• Nie Znaleziono Wyników

ANDREW RIDGELEY GEORGE I JA. przekład Ewa Borówka. ZNAK HORYZONT Kraków 2020

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "ANDREW RIDGELEY GEORGE I JA. przekład Ewa Borówka. ZNAK HORYZONT Kraków 2020"

Copied!
24
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

GEORGE I JA ANDREW RIDGELEY

przekład Ewa Borówka

Kraków 2020 ZNAK HORYZONT

(4)

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30­105 Kraków, ul. Kościuszki 37 Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e­mail: czytelnicy@znak.com.pl Wydanie I, Kraków 2020. Printed in EU

Tytuł oryginału Wham! George & Me

Copyright © by Andrew Ridgeley, 2019 First published by Michael Joseph, 2019

Zdjęcia na pierwszej stronie okładki Agencja Forum

Projekt okładki Patrycja Pączek Opieka redakcyjna Daniel Natkaniec Fotoedycja Ewelina Olaszek Adiustacja

Ewa Penksyk­Kluczkowska Korekta

Agnieszka Mańko Maria Zając Łamanie Dariusz Ziach

© Copyright for the translation by Ewa Borówka, 2020 Copyright © for this edition by SIW Znak Sp. z o.o., 2020

ISBN 978­83­240­7886­8

(5)

SPIS TREŚCI

Wprowadzenie. Długie pożegnanie 9 Część pierwsza. Young Guns 23 1 Decyzje, decyzje 25

2 Nowy 29

3 Linie równoległe 43 4 Teenage Kicks 57 5 Girls! Girls! Girls! 69 6 Rude(Ish) Boys 81 7 One Step Beyond 91 8 Melody Makers 99

9 Wham! Bam! (I Am! A Man!) 109 10 The Edge of Heaven 121

11 George 133

12 Party Nights and Neon Lights 147 Część druga. Make It Big! 155 13 Freedom 157

14 Coming out 169

15 Soul Boy (Let’s Hit the Town) 179

(6)

WHAM! GEORGE I JA 8

16 Teenage Fanclub 187 17 Gry i zabawy 197

18 Let it snow, let it snow, let it snow 211 19 Nakarmić świat 219

20 The Clothes Show 227 21 Chińska inwestycja 233 22 Come Together 243 23 Koniec imprezy 255

24 Jak przestać być gwiazdą pop 265 25 You Have Been Loved 279

Podziękowania 293

Podziękowania za udostępnienie fotografii 295 Źródła ilustracji 297

(7)

1

Decyzje, decyzje

Listopad 1979

Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi i dwiema stronami medalu.

Georgios Panayiotou, pilny i  nieśmiały szesnastolatek ze sterczącą kędzierzawą czupryną, miał oponkę w pasie i szafę pełną dyskusyjnych strojów. Ja dla odmiany byłem osobą to­

warzyską i pewną siebie, żywym srebrem, choć niezbyt inteli­

gentnym, mądralą i gagatkiem wystrojonym w moherowy garnitur z lumpeksu i parkę, i migającym się od śmiertel­

nie nudnych przygotowań do matury. Mimo to byliśmy jak bracia syjamscy, bo połączyły nas: miłość do muzyki i ske­

czów Monty Pythona oraz sztubackie poczucie humoru. A po­

tem podjąłem decyzję, która miała już na zawsze odmienić nasze życie.

„Yog, zakładamy zespół…”

(8)

WHAM! GEORGE I JA 26

Ta myśl prześladowała mnie od dobrych dwóch lat, a że w szkole byliśmy jak papużki nierozłączki, chciałem grać wy­

łącznie z nim: chłopakiem, który został później George’em Michaelem. Miał zmysł muzyczny, znakomite wyczucie ryt­

mu i melodii i jeszcze lepszy wokal. W początkowych latach przyjaźni wielbiliśmy te same zespoły i tych samych artystów z różnych muzycznych bajek: od naszego ulubionego Queen, po nowe dźwięki w rodzaju manchesterskiego Joy Division.

W 1979 roku wkręciliśmy się w nowatorską brytyjską odmianę ska, muzyki zrodzonej na Jamajce na gruncie reggae i łączącej karaibski groove z rzeżącymi basami. Zespoły takie The Spe­

cials, Madness, The Beat czy Steel Pulse poruszyły naszą wy­

obraźnię, nie tylko za sprawą wykonywanej muzyki, ale i ze względu na styl ubioru. Wraz z ożywieniem subkultury mod­

sów na fali popularności filmu Kwadrofonia młodzi Anglicy zaczęli się ubierać w odprasowane garnitury i buty Hush Pup­

pies. Wśród szpanerów największym wzięciem cieszyła się fry­

zura na dłuższego jeża. Na szczęście, mieszkając na peryferiach Hertfordshire, byłem tak samo na bieżąco z trendami muzycz­

nymi jak młodzież bawiąca się w klubach Londynu czy Bir­

mingham. I nie miałem wątpliwości, że chcę robić muzykę.

– Nie, Andy… – powiedział Yog, gdy kiedyś zadzwoniłem do niego po szkole. – Chciałbym, ale nie mogę…

I  zaczął coś mamrotać o  zbliżającej się maturze i  bez­

względnym stanowisku rodziców, którzy najwyraźniej prag­

nęli uchronić syna przed wszystkim, co odciągało go od nauki,

(9)

1. DECYzJE, DECYzJE 27

a więc i przede mną. Ale ja nie dałem się zniechęcić. Skupi­

łem się na celu, zależało mi na nim i żadne lęki Yoga przed re­

akcją mamy i taty nie mogły popsuć mi szyków.

– Nie, teraz albo nigdy – oznajmiłem. – Dzisiaj zakłada­

my zespół.

Yog wiedział, że potrafię być zdeterminowany, szczególnie gdy się przy czymś uprę. Rozumiał też, że bynajmniej go nie proszę, tylko powiadamiam. Wyczuwał, że się nie poddam, i jego opór zaczął słabnąć.

– Dobra, Andy – zgodził się z westchnieniem. – Zakła­

dajmy.

Dał się zwerbować, a ja miałem powód do radości, kieru­

nek, cel do osiągnięcia. Jeśli o mnie chodziło, wierzyłem, że możemy wszystko i nikt nam nie stanie na drodze. Łączyła nas niezłomna przyjaźń, byłem przekonany, że miejsce na liś­

cie przebojów już na nas czeka. Nie miałem pojęcia, co ozna­

czałby taki sukces, ale czułem go pod skórą. Wiedziałem, że go osiągniemy. A to, co koniec końców nastąpiło, przeszło moje najśmielsze oczekiwania…

(10)
(11)

2

Nowy

Cztery lata wcześniej

Georgiosa Panayiotou zobaczyłem po raz pierwszy, gdy czeka­

liśmy na rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Otaczały mnie ożywione głosy innych uczniów klasy 2A1 państwowej szko­

ły średniej Bushey Meads. Chłopcy przechwalali się obcało­

wywaniem tajemniczych dziewczyn na wakacjach spędzonych z  rodzicami, na ogół w  krajowych kurortach nadmorskich (w tamtych czasach rodzinne wakacje za granicą przekraczały możliwości finansowe większości ludzi). Dziewczyny chicho­

tały i  wzdychały do plakatów Davida Essexa i  Donny’ego Osmonda wyrwanych z czasopisma „Jackie”. Wszyscy wyjąt­

kowo oszaleli na punkcie formacji Pan’s People – grupy tanecz­

nej, która już od dłuższego czasu występowała w programie Top of the Pops, ale jej odziane w lycrę członkinie coraz częściej

(12)

WHAM! GEORGE I JA 30

stawały się obiektami fantazji młodych chłopców i każdy miał swoją ulubioną tancerkę. Ja po sześciu tygodniach wakacyj­

nej wolności nie umiałem wskrzesić w sobie zwykłego entu­

zjazmu dla zgiełku towarzyszącego pierwszemu dniu szkoły.

Nudziłem się.

Właściwie często ogarniała mnie nuda. Szkoła była dla mnie męką, a odkąd nauczyłem się czytać i pisać i bez więk­

szych przeszkód ukończyłem podstawówkę, moje zaangażo­

wanie w  edukację w  ramach brytyjskiego systemu oświaty prędko się wyczerpywało. Zainteresowanie karierą szkolną gas­

ło i w zasadzie nie widziałem sensu w uczęszczaniu na lekcje, co drażniło zarówno nauczycieli, jak i moich rodziców. Na jed­

nym z arkuszy ocen napisano, że zakłócam spokój, a kolejne wywiadówki – oraz ich skutki w postaci ostrych reprymend –

dały mi do myślenia. Niewiele rzeczy mi się w szkole podo­

bało, ale wśród nich była gra w drużynie piłkarskiej. Wbrew jednak temu, co głosił później George, nigdy nie miałem na­

dziei na karierę zawodowego piłkarza. Kibicowałem Manches­

ter United i na tym kończyły się moje aspiracje.

Sadzano mnie więc w  pierwszej ławce, żeby nauczycie­

le mieli na mnie oko. Miałem dwanaście lat i drażniły mnie wszelkie autorytety. Z rozpiętym kołnierzykiem i poluzowa­

nym krawatem szkolnym wyglądałem jak typowy ponury i trudny nastolatek, przez co niektórzy nauczyciele krzywo na mnie patrzyli. Nie spisano mnie jednak na straty. Co prawda klasę 2A1 uważano za najzdolniejszą z naszego rocznika, ale

(13)

2. NOWY 31

skoro żadne z nas nie zdało w podstawówce egzaminu koń­

cowego na tyle dobrze, żeby dostać się do któregoś z liceów w Watford, wydawało się mało prawdopodobne, by czekała nas kariera w dziedzinie fizyki jądrowej albo neurobiologii.

Nagle atmosfera w klasie się odmieniła. Rozmowy o Pan’s People, Davidzie Esseksie i  nieporadnych wakacyjnych po­

całunkach przycichły, gdy do sali weszła pani Parker, nasza wychowawczyni, prowadząc wyraźnie skrępowanego chłopa­

ka w nieskazitelnie czystym, nowiutkim mundurku i dużych okularach w  drucianych oprawkach. Jego włosy wyglądały jak peruka przebierańca sklecona ze zgrzebnych syntetycz­

nych włókien. Napięcie wywołane koniecznością stanięcia twarzą w twarz z nowymi koleżankami i kolegami wyraźnie nim wstrząsnęło. Gdy pani Parker witała nowego ucznia kla­

sy 2A1, on zaczął się czerwienić. A to, że wypowiedziała jego imię i nazwisko z finezją miejskiego lisa rozrywającego worek z odpadami, z pewnością nie pomogło.

– Dziewczęta, chłopcy, to wasz nowy kolega, Jorios Pany­

jotu – powiedziała, stosując fonetykę angielską. Spojrzała na przerażoną minę przybysza, jakby liczyła na jego wsparcie, ale chłopak, jak mu tam było, zdążył już poczerwienieć jak piwonia.

Dziewczyny z pierwszego rzędu zaczęły chichotać, a sie­

dzący z tyłu chłopcy zaraz im zawtórowali. Ale pani Parker, niezrażona i  zdecydowana jak najszybciej przejść do spraw orga nizacyjnych, nie dała się wytrącić z  oficjalnego trybu,

(14)

WHAM! GEORGE I JA 32

choć zarzuciła próby powtarzania egzotycznego śródziemno­

morskiego nazwiska.

– Dobrze, proszę, żeby ktoś się zajął nowym uczniem – oznajmiła. – Ktoś rozsądny, kto będzie dla niego mentorem i zaznajomi go z otoczeniem w pierwszym tygodniu czy trochę dłużej. To duża odpowiedzialność, więc osoba, która się tego podejmie, będzie musiała dopilnować, żeby nowy kolega po­

czuł się w Bushey Meads jak u siebie. Kto zechciałby pomóc?

Zaległa krępująca cisza. Dzieci wyraźnie się wahały, a ja nie rozumiałem dlaczego. Nigdy dotąd nie przydzielono mi pod opiekę nowego ucznia i nie mogłem przepuścić takiej oka­

zji: łaknąłem wszystkiego, co tylko pozwoli mi się oderwać od szkolnej monotonii. Podniosłem szybko rękę. Trudno powie­

dzieć, czy pani Parker była zadowolona – niby się uśmiechała, ale w sposób sugerujący, że nie da z siebie zrobić kompletnej kretynki. Jej uniesiona brew przestrzegała mnie również, że­

bym tego nie spieprzył.

– Dziękuję, Andrew, bardzo to miłe z twojej strony – po­

wiedziała w końcu i wskazała temu, jak mu tam było, żeby usiadł koło mnie na czas sprawdzania obecności. Gdy od­

czytywała listę nazwisk, oczy wszystkich zwrócone były na nowego, a on zbliżał się do mnie niepewnie. Trochę mi go było szkoda.

– Adams.

– Obecna.

– Bartlett.

(15)

2. NOWY 33

– Obecny.

– Brown.

– Obecny.

– Na początku trochę trudno wymówić moje nazwisko, wiem – powiedział, siadając koło mnie. – Jest greckie – do­

dał, wyczuwając moje zakłopotanie.

Wzruszyłem ramionami i skinąłem współczująco głową.

Wiedziałem, że z takim imieniem jak Georgios nowy w pierw­

szym półroczu będzie miał pod górkę. Gdy jednak zaczęliśmy rozmawiać, dowiedziałem się kilku najważniejszych rzeczy o świeżej krwi w Bushey Meads. Tata Georgiosa prowadził własną restaurację. Rodzina mieszkała wcześniej w  londyń­

skim Kingsbury, po czym przeniosła się do pobliskiego Rad­

lett, które leżało wprawdzie nieco dalej od szkoły niż dom moich rodziców, ale i  tak na tyle blisko, że gdybyśmy się skumplowali, popołudniami moglibyśmy razem łobuzować.

Przeczuwałem też, że rodzina Georgiosa może być dość za­

można, Radlett uchodziło bowiem za miejscowość dla ludzi przy forsie. Gdy już się zdawało, że wszystko idzie gładko, na­

sza rozmowa utknęła w martwym punkcie. Wyglądało na to, że nowy nie podziela moich zainteresowań: nie ma zamiłowa­

nia do futbolu, a tym bardziej do Formuły 1. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, które lada chwila mogło stać się krępują­

ce. Gdy podniosłem wzrok, przekonałem się, że pani Parker przygląda mi się sceptycznie.

Cholera, nie jest za dobrze – pomyślałem.

(16)

WHAM! GEORGE I JA 34

I właśnie wtedy, gdy byłem już bliski uznania, że biorąc na siebie ten obowiązek, popełniłem potężny błąd, doprowa­

dziłem niechcący do przełomu.

– A jakiej muzyki słuchasz? – spytałem.

Georgios już się uśmiechał. Udało się! Najwyraźniej zna­

leźliśmy coś wspólnego. Odpowiedział, że lubi Queen, co już brzmiało dla mnie świetnie. I gdy klasa 2A1 wykonywała kolejno wszystkie nudne zadania, których się od nich wy­

maga na początku roku szkolnego, my gawędziliśmy w naj­

lepsze o Freddiem Mercurym, płomiennych riffach Briana Maya oraz o  Killer Queen, piosence sprzed mniej więcej roku, która na nowo zdefiniowała brzmienie grupy. Równie budująca była miłość Georgiosa do Beatlesów i  Davida Bowiego. Gdy odkryliśmy, że łączy nas też uwielbienie dla Eltona Johna, stało się jasne, że nasze światy się łączą i idąc na pierwszą lekcję, przerzucaliśmy się tytułami ulubionych piosenek. Zgadzaliśmy się, że do naszych ulubionych utwo­

rów należą Benny and the Jets, Candle in the Wind i utwór ty­

tułowy z ostatniej płyty Eltona, Goodbye Yellow Brick Road.

Przed pierwszą lekcją francuskiego dalej gadaliśmy o  mu­

zyce. Rozproszyłem się, bujałem w obłokach i nie minęło kilka pierwszych chwil lekcji, a już zostałem objechany, że nie uważam.

– Ridgeley, a może byśmy zaczęli nowy rok szkolny jak należy? – spytał gderliwie nauczyciel, co oznaczało, że znów dostanę uwagę.

(17)

2. NOWY 35

Gdy spojrzałem na Georgiosa, zobaczyłem, że się śmieje i przewraca oczami, a więc mnie popiera. Chyba równy z nie­

go gość – pomyślałem. Może ta druga klasa jednak nie bę­

dzie taka zła…

Nie minęła pierwsza godzina nowego roku szkolnego, a ja już miałem nowego kumpla.

Georgios objaśnił mi, że jego imię najlepiej wymawiać „Jorgo”, co brzmiało dla mnie jak odchrząkiwanie wyjątkowo nieprzy­

jemnego gluta. Oczywiście musiałem je przekręcić i powiedzieć

„Jogurt”, ale ku mojemu zaskoczeniu przezwisko nie zrobiło na nim żadnego wrażenia. W końcu zacząłem mówić na nie­

go „Yog”, co było znacznie łatwiejsze do wymówienia niż jego prawdziwe imię. Niestety inni nauczyciele o greckiej wymowie mieli równie mętne pojęcie jak pani Parker i kapitulując kolej­

no, zaczęli go nazywać George’em, aż wreszcie w ich ślady po­

szli wszyscy poza jego najbliższymi przyjaciółmi. Gdy pojawiały się nowe znajomości, to imię wybierał również sam Georgios, pewnie dlatego, że nie wymagało od niego długich wyjaśnień.

W ciągu kilku następnych dni dowiadywałem się coraz więcej o  swoim nowym przyjacielu. Przekonałem się prze­

de wszystkim, że w razie potrzeby potrafi być dość stanowczy, co zadało kłam mojemu pierwszemu wrażeniu na jego temat, początkowo odebrałem go bowiem jako nastolatka nieśmia­

łego i pozbawionego pewności siebie. Yog szybko się odnalazł w codzienności Bushey Meads.

(18)

WHAM! GEORGE I JA 36

Podczas pierwszej przerwy na lunch pokazałem mu, o co chodzi w popularnej zabawie w króla muru. Nazwa zabawy mówiła wszystko, a jej zasady były dość proste. Jedna osoba wchodziła na mur, a jej konkurenci robili wszystko, co w ich mocy, żeby strącić ją z piedestału. Żadnych ograniczeń, żad­

nych sędziów i żadnych forów.

Tego popołudnia w celu zajęcia betonowego tronu wyko­

rzystałem swoje nieco wyższe od przeciętnych umiejętności gimnastyczne. Byłem Królem Muru. Wyszydzając towarzy­

stwo, strąciłem kilku zawodników, aż w  końcu ktoś mnie wziął z zaskoczenia. I był to Yog. Ponieważ miał dość moich przechwałek, postanowił mnie szturchnąć w plecy. Straciłem równowagę, upadłem na asfalt i patrzyłem zawstydzony, jak paraduje po murze i zaśmiewa się ze swojej bezczelności. Yog może i nie obnosił się ze swoją siłą i nie było z niego większe­

go pożytku na boisku piłkarskim, ówczesnym wyznaczniku sprawności fizycznej, ale widziałem wyraźnie, że nie da sobie w kaszę dmuchać.

Gdy jakiś tydzień później zostałem zaproszony do domu Yoga, potwierdziły się moje podejrzenia co do zamożno­

ści jego rodziny. Pojechaliśmy razem szkolnym autobusem i u celu, w Radlett, byłem pod wrażeniem jego pięciopoko­

jowego wolnostojącego domu z wielkim ogrodem i eleganc­

kim tarasem. W niczym nie przypominał czteropokojowego bliźniaka moich rodziców. My mieliśmy zadbane, ale skrom­

ne rabatki, a  za domem Yoga rozciągał się wielki trawnik

(19)

2. NOWY 37

wznoszący się nieznacznie od części tarasowej. W letnie wie­

czory rodzina Panayiotou zajadała się na świeżym powie trzu śródziemnomorskimi przysmakami takimi jak dolmades, hummus i taramasalata. Wszystko to wydawało mi się dość egzotyczne w porównaniu z bardziej swojską strawą poda­

waną u nas.

Przywitałem się z rodzicami Yoga i poszliśmy na górę do jego pokoju. Panował tam nienaganny porządek, a wnętrze było istną skarbnicą fajnych gadżetów i sprzętów muzycznych.

Mój pokój był z  kolei anarchistycznym składowiskiem ciu­

chów i czasopism, sprzątanym tylko wtedy, gdy rodzice gro­

zili mi wyprawą na najbliższe wysypisko śmieci. Yog miał na ścianach plakaty gwiazd takich jak David Bowie i Elton John.

Najbardziej zaskoczyła mnie jednak jego kolekcja komik­

sów o Spider­Manie. Miał ich całą stertę, w tym egzemplarz z pierwszego wydania, już wtedy bardzo cenny. Yog powiedział, że rok wcześniej widział Eltona Johna na żywo na stadionie Vicarage Road w Watford, a jeśli chodzi o mecze piłkarskie,

to miał okazję zobaczyć kiedyś grę Arsenalu i tyle. Pokazywał mi swój sprzęt grający, ale ja zdążyłem już skupić uwagę na czymś innym: w nogach łóżka stała, kurczę, perkusja, meta­

licznie niebieska i wspaniała. Nie wierzyłem własnym oczom.

Choć zestaw Yoga nie miał takich rozmiarów jak te używa­

ne przez Phila Collinsa czy Rogera Taylora z Queen, zaparło mi dech. Nie znałem nikogo, kto trzymałby w swoim poko­

ju perkusję, i nim Yog zdążył zaprotestować, zasiadłem za nią

(20)

WHAM! GEORGE I JA 38

i zacząłem wybijać ostre, ogłuszające cztery czwarte na werb­

lu, dwóch tomach, bębnie basowym i hi­hacie.

– Nie, Andrew… nie! – Yog próbował przekrzyczeć łoskot.

Zdenerwowałem go i  jego przerażona mina świadczyła o tym, że przekroczyłem granicę. Później dowiedziałem się, że w domu państwa Panayiotou wolno ćwiczyć grę na instrumen­

tach tylko o określonej porze, do której było jeszcze daleko.

Trochę zaskoczony odsunąłem się od perkusji i entuzjastycz­

nie skupiłem uwagę na stojącym w kącie sprzęcie stereo.

– W niedzielę po południu nagrywam zawsze Top 40 – wyjaśnił Yog. – Jeśli spodoba mi się jakiś kawałek, to sobie zostawiam.

Moja mama miała tylko przenośnego jamnika, a  Yog dwukasetowy zestaw, na którym mógł nagrywać muzykę bezpośrednio z radia. To była dla mnie nobilitacja. Obaj lu­

bowaliśmy się w listach przebojów, ale Yog, podobnie jak ja, doszedł do wniosku, że prezenterzy z jedynki BBC i z radia Capital grają słuchaczom na nerwach. Kwiecisty i  bezcere­

monialny styl dyskdżokejów takich Dave Lee Travis czy Tony Blackburn uważaliśmy za żenujący. Ta nowa płaszczyzna po­

rozumienia zainspirowała nas do nagrania kilku pastiszów dżingli i fragmentów rozmów. Przez dobrą godzinę gorliwie przedrzeźnialiśmy najbardziej groteskowe osobowości radiowe i nagrywaliśmy efekty tych zabaw na magnetofon Yoga. Choć nie mieliśmy jeszcze o tym pojęcia, tworzyliśmy już własny mikroświat i nadawaliśmy kształt zażyłej przyjaźni, w której

(21)

2. NOWY 39

muzyka przeplatała się z komizmem. Wymyślaliśmy na po­

czekaniu skecze, przerzucaliśmy się pomysłami i nabijaliśmy się ze świata dorosłych, który chyba nie bardzo miał do sie­

bie dystans. Nie wiadomo, czy mamę Yoga odgłosy naszych wygłupów bardziej niepokoiły, czy uspokajały.

Tego wieczora przeglądaliśmy imponującą kolekcję płyt Yoga. Miał albumy wielu moich ukochanych artystów, w tym

Queen. Lubiłem Bowiego i  miałem kilka jego singli, mię­

dzy innymi The Jean Genie, ale Yog wprost za nim przepadał i zgromadził kilka longplayów. A Elton John to już była cał­

kiem inna para kaloszy. Obaj uwielbialiśmy go za to, że jest wspaniałym kompozytorem. Potrafił pisać utwory w tak zróż­

nicowanym stylu, że single takie jak Crocodile Rock i Candle in the Wind miały całkiem inne brzmienie. Byłem trochę za mło­

dy, żeby znać kilka jego pierwszych albumów, ale wraz z pre­

mierą Goodbye Yellow Brick stałem się jego zapalonym fanem i niedługo dokupiłem sobie Madman Across the Water, Honky Chateau i Don’t Shoot Me I’m Only the Piano Player. Elton miał dar mistrzowskiego przekładania na język muzyki teks­

tów tworzonych przez Berniego Taupina, co potwierdziło się szczególnie w przypadku Candle in the Wind. Bernie dostar­

czał słowo, a  Elton przekazywał poprzez melodię niesione przez nie emocje. Dobrali się jak w korcu maku.

Uwielbialiśmy też Eltona za jego wizerunek. Fascyno­

wała nas ta postać pianisty w zwariowanych okularach prze­

ciwsłonecznych i olbrzymich butach na platformie. Równie

(22)

WHAM! GEORGE I JA 40

intrygująco prezentował się David Bowie. Obaj zdawali się przekraczać wszelkie granice. Ich dopracowany image był nie­

zmiernie ważny i obaj zachłysnęliśmy skandalizującym stylem tych artystów, tak jak zachłysnęliśmy się postacią Freddiego Mercury’ego. Frontman Queen, ze swoimi obcisłymi kom­

binezonami, wspaniałą fryzurą i ekspresyjnymi pozami, był charyzmatycznym twórcą, obok którego nie dało się przejść obojętnie. I cała trójka występowała pod pseudonimem, co nie umknęło uwadze Yoga.

Yog miał też zamiłowanie do cięższych i bardziej eklek­

tycznych gatunków muzycznych. Gdy znajoma rodziców podarowała mu całą dyskografię Led Zeppelin, od razu uzna­

liśmy, że to bombowy zespół – nie mogliśmy uwierzyć, że go dotąd nie znaliśmy, i szybko wsiąkliśmy w Whole Lotta Love, Kashmir i  When the Levee Breaks. Cudownie było od krywać stopniowo wywrotową grupę i  odsłuchiwać za­

chłannie całą jej dyskografię. W późniejszym czasie George stwarzał wrażenie, że wychował się praktycznie tylko na muzyce Davida Bowiego, Steviego Wondera i całego zastę­

pu wykonawców ze stajni wytwórni Motown. Wprawdzie miał te albumy w swojej kolekcji, ale była ona znacznie ob­

szerniejsza, niż później sugerował. Gdy słuchaliśmy tego wieczora jego ulubionych płyt i  rozkładaliśmy na części pierwsze wydrukowane na wkładkach teksty i opisy, nie mog­

łem się nadziwić, że jest na świecie ktoś równie pochłonięty muzyką jak ja.

(23)

2. NOWY 41

Niedługo musiałem już wracać do domu, a gdy wycho­

dziłem, Lesley, mama Yoga, traktowała mnie życzliwie, ale zarazem wyraźnie nie wiedziała, co ma o mnie sądzić. Choć starałem się, jak mogłem, w odróżnieniu od rodziców innych moich kolegów chyba mnie nie polubiła, a  gdy machałem na pożegnanie przez okno samochodu mamy, nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że ma pewne zastrzeżenia co do nowe­

go, pewnego siebie kolegi syna. Nie przypominałem też so­

bie, bym robił albo mówił coś, co mogłoby ją zdenerwować, po prostu przez całe popołudnie i wieczór byłem sobą. (A to w  zasadzie mogło wystarczyć). Ale nieszczególnie się tym przejąłem i pierwszą wizytę w domu Yoga wspominam jako wielką frajdę.

Wszystko szło jak po maśle.

(24)

Cytaty

Powiązane dokumenty

Frida na to pozwoliła, potem jednak wymknęła się z jego ramion, zbiegła po schodach i prze- mknęła przez zacieniony

Po opuszczeniu Sycylii poeta udał się na zachód i został przygarnięty przez jednego z najwybitniejszych patronów sztuki tamtego czasu, Muhammada Ibn Abbada al-Mutamida,

Czułem się bezradny, bałem się o nią, ale nic nie mogłem zrobić.. Z biegiem cza- su nauczyłem się schodzić mu z drogi, co nie było trudne, ponieważ nigdy nie zwracał na

Dawno temu uważano, że siedliskiem myśli jest serce, później rola mózgu stała się bardziej oczywista.. Prawdopodob- nie wszystkie zmysły mają wpływ

Futbolowe szaleństwo zdążyło już wtedy opano- wać niższe klasy społeczne i właśnie z nich wywodził się zespół Pro Vercelli.. Drużyna ta nie miała manii wielkości i nic nie

Przysięgła sobie, że kiedyś, kiedy będzie się jej lepiej powo- dzić, weźmie małą do siebie.. Lecz dziecko po dwóch latach umarło na zapalenie opon mózgowych, a

Zapomniana armia – na ten tytuł w pełni zasługuje czeladź (a precyzyjniej rzecz ujmując, tak zwana luźna czeladź) wojsk Rzeczypospolitej, o której obec- ności wie

w sprawie rodzajów dokumentów, jakich może żądać Zamawiający od Wykonawcy w postępowaniu o udzielenie zamówienia (Dz.. dotyczące Wykonawcy /