• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 24 (14 czerwca 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 24 (14 czerwca 1942)"

Copied!
10
0
0

Pełen tekst

(1)

otówfcl. KwflliM * > • * • * ! • awttoh: « W » l ? " • * * • - kip. , Ol«A l.m W t r * ł * u

!i b i -» p Ip u k a ^ A w mU»la.

7 , • « ? £ ? .wWl.w^ łi|W»w. łła »

|» w «fccie ała ckca

’O(0Wkl« P łtłWBBl*

tM kicmpła tapety w Is ta p n la k tw I

nwfln

(2)

rami. Udali się oni do generała-porucznika Yamashita w calu podpisania b e z w a r u n k o w o ) kapitulacji Singapur- PODPISANIE KAPITULACJI

Podczas gdy artyleria japońska i indyjska ostrzeliwała jeszcze z dział umocnienia Singapuru, stanęło przed jedno * fabryk samochodów Forda auto, z którego powiewał z lewej slrony sztandar Union Jack, z prawej długa, biała choręgiew. Z samochodu wysiadło pięciu oftcerów.

Był to sir Percival, angielski general-porucznik i dowódca wojsk w Singapurze ze swymi ofice-

PO DZIĘ K O W A N IE NARODU DLA ZWY­

CIĘZCÓW Z POD S I N G A P U R Dziesiątki tysięcy Ja­

pończyków przyby­

ło w dniu z J '

Na prawo:

PEARL HARBOUR JESZCZE D R ZE M IE...

. . . a pierwsze bomby zaczynaj, pękać) Jest nie­

dziela, czaić marynarzy znajduje się na lędzie, kominy okrętów nie dymię. Dowódca Hawai lekceważy poważne ostrzeżenie jakim jest pierw-

Sf nalot japoński. Trwa on tylko trzy, cztery nuty. Dokonuję go samoloty japońskie i lodzie specjalne. Atakuję one amerykańskie okręty li­

niowe, slojęce na kotwicy przed matę wyspę Ford. Poczem dowódca samolotów rzuca w eter trzy słowa dla statku macierzystego: „Zeskocze­

nie — atak — sukces I" I zaraz potem rzuca się druga fala samolotów na Zatokę Perlowęl _ .. ---zdobycia

lingapuru, 12 lute- jo, na plac cesar-

»i w Tokio. Setki

sięcy, usłyszawszy przez radio wia- smoić o wzięciu miasta, wiwatowało i ulicach. Do późna w noc obchodzo-

» w mleicie to zwycięstwo. Na na- ym zdjęciu dzieci szkolne wyrażaję roję radoić przed pałacem cesarskim.

Z J E D N O C Z O N Y M I W IE D Z E N IE W OJM*

Zacięła walka o |edn z głównych arterii

Singapurem D obrze o s łon ię te leżę P.c

suw ajęce się wojska l‘

p o ń sk ie w ro w ie Prl szosie, zarzuconym al tam i i sprzętem *

1^ je nny m u ciekajęcyc w ojsk angielskich.

PERTRAKTACJE W SPRAWIE KAPITULACJI

dobrze sprecyzowanych odpowiedzi. Zadowolę się tylko bezwarunkowę kapitulację Singapurul' klacyj w sprawie kapitulacji Singapuru między dowódcę naczelnym Y a m a s h i t u (siedzi .

w irodku) z generał-porucznikiem sir Perciyalem (z przodu). Pertra-

■Fktacje trwały tylko 49 ' minut a zakończyły się bezwarunkowę kapitula­

cję Singapuru.

Na prawo:

ADMIRAŁ ISOROKU YAMAMOTO Ołównodowodzęcy zjednoczonej japońskiej floty cesarskiej. Dzięki jego rozkazom została zniszczona w Pearl Herbour prawie cała ame­

rykańska flota na Pacyfiku.

Ustąpiło 1,41

"• o dworzec w Johore Bahru i^ a ja pońskie w ta rg n ę ły « 'P o d zia n ie na teren 5rca i ż o łn ie rz e ukryci Parowozam i o cze ku ję a

nalu do ataku. |

Photo Llbrary

(3)

Powyżej:

W s p a n i a ł y obrazek z g ó r Sierra Nevada i zarazem przykład jak kapryśną w swych for­

mach może być przy­

roda.

sów przyrody jak w Ameryce północnej. Stą wielka ilość rezerwatów przyrody i parków na o wych, w których uczeni czerpać mogą pełnymi s ściami materiał do badań nad historią ziemi l . anS.

wieka. Znajduje on tam niezliczone przykłady » formacji naszej planety od jej najdawniejszych sów, gejzery, jakich nie ma nigdzie indziej, na]|

sze i najwspanialsze na świecie groty stalak y i stalagmitowe niby pałace na cudownie przez sva|y wyrzeźbionych kolumnach wsparte, znajduje samotne, jakby z nieba naumyślnie zrzucone, loao olbrzymich rozmiarów, wulkany wylewające n r * tykaną gdzie indziej lawę, a w lasach i st p

drzewa najstarsze na świecie. ia.

Kamień, woda, fauna i flora jakoteż reszuu marłych kultur tworzą tu niezliczone osobńw które rokrocznie zwiedza i podziwia miliony ,e a które budzą i nasze zdumienie, gdy oglądamy choćby tylko na zdjęciach.

W parku narodowym w Mesa Verde oglądać i”0 * Pompei amerykańskie.

Powyżej:

Rzut oka na osobliwie uformowany szczyt w Grand Canyon (Wielki kanion). W głębi wznosi się tara­

sowato Góra Shiwa, podobna do świątyni wschodniej.

trochę dziwnie, jest ono jednak prawdziwe o ile idzie o zbadanie czysto naukowe tych obszarów.

Są one tak potwornie wielkie. Ame­

ryka Północna przedstawia dla geo­

logów, przyrodników i innych uczo­

nych niewyczerpalną kopalnię wie­

dzy i nauki.

Nigdzie może nie wybujała na­

tura, zwłaszcza gdy chodzi o sko­

rupę ziemską, tak bardzo jak wła­

śnie w tej części świata, nigdzie też nie spotykamy takich kapry-

Poniżej:

Wydmy wędrujące w Dolinie śmier­

ci, w Kalifornii. Składa się na nie piasek drobny jak proszek, sól

i boraks.

Zdjęcia w kołach. Od g ó r y :

„Wieża diabelska". Tak nazywają tę samotną skałę Amerykanie. Ma ona 180 m. wysokości i jest je­

dnym z największych dziwów natury.

Wulkan Kilanea na Hawai sfoto­

grafowany z lofu ptaka w nocy.

Jak ruiny zamczyska wznoszą się postrzępione Campbell w Canyon Bryce.

grzbiety góry

iliny śmierci' boraksu. Dwadzieścia ko ai.ciąg n ie transport

Temperatura wynosi tu 50“ i

(4)

**» km, i m ały Kaukaz, oddzielony od w ielkiego głębokimi uoitnamt. Najw yższe szczyty sięgają ponad 5 000 m, są więc wyższe niż szczyty Alp. Jeżeli natomiast chodzi

■ J>o" *y czne pojęcie Kaukazu, obejmuje się tą nazwą kraje _"?.Ce ^ ‘k y M . Czarnym a Kaspijskim, podzielone łań- uchami gór Kaukazkich ciągnących się w kierunku połu­

dniowego wschodu na część północną i południową.

Kraje kaukazkie zamieszkuje cały szereg ludów napły­

wowych zaś jądro ich rodzime szczepy górskie. Z pośród iych szczepów pewna ich ilość, zwłaszcza w Kaukazie pół­

nocnym jest właściwie pochodzenia indogermańskiego, na o wskazuje ich język. M im o w ielu naleciałości gwarowych

* nowotworów językow ych łatw o rozpoznać można język ab * . 3*1 kłÓry bYi nieKdyś prajęzykiem narodów uralsko- ąuajskich. Kałmucy, współżyjący z górskimi szczepami auitazkim1 pochodzą od Turków i Tatarów. W szystkie te j"O<Jy mają jednakże te same zwyczaje i jednakowo się

Szczepy górskie w yznają wszystkie islam, za

"y ją tk ie m jednego jedynego ludu Ossetów, któ ry w yznaje teligię chrześcijańską.

Ogniwem łączącym wszystkie ludy kaukazkie jest ich 'storia, która poucza o walce wszystkich szczepów prze­

ciw w dzierającym się nomadom i Rosji carskiej w ciągu oa i?lch stu,eci- Bohaterskie w alki wojowniczych szczepów Korskich zakończyły się ostatecznie wcieleniem krajów ukazkich do carskiej Rosji. Fakt ten nie oznacza jednak J , r \?,do3** carskiemu udało się te szczepy zupełnie pod-

• W ciągu 80 lat bronili się skutecznie w bohaterskiej o pried potężnym cesarstwem rosyjskim. Te w alki y * o,no4ć- które do historii weszły pod nazwą w ojn y kau-

*«ziciej, w ydały szereg bohaterów, których pamięć żyje n wojna kaukazka zakończyła sie w r. 1884 h r u t» ln v m

łąpili kozactwo, jago zwy­

czaje i sposób życia, po- zosłaje jednak t r a d y c ja kozaków kubańskich wiród ludów kaukazkich bardzo żywa. Jednym za zwycza­

jów, która ta ludy przająly od kozaków kubańskich jest „taniec z nożami". Na zdjęciu powyżej członko­

wie jednego ze szczepów wykonują ten niebezpie­

czny dla nas taniec.

fodzi 2łozy Pfzysięg*!. że walczyć będzie z uciskiem, poświęca wszystko, rozłącza się ze swą śmi«. 15 mlmo że wie, że los je j jest tym samym przypieczętowany i że czeka go haniebna

erc gdy wpadnie w ręce pełnomocników państwa.

„ K ie d y w roku 1917 bolszewicy ujęli ster rządów w ie rzy ły ludy kaukazkie, że teraz przy- ajmniej zawarowana zostanie ich wolność i niezależność. Ogłosili więc

„jJ3 , j ako Państwo niepodległe i zaczęli bronić jego niepodle- wi V-1 zarówno przed armiami białoruskimi ja k też przed bolsze-

•ckiroi. Po obsadzeniu Kaukazu północnego przez Sowiety. i '

r 1920, zała m ało się n iep o d leg łe p ań stw o kaukazkie.

k o ^ -ety s<td7i,y- ze propagując p o g lą d , ja k o b y A b re - : tde ' e >Yh rew o lu cy jn y m i bojow nikam i ich w łasn y ch

. 1 1 spowinowaceni z nimi duchowo, zdobędą w ten * r

Posob ludy kaukazkie dla siebie. Rychło jednak

w e~ona’* S‘S 0 ‘ym. że ich propaganda odniosła

A jr f .

wi5cz przeciwny skutek; Abrekowte zaczęli bo-

Z f lg

. 10 urządzać formalne polowania na komisarzy •

■szewickich. Próbowali więc bolszewicy wznie- . , ’ • * t - •. ' j t u P?*trach wśród narodów górskich i wymusić I f

' J j/K f

nich dla siebie posłuszeństwo w ten sposób, I I &

jń Bombardowali ich osiedla górskie i kry- / / z*

, Po pewnym czasie zaprzestali jednak

ren akcyj wojskowych, gdyż przeprowadzenie I k fc . «/ . , żi»HPedycy j do ‘ y ch popytanych gór nie miało II

on ych widoków powodzenia. Odizolowani ll

“ utknięci w swych górach Abrekowie mogli l l

8P °sóh zachować wolność.' Dzisiaj prze- U S

„ ° podobn ° do Abreków w iele szczepów pól- \ \

'R B f

nr» Kaukazu, które nie chciały poddać się Vt ’ <■'

skt27nUsowi 8,użhy wojskow ej w armii rosyj- w.

z ' k i i Pałrioci kaukazcy śledzą z napięciem w alkę \C >*-•*' i

o»n. 8zewizmem’ 2dy ż zwalczenie tej epidemii V . nncza pomoc w ich stuletniej walce z uciskiem.

Alpejski charakter gór kaukaskich objawia się przede wszystkim przez to, że występują tam często lodowce 1 la­

winy. Zdjęcia w kołach pokazują nam rozwój lawiny w trzech roz-

Pola naftowe w Baku należę do najbogatszych I najwydajniej­

szych na świacie.

w jpW •••• Wfc i

IB

mh

M

k W&/ v

W

'.w

'TB

V**

w r ■ ■ '

' , 1

-a ■

■■

1

<*»' ■ 1

fc - ''' w

&

1 4

F”* ” i

4 J

(5)

GIORES — WŁOCHY Kaidy z wielkich clownów i komików ma swoją specjalnoić. której swoją sławę czy popularnoić. Wioski komik Giores zdobył ją sol na scenie występuje jako koń i jeździec w jednej osobie. Public;

dając jego produkcje przeniesiona zostaje w świat dzieciństwa, drewniany i „olbrzymie" przeszkody, stanowiły ulubioną zabawę, również me brak takich przeszkód, a skoki Gioresa przez te

wywołują salwy imiechu

FRITSCH — NIEMCY Ten „z głupia Irant" komik znany jest znowu ze swoich sztuczek.

które wyczynia z meblami, leżeli wiród publiczności zna|dują się wlatciciele hoteli, przechodzić ich musi mrowie na widok tych sztuczek i na myłl o tym.

iby wyglądał pokoj hotelowy po wizycie w mm Fnlscha. Na naszym zdjęciu jest ilsch własnym służącym i równocześnie siada na przyniesionym przez siebie krzcSIc

PublicznoSC oczywiście należycie ocenia jego popisy.

ISKA GERI — NIEMCY Rzadkim to jest lakiem, by kobieta występowała w roli błazna czy komika. Iska Gcri jest też racze|

parodyslką niż komikiem. Specjalnością jej jest groteska w tańcu i parodia lanca. Na lewo widzi­

my ją w parodii tańca „kangur który jest zlepkiem łozlrotta, black-bottoma, bluesa, i tańca swing, modnego do niedawna w Ameryce. Nie występuje ona w cyrkach, jak inni komicy lecz w kabaretach WERNER K R O L L — NIEMCY

Ten komik niemiecki zdobył so­

bie szybko niezwykłą popular­

ność zdolnoicią naśladowania cu­

dzych glosow. Naprzyklad glos Sary Leander potrafi on tak do­

skonale imilowaC. że możnaby się pomylić co do osob. gdyby pu­

bliczność znała wielką artystkę tylko ze słyszenia, lego parodie są groteskowo komiczne, a mimo to odsłaniają głębię istoty czło­

wieka. W sposob komiczny od- dajc on najwierniej uczucia i sła­

bostki ludzkie i właśnie w lej dziedzinie stal się rzadkim spc-

G R O C K — S Z W A J C A R I A Grock Jest downem niezwykle muzyk.il nym. a w każdym razie zawsze styka .ię z instrumentami muzycznymi. Jego żarty i pomysły mają zawsze pełno tragiczne!

powagi, która widza rozśmiesza do łez.

Jest to człowiek, który prowadzi nie-

L

slanną i beznadziejną walkę ze swo im otoczeniem, |akic stanowi krzesło,

smyczek i wieko od lorlepianu.

Wrogami są zawsze te same obiekty. Grock rozpoczyna je-

publiczność pl.

ze imiechu

CHARLIE RIYELS — HISZPANIA

FRATELINI — WŁOCHY Trzej clowni włoscy tworzą grupkę zadziwiającą. Mają zawsze pełno pomystow komicznych, z których budują swój numer. Oblilu|c on zawsze w takie niezwykle scenki, że publiczność nie ma czasu ochlonąc z nich. Są om jak ca|ą świat do góry nogami, me robią: sobie wiele z jego po­

wagi. Podpatrzywszy u dorosłych rożne Smiesznoslki parodiują je, przesadzając grubo Clowni Fra- lelim czynią lo samo, a ze czy nią lo nie tylko zręcznie, ale i komicznie, ulubieńcami wszystkiej publiczności, która chętnie widzi siebie spatodiowa ną na scenie, o ile zrobione to jest zręcznie i zabawnie

To szet znane, trupy clownów, która swoje ko- sccnki i numery doprowadziła przez długoletnią współpracę do takiej perfekcji, że jeden po mysł komiczny wypływa z drugiego a publiczność me przestaje się śmiać.

Na zd,ęciu Risrels odgryza swemu partne '°w i przez pomyłkę kawał stopy- Na pra w° zas cala tro|ka z za|ęcicm przygląda

Się... powietrzu.

L —W’*'

(6)

popołudnie minęło jej na gorączkowych A przygotowaniach. Stwierdziła, że jej płaszcz jest zbyt zniszczony, a beret zbyt wypłowiały, żeby go mogła włożyć. Buty przedstawiała się nielepiej, a torebka zdra­

dzała nie tyle lata, co całą niegatunkowość materiału. Maja rozwinęła wszystką energię swych 18 lat.

Od siostry pożyczyła nowy, granatowy kostium.

— Będzie robił wrażenie munduru. Biały szalik zwiążę w spokojny węzeł, tak że bluzki nie będzie widać.

Torebkę uprosiła na przedpołudnie od nauczycielki mieszkającej na drugim pię­

trze pod pretekstem, że idzie się starać o posadę i chce się jak najlepiej przed­

stawić.

Za kilka złotych, które kiedyś dostała od matki kupiła nowy granatowy beret.

Najgorzej było z butami. Nie miała ża­

dnej znajomej, która by nosiła ten sam nu­

mer co ona, a kupić nie miała za co. Bie­

dziła się nad tym problemem cały wieczór, aż zdecydowała się iść w swoich, wyczy­

szczonych „na glanc". Nie wiele im ten glanc pomógł, ale cóż mogła poradzić.

W nocy spała niespokojnie, rano wcze­

śnie zaczęła się ubierać i dużo przed jede­

nastą wyszła z domu. W jakimś lustrze na wystawie ujrzała swą sylwetkę i czuła się zupełnie zadowoloną ze siebie.

— Jestem ładna, młoda) Świat musi do

mnie należeć) 4

3. BUDUAR PIĘKNEJ PANI.

Do okna garnęły się pęki różowych ja­

błoni. Na lśniących pasach parkietu kładły się szerokie smugi słońca. Lustrzana ścia­

na, pod którą stał duży, pokryty białą nie­

dźwiedzią skórą tapczan, powtarzała odbi­

ciem i kiście różowej jabłoni i lśniące słoneczne smugi, i miękkie leniwce i pełne cennych drobiazgów szafki, podwajała zby­

tek, wiejący dziwnym chłodem.

Maja nie wyobrażała sobie nigdy, że takim może być wnętrze mieszkania prze­

ciętnych ludzi. Kiedy stanęła przed wilką państwa Wiśnieckich i pocisnęła dzwonek u pięknie kutej z żelaza bramy domyśliła się, że wchodzi do domu ludzi bogatych, dbających o to wszystko, co ich otacza.

Mówiły o tem śliczne krzaki róż rozkwitłych najbardziej wyszukaną barwą, piękny tards zstępujący szerokimi schodami w połowie ścieżki i soczyste zielone trawniki, wresz­

cie wspaniały Mercedes przed gankiem.

Ale od chwili, gdy pokojówka wpro- wadziła ją do h a llu zaczęło

się M a j i za- h b h m h

wracać w głowie. Jej pewność siebie, dosko­

nała na ulicy, w ruchu, w tłumie, rozkruszy- ła się dławiąc gardło Maji aż do bólu. Po- prostu ogarnął ją strach. Na śliskich par­

kietach nie umiała wcale chodzić, w głę­

bokich fotelach siedzieć. Wydała się sobie nędzną, pożałowania godną istotą. Byłaby niezawodnie uciekła, gdyby się była w drzwiach nie ukazała pani Wiśniecka.

Maja poderwała się nerwowo, z kolan spa­

dły jej rękawiczki i torebka, co zwiększyło jeszcze jej zmieszanie. Stała wystraszona, nagle niezgrabna i nieszczęśliwa.

— Wszystko przepadło, myślała. Któż mi może zaufać i uwierzyć.

I nagle wstyd się jej zrobiło, że w anon­

sie nazwała się „specjalistką".

— Cóż sobie teraz o mnie ta pani pomy­

śli, wszystko stracone!

— Proszę do mojego buduaru, — pani Wiśniecka mówiła cichym, przytłumionym bezdźwięcznym głosem. — Tam będziemy swobodniej mogły pomówić.

Maja stanęła zdumiona przed lustrzaną ścianą i nagle kołyszące się w niej różane kiście jabłoni ukojeniem dotknęły jej oczu, myśli, uczucia.

— Wszystko będzie dobrze. Napewno.

Ta jabłonka tak pięknie kwitnie i promie­

nie słońca są takie jak wszędzie jasne...

Spojrzała na panią Wiśniecką.

— Pani mnie wezwała...

— Tak, taki...

Przed Mają siedziała drobna, wątła ko­

bieta, śliczna w każdym szczególe pani, wytworna dama. Doskonale opanowana, je­

dynie niespokojnym drganiem brwi i nie­

pewnym urywanym głosem zdradzała swój nastrój. Role się zmieniły. Teraz Maja od­

zyskała siebie, a tamta błąkała po szlakach niepewności i zmieszania.

— Trudno mi mówić o tym wszystkim.

To są sprawy tak drażliwe... tak najbardziej osobiste... a poza tym bolesne. Właśnie bo­

lesne. Moja ambicja... moja miłość własna zbyt cierpi, żebym mogła być spokojna.

Chciałabym panią prosić, żeby pani obser­

wowała przez pewien czas mego męża...

Pani Wiśniecka odetchnęła głęboko, cięż­

kim ruchem ręki przetarła czoło i uśmiechnęła się do Maji biednym,

niepewnym uśmiechem...

— Tu, proszę... fotografia mojego męża.

Jest dyrektorem Banku Kredytowego.

Maja nie wiedziała dokładnie czy zadać jakieś pytania. Siedziała dotychczas milcząc.

Wyciągnęła rękę po fotografię i zaczęła się wpatrywać w tego pięknego mężczyznę, którego miała śledzić.

— Czy ma pani jakieś podejrzenia?

Zaledwie powiedziała te słowa, gdy spło­

szone myśli zakwalifikowały pytanie, jako nielogiczne. Jakżesz? Naturalnie, że ma po­

dejrzenia, kiedy każę go jej obserwować.

Więc spiesznie się poprawiła:

— O co podejrzewa pani męża?

Pani Wiśniecka chwilę milczała. Było jej trudno mówić. Z wielkim wysiłkiem, cicho, jeszcze ciszej, jakby chcąc zmniejszyć upo­

korzenie swego wyznania szepnęła:

— Przypuszczam, że mnie zdradza. Tak rzadko bywa w domu... i nigdy teraz nie ma dla mnie czasu.

Maji zrobiło się żal tej kobiety. Wstała.

— Postaram się poinformować panią jak najdokładniej, gdzie i z kim przebywa pani mąż. Jak tylko uzyskam konkretne wiado­

mości zgłoszę się u pani.

— Sądzę, że będzie pani miała duże wy­

datki. Mój mąż jeździ wyłącznie autem.

Przeznaczyłam pewną sumę A conto naszych rachunków. Proszę bardzo, niech pani to weźmie.

Elegancka biała koperta rozdęta papie­

rowymi banknotami znalazła się w Maji rękach obok fotografii. Zdecydowanym ru­

chem schowała je do torebki.

— Dziękuję pani za zaufanie. Postaram się go nie zawieść. Dowidzenia!

— Do widzenia. Będę czekała . . . na . . wyrok . . ,

Tyle było w tej chwili smutku i pokory w całej postawie pani Wiśnieckiej, że Maja odwróciła się ku drzwiom, by pokryć wzru­

szenie.

— Jakaż nieszczęśliwa, myślała, zatrza­

skując za sobą żelazną bramkę ogrodu i obejmując jeszcze raz wzrokiem willę i ogród.

Odezwała się w niej solidarność kobiety.

— Ach, ci mężczyźni. Zaniedbywać taką piękną wytworną żonę!

Wyciągnęła z torebki fotografię i z cie­

kawością przyglądała się jej.

— Nie tylko przystojny. Interesujący.

Napewno ją zdradza. Łajdaki

Przypomniała sobie kopertę z pieniądzu1, szybkim ruchem zaglądnęła do środka-

— Dwieściepięćdziesiąt złotych! Nie i leży na pieniądzach pani Wiśnieckiej.

ich dużo, bardzo dużo. Widać to * wszystkim.

Maja dopiero teraz poczuła, jak bard jest oszołomiona. Zastanawiała się g°z iść? Do domu? Czy w miasto? Czy m°

od razu do Banku? ,

Nie krystalizowała się w niej żadna ° cyzja.

Poczuła brak przygotowania, doświadcz , nia, jakiejkolwiek metody. Musiała dzia na oślep, kierując się jak zawsze swą nl zrównaną intuicją. Ani na chwilę jeon nie zwątpiła w powodzenie. Czuła, że ter nareszcie zanurzy się po uszy w sw°’

żywiole.

4. PIERWSZE KROKI.

taj

»C;

iel Z wybiciem godziny trzeciej bank p05,°

szał. Sam dyrektor wychodził punktualn ■

l l ć m i o r h n i n ł . . uśmiechnięty i zadowolony, uprzejmie i - ___ _

powiadając na ukłony swych podwładnie Przed drzwiami banku zatrzymał się na ułamek sekundy, objął roztargnionym * zl kiem ulicę, odrzucił wypalonego papier0> ■

»CJ

»!e Cw tov ło iriii poczem wsiadł do auta. Prowadził je saIB

byl X>(i . nigdy nie zabierał szofera. Raz, ze lob zamiłowanym kierowcą, powtóre, że chciał ograniczać swej swobody. A s . . bodę cenił sobie bardzo. Zwłaszcza w ta pa jak ów wiosenne dni, gdy powietrze tys cem zapachów upijało jak wino, gdy zi1en^(

rozprężała się odnową, gdy cały sW e kusił jego wiecznie młodzieńcze se

‘ar b

i krew. k

W domu czekała żona. Witała g° 1. le zdarza'0 się to ostatnio coraz częściej — . ..

z niezręcznie udaną, lodowatą obojętn^^^

Prawda, nie był idealnym mężem. wiał ją często samą, zaniedbywał potros Jednak mogła go była zdobyć wyłącznie tu siebie, pozyskać dla swych zasad nie*‘< I 9 pliwie nieco twardych jak na słabą, sk*011 ' do kompromisów naturę pana Stanisła* ' yi

c t V l i r °

ale pociągających przez wieczysty^^a|a czystości i prawości. Jeżeli nie «— ..

tego, to tylko i wyłącznie z swej w,a?',y winy. Pan Stanisław nie znosił atmosi niezadowolenia i niedomówionych

tów. A właśnie Lena, idealnie opano* 1 i zbyt ambitna żeby się skarżyć lub ro sceny, nie szczędziła mu nigdy sp ójrzi q

niemego potępienia. Wiśniecki wiedział, i żona nie ma pewności, że podejrzenia u

str

są mgliste i nie poparte żadnym dow<

Był czasem zły, że nie porozmawia z » szczerze, że się odsuwa. Kochał ją, a "^y.

nic nie znaczące zdrady wynikały z na • lec ków bujnego, nie znającego granic te®" I Pi ramentu. Jej surowa, etyczna postawa wobe<- He

Sty

!*r kii )6(

OD 1828 ROKU

jest zamiłowanie człowieka do dobrej, kawy. Rozmaicie ją przyrządzano, o różnych podawano porach, z cukrem i bez cukru, z likierem i bez likieru... Ale dwie rzeczy towarzyszyły jej wiernie: młynek, w którym ją mielono, i od przeszło stu lat ..Młynek"

na domieszce, która sprawia, że smak kawy staje się doskonały.

Kto dzisiaj kupi paczkę z młynkiem i napisem D O SK A FR A N C K . ten się

przekona, że jej zawartość w niczym się nie zmieniła, bo co FRANCK to

(7)

a pociągała go odmiennością, kontra- niędzBt jaki tworzyła z jego epikureizmem.

>dka. •Wctwo jej intelektu, wrodzony czar Nie I4‘ e*Ki, błyskotliwy dowcip porywał go

;iej. [*sze ‘ oszałamiał. Byłaby z nim szczę- lo *e gdyby nie ten mur, którym się od Ro dobrowolnie i świadomie odgrodziła, bardzo °chę więcej serca, trochę więcej kobiecej ę g**z'e j!^ P nej gry i kokieterii i byłaby go może «a wyłącznie dla siebie. Przecież w tych ,lystk*cb przelotnych miłostkach szukał dna d*" , SZe • zawsze jej samej rozdrobnionej jar?znyęh typach i formach. Nie znała po- riadcze; zbwości, nie wiedziała, że czasem prze­

dział^ ^cnie zobowiązuje na całe życie. Bo pan '“ Olecki k „ l loU l,____ A l-.. ____ . . . . . jednak ■— r w r a ż e ń i ż y c i a , ________ ___ , ie teraz u®’010 wszystkich pozorów daleki od roz-

swoifl ~ly- Mógł do niej zawsze wrócić. Toteż

l i , W codzień pojednawczym,

Piskim uśmiechem: uwodzi-

nusto- |>C7 Dzień dobry Leneczko! Jak spędziłaś tualnta (|a°rajszy wieczór? Z prawdziwą przykro-

’ ®VŚlałf*m n łv m 7 n ń w sdntd od- Ł|? myślałem o tym, że znów jesteś sama, jdnyol1, 2*attemZVńSk' zaci4gnął mnie do Grandu- ,0 chce sobie wyrobić długotermi- wzro- ipnib P°zYczKę. Dziś znowu mam się z nim

\ero«a. Postaram się jednak wrócić wcze-

’e r.« L,eł ’ pójdziemy do teatru. Miałabyś ocho- nie |irjkOtlri0. wspaniały. Trzeba go koniecznie z sWo- p?CzYć. A gdzież Lady? Lady! Lady!

u tak‘e ||alę*na- wypieszczona spanielka przypa- . tvsi** do n°g w radosnych podskokach.

Dady! szkaradne psisko. Nie czeka na Paskudna Lady! Szkaradna Lady, areszcie odświeżony, przebrany zasiadł się na

tysią- zietfia świa*

serce ,0 stołu.

zo . larzał°

nosctó- Zosta trosze lie

jak «ec2lTelefonowała mama, chciałaby cię ko- ad n*e dzisiaJ widzieć. Ma jakieś kłopoty

ńnnistratorem, chce się poradzić. Prosiła

■adomość, kiedy może czekać.

Koniecznie dzisiaj? Jest już późno, , Wiłem się na 5.30 z Jurczyńskim. A się na 5.30 z Jurczyńskim. A po­d o-

dusimy koniecznie pójść do teatru. Nie non--1 p ^ przeciy temu?

daW*' byi . bardzo chętnie. Ale trzeba że- urok i 8*? z mama zobaczył.

kona1’ ,bybd wpadnę przed piątą na chwilę.

Jasnej kiię<j k dzień pana Wiśnieckiego, rozbity oslerV idost sPrawY zawodowe a rodzinę, nie yyrzf PtrżęYe^1 zadnYch osobliwych spo-

°róbil :p0^'i,sl<‘Pneg° dnia około godziny czwartej ojrzeń itnjf?udniu. wtulona w głąb najładniejszej iałi Zt’ u znalaz*a na postoju, czekała ia' jej si, otu ulicy obserwując od czasu do cza- odem o? daleka willę państwa Wiśnieckich.

i ni®1 ijp d wczoraj miała wrażenie, że wplątała małe w akcję nad wyraz interesującego fil- nawy lett'n2uZe jezeli nie ob^ ła roli głównej to empe- ipraaK n,e iest statystką. Za jej bowiem itfobe' tlę*** wystąpią z mroku jasnym świa-

sWa P°znania oblane wydarzenia mające i d niewątpliwą ważkość i znaczenie.

k,ra ys?a*a’ ze zapewne podobnych do niej klisz6*1 doznai e fotograf, zanim zanurzy

d° właściwych odczynników, żeby iest a ć obraz- Zasadniczym jego dążeniem iostr ?.ostateczne wyciągnięcie szczegółów,

pi t ’ wyrazistość odbicia,

t kni z*ełono-szary Mercedes wyjechał I u(ej bramy. Nareszcie!

! jechać w ślad za tym autem.

szerokimi ulicami, to zwalniając, Jv Przyśpieszając biegu. Na skrzyżowaniach, I cjan},ef8cacb gdzie ruchem kierował poli-

tów* Przystdwali na chwilę i znów sunęli Jaia*10’ szybk°, od czasu do czasu ostrze- neJJ c. 0‘eostrożnych przechodniów klakso-

Ub wyrzucając w prawo czy w lewo

|iała W° ne orientacyjne strzałki. Maja upa-

!tiinu,S1^..fazdd- Bawiło ją obserwowanie ma- Pr,z.,.atjt szofera, wreszcie i nade wszystko

| /'K za Wiśnieckim.

| domyjecb®ff za miasto. Niekształtne, biedne [ ot^j^ Przedmieścia zostały za nimi, droga I' *dkjra,a S'Ę równa, gładka, między pola i f c * wzrastał. Wskazówka szybkomierza

Maj, ,a si*5 naprzód: 60, 65, 70. Mimo to V (v) zdawało się, że taksówka zosta je tyyy. e * że Wiśniecki wkrótce jej umknie, ''■ezaw^d^' jeden’ drugi zakręt i zgubi go PrzL /^dzej! prędzej! Podała się cala ku

jadowi, nie mogąc opanować podniecenia, lip® j®Kimś wzgórzu, w cieniu rozłożystej Wiin-8ta,° a“ to, a przed nim kilka osób.

_J*iecki zatrzymał się obok nich.

Za Prosz<< teraz jechać wolno, panie.

la tlen ion a cała w wzrok Maja patrzy­

ło rzy ełeganckie rozbawione panie ży- i (^ gestyk u lu jąc tłumaczyły coś ze śmie-

Przy ” >śnieckiemu. Dwaj mężczyźni stali łróeiiaucie z wyrazem wyczekiwania. Od- j dzjg,1 a głowę i przez okienko z tyłu wi- t W,? jeK się towarzystwo dzieli i jak

<łyc.1Sn*eckim sadowi się jedna z tych mło- Vyh Paó- Po kilku minutach obydwa auta

taksówkę, która ku rozpaczy V nie mogła nadążyć tak, że dystans

“ astał.

<'odać?anie’ n*e mÓ8łhy pan troszkę gazu

~*e — odparł ponuro szofer,

z 0 niedobrze. Gotowiśmy ich stracić tHa Zo*er milczał, ale starał się tempo utrzy- Żyt ° de mu na to pozwalał słaby i zu-

motor jego Renaulda.

lowl°ga Pł^t® si? teraz w górę wśród ma-

"czo rozrzuconych na stokach wiosek.

V0,|Z kwitnące łąki płynęły srebrną, obfitą błę. ?■ fuczaje. Niebo się w nich przeglądało

6 z łehkimi jak westchnienie obło-

^•ększym skupiskiem domów niskich, dla leni

liewś1' j»as;

liłonnś

potem piętrowych rozpoczynało się miasto.

Auta przecięły rynek i jechały dalej.

Droga biegła teraz nad rzeką. Zdaleka widać było most i po drugiej stronie pod­

miejskie letnisko, znaczące się białymi wil­

lami na zboczu góry. Tam skierował się Wiśniecki ze swym towarzystwem.

Most, sosnowy park i oto restauracja z dużym rzucającym się w oczy symbolem.

Gdy Maja nadjechała, Mercedes stał już osamotniony na postoju. Zamieniła kilka słów z szoferem i weszła na werandę.

Było tam kilkanaście osób, gwar, śmie­

chy, dym z papierosów i zapach pomiesza­

nych perfum.

Bez wahania zajęła najbliższy wolny obok Wiśnieckiego stolik. Wsparta brodę na śli­

cznie splecionych rękach i patrzyła w dal.

Nie widziała zresztą nic, a raczej nie my- ślała o tym co widzi. Słuchała:

— ...nie wolno tego tematu poruszać...

u Makowskiej, tylko tam kupuję kapelu­

sze... tak pan uważa? może... może... Gdy­

by pani się zgodziła moglibyśmy... Nie, nie noszę woalek, nie jest mi w nich zresztą do twarzy... herbatę proszę i kanapki...

bezwątpienia jest w tym dużo słuszności, ale... proszę przyjść go obejrzeć, jestem pewna, że będzie pan zachwycony... pój­

dziemy się chyba przejść...

W gwarze rozmów mieszały się glosy, zdania i słowa.

Maja zakreśliła wzrokiem szeroki luk przez całą salę i ogarnęła uważnym spoj­

rzeniem towarzystwo Wiśnieckiego.

On sam emablował elegancką blondynę w szaro-zielonym kostiumie. Maji wydala się znajomą ta sztuczna piękność, rozja­

śnione na platynowo włosy, zwinięte w kun­

sztowne loki, szeroko zakreślone łuki w miejscu wygolonych brwi, seledynowe cienie na powiekach, długie czarne, w y­

winięte rzęsy i usta rozszerzone jaskrawą kredką.

Uchwyciła ich głosy: miękki, ciepły ba­

ryton Wiśnieckiego i jak dzwonek sre­

brzysty jej sopran.

Znów tylko słuchała, wśród krzyżujących się rozmów wyróżniając już tylko urywki ich rozmowy:

— ...znam trzy rzeczy wieczne: wieczną miłość, wieczną ondulację i wieczne pióro...

— ...ha! ha! hal doskonale! Kto to po­

wiedział? Mostowicz? znakomite! Ha! ha! ha!

— ...najtrwalsze zaś pióro, bo nie ginie nawet od atramentu... wystarczy czasem anonim...

— ...był motywem mojego życia. Poprzez różne inne melodie dźwięczy... zawsze wraca...

— i...

— Nie, nie, bezwątpienia zawsze nowa, zawsze świeża.

— ...przedmiot ten sam?

— ...w pewnym znaczeniu tak... zawsze przecież mężczyzna.

Zjawił się kelner.

— Czym mogę pani służyć?

—- Proszę o kawę i ciastka!

W tej samej chwili przy sąsiednim stoliku jak jasna fontanna wytrysnął śmiech. Był w tym śmiechu fascynujący urok, który się mógł udzielić każdemu bez względu na wiek i usposobienie. Wyzwalała się w tym śmie­

chu swoboda i radość życia. Jak cień, który czasem rzuca na ziemię płynąca z wiatrem niska chmura, przesunął się przez Maji serce żal, że siedzi sama. Zaledwie jednak musnąwszy jej świadomość przepadł w po­

czuciu zadowolenia, że jest tutaj, na tej werandzie wśród tłumu, i że rozwiązać ma tę narzucającą się zagadkę, czy blondynkę łączy z Wiśnickim coś więcej niż to jasne, wiosenne popołudnie, niż ta beztroska wy­

cieczka za miasto.

ORKA NA PODKARPACIU Strome, dzikie i poszarpane szczyty gra- niłowych Tałr wywierają urok potągi i niezniszczalnoici, człowieka zaś czynią istotą matą i bezsilną. Łagodne wyżyny Podkarpacia, pokryte obficie lasami i dostępne dla wszystkich, bliższe z nim zawierają przymierze. Człowiek bar­

dziej się z nimi zżywa, bo i praca na tych wyżynach jest już łatwiejsza i bar­

dziej owocna niż na skalach. Na naszym zdjęciu — rolnik spod Krosna na Pod­

karpaciu zaoruje pole pod ziemniaki.

Fol. E. śruba. Irdabkl k/ł«nok«

Kelner przyniósł kawę, podał tacę z ciast­

kami. Wybierając swe ulubione bezy, Maja spytała z wrodzoną jej swobodą:

— Nie wie pan, kto to jest ta piękna pani przy stoliku obok? Ta blondynka?

Szalenie mi się podoba!

— To artystka z Krakowa. Nazywa się Irena Slaska. Pan Wiśniecki jest z nią tu prawie codzień.

— Może pan mnie jeszcze poinformuje, czy kursują jakieś autobusy między Kra­

kowem a Zarabiem?

— Tak, naturalnie! W tej chwili służę rozkładem jazdy.

Zadowolona z posiadania tak cennych wiadomości Maja postanowiła wrócić do domu. Obawiała się, że rachunek za ta­

ksówkę wyniesie zbyt dużą sumę, a nie przypuszczała, by następne godziny przy­

niosły coś rozstrzygającego. Będzie tu przy­

jeżdżać autobusem, a w Krakowie obser­

wować Śląską. Wierzyła, że szczęście po­

może jej zdobyć w niedługim czasie jakieś niezbite dowody zdrady Wiśnieckiego.

W powrotnej drodze ogarnęło ją znuże­

nie, poczuła dojmujący ból głowy i dresz­

cze. W nocy dostała silnej gorączki i zbu­

dziła się z anginą. Trzeba było leżeć.

Z pod przymkniętych powiek obserwo­

wała matkę krzątającą się po izbie. Więcej niż kiedyindziej wzruszały ją jej spraco­

wane ręce twarde jak wyciosane z drzewa, a jednak sprawne jeszcze i wciąż niestru­

dzone. Sucha koścista twarz, wpadnięte oczy, chuda żylasta szyja, nie mówiły juz nic o tej urodzie, którą kwitła przed laty.

Mówili wszyscy, że Maja podobna jest do matki. Czy kiedyś też taka będzie znisz­

czona? Dziewczyna buntowała się w duszy przeciw temu nieuniknionemu prawu na­

tury jaką jest starość. Patrząc tak na matkę i myśląc o sobie czuła jak mija czas. Trze­

ba zyć, używać, chłonąc spiesznie wraże­

nia, wzbogacać je, szukać wiecznie nowych i świeżych. Nade wszystko zaś wznieść się wyżej, wyżej, rozszerzyć zakres wymagań i pragnień, nie ograniczać się do tego mi­

nimum na jakie godzili się jej bliscy.

— Mamo, powiedz, czy byłaś bardzo nie­

szczęśliwa?

— Cóż ci znowu do głowy strzeliło? N ie­

szczęśliwa! Nieszczęśliwa! — gderata Kę­

sikowa. — Albo to miałam czas myśleć o tym. Przepracowałam całe życie. Trzeba nic nie robić, żeby takie myśli lazły do głowy.

— Należy ci się odpoczynek, mamo. Już niedługo. Zarobię dużo pieniędzy i prze­

staniesz pracować. Nie mogę ci nic powie­

dzieć, ale...

— Taka jesteś jak ojciec. Zęby kiedy w życiu co powiedział, poradził się. Nic i nic. Ty też tak. Nie ma cię całymi dnia­

mi, a ja jak ta głupia, nie wiem co się z tobą dzieje. Tylko pamiętaj! Żadnego łajdactwa! Nie na tom was wychowała!

Nie na tom sobie ręce po łokcie urobiła.

Pamiętaj! Bo by cię sumienie do końca życia gryzło za mnie.

— Bądź spokojna, matko!

Maja otworzyła szerzej oczy, spojrzała w okno. Widać było tylko coraz to inne buty przechodniów.

Pomyśleć! Przez wszystkie jesienie i zi­

my dzieciństwa, kiedy deszcz lub mróz zmuszał do pozostania w domu widzieć tylko tyle: te różne buty śpieszące w różne strony, leniwie lub śpiesznie, lekko lub z wyraźnym znużeniem, buty nowe, lśnią­

ce, świetnie uszyte, lub zniszczone, ledwie trzymające się na nogach. I nic więcej.

Tylko te buty. Kiedy miała lat pięć, sie­

dem, osiem, bawiła się nimi. Wyobrażała sobie, że są to żywe istoty pełne indywi­

dualności. Jedne były dla niej sympatyczne, innych nie lubiła. Łączyła je według typów w pewne grupy niby rodziny, narzucała im ciekawe, pełne przygód życie. Najwięcej zaś przemawiały do jej fantazji zniszczone męskie z cholewami — należały do wie­

śniaków lub żołnierzy, deptały szerokie zaśnieżone pola, dalekie drogi nieznane Maji a interesujące jak bajka. Zdarzało się, że młodszą od siebie Staszkę zabawiała ty­

mi butami przez długie godziny nieobecno­

ści matki.

Ale dziś nie mogła odnaleźć nic pocią­

gającego w tym widoku. Wołała już obser­

wować zmrok jak wyłaził z kątów i bez­

czelnie w samo południe zaćmiewał wolno izbę. Dążył zawsze od ścian, najpóźniej rozsiadał się na środku izby. Wtedy trzeba już było rezygnować z pracy lub świecić lampę.

Ciężko było Maji tym razem wyleżeć w łóżku. Ale, że gorączka nie ustawała a w gardle tworzyły się coraz nowe na­

loty, nie było mowy o tyra by mogła wstat.

Zdawała sobie sprawę, że choroba przecią­

gnie się kilka dni i wypełnienie zlecenia powierzonego jej przez Wiśniecką ulegnie zwłoce. Napisała więc list, w którym pro­

siła ją o cierpliwość, ponieważ jest chora i musi przez pewien czas zostać w domu.

Jest na dobrej drodze i zapewne nie długo będzie mogła podzielić się z nią rezulta­

tem swej pracy.

Pozatem postanowiła powtórzyć jeszcze kilka razy swoje ogłoszenie w dzienniku.

W ysyłkę listu i sprawę umieszczenia anonsu załatwiła jej Staszka, nie pytając o nic, nie wiadomo czy przez zupełną w stosunku do siostry obojętność, czy też przez wrodzoną im obu dyskrecję.

Wielka była radość Maji, gdy po kilku dniach otrzymała list od pani Wiśniecktej z ' zapewnieniem, że sprawa nie jest tak bardzo pilna, i niespodzianie aż dwa we­

zwania w odpowiedzi na następne anonsy.

Na szczęście przychodziła do zdrowia i mogła się rzucić w wir swej pracy. Jak często rekonwalescenci, czuta nagły przy­

pływ energii, ogromne, niecierpliwe pra gnienie życia, radość istnienia i ciekawość jutra.

5. RZEKA.

Choć była to dopiero pierwsza połowa czerwca, upały panowały straszne. Rozpa­

lone asfalty i mury kamienic zionęły ża­

rem i pomęczeni ludzie tylko z musu w y­

chodzili na ulicę. Zęby ochronić się przed potworną siłą słońca, zamykano szczelnie okna, zawieszano w nich mokre przeście­

radła, Zasłaniano ciężkimi portierami.

Kto mógł uciekał na wieś. Już popołu­

dniu długie łańcuchy aut wyjeżdżały wszy­

stkimi rogatkami, wieczorem zaś ruch wzma­

gał się jeszcze bardziej.

W autobusie kursującym na linii Kraków- Rabka ścisk panował tego dnia niezwykły.

Wbrew wszelkim przepisom przyjmowano ile się tylko mogło zmieścić pasażerów nie troszcząc się o ich bezpieczeństwo.

C im d « i» y na tir. IOrlej

(8)

Ciąg dalszy ze strony 9-tej

Maja w ciśnięta między jakąś w ieśniaczkę obładowaną ko­

szami, a grubym sapiącym jegom ościem , w yglądała niecierpli­

w ie kresu tej podróży. Zmięta, spocona, wspom inała w spaniałą jazdę nędzną rozklekotaną taksówką, która ją tak w ów czas denerw owała.

Autobus piął się w olno w górę, zdaw ało się, że motor nie zdoła w yciągnąć nadm iernego ciężaru, że osie trzasną, że nie­

chybnie zdarzy się katastrofa.

N aprzeciw Maji jakaś nerw ow a pani w zdychała od czasu do czasu niespokojnie rozglądając się w koło. Ktoś w tłoku przekrzywił jej kapelusz, nie zauw ażyła naw et tego w swym zdenerw owaniu.

— C zy jeszcze daleko do M yślenic?

— Jeszcze godzinka drogi.

Ciąg ilnlszy nastąpi

A K U S Z E R IA choroby kob lo c o

Dr. Zofia Kohut

W A R S Z A W A . Koszykowa 19-0 W. 3-41-41 pA. S-S

Di. m ii Sluiita*

BENDARZEW5KI ihunii ita. haktan

I (Uranii W A R S Z A W A , Jagiellońska 17-3

srni.l-ł.M .im -»

li. od. JisiikWzki Sbbnt i otscryaw W a r s z a w a Hanulkiwski 33 a. 7.

g o d z . 1 0 - 0 w . te le fo n 99S - 30

I t . S C I U U JERZY

Kobloco, Usszorlo Chirurgia W a r s z a w a , S k o ru p k i 0 m . 6 TU. 133-43 fA 3-S

D u ż a w y d a j n o ś ć

ły c h m a s z y n

Rady dla posiadaczy małych

tnaszyn do pisania Mercedes D a w n i e j uw ażano bardzo

często małą m aszynę do pi­

sania tylko jako p o m o c w podróżach lub jako sprzęt dla pryw atnego użytku. Lecz to się zm ieniło. Dzisiaj mu­

szą małe m aszyny w yk on y­

w ać duże prace. Obecnie też nie może być żadna m aszy­

na niezupełnie w ykorzysta­

na lub naw et stać całkiem bezczynnie. Obsługa przez szybkie siły biurowe staw ia jednak o w ie le w iększe w y ­ magania niżeli użytkow anie prywatne. D latego też facho­

w e o b ch od zen ie się z m ały­

mi m aszynami jest w ażniej­

szym, a n i ż e l i z s i l n i e j s z y m i modelami biu­

rowymi. Podaje my k i l k a re­

guł, które mu­

szą być prze­

strzegane. Równomiernie i nie za silnie uderzać, nie robić za dużo kopii, często przeczysz­

czać i zakryw ać przed ku­

rzem. Celem przejrzystego i pięknego układu listów w y ­ dał komitet dla ustanawiania norm kilka reguł. (Din ar­

kusz 676, przez Beuth-Ver- trieb G.m.b.H. Berlin SW 68).

Zresztą regułą dla małych m aszyn do pisania „M erce­

des" jak też dla w szystkich innych m aszyn jest: dokład­

ne przestrzeganie załączone­

go do m aszyny sposobu uży­

cia) (O ile nie jest w posia­

daniu należy zażądać w przed­

staw. lub zakł.

masz. biur. „Mer­

cedes"). W ten­

czas i małe m aszy ny w yk on yw ać będą sw oje za danie pełnowart.

R zeźnik: „Przecież pani w idzi, że wszystko mięso ju ż sprzedałem. Teraz muszę ju ż na­

prawdę sklep zamknąć". (Marc Aurelio)

— Patrz, ta czarująca dama uśm iecha się do mnie.

— Gdy cię pierw szy raz ujrzałam, też musiałam się śmiać.

— Czy m ogę m ów ić z mężem pani?

— Tak, w łaśnie jest w piw nicy.

— Ach, pew no robi porządek.

— Tak — w estchnęła pani domu — przy pom ocy korkociąga.

— Czy państwo byli wczoraj na „W eselu Figara"?

Pani N o w o b o g a c ­ k a : — Nie, posłaliśm y tylko depeszę gratu­

lacyjną.

— Po czym pozna- jesz w iek gęsi?

— Po zębach.

— Przecież gęś nie ma zębów.

— A le ja.

TRUDNY PODZIAŁ

Pan A ntoni, bardzo zam ożny człow iek, chce podzielić sw ój m ajątek dokładnie na równe części m iędzy syn ów Andrzeja i Henryka. Po­

stanow ił on, żeby H enryk przeprowadził po­

dział spuścizny, która zostanie po śm ierci ojca.

Poniew aż pan A ntoni w iedział jednak, że Hen­

ryk skrzywdzi brata przy podziale i że Andrzej zrobiłby to samo, gdyby on m iał zająć się prze­

prow adzeniem podziału, m yślał jakby tego uniknąć bez w ciągania trzeciej o sob y do spra­

w y podziału. W reszcie znalazł sposób. N apisał testam ent, w którym nakazuje H enrykow i po­

d zielić m ajątek na dw ie równe części, dodał jednak pew ne zastrzeżenie, które istotnie roz­

w iązało całą trudność i m ajątek został po jeg o śm ierci podzielony przez Henryka na dw ie ide­

alnie rów ne części. Jakie to b yło zastrzeżenie?

Dr. ai GUTOWSKI

Sk4fi«iw M »rjtin

»u»ia»|« « Laakj Wsnziws, Trpłtb 2, FA. 12—2 I 4—4.

Ogłoszenia w /LUSTRO­

W A NYM KURIERZE POLSKIM są skuteczną

reklam ąl M E R C E D E S BtlROMASCHINEN-WERKE AG. Z E L L A -M E H L IS

A dam : „Okropność, jaka ta Ewa zazdrosna! Co Moni czór przelicza mi żebra, c zy nie brakuje mi którego ■

(Das IUuatrierte BW>

— Co ci podarował mąż na 25 rocznicę waszeg0 ślubu?

— Nic.

— A ty jemu?

— Ja mu dałam rachunek do zapłacenia za ®°)e futro.

— Czy zachow ujesz ścisłą dietę, którą ci lekarz przepisał?

— N ie, ani mi się śni umrzeć z głodu, by P°z^

kilka dni dłużej.

JAKIEJ DŁUGOŚCI POWINIEN BYC SZNUR?

Pani M ydełko kazała wbić na sw ym podwórku cz,e’'j słupy tak, że utw orzyły kwadrat, w którym jeden słup.0:

drugiego oddalony był o 5 metrów. Gdy słupy były )u w bite zastanow iła się pani M ydełko, ile będzie musiala pić sznura na bieliznę. Po nam yśle doszła do wniosku. » 35 m etrów pow inno jej w ystarczyć. O bliczyła ona boW>elB jak następuje:

Cztery boki kwadratu po 5 m każdy dadzą 20 metr*”

Jeżeli jeszcze przeciągnie sznur wzdłuż obu przekątni » ' ży je na to 14 m a jeden metr trzeba lic z y ć na owinie®

sznura dokoła słupów.

A w ięc rachunek w ynosi dokładnie 35 metrów. Kupn i t j k . l a t i t u i i c A w y n u o i u u & i a u i i ł C i u e i i u w . A . l i

w ysłuchał z uw agą jej obliczenia i pow iedział: — Jeł*.

pani na jednym boku przeciągnie m iędzy dwoma #luP#?!

linkę z drutu, tak żeby pani m ogła również poza dni#®

w ielk iego prania korzystać z linki, a na pozostałych 1 P przekątniach przeciągnie sznur, w tedy w ystarczy pan* ® sznura. Jeżeli jednak będzie pani chciała rozciągnąć przez w szystkie boki i przekątnie kwadratu, musi p»ni pić 40 metrów sznura, poniew aż . . . Kto m iał rację?

Vasenol

C o rano po myciu dalszy zabieg orzeźwiający, którego skutki dają się od­

czuwać przez cafy dzień:

napudrowanie sią

-p u d r e m do c ia ła

fc zła t przi

&ora ie: _

Ysią 'kies

r s ’ kiWn za Jt

i, P'

Hewc uinies;

/ro ft f r .

ta*1#

* któ

"ofest

h m ,

S-

'*na, , p lo

|.®e,

U",

?E

‘"‘sial h e n

t*

w

h s i hekj S o n

«tly

Ostatnie notowania łilatali»*yc,^y.

dalsza nowości Gubarnatorst**’ .

i - a L _____ _ « ____, _ ____s ___l.m # P®" u

ruccLeA

cćća

d z i e c i

jąłkowe okazje, zestawienia towe, losowe oraz sp»s na,n° oOdaj*

wydań znaczków Europy p c, t r- nasz nowy cennik na mies»ą< pf0.

wiec, który wysyłamy g?*’’*' o adresy nowych Symp*’”

simy o adresy nowych t, D O M H A N D L O W Y ,.# • ° H 1 *

Oddział f-

Kraków, ul. Sielanka ». •• r ' Tal. 220-42.

s / i i < / « l i c m

Janiny Retmańciyk, byłej kierowniczki obu firm Kellera, Warszawa, ul. Chmielna ł3»

lei. 585-22. Sztucznie ceruje, nicuje, pierze. Reparacje trykotaży. Odświeżanie kap«’u krawatów. Cerujemy na żądanie ne poczekaniu.

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

[Zruchość fizycznej konstrukcji człowieka i v przy całej je j cudowności równocześnie, est powodem, że podlega ona kalectwu, 'złowiek zdrowy, mogący posługiwać

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez