• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 17 (25 kwietnia 1943)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R.4, nr 17 (25 kwietnia 1943)"

Copied!
13
0
0

Pełen tekst

(1)

m n u i m r m a e i o Kroków, dnia 25 kwielbis 1943.

(2)

t~r

m

Z FRONTU NAD JEZIOREM ILMEN

Wywiadowczy oddział niemieckich grenadierów maszeruje przez jedno z licznych trzęsawisk charakterystycznych dla tego odcinku Ironłu.

Poniżej:

W OBSZARZE KUBANIA

Niemieccy pionierzy budują tu nowe mosty. Do czasu ich ukończenia ruch na rzece odbywa się przy pomocy łodzi.

Na prawo:

W ŁOSKI P O C IĄ G PANCERNY

Obrona przeciwlotnicza umieszczona na wozach, za­

bezpiecza pociąg pancerny przed atakami powietrz­

nymi.

OENERAŁ-PORUCZNIK M ASAKAZU KAW ABE Dowódca japóńskich wojsk, które w wielkiej bitwie okrążającej odcięły I zniszczyły brytyjskie wojska

obozłijęce nad brzegiem rzeki Mayu w Burmie.

SPOTKANIE FUHRERA Z MUSSOUNIM

Fuhrer i Duce odbyli konferencję, w której wzięli udział wyżsi niemieccy i włoscy dowódcy oraz mężowie stanu. W rozmowach przeprowadzonych w duchu największej serdecznoici i zupełnego wzajemnego zrozumienia omówiono ogólną sytuację polityczną jak również wszystkie zagadnienia wspólnego prowadzenia wojny. Fuhrer i Duce dali na nowo wyraz zdecy­

dowaniu swemu i swych narodów, prowadzenia wojny przy użyciu wszyst­

kich sił, aż do ostatecznego zwycięstwa, które zagwarantuje pokó;

i umożliwi współpracę narodów.

Przechodząc obok P

M YŚLIW SKA ŁODZ PODWODNA W BOJU

Po zameldowaniu obecnoici nieprzyjacielskiej^ łodzi pod- wodnej r zarządzeniu alarmu, załoga niemieckiej myśliwskiej łodzi podwodnej, przygotowuje torpedy aby zaatakować

i zniszczyć nieprzyjaciela.

SjMfMEgga Powyżej na prawo:

P O B I T W l E Lj|

Czołg sowiecki, który się wysunął aż na skraj miast* 0 ^ dzonego przez wojska niemieckie, został rozbity 9r8ft Eksplozja odrzuciła ciężką wieżę obserwatora na 10

(3)

NA WYBRZEŻU ATLANTYKU

Uzupełnienie fortyfikacyj, które tworzą potężny wał ciągnący się wzdłuż wybrzeży Atlantyku od hiszpańskiej granicy a i do kanału La Manche i przez Belgię i Holandię aż do granicy Rzeszy. Na zdjęciu powyżej widzimy umocowywanie dalekono- śnego działa. Zdjęcie u dołu: Bateria Todta, jedna z nowowybudowanych b a t e r i i w w a l e A t l a n t y c k i m . W Z D O B Y T E J W S I

"tmii czołgów i wozów sowieckich, wkraczają niemieccy grenadierz]

do zdobytej wsi.

i/ F o t: PIC S ch w ab ik , P feiffer, L assb erg -S ch , ff-F K S ch o er P 8Z , S e lm 1 w Mi| F o ł. D ehm -A fl. K uhn, M aie r, S chetm -PB Z, S ch lau d raff-S ch , Baafz-Sch

Pochodzący z byłych obszarów sowieckich otrzymał

•■•cznych za dzielnoić, okazaną w walce z bolszewikami ODZNACZONY MEDALEM WALECZNYCH

na Wschodzie.

Z FRONTU WSCHODNIEGO

Ciężkie niemieckie czołgi suną na bolszewików.

(4)

PECHOWA PODRÓŻ MAJCHROWEJ

STANISŁAW A NOW AKÓW NA .

T> rzesm utna ta historia ludowa,, uciechą dla m iłych bliźnich w ydarzyła się w Zabie­

rzowie, z dziesiątek la t już temu.

Zabierzów słynie z tego, że niedaleko stąd do Krakowa, że m ieszka w nim bardzo w ielu kolejarzy. Bogactwem te j m iejscowości są ogrom ne lasy, ciągnące się daleko na za­

chód. Poza tym Zabierzów je st m iejscem kontrastów : obok m urow anych kam ienic i pierw szorzędnej szoty, starośw ieckie ch a t­

ki, paskudne boczne drogi.

W tak iej starośw ieckiej ch acie babki W ój- talow ej, obok rozklekotanej drogi, sta ra M aj­

chrow a w ynajm ow ała izdebkę jako komor­

nica.

Mąż je j. siwo i długow łosy M ajcher, kle­

p a ł sta re buciska i przyw alał łaciska, a ona p asała kozę, albo chodziła do lasu na patyki.

N ie obchodziło ją to, ile kilom etrów ciągną się przestrzenie leśne, g runt że można się zaopatrzyć w opał. Chodziła z płachtą, cza­

sam i z piłeczką i z kozą w tow arzystw ie in­

nych bab, Tekli, sta re j Guski, lub sama.

W onym pam iętnym dniu podróży w ybrała się sam otnie.

Co praw da ociągała się z w yjściem nie z pow odu złych przeczuć, ale przez chorą kozę. Przed kilku dniam i gadzina ugryzła żyw icielkę w nogę, gdy pasła się na zaka­

zanym w yrębie. Koza spuchła i przestała daw ać mleko. M ajchrow a obłożyła ją w ap­

nem, w lew ała do pyska ziółka i popłakiw ała nad nią. W reszcie przyodziana sta rą płachtą, wychodząc, rzekła do męża:

— Mos tam zur z zimniokami w piecu.

Zjes na połednie — i poszła.

Dziaduś odburknął coś w odpowiedzi i da­

le j stukotał młotkiem.

Złote prom yki słoneczne całow ały czer­

w one kw iaty pelargonii w oknie, tw arze św iętych obrazków i jego siw ą głowę. Te sam e prom yki m uskały siw e kosm yki wło­

sów w ybiegające spod chustki jego żony.

A le ona tego nie czuła.

Człapiąc ciężkimi buciskam i w spinała się pow olnym krokiem pod górę ku Bobrowine- mu domostwu. Zazdrośliwym w zrokiem ob­

rzuciła suszące się pierzyny bielusienkie i suto koronkow e poduszki. W spom niała sw oje ladajak ie derczyny.

Długo trzeba iść do lasu przez wzgórze nazw ane „ K u r z a w ą " . Siaki taki m łody zadyszy się, a cóż dopiero sta ra baba. Z ulgą odetchnęła w lesie zwanym w tej części

„Kątami". Przyjem nie, ptaszki ćw irkają, ale

patycków nima nijakich. Baby juź gospo­

darow ały.

Skierow ała się na zachód w stronę Kocha- nowa. Tam podniosła hyrdzia, tam urżnęła suchy k onar tak, że niespełna w godzinę napełniła p łachtę chrustem . O bjuczona cię­

żarem szczęśliwie zeszła nad G aciam i do szosy. Pochylona stąpała ostrożnie przepi­

sow ą stroną. Raz po raz zerkała trw ożliw ie poza siebie.

— Abo ta nima się cego bać auciska? kie djo b ły pędzą tu i z pow rotem ,' syczą i p ar­

sk a ją ja k potępione dusze! W ielkaśne i m ałe tyz się ty rlają. W nich ja d ą se paniusie i p a­

nowie i śm ieją się. Takim to dobrze! Zeby tak cłow iek bidny choć raz w życiu psejechał się ta k ą karetą, chociażby w trum nie na cm entarz.

I sta ł się cud. Zgrabna, pusta lim uzyna zatrzym ała się przed babą. U śm iechnięty szo­

fer odłożył rękę od kierow nicy i zapytał:

— Dokąd to babciu?

— A kajzeby? Do domu!

—- Siadajcie, podwiozę was.

E, kajbym ta śmiała. Pociorom buci­

skami.

— Nic nie szkodzi, sprzątnie się, siadajcie) I M ajchrowa, w gram oliła się d o-w nętrza.

C hrust oparła o nogi, a plecy o poduszkę.

W estchnęła z zachw ytu, poczuła się ja k w niebie.

Szofer zakręcił korbą, sy ren a jęk n ęła i a u ­ to ruszyło. Zanim się baba opam iętała m ijali i*? kościół. Zaraz będzie W ojtalow a chata.

Minęli chatę. M ajchrow a zm artw iała z prze­

rażenia. N ie m ogła się poruszyć, an i głosu w ydobyć z gardła, by w ołać o zatrzym anie auta.

laboga, może m nie jak i bandyta por­

w ał i w iezie żydom n a mace!

Po kw adransie szofer w yrzucił ją w Kra­

kow ie pod Sukiennicam i. N a próby zażale­

nia zagroził policjantem o zanieczyszczenie wozu i odjechał.

Sterczała bezradnie na środku rynku z wiązką patyków . O bstąpili ją ulicznicy i dalejże dogadyw ać.

— A skądże to babciu? Teraż paty k i z W ar- siaw y autam i przywożą? Może złoto prze­

mycacie?

—- Diabeł tam siedzi i porw ie cię na rogi hyclu jeden — odżerała się ja k mogła.

Po w ielu ceregielach sprzedała chrust uzy­

skując cenę biletu kolejow ego do Zabie­

rzowa. Szczęśliwa pobiegła na dw orzec ko ­ lejow y. W siadła w ostatniej chwili do po­

ciągu. Fociąg był przyspieszony, zatrzymy- w ał się dopiero w Trzebini. N ie w iedziała 0 tym.

Tymczasem sta ry M ajcher nie klepał już bucisków. Siedział zagapiony w ścianę i m y ­ ślał praw da czy niepraw da? M ietek Garoń- cyn przed dwiem a godzinami doniósł mu, że baba jego pojechała autem do Krakowa.

N ijak nie mógł uwierzyć, przem yśliw ął tak 1 siak, a m oże M ietkowi się przywidziało, kto by tam smykowi wierzył.

M ijały godziny, zapadał zmierzch, a baby jak nie ma, tak nie ma.

— Kto w ie czy ją nie złapali ja k w ycią­

gała drzewo z sągów?!

I niespokojny mąż zapom niał o ziem nia­

kach z żurem i chorej kozie. Przyodział świę- talną sukm anę, w ziął buty pod pachę, zaparł n a haczyk izdebkę i poszedł do Krakowa.

Podczas gdy dziadow ina w lókł się pow ol­

n ie rozżarzonym asfaltem, nieopanow ana je g o m ałżonka drugim pospiesznym pocią­

giem zbliżała sjię od Trzebini do Krakowa.

M iała szczęście w nieszczęściu. Znajom y ko­

lejarz, którego spotkała w Trzebini poży­

czył je j na podróż do opuszczonego domu.

A le coż, diabeł pom ieszał znow u szyki. Drugi

ra z n ie o p a tr z n ie w s ia d ła d o p o sp ieszn eg o n ie z a tr z y m u ją c e g o s ię w Z ab ierz o w ie .

Ja k była, obtargana i spłakana poszła. w>

pobliskiej dw orca kolejow ego restauracja gdzie zbierali się zw ykle ludzie z Zabierzo­

wa. Z astała w ielu kum otrów , nakarmiona napojona, ze sto razy opow iadała swoje dzi®' je tego, dnia. Kumotrowie trzym ali się brzuchy.

W łaśnie Stróże zam ykali bram y kamieni0' gdy sta ry M ajcher w iedziony przeczucie®

wszedł do zadym ionej knajpy.

Mąż i żona obrzucili się nawzajem oczy­

ma, nie dow ierzając wzrokowi.

— Tyżeś to, ty?

— A dyć ja!

— Kozie dołeś zryć?

— Nie!

— Pocóżeś ciam aro lozł do miasta. Utro- p ie n ie jeden!

Po dłuższej sprzeczce m ałżeńskiej i kró*' kiej w ym ianie kieliszków , pow rócili p ie c W do Zabierzowa.

C hora i głodna koza długo czekał* _***

swoich karm icieli. N a śniadanie zur z niokam i był zimny, nie było patyków. 8°

sta re j M ajchrow ej zachciało się jazdy s a m o ­

chodem.

Na wilgotnych łąkach zakw itły ju ż kaczeńce,

w duszach budzi się wiara w miłość, dobro i szczęście.

Leszczyna rozsypała p ył swych buziek złocistych, nu usta i nu serca milionów ludzkich istnień.

/ rozśmialy się usta śmiechem, bujnym , radosnym,

£e na wzgórkach mogilnych znowu kw iaty wyrosną.

Że szara, poplątana w iotkich krzewów koronka, strojna na nowo w zieleń paciających młodych pąków.

Rozśpiewały się serca jak dźwięcznostrunne lutnie;

zapomniano wnet trudy, zim y długiej i smutnej.

W iatr upojny jak wino gałązki drzew rozbujał.

Słońce zaślubia ziemię. K rzyk szczęścia: „Alleluja!"

Zofia Gierałt

ZE S C E N I E S T R A D

Znakomity alf Helena Hrabi-Szałkiewicz.

K R A K Ó W : KONCERT W S TA R Y M T E A T R Z E

Ze w szech m iar piękny koncert, cenionej p ary ar­

tystów : p. H eleny Hrabi- Szałkiewicz i Czesława Kozaka należał do w aż­

nych k u lturalnych w y d a­

rzeń i stanow ił ciekaw ą pozycję w dziedzinie w o­

kalnej. O dnośnie samego program u, w ram ach k tó ­ rego znalazły się utw ory S c h u m a n n a , Schuberta, . H aydna, M oniuszki i in­

nych — musimy przyznać, iż z ogrom ną inteligencją i znaw stw em estety został tem atycznie dobrany i uło­

żony.

To przecudne zespole­

nie nastrojów o dobranej

rozpiętości, w praw iało publiczność w prze­

miłe zasłuchanie.

P. H elena H rabi-Szałkiew icz odśpiew ała w pierw szej części program u: H aydna „Zycie je st snem", S chuberta „Skarga dziewczyny", Schum anna „Nie ronię łez" — w drugiej Mo­

niuszki „Po nocnej rosie", Respighiego

„M gły" oraz G alla „W racaj" i „Stałam w ogrodzie", w trzeciej zaś: Istvana „W ę­

gierska pieśń ludow a", Tagliaferiego „Man- dolinata a N apule" oraz Niew iadom skiego

„Dziewczyno, dziewczyno".

W ielki ta len t p. Szałkiewicz kojarzący w sobie mezzosopran i cenny a lt — spotkał się ze szczerym uznaniem publiczności. Głos p. Szałkiewicz posiada bardzo w ysokie w ar­

tości, brzmi czysto i m uzykalnie i może śmia­

ło pretendow ać do pierw szorzędnych partii operetkow ych ja k i operowych. W ypracow a­

nie każdej pieśni nader staranne, brzmienie skrupulatnie w ystudiow ane, in terp retacja szlachetna. Szkoda tylko, że niefortunny gry­

mas arty stk i w niektórych m om entach w pły­

w a niekorzystnie na estetyczną całość.

Baryton Czesław Kozak, w ykazując w prost zadziw iający postęp w swoim, talencie, od­

śpiew ał na w stępie przepiękną pieśń Cacci- niego „Am arilli", następnie Schum anna „Na­

tchnienie", Schuberta „Król olch", potem Karłowicza „Zawód", Żeleńskiego „Zaczaro­

w ana królew na", M oniuszki „Dwie zorze"

Z f l i _ ą f ; . t r z e c i e j . r z M r i P r o g r a m u : R m o i w n

Doskonały baryfon Czesław Kozak.

„Vizione V eneziana“, C urtisa „Sei tu M ari"

i C rescenda „T arantela Sincera".

Je g o młody talen t o kapitalnych w alorach, zdecydow anie w ybija się na czołowy szcze­

bel znakom itych barytonów , a jego piękny głos pełen blasku i ciepła znajduje się w w y­

śm ienitej formie. W obec przeogrom nych pod­

stępów, ja k i p. Kozak czyni w swoim młodym talencie istn ieje nadzieja, że dopnie on w n a j­

bliższym czasie tytułow ych ról operowych.

Toteż ja k najśw ietniejsze perspektyw y otw ie.

ra ją się przed m łodym artystą.

Dzięki w ysokiem u poziomowi produkcyj — odnieśli soliści w ybitny sukces, a ich w spa­

n iałe krea cje były przedm iotem niekończą­

cych się ow acji i oklasków. K ilkakrotnie w y­

w oływ ani' m usieli zdecydow ać się na bis i naddatki, w śród których p. Kozak odśpie­

w ał „M oją C anzonettę" muz. Drabika, zaś p. Szałkiewicz w ykonała po m istrzow sku w ła­

sny utw ór pt. „W spom nienie" napisany z du­

żym talentem form istycznym i kolorystycz­

nym.

Przy fortepianie godnie i z pietyzm em akom paniow ała p. H alina Ekierówna.

Paliw oda-M atiolański WARSZAWIE przybył now y k ab aret a rty ­ styczny p. n. „M algola", w którym kierow ­ nictw o objął dośw iadczony Janusz W olian.

W pierwszym program ie w ystępują: — ulu­

b i e n i e c n u h l i n n n ś r i > r w la c T r ^ a tp i n i e k n i p i -

szej połowy, Zbigniew K rukow ski— pieśniarz 0 szerokiej skali głosu (repertuar, poważny 1 piosenki lekkie), pieśniarka H. Zachertów na, znany hum orysta Henio Domański, tańczy b a­

let „M ascotte", gra zaś św ietna orkiestra Ta­

deusza Stępniaka.

„Jubileuszow y" (dwa łatą, istnienia lokalu) program kabaretu w arszaw skiego „Mómus"

zostaw ia w pam ięci publiczności m iłe wspom­

nienia. Z rew ietki w yelim inow ano t. zw. szmi- rę, w ykonaw cy zaś w k u lturalny sposób po­

dają piosenkę, skecz i taniec. R. Karowski i T. Pasław ska — śpiew ają łatw o w padające w ucho piosenki, O la O barska prowadzi kon­

feransjerkę, H. Kamińska śpiew a piosenki hiszpańskie lekko parodiow ane. Tańczy para Bitnerówna—Kapliński. Wł. Patuszyński na zadaw ane przez publiczność p ytania odpo­

w iada dowcipnym i wierszykami.

W „Bodedze" w ystępuje H anka Brzezińska, k tó ra śpiew a z tow arzyszeniem ork iestry k u ­ bańskiej. „K ubańczycy" w przeciągu kilku dni nauczyli się doskonale po polsku; orkiestra gra jo ta w jo tę jak daw ny „F igiel-jazz".. .

N a jednym z poranków niedzielnych u „Bli­

klego m ieliśm y możność słyszeć ociem niałe­

go arty stę p. Lubicz-Kubaszewskiego. J e s t to śpiew ak (tenor bohaterski) w kładający w iele uczucia w w ykonyw ane pieśni, posiadający piękny głos, w którym znać dobrą szkolę. Pan Kubaszewski odśpiew ał: P. Tosti ego „V orrei M orire", arię z operetki Lehara „Kraina uśm ie­

chu" oraz piosenkę neapolitańską „M aria, Mari".

Z przyjem nością zanotow ać trzeba, że poziom peryferyjnego w arszaw skiego te a ­ trzyku „ M i r a ż ", od kilku

program ów, znacznie się pod­

niósł, Zwłaszcza jeśli chodzi o taniec. Zaangażowanie balet- m istrza Konrada O strow skiego wyszło „M irażowi" na dobre. Ta­

kich inscenizacji ja k „Śpiąca królew na" pozazdrościć może niejedna scena śródm iejska. Spo­

śród tancerzy na pierw sze m iej­

sce w ysuw a się bardzo zdolny tancerz W ładysław W erner, któ­

ry zarówno w „Śpiącej królew ­ nie" jak i w „H aw ajach" w yka­

zuje dużą k lasę taneczną. Z mło­

dych sil wym ienić należy W ie­

sław a W ielgom asa, posiadają­

cego w szelkie warunki, aby stać się dobrym tancerzem klasycz­

nym.

ORYGINALNA INTERPRETACJA PIOSEN#1 Jeśli w brew zasadom naszym — p is a n i? ® tylko o artystach, w ystępujących na sceni®

— pośw ięcam y na tym m iejscu tych stów kilka w arszaw skiem u piosenkarzow i p. R°' manowi Zawistowskiem u, w ystępujące® 11 gościnnie n a m ałej estradzie kaw iarni „P®”

ni", to czynim y to,, nie tylko z praw gościnno­

ści, ale dlatego, że arty sty czn e w y k o n a n ia interpretacją, ekspresja Zawistowskiego j®8*

na w skroś oryginalna i — ja k dotąd — prze*

żadnego piosenkarza nie traktow ana w te#

sposób.

Zawistowski daje sw ojej piosence barWS' wyraz, daje duszę. To nie je st odśpiewali*

piosenka — to je st piosenka precyzyjnie, wy­

konana, u ję ta po aktorsku, „zagrana", p**?

czym sam in terp retato r głęboko ją przeżyw a*

rzucając na stół najśw ietniejsze, a jakże w istocie proste, atu ty sw ej doskonalej gr?

aktorskiej i najwyższą ekspansję ducfeoW4;

•którą obserw uje się w ruchu, w bajecznej mimice jego tw arzy. I dlatego piosenki Zawi­

stow skiego nie dość je st słuchać, trzeba j ł widzieć 1

Z piosenek rep ertu aru jego, które- wywarły na nas szczególnie silne w rażenie — notuje­

m y „Pelerynę", „Dobosze" i charakterystycz­

n y „Powrót". Po w ielu latach pow raca wojafc do domu, do żony „co w y d ała .się za drug*e' go", myśląc, że mąż nie żyje. A rty sta wkład*

w tę niesam ow itą opowieść ty le tragizm 0' tak ą ekspresję, a w yw ołuje j ą przecież j e d ' nym, prostym ruchem dłoni, którym odsuW * od siebie m arę zm arłego jakoby męża.

Zdolny tancerz

W ładinlaw Werner. Piosenkarz

(5)

iaajqc się rucnowi na peronie; na oemno zielonym tle była wym alowana rzym- dwójka a poniżej w isiała b iała tablica napisem; „Paris—-Lausanne—Roma".

, °c’Ąg cicho ruszył z miejsca, ktoś biegł

*> kelner zawrócił bar na kółkach i pchał Eo w kierunku restauracji dworcowej, urzęd-

« w czerwonej czapce w łożył pod ręk ę ko- i B P l tabliczkę i zaw rócił w kierunku drzwi,

edostępnych dla zwykłego śm iertelnika.

~7 Ciągle ten sam w idok przy odjeżdzie pociągu — rzekł Krzysztof z lekkim ziewnię-

~ a do tego w ydaje się, że każda stacja v Italii nazywa się „Olio S a sso " .. . tak jak ',*"u*“ er k rz e p i" .. . a u w as w Szwecji cz ł - • zaPewne ja k aś reklam a śledzików, y też innych szprotek. Albo pomyśl, ile je st tu ? a święcie, ile pociągów w tej chwili c *z?'. * wszędzie taki pan w czerw onej czap- ton *em r ^ * puszcza w ruch kilkaset

* *elaza. . . I czy nie. zauw ażyłaś, że oni

*sze z taką sm utną m iną w ra ca ją potem?

siad" i oze ^ ^ te g o , — zaśm iała się Pamela, iak t na kanapce — że zastanaw iają się, kie . ° m usiało być w ybudow ać wszyst- j * stacje w łaśnie w tych m iejscach, gdzie

«Ymują się pociągi. Pomyśleć, co by było, Oięt stac^a *>yła sto m etrów dalej posu-

WIELKANOC W RZYMIE

ROMAN CHRZĄSTOWSK!

Krzysztof oparł głow ę o poduszeczkę.

bv~~ .Podziwiam cię, że masz jeszcze ty le sił,

^edorzeczności mówić. J a jestem zupeł- p ■ pszołomiony tutejszym słońcem i niebem.

J(j*?Wnaj zieleń pinii do tych cyprysów, tam kol 6 drzew a pom arańczowe, i co za j h •. a tu proszę — te n domek niebieski

żółte okiennice i czerw ony dach.

kel ° rzY*Y drzwi przedziału i ukazał się

®er wagonu restauracyjnego.

Colazlonel Prim o serviziol V uole un Posto? *)

.ki" ^ u e posti per* ił secondo sęrvizio *1 —

^ ł a mu Pamela.

UkT A ^ ora fra tre ąu a rti d'ora ’) — zasalu-

™ał j odszedł.

* r ~ O u ! . . . N ie wiedziałem, że umiesz pó

*kut U‘ O statecznie zrozumiałem, że nie dy- rów 1 tym gentlem anem o grze kolo- tyj \ tylko o czymś bardziej konkretnym . Cll ? jC*yie język włoski dla znającego fran-

*e przedstaw ia żadnych trudności.

To ci się tylko tak w ydaje.

tpiT. Mogę założyć się, że zrozumiem każdy Pisany.

Uj • Zaraz przekonam y się — skinęła ręką g ^ ^ ^ e c h o d z ą c e g o korytarzem sprzedaw cę

p ^ Y s z t o f wziął pism o do ręki i zaczął je de^ri • ' proszę: „Speranza — L aeroplano Plan sideri”. ^ wisc : „N adzieja — je st aero- pie pragnień" Co? . . . może żle? W ziąłem zet ,®ze lepsze zdanie pod ręką — złożył ga-

” 1 Położył na bok.

*ePs» ^°®ć długo szukałeś I tego pierwszego t r ^ g o zdania pod ręką, w którym są tak

e słowa jak np. aeroplan.

Ho* ^ czy aeroplan, ten cud techniki, je st p e *atwą rzeczą?

^ial, ® stanął znowu. W drzwiach prze- 5*1 ^ ukazał się w ysoki mężczyzna, rozgląd-

S1S i w reszcie odezwał.

Mi scusi, c’ć un posto libero? *) p ^ ^ e l a zrobiła ruch ja k gdyby chciała za-

^ a .C2Yć, przez chw ilę przypatryw ała się nie- 8dy ^ttemu> PO czym skinęła głową. Podczas ęe ®leznajom y układał sw oje rzeczy na pół- cyjJ^tali, by udać się do w agonu restaura-

jaego.

n ie współczujesz mi, że będę dziś t4Cjj jad ł wieczorem w hotelow ej restau.

Hą V rzekł Krzysztof, rozkładając serw etę ai>ach — podczas gdy ty w uczciwej g ijjj01 będziesz sensacją jak iejś rodziny, rodp domu zapew ne będzie miał czarną r>i°*e m^w iąc już o ognistych wąsach.

*aczego przypuszczasz, że u moich

®*Ych n atknę się na czarną brodę?

Nie “ o przez zazdrość chcę ci współczuć.

N r n° szę ludzi z brodą, a zwłaszcza kobiet.

się_ . ®a Instytucie koleżankę, która, zdaje s*c*eSWf razY dziennie goli się. Zresztą całe i ° 0 i w 5 ' że to robi. A na jednym moim zna-

*^ie t- ^ o ż n a było poznać zawsze dzięki bro- ple^Y jad ł rosół z łazankami.

rosM , .Y mówisz to dlatego, że w łaśnie jem.

— w ia n k a m i?

Czore^ / to dlatego, że będę sam wie-

*

4 z niepokojem spojrzała na w spół­

Mi dia . . . M arc’ Aurelio.

pasażera przedziału, k tó ry usiadł w łaśnie przy sąsiednim sto lik u .'

— Chciałabym już być na miejscu.

__Zabiję tego z brodą. A le najpienv muszę upew nić się, czy już nadeszły paczki w ielka­

nocne do mego hotelu.

G dy w racali z powrotem, Krzysztof nagle natknął się w korytarzu na kogoś znajomego i Pam ela sama wróciła do przedziału. Niezna­

jom y sie d iia ł już na swoim miejscu, z uśm ie­

chem odłożył książkę i zwrócił się do niej po francusku.

— H m . . . jak to się mówi: góra z górą nie zejdzie się, a . . .

— M ógłbyś mieć na ty le przyzwoitości i zro­

zumieć, że już dawno z wami i z tym wszyst­

kim skończyłam. Nie życzę sobie wznawiać mi­

nionej znajomości.

—: Co by Guy powiedział, gdyby Widział cię w takim świętym gniewie!

Kto to je st ten młodzieniec, k tó ry zakochanym wzrokiem spogląda na ciebie.

— Powiedziałam ci, daj mi spokój, to cię nic nie ob­

chodzi — chw yciła za gazetę i rozłożyła ją.

M nie w szystko obcho­

dzi. Zresztą nie potrzebujesz mi mówić, sam wiem. Na imię ma Krzysztof. To nie trudno odgadnąć, gdyż cią­

gle do niego Cristi mówisz.

Je st Polakiem. Zauważyłem p rzy płaceniu okładkę jego paszportu. H m . . . Nieźle tra ­ fiłaś, ci to zaraz żenią się.

Ciekawym; jak ą ty teraz ro­

lę grasz? Założę się, że za­

mieniłaś się w S z w e d k ę . Z tymi w ł o s a m i byłoby zresztą nonsensem udaw ać Hiszpankę.

Pamela z gniewem spojrza­

ła na niego.

— Jeszcze raz powtarzam ci, uspokój się, b o . . .

— Bo c o ? . . . Bo co by na przykład było, gdybym tw em u „Cristi" powiedział, że jeszcze przed dwoma laty debiutow ałaś w pew nej, niezbyt przez praw o cenionej szajce?

Pam ela zarum ieniła się, głos je j zadrgał.

— W iesz dobrze, że na debiucie skończyło się i w ięcej nie miałam z tym do czynienia.

Co chcesz?

— O! To lubię. Rzeczowość. W idać, że stu­

diujesz na Sorbonie. W ięc, .krótko mówiąc, ten młodzieniaszek ma książeczkę czekową.

„Traveller cheques". Te czeki kolejow e są bardzo wygodne. j

Pamela rzuciła gazetę na kanapkę.

— Powiedziałam ci, że z tym już zerwałam i nic mnie nie zmusi, by na nowo . . .

Uśmiechnął się słodko.

— Przecież on m ógłby po prostu zgubić te czeki i ktoś inny by skorzystał. W Rzymie zo­

sta ję tylko parę dni i zaraz po W ielkanocy w yjeżdżam i to na drugą stronę w ielkiego sta­

wu — do jednej z Ameryk, w ięc już potem m nie nie zobaczysz. Namyśl się, zresztą zate­

lefonuję do ciebie jutro.

Drzwi otw orzyły się i wszedł Krzysztof, ze zdziwieniem spojrzał na wzburzoną tw arz Pa­

meli. Usiadł obok niej i zaczął z humorem opowiadać historyjki w łaśnie co usłyszane.

W Bazylice Sw. Piotra przew ijał się ruchli­

wy tłum turystów i pielgrzymów, którzy zwy­

kli zjeżdżać się do M iasta Siedmiu W zgórzy na okres W ielkiejnocy. Jedni z różańcem w rę­

ku przyszli odpraw iać sw oje praktyki religij­

ne, drudzy poruszali się w różnych kierunkach w edług wskazówek różnobarw nych przewod­

ników i posłusznie oglądali, co im było pole­

cone jako godne szczególnej uwagi.

Młoda para skierow ała się w łaśnie do bocz­

nej nawy, gdzie znajdow ały się m iędzynaro­

dowe konfesjonały. Pamela z roztargnieniem szła obok Krzysztofa, który, od czasu do czasu, w skazyw ał jakiś m arm urow y posąg, to złotą kolumienkę, to znowu skierow ał rę k ę na skle­

pienie.

Za godzinę ma się spotkać z kimś i wręczyć mu coś, co ma schowane w torebce. Jeżeli tego nie uczyni, w szystko przepad­

nie i straci n a zawsze Krzy­

sztofa . . . a w tej chwili myśl ta w ydaje się je j nie do znie­

sienia. N a pew no uda je j się zwrócić w przyszłości stratę, którą on teraz ew entualnie poniesie.

Spojrzała n a niego. Jaki je s t inny od wszystkich spo­

tykanych dotychczas męż­

czyzn i dlatego w ła ś n ie 'n ie potrafiłby zrozumieć, że ona, choćby chwilowo, m iała do czynienia z ludźmi, których ściga prawo.

N agle spostrzegła, że Krzy­

sztof coś do n iej mówi i sw y­

mi dobrymi oczyma o coś prosi. Uśmiechnęła się do niego ze sm utkiem . . . Acha!

Chce, żeby oni teraz właśnie poszli do spowiedzi; tu w ła­

śnie siedzi szwedzki spowiednik, c on tymczasem pójdzie tam do polskiego kon­

fesjonału.

Ale, przecież ona tak daw no nie była u spowiedzi, zapomniała jak to się robi . . . Nic nie szkodzi, w yjaśnił z uśmiechem, to samo można by i o nim powiedzieć, ale może być spokojna, tutejsi spow iednicy m ają zapew ne już w praw ę z takim i ludź­

mi jak oni i na pewno dadzą sobie radę.

A oto klęczy już przed drew nianym i kratkam i i spowiednik przechylił się w je j stronę.

— A l e . . . proszę księdza, ja nie znam języka szwedzkiego.

— Nic nie szkodzi, m oje dziecko, ja.

też nie znam i w cale się tym nie przej­

muję.

— Przecież . . . przecież to je st konfe­

sjonał szwedzki?

— Pomyliłaś się, jestem duchownym hiszpańskim, tu obok spow iada szwedzki ksiądz, ale jeżeli n ie znasz tego języka, nie zrobi ci zapewne różnicy, jeżeli ja go zastąpię.

Pamela przez chw ilę zastanaw iała się, starała się zebrać m yśli, wTeszcie za­

pytała.

— Proszę księdza, jeżeli się kogoś b a r­

dzo kocha, czy wolno skłamać, by go nie stracić?

— M oje dziecko, kłam stwo je st dość nietrw ałym klejem , którym miłość po­

sługuje się, by zlepić dw a uczucia razem.

— Tak, ale jeśli nie skłamię, tó odrazu zniszczę wszystko.

— Je st pew ne przysłow ie hiszpańskie, które brzmi: „Bez naszej w łasnej współr pracy nikt nie potrafi nas zniszczyć".

W szystko od ciebie zależy, a nie od chw i­

lowego kłamstwa. Słucham tw ej spo­

wiedzi.

— Tylko . . . w ydaje mi się, że jestem tak w ielką grze­

sznicą, ż e . . .

— M oje dziecko, posłużę się znowu świecką opinią, mo­

że ot cię zachęci. Otóż Goethe w jednym ze swoich dzieł w y­

raził: „N asza miłość włiasna sprawia, że widzimy zarówno nasze cnoty, ja k i w ady przez szkło po w ięk szające".. Przy­

puszczam, że z tobą też tak źle nie będzie, ja k sama tw ier­

dzisz.

Gdy znaleźli się na dużym placu przed kościołem, na środku którego wysoki obelisk w skazyw ał swoim cieniem go­

dziny, Pam ela delikatnie ob­

ję ła ram ię Krzysztofa.

— Zmieniłam swój plan na dzisiaj, i jeżeli chcesz, spę­

dzimy razem dalsze popołud­

nie. Zresztą — sm utnie uśm iechnęła się

— czy chcesz, czy nie chcesz, nie uw ol­

nię cię teraz ze swego tow arzystw a.

— To się fatalnie składa, bo ja cię też nie uw olnię od sw ojej osoby — zaśmiał się. — Będziemy przeżyw ali wiosnę rzym­

ską. Je st ona złota. W szędzie kw itną m i­

mozy. Pojedziem y na M onte Celius, je st tam śliczna w illa „Celimontana", otoczona gajem zam yślonych pinii, gdzie w achla­

rze palm sennie poruszają się w słońcu, cyprysy ja k w ykrzykniki w skazują na g ra­

natow e niebo, a s ło ń c e ... słońce roz­

dziela sw oje odbicie w złotych plam kach mimoz. Co, nie pięknie to wyraziłem?

A jeszcze mogłem przecież o ptaszkach coś dodać. Powinnaś przez szacunek za­

pisać sobie mój opis, przyda ci się, gdy będziesz chciała w przyszłości coś szla­

chetnego swym wnukom przeczytać.

S kinął ręką na dorożkę. N ie spostrzegł, że Pam ela je st blada i jakby półprzytom ­ na, nie zauw ażył też, ja k przed chwilą drobna ręka w yjęła z torebki podłużną 1 i cienką książeczkę i .wsunęła ją ostroż­

nie do jego boćznej kieszeni.

Po prostu „Traveller cheques" w róciły do swego właściciela.

u siebie Pam elę śniadaniem , o którym zresztą już długo przed tym rozpraw iał, a k fó re ze względu na paczki, ledw o co nadeszłe, napaw ało go n ie­

zw ykłą dumą. W ędliny, babka, pisanki regionalne, m a z u rk i. . .

— M azu rek ?. . . — zapytała Pam ela — m yśla­

łam, że je st to taniec, a nie ciasto.

— A co pow iesz o tym , — w skazał ręką n a tort, na którym 'm igdałanfi było w ypisane.

„Ti voglio b e n e " s). — Przyszedł w stanie opłakanym i chciałem go zlepić syndetikonem , ale tutejszy cukiernik zapewnił, że zrobi to b a r­

dziej fachowo. Sam napis je st moim dziełem i o ile powiesz, że tam je st błąd ortograficzny, w yrzu­

cam to rt przez okno, t. zn., może tylk o sam napis. J Pamela jadła z roztargnieniem — to „kocham 1 Cię" — dźwięczało je j w uszach, ja k długo to | jeszcze będzie trw ało? W ściekał się przez telefon | i zapowiedział, że dziś Krzysztofowi w szystko | powie o niej. Trudno.

— . . . nic nie jesz i ciągle w patrujesz się w te n | tort, może wobec tego od niego rozpoczniemy. |j Muszę napisać o tym ciotce, k tó ra zapew ne do- I stanie w ypieków z radości. A byłoby to nieby- | wałe, wziąwszy pod uw agę, że je st to sta ra panna I i kroniki rodzinne zanotow ały tylko raz u niej | rumieńce, gdy niespodzianie w ybuchł pożar i stry j ] w ypadł na nią z łazienki, oczywiście prosto | z w anny.

— Miło je st mieć ciotki i stryjów — rzekła w zamyśleniu.

Krzysztof podał je j półm isek i nagle zagadnął. |

— W iesz, że ja również znam szwedzki język? 1 Pam ela drgnęła i spojrzała na niego.

— Svenska dagbladet? — zapytał.

—* Aftonbladet?! — powtórzył.

— Z arum ieniła się, ręka je j zaczęła drżeć, przez s chwilę baw iła się kaw ałkiem Chleba na stole.

— C r is ti. . . w szystko jedno, i tak byś się dzi- jj siaj o tym dowiedział, j a . . . ja nie jestem :jj S zw ed k ą. . .

—r. Ha! ha! ha! — oparł się o krzesło. — 1 mó- j wisz to z tak ą miną, ja k gdyby to było najw ięk szym nieszczęściem na ziemi. Ależ głuptasku, f przecież ja o tym daw no wiedziałem, a m oja zna- J jomość tego języka ogranicza się do tytułów i dwóch gazet szwedzkich, któ re mi przypadkow o ■ w padły w oczy.

-r- Dawno wiedziałeś? — oczy je j się rozjaśniły j na chwilkę — ale . . . ale to nie je s t w szystko . . .

— K iedy ten szantażysta ma m nie odwiedzić? — przerw ał je j ruchem tęki.

— Ja k to? Skąd ty wiesz?

— W i e m . . . ale po co w każdej ręce trzym asz widelec, ja jk o najw ygodniej się je palcami.

Potem śm iała się, płakała i całow ała go na przemian. Przypadkow o usłyszał koniec rozmowy w przedziale, reszty dom yślił się.

— Pani! — chw ycił ją za rękę. — Czy powiesz mi szczerze?

— Tak.

— Bez najm niejszych' niedomówień?

— Tak.

— Czy ten szósty kaw ałek to rtu wzięłaś tylko z dobrego wychow ania, czy też napraw dę ci sma­

kuje?

— Je steś obrzydliwy, to jest dopiero drugi.

Usłyszeli pukanie do drzwi i ukazał się boy.

— Jak iś p an życzy sobie widzieć się z panem

— Proszę.go poprosić do saloniku obok palam i, zaraz zejdę.

Krzysztof w stał, popraw ił sobie kraw at; Pa­

mela podeszła do niego i chw yciła go za rękę.

— N ic się nie bój, koteczku, zniosę mężnie ten cios, że n ie jesteś Szwedką.

Pocałował ją w u sta i wyszedł.

Gdy wrócił, Pam ela była nachylona nad jego talerzem i coś na obrusie układała; małymi ku ­ leczkami z mimozy były w ypisane słowa: „T am ero sempre."

Zwrócił się do niej.

— A nie mówiłem, że każde słow o pisan e po włosku nie przedstaw ia dla mnie żadnej trudno­

ści. „Będę cię kochać zawsze" — przetłumaczył.

Potarł sobie palce rąk i popraw ił sygnet, który przekręcił się na bok.

— Czy to w ielkie nieszczęście rozbić lustro na W ielkanoc?

—• Cr i s t i . . . co to ma znaczyć? — spojrzała na jego rękę. — Rzuciłeś krzesłem?!

— N igdy w życiu. Ja nigdy nie rzucam k rz e ­ słem w lustro. Tylko tak się złożyło; wyrżnąłem tego wysokiego, no i poleciał na stół, stołowi udzieliła się ta w ędrów ką i dalej polecieli razem, aż natknęli się na krzesło, k tóre w brew prawom graw itacji poleciało w górę i trzasnęło w lustro.

Pamela w zięła trzeci kaw ałek tortu, pardon, to był już czwarty, gwoli rumieńcom dalekiej ciotki.

1) Śniadanie! Pierw sza tu ra! Czy zarezerw ow ać m ie j­

sce? 2) P roszę o dw a m iejsca n a d ru g ą tu rę. 3) A w ięc za trzy kw adranse. 4) P rzepraszam , czy je s t tu w olne m iejsce? 5) K ocham cię.

(6)

g g g f f T W w

■ M

w n iektórych św iątyniach m ahom etańskich K onstantynopola odpraw iali tego W*

dzaju pląsy ry tu aln e Ł n r . „tańczący derw isze", k tó rzy podczas ta ń ca wpadali w ja k iś niesam ow ity trans, trac ąc zupełnie św iadom ość m iejsca i czasu i zator piając się bez reszty w swoim nastroju. To sam o spotykam y u innych naro*

dów, a również tańce w ykonyw ane przez słynne tancerki w Kambodży. | A nnam e czy innych k ra ja c h azjatyckich m aję w sobie dużo pierw iastkó*J

religijnych.

Taniec je s t poza tym wdzięcznym p o lo n do w ykazania sw ej indy*

!

widualności ta ńczących oraz zaspokojenia drzem iącej w każdy®

człowieku próżności i zam iłowania do przepychu i do ży­

w y ch barw . G dyby się chciało poszukać analogii m ożna . I b y j ę łatw o znaleść w św iecie zwierzęcym, zwłaszcza

u ptaków , k tó re rów nież pięknie ubrane w sw oje lśnię*

ce piórka, w ykonyw uję tańce, którym i w zajem nie się oczarow ują. T ańce s ą bez w ątpienia niezw ykle dob­

rym zw ierciadłem , w którym odbija się duch epoki

i ch a rak te r narodu. Oczywiście, że łącznie z tańcem -m rozw ija się m uzyka dostosow ując się do now ych wymag*#|

w zględnie sta ją c się podstaw ą ta ń c a .'O ile m ożem y sądztój z pozostałych obrazów czy płaskorzeźb, ta ń c e średniow ieczni b y ły dosyć m onotonne, m ało ruchliw e i dopiero w czasach : n esansu tj. począw szy od końca XV w ieku n ab ra ły one n*

wigorze. W śród lite ra tu ry m uzycznej napisanej do ta ń ca istn ieje ciekaw y zabytek w postaci m enueta p t „Air", skreślonego własnoręcznjfi przez k ró la Ludw ika Xffl. J e s t on o ty le cieW '|

wym, że uzm ysław ia nam ch a rak te r ówczesnym i tańców , odznaczających się w ielką po w o ła"!

ścią i godnością. N ic zresztą dziwnego, gdy* i

M a n o n 6 H r f a r i RoH Jahnke—

pierwsza p a r.a tancerzy solowych o p a r y ( m M w o w m

w Berlinie — w cha­

rakterystycznym t a ń c u , , T r u - b a d u r ó w

*T*aniec jest jednym z najpopularniejszych objawów radości. A le nie tylko radości:

jest on również wyrazem siły żywotnej czło­

wieka, jego dynam icznośd, jego energii i radości życia i wskazuje na charakter jed­

nostki, grupy społecznej lub też narodu.

Z tego też powodu nie jest taniec dla bacz­

nego obserwatora rzeczą tak zwykłą i po­

spolitą. jak się zw ykle przypuszcza, lecz można z niego w iele wywnioskować cieka­

wych szczegółów.

Jako wyraz charakteru ludzkiego ale rów­

nież jego żywotności byt taniec od wielu wieków wyrazem jego ustosunkowania się do świata zewnętrznego, do żyd a oraz do siły najwyższej, do Boga. Były wieki, kiedy tańcem wyrażano Bogu swoją wdzięczność, kiedy taniec byt niczym innym, tylko mod­

litwą. Wszak czytamy w licznych miejscach w Starym Testamencie, jak to król Sa­

lomon pląsał przed Panem, wiem y też skądinąd, że różne prymitywne lu­

dy Afryki czy Azji w ten sposób wyrażają hołd składany Naj­

wyższemu. W wielu naro­

dach taniec jest rodza­

jem modlitwy. Do nie­

dawna j e s z c z e

Ciekawe pas taneczne, uplastyczniające dosko­

nałe treść piosenki miłosnej tych Średniowiecz­

nych'Wysłanników Amonu

-Rapsodia" w wykonaniu dwóch stew c h o r e o g r a fic zn y ch , Lisy Kretschmer I Guntera H e s s a

w strojach ludowych.

ludzie ówcześni a zwłaszcza kobiety nie m ogły sobie pozwolić na zbyt żwawe ruchy. Menuet zmieniał się stosunkowo niewiele' i do­

trwał do końca „Ancien regime‘u" czyli do końca XVIII w idm . Re­

wolucja francuska i zmiany społeczne jakie wtedy spowodowały również w tańca w ielkie zmiany, wprowadzając nowe nie- - , okiełznane zupełnie i dziwaczne pląsy, które jednak nie trwały długo.

Specjalną pozycję zajął taniec w czasie Biedermayerów, tj. po wojnach napoleońskich. Wchodzą tedy w modę daw ne walce wie­

deńskie’, polki, tańce szkockie, (epossaise) oraz ludowe tańce jak również tzw. lancier itd. Polowa XIX wieku stoi pod znakiem w ie­

deńskiego walca i słynnego Jana Straussa. W iek XX wprowadza nowe; tańce, które jednak nie cieszą d ę trwałością. Pochodzą one z Ameryki lub Anglii, gdde powstają na tematach nieraz egzotycznych. Czasy po w ojnie światowej również obfitują w niesamowite tańce. W szystkie one nie umieją stawić O d a zmianie gustów u publiczności, która szuka coraz to nowych wrażeń tanecznych. Kazimierz Łukocz

(7)

wszystkich snów j e - di t r * / T n r r m t t e

W idziałam ! N a w łasne oczy! P ytacie co?Z m artw ychw stanie!!

K a żd y m sw ym nerwem odczulam P raw dęObecnośćB lisko ść —I a też p ła k a ła m u Grobu, to w n im u kryw szy, co dla m nie

(d la p ew nych du sz, p ew n ych m ózgów) oznacza „istnieći „wszystko*, ła m a ła m ręce rozpocznie n a d tw arzą trupio pobladłą

m e j j a ź n i , która um arłai n ig d y nie m ia ła w skrzesnąć...

ileż to jęk ó w i łka n ia z u st m i bluinierczó w ypadło

g d y k a m ieńcięższy od grobnychn a m oją zw alił się przeszłość!

... a teraz n a w łasne oczy. .. n a w łasne oczy u jrzałam ,

chw yciłam w rękę cu d Ż y c ia że zm artw ychw staje co roku!!

w okruchy rozpadł się sm u te k , rozpacz się m oja rozwiała i biegnę k u w a m p o sp ieszn ie n u w in n ym , dziecięcym krokiem :

Z a m ia ste m ... w słonecznych bluzgach... w błękitnych nieba w elonach!...

dźw iga się z grobu N a tu ra ! Ż ycie! to On •— B óg W ieczny!!!

ta m ziem ia d y szy w oparach, w ypręża m artwe ram iona, otwiera oczy p ą ko w ia i W iosną Z im ie zaprzecza krew z h u k ie m w ali p o d ziem ią i tętn i... i d rż y... i k rą ży ...

zielenią ciska w ro ślin y, w pow ietrze ptaków rozszum em ...

k szta łt w kłąb zw in ięty letargiem w gęstwiach się dźw ignął i o żył...

i w szystko precz Ś m ierć odrzuca, spiesznie j a k m oże... j a k u m ie ...

. . . i we m n ie D z is ia j coś pękło!! G łaz? czy grobowe zapory?

w których m a W iara zabita leżała p o męce życia i ta k nieśm iało, lękliw ie, w śród rzew notkłiw ej po ko ry p o czyn a jed n o za d ru g im zrzucać śm iertelne spow icia

b y wreszcie w yjść znow u w ja sn o ść! razem z C hrystusemi za N im ! i do tkn ą ć m łodziuchnych listków , za n u rzyć stopy w stru m ien ia ch , zobaczyć że Słońce św ieci i będzie świecić — bez granic!

że błękit za chm ur przegrodą najw ieczniej się rozprzestrzenia!

że m y ś l się m oja p o d iw ig n iechoćby p rz y b iły j ą gwoździe!

że serce m oje bić będziechoćby j e w łócznią przeszyto!

że życie we m n ie się zb u d zij a k co w iek, co rok i co dzień, że zawsze, p o każdej zim ie , w iosną n a m trzeba rozkw itać!

B o zro zu m ia ła m nareszcie, że B óg je s t Ż yciem i Ś m iercią więc ży je, albo u m iera —■ według S w ej W oli, n a m ... obcej!!!

B ie g n ijm y W szyscy za m iasto, j a k zdrowe radosne dzieci, zobaczyć j a k śm ierć um ieraj a k C hrystus wraca w śród słońca!!!

M. A. Hcsed

WALC

M U Z. i S Ł . B. k r ó l .

J\Tad la-zu - ro - K>ym - Arze - żem btę - kit-na

J

*

— _

ście-li

rił - na ście-li s ie *

1 " J # V-..»"

K ? e -n e -c ja St "m

?rce

' ....M

zc - bie rze 0 ci- cit ej 9ł ę - U r

ale ża - den K>ŚA>ie - cie cud n i Jfe - a - poi ni 9Łzyn% ani

nie - da ci bo -daj raz tyle co jedno j e - dy-ne fiaj-cu- do/oniej-s^jfi*

— b l<tei

Lla] z miast Jest j'ed - no mia - sto rośniecie sie - ią - w ta - k i ci&f p a

i , ' J 1

że ser - ce kroi - tnie kroie je - qo u - lic gwar ‘f }b>

_______I__ =_L____I___:___ 1 ________ ł" ! ciem na

/o ca-tym śtoie - cie to £>00*3 to C/oo>o to £>oó>oł Jest £>oó>o!

ilustrowany Kurier Polski — Krakau, Redakcja: ul. Piłsudskiego 19 tel. 113-93 — Wydawnictwo: Wielopole 1 tel. 135-60 — Pocztowe Konto Czekowe: Warschau Nr. 900

» A

Ł T R A«

r o ś l i n n ą ś r o d e k p r x e c x t f s x c x a j ą c t f o n i e ~ z a w o d n y m i b e x b o l e s n t $ m d z i a ł a n i u

pod odżywczym ciepłem słońca; Krajobraz w nowej szacie wabi swym urokiem. Wy­

tchnąć na łonie natury, orzeźwić sie kąpielą i słońcem, oto drobne, a jakże nieodzowne, przyjemności naszego życia Możemy je zna­

leźć w każdej porze roku, bo czy to będzie majówka, czy wieczór zimowy spędzony nad książką, czy po pracy filiżanka smacznej kawy, — wszystko to umili nam dzień po­

wszedni.

Ci, co pijają kawe Enrilo, wiedzą, że &

jest ona nadal ta sama Niech wiąc do V przyjemności naszego dnia należy kawa

D o n a b y c i a w a p t e k a c h i d r o g e r i a c h

Nr. rej. 1873 Ceaa 10 draż. U . 1.20

FABRYKA CHEMICZNO-FARMACEUTYCZNA

Dr. A. WANDER A G . KRAKAU

. P I E R W S Z A K Ą P I E L "

Cytaty

Powiązane dokumenty

p-*uł się upokorzonym i zawzinal się.. Muszę je

kami i jeziorami odbywa się na kanałach, wyrównuje się różnicę poziomów zazwyczaj przy pomocy śluz.. Zupełnie inną metodę, uchodzącą

— Potem, ponieważ rzecz dzieje się pod wieczór przed twoim pójściem na spoczynek, kładziesz się do łóżka z błogim uśmiechem i zasypiasz beztrosko jak

Botezat przez chwilę bawił się gałązką, wreszcie zapytał, czy świadkowie zgłosili się już na przesłuchanie.. Posterunkowy

jom i orzekli, że Hala wypiękniała. Ja tego nie zauważyłem. W prost przeciwnie -— kiedy wracaliśmy z żoną do domu, wydawała mi się coraz to brzydsza, starsza,

Sekundy upływ ały wolno — ukazała się następnić podłużna, brunatna głowa, dało się słyszeć sykliwe bulgotanie i w powietrze wzbił się bicz rozpylonej

tuje z wielką umiejętnością technikę. Odnosi się złudzenie, jakby tą właśnie techniką przede wszystkim chciał się popisać. A ma się czym istotnie popisywać. W

Hanusia stała obok i przyglądała się dziadowi, k tóry teraz, chcąc pokazać swój kunszt znachorski, jakim się zawsze chwalił, zaczął nad chorym