• Nie Znaleziono Wyników

Najwięcej Żydów ukrywało się za Wisłą - Magdalena Kozak - fragment relacji świadka historii [TEKST]

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Najwięcej Żydów ukrywało się za Wisłą - Magdalena Kozak - fragment relacji świadka historii [TEKST]"

Copied!
2
0
0

Pełen tekst

(1)

MAGDALENA KOZAK

ur. 1929; Kazimierz Dolny

Miejsce i czas wydarzeń Kazimierz Dolny, dwudziestolecie międzywojenne Słowa kluczowe Kazimierz Dolny, Wisła, Żydzi w Kazimierzu Dolnym

Najwięcej Żydów ukrywało się za Wisłą

Bieliźniarka, krawiec, rymarz, tak jak mówiłam - to wszystko [Żydzi]. A żyli biednie, biednie żyli. Szabes, no to wtedy, już tak u nas na przykład w oknie, ponieważ to jedno mieszkanie było tak nisko usytuowane, to pamiętam, jak przychodziła Polka zapalała ogień, żeby tam coś podgrzać, no i obowiązkowo ryba po żydowsku na słodko była. No i Żydzi byli bardzo religijni, modlili się, te wszystkie akcesoria zakładali na siebie, jakieś takie klocki tutaj spiętrzone mieli na rękach, i tak się imali nad tym swoim modlitewnikiem. Młodzież spacerowała. Ja nie pamiętam, żeby były jakieś zadraśnięcia. Bardzośmy ich żałowali. A jeszcze taki incydent pamiętam, że Niemcy przychodzili do kuźni, a wujek mój znał trochę niemiecki, więc te rachunki wszystkie wypisywał. I Boże, tych dwóch Żydów młodych - Mikowskich przyszło do nas, żeby ich przechować. A mama mówi: „No jak ja was chłopcy wezmę do siebie, jak bez przerwy do nas Niemcy przychodzą?” Więc ubrała ich ciepło, bo to już był chyba październik, nakarmiła ich i wieczorem mówi: „Przemknijcie się tutaj do Kunickich, tam jeszcze stały takie solidne komórki, to może tam się przenocujecie i gdzieś....” Najwięcej to się przechowali za Wisłą, a u nas, to ciągle penetrowali teren - w Kazimierzu żaden Żyd się nie przechował. Po wojnie, to jeszcze wrócił taki, co nazywał się Cypri, to on sprzedał pół Kazimierza. Ludzie kupowali legalnie te mieszkania, na przykład na Lubelskiej do Walencikównej, to wszystko było żydowskie, bo to się prosto z ulicy wchodziło do mieszkania. No i w Rynku. Welman miał tylko sklep, i u Kichnera był jeden polski sklep, a tak to wszystko były żydowskie sklepy. A później wojna przyszła, ponieważ te domy były takie prymitywne i drewniane, wszystko się spaliło. Mały Rynek, to był zagęszczony. Tutaj, gdzie mieszka Wielec nad rzeką, no to był jeden dom przy drugim. Naprzeciw nas, naprzeciw tej Białej Kamienicy, to taki był dom drewniany, oni zawsze malowali go na różowo i tam mieszkał karzeł i dużo pieczarek było, bo rzeka była nieuregulowana, tylko tak sobie płynęła, i obok był taki nasyp, a ponieważ tam konie się podkuwało, było dużo nawozu końskiego, to piękne pieczarki były. Ale jaki miały zapach

(2)

nadzwyczajny. I mój ojciec prześcigał się zawsze z tym karłem, i mówi: „O już karzeł wyzbierał wszystkie moje pieczarki” Nieszczęśliwie się zdarzyło, że właśnie w tym obozie, to któryś z tych esesmanów ustawił mężczyzn według wzrostu i zabił tego karła - takie niemiłe wspomnienia.

Widziałam jego sylwetkę, [przewoźnika żydowskiego Haima] jak przewoził nieraz [ludzi przez Wisłę], bo te panie były takie uparte, a ja to uciekałam, dlatego że na łódź nasiadało ich tyle, bo u nas nie było truskawek, tylko za Wisłą plantowali truskawki i one chciały wszystkie wrócić z powrotem. Nieraz woda przybrała, bo bardzo często powódź była w Kazimierzu. Pamiętam, jak moja mama w balii pływała po wodzie, bo coś zostawiła, no i [woda] dochodziła aż tutaj, nie można było dojechać do Puław, bo na szosie była woda, dlatego nie wolno było budować się nad Wisłą. A kto miał dom, to w piwnicy na pewno zagościła woda. A jak nasiadało ich tyle, to żadna nie chciała zostać, żeby później jechać, to dosłownie dwa centymetry od brzegu łódki deska wystawała, od wody, brzeg łódki. I one wszystkie siadły i fajnie wyglądały, bo miały te kosze. Kosz był w płachty zawinięty i tutaj na plecach, na przodzie zawiązany, i to się nazywała zojda. I to nie było jakieś takie obiegowe, bo gdzie indziej, jak myśmy w lubartowskim pracowali, to nikt nie wiedział, co to jest zojda. I jak ja powiedziałam, że:

„Słuchaj, wezmę to w zojdę”- to on się śmiał ze mnie. A u nas, to było normalne, bo i z lasu nosili opał w zojdzie, i te truskawki wozili zza Wisły w zojdy.

Data i miejsce nagrania 2003-04-26, Kazimierz Dolny

Rozmawiał/a Tomasz Czajkowski

Redakcja Piotr Lasota

Prawa Copyright © Ośrodek "Brama Grodzka - Teatr NN"

Cytaty

Powiązane dokumenty

Na początku, jak zaczęłam pracować, jak wiedziałam, że będę prowadziła zajęcia, to było to dla mnie wielkim stresem - stanąć przed grupą obcych ludzi i przekazywać im

Pamiętam ze mną chodziła do szkoły, Zezula się nazywa, ale ona też taka nie wiem skąd była.. Matka taka

Tam cztery nas było, uczyły nas, ale to się za bardzo rzucało w oczy, za bardzo duże było zainteresowanie, więc przestały i myśmy chodziły do Urszulanek, zawsze w klasztorze to

Dopiero jak mnie internowali dowiedziałem się, że następnego dnia pojechali na kopalnię Wujek strzelać do ludzi.. Później siedziałem 32 dni w Strzelcach Opolskich, to dopiero

W Kazimierzu było bardzo przyjemnie przed wojną, chociaż nie było tyle światła, nie było kanalizacji, nie było wody, ale była piękna plaża, na której były kosze,

Już tylko do bramki się dochodziło, jeszcze dzieci by się chętnie bawiły, bo jeszcze było widno w lecie, ale już nie wolno było.. I łapanki ciągle, później Krwawa

A ci na dole, to nie wiem jakie mieli nazwisko, Żydówka była Hajka i trzech synów: Motek, Szmul, Icek - w jednej izbie, a bieda była okropna.. Polacy mieszkali też w jednych izbach,

Były takie specjalne urządzenia –lassy, takie maty z wikliny, no i tam pewnie palił się pod nimi ogień, i jak się szło, to cały czas nad Wisłą czuć było zapach