• Nie Znaleziono Wyników

O życie i wolność. Powieść z wojny Burów z Anglikami

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "O życie i wolność. Powieść z wojny Burów z Anglikami"

Copied!
160
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

-

(3)
(4)
(5)

0 ŻfSIE I WOLNOŚĆ.

p o w i e ś ć

2 WQINY BURÓW 2 ANGLIKAMI,

BYTOM G.=Ś.

N A K Ł A D E M I C Z C I O N K A M I „ K A T O L I K A 11,

SPÓŁK I WYDAW NICZEJ Z OGR. ODPOW.

(6)
(7)

statni promień słońca zniknął już przed dwiema godzinami poza grzbietem długiego pasma okoli­

cznych wzgórz i nocne ciemności spowiły w gęsty czarny kir rozległe ulice miasta Johannesburga. Ci­

szę nocy afrykańskiej, zapadającej prawie razem z za­

gaśnięciem ostatniego odbłysku słonecznego, przery­

wał tylko odgłos dzwonków elektrycznej kolei ulicz­

nej, wychylającej się od czasu do czasu z ciemności i ginącej w niej znowu na wzór potwora z bajki.

Głos ten odzywał się coraz rzadziej, a w miarę tego gasły także światła w domach i lampy oświetlające szerokie place miasta.

Gwar życia zamilkł zwolna wszędzie. Wyjątek stanowiły tylko liczne stosunkowo kawiarnie i restau- racye, w których gromadki gości prowadziły ożywione rozmowy o zaogniającym się sporze transwalskiej rze- ezypospolitej z przemożnem królestwem angielskiem.

Byli to prawie sami starsi wiekiem mężczyźni, bo wszyscy młodsi i krzepcy, zdolni władać bronią i zno­

sić trudy wojenne, wyruszyli byli w pole i ucierali się dzielnie z wojskami angielskimi.

W wielkiej pięknej kawiarni w pobliżu pałacu giełdy siedziało o tym czasie czterech starszych pa­

nów i rozprawiało z sobą z wielkiem ożywieniem.

(8)

4

Rozmowa toczyła się wyłącznie o wojnie z Anglią, której końca i wyniku niepodobna było przewidzieć.

Najgłośniejszym z nich i najwymowniejszym był mężczyzna wysokiego, silnego wzrostu, z twarzą o ry­

sach energicznych, dowodzących, że zwykł był prze­

wodzić i dawać rozkazy. Liczył może lat 55, był jednak tak krzepki jeszcze i ruchliwy, że mógł ucho­

dzić za daleko młodszego. Że życia nie pędził w wygodach i lenistwie, że nieobcą mu była twarda praca cielesna, to łatwo poznać było z silnie rozwi­

niętych kształtów ciała, a zwłaszcza po szerokich dłoniach. Ostre rysy twarzy i wzrok pogodny a przenikliwy wskazywały, że energia i wytrwałość w przedsięwzięciu były ńajznamienniejszym przymiotem jego charakteru.

Surowość oblicza łagodził cień uśmiechu, który ustawicznie okalał jego usta, i poważna bujna broda szronem przypruszona, nadająca całej postaci wygląd patryarchałny.

Miał na sobie surdut długi, czarny, zapięty pra­

wie pod brodę, a na szyi białą jedwabną chustkę, i to ubranie niemodne na nasze czasy wyodrębniało go również od towarzyszów.

W tej chwili zakończył codopiero dłuższą prze­

mowę, którą się widocznie nawskroś przejął, bo oczy jego błyszczały ogniście, i na potwierdzenie swych słów uderzył tak silnie dłonią w stół, że stojące na nim szklanki zabrzękły i podskoczyły.

»Jakem Piotr Rijksam i Bur z dziada i pra­

dziada,« powtórzył z jeszcze większym naciskiem ostatnie słowa, »wolę całą swą posiadłość, całe bo­

gactwo zatopić aniżeli dopuścić, aby miało popaść w ręce angielskie. Przysięgam wam, że Anglicy, edyby mieli istotnie dotrzeć kiedy aż do nas. do Jo-

(9)

hannesburga, to znajdą w mej kopalni nie złoto, tylko szczerą wodę!«

»Ja nie mogę pochwalić twego postanowienia, mój Piotrze,« odezwał się na to po chwili siedzący naprzeciw mężczyzna, również rozrosły i z twarzą niemniej wyrazistą, »a przedewszystkiem nie wierzę w możliwość, aby te czerwone kurty angielskie miały kiedy paradować po ulicach naszego miasta.«

»Mów, co chcesz, i czyń, co ci się podoba, Łu­

kaszu,« rzekł znowu ten, który sam nazwał się Pio­

trem Bijksamem, »co do mnie, to już dzisiajszej nocy przygotuję wszystko, aby w danej chwili kopalnię zatopić.«

Po tych słowach wstał, rzucił towarzyszom krót­

kie: »dobra noc!« na pożegnanie i wcisnąwszy na głowę miękki kapelusz z szeroką strzechą, wyszedł spiesznie, jakby się obawiał, że nie zdąży wykonać zamiaru.

»Nasz Piotr to dobry człowiek, ale strasznie hardy i uparty,« zauważył po pewnej przerwie jeden z pozostałych, »co sobie raz przedsięweźmie, od tego już go nikt w świecie nie odwiedzie. Co jednak najgorsza, to to, że bodaj i tym razem będzie miał słuszność po swej stronie. Lecz mniejsza o to na dziś, bo czas pójść na stanowisko.«

N a to przypomnienie wszyscy trzej powstali z siedzenia i śladem Piotra opuścili kawiarnią. N a­

stępnie udali się razem do urzędu policyjnego, gdzie im wyznaczono straż nocną. Trzeba bowiem wiedzieć, że zaraz w początkach zawieruchy wojennej sejm bur­

ski, obawiając się słusznie, iż niesforne szczepy kra­

jowców gotowe pod nieobecność mężów burskich napadać na domy ich i zagrody, rabować i dopu­

szczać się gwałtów, uchwalił aby z pozostałych w

(10)

miastach i osadach potworzono oddziały policyjne dla utrzymania porządku. Każdy dorosły Bur miał mo­

ralny obowiązek zaciągnąć się przez pewien czas w szeregi tych oddziałów i spełniać straż w wyznaczo- nem miejscu i o oznaczonej godzinie. Kolej strażo­

wania przyszła w taki sposób i na owych trzech Bu- rów, a ci niemniej chętnie od innych gotowi byli wy­

pełnić swą powinność wobec ojczyzny.

Wybiegłszy z kawiarni, Piotr Rijksam, znany w całej okolicy właściciel licznych a bogatych ko­

palń złota, zaszedł na róg ulicy i wskoczywszy do czekającego tu nań powozu, kazał się zaspałemu wo­

źnicy zawieść ku domowi.

Siedzący na koźle Kater ściągnął lejce i pod­

ciął konie, wprawdzie niebardzo pokaźne, ale za to szybkie, silne i wytrwałe i za chwilę turkot powozu rozpłynął się w oddali.

Powóz opuścił wnet miasto i zdążał po szero­

kiej bitej drodze ku minom złota, których kominy majaczyły gdzieś w ciemnościach.

Było już po północy i wszędzie panował spokój głęboki, tylko w dystrykcie złota, w otoczeniu ko­

palń życie wrzało dość głośno, bo tu ono nie zamie­

rało nigdy.

Zakłady hutnicze oświetlone były elektrycznem światłem, widać więc było kręcących się ludzi, w po­

cie czoła wydzierających łonu ziemi błyskotliwy drogi kruszec, będący niestety dla wielu tysięcy ludzi wy­

obrażeniem wszelkiego szczęścia na świecie... Pilnie i skrzętnie pracowali tu ludzie, którzy może właśnie najmniejsze mieli korzyści z wydobywania tego złota.

Praca ta spoczywała prawie wyłącznie w rękach murzynów, krajowców tamtejszych, którzy jedyni wy­

trzymać mogą przez dłuższy czas trudy i uciążliwo-

(11)

tych stron.

Piotr Rijksam przejeżdżał powoli wzdłuż ko­

palń, przedstawiających owoc pracy wielu setek lu­

dzi i wielkich kapitałów, mających wydać kapitały jeszcze większe. A nie omylili się w swych rachu­

bach ni Rijksam ni inni właściciele kopalń złota.

Aczkolwiek bowiem w minach pracowano w sposób bardzo jeszcze pierwotny, każdy dzień pracy przy­

sparzał ich właścicielom nowych tysięcy majątku.

N a widok swego pracodawcy, który na kopal­

niach swych rządził się jakby król jaki, murzyni przystawali i witali go głębokim ukłonem. On jed­

nakże mało na to zważał i tylko tedy i owędy od­

powiadał krótkim ukłonem, bo zanadto był zajęty wła- snemi myślami, a te, jak wiadomo, nie były wcale wesołemi.

"VV końcu powóz zatrzymał się przed główną kopalnią, w pewnem jednak oddaleniu, gdyż z je­

dnej strony znajdowała się głęboka przepaść, a po drugiej płynęła rzeczka, będąca dopływem większej rze­

ki zwanej krokodylową. Strumyk ten był zazwyczaj bardzo nieznacznym i łatwo nawet wysychał w cza­

sie upałów, z równą jednakże łatwością zdolny był wezbrać nagle w porze deszczowej. W dniu, o któ­

rym mowa, wskutek obfitych deszczów woda w rzece podniosła się bardzo wysoko i zamieniła potok w rwący strumień.

W takich warunkach było rzeczą nader łatwą zalać w kilku minutach wszelkie kopalnie i miny złota w okolicy, tak te, które należały do Rijksama, jak owe, które były własnością spółek akcyjnych.

To właśnie myślał Rijksam, gdy wysiadłszy z powozu, stanął z założonemi rękami na lichym mo­

(12)

stku, który łączył brzegi rzeczki w najwęższem miej­

scu, i puszczając kłęby dymu z krótkiej fajeczki, roz­

glądał się po okolicy.

W ątek myśli przerwał mu pierwszy inspektor kopalni, który spostrzegłszy go z daleka, odkrył czem- prędzej głowę i kłaniając się z przesadzoną uniżono-

ścią, zbliżał się powoli do swego pracodawcy.

Był to człowiek wysoki, chudy, z twarzą, którą najtrafniej można było nazwać szatańską. Z pod powiek ocienionych krzaczastemi czamemi brwiami wyzierała para stalowo-szarych ócz, osadzonych głę­

boko a tak przenikliwych, że trudno było wytrzymać ich spojrzenie.

Wśród twarzy, pozbawionej wszelkiego zarostu, nie wiedzieć czy z natuiy czy też sztucznemi sposo­

bami, sterczał nos haczykowaty ponad przykrótką górną wargą, z poza której lśnił się rząd białych jak kreda zębów.

Twarz inspektora przypominała swym wyglądem tak żywo wizerunki szatana, że człowiek lęldiwszego serca na jego widok mimowolnie gotów mu był spoj­

rzeć na nogi, ażali tam nie ujrzy kopyt

Wrażenie to podnosiła jeszcze ta okoliczność, że inspektor kulał, zupełnie jak dyabeł w bajce.

Człowiek o tak odrażającej postaci zwał się Hendrig Bissen, a był pierwszym urzędnikiem w ko­

palni Bijksama i nieomal nieograniczonym panem losu podwładnych mu robotników murzynów.

Bijksam podał mu na powitanie dłoń i zapytał się jak zwykle o stan kopalni.

»Dziś sprowadziła mnie tu sprawa niezwykła,«

rzekł następnie, otrzymawszy zapewnienie, że robota idzie zwykłem trybem. »Wejdźmy do biura, bo

(13)

poczynię pierwsze kroki w tej sprawie, co już w tej nocy nastąpi.«

Wnosząc z tej przemowy, że Bijksamowi musi chodzić o rzecz bardzo ważną, Eissen rzucił na pana swego czyhające spojrzenie, a potem z głębokim ukłonem zawrócił się ku małemu domkowi, stojącemu u głównego wejścia do kopalni.

Piotr Kijksam poszedł w ślad za nim i nieba­

wem znaleźli się w izbie, tworzącej niejako biuro nadinspektora. Umeblowanie jego było bardzo pro­

ste i skromne, że nikt nie byłby przypuszczał, iż tuż obok kopią złoto.

»To o czem chcę z panem pomówić,« odezwał się pierwszy Bijksam, przekonawszy się nasamprzód, że nikt nie podsłuchuje, »jest dla mnie rzeczą pierw­

szej wagi, ale i pana obchodzi bardzo. Czasy, w których żyjemy, są bardzo poważne, powiedziałbym nawet: groźne. Nad krajem naszym zbiera się bu­

rza coraz większa grożąca mu od nieprzyjaciela; nie­

bezpieczeństwo dochodzi do takich rozmiarów, że na­

wet ludzie tacy jak ja, którzy dotąd wierzyli nie­

złomnie w żywotność Transwalu i dzielność jego obrońców, poczynają się chwiać w swych przekona­

niach i lękać się o przyszłość tego kraju. Ja , wy­

znaję to szczerze przed panem, przestałem wierzyć, aby tocząca się wojna mogła się jeszcze zakończyć naszem zwycięztwem. Prędzej, aniżeli ogólnie przy­

puszczają i przypuszczać się godzi, Anglicy wkroczą zwycięzko do Pretoryi i Johannesburga. Nie łudź­

my się daremnie! Wszakżeż jedno miasto po drą­

giem dostaje się w ich ręce, a wojska ich posuwają się ustawicznie dalej a dalej. Nasi biją się dzielnie, ale ich jest dziesięć razy tyle co nas; za wiele złego

(14)

dziesięciu na jednego. Prezydent Stein musiał na­

wet uchodzić z Oranii, nie zdoławszy Burów oroń­

skich nakłonić, by wytrwali w zbrojnym oporze. Bu- rowie z Transwaalu oświadczyli, jak wiadomo, że nie chcą dłużej walczyć na ziemi orońskiej i wolą się cofnąć za rzekę Waal, orońscy zaś posądzają ich niesłusznie, źe używali ich do swych celów, dopóty im to było na rękę, a teraz porzucają ich sromot­

nie. Wielu z pomiędzy Burów orońskich wróciło też już do domu, a wkrótce pewnie pozostaniemy osamotnieni i będziemy całkiem skazani na siebie samych. Lada dzień cała rzeczpospolita orońska po­

padnie w ręce wroga i przestanie zupełnie grać ja­

kąkolwiek rolę w tej wojnie. My Burowie transwal- scy jesteśmy coprawda silniejsi, dzielniejsi i wytrwalsi aniżeli nasi bracia orońscy i bez wątpienia potrafimy armią angielską nękać i niepokoić na każdym kroku i będziemy ją dalej wstrzymywali w zwycięzkim po­

chodzie wojną podjazdową, którą będziemy prowa­

dzili z całą bezwzględnością i stanowczością, w końcu jednak i my pewnie będziemy musieli uledz prze­

mocy najeźdźcy. (

Twarz nadinspektora, połykającego formalnie słowa Bijksama, pochmurniała z każdą chwilą i przy­

bierała coraz dobitniejszy wyraz złości i zaciętości.

Przyczyną sposępnienia tego była ta okoliczność, źe Bissen był obywatelem rzeczypospolitej orońskiej i dla tego pogardliwe do pewnego stopnia uwagi Bijksama o jego współobywatelach orońskich do­

tknęły go do żywego.

Przez chwilę zdawało się, że wybuchnie złością lub przynajmniej odpowie również ciętą uwagą, wnet jednak przemógł się, stłumił w sobie burzącą się krew i wolał przyklasnąć wywodom pracodawcy co

(15)

do Anglików, których wspominał ze strasznemi prze­

kleństwami; nienawiść ku wrogom była w nim bo­

wiem jednak silniejsza niż zarozumiałość i egoizm.

»Niestety, panie Eijksam, szczera prawda, co pan mówi,« rzekł po chwili. »Niedługo chcąc nie- chcąc będziemy się musieli znowu wyrzec naszej swo­

body i wolności politycznej, którą z takim trudem zdobyliśmy i tyle razy zdołaliśmy obronić przed za­

chłannością tych drapickrustów angielskich. ,Moźe już za kilka dni zielone niwy Johannesburga zaroją się od czerwonych kurtek żołnierzy angielskich i armia wyćwiczonych w sztuce wojennej rabusiów zgniecie tłumy naszych wojowników niosących w ofie­

rze życie za wolność kraju. Nie poraź pierwszy to przyszłoby się nam ugiąć przed przemożnym wro­

giem. Wszakźeż już raz, przed laty, oblegano nas w mieście i szturmowano do jego murów. Dwana­

ście razy ponowiono wówczas atak i dwanaście razy rozbił się szturm zawzięty o nasze piersi jak bałwan morski o skały brzegu, wokoło nas legł wał trupów, a jednak w końcu ulegliśmy!«

N a to wspomnienie Eijksam westchnął głęboko i zamyślił się na chwilę, a potem przetarł ręką czoło, jakby chciał zegnać tłoczące się do czoła myśli smu­

tne i złe przeczucia.

»Oj tak,« odezwał się następnie, »gdzie noga angielska postanie, tam zanika spokój i szczęście u- cieka. Powoli, zachodząc to z tej, to z owej stro­

ny, starają się nas nasamprzód oplątać w sieć zdra­

dliwych knowań, stają się umyślnie niewygodnymi sąsiadami, szukają i naturalnie znajdują aż nadto błahych powodów do sprzeczki, ze sprzeczek powstaje poważny zatarg i oto gotowy powód dla nich, by nas wygnać z naszych siedzib, które zroszone potem

(16)

12

naszym i naszą krwią, użyźnione niezmordowanym trudem całego szeregu lat, z płonę j. z piaszczystej puszczy zamieniły się w żyzne niwy. Usta ich po­

wtarzają przy lada sposobności słowa ewangelii Chry­

stusowej, a w czynach gorsi są od pogańskich mu­

rzynów i dzikich zwierza^ Nazywają się dumnie chrześcianami, a ujmują się wciąż za poganami prze­

ciw chrześcianom, bo mają w tern interes, a interes dla nich to grunt! Oswobodzili swego czasu murzy­

nów, nadali im wolność osobistą, prawda, ale tylko na to, aby tych samych murzynów poszczuć na nas następnie i mieć z nich powolne narzędzie przeciw nam. Zabrali nam kraj, ale tego im niedość: chcieli nam wydrzeć jeszcze nasze zwyczaje i obyczaje, nasz język ojczysty, a wszczepić własny obyczaj i własny język, którego nie cierpimy. Teraz mamy znowu uchodzić z siedzib, ale dokąd, dokąd? Od wschodu ocean, od zachodu moczary puszczy Kalahari, od po­

łudnia Anglicy, na północ Anglicy, dokądże mamy się na Boga teraz udać?«

»To chyba Bogu wiadomo,« zauważył nadin­

spektor z brwią namarszczoną. »Choćby jednak znalazło się jakie wyjście z tej matni, to i cóż z te­

go? Anglicy prędzej czy później ruszą znowu za nami, bo my im tylko torujemy drogę do nowych krain...«

»Ale nie do naszych bogactw!« krzyknął Rijk- sam i podskoczył z siedzenia. »Dopóty rzeka Kro­

kodylowa szumi poprzez Transwaal, dopóty swemi dopływami otacza nasze miny, jeszcze jest w naszej mocy odjąć tym nienasyconym kramarzom świata raz na zawsze możność opanowania naszych skarbów.

Zaraz jutro przygotujemy wszystko, aby w danej chwili miny nasze zatopić i zniszczyć.

(17)

Na te słowa nadinspektor podrzucił głowę i spojrzał zdumiony na swego pracodawcę.

Wiedział on od dawna, że Rijksam daje się ła­

two unosić chwilowemu uczuciu, nie byłby jednak nigdy przypuszczał, żeby był zdolny pozbawić się swych ogromnych bogactw jedynie z nienawiści do wroga kraju.

Piotr Rijksam był wówczas najbogatszym czło­

wiekiem w Johannesburgu. Posiadał on liczne mi­

liony w gotówce, poumieszczane w bankach zagrani­

cznych, atoli najcenniejszą częścią majątku jego były miny złota w Witwatersrandzie i Babertonie.

Gdyby miał rzeczywiście zatopić te miny, na­

tenczas byłby musiał także wynagrodzić wszelkie straty właścicielom min okolicznych, bo i te byłybj się dostały pod wodę!

Czy wystarczyłoby na to całe jego bogactwo, choć tak ogromne? Czy mógł na prawdę myśled o tern, by uczynić żebraczką swą jedyną córkę K at je, którą nad życie kochał, a o której względy w tej chwili ubiegali się młodzieńcy z najznaczniejszych rodzin w mieście?

Te i tym podobne myśli przebiegły w kilku chwilach przez głowę nadinspektora.

»Czy dobrze słyszałem?« zapytał z drżeniem trwogi w głosie »Czy pan chciałby istotnie pozbar wić chleba tylu robotników?«

»Niech się pan nie obawia, mój panie nadin­

spektorze,« odparł spokojnie Rijksam, chodząc z je­

dnego kąta izby w drugi, »robotnikom wszystkim wypłacę przyzwoite wynagrodzenie. Zamiaru mego jednakże dokonam i jutro rano przy pomocy pana przygotuję, co potrzeba, aby woda za jednym zama­

chem zalała wszystkie kominie.«

(18)

14

Bissen wzdrygnął ramionami jak człowiek, który się przekonał, że wszelki opór jego jest daremny, i dla tego zgadza się na myśl podaną. Ktoby jed­

nakże był się baczniej przyjrzał jego twarzy, byłby bez trudności z niej wyczytał, źe w głębi duszy nie godził się bynajmniej na rozpaczliwy krok swego pracodawcy i już teraz rozważał, w jakiby sposób pokrzyżować zamiary jego.

Bijksam po chwili przerwał swą przechadzkę gorączkową po pokoju i wyszedł znowu na drogę, aby czekającym nań powozem powrócić do miasta.

N a dany znak murzyn zajechał przed mostek, Bijksam rzeźko jak za czasów młodzieńczych wsko­

czył do powozu, pożegnał skinieniem ręki nadin­

spektora, który za nim wybiegł i w pewnem odda­

leniu stał lekko pochylony, i konie ruszyły z kopyta.

Z a chwilę powóz znikł w oporach szarzejącego już na dobre zarania.

Ani Bijksam ani nadinspektor nie zauważyli, że ich poufna rozmowa miała niepowołanego świadka.

Do pokoju, w którym obaj rozprawiali, przyty­

kało zabudowanie, w którym znajdowały się różne przyrządy, próby kruszcu i modele maszyn. Tu u b y ­ wał się od kilku już godzin człowiek, którego po­

wierzchowność na pierwszy rzut oka dowodziła, że musiał codopiero przebyć długą drogę i znurzył się bardzo.

Był jeszcze w młodym wieku, niezawodnie An­

glikiem i prawdopodobnie uciekając zabłąkał się tu*

dotąd i u b y ł się niepostrzeżenie.

Mundur, który miał na sobie, był podarty i zbrukany. Przez całą szerokość policzka lewego ciągnęła się blizna, nie szpeciła ona jednakże obli­

cza jego, które można było śmiało nazwać pięknem

(19)

gdyby nie oczy lśniące zielonawym blaskiem, któro twarzy nadawały wyraz podstępnej chytrości.

B O Z D Z I A Ł II.

Trudno wystawić sobie miasto z ludnością wię­

cej mięszaną od tej, która zamieszkiwała i dotąd zamieszkuje Johannesburg.

J a k w każdym innym kraju obfitującym w złoto, tak i tu zjechali się ludzie przedsiębiorczego ducha ze wszystkich stron świata.

W ulicach miasta, mimo iż przeważna część męzkich mieszkańców oddawna była na wojnie, pa­

nował dnia tego ruch wielce ożywiony, tak że ktoś obcy nie byłby wcale wpadł na domysł, że kraj cały jęczy pod grozą wojny.

Przed pysznym budynkiem a raczej pałacem giełdy stała gromadka ludzi w eleganckich ubraniach»

którzy z wielkiem zajęciem rozprawiali o wojnie, 0 kopalniach i widokach na przyszłość. Los kraju 1 wypadki wojenne miały dla nich tern większe znaczenie, bo byli to sami bogacze, którym lada niezwykły obrót wojny mógł przysporzyć mnogo ma­

jątku lub pozbawić kilku milionów.

Tuż obok siedziało na gołej ziemi kilku mu­

rzynów przed koszami z pięknym owocem. Powierz­

chownością swą różnili się od poprzednich jak Azya od Europy. Ubrani byli w długie fałdziste szaty śnieżno-białe, na które poprzywdziewali krótkie kur­

tki o jaskrawych barwach bez rękawów, a na gło­

wach mieli białe turbany, co tern więcej podnosiło lśniąco czarną barwę ich ciała.

(20)

Środkiem drogi ciągnęli gromadkami przyby­

wający z kilkomilowych odległości Kafrzy, zawodząc dziwne pieśni lub zamieniając z sobą na głos w me­

lodyjnym dla europejskiego ucha języku ojczystym uwagi o tem, co ich oczy widziały niezwykłego.

Damy europejskie postrojone w kosztowne suk­

nie najnowszej mody paradowały po chodnikach, a tuż za niemi postępowały ich służebne dziewczyny, murzynki lub mulatki, pyszniące się jaskrawo wzo- rzystemi sukniami, w które je poubierano, z bły- szczącemi krążkami złota na rękach, nogach i po­

przez nos zaciągniętemi, a przytem bose.

Ludność cała zdawała się wielce poruszoną ostatniemi wypadkami wojny i wyczekiwała nie­

cierpliwie dalszych wiadomości, bo oto codopiero nadeszło telegraficzne doniesienie, że naczelny do- wódzca wojsk angielskich lord Roberts zajął Kroon- stadt,

O tem teraz wszędzie mówiono, wnioskując to i owo, ale tylko na niewielu twarzach widoczna była jeszcze otucha i płonęła nadzieja, że położenie Bu- rów zmieni się znowu wkrótce na lepsze.

Tu i tam spotykało się pojmanych w bitwie oficerów angielskich, idących parami pod ręką tak swobodnie, jak gdyby nie byli wcale jeńcami.

W oczach ich widoczny był odbłysk radości i try­

umfu z zajęcia Kroonstadtu. Przewidywali już w du­

chu dzień, w którym z wy ciężka armia wkroczy do Johannesburga i oswobodzi ich z niewoli.

Niekiedy pojawiał się też ktoś z ochotniczej straży policyjnej w szarym mundurze, z hełmem na głowie i krótkim mieczem u boku, ale rzadko zda­

rzała się dlań sposobność do wystąpienia, bo nikt nie myślał zaltłócać spokoju publicznego.

(21)

stał ćlom o prawdziwie książęcej powierzchowności.

Wzdłuż całego budynku ciągnął się płot z pię­

knie wyrabianych, złoconych krat żelaznych, będą­

cych widocznym dowodem bogactwa właściciela a ma­

jących go zarazem dzielić od tłumu i zgiełku ulicy, na którą pałac zdawał się spoglądać dumnie z góry.

Przestrzeń między pałacem a kratami wykła­

dana była brukiem mozaikowym; gdzieniegdzie tylko pozostawiano wolne miejsce, obłożone konchami i ob­

siane rządkiem! kwiatami o pięknem kwieciu lub niezwykłych kształtach.

Po obu bokach drogi stały wśród takich grządków dwa żórawie z bronzu, wyrzucające ze siebie zadartym w górę dziobem promienie wody, spadającej błyszczącym lukiem w basen z marmuru afrykańskiego.

Ma co się zaś tylko spojrzało, wszystko było w najlepszym gatunku i bawiło oko patrzącego;

widać że właściciel domu był nie tylko bogaczem, ale nadto człowiekiem dobrego gustu.

Czytelnik domyślił się już niezawodnie, że pa­

nem tej pięknej siedziby nie jest nikt inny jak Piotr Rijksam, znany w całej okolicy jako posiedzi­

cie! bogatych min złota.

W jednym z tylnych pokojów, których okna wychodziły na ogród, siedziała młoda dziewczyną zapatrzona w dal, trzymając w jednej ręce książkę, drugą bawiąc się liśćmi palmy przy niej stojącej.

Była to Katje, jedyne dziecię Bijksama,

W e właściwem znaczeniu słowa nie można było Katje nazwać piękną. Rysy jej twarzy odznaczały się taką samą energią jak u ojca, a oblicze cała było opalone jak u pierwszej lepszej kobiety z gminu.

O iycie i wolność, 2

(22)

W ruchach swych nie przypominała też wcale ko­

biety z tak zwanych wyższych kół, zanadto była pro­

stą i naturalną, atoli cała postać tchnęła takim wdziękiem niewymuszonym, że ktokolwiek na nią spojrzał, uczuł dla niej sympatyą. Najtrafniej można ją było przyrównać do wonnego kwiatka polnego, 00 każdego nęci świeżością swej barwy i zapachu.

Najpiękniejszą ozdobą jej był może głosik dźwięczący jak srebrny dzwonek i chwytający każ­

dego za serce.

Dziś jednakże miejsce zdrowego rumieńca na policzku zajęła bladość żółtawa, a oczy zaś były za­

rumienione i jeszcze wilgotne, co dowodziło źle prze­

spanej nocy. Zdawało się, że kogoś w tej chwili oczekiwała.

Od czasu do czasu spoglądała na zegar stojący na stoliku pod ścianą, zniecierpliwiona, że Czas tak powoli uchodzi.

»Jeszcze jej niema! Ciekawam, czemu tak długo nie wraca. Czyżby go nie spotkała?«

W tem otworzyły się szybko podwoje naprzeciw siedzącej i w nich ukazała się piękna, młoda dziew­

czyna. Oglądając się ostrożnie na wszystkie strony, dziewczyna przybiegła żywo do panny Katji i po­

chyliła się ku niej.

»Widziałam pana Jamesona« szepnęła jej pou­

fałe w ucho. »On mi dał dla panny K atji ten oto listek.«

I równocześnie podała mały list Katji, która w jednej chwili pokraśniała i odzyskała humor 1 swobodę. Drżącą ręką odebrała list, ale choć ją paliła ciekawość, nie otworzyła go w obecności zau­

fanej służebnej, a raczej towarzyszki.

(23)

»Bądź gdzie w pobliżu«, rzekła do niej, »bo może wyjedziemy wkrótce na przechadzkę.«

Towarzyszka skinęła kilkakroć głową, jakby już wiedziała, o co chodzi i wysunęła się cicho do są­

siedniego pokoju.

Katje rozejrzała się dla pewności jeszcze raz po pokoju, a potem zabrała się do czytania listu.

»Najdroższa!« tak brzmiała treść jego. »Z na­

rażeniem życia i po niesłychanych wysiłkach udało mi się nareszcie uciec z niewoli. Przez całe dwa miesiące znosiłem upokorzenia, chłód i głód, na jaki Twoi ziomkowie wystawiali mnie i mych współto- warzyszów broni, dłużej już nie mogłem. Odkąd szala wojny przechyliła się na naszą stronę, poło­

żenie nasze stało się nie do zniesienia; pozostała mi tylko jedna droga wyjścia, jeżeli nie miałem zmarnieć w niewoli, ucieczka. Byłbym mógł z łat­

wością dotrzeć do obozu generała Bullera, atoli mi­

łość, którą ku Tobie pałam, silniejszą jest aniżeli obawa o własne życie. Ukryłem się w minach Twego ojca, jak Ci o tern ustnie przez murzyna doniosłem.

Bardzom Ci wdzięczny za to, żeś przysłała Swą towarzyszkę po list mniejszy, który w inny sposób może nie dostałby się wcale w Twe ręce. Jeżeli czujesz jeszcze dla mnie ową miłość gorącą, którą ojciec Twój już w zarodku przytłumić się starał, mam nadzieję, że podaremnie, natenczas błagam Cię, przy­

bądź dzisiaj w wieczór na kopalnię »Fortuna.« Będę Cię tam oczekiwał z utęsknieniem, a podzielę się z Tobą wiadomością, która ma ogromne znaczenie i dla Ciebie i dla mnie, bti ęd niej zawisło całe nasze szczęście.

Twój na zawsze

W illiam Jameson.«

(24)

20

W pięknych oczach K atji zaszkliły się łzy.

W tej chwili stanęły jej żywo w pamięci błogie chwile, które spędziła w towarzystwie ukochanego człowieka, owe chwile rozwoju pierwszej miłości, którą jej serduszko zapłonęło.

William Jameson był wówczas pierwszym in­

żynierem w minach ojca i na tern stanowisku podo­

bno tak przynajmniej opowiadano sobie w zaufaniu, przyczynił się wielce do podniesienia produkcyi min i powiększenia majątku Rijltsama, Ten cenił go sobie wielce a nawet polubił bardzo i z pewnością nie byłby się ani myślał opierać połączeniu węzłem małżeńskim inżyniera z córką jedynaczką, gdyby w tym czasie nie była wybuchła owa nieszczęsna wojna.

Wobec faktu, że rozgoryczenie Rijksama na Anglików doszło do najwyższego szczytu i nie można było przypuszczać, aby się kiedykolwiek w tym względzie zmienił, Katje czuła, źe wszelka możliwość połączenia się dozgonnym węzłem z Williamem jest po prostu wykluczona, i ta myśl doprowadzała ją do rozpaczy.

Drżącą od wzruszenia ręką podniosła do ust list, by na nim wycisnąć serdeczny pocałunek, a po­

tem go ukryć, aby się nie dostał w niepowołane ręce, gdy wtem ktoś szybkim ruchem otworzył drzwi.

Był to ojciec.

N a widok jego K atje zmięszana upuściła list na ziemię. Nie uszło to bacznemu oku ojca, tak jak też odrazu zauważył, głębokie wzruszenie malu­

jące się na obliczu córki. Nie trudno było z tego wyciągnąć wniosek, że wzruszenie spowodował ów list, który z pewnością zawierał ważną wiadomość.

Bystry w spostrzeżeniach Rijksam domyślił się reszty.

(25)

Zanim Katje ochłonęła ze zmięszania, ojcied przystąpił do niej i podniósł z ziemi list, którego już nie zdołała ukryć. Katje zbladła i byłaby chętnie wydarła list z rąk ojca, ale to już było niepodo­

bieństwem.

Bijksam cońiął się kilka kroków i jednym rzu­

tem oka przebiegł treść listu.

Czoło jego zmarszczyło się gniewnie, a oczy za­

błysły złowrogim płomieniem.

Następnie rzucił się na krzesło naprzeciw swej córki i oparłszy głowę na dłoni, zapatrzył się w K a- tję, która zasłoniwszy twarz rękoma, w głos się rozpłakała.

»A więc wbrew mej prośbie, wbrew groźbom i przestrogom, których nie szczędziłem, wbrew zaka­

zowi memu po za mojemi plecami utrzymywałaś stosunki ze śmiertelnym wrogiem naszego kraju?

Po za mojemi plecami porozumiewasz się do dziś dnia z człowiekiem, którego fałszywy charakter na szczęście w sam czas poznałem? A więc tak mało cenisz sobie tradycye naszego narodu? Czy nie wiesz, źe poprzysiągłem Łukaszowi Botha, iż tylko jemu oddam ciebie za żonę, kiedy to stałem przed ruiną, gdy się wszystko nademną walić poczęło i tylko on jeden dochował mi wierności w nieszczęściu?«

N a to przypomnienie twarz Katji pokryła tru­

pia bladość. Złożyła usta jak do okrzyku przeraże­

nia, które jej piersi rozsadzało, a ręką przycisnęła serce, jak gdyby chciała przytłumić jego głośne bicie,

W ostatniej sekundzie jednakowoż powstrzymała okrzyk, odzyskała równowagę umysłu i zamilkła, a po kilku chwilach uspokoiła się zupełnie.

»Drogi ojcze«, rzekła drżącym głosem z miną stanowczą, »niestety wiem aż nadto dobrze, że wedle

(26)

22

panującego u nas zwyczaju, rodzice rozporządzają przyszłością swych dzieci wedle upodobania. Zwy­

czaj to okrutny, któremu ja nie mogę i nie chcę się poddać, albowiem byłabym do końca życia najnie­

szczęśliwszą z kobiet, gdybym miała zostać żoną czło­

wieka, którego nie kocham. Tyś miał dawniej cał­

kiem inne zdanie o Wiliamie, ojcze drogi, nie mo­

głeś się go nachwalió, gdy przez swe umiejętne za­

biegi podwoił zysk z twych min złota, i nie miałeś nic do nadmienienia, gdy się do mnie zbliżył i po­

czął się starać o moje względy.«

Rijksam skinął kilkakrotnie głową.

»Niestety masz słuszność, tak było«, rzekł gnie- wliwie. »Jak ciebie, tak i mnie ujął sobie gładką powierzchownością i pięknemi słówkami, a zysk więk­

szy, jak istotnie miałem z jego prac inżynierskich, zaślepił mnie i pozwolił mi na pewien czas zapom­

nieć, że Jameson jest synem narodu, który od dawien dawna czyha na naszą zgubę. Atoli jeszcze zanim się wszczęła wojna obecna, poznałem się na jego rze­

czywistej wartości i przekonałem się, że jemu cho­

dziło tylko o zagrabienie mego majątku, który mnie kosztował tyle trosk i zachodów.«

Katji twarz wskazywała dobitnie, że nie wierzyła słowom ojca. Wszakże Wiliam nie raz, lecz setki razy zapewniał ją, że majątek pracodawcy jego można było z łatwością z dziesięć razy pomnożyć, gdyby ten tylko słuchał jego rad, sprowadził odpowiedne maszyny 1 przyrządy i zastosował do produkcyi naj­

świeższe wyniki badań.

Wyraz twarzy córki nie uszedł oka Rijksama.

Zapalił się więc gniewem i rzekł dobitniejszym głosem:

»Nie wierzysz? A więc słuchaj. Ilekroć Oglądaliśmy mins, usiłował Jameson wmówić we

(27)

mnie, że rozszerzenie min może nastąpić tylko w bar­

dzo ograniczonych rozmiarach, bo większe się nie opłaci. Kadził mi tedy niby szczerze, żebym miny złota odprzedał spółce angielskiej, a to była rada zdrajcy, bo gdybym go był usłuchał, natenczas nie byłbym ani tyle miał ze sprzedaży, aby współwłaści­

cieli kopalń zaspokoić. Jameson zapewniał mnie dalej, przysięgając na wszystkie świętości, że z tam­

tej strony rzeki nie ma ani źdźbła, ani śladu złota, a tymczasem prosty przypadek wykazał, że jest wprost przeciwnie. Łukasz Botha za to wciąż twierdził, że żyły złota, na które w minach naszych napotkaliśmy, ciągną się aż do gór, tylko winniśmy głębiej kopać, a nie tak po wierzchu, jak Jameson radził. Pewnego dnia, przed wojną jeszcze, kazałem zarządzić wierce­

nia i próby okazały, że Botha zna się lepiej na ko­

paniu złota od Anglika i wszędzie natrafiliśmy na obfite ślady złotego kruszcu.«

»To dowodzi tylko, że Jameson omylił się w swych przypuszczeniach,« zauważyła Katje, wzdry- gając ramionami, »a nie, żeby był z umysłu usiło­

wał w oczach twych obniżyć wartość twych kopalń.«

Kijksam zaśmiał się szyderczo.

»Mylisz się moja Katje, Jameson wiedział dobrze, że nie było tak, jalc mówił. Rissen, który, jak ci wiadomo, nigdy nie był przyjacielem Jamesona, sam zauważył, jak tenże obcym Kairom kazał nocną porą po tamtej stronie rzeki wiereieó w różnych miej­

scach, a potem próby wydobytego kruszcu wysyłał do swych tajnych spólników, niezawodnie do tych, którzy to mieli odemnie nabyć me kopalnie.«

Katje zadrżała, usłyszawszy tak ciężkie oskar­

żenie człowieka, który dla niej był tak drogim.

Wiedziała bowiem, że ojciec nie byłby zdolny et

(28)

24

snąć obelgi w twarz swemu największemu wrogowi, gdyby nie miał w ręku zupełnie pewnych na to dowodów.

»Daruj, ojcze kochany, ja jednak nie mogę uwierzyć w twe oskarżenie Jamesona«, odezwała się po pewnej chwili z odcieniem uporu. »Nie mogę pojąć, żeby człowiek, który mnie kocha i do tego dąży, by zostać twoim zięciem, miał równocześnie wychodzić na twą szkodę.«

»Milcz Katje!« zawołał Bijksam gniewnym gło­

sem, »Ty nie znasz świata i ludzi, a przedewszy- stkiem nie znasz chytrości i złości Anglików.

Nie wiesz, że już raz w mem życiu z łaski nędznego Anglika stałem nad przepaścią i przeszedłem naj­

gorsze męki i katusze duchowe, jakich człowiek może zaznać tu na ziemi. Czy i ty chcesz pójść śladem twej matki, czy mam przez ciebie jeszcze raz znosić cierpienia jak te, o jakie mnie ów podły Anglik przyprawił ? Och, jeszcze się zadana sercu rana nie zabliźniła, każde wspomnienie boli, o boli dotkliwie...

I on jak Jameson był inżynierem...«

Katje drgnęła. W niemem przerażeniu spo­

glądała swemi wielkiemi oczyma pytająco na ojca, którego twarz w tej chwili zmieniła się do niepoznania.

Energiczne, ale spokojne zazwyczaj rysy pokrył głęboki smutek, siwe oczy jego spoglądały w dał z wyrazem niewysłowionego bólu. Około ust utwo­

rzyły się dwie ostre bruzdy.

Przeszedł się kilka razy po pokoju, potem przy­

sunął swe krzesło do córki i usiadłszy obok niej, ujął jej dłoń i z lekka uścisnął.

»Moje dziecię kochane,« rzekł łagodnie, »już nieraz miałem zamiar wyjawić przed tobą tajemnicę, która od lat zaciemnia me życie i cięży mi kamie­

(29)

Dziś nareszcie, gdy chodzi o to, aby ci otworzyć oczy na podłość Anglików, mogę, muszę spełnić ten zamiar, bo jutro moźeby już było za późno. Słu­

chaj więc, co zaszło przed laty 15 w tym właśnie pokoju, w którym się obecnie znajdujemy. Mieszkała w nim wonczas twoja matka, której pewnie nie przypominasz sobie wcale. Krótko przedtem ukoń­

czono dopiero budowę i urządzenie naszego domu i z tego powodu wydałem wielką uroczystość, na którą sprosiłem prawie wszystkich krewnych i bliż­

szych znajomych. Nadmienić tu winieniem, że i wonczas zarządzał memi minami Anglik, nazwi­

skiem Edward Charleston. Umiał on pozyskać so­

bie moje zaufanie do tego stopnia, że i o poczyna­

łem w ogóle żadnej sprawy, nie zasięgnąwszy po­

przednio jego rady. Uroczystość poświęcenia domu wypadła świetnie. Matka twoja wraz z innemi ko­

bietami opuściły dość wcześnie nasze grono w końcu pozostało tylko kilkunastu mężczyzn, samych dobrych przyjaciół, między nimi także Charleston, który długi czas siedział w pobliżu mnie. W toku rozmowy ogólnej chciałem się naraz Charlestona o coś spytać i spostrzegam, że i jego już nie było w naszem kole. Do dziś dnia nie wiem jakim sposobem i z jakiego powodu, dość, że w tejże chwili z duszy mej powstało podejrzenie, iż jego nagłe zniknięcie ma związek ze zbyt wczesnem jak na gospodynią domu usunięciem się mej żony. Sam się sobie dziwię, że odrazu wpadłem na taki domysł, ponie­

waż nie zauważyłem przedtem zgoła niczego, coby mogło dać powód do przypuszczenia, że żona moja jest w porozumieniu z Charlestonem. Aby się uspo­

koić i upewnić, że podejrzenie jest bezpodstawne.

(30)

26

udałem się natychmiast do tego tu pokoju, w któ­

rym się wówczas znajdowała główna kasa moja.

Drżąc z wewnętrznego niepokoju i rozgorączkowany do najwyższego stopnia wpadam do pokoju i roz­

glądam się na wszystkie strony, — daremnie! Pokój był całkiem pusty; nigdzie ani śladu żony lub Char­

lestona. Obok stołu tam w kącie, paliła się mała lampa z różową naltrywą i przy slabem świetle jej spostrzegam na stole list.

Chwytam go, rozdzieram i czytam. W liście donosiła mi żona krótko i zwięzłowato, że dłużej już zemną żyć nie może, że szczęście swe widzi tylko przy boku Charlestona i dla tego z nim uchodzi w świat daleki. Śledzić ją i ścigać byłoby daremnem, albowiem nikt w świecie nie potrafiłby jej nakłonić do powrócenia w dom mężowski. Wiadomość o u- cieczce żony spadła na mnie jak grom z jasnego nieba i omalo nie przyprawiła mnie o utratę zmy­

słów. Już chciałem wybiedz do pozostałych w salo­

nie gości i zawezwać ich, aby mi pomogli odnaleźć podłego Anglika, którego podszeptom i namowom żona moja uległa, gdy wtem oko moje zatrzymało się na odwrotnej stronie koperty. W prędkości żona napisała na niej jeszcze te słowa: »Majątek, który wziąłeś za mną po rodzicach, zabrałam z sobą. J e ­ steś sam tak bogatym, że nie odczujesz wcale ubytku tej sumy, która wystarczy, aby mnie i Edwardowi za­

pewnić dostateczną egzystencyą. Wybacz mi mój krok a zachowaj naszą córkę przed losem matki.«

Tu Itijksam przerwał opowiadanie i odetchnął głęboko.

Katje, jak ściana blada, zapatrzyła się w ojca przerażonemi oczyma. Byłaby się Bóg wie czego spodziewała, tylko nic tego, co w tej chwili usłyszała.

(31)

Wszakżeż dotąd jej tylko powtarzano, źe matka jej umarła podczas podróży do Europy, którą była podjęła dla odzyskania zdrowia. Ilekroć zaś wypy­

tywała się ojca o bliższe szczegóły, zbywał ją ogól­

nikami i z własnego popędu o tej sprawie nigdy z nią nie mówił. Krewni również unikali rozmowy o tym przedmiocie.

Beż to biedny jej ojciec znosić musiał cierpień duchowych! A jednak przez tyle lat taił w sobie okropny wypadek, aby nie poniżać pamięci matki w oczach córki i nie zakłócać swobody umysłu swego dziecięcia.

Myśl ta przejęła Katję takim bólem, jakby jej kto zadał sztyletem ranę w serce. Opanowało ją bezgraniczne współczucie dla biednego ojca.

Ulegając temu uczuciu, rzuciła się do nóg ojcu, ujęła jego rękę i okryła ją gorącemi pocałunkami.

»Ojcze, najdroższy ojcze, ileś ty wycierpiał!«

za wo, i a w uniesieniu. »O, bądź pewnym, że bę­

dziesz miał zemnie posłuszną córkę! Jeden tylko stawię warunek...

»A jaki?« zapytał Bijksam, w którego oczach zabłysnął znowu promień weselszy.

»Ja chciałabym Wiliama sama doświadczyć, zanim z nim zerwę stanowczo,« odrzekła Katje.

»Nie mogę uwierzyć, aby tylko żądza bogactw po­

pychała go ku mnie, a nie przychylność ku mej osobie.

»Dobrze, zgadzam się na to z całą chęcią.

Nawet sam podam ci sposób, jak najlepiej doświad­

czyć tego człowieka, o którego nierzetelnych i nie­

szczerych zamiarach jestem aż nadto przekonany.

Katje spojrzała zaciekawiona na ojca.

»Powiedz mu oto,« ciągnął Bijksam dalej, »że za kilka dni już będę biednym jak ostatni z mych

(32)

28

czarnych robotników, co się całkiem z prawdą zga­

dza, albowiem zarządziłem już środki ku temu, by wszystkie miny okoliczne zatopić. Rzekę, która je dziś opływa, skieruję oto wprost na miny, a wtedy i największe w świecie maszyny nie będą zdolne wy­

pompować z nich ogromnych mas wody i oddać je znowu do użytku.

Katje podskoczyła z przerażenia. W pierwszej chwili sądziła, że źe ojciec jej utracił zmysły.

»I tybyś to rzeczywiście uczynił, ojcze?« zapy­

tała niedowierzająco. »Mógłbyś w jednej chwili po­

zbawić się owoców ciężkiej pracy i żmudnych za­

biegów kilkudziesięciu lat?«

»Z pewnością,« odpowiedział Rijksam spokoj­

nie. »Jest to moje niezłomne postanowienie, i gdyby wszyscy nasi ziomkowie tak samo sobie postąpili, natenczas Anglicy nie wydobyliby już ani uncyi złota z naszej ziemi. Zaręczam ci, źe jeżeli owemu A n­

glikowi, który na cię czeka tam w kopalni, »Fortu­

na,« opowiesz, co zamierzam uczynić, to nie będzie się ani chwili namyślał i pójdzie, skąd przyszedł.

Natomiast z równą pewnością mogę ci zaręczyć, że Łukasz Botka zna i pochwala mój zamiar, a jednali uważałby sobie za wielkie szczęście, gdybyś miała zostać jego żoną. Obce mu są gładkie słóweczka, któremi twe łatwowierne serce dziewczęce Anglik omotał jak siecią, ale zato charakter jego jest szcze­

ry jak złoto. Czyżbyś doprawdy dotąd nie zauwa­

żyła, że Łukasz kocha cię całą duszą?«

Katje nie odpowiedziała zrazu na to pytanie ani słowa; zapatrzona w dal, zdawała się rozważać nad każdem słowem ojca.

»Ojcze drogi,« odezwała się na koniec stanow­

czo,« gdyby się miało ziścić, coś mi o Wiliamie po­

(33)

że będziemy biednymi, natenczas gotowa jestem być ci posłuszną i nie odtrącę ręki, którą mi Łukasz Botha podaje.

»Dzięki ci, moje dziecię,< odrzekł Eijksam wzru­

szony, całując w czoło Katję, która się na głos roz­

płakała.

Dalszą ich rozmowę przerwał odgłos wrzawy z ulicy. Oboje przystąpili do okna i spostrzegli gro- , madkę ludzi, którzy otoczyli człowieka dzierżącego w ręku gazetę i widocznie wzywali go, by ją głośno odczytał. Człowiek ów nie dał się długo prosić, a oczywiście zaczął od czytania doniesień z widowni wojny.

»Generał angielski Buller,« tak brzmiały tele­

graficzne doniesienia, »odniósł w ostatnich dniach znaczne zwycięztwo. Obsadził wojskiem wąwozy gór Biggar a lada chwilę, zajmie także Dundee. W o­

bec tego są niestety widoki, że Anglikom uda się w końcu przybyć w sam czas na odsiecz Mafekingu, który zastępy dzielnych Burów od kilku tygodni szczelnie otoczyły i trzymają w żelaznym uścisku.

Generał Buller zagraża teraz Transwaalowi od stro­

ny Natalu.«

»Widzisz, moja Katje, jak słusznemi są moje przewidywania?* odezwał się do córki. »Teraz już nie ulega wątpliwości, że najwyżej za parę tygodni ci rudzi Anglicy zajmą Johannesburg. Ale się sro­

dze zawiodą! Ju ż ja nie dopuszczę, aby tu znaleźli choć odrobinę złota, którego tak łakną. Gdyby mnie słuchać chciano, toby Anglicy nie znaleźli tu w ogóle miasta, tylko gruzy i zwaliska. J a przynajmniej pokażę rodakom, do czego powinien być zdolnym każdy obywatel, kochający ojczyznę. Zanim nieprzy­

(34)

30

jaciel wkroczy w ulice tego miasta, ja pałac ten wy­

sadzę w powietrze i zamienię w kupę gruzów. Może mój przykład wtedy pociągnie drugich.«

»A co się z nami stanie!« zawołała Katje, drżąc z przerażenia i tuląc się do ojca, w którego oczach gniew buchał płomieniem. Czy udamy się do Pretoryi?«

»Nie,« brzmiała stanowcza odpowiedź Rijksama,

»tak z Pretoryi jak z Johannesburga rząd i wojsko mają się wycofać bez oporu. Z a to pobudujemy nowe miasto w obwodzie Lydenburga i z tej niedostępnej i niezdobytej twierdzy będziemy prowadzili wojnę pod­

jazdową przeciw Anglikom, okrutną i bezwzględną, dopóty życia naszego starczy, dopóty choć jeden na­

bój będzie jeszcze w zapasie.

Katje zerwała się zadziwiona.

»Co,« zawołała, »to w onej okolicy, w której nawet ludzie tak wytrzymali na zmienność klimatu jak Barowie nie mogą się ostać, którą straszna ma- larya pustoszy jak nigdzie w Afryce, gdzie bydło bez ratunku pada ofiarą żądła owadu tsetse, tam ma być nasza przyszła siedziba?

»Tak,« odrzekł smutno Bijksam. »To nasze ostatnie schronisko. Tam przed laty sześćdziesięciu pierwsi osadnicy burscy, którzy zapuścili się tudotąd, chcąc dotrzeć aż do zatoki Delagoa, założyli miasto Lydenburg, Okolica dalsza jest wprawdzie bardzo niezdrowa, atoli miasto samo leży wysoko w górach i jest całkiem zdrowe. Dostęp jest bardzo trudny, można przeto z łatwością powstrzymać pochód nawet całej armii, gdyby która odważyła się zapuścić w one strony. Całe otoczenie to jedno pasmo gór i szczera skała. Tamdotąd chyba nie pójdą za nami ci rabu­

sie! Ale teraz o czem innem myślmy,« dorzucił po

(35)

chwili, zmieniając głos. »Muszę pójść na posiedze­

nie sejmu, na które tym razem przyjdzie także sam prezydent Krueger. Pod wieczór, skoro się ściemni, pojedziemy razem do Witwatersrand, gdzie cię ocze­

kuje ów Anglik. Możesz go wystawić na próbę,, a zobaczysz, co będzie.

Złożywszy następnie ojcowski pocałunek na czole zasmuconej Katji, Rijksam, jak mówił, pospieszył n a posiedzenie ostatniego sejmu transwaalskiego.

HOZDZI AŁ I II.

Obszerna sala sejmowa była nieomal cała zajęta, obrad jednakże nie rozpoczęto jeszcze, bo czekano na przybycie Kruegera. N a krzesłach poselskich siedzieli sami starsi mężowie z siwemi lub siwieją- cemi brodami, o twarzach poważnych a wyrazistych, zahartowani wśród wichrów, gorąca, niepogody i nie­

wygód; nieomal wszyscy oni już brali czynny udział w wojnie, jeżeli nie w tej, która się obecnie toczyła, to w którejbądź z dawniejszych.

Aczkolwiek się zeszli na obrady sejmowe, wszy­

scy byli ubrani jak na wojnę. Mieli na sobie pra­

wie wszyscy bez wyjątku wygodne, obszerne kurty szarawe i kapelusze z szeroką strzechą. Poprzez ramię i piersi u każdego ciągnął się szeroki pa»

z nabojami, a w ręku dzierżyli strzelby błyszczące.

Z pewnem natężeniem wyglądano prezydenta, prze­

czuwając, że posiedzenie dnia tego znowu będzie wielce ożywionem.

Od czasu do czasu spoglądano na krzesło jego, ustawione w środku poza długim stołem, na którym leżały całe stosy akt, pism i map geograficznych.

(36)

32

Wśród gwaru rozmowy usłyszano naraz głośny tętent kopyt końskich i jeszcze głośniejsze okrzyki ludzkie. Widać prezydent nadjeżdżał, w otoczeniu oddziału konnicy, a publiczność witała go jak zwykle gromkiemi wiwatami.

Niebawem otworzyły się podwoje w ścianie poza stołem i w sali ukazała się poważna postać prezy­

denta.

N a jego widok powstali wszyscy i powitali go z wielkim zapałem. Prezydent w zamian skinął kilka razy uprzejmie głową i uścisnął dłonie kilku najbliż­

szym posłom, potem przystąpił do stołu i zajął miej­

sce w krześle dla niego przeznaczonem.

Prezydent Paweł Krueger to typowa postać szczepu holendersko-burskiego. Wysoki i barczysty jak większa część Burów, odróżnia się od drugich przedewszystkiem głową wielkich rozmiarów, w rysach której przebija się żelazna energia i wytrwałość ąa równi z wielką rozwagą. Obok tego jednak rozlana była na jego twarzy zazwyczaj taka pogoda i uprzej­

mość, źe każdy czuł od razu niekłamaną przychyl­

ność i szczere poważanie dla tego chłopskiego poli­

tyka. Dzisiaj zniknął coprawda z jego twarzy ów uśmiech pogodny, i niedziw, wszakżeż w ostatnich trzech latach spadał nań grom po gromie.

Rzuciwszy okiem po zgromadzonych w sali, ujął za dzwonek i dał nim znak, żo zagaja posiedzenie.

W jednej chwili zrobiło się w sali cicho, jakby kto makiem siał.

»Czcigodni panowie i mili przyjaciele,« rzekł pre­

zydent, powstawszy i oparłszy się rękoma o stół.

»Zwołałem was na sejm, aby z wami omówić raz jeszcze obecne położenie naszej drogiej ojczyzny i ob­

myślić zarazem środki, jakich się w tej okropnej

(37)

wojnie z naszym nieubłaganym wrogiem jeszcze chwycić należy.

Jak wam wiadomo, mieliśmy zrazu zamiar bronić Pretoryi i Johannesburga do upadłego. Z a­

miar ten jednak porzuciliśmy, bo słusznie przypu­

szczamy, że oba piękne miasta byłyby z góry skazane na zupełną zagładę. Chwilowo nie możemy powziąć żadnego ostatecznego postanowienia, dokąd nam się wypadnie cofnąć przed wrogiem, napierającym ze wszystkich stron naraz, aby módz prowadzić dalej z całym naciskiem wojnę podjazdową, która jedynie jeszcze zdaniem naszem może powstrzymać zwycięzki pochód Anglików. W jednym punkcie zgadzamy się jednakowoż bez wątpienia wszyscy bez wyjątku, to jest, żeby w walce o wolność ojczyzny i prawa na­

sze nie ustawać, dopóty w żyłach naszych pozostanie jeszcze kropla krwi, dopóty ostatnia iskierka życia w nas nie zagaśnie. Bóg zastępów jest tam, gdzie pra­

wda i prawo; On był dotąd z nami, On będzie zno­

wu z nami. On jest wodzem nad wodzami, On jest Panem świata, a nie kto inny. Ileż to milionów strzałów angielskie strzelby cisnęły w tej zbrodniczej wojnie przeciwko naszym dzielnym wojownikom, a je­

dnak jak stosunkowo mała liczba naszych padła ofiarą!

Któż niesie w locie te kule, jeżeli nie Bóg wszech­

mocny? Pozostawmy Mu więc i nadal troskę o nas i nie trwóżmy się! Niech nas to nie przeraża, że zastępy naszych wrogów coraz liczniejsze, że Anglia wysyła w ogień coraz nowe bataliony, prędzej czy później Bóg i Pan zgotuje im tu kres zasłużony i rozbiją się i pójdą w rozsypkę jak fale morskie rzu­

cone o brzegi skaliste!

Wywody prezydenta wywarły na pobożne umy­

sły Burów niesłychane wrażenie i uniosły ich tal^

O życie i wolność. S

(38)

34

źe wszyscy rzucili się ku stołowi i na wyścigi chwy­

tali i ściskali prawicę prezydenta, który w tej chwili był jak opromieniony aureolą proroka.

Gdy się zapał nieco uspokoił, prezydent zadzwo­

nił powtórnie.

»Dowiedziałem się,« ciągnął następnie dalej,

»że obecny tu poseł Rijksam zamierza zatopić swe kopalnie, aby się nie dostały w ręce Anglików. Czy to prawda?«

Rijksam powstał i potwierdził zapytanie silnym i stanowczym głosem.

»Zamiar twój przysłużenia się w ten sposób ojczyźnie zasługuje na pochwałę,« zauważył prezy­

dent, »inna rzecz jednak, czy zamiar nazwać można mądrym. Prawda, że naszych posłów, wysłanych do europejskich mocarstw z prośbą o pomoc, odpra­

wiono z niczem, źe więc na jakąkolwiek pomoc z tej strony liczyć absolutnie nie możemy, musimy być je­

dnak przygotowani na to, że gdybyśmy chcieli zni­

szczyć miny złota w Transwaalu, natenczas wszyscy połączą się z Anglikami przeciw nam. Mam oto pod ręką pismo zbiorowe mocarstw europejskich, w któ- rezn czynią mnie odpowiedzialnym za to, że miny złota pozostaną nietknięte. D la tego wzywam posła Rijksama i nakazuję mu mocą mego urzędu, aby zaniechał swego zamiaru ze względu na dobro ogółu.

Niechaj żądni złota przybysze napychają sobie kie­

szenie bogactwami naszej ziemi, które ich tak zaśle­

piły, że się nie wahają przelewać krwi swej i naszej, byle przyjść w ich posiadanie, kiedyś nadejdzie czas, to za pomocą Boga i Pana wygnamy ich znowu z zabranych nam siedzib. Bóg jest sprawiedliwy, On doświadcza i wystawia na próby nasze serca, nasze dusze, a kto się w ogniu próby ostał, ten nie lęka

(39)

się już żadnych żarów. My wiemy, źe jak my z Bo­

giem, tak Bóg jest z nami! Daj mi twą dłoń, bra­

cie Bijksam, źe nie wykonasz swego zamiaru i pozo­

stawisz pomstę Panu nad pany.

Zagadnięty w ten sposób Bijksam stał przez pewien czas jak skamieniały. Widać było z twarzy, że w duszy jego toczyła się w tej chwili walka między gorącą żądzą zemszczenia się na Anglikach z jednej, a chęcią przychylenia się do rady prezy­

denta i wrodzoną każdemu Burowi religijnością z dru­

giej strony. Szala tej walki wewnętrznej przechyliła się w końcu na tę drugą stronę i Bijksam, acz po­

woli i z wahaniem, uścisnął podaną sobie dłoń pre­

zydenta.

Następnie rozpoczęły się długie i gruntowne ob­

rady co do sposobu dalszego prowadzenia wojny i środków, jakie zarządzić wypadnie dla bezpieczeń­

stwa kobiet i dzieci. Jeden radził to, drugi owo, wszyscy jednak byli w tym jednym punkcie zgodni, żeby za każdą cenę i wszelkiemi moźliwemi, ale ludz- kiemi i uczciwemi sposobami prowadzić wojnę aż do upadłego. Ogólnie też zgodzono się na plan, który Bijksam już poprzednio córce swej objaśnił, to jest, aby w razie obsadzenia Pretoryi i Johannesburga przez Anglików cofnąć się na całej linii ku granicy posiadłości portugalskich. Ostateczne zestawienie wyników obrad przez prezydenta i wezwanie, aby wszyscy do śmierci wytrwali w miłości kraju, wywo­

łało niesłychany zapał.

Jakby na dany znak zerwali się wszyscy posło­

wie i z piersi ich wydarł się gromki okrzyk:

»Niech żyje prezydent! Boże zbaw Transwaal!«

a potem rozległ się hymn narodowy, śpiewany z ta- kiem przejęciem, źe zdało się, iż od niego mury sej­

(40)

mu się zawalą, jak niegdyś mury jerychońskie od dźwięku surm wojennych.

»Znaszli ten bohaterski lud...«

Jeszcze nie przebrzmiały dźwięki ostatniego wier­

sza, gdy huk ogłuszający jak najsilniejszy grom z niebios wstrząsnął posadami budynku.

Zebrane przed sejmem tłumy publiczności prze­

rażone do szpiku kości, rozprysnęły się w jednej se­

kundzie na wszystkie strony. Nikt nie mógł sobie na razie zdać sprawy z tego, co zaszło, i jakie mogą być skutki tego huku. Ale ciekawość tłumów była jeszcze większa od chwilowego przerażenia i przed budynkiem sejmowym zebrał się wnet jeszcze więk­

szy niż przedtem zastęp publiczności. Niebawem nad­

biegli też pierwsi gońce urzędowi z doniesieniem, że w urządzonej naprędce ludwisami rządowej zaszła z niewytłumaczonych jeszcze powodów eksplozya, która kilkudziesięciu ludzi o śmierć przyprawiła.

»Sprawka to niezawodnie tych podstępnych An­

glików, których rękę wszędzie poznać, gdzie chodzi o zniszczenie naszego mienia,« mówiono ogólnie, a pó­

źniejsze dochodzenie wykazały, że przypuszczenie to było całkiem słuszne.

Wieczorem dnia tego, stosownie do porannej umowy, udał się Bijksam z córką powozem na ko­

palnią „Fortuna.“

Gdy konie zatrzymały się przed domMem, w któ­

rym znajdowało się biuro nadinspektora, oboje wy­

siedli z powozu i udali się pieszo ku wejściu do kopalni, w której tego wieczora na rozkaz właściciela nie pracowano. Była to dlań znaczna strata, ale chętnie ją poniósł, aby tylko córkę pr-ekonaó, to Wiliam Jameson nie wart jej względów.

(41)

Rozstawszy się następnie z ojcem i umówiwszy się z nim, gdzie się po rozmowie z Jamesonem spot­

kają, Katje z bijącem głośno sercem zapukała do drzwi chaty u wejścia stojącej, która zdawała się być całkiem opuszczoną.

Po chwili otworzyły się drzwi i na progu ukazał się młody człowiek. Wokoło panowała głęboka cisza.

N a widok Katji Jameson podbiegł ku dziew­

czynie, ujął ją za ręce i chciał ją uścisnąć, ale K a­

tje zapobiegła temu, cofnąwszy się o dwa kroki.

Gdyby nie było tak ciemno, byłaby w tej chwili spostrzegła na twarzy Anglika uśmiech szyderczy i wyraz złości tajonej.

»Byłem coprawda przygotowany na innego ro­

dzaju powitanie z twej strony,« rzekł z wyraźną przymówką. »Ja narażam swe życie, aby się choć tylko na chwilę z tobą zobaczyć, a ty mnie odpy­

chasz od siebie i nie masz ani słowa przychylniej­

szego dla mnie. Mniejsza z tern, i tak ci dziękuję, żeś wysłuchała mej prośby i przybyła. Czy wie ktokolwiek o tern, że tu jesteś?«

»Owszem«, odparła spokojnie Katji, »ojciec mój wie, że się tu ukrywasz.«

Anglik drgnął.

»Do kata,« zawołał, »nie mogę powiedzieć, abyś była dobrze uczyniła, powiadomiwszy go o tern.

Może nawet z tobą tudotąd przybył?«

»Tak jest,« rzekła znowu spokojnie Katje,

»Ojciec mój znalazł twój list, przeczytał go i wie teraz o wszystkiem. On pewnie nigdy nie przysta­

nie na to, abym była twą żoną, bo jest wciąż je­

szcze jak najmocniej przekonanym, że się starałeś o moją rękę jedynie ze względu na to, iż on jest bogatym. Wiliamie, czy to prawda? Czy możesz

(42)

38

ini przysiąc!/, iż tylko szczera, prawdziwa miłość spro­

wadziła ciebie ku mnie?«

Anglik nie mógł jakoś zaraz znaleźć odpowiedzi, więc Katje mówiła dalej.

»Mam ci do wyjawienia rzecz bardzo ważną.

J a nie jestem dziś ową bogatą dziewczyną, jaką mnie dotąd znałeś. Ojciec mój powziął stanowcze, niezłomne postanowienie, żeby zatopić wszystkie swe miny złota, wskutek czego właścicielom kopalń, które ulegną temu samemu losowi, będzie musiał wypłacić odpowiednie odszkodowanie. W taki spo­

sób rozejdzie się cały jego majątek i będziemy bie­

dnymi jak pierwszy lepszy Kater. Czy i wtedy po­

zostaniesz mi wiernym?«

Anglik zaśmiał się przymuszonym głosem.

»A więc to rzeczywiście prawda? W ięc twój ojciec chce istotnie przeprowadzić plan, o którym ubiegłej nocy mówił z nadinspektorem Bissenem?«

rzekł drżącym od złości głosem. »Wtedy oczywiście nie byłabyś partyą stosowną dla takiego jak ja czło­

wieka, bo ja potrzebuję wiele, bardzo wiele pienię­

dzy, aby módz żyć, jak mnie się podoba i jak tego wymaga moje stanowisko w świecie! ISTie mogę wszakże żadną miarą uwierzyć, żeby inni posie- dziciele min złota mieli ojcu twenru pozwolić na wykonanie tak szalonego planu. Gdyby jednak tak było, natenczas, moja droga, powinnaś się zawczasu postarać o środki, któreby nam umożliwiły ucieczkę i wspólne pożycie. J a obecnie jestem bez grosza.«

To mówiąc, próbował ponownie uścisnąć Katję, ale ta go odepchnęła z pogardą.

»I nie wstyd cię, że chcesz ze mnie uczynić zwykłą złodziejkę?« zawołała oburzona do głębi.

»Za nic w świecie nie wyciągnęłabym ręki po pie­

(43)

niądze ojca, ani dla ciebie, ani dla kogo innego.

Jakiegoż rozczarowania musiałam się doczekać i jak słusznie mnie ojciec przestrzegał przed tobą! Bądź zdrów, Wiliamie! Odtąd rozchodzą się nasze drogi.

Będę się starała zapomnieć, że kiedyś kochałam cię i ufałam ci, jak nikomu w świecie!«

Po tych słowach odwróciła się i już miała odejść, gdy Wiliam ją zatrzymał.

»Takiż to ma być koniec naszej miłości?« za­

pytał rozdrażniony. »Tak więc dochowujesz mi wierności, którą mi tyle razy przysięgałaś? O Katje, ja liczyłem dotąd na ciebie jak na siebie samego, a teraz, gdy jestem w nieszczęściu, to ty mnie po­

rzucasz jak szmat zużuty?«

Słowa i głos, którym je wypowiedział, brzmiały tak szczerze a tak rozpaczliwie, że Katje stanęła bezradna, nie wiedząc, co uczynić: czy usłuchać głosu obowiązku i rozsądku czy uczucia miłości, które aż do ostatnich chwil przenikało jej całą istotę, którem poprostu żyła.

W końcu jednak głos obowiązku wziął górę.

Wszakże Jameson okazał się istotnie owym człowiekiem bez charakteru, za jakiego go ojciec uważał, wszakże przyrzekła ojcu, że zerwie stosunek z Jamesonem, skoroby się o słuszności jego przy­

puszczeń co do tegoż charakteru przekonała. Ze­

brała więc całą energią i nie oglądając się już na Wiliama i nie pożegnawszy się z nim, wyszła czem- prędzej z chaty i podążyła ku ojcu, który na nią czekał niecierpliwie.

»I cóż« zapytał, się córki, »czy miałem słu­

szność?«

Katje nic nie odpowiedziała, tylko rzuciła się ojcu na piersi i wybuchnęła głośnym płaczem.

Cytaty

Powiązane dokumenty

„Wpływ Sorela na uformowanie się i rozwój rewolucyjnego syndykalizmu był żaden.”?. … a mimo to przeszedł

Podkreślenie tej kwestii wy- daje mi się szczególnie ważne, gdyż przykładowo wybrany przez autora materiał jest, jak na pierwszy wykład o obsurii, wyjątkowo trudny i nie

[r]

As can be seen, the transmission coefficient of short waves decreases linearly with the increase of Ursell number and relative fence thickness B f /L p.. In general, it can be said

Rys. Stress distribution in upper die after last forging operation: a) forging with flash, b) forging without flash.. Oprócz określenia schematu płynięcia mate- riału przy

regenerative life support system to understand the effects of system interaction on survivability during deep space missions: An agent-based approach.. In 70th

Żegnają się ze swoimi dziećmi (cmokając całujemy palce prawej ręki) i żonami (cmokając całujemy palce lewej ręki).. Wsiadają na swoje konie i jadą (naśladujemy

Opiekowała się nią jej córka Krysia (chodziła ze mną do szkoły powszechnej i średniej – dzisiaj śmiejemy się, że nigdy nikt na liście nas nie rozdzielił: Szewczyk