jesieni tegoż roku wrócić raz jeszcze do P etersburga i dopiero po traktacie Ryj skim, dokonawszy opcji na rzecz Polski, otrzym ał możność w yjazdu i opuścił byłą stolicę cesarskiej Rosji na zawsze.

O d r. 1922 aż do jesieni r. 1939 pracow ał i m ieszkał w m ir­ rach U n iw ersy tetu W arszaw skieg o, dokąd, po p a ru lata ch oczekiw ania, p rz y b y ła także, zb ieran a p rzez całe życie, jego biblioteka p ry w a tn a , i jedynie cennej korespondencji osobistej nie udało mu się nigdy uzy sk ać. W ty m okresie p ra c a jego nad W isłą, jak poprzednio n a d Newą, nie o g raniczała się do śro ­ dow iska uniw ersyteckiego, lecz z a ta c z a ła k ręg i szerokie, o g a r ­ niające kraj cały. Ja k b y w y n a g ra d za jąc sobie przym usow e wry w czasy , k iedy praw ie nic nie publikow ał i pisał dla niepew ­ nego ju tra jedynie, dru k uje on te ra z stopniowo sw e prace rę­ kopiśm ienne, śledzi za dokładnością p rzek ład u sw ych daw niej­ szy ch p rac ro sy jsk ich n a język polski, zasila now ym i ro zp ra ­ w am i i arty k u łam i długi szereg pism polskich — od ściśle fa­ chow ych jak : „P rze g ląd F ilozoficzny“, „ P rz e g lą d H isto ry cz­ n y “, „ P rz e g lą d H u m an isty czn y “, „E o s“, „K w artalnik K lasycz­ n y “, aż do popularnych, przeznaczon ych bądź dla m łodzieży, ja k : „ F ilo m ata “, bądź dla inteligentnej publiczności, jak : „ P rz e g lą d P o w sz e c h n y “, „ P rz e g lą d W sp ó łczesn y “, „Pam iętnik W a rs z a w s k i“, „W ied za i Ż ycie“, „G azeta P o ls k a “ i t. d. Co więcej, znów prom ieniuje poza granicę sw ojej ojczyzny, naj­ pierw n a k ra je słow iańskie, gdzie, budzi szczeg ó lny oddźwięk, potem na c a ły św iat cyw ilizow any. Do ro zszerzen ia zasięgu jego w pływ u p rz y c z y n ia się ogrom nie to, że w ra c a on do p rzerw anej p rzez wielką wojnę tra d y c ji p od ró ży zag ran iczn y ch 1 w znaw ia p racę na terenie m iędzynarodow ym . C złonek wiel­ kiego szereg u akadem ii nauk — P a ry sk ie j, B ry ty jsk iej, B a­ w arskiej, B ułg arskiej, C zeskiej, Rum uńskiej i t. d., nie m ów iąc już o R o sy jskiej i P olskiej — nigd y nie za w o d z ą cy uczestnik ko ngresów m iędzyn arod o w y ch, w ystępam i sw ym i w yw ołujący e n tu z jasty c zn e oklaski i w skutek tego z a p ra s z a n y skw apliw ie na prelek cje do P a r y ż a i Londynu, B erlina i R zym u, P ra g i, Sofii, B elg rad u i t. d., był Zieliński jak b y s ta ły m am b asad o­ rem nauki polskiej przed obliczem pow ażniejszej wiekiem i dorobkiem nauki Z achodu — i w tej roli w ięcej, niż ktokol­ wiek w k raju , p rzy czy n ił się do podniesienia pow agi im ienia polskiego. P o d c z a s jednej z takich w y p raw , w jesieni 1929 roku, w iodącej poprzez Lund i B erlin do B arcelony, dotknęła sędziw ego już uczonego ciężka choroba i zm usiła do poddania

(8)

T adeusz Zieliński

4 4 1

się po powrocie do W a rsz a w y operacji, na szczęście uwień­ czonej całkow itym powodzeniem . N iew yczerpany, zdaw ało się, zasób sił fizycznych k ry ł w sobie organizm tego człow ieka, k tó ry tak lekko niósł przez życie brzem ię nieustannej, w y czer­ pującej p ra c y um ysłow ej i' jeżeli szukał po niej odpoczynku, to chyba we w spinaniu się na lodowce i sz cz y ty alpejskie, albo w takim przerzucaniu się — koleją, konno, parow cem , autem , aeroplanem — z jednego końca świJata w drugi, jakiego m ógł­ by mu pozazdrościć zaw odow y „pożeracz kilom etrów “. Naogół powiedzieć m ożna, że ostatnie kilka lat przed drugą w ojną

św iatow ą b y ły dla Zielińskiego okresem naogół pom yśl­

nym. Zdrowie, jak na lata podeszłe, trzy m ało się w cale do­ brze. W U niw ersytecie m usiał, co praw da, ze w zględu na wiek opuścić k ated rę, obsadzoną z re sz tą zgodnie z jego w olą przez ucznia jego A leksandra T ury n a, związek jednak z życiem a k a ­ demickim zachow ał nadal nie ty lk o sym boliczny — przez dal­ sze m ieszkanie w obrębie U niw ersytetu i spędzanie długich, godzin w jego bibliotece, ale i realny — p rzez prow adzenie t. zw. w ykładów zleconych. P ew ne odciążenie !od p ra c y w y ­ kładow ej w y zy sku je teraz dla wzm ożonej pracy, pisarskiej, i lata te pod w zględem produkcji naukowej b y ły im ponująco w ydajne. Niezależnie od drukow anych w różnych pism ach a r ­ tykułów , recenzji i przy czy n k ów prow adzi on dwie rów noległe serie książek, z k tó ry ch jedną — pod ogólną nazw ą „Św iat A n ty czny “ — doprow adza do końca przez w ydanie w r. 1938 (po „S taroży tn o ści B ajeczn ej“, „G recji N iepodległej“, „R zeczy­ pospolitej R zy m skiej“) na uwieńczenie całości „C esarstw a R zym sk iego “, drugą zaś — pod ogólną nazw ą „Religie Ś w iata S ta ro ż y tn e g o “ — posuw a znacznie naprzód przez ukończenie w rękopisie badanej p rzez nłego ostatnio „Religii C esarstw a R zym skiego“. P onadto, w róciw szy do m yśli udostępnienia sz ero ­ kiej publiczności' sw ych p rac popularnych przez dorzucenie do poprzednio ogłoszonych arty k u łó w rosyjskich także później, od 1920 r„ drukow anych polskich, potrafił on zdobyć poparcie ruchliwej firm y w ydaw niczej „R ój“ i zd ąży ł w r. 1939, na krótk o p rzed wojną, rzucić ną polki księgarskie okazałą k sią­ żkę p. t. „Z życia Idei“ T. II.. pojętą jako ciąg dalszy w ydanej jeszcze w r. 192,5 przez inną firmę książki pod tym sam ym t y ­ tułem, i naw et oddać do dyspozycji rzeczonego „R oju“ cały m ateriał, m ają cy w ypełnić projektow ane 4 tom y dalsze. Jeżeli do tego dodam y, że m niejsze a rty k u ły i p race w językach ob­ cych — po łacinie, francusku, niemiecku i t. d. — pisane, już poprzedno oddał był do Lw ow a prof. R. G anszyńcow i, k tó ry też w ydrukow ał je tam w dwóch tomach pod wspólną nazw a „Iresione“, to m ożem y powiedzieć, że T. Zieliński w jesteni swego życia, niby ów w iejski gospodarz, k tó ry z końcem lata skrzętnie zwozi z pól jego d ary, w przew idyw aniu nad cho dzą­ cych burz histo ry czn y ch śpieszył rozrzucone po czasopism ach E uropy plony swej p rac y badaw czej skupić razem w łatw o do­

(9)

4 4 2 W itold Klinger

stępnych k ażdem u w ydaw nictw ach. N iestety, wybuch w ojny św iatow ej przekreśli! te w szystkie nie plany już, lecz bardzo zaaw an so w an e przedsięw zięcia, piszącego zaś te słow a od­ dzielił w znaczeniu fizycznym od m ieszkającego w W arszaw ie T. Zielińskiego na zaw sze.

II

W styczniu 1940 r., d o staw szy się do W arszaw y , w y b ra­ łem s ię .z a ra z do U niw ersytetu, znalazłem się tu jednak wobec sm utnych, p u sty ch okien w ypalonego od śro d k a gm achu, i po inform acje o Zielińskim skierow ano mnie do domu p rofesor­ skiego na S ta ry m M ieście. Tu dow iedziałem się jedynie, że ciężko ch o ry bawił on tu istotnie c zas jakiś, lecz został przez córkę w yw ieziony do Niemiec na kurację. B liższych w iado­ m ości udzielił mi dopiero s ta rs z y asy sten t dr G ordziejew , k tó ry przez czas oblężenia m iał pieczę nad osobą P ro fe so ra i Sem inarium Filologii K lasycznej. Od niego więc się dowie­ działem , że trz y tygodnie bom bardow ania zniósł Zieliński ze zdum iew ającym spokojem i rów now agą i' że k atastro fa, k tó ra pozbaw iła go dom u i, co najw ażniejsza, rękopisów, so adła nań w tedy, k ied y się jej najm niej spodziew ać m ożna było, bo kied y b y ły już w toku rozm ow y kapitulacyjne. W ostatnim dniu oblężenia pocisk nieprzyjacielski wzniecił po żar w sute­ renach gm achu, gdzie na I piętrze znajdow ało się sem inarium i m ieszkanie Zielińskiego, a ogień sz erz y ł Się z ta k ą gw ałto ­ w nością, że d r G ordziejew , w p ad łszy do P ro fe so ra z tą wie­ ścią, z ażąd ał odeń n atych m iast doręczenia mu najcenniej­ szych rzeczy, k tó ry ch dostaw ienie do domu profesorskiego na S ta ry m M ieście b rał na siebie, — i o trzy m ał istotnie oprócz m asz y n y do pisania i klatki z k an ark am i p a rę walizek, z k tó ­ rym i, nie p y ta ją c o nic więcej, ru szy ł z a ra z naprzód, torując w zam ęcie drogę Profesorow i i jego córce; po niew czasîe do­ piero się dowiedział, że w pośpiechu zaoomnilano w łożyć do w alizek gotow ego rękopisu i m ateriału do p ra c dalszych. Po onuszczeniu płonącego dom u na K rakow skim Przedm ieściu Zieliński p ada tk n ięty p araliżem i w zięty na nosze, przew ieziony zo staje do dom u profesorskiego.

W szy stk o zaś, co zostało w domu: rękopisy, korespon­ dencja, biblioteka sem in ary jn a i w łasna, sta ło się p a stw ą pło­ mieni. P o uchyleniu bezpośredniego niebezpieczeństw a, przed nozbaw ioną domu rodziną stanęło pytanie: co czynić dalei. I uw ażam za swój obowiązek serdecznie podziękow ać tu dwom ludziom, k tó rzy , szybko zorientow aw szy się w położe­ niu, p o d trzy m ali córkę P ro fe so ra W eronikę w jej postanow ie­ niu w yw iezienia ojca na k u rację do Schoendorf pod M ona­ chium. gdzie m ógł on liczyć — z tytułu daw nego koleżeństw a i p rzy jaźn i z byłym P rezesem B aw arskiej Akademii Nauk, O ttonem Crusiusem , na p rzy ja zn ą opiekę sfer uniw ersyteckich. M am tu na m yśli n aip ierw w spom nianego już d ra Gordziejew a. następnie zaś d ra Sergiusza K ułakow skiego, sy n a profesora

(10)

T adeusz Zieliński 4 4 3

U niw ersytetu Kijowskiego, Juliana Kułakowskiego, zdaw na zaprzyjaźnionego z Zielińskim. Ci dwaj ludzie zasłużyli sobie istotnie na w dzięczną pamięć zarów no polskiego, jak i słow iań­ skiego wogóle społeczeństw a, a to przez to, że przed łużając znacznie życie wielkiego uczonego, umożliwili mu doprow a­ dzenie do zakreślonego jego wolą końca p racy żyw ota. Z ogrom nym poświęceniem, nie żałując fatygi i czasu, obcho­ dzili oni długo różne urzęd y niemieckie, aż zdobyli wkońcu niezbędne dlań dokum enty podróży. Bez ich ofiarnego w y ­ siłku nie w yobrażam w prost sobie, aby Zieliński,'oslfabiony chorobą, przygnębiony tru dn ą do napraw ienia stra tą rękopi-4 sów, mógł w w arunkach srażący ch się mrozów, ciasnoty m ieszkaniowej, trudności m aterialnych i szczelnego zam knię­ cia w W arszaw ie w szystkich bibliotek publicznych prze­ trw ać choćby pierw szą, szczególnie ciężką zimę okupacyjną, kiedy zasiłki zagraniczne jeszcze nte dochodziły, a sam opo­ moc m iejscow a nie zdołała się zorganizow ać i uspraw nić. Intuicja córki okazała się trafn a — i do rzeczonego Schoen- dorfu tułaczom naszym udało się ni’e tylko szczęśliwie dotrzeć, ale także — mimo początkow ych szykan ze stro n y adm ini­ stracji — na stałe się utrzym ać. W m ałym m iasteczku, w tedy jeszcze p rzez fale uchodźców nie zalanym , m ożna było znaleźć skrom ne m ieszkanko i jako tako się urządzić, w surow ym zaś, lecz zdrow ym klim acie podalpejskim stan chorego na tyle się popraw ił, że począł on chodzić bez kuli i, co w ażniejsza, do p rac y naukowej mógł powrócić. Co więcej, córka znalazła za­ robek, m alując na porcelanie i robiąc p o rtrety , nie m ówiąc już o pom ocy m aterialnej sy n a; poczęły w reszcie docierać zasiłki pieniężne z kraju, przesyłane przez prof. Kotarbińskiego. Kiedy udało mi się wkońcu naw iązać z Zielińskim korespondencję, rekonstru kcja jego spalonej książki była już w toku.

Niestety, w cześniejsze z otrzym anych listów uległy znisz­ czeniu. dochow ały się zaś jedynie dalsze z okresu od 8. II. 1941 do 23. IV. 1944. Już w pierw szym z dochowanych listów kom uni­ kuje, że p raca jest b ardzo zaaw ansow ana i prow adzona z wielką energią: ,,p raca nad tom em 5 tak mni/e absorbuje, że poza: tym iuż nie m am czasu na nic. A ta praca posuw a się żw aw o; pos­ łowe już skończyłem ? wciąż jakby mnie kto pędził. S taram się w y drzeć wTOgiemu losowi jedną stronę po drugiej.“ Nie znając 'warunków w kraju, m yśli on naw et o druku swej ksią­ żki w W arszaw ie: „ Ja dla mego tpmu 5 miałem uzasadnioną nadzieję, ale ta się zachw iała, odkąd m oja nakładczym (p. M ortkow iczow a) znikła, nie podając wieści o sobie. C zy P a n wie coś o n iej?“ W iedzieć — wiedziiałem, ale dla oowodów zrozum iałych zawiadom ić P rofesora nie mogłem. W pół roku później, 14. VIII. 1941, donosi mi już z zadowoleniem : „Skoń­ czyłem dziew iąty, t. j. przedostatni, rozdział i teraz mogę so­ bie pozwolić na napisanie kiiku listów; tak się bałem, że siłv fizyczne i um ysłow e opuszczą mnie przed jej ukończeniem.

(11)

4 4 4 W iło ld K lin g e r

T eraz tej obaw y już praw ie nie m am ; pozostał, co praw da, je­ szcze rozdział dziesiąty do w ykończenia. P o tem nastąpi kilku­ m iesięczna rew izja z dodatkam i, ale k siążka i bez niej będzie gotow a, a z nią całość „Religii P o g ań sk ich “. Że zdążę skoń­ czyć i sz ó sty tom ,,,C h rześcijań stw o A ntyczne“ , o ty m ja, sta rz e c 82-letni, naw et m arzy ć nie śm iem .“ N aturalnie s ta r a ­ łem się p o d trz y m ać w nim w iarę w m ożność realizacji: tego m arzenia i prosiłem o podobne sugestie innych k o resp ond u ją­ cych z nim kolegów . Oto przezw yciężył on trudności, płynące z p sującego się w ciąż zdrow ia sw ego i córki i w liście z 21. XI. 1941 m oże już napisać: „Rewizję rękopisu już na połowie za­ k oń czy łem “, w liście zaś z 9. I. 1942 mówi o całkow itym zakończeniu tom u V: „ S tara m się k o rzy sta ć z ostatnich dni m ego pobytu n a ty m padole, żeby w m iarę m ożności skończyć me dzieło, i to mnie się niespodziew anie udało w stosunku do tom u V — o statniego w szeregu ty ch , co są poświęcone reli- giom pogańskim i tw o rzą p rzeto niby jedną całość. Tak, w rę­ kopisie jest on gotów, ale o jeg o r w ydrukow anie z atro szczą się już chyba moi spadkobiercy, za pom ocą moich w iernych p r z y ­ jaciół w a rsza w sk ic h “. To w szy stk o znajdujem y już pod sam koniec tego listu, niezm iernie zajm ującego tak że i z tego po­ wodu, że w y żej sp o ty k am y w nim w artościow anie przez s a ­ m ego au to ra w łasn y ch jego dzieł. D ziękując „przyjaciołom w arszaw sk im “ za przesłanie mu w upominku trzytom ow ego rosy jsk ieg o „S ofö k lesa“, uw aża on go za swoje najlepsze dzieło w języ k u rosyjskim , podobnie jak „C icero im W andel der Ja h rh u n d e rte “ za najlepsze w języku niemieckim, a „Re­ ligie św iata sta ro ż y tn e g o “ za najlep sze — w polskim . W dwa m iesiące później, w liście z 23. III. 1942 w idzim y już, obok ostatniej w zm ianki o ukończonym tomie V, pierw szą — o w chodzącym w łaśnie na w a rsz ta t tomie VI: „Tom V niby to już skończyłem , a jednak są jeszcze potrzebne tu Î tam po­ praw ki i dodatki, k tó re skończą się chyba w tedy, kiedy całość będzie odd an a do druku, albo au to r do grobu. Nim rozpocznę tom VI i ostatni, w ypadnie mi raz jeszcze pojechać do m iasta, a to te ra z jest rzecz niezupełnie ła tw a “ . Mimo to n astrój z na­ dejściem w iosny jest dosyć pogodny: „P rzynajm niej na z d ro ­ wie s k a rż y ć się nie m ożem y“. A raz zaczęte dzieło, ostatnie dzieło życia, ow ładnęło całkow icie i niepodzielnie jego um y­ słem i wolą, u jarzm iając je do tego stopnia, że autor stał się czym ś d ru go rzęd n ym i w tó rny m p rz y rosnącej jego kosztem książce. Ś w iadczy o tym w ym ow nie list z 17. VII. 1942. w k tó ­ ry m Zieliński w sposób n a stęp u jący tłum aczy się z długitego m ilczenia: ..C zytam w łaśnie w zw iązku z m oją p racą ciekaw ą k siążkę: „Das Reich der D em onen“ , i sam jestem we w ładzy takiego dem ona. Siedzi on ze m ną i wciąż mnie pędzi: pisz... czego nie napiszesz teraz, tego m oże nie napiszesz już nigdy. A...- w tym , co piszę, zaw iera się uspraw iedliw ienie tego, że wogóle żyję. I jestem tak już bliski celu — m am już przecież

(12)

T a d e u sz Z ie liń sk i

4 4 5

szósty i ostatni tom na w arsztacie — i jednocześnie tak da- le/ki : skończyłem bowiem zaledwie I jego rozdział i to naw et bez „uw ag“, a w szystkich m a być dziewięć. Toteż nie daje mi mój demon spokoju. T ylko po ukończeniu rozdziału, jak w ła­ śnie teraz, pozw ala mi on odpocząć i załatw ić kolejną korespon­ dencję, co też i robię, ale... że tak powiem tylko połową głow y (osobliwy rodzaj m igreny — hem ikranion). Nie skarżę się na to. Uw ażam to za szczęście, że mogę przebyw ać duszą w sferze czystej nauki, kfedy m oja w ierna có rk a tro szczy się o w a ­ runki cielesnego bytu i musi rozw iązyw ać skom plikow ane re­

busy system u k artk o w eg o“. P rz y takim ześrodkow aniu

w szystkich w ładz duchow ych na jednym celu nie było nic dziwnego, że ten cel, w y g ląd ający pierwotnie, jako czcze m a­ rzenie, realizow ał się zwolna, jakkolw iek nie tak szybko, jak by się chciało niecierpliwości piszącego. „M oja praca posuw a się, ale do końca tomu VI jeszcze bardzo daleko“ —

stw ierdza Zieliński w liście z 30. IX. 1942, sk arżąc się

na przeszkody ze stro n y dolegliwości w łasnych i nagłej cho­ roby córki, k tó ra tak dzielnie o w arunki cielesnego bytu się troszczy ła. „ Ja raptem zacząłem widzieć podwójnie — accessit num erus lucernis — widzę na p rzy kład n a scho­ dach stopnie tam , gdzie ich „rerum n a tu ra “ nie um ieszczała: stąd niebezpieczeństwo przew rócenia się“, na co w ezw any oku­ lista nie znalazł innego śro d k a jak zalepienie jednego oczka okularów “. „G orzej, — czy tam y dalej — że zachorow ała także córka: zm izerniata okropnie, nogi opuchły, trudności oddechu“. Nie brałem zbyt tragicznie ostatniej wiadomości, dotyczącej osoby, będącej jeszcze w sile wieku, i to tym bardziej,, że kiedy raz, zaniepokojony dłuższym milczeniem P rofesora, zw róci­ łem się po inform acje do jego córki, otrzym ałem od niej nieba­ wem pisany 11. XI. 1942 i u trzy m an y w pogodnym tonie list, że „milczenie ojca tłum aczy się tylk o tym , że chronicznie przebyw a on w stanie napięcia, czy skończy swoją książkę, a co do jego zdrow ia, to — daj Boże takiego zdrow ia każdem u na takie la ta “ — w raz z inform acją, że niedawno sam a tow a­ rzy szy ła ojcu w w ycieczce do Biblioteki) M onachijskiej, nie­ stety, bezskutecznie. P rz y tej okazji um iała ona nie bez hu­ m oru przem ycić należącą do kontrab an d y w iadom ość, że „obecnie Mnich ( t.zn. M onachium) trochę podobne jest do S y re n y “ (t. zn. W arszaw y , m ającej w herbie Syrenę). Byłem więc o oboje zupełnie uspokojony — i dlatego właśnie p o d zia­ łał na mnie jak grom z jasnego nieba w y słany w dniu 23. XIi 1942 w strz ą sa ją c y w sw ym lakoniźmie kom unikat: „W czoraj 22. X IГ. zm arła w szpitalu po krótkim kry zysie długiej cho­ roby córka m oja — szczegóły później“.

7'ego więc jeszcze brakow ało! P o utracie rękopisów, bi­ blioteki, całego mienia, w reszcie zdrowia* przychodzi naraz u tra ta tej, k tó ra była dlań opiekunka, pielęgniarką, sek retarką,

(13)

4 4 6 W itold Klinger

Z uczuciem więc ludzkiego w spółczucia dla ciężko dośw iad­ czonego stareg o ojca łąc z y ła się jeszcze tro sk a o los nieskoń­ czonego, a tak bardzo mu na sercu leżącego dzieła. C zy z n ie ­ sie s ta r y M istrz ten o k ru tn y cios? czy znajdzie w sobie dość sił do ż y cia sam otnego i sam otnej już aż do śm ierci p ra c y ? Z ciężkim uczuciem brałem się do pisania odpowiedzi, z g ó ry odczuw ając jałow ość i czczość cisnących się pod. pióro słów w spółczucia, i mimo to odw ażając się przypom inać mu obowiązki w zględem nauki, przyjaciół, społeczeństw a. W ta ­ kiej praw dopodobnie rozterce duchowej byli chyba ci w szyscy, k tó rz y , jak ja, reagow ali listownie na w ieść żałobną: P ro i. N ow otny, K otarbiński, S rebrny. Jeżeli jednak nasz Senior z tej straszliw ej pró b y w yszedł zw ycięsko, jest to, jak zobaczym y niebawem , zasługą zm arłej córki, W eroniki Zie­ lińskiej, k tó ra niejednokrotnie zach ęcała go do w y trw an ia w p rac y . O dokonanym przełom ie, o zw ycięstw ie woli u c z o ­ nego n ad ro zp aczą ojca, św iadczy dalszy list z dnia 5. II. 1943, gdzie c zy tam y m. i. słow a: „kiedy zaw iadom iłem P a n a o no­ w ym ok ru tn y m ciiosie, k tó ry na mnie spadł, i obiecyw ałem szczeg ó ły później, spodziew ałem się, że z czasem będzie mi je łatw iej podać; te ra z wiem, że nie n astąp i to nigdy; w sze­ lako zw alczyłem w sobie ból i napisałem m aleńką pam iątkę 0 ostatnich... chw ilach m ojej m ęczennicy w trzech egzem pla­ rzach : jeden zachow ałem sobie, drugi posłałem mej najbliż­ szej krew nej Zaleskiej, trzeci naszem u koledze K otarbińskiem u z p ro śb ą o zakom unikow anie przyjaciołom , ...spodziewam się, że m u się udało to uczynić... Je d y n ą rzeczą, k tó ra jako tak o odw leka m yśl od m ojej s tra ty (chwilowo, m a się rozum ieć), jest to m oja p raca, k tó rej ukończenie uw ażam za mój obow ią­ zek w zględem nauki, przy jació ł i rodaków . T rw a ona już lat 30 z górą. B ra k mi do zakończenia tylko kilku m iesięcy, po czym będę m ógł powiedzieć z Sym eonem : „T eraz puszczasz, P anie, sługę Tw ego w pokoju...“ B raku jące jeszcze rozdziały są środkow e. P ierw sze i ostatnie już napisałem , tak że już te­ raz książka, ów tom szósty, m a w y g ląd całości. Nie b ard zo li­ czę n a to, że będę m ógł oba tom y, t. zn. V i' VI, podać do druku. P rzech o w y w ać je będzie mój syn, a o druk z atro szczą się znow u przyjaciele w arszaw scy , i pozw alam sobie i P a n a do nich zaliczyć. W k ażd y m razie m oje dzieło będzie spełnione 1 w pew nym sensie „ex faucibus fati ereotum “, z gardzieli losu w y d a rte , jak o ty m powie przedm ow a.“ W spom niany w yżej opis ostatnich dni' ż y cia W eroniki Zielińskiej istotnie o trz y m a ­ łem, p rz y sła n y mi lojalnie przez prof. K otarbińskiego — nie­ stety , podzielić się nim z czytelnikam i nie mogę, gdyż z więk­ szością papierów m oich spłonął w W arszaw ie. P o w ró t Zie­ lińskiego do p ra c y p rzy czynił się rychło do w yprow adzenia go z obcej jego czynnej n aturze p ro stracji duchowej, o czym św iadczy pism o z dnia 31. III. 1943: „Późno odpow iadam na list Pański, o trz y m a n y w lutym ... P rz y c z y n a zaw sze ta sam a:

(14)

T adeusz Zieliński 4 4 7

oddaw ałem c a ły czas mej pracy , pom ny tego, że tego czasu jest już niewiele. I udało mi się wkońcu doprow adzić ją do takiego punktu, gdzie już w idziałem przed sobą koniec, do którego brakow ało w edług moich obliczeń tylko paru miesięcy, g d y nagle spotkała mnie niespodzianka.“ Tą niespodzianką okazało się pow ażne uszkodzenie zaopatrującej Zielińskiego w książki Biblioteki m onachijskiej, zakom unikow ane oczywi­ ście w odpowiednio zaw oalow any sposób. Z dalszych szcze­ gółów listu tegó może w arto wspom nieć o udzielonym mi po­ zwolenia. na polski przek ład jego symbolicznej fantazji „Vince Sol“, oraz o „bardzo m iłym “ liście od państw a Nowotnych, na k tó ry zam ierza odpowiedzieć. Z następnego listu pod data 15. VII. 1943 dow iadujem y się, że katastro fę ksilążkową udało się zażegnać, gdyż Bibliotekę m onachijską w roli d o starczy ­ cielki pokarm u um ysłow ego zastąpiła obecnie lipska: „Nie­ dawno otrzym ałem solidną pakę z Lipska, więc mogę znów pracow ać, ale stra ta czasu jest niepowetowana, a tego pozo­ stało mi niedużo...“ D ow iadujem y się także, że „ze zdrowiem jest dosyć kiepsko“, gdyż do ataków sercow ych, jego stałej choroby, noscs syntrophos — jak się w y raża — „dołączyła się rozlana po całym ciele słabość“, mimo to ślęczy ciągle nad herezjam i: „od m ontanizm u przechodzę teraz do ariani- zmu... nie przepadam za reform acją, ale w śród w yznań refor­ m ow anych uw ażam w yw odzący się z arianizm u socynianizm za n ajsy m p aty czn iejszy “. W e dw a miesiące później, 28. IX. 1943 s k a rż y się znowu na potęgujące się niedom agania: „Stan m ego zdrow ia pogorszył się. Przew idyw ałem to, ale nie spo­ dziew ałem sfę, że zapow iedź ta spełni się tak ry chło “, ale za­ razem donosi o idącej wciąż naprzód p racy : „jeszcze mogę pracow ać i nie tracę nadziei, że uda mi się opanować św. Au­ gustyna, zanim W ola w yższa oderw ie moje ręce od m aszynki m ojej.“ Nadto daje on tutaj wymówmy w y raz zain tereso w a­ niom życiem um ysłow ym naszego narodu: „Nie gasić ducha— powinno być naszym hasłem powszechnym ... C zy jest jakieś obcowanie m iędzy docentam i i wogóle inteligencją? Pow inno być, ustne i piśm ienne: m uzyka, te a tr ii w ykłady. O bridż nie pytam , bo wiem, że ten um rze o statn i.“ Oczywiście niepodobna mu było listownie w yjaśniać, dlaczego przez lata całe wielu z w yliczonych tu cennych rzeczy u nas być nie mogło. W resz­ cie to, co zdaw ało się być niedościgłym oparzeniem, stało się jednak rzeczyw istością — i w dniu 27. XII. 1943 mógł on już napisać mi słowa następujące: „Razem z powinszowaniem now orocznym p rzesyłam P anu wiadomość, że przed paru dniami, mianowibie 22. XII., ak u rat w rocznicę zgonu mojej córki, dopisałem ostatnie słowa przedm ow y do mojei ksiażkfi— ostatniego tomu dzieła, nad którym pracuję od lat 30. T a ko­ incydencja jest n aturalnie przypadkow a, mimo to nie pozba­ wiona pewnej znam icnności: przecie m oja W eronika była aż do ostatnich rozdziałów pierw szą i jedyną czytelniczką tego

(15)

4 4 8 W i f o l d Ю i n f e r

VI tomu, — n aw et k ied y jej zabrakło, czułem jednak obecność jej czystej, kochającej duszy, w ciąż o niej m yślałem , — i kto ją znał, a P a n znał ją, ten łatw o p rz y czytaniu książki rozpo­ zna m iejsce, szczególnie ze w zględu n a nią napisane. Oby tylk o n astąp iła ta chwila, kied y m ożna będzie ją w raz z jej poprzedniczką, tom em V, oddać do druku! A że ja do niej nie dożyję, to pew ne: ataki stenokardii są coraz częstsze, dłuższe i boleśniejsze, słabość rośnie z każdy m m iesiącem . Siedzę cią­ gle w domu, ty lk o w dni słoneczne w ychodząc na półgodzinne sp acery . No, skoro k siążk a jest gotow a, to już m am praw o do śm ierci. Co p raw d a, rew izja... ta już jest w ręku Bożym . P ra w d ę m ówiąc, skoro już w padłem w te m ro zy i m roki zi­ mowe, chciałoby się doczekać w iosny. T ym czasem jednak mówię za A jschylem : „eithe tis en tachei mê periôdynos m êdc dem iotêrês...“ (a więc m odli się o śm ierć rychłą, bezbolesną i do ło ża nie p rzy k u w ającą).

W niespełna m iesiąc po tym znam iennym liście, w dniu 21. Ï. donosi Zieliński o pewnej popraw ie z d ro w ia ,'a le zarazem i o now ych kłopotach. „Pogoda, jakim ś cudem praw ie przed- w iosenna, p rzy n iosła mi pew ną ulgę: k o rzy stam z niej celem pielgrzym ek do ław ki nadjeziornej, nad k tó rą często siadyw aJ liśm y z W eroniką w czasach, które teraz w y d a ją mi się szczę­ śliwym i, a k tó rą nazw ałem jej imieniem. T ak się n arazie żyje, przew ażnie sam otnie. A dla mnie sam otność .to tru c izn a “. W spom niany w yżej kłopot w y ró sł z faktu, że po Bibliotece m onachijskiej i lipska z kolei i z tych sam ych powodów s tra ­ ciła m ożność zao p atry w an ia naszego uczonego w niezbędne mu dla rew izji i uzupełnienia rękopisu książki — i trzeba się było ro zejrzeć za ich innym źródłem . P o ciesza się jednak tym, że „przynajm niej sam a k siążk a jest, chw ała Bogu, gotow a“. O statni w reszcie list, p isan y 23. IV. 1944, a więc na trz y ty g o ­ dnie przed śm iercią, przy no si nam oprócz cennych danych bio­ graficznych, d o ty czący ch lat studiów w Niemczech i dalszych p o d ró ży naukow ych („ W a n d e rja h re “), p rzy słan y ch mi w od­ powiedzi na zap ytan ie i częściow o już w y zy sk an y ch na m iej­ scu w łaściw ym , tak że wiadom ość, że dobrotliw a O patrzność udzieliła mu p a ru chwil — już ostatnich — w ytchnienia przed k a ta stro fą końcow ą. O to m ilkną dotkliwe cierpienia fizyczne, znik ają tak że utrud n iające pracę n rzeszkody w ew nętrzne: „W iosna p rzyn io sła mi lekką ulgę. Od początku m iesiąca znów w ychodzę na pow ietrze i słońce. B yło to rozkoszą po dwu m iesiącach uw iezienia w pokoju z powodu śniegu, zawliei i ślizgaw icy. W ychodziłem najprzód w tow arzystw ie (za­ w ro ty głow y), a od kilku dni i sam jeden... P ra c a z rew izja rękopisu posuw a sie nap rzó d .d zięk i n rzy sy ła n y m przez zacna Tubingensis — k siążkom “. Zostaje jednak nie d ająca się usunąć tęsk n ota za z m a rłą : „ale m ojej W eroniki brak mi na każdym kroku. P rz ew id y w a ła to, kiedy ją w ypraw iano do szpitala

(16)

T a d e u sz Z ie liń s k i

4 4 9

w nadziei na wyzdrow ienie. Jej ostatnia tro sk a była o mnie. P ro szę pam iętać i o niej, nieoderw alnej.“

Tu w yczerpują się „dokum enty ludzkie“, stanow iące ce­ giełki do biografii pisarza, u ry w ają się, m ilkną na zaw sze żyw e i do żyw ych serc przem aw iające słow a piszącego i tw o­ rzącego sam otnie wielkiego Człowieka. P otem przychodzi już tylko suchy, oficjalny, w języku urzędow ym w ystylizow any, drukow any kom unikat, że P ro fe so r U niw ersytetu i t. d. dnia 14. V. 1944 roku życie zakończył.

„Toiond’ apebê tode p rag m a “. Го stereotypow e za k o ń ­ czenie kilku tragedii E u rypidesa staje dziś w pamięci nie p rz y ­ padkowo. P rzesu n ęła się przed naszym i oczym a głęboka tra ­ gedia, a raczej dwie ściśle pow iązane ze sobą tragedie: tra g e ­ dia cichej, ofiarnej kobiety, k tó ra pośw ięca w szystko dla ojca, nie m a wogóle poza nim w łasnego życia, — i oto n a ra z musi przedw cześnie odejść w zaśw iaty, zostaw iając go sam ego przed obliczem zbliżającej się'śm ierci,— jego z kolei śm ierci — w nieopisanym osam otnieniu i sieroctw ie — i trag ed ia głoś­ nego na ca ły św iat uczonego i‘ pisarza, k tó ry w tej pustce w ła­ śnie musi dokonać w ieńczącego tru d całego życia, dzieła, — trag ed ia więc „E dypa w Kolonie“ — tylko bez A ntygony, na tle już nie szalejącej, jak u Sofoklesa, b urzy atm osferycznej, lecz srożącej się dookoła burzy dziejowej, w k rw aw ym oświe­ tleniu płonącej Europy, w śród złow rogich huków i trzasków w alącego się w gru zy dum nego niegdyś gm achu ku ltury euro­ pejskiej. Z apraw dę:

O patrzności jak dzieł w ielokształtny jest bieg! N iespodzianek w szak moc z woli dzieje się bóstw, 1 nie spełnia się, co przew idyw ał wpierw mąż, Znalazł drogę dla sp raw niemożliwych zaś Bóg.

Taki w ynik i tej jest historii.

Jak sta re tragedie greckie, tak i ta tak bardzo nowocze­ sn a trag ed ia nie tylko nas w zrusza, roztkliwija i w strząsa, ale jednocześnie oczyszcza, podnosi i buduje. O dryw a od pozio­ m ych spraw bytow ania na nizinach życia codziennego, uno­ sząc w zw yż, p rzy zw y czaja do czystej, chłodnej atm osfery szczytów górskich, do rozległych, szerokich widnokręgów, a więc do tej dziedziny, gdzie ro zgry w ają się wielkie walki o praw dę, dostojność i piękno ży cia ludzkiego. Z sam ego ze­ tknięcia się z tym w yższym , lepszym światem , wyganiają się pewne n ak azy m oralne, p ozostają w duszy pewne w ysokie w zory pociągające do naśladow ania. Nije podobna je s t o czy ­ wiście naśladow ać geniusza, k tó ry w wysokim stopniu w ła­ ściw y był zm arłem u, a k tó ry jest zawsze tajem niczym , nie- przekazalnym darem z rąk Stw órcy, jak ąś A ugustynow ą „ g ra ­ tia gratis d a ta “, w ydoskonaloną tylko i wysubtelnioną przez w łasny w ysiłek w ybrańca. M ożem y natom iast i powinniśm y naśladow ać zm arłego w tym , czym pom nożył on ów bezcenny

(17)

4 5 0 W ito ld K lin g e r

d ar p rzy ro d y , to znaczy, kroczyć zaw sze w ytkniętą przezeń drog ą niezm ordow anej p racy , bezkom prom isow ej uczciwości m yślow ej i nieznającej w ahania wierności. W ierności, — cze­ m u? — sp y ta ją może czytelnicy. O dpow iadam więc: W iern o ­ ści przede w szy stk im tem u uniw ersytetow i, którem u pragną! poświęcić schyłek sw ego ży cia i z a k tó reg o członka uw ażał się n a obczyźnie, już po rozw iązaniu przez w ładze okupacyjne w szystkich u niw ersytetów polskich. T ak w r. 1941 podpisuje on swój francuski a rty k u ł o H erm etyzm ie, drukow any we w łoskim czasopiśm ie „S cientia“ : T hadee Zieliński de l’U niver­ sité de V arsovie. W ierności, dalej, temu, co nazw ał on nie­ g d y ś: „kodeksem honoru m yśliciela“, a co sform ułow ał w sło­ w ach: „ P rzy jm ij każde tw ierdzenie, naw et najbardziej cif nie­ naw istne, jeżeli przem aw iają za nim dow ody w y starczające, i odrzuć każd e tw ierdzenie, naw et najbardziej ci drogie, jeżeli dow ody dostateczn e przeciw niemu przem aw iają“.

W ierności następnie swemu, w m łodości obranem u, po­ wołaniu, p rzez całe swe życie, długie a p racow ite aż do głębo­ kiej staro ści, kiedy to w śród udręki fizycznej i m oralnej koń­ czy swe o statnie dzieło „ p rzy m dłym św ietle dopalającej się lam py jego ż y c ia “ — jak się pięknie w liście do p ro fesora No­ w otnego w y ra ż a. W ierności, w reszcie, dla idei odrodzenia słow iańskiego, tak szczególnie obecnie niezbędnego i p o żąd a­ nego ze w zględu na bijący w oczy upadek, niegdyś tak pew­ nej siebie k u ltu ry europejskiej. Niech mi' wolno będzie p rz y to ­ czyć tu jeszcze znam ienne słow a Zielińskiego, pisane w p rzed ­ śm iertnym liście do p rofeso ra Now otnego: „Idea odrodzenia słow iańskiego nie p rzestaje być jedną z moich ulubionych, Je st dla mnie pociechą, żeśm y wedle możności! przyczynili się do jej realizacji przez oba z ja z d y w naszych krajach, i spo^ dziew am się, że będą one milały ciąg dalszy, kiedy obecne czasy udręki przem iną. Z tą nadzieją zam ierzam pożegnać św iat, co niezadługo n astąpić musi. P ro szę moich Kolegów czeskich, je­ żeli po mej śm ierci będą mnie wspom inać, czynić to w zw iązku z tą ideą“. P rzy to c z o n e tu słow a stanow ią niewątpliwie te s ta ­ m ent Zielińskiego, — i osobliwie w ierzę głęboko, że w yrażonej tu tak dobitnie ostatniej woli naszego M istrza, nasze dw a b ra ­ tnie, a w spólną niewolą, niedolą i w alką jeszcze ściślej zw ią­ zane n arody, sam e z kolei p ozostaną witerne do końca.

Cytaty

Powiązane dokumenty

A po tym wymiale, jak ja taką właśnie maszynę zastosowałem do przeróbki, to gdy [gruda marglu] została zmielona, to wtedy ona się wymieszała już w całej cegle i taka

Okupację udało mi się przetrwać dzięki temu, że nie bylem jeszcze dorosły, bo 28 rocznik to jeszcze był ten uprzywilejowany.. Junacy to już brali z 26, 27 rocznika do Junaków,

TADEUSZ ZIELIŃSKI

Wskaż rzeczowniki mające tylko liczbę mnogą:.. Wskaż przymiotniki, które się

Sejm ile mógł szlachetnie się wywząjemnił, fakt jednak, by mistrz niebogaty, najlepsze swe o wielkiej wartości pieniężnej dzieło, darmo krajowi ofiarował, fakt

Podczas jesiennej wycieczki do parku dzieci zebrały 15 złocistych liści klonu, dwa razy więcej czerwonych liści dębu oraz o 6 mniej niż liści dębu - brązowych liści grabu..

Oświadczam, że zgodnie z ustawą z dnia 04 lutego 1994 roku o prawie autorskim i prawach pokrewnych (tekst jednolity Dz.U. zm.) wyrażam / nie wyrażam * zgodę/y na

stary Kościuszko często jeździł, koń przeszedłszy do nowego pana, ilekroć zaprzężonym był do woza i wiózł szlachcica drogą, zatrzymywał się i stawał przed