• Nie Znaleziono Wyników

Sawicki Jerzy

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Sawicki Jerzy"

Copied!
47
0
0

Pełen tekst

(1)

1

(2)

SPIS ZAWARTOŚCI

TECZKI ...

U /: .?.-22 U (?. Q A S m i .

p ( 9 2 , a . . #

I./1. R e l a c j a ' ! 5 , ’1 “ i

jjj

I./2. Dokumenty ( sensu stricto) dotyczące relatora

i U

I./3. Inne materiały dokumentacyjne dotyczące relatora

}{y

v ^ II. Materiały uzupełniające relację

III./l. Materiały dotyczące rodziny relatora

III./2. Materiały dotyczące ogólnie okresu sprzed 1939 r.

III./3. Materiały dotyczące ogólnie okresu okupacji ( 1939-1945) III./4. Materiały dotyczące ogólnie okresu po 1945

IIL/5. Inne — IV. Korespondencja

/1).. h ^ .^ u ę . . W j ... .(.../.I?...

V. Nazwiskowe karty inform acyjnej,

VI. Fotografie ^ i 4 £ i !

2

(3)

3

(4)

SAWICKI JERZY, p s e udonim "Biały",

"Skura", porucznik.

U ro d z o n y i w y c h owany w Toruniu.

Średnie w y k s z ta łc en ie otrzymał- w g i mn az j u m Mi k o ł a j a Kopernika.

Ochotnik w Kampanii Wrześniowej 1939 r. Kanny, w z ięty do niewoli 13 września, w bitwie pod Dębe, nad Narwią. Ucieka ze szpitala j e ni e c k i e g o w Płońsku, 13 p a ź ­ dziernika .

W k w ietniu 1940 r. wstępuje do o d d z i a ł ó w w o js ko wy ch ZWZ w W a r ­ szawie. Od lutego 1942 r. dowddca zespołu w oddziale d y spozycyjnym dywersji przy Komendzie Głównej AK, "Osjan". Brał' udział w 15 ak­

c jach bojowych.

W dzień wybu c h u Powstania, w sierpniu 1944 r., dowódca osłony osobistej dowódcy Powstania, płk/gen. A n t o n i e g o Chruściela, ps."Monter" i szefa BIP, AK płk. Jana R z e peckiego ps."Prezes". W powstaniu p r z y d z ie l on y do Kompanii Osłony Dowództwa Powstania, por. " K o s y 11. W al c z y ł w Źródmieściu-Półtioc.

W dniu 3 października 1944 r. żeni się z Hali n a Tarkowską,, ps."Ala".

5 p a ź d ziernika 1944 r. idzie do niewoli, Lamsdorf, Niemcy, skąd ucieka w połowie stycznia 1945 roku. Po dłuższej wędrówce, na terenie poł u d n i o w y c h N ie m i e c i w y d o s t a n i u żony z obozu j e n ieckiego w Radebergu koło Drezna, przyłącza się do grupy partyzanckiej w północnej Czechosłowacji. Kończy wojnę. jako dowódca polskiego oddziału p a rt yz a n c k i e g o w Tanvald - Szumburg, koło miejscowości Liberec.

Czterokrotnie ranny w czasie działali w ojennych. Odzna c z o n y d w u k r o t ­ nie Krzy ż e m W a le cz ny ch oraz S r ebrnym K r zy że m Zasługi z Mieczami.

Jerzy Sawicki, po wojnie, poprzez C zechosłowacją, Niemcy, W-łochy, Francje dostaje się wraz z żoną. do Anglii, gdzie w Londynie, w 1952 roku, kończy studia a r c h i t e kt on ic z ne i zaczyna pracę w swoim nowym z a w o d z i e .

W 1957 roku wyjeżdża wraz z żoną. i dwoma córkami do Kanady. Tu, w swojej karierze zawodowej, był* przez wiele lat g ł ów n y m architektem Kanadyjskich Park ó w N ar od o w y c h i doradcą, b u do wl a n y m w Min i s t e r s t w i e dla Spraw Indian i Dalekiej Północy.

Pod koniec 1981 r. przechodzi na emeryturę. Od w ie l u lat podróżuje, zajmuje się fotografią, oraz historią, szcz e g ó l n i e II W oj ny Światowej.

Jest autorem w i e l u wyklradów i artyku-łów na ten temat.

4

(5)

ZR ZU T ■ NEON 4 ■ 7 / 9 . 0 9 . 1 9 4 3 ______________________________________________

Dzięki konspiracyjnej poczcie pantoflowej w i e d z i e l i ś m y już od dłuższego czasu o zrzutach z Anglii , ślących drogą, powietrzna, pomoc dla Armii Krajowej w formie broni, a m u n i c j i ,m a t e r i a ł ó w wybuchowych, sprzętu r a d i o w e g o ,p i e n iędzy oraz ludzi, s p ecjalistów w różnych d z i e ­ dzinach walki konspiracyjnej. Jak, kiedy i gdzie, było dla nas, ż oł ­ nierzy na n i ższym szczeblu organizacyjnym, zupełną, tajemnicą,. Dlatego też, kiedy zostaliśmy powiadomieni o naszym u d ziale w p l a n o w a n y m przyj ąciu jednego z tych zrzutów, jakaś dziwna r a d o s c i duma r o z s a — # dzila nasze piersi.

Podczas odprawy,' w niedzielą 5 - g o ,września d o w i e dz i e l i ś m y się z niemałym zdziwieniem, że zrzut odbędzie się w o k o l i c y G r o d ziska M a ­ zowieckiego. Jak to ?. Tak blisko W a r szawy ?. Toż to p r z e c i e ż n i e c a ­ ł e 30 kilometrów od miasta.

Grupa nasza, wydzielona z Oddziału D ys p o z y c y j n e g o Dywersji KG AK, 0 . S . " Jan " , miała wzmocnić miejscowy oddział AK ochrania j a,cy p l a ­ cówkę zrzutową,. Dowódca naszej grupy, por. Sawicz, w y d a ł odpowi e d n i e

instrukcje dotyczące czasu, miejsca zbiórki, u z b r o j e n i a i innych niezbędnych szczegółów. Miejscem koncentracji było g o s p o d a r s t w o pp.

Siwców, położone o dwa kilometry od majątku Osowiec, mniej więcej siedem kilometrów na południe od Grodziska Mazowieckiego. Czas z b i ó ­ rki wyznaczono m iędzy godziną, 3 po południu a 6 wieczorem, we w torek 7 września 1943 roku.

Do grupy por. Sawicza przydzielono; ppor. Trakt o r a (Jerzego Je- si o ł o w s k i e g o ) , Antka (Kazimierza Sheybala), C z a r n e g o (Jerzego Matza) łrodzią (Zygmunta Kurnatowskiego), Oliwą. (Jerzego Zaufalla), Romana (Romana Rogowskiego), Tomasza (Tomasza Zabłockiego) i mnie Skurę /Jerzego Sawickiego).

Z uzbrojenia przydzielono na całą. grupę dwa obronne i dziesięć zaczepnych granatów oraz dwa pistolety maszynowe, oprócz tego każdy z uczestników miał zabrać pistolet automatyczny kal. 9mm z dwoma zapasowymi magazynkami. Steny i granaty miały być p o b r a n e z "bunkra"

na ulicy Orlej, a pistolety ze skrytek sekcyjnych.

We wtorek po p o ł u d n i u ,według ustalonej z góry k o l e j n o ś c i ,parami lub pojedyrlczo, zaczęliśmy przenikać w teren, n a j p i e r w kolejką, e l e k ­ tryczną, a potem piechotą, do wyznaczonej nam bazy u pp. Siwców.

Koncentracja odbyła sią bez przeszkód. W czasie dojścia broń było łatwo ukryć pod płaszczami noszonymi bez ż a d n y c h podej r z e ń w dzień chłodny i pochmurny.

W czasie odprawy w majajtku pp. Siwców z a p o z n a l i ś m y sie z d o d a t ­ kowymi szczegółami oczekiwanego zrzutu i z zadaniami grupy o s ł o n o ­ wej .

V

Dowódcą, placówki zrzutowej był, jak się później dowiedziałem, odchorąży Błysk. Jego obowiązkiem było przyjm o w a n i e s y g nałów r a d i o ­ wych z Anglii zapowiadających start samolotu, sygnalizacją, świetlną,.

5

(6)

> /

54

na polu zrzutowym oraz transport i zabezpi e c z e n i e o d e b r a n y ch s k o c z ­ k ó w i zasobników z m at er ia łe m wojennym.

v Dowódcą ubezpieczenia całego terenu zrzutu oraz miejsca k o n c e n ­ tracji, na którym znajdował s i ą także radiowy aparat odbiorczy, b ył porucznik Sawicz. Podlegała mu nasza grupa plus k i l k u n a st u ludzi z m i e j s c o w e g o oddziału A K /B at a l i o n ó w Chłopskich.

P r z ydział tak licznej obstawy był s p owodowany ostrożnością, d o ­ w ódz t w a Armii Krajowej z powodu bliskiego położenia n ie m i e c k i c h j e d ­ n ost e k i dużej wartości s p odziewanego zrzutu. W w y p a d k u d e k o n s pi ra - cji, można się było spodziewać szybkiej interwencji o d dz ia ł ó w w a r ­ szawskiego "Uberfallkomando" jak również policji stacjonującej w Ż y ­ rardowie. Niezależnie od tego, w odległości zaledwie c zterech k i l o ­ m e t r ó w znajdowała sią osada niemiecka z dodatkową, obsadą, "kałmuków"

żołnierzy rosyjskich z tak zwanego "Óstlegion", k o l a b o r a n t ó w n ie ­ mieckich.

Teren zrzutów, jak widać z powyższego, nie n a le ż ał do n a j b e z p i e ­ czniejszych. Co prawda, wr o d z o n y wstrąt N i em c ów do j ak i e j k o l w i e k a k ­ cji nocnej oraz znane nam dobrze kierunki m oż li w e g o ataku d zi ał ał y na n a s z ą korzyść.. Bez względu na rodzaj i si l ą interwencji z a da ni em o d d z i a ł ó w osłonowych było powstrz y m a n i e atakuja.cego wroga do czasu ewakuacji zrzuconych skoczków i m a t e r i a łó w z z ag r o ż o n e g o terenu.

U pp. Siwców wi ę k s z o ś ć z nas została z ak wa t e r o w a n a w stodole.

W y ższa szarża w jednej z m i es zk a ln yc h chałup. W tejże samej cha ł u p i e był umieszczony odbiornik radiowy, raczej prymitywny, p ra cu j ą c y na m a ły ch bateryjkach, nasza jedyna łączność z d a l e k ą Anglią.

Nasłuch Londynu w tym dniu był niezwykle trudny. Zaburzenia a- tmosferyczne powodowały duże trzaski.' Obsługa radia była w czarnej rozpaczy. Sygnały nadawane w ściśle o k r eślonych g od zi n a c h by ł y nie do odszyfrowania.

W tej niepewnej sytuacji dowódca placówki zrzutowej i nasz po- cznik Sawicz postanowili przygotować się w pełni do odebrania z r z u ­ tu, a co za tym idzie, ubezpieczenia jego terenu.

Po zapadnięciu zmroku, tuż przed g o d z i n ą osmą, nasza grupa p r z e ­ sunęła się na z góry określone stanowiska. To samo zrobił oddzia-ł B atalionów Chłopskich i obsługa naziemnych ś w ia te ł s y g n a l i z a c y j ­ nych.

Terenem zrzutu było duże pole bujnego łubinu, który s i ę g a ł nam powyżej pasa. Wzdłuż pola biegła wiejska droga. Po drugiej stronie do drogi przylegał wysoki ceglany mur, który okalał" dość p ok aź ny m a ­ jątek pod n azwą Osowiec.

Noc była ciemna i chmurna. Na szczęście nie padał deszcz i nie było zimno. Czas d łu ży ł się bardzo. P rowadzone z poc z ą t k u dość żywe rozmowy zupełnie zamarły. W nerwowym napięciu c z ek al iś my w s zy sc y na przylot "naszego" samolotu. Niestety, minęła północ i na s t ę p n e pó ł godziny i nic! 0 pierwszej trzydzieści nad ranem po g o t o w i e zrzutowe

6

(7)

>*/

zostało odwołane. W r ó c i l i ś m y w s zy s c y na swoje k w a t e r y / n a t u r a l n i e źli i z d e g u s t o w a n i .

Nastę p n e g o dnia odbiór radiowy był zupełnie czysty. Sygnał: o- znaczający wylot samolotu jednak nie nadszedł". W i d o c z n i e zła pogoda czy jakieś inne poważne powody były przyczyną, p o w s t r z y m a n i a lotu.

Cały dzień spędziliśmy właściwie na niczym. C z ę ś ć z nas grara w karty, częj^ć spała po trudach nocy. Inni jeszcze czytali książki, ktdre dostarczył pan Siwiec. Pod w i ec z ó r w stod o l e o d c hodził " s a l o ­ nowiec". N a j c i ę żs za rękę w tej zabawie mi a ł chyba Antek, p r z e d w o j e n ­ ny podchorąży. Antek był nadzwyczaj silny. Ktoś stwierdził, że z g i ą ł on kiedyś przy j akie j ś okaz j i lufę karabinu!. Trud n o nam było w to u- wierzyć.

Jedzenie na n a szym postoju było n ie wy kw in t ne ale w dużej i l o ś ­ ci. Przeważał: m ak a r o n i kartofle. Kto chciał, m d g ł się "dopchać"

jabłkami. Mleka też było w brdd. W s zy st ko razem t w or z y ł o wybuchową, mieszankę.

W ciągu dnia każdy z nas mia-ł po parę godz i n służby; wtedy s t a ­ liśmy na czatach ube z p i e c z a j ą c p os ia dł oś ć państwa Siwców. P l ątanie sią po o t wa r t y m terenie było oczywiście surowo zabronione.

Dla państwa Siwców mieliśmy wszy s c y b ar d z o dużo S z a c u n k u . W tamtych latach trzeba było posiadać w i e l e odwagi i samozaparcia, aby wciągnąć całą. rodzinę, w tak niebezpieczna pracę jak w sp om a ga ni e o d ­ działów w alczących z okupantem. Z a p e w n i e n i a ,źe w s zy sc y ich p r a c o w n i ­ cy to ludzie zaufani, patrioci, nie bardzo nas przekon y w a m y .

Jesteśmy już tutaj trzeci dzień. Jest c z w a r t e k , 9 września. P i ę ­ knie i słonecznie. Mo ż e dlatego wst ą p i ł a w nas jakaś wię k s z a n a d z i e ­ ja, że zrzut o t r zymamy dzisiaj, że dzisiaj b ę d z i e m y świadkami tak wielkiej przygody. Nasza nadzieja nas nie zawiodła!.

0 godzinie 13-tej nasłuch o d eb ra ł z polskiej audycji radiowej BBC w L o ndynie m e l o d i ą . .."Czerwone j a b łuszko po s tole się, t o c z y .." .

Oznaczało to p o twierdzenie startu samolotu w tym s am ym dniu. Całość za-łogi placówki zrzutowej i cs2rony terenu została postaw i o n a w stan p o g o t o w i a ... 0 godzinie 19-tej na falach eteru p r z y p ł yn ęł a druga p i o ­ senka... "Czy pamiętasz Janku w oborze na sianku ?", znak, że samolot w ys t a r t o w a ł i jest w drodze do celu.

Ostatnie rozkazy zostały wkrótce wydane. 0 19.30 w y ru sz ył w t e ­ ren zespół o d p o w i e d z i a l n y za odebranie zrzutu, u be zp i e c z e n i e skocz- czków i otrzy m a n y c h zasobników. Tuż za nim w ys t a r t o w a ł a grupa t r a n ­ sportowa, podwody konne i jeden samochód p ó ł c i ę ż a r ó w y oraz nasz o d ­ dział” ubezpieczeniowy. Zajęcie stanowisk nie n a s t r ę c z y ł o n a j m n i e j ­ szych trudności, byl i ś m y tu już przecież p r ze d te m dwa dni temu.

Radio-t e l e f o n "Fonio" ulokowa-ł si ę na p o b l i s k i m w z n i e s ie ni u t e ­ renu w małym, k a r ł o w a ty m zagajniku. Obsługa latarek m a ją cy ch w y z n a ­ czać strzałkę świetlną., kierunek i miejsce zrzutu sprawdzi-ła swój ekwipunek. Półcięż a r ó w k a i podwody konne czek a ł y na końcu pola łu-

55

7

(8)

binu. Nasze o d działy os ł o n o w e zajęły stanowiska na drodze p r z y l e g a ­ jącej do pola i m u r ó w m aj ąt ku Osowiec, z a b e z p i ec za ją c akcje zrzutową od wschodu - od W a r s z a w y i zachodu od strony Żyrardowa.

Przylot sam o l o t u był s p o d z i e wa ny około północy. W sz ys t k i e p r z y ­ gotowania były już jedn a k zakoń c z o n e o godzinie 21. Noc była b e z ­ chmurna. W o k ó ł pan o w a ł a absolutna cisza przery w a n a tylko od czasu do czasu b z y k aniem k on i k ó w polnych. Z pola w ia ł w n a szym k i erunku słodki zapach łubinu. Czas m i j a ł powoli. Co chwila k t óryś z nas p a ­ trzył na zegarek. Do głowy p r z y c h od zi ły różne myśli. M a r t w i l i ś m y się.

na zapas o ten nieznany, daleki samolot śląc modły do nieba, aby l e ­ ciał szczęśliwie i jak najprędzej.

W i e dz ie li śm y już teraz, że oprócz z a s o b n i k ó w ze s p rzętem b o j o ­ w y m p r zylecą również skoczkowie, "cichociemni". Ilu i kto , b y ł o nadal w i e l k ą niewiadomą. H a s ł e m dla s ko cz k ó w było "Janek", n a sz ym o d ze w e m

" S a w a ".

Nadeszła półn o c i nic!. Czyżby zawrócili?. Mo ż e coś się po d r o ­ dze s t a ł o ? ...Domysłów było dużo. Okres c zekania robił się coraz b a r ­ dziej denerwujący. Po p e w n y m czasie ktoś p o s ł y s z a ł j e dnak j a k i ś d a ­ leki pomruk. Pomr u k ten n a rastał powoli. Byli ś m y już pewni, że jest to warkot samolotu. Samolot najwyraźniej leciał w n a s z y m k ie ru n k u z p ółnocnego zachodu. Ale czy nasz?. Jest już teraz niedaleko. Dźwięk m o t or ów był jakoś głębszy, silniejszy, n i e p o d o bn y do tak często przez nas s łyszanych s a mo l ot ów niemieckich.

Ni stąd, ni zowąd światła s y gn al i z a c y j n e p r z y g o to wa ne na polu zr z u t o w y m w y s t r z el ił y n a g l e w górę. Samolot był już teraz w yr aź n i e blisko, co prawda leciał dosyć wysoko. Tu i tam w r ó żn y c h o d l e g ł o ś ­ ciach od nas zacz ę ł y wyć syreny przeciwlo t n i c z e . Ni e m i e c k i s ys t e m a- larmowy nie zasypiał. Nad nami p r z e s u nę ł a się teraz sylwetka duże g o samolotu i ku nasz e m u w ie l ki em u z d z i w i e n i u p o s z y bo wa ła dalej na wschód w s t ronę Warszawy.

Nikt z nas nie zauważył żadnego sygnału. Czyżby nie nasz? C z y ż ­ by nie widział n a sz y c h świateł?.

Siedzimy w b ez ru ch u na naszych stanowiskach. Zawód i rozpacz n ar a st aj ą z :cażdą chwilą. Co sie dzieje ? ...S z c z ę ś li wi e po kilku m i n ut a c h słyszymy znowu w a rkot silników; tym razem ze wschodu.

Syreny alarmowe w y j ą zaciekle m i ę d z y nami a Warszawa. Samolot najwyraźniej leci w n as zy m kierunku, coraz bliżej i b l i ż e j. .J uż go widać. Leci teraz dużo niżej i daje jakieś sygnały świetlne. P r z e ­ leciał tuż nad nami. Po chwili zatoczył łuk i w i d a ć jak płyn i e po linii świateł sygnalizacyjnych. Ryk s i lników wzmaga s i ę w n i e s a m o ­ wity s p o s ó b . ..znowu sygnały. Samolot p rzeleciał tuż nad nami. Nagle na tle nieba w id zi m y sylwetki s p a d o c h r o n ó w . ..j e d e n , drugi, trzeci, piąty. To chyba zasobniki?. Tuż nad nami trzy następne. Te leca_ ł a­

godniej, powoli k i wa j ą c swoim ładunkiem.

Skurcz ściska za g a r d ł o . .. łz y napływają, do oczu. To nie z a s o b ­ niki! To ludzie! To n a s i ! . ..Moment w ie lk i e g o w z r u s z en ia z u pełnie nie licujący z wetera n a m i walk k o ns pi r a c y j n y c h takimi, jak my.

8

(9)

Trzy sylwetki powoli zbliżają, się do ziemi. Z p o w i etrza słychać raz po raz w yk r zy ki wa ne h a s ł o ... J a n e k !...J a n e k !...J a n e k !

S p a d o c h r o n y już prawie przy nas. Hasło słychać teraz już bardzo wyraźnie. Jeden z g ł o s ó w ma jakiś dziwnie miękki ton... Nie..s ł u c h nas nie myli! To gros kobiety!. Nikt z nas nie p a miętał o odzewie.

P od ś w i a d o m i e na usta cisnęły się słowa powitania ... w i t a j c i e !. W i t a j ­ cie na ojczystej ziemi!.

Z a p o m i n aj ąc o rozkazach, d ys c y p l i n i e i o b o w i ą z k u pozostania na p o s t e r un ku cała nasza czwórka p o p ę d z i ł a g al o p e m do miej s c a l ąd o wa ­ nia. Powitanie w ciemności było b ar d z o chaoty c z n e ale i nie mniej wzruszają.ce. K a ż d y chciał d o tk n ą ć tych n a dz wy c z a j n y c h przybyszów.

Każdy miał j a kieś pytania. Ja zd ą ż y ł e m uśc i s n ą ć dłoń kobiety s k o c z ­ ka .

Chwila tego u cz uc i ow eg o p o w i tania była jedn a k b a rdzo krótka.

P adły ostre rozkazy. W s zy st ko zaczęło się dziać n a r a z ,b ł y s k a w i c z n i e . Dowódca placówki zag a r n ą ł trzech skoczków. Grupa tra n s p o r t o w a z a c z ę ­ ła teraz szukać, tyralierą, w łubinie, cen n y c h zasobników. Z n a l e ­

zione ładują, na wozy. Widać, że o rg a n i z a c j a jest na " sto dwa".

Samolot po zrzucie znów p o le c i a ł na wschód, zatoczył koło i p rz e l a t u j ą c jeszcze raz nad nami zakołysał się na boki i m rugając światłami w z b i ł się w przestworza, w p o wr o t n ą d r o g ę do swojej bazy.

Na p o s t e r u nk u zostal i ś m y jeszcze p ó ł godziny. Zasobniki z n i k n ę ­ ły z pola wr a z ze spadochronami. Syreny alarmowe już dawno z a m i l ­ kły. Na k i e r u n k a c h dojazdu do p l acówki zrzutowej panowałci zupełna cisza. 0 g od zi ni e pierwszej w nocy zmęczeni ale z adowoleni w r ó c i l i ś ­ my na swoje kwatery. W r óc i ł o z nami również parę w o z ó w załadowanych po brzegi z rz uc o n y m sprzętem. Miał on być czasowo "zamelinowany" na f o lwarku państwa Siwców.

Na k wa te r a c h nikt nie s p i e s z y ł się do spania. Ktoś mówił, że samolot m i a ł polską, załogę,. Ktoś inny, że w y ł u d z i ł pis t o l e t "Colt".

D y s k u t o wa li ś my długo nad udanym zrzutem. N ie k tó r z y współczuli bardzo p ow ie tr zn y m p r z y b y s z o m . . .kilka godzin temu popijali oni s p o ­ kojnie gdzieś tam w dalekiej Anglii dobra. kawą. czy herbatę, a tu?. Co ich czeka w tym k raju nieustannej walki, terióru i śmierci?

Nasze późne rozmowy zostały p r z e rwane m e l d u n k i e m komendanta placówki zrzutowej iż znalez i o n o tylko sześć m e t a l o w y c h zasob n i k ó w na polu łubinowym, natomiast paka z a w ierająca radiostację., sprzęt ł ą c z n o ś c i o w y , aparaty fo t o g r a f i c z n e itp. w jakiś sposób zaginęły.

Skoczkowie twierdzili stanowczo, że paka ta została na pewno w y r z u ­ cona z samolotu.

W sytuacji, gdzie grupa transportowa i o d d z i a ł z B atalionów Chłop s k i c h zostały już r o z p u szczone do domu, nie było absolutnie nadziei znalezienia tej paczki bez naszej pomocy. N a ty c h m i a s t do p o ­ szukiwania z głosiło się. c zterech czł o n k ó w z naszej grupy: Antek,

9

(10)

/ ' ^ l

'4 -

58

Oliwa, Tomasz i ja - Skura. P r z y ł ą c z y ł s i ą również do nas pan "Ja- sieńczyk" d ostawca p ow yż s z e g o meldunku.

Uzbrojeni w dwa p is to l e t y m a s z y n o w e i kilka g r an at ów w y r u s z y l i ­ śmy bez zwłoki z p o w r o t e m na -łubinowe pole. Czasu by ł o już niewiele, gdyż pa r ą tylko g o d z i n d z ieliło nas od świtu. Noc dawała pewną, o s ł o ­ ną, a c z k o l w i e k szanse z n a l e z ie ni a cenn e g o ładunku by ł y dużo wiąk s z e w czasie dnia. W c z asie dnia by ł y j e d n a k o w o ż duże możliwości z e t ­ knięcia się z N iemcami z pewnością, m y s z k uj ąc yc h w terenie w n a s t ę p ­ stwie nocnego p rz el ot u n i e r o z p o z n a n e g o samolotu.

Mimo u si ln y ch poszukiwań, przez dwie godziny, zrzuconej paczki nie mog l i ś m y znaleść. Już za "białego" dnia pan "J a s i e ń c z y k " , j e g o ­ mo ś ć dużo od nas s t a r s z y ,z wo ł a ł n a r a d ą s t a w i a j ą c p y t a n i e , c z y szukać, czy nie szukać naszej zguby? Jakie m i el i ś m y ku temu możliwości?. Z jakiego k i er un ku i w jakiej k o le jn o śc i by-ły zrzucane zasobniki?. Czy za s o b n i k z r zu c o n y w c z eśniej mógł w y l ą d o w a ć poza polem? A może spadł na terenie m a j ą t k u Osowiec?. P o s t a n o w i l i ś m y go i t am poszukać. Bez d ł u ż szego namysłu, z b r o n i ą w r ą k u , w k r o c z y l i ś m y przez b r a m ą na d z i e ­ dziniec mają,tku.

Praca c o d z i e n n a była już tam w p eł n y m toku. Po p i e r w s z y c h p y t a ­ niach okazało się, że w s zy s c y p r a c o w n i c y o b serwowali zrzut ubieg-łej nocy. Dwóch m ęż cz y z n od razu z a r a p o r t o w a ł o , że p o s zukiwana przez nas zguba spadła po drugiej stronie m a ją t k u i leży zakl i n o w a n a miądzy murem i dużym p n i e m drzewa. Nikt jej nie ruszał, bo byli pewni, że zjawi s i ą ktoś po nią, z "leśnych ludzi".

Radości naszej nie było granic. Olbrzymia, miękka, k wadratowa paka obszyta z ie l o n o - b r ą z o w y m m a t e r i a ł e m została zaraz w y c iągnięta zza mu r u i z p o m o c ą r o bo tn i k ó w p r z e t r a n s p o r t o w a n a na główny d z i e d z i ­ niec folwarku. Dzięki uprze j m o ś c i w ł a ś c i c i e l a maja^tku, załadow a l i ś m y ją. p rę d k o na p o ż y c z o n ą nam przez n i e g o b ry c z k ą i b yl iś my gotowi do powrotu na naszą bazą.

Przed o d ja zd em dosz ł o j e dn ak j es z c z e do niezwykłej sceny. Pan

"Jasieńczyk" z g r o m a d z i ł na b r u k o w a n y m d z i e d z iń cu w s z y s t k ic h p r a c o ­ w n ik ów folwarku, u s t a w i ł ich w szer e g u i w y do st aw sz y skądś ma-Ty k rz y ż y k kazał im p ow ta r z a ć słowa przysięgi: "W obliczu Boga W rz e c h - mo g ą c e g o i Najś w i ę t s z e j Marii P anny przysięgamy, że o tym cośmy w i ­ dzieli i słyszeli nikomu, nawet pod g r o ź b ą śmierci, nic nie powiemy, tak n am dopo m ó ż Bóg!".

Stojąc na s tr o n i e o bs er w o w a l i ś m y tę uroczystą, p r z y sięgę z załzawionymi oczyma. W i d o k tych p r os t y c h ludzi z podniesionymi do góry dwoma palcami prawej ręki s k a n d u ją cy c h słowa, za które r z e c z ywiście mogli z apłacić w k ró tc e życiem, stwarzał" wielce p a t r i o ­ tyczną, niemal grottgerowską, atmosferą. N i e k t ó r y m z przys i ę g a j ą c y c h sp-ływały po p oo ra n y c h w ie ki em p o l i c z k a c h r z ęsiste -łzy. W chwili z a ­ kończenia, szereg c hł op ów z a ł a m a ł się prawie natychmiast. Obejmując nas mocno ramionami lub ś ci sk a j ą c nam ręce, na wyścigi starali się nas przekonać o świętości naszej wielkiej sprawy, o szybkim z w y ­ cięstwie nad wrogiem. Nawet p od ni e c o n y właśc i c i e l m a ją t k u p o w tarzał w kółko jaki e ś patriotyczne slog a n y z dumą, stwierdzając, że jego synowie też w a l c z ą za Polską.

10

(11)

59

Żegnani e n t u z j a s t y c z n i e /ruszyl i ś m y w końcu z c e n n y m ł a du n k i e m w s t r o n ą n as z y c h kwater. Na k a żd ym wzgdrzu i przed k a ż d y m ś l epym z a ­ k r ęt e m z a t r z y m y w a l i ś m y b r y c z k ę sprawdzając dokładnie całe p r z e d p o ­ le. Był to już p rz ec ie ż dawno biały dzień. Na N ie mc ów można s ią byro nadziać w każdej chwili.

Do bazy d o j e c h a l i ś m y po g odzinie jedenastej, na szczęście bez żadnych d o d a t k o w y c h przygód. Po r u c z n i k Sawicz już b a r d z o z a n i e p o k o ­ jony naszą, długą, nieobecnością./ z ulgą. i z u ś mi ec he m wi n s z o w a ł nam nas z e g o sukcesu. P r z y w i e zi on a paka znalazca sią p r ędko pod o lb rz y mi m stogiem siana w s pe cj a l n i e p rz yg ot ow an ym wykopie. D a ls zy jej t r a n s ­ port do w ł a ś c i w e g o m ie js ca pr z e z n a c z e n i a miał" czekać jeszcze przez parą n as tę p n y c h dni na bardziej bezpie c z n y moment.

Do o dw ie z ie ni a p ożyczonej bryczki z m a ją t k u O so w i e c zgło s i ł się na o c h o tnika Oliwa. Chcąc sobie zrobić przy j e m n o ś ć n a p ę d z i e on nam dużo strachu. P o wrót je g o p r z e c i ąg ną ł się n i e s p o dz ie wa ni e do p r z e ­ szło dwóch godzin. Przyczyną, jego opóźnienia b y ła ,j ak mówił', "krótka p r z e j a ż d ż k a po okolicy, tak jak to było za dawnych dobrych c z a s ó w w jego r od z i n n y m K rz e m i e ń c u " . M oż li wo ść spotkania N i e m c ó w w czasie tej eskapady byłTa n a p r a w d ę duża, z n ieobliczalnymi k o n s e k wencjami.

Jak mówią, jednak, w sz ys tk o dobre, co się dobr z e kończy. Oliwa spóźniony, t r oc hę s kr us zo ny ale i bardzo z a d o w o l o n y zdążył' jeszcze na p o ż e g n al ny p o si ł e k u pańs t w a Siwców. Tam p ub l i c z n i e i o fi c j a l n i e dostał" p or z ą d n y "Pater noster" od naszego dowódcy.

Zaraz po p os i ł k u i s e rd ec zn ym pożegnaniu z naszymi wspan i a ł y m i gospodarzami w y r u s z y l i ś m y w d ro gą powrotną, do Warszawy. Do stacji EKD szliśmy ja k zwykle ostrożnie, pojedyńczo lub parami, w różnych od s t ę p a c h c z a s u i różnymi ścieżkami. Do kolejki w J ak t o r o w i e w s i ad al iś my r ó wn i e ż k aż d y osobno i w innym czasie. Do W ar s z a w y i do swoich domów w r ó c i l i ś m y w s zy sc y bez żadnych kłopotów, na długo przed g o d z i n ą policyjną.

W czasie naszej konspi r a c y j n e j pracy bojowej u cz es tn ic zy l iś my do tej pory już w w i el u akcjach. Każda z nich p oz os ta wi ał a na nas młod y c h duże w r a żenie. Ta akcja miała jednak jakiś specjalny, t r u d ­ ny do o k r e ś l en i a charakter. Dopiero pc latach zrozumiałem, dlaczego byliśmy wtedy tak wz r u s z e n i i przejęci. Ten zrzut, w k t órym m i e ­ liśmy z aszczyt ucz e s t n i c z y ć , d ał nam namacalny dowód, że walka o woln o ś ć O jc z y z n y nie była walką, małej i zapalonej g rupy młodzieży. 0 P o l s k ę w a l c z y ł z nami cały naród polski i ci b r a c i a i siostry, k t ó ­ rych dziw n y los w c z asie w o jn y rozrzucił" po całym świecie.

11

(12)

%l9s

Jerzy S aw icki p s.”B iały ”, „S k u ra”

O ttaw a 1996 s.53-59

Byłem żołnierzem „Osjana”

Wspomnienia z czasów wojny

12

(13)

Jerzy Sawicki, pseudonim ”Biały”, „Skura” - porucznik Armii Krajowej

Urodzony i wychowany w Toruniu, średnie wykształcenie otrzymał w gimn.

M ikołaja Kopernika.

O chotnik w kampanii wrześniowej 1939 r. Ranny, wzięty do niewoli 13 września w bitwie pod Dębe nad Narwią. Ucieka ze szpitala jenieckiego w Płońsku 13 października.

W kwietniu 1940 r. wstępuje do oddziałów wojskowych ZW Z w W arszawie.

Od lutego 1942 r. - dowódca zespołu w oddziale dyspozycyjnym dywersji przy Komendzie Głównej AK „O sjan” . Brał udział w 15 akcjach

bojowych.

W dzień w ybuchu Powstania W arszawskiego, w sierpniu 1944 r. - dowódca osłony osobistej dowódcy Powstania, płk/gen. Antoniego Chruściela ps.

”M onter” i szefa BIP AK płk. Jana Rzepeckiego ps. ”Prezes” .

W Powstaniu przydzielony do Kompanii Osłony D owództwa Powstania por. .

”K osy” . W alczył w Sródmieściu-Północ.

W dniu 3 października 1944 r. żeni się z H aliną Tarkowską, ps.”A la”

października 1944 r. idzie do niewoli- Lamsdorf, Niemcy, skąd ucieka w połowie stycznia 1945 r. Po dłuższej wędrówce na terenie południowych Niemiec i wydostaniu żony z obozu jenieckiego w Radebergu koło Drezna przyłącza się do grupy partyzanckiej w północnej Czechosłowacji. Kończy wojnę jako dowódca polskiego oddziału partyzanckiego w Tanvald - Szumburg, koło miejscowości Liberec.

Czterokrotnie ranny w czasie działań wojennych. Odznaczony dwukrotnie Krzyżem W alecznych oraz Srebrnym Krzyżem Zasługi z M ieczami.

Jerzy Sawicki, po wojnie, poprzez Czechosłowację, Niemcy, Włochy, Francję dostaje się wraz z żoną do Anglii, gdzie w Londynie w 1952 r. kończy studia architektoniczne i zaczyna pracę w swoim zawodzie.

W 1957 r, w yjeżdża wraz z żoną i dwiem a córkami do Kanady. Tu, w swojej karierze zawodowej był przez wiele lat głównym architektem K anadyjskich Parków N arodow ych i doradca budowlanym w M inisterstwie dla Spraw Indian i Dalekiej Północy.

Pod koniec 1981 r. przechodzi na emeryturę. Przez wiele lat podróżuje, zajmuje się fotografią i h isto rią szczególnie II wojny światowej. Jest autorem wielu w ykładów i artykułów na ten temat.

Jerzy Sawicki zmarł w Kanadzie 10 października 2002 r.

13

(14)

ZRZUT „NEON 4” dn.7/9.09.1943

Dzięki konspiracyjnej poczcie pantoflowej wiedzieliśmy ju ż od dłuższego czasu o zrzutach z Anglii, ślących drogą pow ietrzną pomoc dla Armii Krajowej w formie broni, amunicji, m ateriałów wybuchowych, sprzętu radiowego,

pieniędzy oraz ludzi, specjalistów w różnych dziedzinach walki* konspiracyjnej.

Jak, kiedy i gdzie, było dla nas, żołnierzy na niższym szczeblu organizacyjnym, zupełna tajem nicą Dlatego też, kiedy zostaliśmy pow iadomieni o naszym udziale w planow anym przyjęciu jednego z tych zrzutów, jakaś dziwna radość i duma rozsadzała nasze piersi.

Podczas odprawy, w niedzielę, 5-go września dowiedzieliśm y się z niemałym zdziwieniem, że zrzut odbędzie się w okolicy G rodziska M azowieckiego. Jak to? Tak blisko W arszawy? Toż to przecież niecałe 30 kilom etrów od miasta.

Grupa nasza w ydzielona z oddziału dyspozycyjnego Dywersji KG AK, 0 ,S .”

Jan” miała wzmocnić miejscowy Oddział AK ochraniający placówkę zrzutową.

Dowódca naszej grupy, por. Sawicz wydał odpowiednie instrukcje dotyczące czasu, m iejsca zbiórki, uzbrojenia i innych niezbędnych szczegółów. M iejscem koncentracji było gospodarstwo pp.Siwców, położone o dwa kilometry od m ajątku Osowiec, mniej więcej 7 kilometrów na południe od Grodziska

M azowieckiego, Czas zbiórki wyznaczono między godziną 3 po południu a 6 wieczorem, we w torek 7 września 1043 r.

Do grupy por. Sawicza przydzielono: Traktora /Jerzego Jesiołowskiego/, Antka /K azim ierza S h ey b ala/,Czarnego /Jerzego M atza/, Łodzię/ Zygmunta

Kurnatowskiego/, Oliwę /Jerzego Zaufalla/, Rom ana /Rom ana Rogowskiego/, Tomasza /Tom asza Zabłockiego/ i mnie Skurę/JerzegoSawickiego/.

Z uzbrojenia przydzielono na całą grupę dwa obronne i dziesięć zaczepnych granatów oraz dwa pistolety maszynowe, oprócz tego każdy z uczestników miał zabrać pistolet autom atyczny kal. 9mm z dwom a zapasowymi magazynkami.

Steny i granaty miały być pobrane z ‘bunkra’ na ul. Orlej a pistolety ze skrytek sekcyjnych.

We wtorek po południu, w edług ustalonej z góry kolejności, parami lub pojedynczo, zaczęliśmy przenikać w teren, najpierw kolejką elektryczną a potem piechotą do wyznaczonej nam bazy u pp. Siwców.

Koncentracja odbyła się bez przeszkód. W czasie dojścia broń było łatwo ukryć pod płaszczami noszonymi bez żadnych podejrzeń w dzień chłodny i pochmurny.

W czasie odprawy w m ajątku pp. Siwców zapoznaliśm y się z dodatkowymi szczegółami oczekiwanego zrzutu i z zadaniam i grupy osłonowej. D ow ódcą placówki zrzutowej był, ja k się później dowiedziałem, podchorąży” Błysk” . Jego obowiązkiem było przyjmowanie sygnałów radiowych z Anglii

zapowiadających start samolotu , sygnalizacja świetlna na polu zrzutowym oraz transport i zabezpieczenie odebranych skoczków i zasobników z materiałem wojennym.

i

14

(15)

y u \

a i

D ow ódcą ubezpieczenia całego terenu zrzutu oraz miejsca koncentracji na którym znajdował się także radiowy aparat odbiorczy, był por. Sawicz.

Podlegała mu nasza grupa plus kilkunastu ludzi z miejscowego oddz. AK/BCh.

Przydział tak licznej obstawy był spowodowany ostrożnością 'dowództwa AK z powodu bliskiego położenia niem ieckich jednostek i dużej wartości

spodziewanego zrzutu. W wypadku dekonspiracji, m ożna się było spodziewać szybkiej interwencji oddziałów warszawskiego ”Uberfallkom ando” jak również policji stacjonującej w Żyrardowie. Niezależnie od tego, w odległości zaledwie 4 km. znajdow ała się osada niem iecka z dodatkow ą obsadą „Kałm uków,”

żołnierzy rosyjskich z tzw. ”O stlegion”, kolaborantów niemieckich. Teren zrzutów jak widać, nie należał do najbezpieczniejszych. Co prawda, wrodzony wstręt N iem ców do jakiejkolw iek akcji nocnej oraz znane nam dobrze kierunki możliwego ataku działały na nasza korzyść. Bez w zględu na rodzaj i siłę

interwencji zadaniem oddziałów osłonowych było powstrzym anie atakującego wroga do czasu ewakuacji zrzuconych skoczków i materiałów z zagrożonego terenu.

U pp. Siwców większość z nas została zakwaterowana w stodole. W yższa szarża w jednej z mieszkalnych chałup. W tejże samej chałupie był umieszczony odbiornik radiowy, raczej prymitywny, pracujący na małych bateryjkach, nasza jedyna łączność z daleką A nglią

N asłuch Londynu w tym dniu był niezwykle trudny. Zaburzenia atm osferyczne powodowały duże trzaski. Obsługa radia była w czarnej rozpaczy. Sygnały nadawane w ściśle określonych godzinach były nie do odszyfrowania

W tej niepewnej sytuacji dowódca placówki zrzutowej i nasz por. Sawicz postanowili przygotować się w pełni do odebrania zrzutu, a co za tym idzie ubezpieczenia terenu. Po zapadnięciu zmroku, tuż przed godziną ósm ą nasza grupa przesunęła się na z góry określone, stanowiska. To samo zrobił oddział BCh i obsługa naziem nych świateł sygnalizacyjnych. Terenem zrzutu było duże pole bujnego łubinu, który sięgał nam do pasa. W zdłuż pola biegła wiejska droga. Po drugiej stronie przylegał do drogi wysoki ceglany mur, który okalał dość pokaźny majątek pod nazw ą Osowiec.

Noc była ciemna i chmurna. N a szczęście nie padał deszcz i nie było zimno.

Czas dłużył się bardzo. Prowadzone z początku dość żywe rozm owy zupełnie zamarły, w nerwowym napięciu czekaliśmy wszyscy na przylot „naszego”

samolotu. Niestety, m inęła północ i następne pół godziny i nic! O pierwszej trzydzieści nad ranem pogotowie zrzutowe zostało odwołane. W róciliśmy wszyscy na swoje kwatery, naturalnie źli i zdegustowani.

Następnego dnia odbiór radiowy był zupełnie czysty. Sygnał oznaczający wylot samolotu jednak nie nadszedł. W idocznie zła pogoda czy jakieś inne powody były przyczyną powstrzym ania lotu. Cały dzień spędziliśm y właściwie na niczym. Część z nas grała w karty, część spała po trudach nocy. Jeszcze inni czytali książki które dostarczył pan Siwiec. Pod w ieczór w stodole odchodził

2

15

(16)

„salonowiec” . N ajcięższą rękę miał chyba Antek, przedwojenny podchorąży.

Antek był nadzwyczaj silny. Ktoś twierdził, że zgiął kiedyś przy jakiejś okazji lufę karabinu! Trudno nam było w to uwierzyć.

Jedzenie na naszym postoju było niewykwintne ale w dużej ilości. Przeważał makaron i kartofle. Kto chciał mógł się „dopchać” jabłkam i. M leka też było w bród. W szystko razem tworzyło w ybuchow ą mieszankę.

W ciągu dnia każdy z nas miał po parę godzin służby, wtedy staliśmy na czatach ubezpieczając posiadłość państwa Siwców. Plątanie się po otwartym terenie było oczywiście zabronione. D la państwa Siwców mieliśm y wszyscy bardzo dużo szacunku. W tam tych latach trzeba było posiadać wiele odwagi i samozaparcia, aby wciągnąć cała rodzinę w tak niebezpieczną pracę jak

wspomaganie oddziałów w alczących z okupantem. Zapewnienia, że wszyscy ich pracownicy to ludzie zaufani, patrioci, nie bardzo nas przekonywały.

Jesteśmy ju ż tutaj trzeci dzień. Jest czwartek 9 września. Pięknie i słonecznie.

Może dlatego wstąpiła w nas jakaś większa nadzieja, że zrzut otrzymamy dzisiaj, że dzisiaj będziem y świadkami tak wielkiej przygody. N asza nadzieja nas dzisiaj nie zawiodła!

O godz. 13-ej nasłuch odebrał z polskiej audycji radiowej BBC w Londynie melodię „...Czerwone jabłuszko po stole się toczy..."Oznaczało to

potwierdzenie startu samolotu w tym samym dniu, Całość załogi placówki zrzutowej i osłony terenu została postawiona w stan pogotowia...O godz.l9-ej na falach eteru przypłynęła druga piosenka...”Czy pam iętasz Janku w oborze na sianku...? Znak że samolot wystartował i je st w drodze do celu.

Ostatnie rozkazy zostały wkrótce wydane. O godz. 19.30 wyruszył w teren zespół odpowiedzialny za odebranie zrzutu, ubezpieczenie skoczków i otrzymanych zasobników. Tuż za nim w ystartow ała grupa transportowa, podwody konne i jeden samochód półciężarowy, oraz nasz oddział

ubezpieczeniowy. Zajęcie stanowisk nie nastręczało najm niejszych trudności, byliśmy tu ju ż przecież przedtem dwa dni temu.

Radio-telefon „Fonio ulokował się na pobliskim w zniesieniu terenu w małym karłowatym zagajniku. Obsługa latarek mających w yznaczać strzałkę świetlna, kierunek i miejsce zrzutu sprawdziła swój ekwipunek. Półciężarów ka i podwody konne czekały na końcu pola łubinu.

Nasze oddziały osłonowe zajęły stanowiska na drodze przylegającej do pola i murów majątku Osowiec, zabezpieczając akcję od wschodu - od W arszawy i zachodu od strony Żyrardowa.

Przylot samolotu był spodziewany około północy. W szystkie przygotowania były ju ż jednak zakończone o godz.21.Noc była bezchmurna. W okół panowała absolutna cisza przeryw ana tylko od czasu do czasu bzykaniem koników

polnych. Z pola wiał w naszym kierunku słodki zapach łubinu. Czas mijał

powoli. Co chwila któryś z nas patrzył na zegarek. Do głowy przychodziły różne myśli. M artwiliśmy się na zapas o ten nieznany, daleki sam olotśląc modły do nieba, aby leciał szczęśliwie i ja k najprędzej. W iedzieliśmy ju ż teraz, że oprócz

3

16

(17)

zasobników ze sprzętem bojowym przylecą również

skoczkowie,”cichociem ni” .Ilu i kto,było nadal w ielką niewiadom ą.Hasłem dla skoczków było „Janek”,naszym odzewem „Sawa” .

N adeszła północ i nic!...Czyżby zawrócili? M oże coś się po drodze

stało?Domysłów było dużo.Okres czekania robił się coraz bardziej denerwujący.

Po pewnym czasie ktoś posłyszał jedenak jakiś daleki pom ruk.Pom ruk ten narastał pow oli.Byliśm y ju ż pewni,że je st to warkot sam olotu.Sam olot

najwyraźniej leciał w naszym kierunku z północnego zachodu.Ale czy nasz?Jest ju ż teraz niedaleko.D źwięk motorów był jakoś głębszy,silniejszy,niepodobny do

tak często przez nas słyszanych sam olotów niemieckich.

Ni stąd ni zowąd światła sygnalizacyjne przygotowane na polu zrzutowym wystrzeliły nagle w górę.Samolot był ju ż teraz wyraźnie blisko,co prawda leciał dosyć wysoko. Tu i tam w różnych odległościach od nas zaczęły wyć syreny przeciwlotnicze.Niemiecki system alarmowy nie zasypiał. N ad nami przesunęła się teraz sylwetka dużego samolotu i ku naszemu w ielkiemu zdziwieniu

poszybowaała dalej na wschód w stronę Warszawy.

Nikt z nas nie zauważył żadnego sygnału.Czyżby nie nasz?Czyżby nie widział naszych świateł?Siedzim y w bezruchu na naszych stanowiskach.Zawód i

rozpacz narastają z każdą chwila.Co się dzieje?...Szczęśliwie po kilku m inutach słyszymy znowu w arkot silników - tym razem ze wschodu.Syreny alarmowe w yją zaciekle między nami a W arszawą.Sam olot najwyraźniej leci w naszym kierunku,coraz bliżej i bliżej...Już go widać.Leci teraz dużo niżej i daje jakieś sygnały świetlne.Przeleciał tuż nad nam i.Po chwili zatoczył łuk i widać jak płynie

po linii świateł sygnalizacyjnych.Ryk silników wzmaga się w niesamowity sposób..znowu, sygnały.Sam olot przeleciał tuż nad nami. N agle na tle nieba widzimy sylwetki spadochronów...jeden,drugi,trzeci,piąty.To chyba zasobniki?

Tuż nad nami trzy następne.Te lecą łagodniej,powoli kiwając swoim ładunkiem.

Skurcz ściska za gardło ...łzy napływ ają do oczu. To nie zasobniki! To ludzie!

To nasi!...M oment w ielkiego wzruszenia zupełnie nie licujący z weteranami walk konspiracyjnych ,takimi ja k my.

Trzy sylwetki powoli zbliżają się do ziemi. Z pow ietrza słychać raz po raz w ykrzykiwane hasło...”Janek” !...”Janek” !...Janek” ! Spadochrony ju ż prawie przy nas. Hasło słychać teraz ju ż bardzo wyraźnie. Jeden z głosów ma jakiś miękki ton...N ie...słuch nas nie myli! To głos kobiety!Nikt z nas nie pam iętał o odzewie. Podświadom ie na usta cisnęły się słowa powitania...witajcie! W itajcie na ojczystej ziemi!

Zapominając o rozkazach, dyscyplinie i obowiązku pozostania na posterunku cała nasza czwórka popędziła galopem do m iejsca lądowania. Powitanie w ciemności było bardzo chaotyczne, ale i nie mniej wzruszające; Każdy chciał dotknąć tych nadzwyczajnych przybyszów. Każdy miał jakieś pytania. Ja zdążyłem uścisnąć dłoń kobiety skoczka,

Chwila tego uczuciowego pow itania była jednak bardzo krótka.

4

17

(18)

Padły ostre rozkazy. W szystko zaczęło się dziać naraz, błyskawicznie.

Dowódca placówki zagarnął trzech skoczków. Grupa transportowa zaczęła teraz szukać tyralierą w łubinie cennych zasobników. Znalezione ładują na wozy.

Widać, że organizacja jest na „sto dwa” .

Samolot po zrzucie znów poleciał na wschód, zatoczył koło i przelatując jeszcze raz nad nami zakołysał się na boki i mrugając światłami wzbił się w

przestworza w pow rotną drogę do swojej bazy.

Na posterunku zostaliśmy jeszcze pół godziny. Zasobniki zniknęły z pola wraz ze spadochronami. Syreny alarmowe ju ż dawno zamilkły. N a kierunkach

dojazdu do placówki zrzutowej panowała zupełna cisza. O godzinie pierwszej w nocy zmęczeni ale zadowoleni wróciliśm y na swoje kwatery. W róciło z nami również parę w ozów zdowanych po brzegi zrzuconym sprzętem. M iał on być czasowo „zamelinowany „ na folwarku państwa Siwców.

N a kw aterach nikt nie spieszył się do spania. Ktoś mówił, że sam olot miał polska załogę. Ktoś inny, że w yłudził pistolet „Colt” . D yskutowaliśm y długo nad udanym zrzutem. N iektórzy współczuli bardzo powietrznym

przybyszom ...K ilka godzin tem u popijali spokojnie gdzieś tam w dalekiej Anglii dobrą kawę czy herbatę a tu? Co ich czeka w tym kraju nieustannej walki,

terroru i śmierci?

Nasze późne rozmowy zostały przerwane m eldunkiem kom endanta placówki zrzutowej iż znaleziono tylko sześć m etalowych zasobników na polu

łubinowym, natom iast paka zawierająca radiostację, sprzęt łącznościowy aparaty fotograficzne itp. w jakiś sposób zaginęła. Skoczkowie twierdzili stanowczo, że paka ta została na pewno w yrzucona z samolotu..W sytuacji, gdzie grupa transportowa i oddział z BCh zostały ju ż rozpuszczone do domu, nie było absolutnie nadziei znalezienia tej paczki bez naszej

pomocy .Natychm iast do poszukiwania zgłosiło się czterech członków z naszej grupy:Antek,O liwa,Tom asz i ja - Skura.Przyłączył się do nas rów nież pan

„Jasieńczyk” dostawca powyższego meldunku.

Uzbrojeni w dwa pistolety m aszynowe i kilka granatów wyruszyliśm y bez zwłoki

z powrotem na łubinowe pole.Czasu było niewiele,gdyż parę tylko godzin dzieliło nas od świtu. Noc dawała pew ną osłonę,aczkolwiek szanse znalezienia cennego ładunku były dużo większe w czasie dnia. W czasie dnia były

jednakow oż duże możliwości zetknięcia się z Niemcam i z pew nością myszkującymi w terenie w następstwie nocnego przelotu nierozpoznanego samolotu.

M imo usilnych poszukiwań, przez dwie godziny, zrzuconej paczki nie mogliśmy znaleźć. Już za „białego” dnia pan ”Jasieńczyk” jegom ość dużo od nas starszy, zw ołał naradę stawiając pytanie, czy szukać czy nie szukać naszej zguby. Jakie mieliśmy ku temu m ożliwości? Z jakiego kierunku i w jakiej kolejności były zrzucane zasobniki? Czy zasobnik zrzucony wcześniej mógł wylądować poza polem? A może spadł na terenie m ajątku Osowiec?

5

18

(19)

Postanowiliśmy go i tam poszukać.Bez dłuższego namysłu z bronią w ręku wkroczyliśmy przez bramę na dziedziniec majątku.

Praca codzienna była ju ż tam w pełnym toku. Po pierwszych pytaniach okazało się,że wszyscy pracownicy obserwowali zrzut ubiegłej nocy, Dwóch mężczyzn od razu zaraportowało,że poszukiwana przez nas zguba spadła po drugiej stronie majątku i leży zaklinowana między murem i dużym pniem drzew a.N ikt jej nie ruszał bo byli pewni,że zjawi się po n ią ktoś z „leśnych ludzi”

Radość nasza nie miała granic. Olbrzymia, miękka, kw adratow a paka obszyta zielono-brązowym

materiałem została zaraz wyciągnięta zza muru i z pom ocą robotników przetransportowana na główny dziedziniec folwarku. Dzięki uprzejmości właściciela majątku załadowaliśm y j ą na pożyczoną nam przez niego bryczkę i byliśmy gotowi do powrotu na naszą bazę.

Przed odjazdem doszło jednak jeszcze do niezwykłej sceny. Pan „Jasieńczyk”

zgromadził na brukowanym dziedzińcu wszystkich pracow ników folwarku, ustawił ich w szeregu i wydobywszy skądś mały krzyżyk kazał im powtarzać słowa przysięgi: W obliczu Boga W szechm ogącego i Najświętszej M arii Panny przysięgamy, że o tym cośmy widzieli i słyszeli nikomu, naw et pod groźbą śmierci nic nie powiemy. Tak nam dopomóż Bóg!”

Stojąc na stronie obserwowaliśmy tę uroczystą przysięgę z załzawionymi oczyma. W idok tych prostych ludzi z podniesionymi do góry dwom a palcami prawej ręki, skandujących słowa, za które rzeczywiście mogli ząpłacić wkrótce życiem, stwarzał wielce patriotyczną niemal grotgerow ską atmosferę.

Niektórym z przysięgających spływały po pooranych wiekiem policzkach rzęsiste łzy. W chwili zakończenia szereg chłopów załam ał się prawie natychmiast. Obejmując nas mocno ramionami lub ściskając nam ręce, na wyścigi starali się nas przekonać o świętości naszej wielkiej sprawy, o szybkim zwycięstwie nad wrogiem. N aw et podniecony w łaściciel m ajątku powtarzał w kółko jakieś patriotyczne slogany z dum ą stwierdzając, że jego synowie też w alczą za Polskę.

Żegnani entuzjastycznie ruszyliśmy w końcu z cennym ładunkiem w stronę naszych kwater. N a każdym w zgórzu i przed każdym ślepym zakrętem zatrzymywaliśmy bryczkę sprawdzając dokładnie całe przedpole. Był to ju ż przecież dawno biały dzień. N a N iem ców można się było nadziać w każdej chwili.

Do bazy dojechaliśmy po godzinie jedenastej, na szczęście beż żadnych dodatkowych przygód. Por. ” Sawicz” ju ż bardzo zaniepokojony naszą długą nieobecnością z u lg ą i z uśm iechem w inszował nam naszego sukcesu.

Przywieziona paka znalazła się prędko pod olbrzymim stogiem siana w

specjalnie przygotowanym wykopie. Dalszy jej transport do właściwego miejsca przeznaczenia miał czekać jeszcze przez parę następnych dni na bardziej

bezpieczny moment.

6

19

(20)

/

Do odwiezienia pożyczonej bryczki z m ajątku Osowiec zgłosił się na

ochotnika „Oliwa” . Chcąc sobie zrobić przyjemność napędził nam dużo strachu.

Powrót jego przeciągnął się niespodziewanie do przeszło dwóch

godzin.Przyczyną opóźnienia była,jak m ówił,krótka przejażdżka po okolicy,tak jak to było za dawnych dobrych czasów w jego rodzinnym

K rzemieńcu.M ożliwość spotkania Niem ców w czasie tej eskapady była naprawdę duża i z nieobliczalnymi konsekwencjami.

Jak m ów ią jednak, wszystko dobre co się dobrze kończy.”01iw a”

spóźniony,trochę skruszony,ale bardzo zadowolony zdążył jeszcze na

pożegnalny posiłek u pp.Siwcow.Tam publicznie i oficjalnie dostał porządny

„pater noster” od naszego dowódcy.Zaraz po posiłku i serdecznym pożegnaniu z naszymi w spaniałymi gospodarzam i wyruszyliśm y w drogę pow rotną do

W arszawy.Do stacji EKD szliśmy ja k zwykle ostrożnie,pojedyńczo lub parami,w różnych odstępach czasu i różnymi ścieżkami.Do kolejki w

Jaktorowie w siadaliśm y również każdy osobno i w innym czasie.Do W arszawy i do swoich domów wróciliśm y wszyscy bez kłopotów,na długo przed godziną policyjną.

W czasie naszej konspiracyjnej pracy bojowej uczestniczyliśm y do tej pory ju ż w wielu akcjach.Każda z nich pozostawiała na nas m łodych duże

wrażenie.Ta akcja miała jednak jakiś specjalny,trudny do określenia charakter.

Dopiero po latach zrozum iałem ,dlaczego byliśmy tak wzruszeni i przejęci.Ten zrzut,w którym mieliśmy zaszczyt uczestniczyć,dał nam nanacalny dowód,że walka owolność Ojczyzny nie była w alką małej,zapalonej grupy młodzieży.O Polskę walczył wraz z nami cały naród polski i ci bracia i siostry,których dziwny los w czasie wojny rozrzucił po całym świecie.

7

20

(21)

JERZY SAWICKI zwany "Pawłem" (pseudonim z konspiracji) urodzili si^ 11 kwietnia 1920 roku w Toruniu. Rodzice jego W 3a d y s 3aw, legionista i matka Maria, z domu de Patriarchę, pochodzili oboje z rodzin oddawna o s i a d 3ych na Ukrainie. Przodkowie matki znaleźli na dworze rosyjskim schronienie przed rewolucj 1 f r ancuzk1 . Dziadek de Patriarchę, w okresie miedzy wojenym, b y 3 m a r s z a 3kiem dworu u ksie^nej B r a n i c k i e j . W roku 1918 czy

1919 u d a 3o sie rodzicom Jerzego wydostaas z Rosii do Polski, gdzie zamieszkali w Toruniu. Tam ojciec p r a c o w a 3 w intende n t u r z e . W 3a d y s 3aw i Maria mieli jeszcze dwie córki, Irene i Halinę.

Po ukończeniu gimnazium Jerzy z a pisa3 sie na studia wychowania fizycznego. B y 3 dobrym a t l e t 1, c e l o w a 3 w dekatlonie i wiocelarstwie. Niestety plany na przyszloceas p o k r z y w o w a 3a 2 wojna oewiatowa. W gimnazjum n a l e g a 3 do Harcerstwa i Przysposobienia Wojskowego. U w a ^ a 3 za swój o b o w i xzek broni* ojczyzny. W a l c z y 3 jako ochotnik w D z i a 3dowskich Batalionach Obrony N a r o d o w e j . Przez pierwsze dni sierpnia 1939 roku u d z i a 3 jednostki tej og r a n i c z y 3 sie do unikania ataków 3otnictwa niemieckiego, które bezlitooenie d z i e s i 1 t k o w a 3 y kolumny cofaj 1cego sie wojska i d 3ugie szeregi ludnoceci cywilnej uciekaj 1cej na wschód.

W dniu 13-go wrzeoenia po c a 3ym dniu walki z przewaga j 1 cymi s i 3ami artylerii, lotnictwa i zmotoryzowanej piechoty niemieckiej zostaje ranny w reke i wzięty do niewoli w mie j scowoceci Debe Wielkie nad N a r w i 1 . Grozi mu amputacja lewej reki, na szczeoecie udaje mu sie ucieas, z p o m o c 1 m 3odej sanitariuszki, z jenieckiego szpitala w P 3onsku. P o d 1£,y3 z g r u p 1 cywilnych robotników polskich w stronę Torunia. Tam w pustym, obrabowanym mieszkaniu nie z asta3 nikogo. Rodzinę wywieźli Niemcy jak t y s i 1ce innych Polaków do Generalnej Gubernii.

Poj e c h a 3 wiec do Warszawy i tam p o 31c z y 3 sie z r o d z i n 1 i o d n a l a z 3 kolegów i p r z y j a c i ó 3 .

Na p o c z xtku 1940 roku spotkany przypadkowo starszy kolega porucznik "Stach", który w czasie rozmów z m 3odzie£,1 o losach Polski z a d a 3 im zasadnicze pytanie, "Czy chcielibyoecie c h 3opcy cooe zrobiae dla Polski?". "Ale^ naturalnie," b y 3a j e d n o g 3ooena odpowiedź. "Ale co?" I tak z a c z e 3a sie praca dla Polski Jurka Matza, Romana Rogowskiego, Jurka Sawickiego i Tomasza

Z a b 3o c k i e g o .

N i e d 3ugo po tej rozmowie c a 3a ich czwórka z o s t a 3a przyjęta na t a j n 1 p o d c h o r 1^ówke, k t ó r 1 ukończyli i 8 lutego 1942 roku, zostali zaprzysiężeni i przyjęci do o d d z i a 3u "OSJAN" czyli o d d z i a 3u specjalnego "Jan", który b y 3 czececi1 dyspozycyjnych

21

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rozwiązanie to jest szczególnie praktyczne w miejscach, gdzie zmienia się sposób wykorzystania oświetlanej przestrzeni, a wraz z nim zmieniają się normy i

Głównym celem koalicji jest poprawa sytuacji pacjentów, zwłaszcza jeśli chodzi o jakość i dostęp do opieki zdrowotnej, a także wszystkich podmiotów zaangażowanych w

Niniejsza publikacja jest wyrazem krytycznej refleksji oraz aktualizacji sta- nowisk i  postaw twórczych formułowanych „tu i  teraz”, w  kontekście wyzwań związanych

Co więcej, pacjenci mogą też zmieniać miejsce i rodzaj opieki paliatywnej, na przykład jeśli stan pacjenta korzystającego z poradni medycyny paliatywnej się pogarsza, to możemy

– W Polsce szefowie szpitali i ich podmioty tworzące coraz częściej są zdania, że lepiej, by na poziomie regionu był jeden gospodarz sprawujący nadzór właścicielski

Ustawa o zdrowiu publicznym, jako niezbędny i przełomowy dokument wprowadzający działania na rzecz zdrowia w przeciwieństwie do obecnego lecze- nia chorych, jest na najlepszej

W przypadku powołania Fundacji do dziedziczenia zarząd składa oświadczenie o przyjęciu spadku z dobrodziejstwem inwentarza tylko wówczas, gdy w chwili składania tego oświadczenia

Zamocowanie w układzie zaworu Zamocowanie w układzie