• Nie Znaleziono Wyników

Postawy i wartości moralne maturzy­ stów A utor rozpatruje na tle podstawowych cech demograficzno-społecznych (płci, wieku, typu szkoły, pochodzenia społecznego i środowiskowego) i pozio­ m u zaangażowania religijnego

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Postawy i wartości moralne maturzy­ stów A utor rozpatruje na tle podstawowych cech demograficzno-społecznych (płci, wieku, typu szkoły, pochodzenia społecznego i środowiskowego) i pozio­ m u zaangażowania religijnego"

Copied!
7
0
0

Pełen tekst

(1)

Książkę tę cechuje nadto zwarty i logiczny charakter, duża komunikatyw­

ność i bogata baza danych empirycznych. Postawy i wartości moralne maturzy­

stów A utor rozpatruje na tle podstawowych cech demograficzno-społecznych (płci, wieku, typu szkoły, pochodzenia społecznego i środowiskowego) i pozio­

m u zaangażowania religijnego. Ważne jest i to, że A utor dokonuje ciągle porównań wyników własnych badań z wynikami badań innych socjologów polskich i obcych, którzy zajmowali się tym zagadnieniem. Komunikatywny język, jakim posługuje się Autor, spowoduje, iż być może przeczytają ją chętnie fachowcy i laicy, lecz interesujący się życiem i problemami młodzieży. Sięgną zapewne po nią sami maturzyści, jak i studenci socjologii, pedagogiki i filozofii.

Otrzymaliśmy w ten sposób od A utora rozprawę socjologiczną, która jest rezultatem stosownie przygotowanych i sumiennie wykonanych badań em­

pirycznych. Książka ta stwarza grunt i pole do dalszych badań związanych z tym tematem, będąc zarazem wzorem postępowania metodologicznego dla młodych socjologów i humanistów.

Zachodzący ciągle proces przemian w Polsce i w świadomości Polaków będzie wpływał na kształt etosu i innych sfer życia młodzieży. Trudno jednak teraz prognozować, w jakim kierunku przemiany te zepchną postawy i działania młodych Polaków końca lat dziewięćdziesiątych? Bez wątpienia będzie to ważny problem poznawczy i badawczy dla socjologów i pedagogów, jak i filozofów.

Janusz M ariański uwrażliwił w tej książce na jego istotę i dał poprawny wzór naukowego podejścia do jego istoty i ewolucji. Książka ta uświadamia bada­

czom ogrom problemów i potrzeb młodych Polaków, którzy wchodzą nieco po omacku w erę ponowoczesności, a zarazem narażonych na różne niespodzianki i na złe doświadczenia życiowe. Z tego powodu w arta jest ona uważnej lektury, ponieważ daje wielorakie korzyści, a zwłaszcza poznawcze.

Jó zef Baniak

Wybory prezydenckie a socjologia zawodu

Polityka i politycy w okresie wyborów. Praca zbiorowa pod redakcją Grzegorza M a t u s z a k a . Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Instytut Socjologii.

Łódź 1996, 179 s.

Dwa stulecia temu Wacław Potocki wieścił, że nieśmiertelne, co na papier wlezie. Przejęci tym łodzianie z K atedry Socjologii Zawodu UŁ postanowili uwiecznić swe nazwiska w formie najtrwalszej - książce. Pretekstu dostarczyła kampania prezydencka ’95, a hojność KBN załatwiła całą resztę. W konsekwen­

cji wyszła praca Polityka i politycy w okresie wyborów. Jej lektura sprawia zawód. Tym głębszy, im większe zainteresowanie u Czytelnika budzi sam temat.

(2)

Polityka i politycy występują w tym dziele wyłącznie jako platonowskie cienie.

I tylko one podlegają oglądowi. Funkcję ścian jaskini, po których się przesuwa­

ją, pełnią łamy czterech tygodników („Gazeta Polska” , „Niedziela” , „Przegląd Tygodniowy”, „Polityka”). Dlaczego właśnie tygodników? Trudno dociec.

Oczywiście, związek między światem polityki a światem publicystyki istnieje, niczym między platonowskim bytem i zjawiskiem. W obydwu przypadkach nie m a jednak charakteru przyczynowego. Do opisu jego natury potrzebna jest myśl. Socjologowie zawodu nie terminowali jednak zbyt pilnie w klasie greckiego filozofa. Zafascynowały ich natomiast ogromne możliwości kom­

putera ze scanerem. Wystarczyło nieco skrócić dziennikarskie popisy oraz spoić je słowem wiążącym, dorzuciwszy na początek parę obiegowych prawd i faktów

(czasem niezbyt ścisłych), by dzieło było gotowe.

M etoda ta cechuje głównie pierwsze, najbardziej obszerne opracowanie pt.

Obraz partii politycznych w okresie wyborów prezydenckich na lamach czasopism, sygnowane nazwiskiem Grzegorza Matuszaka. Ulega jej także Stefania Dzię- cielska-Machnikowska w drugim ze swoich tekstów, w którym próbuje wykro­

czyć poza formalną analizę prasoznawczą (liczba, wielkość artykułów, ich nastawienie itp.). U obojga autorów brak jest aparatury pojęciowej do meryto­

rycznej analizy prasowego materiału. Wzorów przecież nie brak w literaturze przedmiotu. Nic jednak nie wskazuje na to, by do niej zajrzano. To samo dotyczy najnowszej literatury politologicznej.

W swym opracowaniu G. M atuszak po prostu pogrupował wycinki prasowe z jesieni 1995 wedle nazw partii. Rozwiązanie okazało się pułapką. Pół biedy, gdy szło o ugrupowania, które wystawiły własnych kandydatów na prezydenta.

Ich sylwetki oraz sekwencja kampanii wyborczej zorganizowały jakoś strukturę prezentacji. W spornika tego zabrakło w przypadku wielu partii prawicowych, NSZZ „Solidarność” czy ugrupowań rozdartych w swych sympatiach wobec różnych pretendentów do najwyższego urzędu w państwie. Otrzymaliśmy wówczas wyjątkowo dużą dawkę wypisów według formuły pana Jowialskiego:

znacie, znacie, to posłuchajcie. Słabości te nasilają się we fragmentach od­

noszących się do II tury wyborów prezydenckich. I nic dziwnego; w sytuacji wyczerpania się „partyjnego” kryterium pozostała ucieczka w czysto chrono­

logiczną cytatologię.

Opracowanie M atuszaka m a również inną wadę. Jeśli w ślad za jego deklaracjami przyjąć, że przedmiotem obserwacji przez pryzmat rzeczonych tygodników miały być partie polityczne w okresie kampanii prezydenckiej, to cezurę wyjściową stanowić powinien proces selekcji kandydatów przez po­

szczególne ugrupowania. Jednakowoż sekwencja nominacji była znacznie bardziej rozciągnięta w czasie niż przyjęty horyzont badania: kilka nie najmniej ważnych podmiotów (SLD, UW, UP, KPN) podjęło decyzje w tej kwestii znacznie wcześniej, bo już w pierwszej połowie roku 1995. Fakty te, jak i towarzyszące im komentarze, zostały całkowicie zignorowane przy przyjęciu

(3)

ram czerwiec-grudzień, cezury tyleż zagadkowej, co arbitralnej. Co gorsza, nie jest ona stosowana konsekwentnie w całej publikacji. Respektuje ją S. Dzięciel- ska-Machnikowska w dwu tekstach, zajmujących się raczej kandydatami do prezydenckiego fotela niż partiami, G. M atuszak zaś, redaktor całości, po cichu ją odrzuca, ograniczając się w swej części do wypisów z publicystyki czasu

oficjalnej kampanii (wrzesień-listopad 1995).

Również wybór tygodników, poddanych przeglądowi, rozczarowuje. Nie tylko z powodu ich nikłej liczby. Także kryterium selekcji jest wielce niejasne.

M atuszak rozbrajająco wyznaje, że „zainteresował się tygodnikami o orientacji stosunkowo łatwej do określenia”. Uznajmy, że to jego dobre prawo. Okazuje się jednak, że trzy pierwsze tytuły stały się „przedmiotem badania”, gdyż - w opinii autora - popierały określonego kandydata do prezydentury („Prze­

gląd Tygodniowy” - A . Kwaśniewskiego, „Niedziela” - H . Gronkiewicz-Waltz i L. Wałęsę, „Gazeta Polska” - Jana Olszewskiego). Jeśli tak, to zagadką pozostają przeszkody, które uniemożliwiły m u ustalenie orientacji np. „Zielone­

go Sztandaru”, tygodnika PSL, by wyeliminować go z pola zainteresowań.

Bądź co bądź dotyczy to partii współrządzącej, której lider tak dramatycznie walczył o nominację, że ją w końcu otrzymał. W tym kontekście próżno pytać o powody szczególnych preferencji dla „Niedzieli” przy pominięciu np. „Tygo­

dnika Solidarność” czy innych periodyków, związanych z centroprawicą. Nie mówiąc już o braku jakiejkolwiek wzmianki o „Czasie Najwyższym” (UPR) czy

„Gazecie Polskiej” (KPN). A przecież liderzy tych partii także uczestniczyli w batalii o prezydenturę!

Tajemnicą M atuszaka pozostaje przyznanie odrębnego statusu „Polityce”, zdefiniowanej w pracy jako pismo „liberalne, zachowujące równy dystans wobec rozmaitych opcji politycznych i starające się zachować możliwie jak największy obiektywizm” (s. 19). Diagnozy tej nie potwierdzają statystyczne ustalenia Dzięcielskiej-Machnikowskiej, pomieszczone w tym samym tomie.

Wolno przypuszczać, iż G. M atuszak posługuje się wielce niekonwencjonalnym pojęciem obiektywizmu. W świetle cytowanych przezeń wyimków z „Polityki”

można dojść do wniosku, że ów „równy dystans” polega na tym by:

a) pisać tylko pozytywnie o SLD i A. Kwaśniewskim (a negatywne opinie wyrażać, co najwyżej, ustami przeciwników);

b) pisać wyłącznie negatywnie o PSL i W. Pawlaku (czyniąc wyjątek dla J.

Zycha);

c) wybrzydzać na Unię Wolności i J. Kuronia;

d) ostro kopać po kostkach Unię Pracy i wyrażać się ciepło o T. Zielińskim;

e) pisać wyłącznie ironicznie o wszystkich innych ugrupowaniach i ich kandydatach (lub milczeć o nich).

Gdyby redaktor Baczyński miał jakieś zastrzeżenia co do poprawności odczytania linii jego pisma, wszystkie pretensje kierować proszę kierować pod adresem socjologa zawodu.

(4)

Można, oczywiście, przyjąć, że tygodniki (i to nie tylko te „o orientacji stosunkowo łatwej do określenia”) mają prawo wyrażać swoje sympatie polityczne. Pomniejszałoby to nieco wagę głównego odkrycia S. Dzięciel- skiej-Machnikowskiej, stwierdzającej w podsumowaniu pierwszego i drugiego tekstu, iż „większość autorów nie starała się zachować neutralności”; „poglądy polityków były akceptowane i pozytywnie propagowane, ale także negowane i ośmieszane” (s. 84, por. s. 117). Stworzyłoby za to dobry punkt wyjścia do monograficznej analizy wybranych tytułów i ich faktycznego stanowiska w batalii o prezydenturę. Do pomyślenia byłaby również cała gama innych, także przekrojowych podejść, byle tylko konsekwentnie przeprowadzonych (np. typologie sposobów konstruowania portretów kandydatów, popieranych i zwalczanych, przegląd metod perswazji itp.). Łódzcy socjologowie nie zdecy­

dowali się ani na jedno, ani na drugie. W rezultacie otrzymaliśmy tylko potężną dawkę informacyjnego szumu.

Oczywiście, nie wykluczam, iż obszerne cytaty z periodyków, wypełniające omawiany utwór niemal po brzegi, mogą pobudzać do refleksji, których poskąpili nam autorzy opracowania. Wena dziennikarska nie jest jednak przedmiotem mojej oceny.

Jedno tylko nie przestaje zdumiewać: bezgraniczne zaufanie socjologów zawodu do metody czarnej skrzynki jako podstawowego sposobu objaśniania zjawisk społecznych i politycznych. Polega ona z grubsza na tym, że coś jest na wejściu (tu: publicystyka 4 tygodników) i coś jest na wyjściu (tu: wynik wyborów prezydenckich). Związek między nimi tonie w czeluściach owego tajemnego urządzenia. I wara od niego!

Z powodu tej metody S. Dzięcielskiej-Machnikowskiej nie drgnęła ręka, gdy swój drugi tekst opatrywała bombastycznym tytułem Udział tygodników w walce o urząd prezydenta Rzeczpospolitej Polskiej w 1995, choć nawet komputer nie wytropi w nim danych o polu rażenia tego rynsztunku. G.

M atuszak podaje wprawdzie we wstępie nazwiska redaktorów naczelnych i nazwy spółek, wydających wszystkie cztery tytuły, lecz milczy jak zaklęty w sprawie ich nakładów, liczby zwrotów itp. Nigdzie nie odwołano się do badań nad czytelnictwem, by ukazać do jakiego kręgu odbiorców docierają

„badane” tygodniki. Poszczególne redakcje zbierają podobne informacje na własną rękę. Posiada je z pewnością „Polityka”, niewykluczone, że i inne pisma. Pozwoliłoby to przynajmniej z grubsza określić przestrzeń społeczną, w której cytowane teksty mogły wywołać jakiś rezonans. Wolno przypusz­

czać, że był on raczej nikły. Skądinąd wiadomo przecież (np. z badań CBOS), iż decyzje o zachowaniach przy urnach zapadają w lwiej części pod wpływem innych mediów, głównie telewizji. Wśród „papierowych” urabiaczy opinii publicznej prym wiodą raczej gazety. Niektóre z nich np. „Życie Warszawy” odegrało wcale niemałą rolę w tej kampanii (Polisa, sprawa Oleksego).

(5)

M etoda czarnej skrzynki zwalnia od takich refleksji. Pozwala natomiast na inną światłą konkluzję: „Jedno jest pewne - stwierdza S. Dzięcielska-Machniko- wska - ci kandydaci do urzędu prezydenta, o których nie pisano, wprawdzie nie zebrali wielu głosów wyborców, ale nie umazano ich w błocie, z którego nie łatwo się oczyścić, ale jeszcze trudno będzie zapomnieć” (tak w oryginale, s. 117).

Osobom skłonnym podejrzewać mnie o nadmierny krytycyzm wobec recenzowanych tekstów polecam lekturę ich streszczeń w języku angielskim.

Należy tylko żałować, że komputerowe edytory nie posiadają umiejętności korygowania interpunkcji, nie mówiąc już o wykrywaniu zwykłych błędów.

Wspomnę tylko o jednym, bo nie wiem już, gdzie szukać owej skóry wołowej, by ogłosić - tak, aby do wszystkich dotarło - że wierutną bzdurą jest informacja o istnieniu w Polsce trzystu partii politycznych. Próbowałam obnażyć tę fikcję w „Rzeczpospolitej” (M it dwustu sześćdziesięciu partii, RP 49, 27 luty 1995), powtórzyłam argumenty w „Życiu Warszawy” (Anatomia mitu, ŻW 165, 13 czerwca 1995) w reakcji na uparte jej podtrzymywanie. Nic z tego! Co pewien czas owa sensacyjna wiadomość wraca jak bumerang na łamy obu gazet, powielają ją inne tytuły. Teraz wsparli ją naukowym autorytetem autorzy recenzowanej pracy (s. 15 i 147). Ba, Grzegorz M atuszak poszedł jeszcze dalej - umieścił tę rewelację nawet w angielskim streszczeniu swego artykułu. Biada!

Nie miejsce tu na wytaczanie całego arsenału przeciwko tej mistyfikacji. M it 300 partii bierze się głównie z wadliwej ewidencji, do której wpisuje się każde zgłoszenie, także zmianę nazwy partii, a niczego nie skreśla. Nawet tych partii, które oficjalnie zakończyły swój żywot. Duży udział w rozszerzaniu spisu m a też liberalna ustawa o partiach politycznych i burzliwość naszego życia politycz­

nego. Podkreślić należy tylko, że większość zgłoszonych ugrupowań nigdy nie podjęła działalności; niektórzy ich założyciele nawet nie pamiętają, że kiedyś pofatygowali się z wnioskiem do sądu. Widać to zresztą gołym okiem. Dlaczego nikt nie chce przyjąć tego do wiadomości?

Ostatnim tekstem, który operuje na tych samych 4 tygodnikach, a zarazem zamyka całą publikację, jest artykuł Ryszarda Machnikowskiego Sąsiedzi Polski w wybranych tygodnikach. Czyta się go z ulgą, gdyż na tle pozostałych wyróżnia się przejrzystością, niezłym stylem i interpunkcją. Cień wielkiej polityki ujmuje w karby typowych prasoznawczych pomiarów ilościowych - liczby, rozmiarów, typów tekstu oraz diagnoz stosunku emocjonalnego dziennikarzy do opisywanych krajów. Jego silną stroną jest to, że swych ustaleń, nie będących zaskoczeniami, nie próbuje przedstawiać jako epokowych odkryć.

W środku książki, na bakier z chronologią, pomieszczono jeszcze dwa inne opracowania. Pierwsze relacjonuje plon wywiadów, przeprowadzonych w 1993 roku w Łodzi z kandydatami na posłów'. Przedmiotem badania były preferowa­

ne przez nich wartości (J .F . Górski, Aksjologia i polityka (analiza socjologiczna).

Górski nie jest usatysfakcjonowany jakością zebranego materiału badaw­

czego. Frustruje go, ciekawe skądinąd, odkrycie, że obszar zgody co do

(6)

podstawowych wartości wśród „kandydatów do elity” był wówczas tak nie­

wielki, że prawie nieuchwytny. Dotyczył w głównej mierze wartości wspól­

notowych, takich jak rodzina i religia, które - jak mniema - „są zapewne wystarczające dla wspólnoty pierwotnej - tylko czy również dla złożonego, współczesnego społeczeństwa?” . Brak aksjologicznej zgody wśród polityków widać również w obrębie poszczególnych ugrupowań, co zostało klarownie pokazane w odrębnym paragrafie. Rysuje się na tej podstawie obraz dużego rozmazania tożsamości głównych partii, stwierdzany także w innych badaniach.

Zgodzić się można z Górskim, gdy pisze, że „w przestrzeni aksjologicznych wyborów wszystkie partie dryfują gdzieś między liberalizmem a tradycjonaliz­

mem, przybliżając się do jednego lub drugiego w zależności od sytuacji” (s. 143).

W swych generalnych konkluzjach autor prezentuje dość skrajne oceny.

Twierdzi, że w głowach lokalnych polityków dominuje całkowity chaos, odwołanie się zaś do porządku aksjologicznego jest dla większości responden­

tów „wyprawą w nieznane” (s. 144).

Tekst zawiera drobną zagadkę. N a stronach 120-122 Górski aż jedenasto- krotnie powołuje na artykuł A. Pyszczka, opublikowany w innej książce (Świat elity politycznej, Warszawa, IFIS 1995), sugerując, iż brał on udział w łódzkich badaniach. Tymczasem G. Pyszczek zupełnie o tym nie wspomina. Jego artykuł opatrzony jest za to notatką mówiącą, iż został on napisany na podstawie materiałów prasowych, których listę załącza. Ciekawe kogo zawiodła pamięć?

Socjologa polityki czy socjologa zawodu?

W książce pomieszczono jeszcze jedną pozycję pióra S. Dzięcielskiej-Mach- nikowskiej. Jej trzeci artykuł pt. Preferencje polityczne studentów zawiera opis wyników krótkiej ankietki, przeprowadzonej na początku 1996 roku wśród studentów prawa i ekonomii. N a odnotowanie zasługuje fakt, iż obok klasycz­

nych pytań o orientację polityczną, sympatie do partii i poszczególnych polityków, autorka zadała swym respondentom pytanie o czytelnictwo gazet i czasopism. Widać, że i jej doskwierało kompletne zawieszenie w próżni czasopiśmienniczych studiów zespołu z okresu kampanii prezydenckiej. N ota­

bene, zaprezentowane wyniki świadczą, że nawet wśród studentów najbardziej obleganych kierunków tylko tygodnik „Polityka” jest szerzej czytany. Niestety, nikłość próby, jak i jej trudny do odkrycia dobór (podejrzewam, że kształt jej wyznaczył rozkład zajęć dydaktycznych autorki) nie pozwalają czynić żadnych uogólnień w tej, ani w pozostałych, opisanych przez nią kwestiach.

Najbardziej frapującą w omawianej książce jest strona ostatnia (179).

Zawiera pełną listę siedemnastu publikacji Zakładu Socjologii Zawodu UŁ.

M ożna się z niej dowiedzieć, że wszyscy współtwórcy dzieła Polityka i politycy w okresie wyborów są debiutantami na polu soq'ologii polityki. Tłumaczyłoby to wiele z jego niedostatków. Trudno z niej jednak wywnioskować, jaki to, mianowicie, zawód skłonił socjologów zawodu do ucieczki od uprawianej dotąd dyscypliny. Lista dokonań na tym polu w ostatniej pięciolatce jest

(7)

doprawdy imponującą. Szczególnie w przypadku spółki S. Dzięcielska-Mach- nikowska i Grzegorz M atuszak, która wzięła na swe barki główny ciężar wyprawy w nieznane. Niech mi zatem wybaczą, że posłużę się ich własną metodą i zacytuję in extenso wykaz ich prac, dotyczących jednego tylko tematu.

Oto one:

S. Dzięcielska-Machnikowska, G. Matuszak, Co myślą bezrobotni? cz. I, Łódź 1991;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Co myślą bezrobotni? cz. II, Łódź 1991;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Co myślą bezrobotne kobiety? Łódź 1992;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Jak żyją bezrobotni w III Rzeczpospolitej?

Łódź 1993;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Co myślą łódzcy bezrobotni? Łódź 1994;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Jak żyją bezrobotni łodzianie? Łódź 1994;

S. Dzięcielska-Machnikowska, G. Matuszak, Bezrobocie nowym problemem polskiego pracownika. Łódź 1995;

S. Dzięcielska-Machnikowska, Wpływ bezrobocia na sytuację materialną, czas wolny i oceny transformacji. Łódź 1995.

Nie kryję, że zaintrygował mnie ów gejzer refleksyjności łódzkich bezrobot­

nych i tempo zmian warunków ich życia, wymagające corocznej publikacji nowej książki, a nierzadko - dwóch. Ciekawi mnie też ogromnie repertuar narzędzi, stworzonych do badania tak gwałtownych zmian. A zwłaszcza ich wyniki oraz skala teoretycznych uogólnień. Niestety, żadna z dostępnych mi bibliotek nie posiada kompletu utworów Dzięcielskiej-Machnikowskiej - solo i w duecie.

W tej sytuacji retorycznym pozostaje pytanie, czy mamy do czynienia z narodzinami nowych socjologicznych gwiazd na miarę Józefa Chałasińskiego, czy - wprost przeciwnie? W pierwszym przypadku należałoby stanowczo odradzać autorom wyprawy na nowe tereny łowieckie i apelować o jak najszybszy powrót na matczyne łono socjologii zawodu. W drugim wypadku - no, cóż? pozostaje polityka, zawód nie wymagający szczególnego przy­

gotowania.

Radzisława Gortat

ED M U N D W NUK-LIPIŃSKI: Demokratyczna rekonstrukcja. Z socjologii radykalnej zmiany społecznej, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996, 288 s.

Edmund Wnuk-Lipiński w swej najnowszej książce Demokratyczna rekon­

strukcja, zgodnie z jego własnymi słowami, podjął „próbę opisu wybranych aspektów radykalnej zmiany ustrojowej, jaką przeżywają społeczeństwa byłego

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie wnikając w ocenę samej, wyjątko- wo dziwnej, konstrukcji prawnej, jaką posłużył się trybunał, w niniejszym artykule chciałbym przeanalizować program i

Jaka jest skala problemu bez- domności zwierząt w gminie Kozienice, skąd właściwie biorą się te zwierzęta.. Czy można po- wiedzieć, że za każdym przypad- kiem takiego

1) Wykonania przedmiotu umowy. 2) Zorganizowania zaplecza budowy oraz urządzenia i zabezpieczenia na własny koszt terenu budowy oraz podjęcie niezbędnych środków

[r]

Evidently, for the multiplicativity of a topological property the choice of a product metric is inessential.. But, in general, it is essential for the multiplicativity of a

leży wprowadzić, nie ideałem, którym miałaby się kierować rzeczywistość. My nazywamy komu- nizmem rzeczywisty ruch, który znosi stan obecny. Warunki tego ruchu wynikają z

'cher partią polityczną nazywa „grupę ludzi związanych ze sobą wspólnością Przekonań w rzeczach publicznych i dążących do osiągnięcia władzy dla urzeczy

Hasłem ubezpieczeń społecznych posłużył się jednak carat tylko w celu osłabienia napięcia społecznego, a przede wszystkim odizolowania robotników od partii socjalistycznych.