• Nie Znaleziono Wyników

O narocznikach i ... nie o narocznikach

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "O narocznikach i ... nie o narocznikach"

Copied!
17
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

KAZIMIERZ TYMIENIECKI

O narocznikach i ··· nie o narocznikach*

N ie tak dawno piszący te słow a w ydał pracę dość obszerną pt. „Narocznicy w gospodarstwie feudalnym . Studium do dziejów gospodarczo-społecznych w czes­ nego średniow iecza” \ a w związku z tym powstał rów nież artykuł dla „Słownika Starożytności Słow iańskich” pt. „Narocznicy”, który z racji alfabetycznego układa w ydaw nictw a może się dopiero później ukazać w druku. W tym sam ym roku, co praca w ym ieniona na początku, ukazało się in ne jeszcze studium pt. „Przemiany w ustroju polskiej w si w czesnofeudalnej” 2 dość blisko z pracą poprzednią związane. Wydane w latach 1958 i 1959 dw ie prace i artykuł o smardach albo smerdach pol­ skich i sło w ia ń sk ich 3 stanowią już odleglejszą całość z pracami wyżej w ym ienio­ nymi. M yślę jednak, że w szystkie te pięć studiów (i 1 artykuł), jakkolw iek n ie dają jeszcze pełnego obrazu całości stosunków chłopskich w naśw ietleniu p iszącego4, to jednak przynajmniej częściowo zadanie to spełniają, a to tym bardziej, że są one zakończeniem w zględnie kontynuacją prac d aw n iejszych 5. W spominam o tym w szczególności dlatego, że nowa ta ser ja studiów z dziejów w czesnośredniow iecz­ nych „chłopów” — w obec braku zam knięcia klasy chłopskiej w tym czasie sama nazw a ta wym aga ipewnych .omówień — połączona jest pewnym w spólnym zada­ niem, które nie jest chyba bardzo trudne do ' wykrycia. N ie uprzedzając

bynaj-* Artykuł ten jest odpowiedzią na artykuł Karola B u c z k a , Zagadnienie pol­ skiego naroku, „Przegląd Historyczny” t. L, z. 4, 1959, s. 665—697.

1 W „Pracach Kom isji Historycznej PTPN ” t. XVII, zesz. 3, stron 128, Poznań 1955.

2 W „Kwartalniku Historycznym ” t. LXII, nr 3, s. 3—35, Warszawa 1955. 3 Są to prace następujące: 1. U w agi o sm erdach (smardach, sm urdach) słow iań ­ skich, S tudia H istorica (w 35-lecie pracy n aukow ej H enryka Łowm iańskiego), War­ szaw a 1958, s. 105—136. 2. Sm ardow ie polscy. S tudium z d zie jó w społeczno-gospodar­ czych w czesnego średniow iecza, „Prace Koinisji Historycznej PTPN ” t. XVIII, zesz. 2, s. 54, Poznań 1959. W reszcie artykuł pt. S m erdy, sm ardy, sm urdy, „Słownik Starożytności Słow iańskich”. Zeszyt dyskusyjny, Wrocław, s. 24—25.

4 W tym czasie ukazująca się literatura naukowa w yw iera zarówno w p ływ na kształtow anie się tego poglądu, jak rów nież w ym aga ustosunkowania się do przedsta­ w ionych tam w yników , że w ym ienim y tylko przykładowo obszerną pracę W łodzi­ mierza W o 1 f a r t h a, A scrip ticii w Polsce, „Studia nad historią państw a i praw a”, s. II, t. VIII. W rocław—Kraków 1959, s. 256.

5 Na ciągłość tych prac zwracam uwagę w komentarzach do P ism W ybranych, W arszawa 1956, s. 112—126, 156, 204, 272—288, 307—309, oraz przedmowa, s. 5—33. Por. też H. Ł o w m i a ń s k i w „Nauce P olsk iej” VI, nr 1 (1958), s. 77—89 i J. A d a m u s w „Czasopiśmie Praw no-H istorycznym ” t. X, z. 1 (1958), s. 29—65. PRZEGLĄD HISTO R Y CZN Y

(3)

O N A R O C Z N IK A C H

567

mniej w yników , ale w trakcie w głębiania się w m ateriał źródłowy, poszczególne pozycje kwestionariusza zastosowanego przeze m nie sam e się w łaściw ie określają. W tytule pierwszej z tych prac gospodarstwo feudalne (inaczej możemy je nazywać także dominialnym, tj. że w poprzednim wypadku kładziem y w iększy nacisk na przem iany w całości stosunków społeczno-gospodarczych, a w drugim na same form y w ielkiej w ła sn o ści)8 było podkreślone i to w zw iązku ze spotkanym i w łaśnie narocznikami. Wspomnę jescze, że obok powstaw ania dominium interesow ało m nie rów nież przejście od życia w iejskiego do m iejskiego. D ałem tem u wyraz w oddziel­ nych p racach 7. Punkt w yjścia był w łaściw ie podobny, tj. że tak jak w poprzednim wypadku chodziło o dominium feudalne jako now ą formę społeczną, to w obecnym razie nieobce były powiązania m iędzy w cześniejszym rzem iosłem w iejsk im i później­ szym miejskim, a to w ramach ścisłej przynależności miast do obrazu społeczeństwa feudalnego z końcowego średniowiecza.

Związki powyższe w obydwóch wypadkach tym silniej podkreślam, że zdawanie sobie z tego sprawy w dalszej dyskusji w ydaje się rzeczą konieczną. M usimy bowiem zająć stanowisko w obec sam ego procesu badawczego. N ie chodzi tu co prawda 0 interpretację faktów poszczególnych, czy naw et określonych m iejsc w wykorzysta­ nym źródle. W takich bowiem wypadkach pew na sam odzielność patrzenia może być potrzebna, o ile naturalnie nie w yjdziem y poza granice m ożliwości epoki skądinąd dających się stwierdzić. U waga powyższa jest tylko teoretycznym rozważaniem 1 przeciw nikom u szczególnie się nie zwraca. Zrozumienie jednak problem atyki w ysuw anej przez sam ego autora tak jak to on sam w łaśnie pojm ował, a nie podsuwanie mu czegoś zupełnie różnego, trzeba chyba uszanować. Dodam jeszcze, że traktowanie poszczególnych problem ów w łączności z w iększym zespołem faktów, do których one bezsprzecznie mogą i w in ny być nawiązane, daje z reguły w bada­ niach, a tak samo w dyskusjach naukowych dobre rezultaty. Sądzę, że dotyczy to nie tylko przeszłości, w tym również odleglejszej, ale że tak samo jest zupełnie w obec otaczającej nas współczesnej rzeczywistości, którą lepiej poznać i zrozumieć pragniemy. W badaniach takich trudno jest niejednokrotnie oddzielić się ścisłym i granicami terytorialnym i czy naw et narodowymi, gdyż podobne zupełnie procesy znajdziem y również u sąsiadów. Tylko zespół tych podobieństw n ie zaw sze musi być ten sam w znaczeniu przede w szystkim geograficznym , tj. ten w łaśn ie moment może ulegać zmianom w różnych epokach. To w łaśnie m iałem na m yśli w moim referacie na kongres rzymski przed pięciu la t y 8. W niosek ostateczny jest w ięc taki, że w analizie źródła na pierwszym m iejscu jest zaw sze to, co w nim istotnie się m ieści i to co środkami będącym i do dyspozycji da się wydobyć, co m oże być jednocześnie ostrzeżeniem przed w yinterpretow aniem ze źródeł rzeczy, których tam nie ma. Dla sam ego jednak 'kwestionariusza, a w dalszym ciągu dla odpowiedniego zaszeregowania wydobytych ze źródeł faktów, należyta szerokość rozglądu w sto­

6 W spraw ie feudalizm u por. P oczątki feu dalizm u w Polsce, P am iętn ik VIII Pow szechnego Z jazdu H istoryków Polskich t. I, Referaty (Warszawa 1958), s. 5— 13 oraz t. II. Dyskusja, P roblem y feu dalizm u w „Rocznikach H istorycznych” t. XXV, z. 1, Poznań 1950, s. 35—64, tam rów nież nawiązania do prac dawniejszych, a obok tego zwrócenie uw agi na zm iany w słow n ictw ie stosowanym .

7 W tym wypadku w szczególności: O rganizacja rzem iosła w czesn ośredn iow iecz­ nego a geneza m iast polskich, „Studia W czesnośredniowieczne” t. III, W arszawa- -W rocław 1955, s. 9—86 oraz komentarze w Pism ach W ybranych, s. 229—241.

8 Le servage en Pologne e t dans les pays lim itroph es au M oyen Âge w dzitele zbiorowym La Pologne au X Congrès International des sciences historiques à Rome, Warszawa 1955, s. 5—28.

(4)

sunkach w łasnego kraju i krajów sąsiadnich, a niekiedy naw et i krajów odleglej­ szych, jest w ysoce użyteczna 9.

W pierwszych zaraz zdaniach rozprawy K. B u c z k a , zamieszczonej w „Prze­ glądzie H istorycznym ” w roku ubiegłym , z łatw ością m ożemy rozpoznać przyjęcie odm iennego punktu w id z e n ia 10. Jest on może na ogół bliższy pew nym dotychcza­ sow ym stadiom tej dyskusji, ale n ie uwzględnia zupełnie wybranej przez nas już poprzednio, a przypomnianej w tej chw ili, zasadzie łączności danej instytucji z całością stosunków gospodarczych i społecznych danej epoki i to zarówno tych, które są dziedziczone z okresów poprzednich, jak i tych, które reprezentują doko- nyw ujące się w nich zmiany. D latego też nasz oponent m ówi o „badaniach zm ie­ rzających do w yjaśnienia w ym ienionej w tytule instytucji” (tj. naroku), które, jak sądzi, „rozwijały się pod niedobrą gw iazdą”. Stylistyczne zapewne tylko odwołanie się do astrologii można by uznać za posunięcie niezbyt szczęśliwe, choć z pew nością nie jest to jeszcze najgorsze z innych w łaściw ości stylu K. Buczka, na co już po­ przednio zmuszony byłem zwracać u w a g ę u . W ażniejsze jest rzeczowo to, że ju t 9 Na pierwszą krytykę Karola B u c z k a pt. W spraw ie in terp reta cji d o k u ­ m entu trzebn ickiego z r. 1204, zamieszczoną w „Przeglądzie H istorycznym ”, t. XLVIII, z. 1, 1957, s. 38—77 odpowiadałem w „Rocznikach Historycznych t. XXV, z. 1 (Poznań), s. 143—161; w dalszym ciągu om ówienie pozostałych recenzji mojej pracy o narocznikach, a w ięc kolejno Wł. P a ł u c k i e g o (częściowo kry­ tyczna, co jest zrozumiałe, zwłaszcza, że autor, który w krótce później w ydał obszerną książkę na tem at naroczników, reprezentuje sam odmienną teorię, ale w innym tonie pisaną), a następnie profesorów Karola M a l e c z y ń s k i e g o i Juliusza B a r d a c h a , z którymi porozumienie okazało się o w ie le łatw iejsze. Nie uw zględ­ niłem jedynie recenzji W. H e j n o s z a , która ukazała się dopiero później, a w y ­ maga w jednej swej części sprostowań, tak że w m ojej odpowiedzi mogła być tylko sygnowana w końcowym dopisku, tak samo jak i ukazanie się zapowiadanej książki P a ł u c k i e g o . W tym sam ym w ciąż artykule wspom niałem rów nież o recenzji E. B. F r y d e ’ a w „English Historical R eview ” (z kw ietnia 1959 r.), a naw et dla jej zw ięzłości pozw oliłem sobie umieścić ją tamże w ostatnim przypisku, a to w nadziei, że ten głos z odm iennego środowiska może podziałać uspokajająco na niesłusznie wzburzone umysły, a to w tych wypadkach gdy w istocie m iało to m iejsce. Pan F r y d e, w raz z L e v i t t e r e m i innym i, śledzi rów nież w ydaw ­ nictw a historyczne polskie z ram ienia centralnego organu historiografii angielskiej. W edług inform acji, otrzymanej już poprzednio od prof. D e a t i n ’ a z Oxfordu, działalność ta jest w ynikiem pracy ośrodka londyńskiego polonistyki. W powyżej przytoczonej recenzji najw ażniejsze jest to, że angielski obserwator zauważył od razu co jest najbardziej istotne w charakterystyce dominium trzebnickiego i nie zatrzy­ m yw ał się przy sporach, które, jak to zobaczymy jeszcze dalej w głównym tekście, doprowadzą do im pasu najbardziej burzliwego ich protagonistę.

10 „Przegląd Historyczny” t. L, z. 4, s. 665.

11 Dyskusja z dr K. B u c z k i e m , w związku z jego artykułem pt. W spraw ie in terp reta cji dokum entu trzebn ickiego z r. 1204 („Przegląd Historyczny” t. XLVIII, z. 1, Warszawa 1957, s. 38 i nast.) przeprowadzona została w „Rocznikach H isto­ rycznych” t. XXV, z. 1, Poznań 1959, s. 143—165, co stanow i w iększą część zam ieszczo­ nego tam artykułu pt. O in terp reta cję doku m en tów trzebn ickich (część dalsza, do s. 171, poświęcona została innym dyskutantom). W poprzednim artykule dr К. В u- c z e k podsuwa mi często poglądy zgoła niew ypowiedziane, co w pierwszym rzędzie w ym agało sprostowań. Rzeczą bardziej nieprzyjem ną i w dyskusjach naukowych n ie praktykowaną jest podsuwanie recenzowanemu autorowi jakichś z góry po­ w ziętych „zam iarów” (patrz zaraz na stronie pierwszej powyższej odpowiedzi, ale rów nież i w dalszym ciągu). W rezultacie autor recenzowanej pracy musi wciąż zajm ować stanowisko podobne do zajm owanego w czasie śledztw a i baczyć, żeby coś z tych przypisywanych „zam iarów” n ie przylgnęło do niego w opinii czytelnika. Każda rzecz odmienna od w ytworzonego sobie o danej rzeczy poglądu przez dr K. B u c z k a traktowana jest zaraz jako „subiektywistyczna”, jakkolw iek do takich denom inacji recenzent zgoła n ie posiadał podstaw. W ten sposób rzeczową dyskusję

(5)

O N A R O C Z N IK A C H

569

z przytoczonej części zdania jest widoczne, że w naroku, interesującym nas wspólnie, a to mimo odm iennego sposobu do niego podejścia, widzi „instytucję” jak gdyby pozostającą poza ściślejszym określaniem czasu i przestrzeni. Rzecz w ystąpi jeszcze jaśniej dla każdego, jeżeli zwrócim y uwagę na drugą również część tego samego w ciąż zdania, wprowadzającego do całości w yw odów autora. Czytamy tu: „opierały się bowiem (dotychczasowe badania) przede w szystkim na dociekaniach etym olo­ gicznych” (co ma n iew ątpliw ie służyć jako w yjaśnienie owej „niedobrej gw iazdy”). W zdaniach następnych jest do tego jeszcze komentarz, że najdawniejsi autorzy, a w ięc ci sprzed lat stu byli na to niejako z góry skazani, gdyż nie rozporządzali pew nym m ateriałem źródłowym. W związku z powyższym zairzut bardziej jeszcze obciąża autorów późniejszych, którzy mimo lepszego już udostępnienia m ateriału źródłowego pozostawali przy interpretacji idącej „po linii z góry powziętej i w pier­ w szym rzędzie na filologicznych argum entach osnutej teorii”. Do sprawy samego podejścia do źródeł powrócim y za chw ilę, a najpierw zatrzymajmy się przy tak siln ie podkreślonych „teoriach” osnutych na filologicznych argumentach, gdyż w łaśnie w tym m iejscu to, co sam i tak niedawno w ypow iadaliśm y w tej sprawie najbardziej odbiega od obrazu roztaczanego przed oczami czytelnika przez autora.

W pracy o „Narocznikach w gospodarstwie feudalnym ” (z podtytułem „Studium z dziejów gospodarczo-społecznych w czesnego średniow iecza”) na s. 106 i n., a w ięc w ostatniej części pracy (tekst całości kończy się na s. 111) pisaliśm y co następuje: „Nasze w ytłum aczenie naroczników opierało się, jak dotąd, w yłącznie na danych historycznych i w związku z tym głów ną w ytyczną była dla nas zgodność w ytłu ­ m aczenia z tekstam i źródłowymi. Dane te zresztą staraliśm y się wciągnąć w tok ogólnego procesu historycznego w ramach całości wczesnej formacji feudalnej. Mówiąc o narocznikach n ie można jednak pom inąć także samej ich nazwy, a to tym bardziej, że w yszła ona już rychło z użycia i tym bardziej dla ... [nas] stała się niezrozumiała. Stąd też pow stały w szystkie próby wytłum aczenia instytucji z po­ mocą etym ologii. Wyżej (passim ) staraliśm y się na to wskazać, że próby te bez uprzedniego przygotowania wychodzącego od samych źródeł skazane są w łaściw ie na niepow odzenie”. W ten sposób rów nież na stronach następnych, do których od­ syłam każdego, który m iałby w tym jeszcze jakieś w ątpliw ości. Można przy czy­ taniu w yw odów K. Buczka przetrzeć oczy ze zdziwienia. N ie ja chyba stroiłem się przed paru laty w cudze piórka, skoro pisałem to o parę lat wcześniej.

Sprawą stosunku źródeł do etym ologii zająłem się na wskazanych wyżej ostat­ nich stronach pracy, na co K. Buczek zupełnie jakby nie zwrócił uw agi i ogranicza się na s. 666 (druga strona pracy) do przytoczenia innej, bardziej przygodnej za­ pew ne wzm ianki ze s. 19 mojej pracy, gdzie w ypow iadam się zasadniczo w tym sam ym co następnie duchu, jakkolw iek ograniczając się do pewnego tylko konkret­ nego wypadku. Ten zaś szczególny wypadek o tyle m oże zasługiw ać na uwagę, że bardzo łatw o jest zastąpić nadawaniem atrybutów, które mają obezwładnić i zdy­ skredytować przeciwną stronę. Długi szereg jest też zw ykłych nieporozumień, których tutaj nie będziemy powtarzać ograniczając się w yłącznie do dyskusji z drugim z kolei artykułem tegoż dr K. B u c z k a pt. Zagadnienie polskiego naroku („Prze­ gląd Historyczny” t. L, z. 4, Warszawa 1959, s. 665—697), mającym charakter ogól­ niejszy i stanow iący n iew ątpliw y postęp tak w treści jak naw et i w formie. W sprawie szeregu różnic rzeczowych w poglądach K. B u c z k a i moich, w y­ chodzących zresztą poza sprawy naroku i dotyczących głów nie okresu pośredniego m iędzy starszym prawem książęcym i późniejszym „prawem niem ieckim ” (w okresie im m unitetu) odsyłam do cytowanej wyżej mojej pierwszej odpowiedzi K. B u c z ­ k o w i , a m . in. rów nież i dlatego to czynię, ażeby czytelnik nie m yślał że na owych z górą 20 stronach o sam e tylko jałow e spory chodziło, do których tylko z największą niechęcią daję się wciągać.

(6)

na przykładzie przytoczonym przeze m nie w ystąpiły w łaśnie niebezpieczeństwa oder­ w ania się od samej tylko analizy źródłowej. Miało to zresztą na celu nie tyle pro­ w adzenie w alki ogólnej z etym ologiam i, ile przypom nienie konieczności ścisłego trzym ania się podstaw y źródłowej. W szystko to co powiedziałem na owej strom e 19 podtrzym uję w zupełności, tak sam o jak podtrzymuję, w postaci w ów czas w ypo­ wiedzianej, uwagi dotyczącej znaczenia i zakresu etym ologii naroczników w cyto­ w anej części końcowej pracy. K. Buczek z w łaściw ą sobie przedziwną konsekw encją robi z tego wszystkiego powód ataku, że ja właśnie, choć expressis verb is to stw ier­ dzam, czynię jakoby inaczej, nie dając zresztą na to najm niejszego naw et dowodu. W brew K. Buczkowi sądzę, że sam a sugestia słów tu nie wystarcza. W szczególności n ie znajduję na to żadnego dowodu również na wym ienionej s. 19 i tak samo w łączności z poprzedzającą s. 18, gdzie w związku ze w spom nianą tam polemiką m iędzy F. B u j a k i e m i Z. W o j c i e c h o w s k i m w ystąpiły w istocie w tym wypadku pew ne braki oderwania się od podstaw źródłowych. N ie sądzę nawet, ażeby sam K. Buczek był innego zdania. Chodzi mu w ięc nie o wypadek szczegółowy, lecz chyba o jakieś generalia, ale o jakie — o tym sam zgoła nie uważa za stosow ne słow em choćby napomknąć. Uważa w ięc widocznie, że w ystarczy dla czytelnika w ygłosić powyższego rodzaju werdykt, ażeby w szyscy w słow a K. Buczka m u­ sieli uwierzyć. Z wypadku tego wynikałoby, że zbyt nisko ocenia zdolność do kry­ tycznego m yślenia swoich czytelników.

W tej chw ili przejść od sam ego stosunku do krytyki źródłowej jest w ciąż jeszcze za w cześnie, gdyż pierwej m usim y dokończyć sprawę stosunku do etym o­ logii. Otóż m yślę, że jakkolw iek K. Buczek przedstawia siebie, jak to w idzieliśm y, jako jedynego prekursora w alki z lekkom yślnym często żonglow aniem etym ologiam i, to w gruncie rzeczy n ie tylko nie jest prekursorem — . piszący te słow a zw racał uwagę na znaczną rolę, jaką w tym wypadku odegrał już O. B a l z e r 12 — ale w dużej części, tkw i w ciąż w dawnych błędach, a w ykazanie tego nie w ym aga naw et znacznego w ysiłku. Wynika to zresztą w pewnej części już z zajętego przez niego stanow iska metodologicznego. Badacz ten sw ą „dobrą gw iazdę” w idzi w tym, że bada w ym ienioną w tytu le sw ej rozprawy instytucję naroku jako tak dalece gotową i niezmienną, że na stw ierdzenie tego faktu niepotrzebna mu jest w łaściw ie podstaw a źródłowa, o czym zresztą bliżej wkrótce później. Również i w nazw ie in ­

stytucji skłonny jest w idzieć coś zgoła niezmiennego. To zaś jest w ręcz przeciwne od tezy, której dotąd broniłem i której skłonny jestem bronić rów nież w dalszym ciągu.

Zacznijmy jednak od status causae i to nie tylko w spraw ie naroku i naroczników, ale rów nież i w wypadkach analogicznych, gdyż to pozw oli nam lepiej się zoriento­ w ać w tendencjach panujących w nauce w spółczesnej, a które, choć moglibyśmy je przyjąć lub nie przyjąć, n ie tracą swojego znaczenia już choćby jako m ateriał porównawczy. Znany badacz czeski Vladim ir P r o c h á z k a w artykule pośw ię­ conym dwu instytucjom prawa słow iańskiego noszącym naziwy posluchrb i vid o lct>, przeprowadzając krytykę poglądów dotychczasowych na te instytucje robi uwagę następującą: L ’erreur qui a va it été com m ise consistait dans le fa it qu’on a va it voulu expliqu er ces term es en ne leur donnant qu ’un seul sens, ne ten an t aucun com pte du fa it que leur em ploi est le résu ltat d ’une évolu tion historique dans lequelle ce m êm e term e désigne gradu ellem ent plusieurs in stitu tion s variées et, dans notre cas, des form es variées de procédure de p r e u v e s 13. Ograniczenie zm ienności tkw i

12 N arocznicy..., s. 9, 10, 107.

13 „Byzantinoslavica” t. XX, 2, Prague 1959, s. 231. W artykule pt. P o slu c ln et v id o k b dans le d roit slave.

(7)

О N A R O C Z N IK A C H 571

w wyrazie graduellem ent, tj. że zm iany te dokonywują się stopniowo, a w ięc że w danym czasie i danych okolicznościach można m ówić o pewnej stałości znacze­ nia, bez którego w szelk ie ustalenia byłyby trudne do osiągnięcia. Przyjmując jednak powyższą zasadę, n ie m ożemy zamykać oczu na tkw iący w sam ych in sty­ tucjach, a jeszcze bardziej w ich określeniach m oment zmienności. Najbardziej zm ienny jest sam język, jak można się łatw o o tym przekonać na niezliczonych przykładach branych z życia codziennego. Ten sam wyraz, a zw łaszcza ten naj­ bardziej potoczny, zm ienia zupełnie sw oje znaczenie zależnie od akcentu czy kon­ tekstu osoby, do której zw racam y się i od okoliczności, w których to następuje. Nie w pływ a to na jego strukturę leksykalną, która przez to nie przestaje być św ia­ d ectw em określonej epoki czy określonego środowiska. To um ożliw a sukcesy nauki językoznaw stwa, nie w olne zresztą od przejściow ych niepowodzeń i porażek.

Dlatego też przy korzystaniu ze zdobyczy językoznaw stwa dla historii m niejszą byłbym skłonny przywiązywać w agę do oderwanych etym ologii, rzucanych czasem dość lekkom yślnie w pustkę czasową i przestrzenną (np. oderwana etym ologia m iejscowej nazwy, nawiązująca do języka, który w danej epoce i w danym kraju w edług w szelkich danych, jakie posiadam y skądinąd, nie był w ogóle reprezento­ w any i w yciąganie stąd daleko idących następstw dla domniemanych, a raczej tylko urojonych migracji owego ludu), a dużo w ięcej zaw dzięczam y w historii w nioskom ogólnym na podstaw ie zespołow ego obfitego m ateriału opartym (np. w sprawie pokrew ieństw a poszczególnych języków indoeuropejskich m iędzy sobą, a rówinież ich historycznych relacji w czasach późniejszych). Ta w łaśnie, a n ie po­ przednia, m etoda pozw oliła na praw dziw sze niż poprzednio zaszeregowanie a nawet um iejscow ienie w iekich ugrupowań etnicznych Europy. W szczególności dotyczy to Słowian, których niespraw iedliw ie zgoła usiłowano lub zgoła dziś jeszcze usiłuje się pozbawić ich pierwotnej ojczyzny, jedynie m ożliwej wśród zepołu pozostałych ludów indoeuropejskich i zastępując ją krajami najbardziej peryferycznymi, które zupełnie nie odpowiadają stosunkom wzajem nego pokrewieństwa języków indoeuro­ pejskich. Gdybyśmy, tj. nasi przodkowie, rzeczywiście przybyli do Europy gdzieś dopiero w w. IV, jak to zupełnie poważnie dziś jeszcze tu i ówdzie się mniema, m ówilibyśm y z pewnością językam i tureckimi czy mongolskim i, a nie słowiańskim i. Wraz ze w szystkim i istniejącym i powiązaniam i między Germanami i Bałtam i na północnym zachodzie w pierwszym a północnym w schodzie w drugim wypadku, a Ilirami i Trakami od południa (zachodniego w pierwszym , a w schodniego w dru­ gim wypadku). P iętą A chillesow ą językoznaw stwa branego w całości jest tylko

chronologia, zw łaszcza absolutna, gdyż na chronologię w zględną łatw iej się zgod- dzić, a pew ną przywarą w iększości językoznawców, choć n ie wszystkich, jest n ie­ chęć dó powoływania się na dające się m aterialnie uchwycić źródła, na których się opierają.

Skoro jednak w ten sposób załatw iliśm y po drodze sw oje rachunki z języko­ znawcam i, to teraz z kolei wypada załatw ić te spraw y z historykami i prawnikam i, a w szczególności z tym i ostatnim i, gdyż oni przez długi czas w ykazyw ali najwięcej tendencji do petryfikow ania rzeczy tak niem al „tęczowo” zmiennej, jaką jest słowo. Charakteryzowało to w szczególności dawniejszą szkołę historii prawa, której dzie­ łem w dużej części było w ytw orzenie zasadniczych pojęć naszej historiografii gospo­ darczej i społecznej. Do najbardziej cenionych i wysoko staw ianych przeze mnie za sw e prace i ich wyiniki należał zaw sze O. Balzer, ale w łaśnie i jego dotyczy w pewnej części powyższy zarzut. W skazałem już tego przykład na współczesnych i społecznie dość bliskich narocznikom smerdach, a w łaściw iej, gdy chodzi o tę grupę występującą w Polsce, smardach. Sm erdów (używam tutaj, podobnie jak

(8)

O. Balzer, najbardziej rozpowszechnionej nazwy ruskiej) uważał jednak autor ten błędnie za w łaściw ych tylko samej Rusi, a prócz tego jeszcze Miśni (ta tworzyłaby zupełną w yspę w rozprzestrzenieniu danej instytucji, niem ożliw ą w łaściw ie do w ytłum aczenia), a zasłaniał się w tym wypadku również opinią Józefa P e i s k e r a (poza tym mocno przez niego, dla wygłaszanych przez niego opinii i teorii nauko­ w ych, zw alczanego) u . Na innym m iejscu starałem się wykazać, a dowody podane były, zdaje się, w zupełności wystarczające, że było w gruncie rzeczy inaczej i że rozpow szechnienie smardów, smurdów i sm erdów — pod tym i w ięc mało różniącymi się nazwam i — było wśród Słow ian bardzo znaczne. W oddzielnym studium o sm ar­ dach polskich zająłem się bliżej ich rolą i znaczeniem w Polsce na podstawie in ter­ pretacji przechowanych św iadectw , ale jednocześnie zwracając na to uwagę, że ta sama klasa ludności w w iększości naw et wypadków mogła w ystępować pod innym i nazwami, a m ianow icie pod łacińskim i nazwam i haeredes i possessores, co wobec panującej w dokumentach polskich łaciny było rzeczą zupełnie zrozumiałą. Spór 0 rozpowszechnienie smarda w różnych krajach słow iańskich, mimo że sama liczba św iadectw n ie jest równa, wypadł stanowczo na niekorzyść Balzera, a jego naukowy kontrpartner, choć m ylnie połączył smarda ze sw ą przez wszystkich, w tym za Balzerem, odrzuconą teorią o niew oli słow iańskiej (wobec Turków i Germanów), w sprawie samego rozpowszechniania sm erdów miał w łaśnie r a c ję ł5.

W danym wypadku m usimy jednak szczególną zwrócić uwagę na jeden jeszcze, w cześniej już sygnowany punkt dyskusji, a m ianow icie czy miano sm erdów było — tak się wyraża O. Balzer — nazwą u rzęd ow ą16. Podobny sposób w idzenia jest w łaściw y dzisiaj K. Buczkowi, który zgodnie ze starą szkołą prawa jest pod su­ gestią nazw obowiązujących, a w ięc niejako urzędowych i w ten sposób w idzi całe grupy społeczne. W związku z tym pozostaje jego obojętność dla wszelkich docho­ dzeń czym w gruncie rzeczy była dana grupa społeczna w stosunku do innych grup 1 do zwierzchności dom inialnej, o ile tę w istocie stwierdzić możemy — w wypadku sm erdów nie musi to zachodzić, a przynajmniej kwestia ta jest w ciąż sporna, inaczej m ówiąc nie w szyscy uczeni za nią się w y p o w ie d z ieli17 — jakie jej było położenie gospodarcze, a również czy w niej n ie zachodziły przem iany i jakie czynniki na te m ożliw e przem iany się składały (np. liczenie się lub nieliczenie z dotychczasowym zwyczajem , m ożliwość i warunki jego przemian, w reszcie n aw et określona polityka dominialna). To są w szystko problemy, które dotyczyć mogą dziejów społecznych i gospodarczych kraju,, a które dadzą się również zestawiać z podobnymi, czy częściowo różnymi, stosunkam i innych krajów, a które są lub były niedostrzegane przez starą szkołę historii prawa, która raczej szukała Wszędzie stałych instytucji i ich urzędowych nazw, jakkolw iek tych stałość może dziś budzić zastrzeżenia. Tylko, że stara szkoła prawa zachow yw ała w ięcej powagi w traktowaniu tych te­

14 O. B a l z e r , O zadru dze słow iań skiej. Odb. z „Kwartalnika Historycznego” t. X III (1899), z. 3, s. 30 i nast.

15 K. T y m i e n i e c k i , U w agi o sm erdach (smardach, smurdach) słow iańskich, Studia Historica, s. 108 nn.

16 O. B a l z e r , op. cit., s. 30.

17 Dotyczy to rów nież Rusi, a w ięc kraju o najbardziej rozpowszechnionej samej nazw ie smerdów, gdzie zaznaczyła się zw łaszcza różnica poglądów m iędzy G r e k o - w e m (wolni pierwotni sm erdowie) i J u s z k o w e m (zależni smerdowie). Na zu­ pełnie podobną różnicę zdań w spraw ie dziedziców (haeredes) m iędzy M a ł e c k i m i S m o l k ą z jednej, a P i e k o s i ń s k i m z drugiej strony parokrotnie już, przy każdej niejako sposobności, zw racałem uwagę. Słuszność pierwszego z tych zdań da się obronić, ale tylko pd warunkiem jednoczesnego uwzględniania tworzenia się i roz­ w oju w łasności feudalnej (albo dominialnej).

(9)

O N A R O C Z N IK A C H

573

m atów i mniej nerwow ości w łaściw ej dzisiejszym jej naśladowcom. Niem niej dla nas w ięcej w spólności w sposobie traktowania przedm iotu możemy odnaleźć z m łod­ szą szkołą prawa, której przykład przytoczyliśmy z sąsiedniego terenu czeskiego, gdyż wypadek stamtąd zaczerpnięty szczególnie się zbliżał do poruszanej obecnie tem atyki i do sposobów do niej podejścia.

W św ietle powyższych uwag w szelk ie próby stabilizacji znaczenia naroku po­ przez w iele stuleci, jak to czyni w szczególności Wł. P a ł u c k i , budzić muszą jak najdalej idące w ątpliw ości. A le również prowadzona przez K. Buczka rzekoma kam ­ pania przeciw „etym ologiom ” i przeciw dawaniu tym pierwszeństwa, nie tylko że jest najzupełniej m ylnie zastosowana do piszącego te słowa, a to zgodnie z przytoczo­ nymi wyżej licznym i danymi sięgającym i samej podstaw y w nioskowania, ale szereg danych wskazują' również, że to co K. Buczek niesłusznie innym stara się przypisać bliżej w łaśnie z jego sposobem rozum owania się łączy. Z pominiętych zupełnie przez K. Buczka końcowych części naszej pracy o „Narocznikach w gospodarstwie feudalnym ” (s. 106—111) przytoczmy jeszcze parę dalszych m iejsc szczególnie cha­ rakterystycznych. Nie m ówiliśm y w ięc tutaj o „nazwach urzędowych”, ani nawet o stałych terminach w szędzie tam, gdzie chodzi o instytucje będące w stadium przetwarzania się. Przeciw nie pisaliśmy, gdy chodzi o język, że „wyrazy nie są ... jakiem iś stałym i w artościam i w znaczeniu semazjologicznym , lecz zależnie ... od oko­ liczności społecznych i historycznych ulegają zm ianom ”. Tak samo dalej, że „do­ piero ... po ustaleniu ich historycznego użycia można się zastanowić nad ich w da­ nym razie znaczeniem ” 18. Łączyliśm y to w dalszym ciągu z tym „na jaką stronę funkcji społecznej danej instytucji położono szczególny nacisk”. Dla charakterystyki rzeczowej w skazyw aliśm y na to, że „narocznicy widziani w źródłach współczesnych s ą ... bardzo bliscy posesorom, dziedzicom (drobnym) i sm ardom”, a w dalszym ciągu, że wraz z tamtymi w szystkim i ulegali „tym sam ym przem ianom ”, tj. że posuw ali się „od sam oistnych: (jedynie więc) od grupy rodowej (własnej) w życiu potocznym zależnych osadników”, w dalszym ciągu ku „rolnikom feudalnie zależnym ’118 (w ciągu całej pracy można było się bliżej zapoznać z tym, jakie formy ta zależność przyjmowała). W nioski te najzupełniej podtrzymuję i w jednym z naj­ bliższych studiów specjalnych postaram się wskazać parę kolejnych chronologicznie dom iniów z tego dość w czesnego jeszcze okresu, a w ięc w każdym razie przed w pływ am i tzw. prawa niem ieckiego, w której to kolejności w łaśnie te przemiany w rządzeniu dom iniów wystąpią.

W skazywaliśm y też, że sama nazwa naroku i naroczników nie od strony w łas­ ności i posiadania mogła powstać. W dalszym ciągu dopiero łączyliśm y ich z w yzna­ czeniem daniny i czynszu, które były im w łaściw e i które odpowiadały znaczeniu sam ego wyrazu tu użytego. To co K. Buczek uznał za jakąś od początku złośliw ie przed innym i ukrywaną myśl, ale mimo to będącą w łaściw ym źródłem całej teorii, było w istocie tyko ostateczną konsekw encją wydobytą wprost z m ateriału źródło­ wego. W ydobytą m ianow icie z materiału źródłowego zawartego w dokumencie trzebnickim z r. 1204, który jako jedyny w śród dokum entów klasztoru cystersek z tego okresu dawał nam dokładniejszy obraz stosunków wewnętrznych. Działo się to w dominium powstałym dzięki zabiegom księcia, będącego fundatorem samego klasztoru. W swej skończonej postaci było to jednak już domintum klasztorne. Bardzo w iele przejęto tu ze stosunków dawniejszych, w szczególności nowe prze­ miany, które nie dotykały w sposób w idoczny naszych naroczników, nie były z tą

18 N arocznicy..., s. 106. 10 Tamże, s. 107.

(10)

przeszłością związane. W innych wypadkach w ystępowały wprost jako przemiany aktualne łub naw et zam ierzenia czy też przewidywania na przyszłość. Te nowe plany w iązały się już z now ym dominium. W szystko to zresztą było już traktowane w poprzedniej pracy o narocznikach w gospodarstwie feudalnym. Obecnie zatrzymamy się jeszcze przy samej interpretacji źródła skoro sprawa ta, obok sprawy etym ologii (por. wyżej), została przez K. Buczka poruszona i to w postaci częściow o różnej od tej, którą uważaliśm y za jedynie m ożliwą. Do tych m iejsc przede w szystkim nawiązać w ypadnie, mimo że w cale n ie sądzę ażeby były one głów ną podstawą osądów K. Buczka, które w ypływ ają raczej z podstaw irracjo­ nalnych, tak dalece są w olne od w szelkiej troski o słuszne i spraw iedliw e ich oddanie. W olimy się jednak ograniczyć do tych miejsc, w których jakaś rzeczowa dysputa jest m ożliwa, a to pomimo że i tu odnajdujemy nieoczekiw ane skoki m yślowe.

W tym samym jeszcze zdaniu, w którym K. Buczek m ówi o moich wezwaniach ściślejszego trzymania się tekstów, w sensie raczej jednak przygany, gdyż, jak sądzi, dalszy ciąg nie odpowiada tem u w ezw aniu, w ystępuje z zarzutem tyczącym się jakoby zaw ężenia podstaw y źródłowej do trzech tylko dokumentów trzeb nickich 20. Otóż zarzut ten trzeba odrzucić dla tej prostej przyczyny, że do naroczników Węgrzynowskich, o których chodziło, w łaśnie te trzy dokumenty są jedyną podstawą. Czyżby K. Buczek nie rozumiał tego, że zanim zbudujemy wniosek ogólny musimy zacząć najpierw od w niosków szczegółowych, a dla tych nie tylko wystarcza, ale naw et jedynie m ożliw a jest w łasna podstawa źródłowa z natury rzeczy bardziej zawężona. To oczyw iście nie przeszkadza, że z danych w ten sposób ustalonych możemy jeszcze w dalszym ciągu korzystać, ale odpowiedzialność za to spadá już w yłącznie na te dalsze stadia naukowego rozumowania zupełnie nie dotycząc stopni poprzednich. W następnym zdaniu K. Buczek m ówi o mnie, że przyjąłem „wbrew oczywistej w ym ow ie dwu z nich ” (tj. powyższych dokumentów) i w tym m iejscu powołuje się na dokumenty z r. 1203 i 1208, że „osadnicy z W ęgrzynowa nie tylko byli ongiś (fuerun t), ale i pozostali nadal narocznikam i” 21. W tym przedstawieniu błąd mój może się w ydać oczywisty, ale rzecz polega na tym, że samo p rzedstaw ie­ nie tego m iejsca w dokumentach z lat 1203 i 1208 nie jest pełne, a w skutek tego może być i jest mylące. Cytat zaczynam y od dokumentu z r. 1208, gdyż jest on tutaj pełniejszy, a przez to i dla zrozumienia całego tego m iejsca bardziej miarodajny. Czytamy tu w ięc: villa W angrinouo ta liter est acquisita: hom ines quorum hec quondam fu ît villa , narochnici Lubusenses fuerunt; quia tam en dom inus Leonardus earn requirebat, benignitate m agis quam rigore iuris cum ipso hoc m odo transegi: villa m nom ine Lazcouici e t villa m de K am ene, quas num quam tem pore p atris m ei de iure potu it obtinere, nom ine com m utationis ei contuli e t ipse cum gratiarum actione de W angrinouo sancto Bartholom eo cessit. Tekst, pisow nię i znaki pisarskie przyjm ujem y tu za ostatnim w ydaw cą K. M a l e c z y ń s k i m 22.

Sprawy przeszłości sam ych naroczników nie poruszamy tu bliżej, gdyż czyni­ liśm y to już dwukrotnie poprzednio. Stanowisko ich kiedyś mogło się zbliżać do stanowiska wolnych dziedziców albo smardów, ale zw ierzchność feudalna nad nimi zaczynała się już wyraźnie w okresie pretensji Leonarda (syna Św iętosław a a wnuka

20 K. B u c z e k , op. cit., s. 666. 21 Tamże, loc. cit.

22 C odex diplom aticus nec non epistolaris Silesiae ed. Carolus M aleczyński et Anna Skowrońska, t. II. Wrocław 1959, s. 28, 29. Dokument, jak wiadomo, jest w dwóch ekspedycjach, które na ogół nie różnią się od siebie i w tym miejscu są najzupełniej (nawet literalnie) ze sobą zgodne.

(11)

О N A R O C Z N IK A C H

575

Piotra W łostowicza). D aw niejsze jednak i pew niejsze były pretensje samego księcia. W szystko to jednak ma dla nas tylko uboczne znaczenie. W związku z interesującą nas przem ianą w położeniu naroczników miarodajne są jedynie wyrazy o nich, że narochnici Lubusenses fuerunt. To jest w łaśnie to określenie pełniejsze, o które nam chodzi. Byli w ięc narocznikami lubuskim i i tymi być przestali. K. Buczek nie zw rócił zupełnie uwagi na tę drugą m ożliwość, która w ydaje się naw et znacznie bardziej prawdopodobna. Grody były nie tylko w ojskow ym i i adm inistracyjnym i ośrodkami, ale rów nież gospodarczymi, a dwory książęce pow staw ały obok grodów (w oddzielnych miejscowościach) i nie m ogły ich całkow icie i od razu zastąpić. Nie sądzę również, ażeby była konieczność przeciwstaw iania dom iniów książęcych innym dominiom, a w ięc św ieckim i zwłaszcza klasztornym (czy biskupim). Rozwój dom iniów mógł w szędzie postępować naprzód i w tym w łaśnie znajduje sw e odbicie proces feudalizacji całego społeczeństwa. Wszystko jednak przem awia za tym, że dominia klasztorne w ybiegały naprzód w ' w ielu wypadkach i z tym się w iązał w łaściw y całej tej epoce postęp gospodarczy od form w cześniejszych, w szczególności rodowo- patriarchalnych, do feudalnych opartych całkowicie na posiadaniu ziem i i to w for­ m ie zorganizowanej w ielkiej w łasności. W pogłębiającej się feudalizacji społeczeń­ stw a pierwszeństwo w łaściw ych form feudalnych było rzeczą naturalną. Tutaj do­ tykam y już szerszych perspektyw gospodarczych i społecznych, ale wszystko to ści­ śle się łączy z kwestią w tej chw ili blisko nas obchodzącą, tj. ze sprawą naroczni­ ków. W ten sam sposób, jak dokument z r. 1208, gdzie ex p ressis v e rb is jest p ow ie­ dziane, że ludzie z W ęgrzynowa byli kiedyś narocznikami lubuskimi i nimi być przestali, należałoby rozumieć również dokument z r. 1203. Tutaj wprawdzie Lubusz nie jest wprost w ym ien iony i m owa jest tylko o służbie księciu, ale trudno wątpić że dotyczyło to tegoż samego Lubusza, o którym pięć lat późniejszy dokument pa­ m iętał 23. N ie w idzę żadnych przeszkód ażeby pojęciem ■servitu s obejmować w szyst­ kie służby gospodarcze, a w ięc w tym również i rolnicze 24. W alka Leonarda o Wę-23 Codex diplom aticus ne с ńon epistolaris Silesiae t. I, Wrocław 1956, s. 246. W ęgrzynowa dotyczy ustęp następujący: W grinouo hac ratione lim itibu s predii T rebnicensis am bitů m est, quod homines, quorum ilia villa quondam fuit, narochnichi e t dom ino terre se rvitu tis obnoxii fuerunt. Quia tarnen dom inus Leonardus ipsam d ix it esse suam, benignitate m agis quam stricto iure cum ipso hoc m odo egi. V iliam , que dicitu r Lazcouichi et villa m de K am ene, quas nunquam tem pore patris m et p o tu it obtinere, nomine com m utationis ei contuli et Leonardus cum gratiaru vi actione W grinouo sancto Bartholom eo concessit, nichil sibi iuris in eo vendicans. Do interpretacji tego m iejsca, którym zajm owaliśm y się parokrotnie, nawiązywać będziemy jeszcze w tekście.

24 Pow ołać się tu można na trzeci dokument trzebnicki (chronologicznie drugi), tj. na ten dla nas najw ażniejszy z r. 1204 pochodzący, który nazw aliśm y w jednej z dawniejszych naszych prac „najdawniejszą polską ustaw ą dworską”, którą ten sam w ciąż fundator klasztoru, książę Henryk Brodaty wrocławski, na życzenie za­ konnic wydał. (Studia z historii społeczn ej i gospodarczej pośw ięcone prof, dr Fran­ ciszkow i B u jakow i, Lw ów 1931, s. 21—44 i dw ie str. francuskiego). W od­ różnieniu od innych dokumentów, które zajm ują się głów nie tytułam i w łas­ ności, dokument z r. 1204 poświęcony jest w całości ludności dominium i ciężarom przez mą, a raczej przez pojedyncze jej grupy, ponoszonym." Znajdujące się w cyto­ wanej pracy tablice, wraz z dalej następującym i w tekście w yjaśnieniam i, w yjaś­ niają szczegółowo sposób i w ysokość obciążenia. W ęgrzynowo, z jego narocznikami, znajduje się tam na s. 27, a na następnej s. 28 odnajdujemy Rozerowo, którego dwaj m ieszkańcy ponoszą podobne ciężary, a choć w prost sami narocznikami nie zostali nazwani, powszechnie ich się z nim i zestawia, od czego nie odstępuje sam K. B u c z e k . W początku narracji dokumentu z r. 1204 ogół ludności podlegają­ cej klasztorowi określony został 'wyrazami ministeria,les e t fam uli. Według utartej terminologii, której trzyma się rów nież K. B u c z e k , miniisteriales ma oznaczać

(12)

grzynowo była przede w szystkim w alką z prawami księcia, jak na to wskazuje od­ szkodowanie, jakie 'książę decyduje się dać w postaci dwóch w si, tj. Laskowic i Ka­ m ienia (późniejszej Ścinawy), a w ięc obiektów naw et znacznych, których w artość obniżał jednak sam fakt, że były one rów nież sporne. Następowała w ięc swego rodzaju komasacja pretensji książęcych i Leonarda, co zresztą świadczy, jak zresztą w iele jeszcze innych m iejsc w tych samych dokumentach trzebnickich, o znacznym zam ęcie w zakresie samych tytułów posiadania. Można to tłum aczyć niepokojami politycznym i, jakie Śląsk przeżywał w okresie poprzednim, niem niej przeto dalszy rozwój dominiów, książęcych, św ieckich i zw łaszcza klasztornych, w ym agał koniecz­ nie regulacji w dotychczasowym stanie posiadania. N ie można jednak również za­ pominać o ludności, która w sie te zam ieszkiwała. W historii W ęgrzynowa jest rzeczą widoczną, że z nią się przecież liczą, skoro o niej ciągle jest m owa i to nie tylko w dokumencie z r. 1204, w którym m owa jest przede w szystkim o świadczeniach ludności i ich regulacji, bądź w form ie dotychczasowej, bądź rów nież w postaci ule­ gającej pew nym przemianom, ale m owa jest również o niej w dokumentach z lat

1203 i 1208, w których ciężary i służby nie są stabilizow ane bądź regulowane, lecz w których jest głów nie m owa o tytułach w łasności, a również o historii wsi, która z tytułam i tymi blisko się łączy i w reszcie, jak w łaśnie w wypadku Węgrzynowa, o ludności tych w si i jej dziejach, co również z tytułam i własności w pewnej m ie­ rze się wiąże. Podobny do tego obraz znajdujemy później w K siędze Henrykowskiej, gdzie właśnie, w okolicach podgórskich, później n iew ątpliw ie zdom inializowanych,

służebnych w tym znaczeniu, jakie nadawał temu wyrazowi jeszcze F. P i e k o - s i ń s к i, a której trzyma się rów nież K. B u c z e k . Mimo to nie ulega w ątp li­ wości, a ze szczegółowych zestawień w tablicach również to wynika (patrz N a jd a w ­ n iejsza polska u staw a dw orska, s. 25—30), że ogromna większość tej ludności nie tylko zajm owała się rolnictwem, ale również sw e daniny panu dominialnemu składała w produktach rolnych. B yły to n iew ątpliw ie „służby”, ale w przeważnej części z gospodarstwam i rolnymi związane. W szczególności dotyczyło to „gości” (hospites), najliczniejszych zresztą, ale obok tego również i naroczników. Stosunkiem „gości” do naroczników zajm owałem się szczegółowo w pracy O narocznikach w gospo­ d a rstw ie feudalnym . W yraźne oddzielenie obu grup tak co do nazwy, jak i sposobu obciążenia, czyli że w istocie byli odrębnymi grupami, nie może ulegać wątpliwości. To w łaśn ie atakuje K. B u c z e k , a ściślej biorąc takie postaw ienie sprawy, w szczegółach zgodne z w ym ow ą samego dokumentu, twierdząc, jak wiem y, że byli to tylko dawni narocznicy, do czego jednak n ie ma ani formalnych, ani m aterial­ nych podstaw. N ie w yjaśnia również kim oni w łaściw ie zostali, skoro jakoby prze­ stali być narocznikami i dlaczego n ie wykazują żadnych podobieństw z główną grupą pozostałych rolników, tj. z gośćmi. Dodajmy jeszcze, że obciążenie „gości” było w iększe od naroczników i pozostałych mniej licznych grup ludności, głów nie spośród tych, którzy spełniali specjalne służby, a jest ich kilka dość znacznych grup i nic ich nie łączy z narocznikami. Wiadomo, że odrębne grupy tworzą rów nież rzem ieślnicy, różnych zawodów rybacy i łow cy (mniej liczni), trudniąc się obok tego rolnictwem , które w obec tego trzeba uważać za ich zajęcie dodatkowe. W szystkie te rzeczy starałem się zresztą wyjaśnić, n ie znajdując w ca le zrozumienia u K. B u c z k a . Naroczników uważałem , jak wiadomo, za rolników starszego typu w zestawieniu z gośćmi — ci dopiero zaczynają się rozpowszechniać i do nich głów nie należy przyszłość w gospodarstwie dom inialnym — a przejęci byli narocz- nicy ze starszego gospodarstwa grodowego, początkowo w ięc tylko tam, czyli pod zwierzchnością księcia, co w łaśn ie zbliżało ich do smardów, niew olnym i zaś w żad­ nym razie nie byli. Jak z obecnego tekstu już wiem y, zestaw iałem ich z ruskimi „riadowiczam i” [„riad” forma umowy, czemu odpowiadałby także narok, co ściślej jest wyznaczeniem (prawdopodobnie i „riad”, też jako zwyczaj, odpowiednio do póź­ niejszego polskiego rzędu i urzędu, um owy i chwały) niż naszą dzisiejszą umową]. To w szystko już dawniej obszerniej w ykładałem , ale całej tej konstrukcji w oby­ dwóch polem icznych artykułach K. B u c z k a trudno byłoby się doszukać. Nie m o­ głem się więc. wyrzec przypom nienia tego choć w formie streszczenia.

(13)

O N A R O C Z N IK A C H

577

stosunki były podobne do form starszych z terytorium trzebnickiego. To wszystko wskazuje, że odległość m ieszkańców W ęgrzynowa od smardów, dziedziców i pose- sorów, znanych nam skądinąd, nie jest zbyt wielka, a liczne postacie znane nam dobrze z K sięgi Henrykowskiej, w rodzaju Głąbów, Kołaczów czy Piroszów, żyw o nam się przypominają.

To w łaśnie tłum aczy nam powtarzające się o W ęgrzynowianach zwroty w ro­ dzaju quorum ilia villa quondam fuit, choć byli jednocześnie do służby księciu obo­ wiązani. Powyższy zw rot znajduje się w dokum. z r. 1203, a praw ie identyczny z dokum. z r. 1208 hom ines quorum hec quondam fu it villa, co n ie brzmi jeszcze w cale w stylu dominialnym. Jeżeli mimo to w ciąż o tym się powtarza w dokumen­ tach książęcych to jedynie w tym celu, ażeby stan ten niedawny skierować przeciw Leonardowi i jego pretensjom. Mógł książę na swój sposób utrzym ywać lub zm ie­ niać swój stosunek do, powiedzm y, sm ardów m iejscowych i mógł później wszystkie sw e prawa przelać na popierany żyw o przez siebie klasztor żeński, z czasem naj­ lepsze oparcie dla córek książęcych i innych członków jego rodziny i bliskich płci żeńskiej, ale Leonardowi, czy komuś innem u w ystępującem u z podobnymi preten­ sjami, nie było nic do tego. Mimo to pomiędzy ludnością W ęgrzynowa a pozostałym ogółem smardów, a w ięc Kołaczów, Piroszów, Głąbów i innych im podobnych była jednocześnie pew na różnica. Tkwiła ona w nazw ie „naroczników” i w ich sytuacji opisanej w dokumencie z r. 1204. K. Buczek w praw dzie arbitralnie decyduje, że na­ rocznicy z dokumentu wydanego w r. 1204 nie byli już narocznikami, ale przeciw tem u św iadczy w łaśnie sam dokuiment z r. 1204, w którym ludność Węgrzynowa ma w łaśnie jedynie to określenie naroczników. K. Buczek w praw dzie twierdzi, że chodzi tu o byłych naroczników, ale w samym dokumencie nie znajdujem y żadnego tego śladu. N ie jest w szczególności użyty wyraz olim, który — używany też do ży­ wych ludzi zm ieniających swój stan, a nie tylko o zm arłych — byłby w tym w y­ padku najodpowiedniejszy. Aktualnych, albo niedawnych naroczników znajdujemy również w dokumentach ' z r. 1203 i 1208, których w ym ieniałem w sw ojej pracy 0 narocznikach w gospodarstwie feudalnym , a co w ięcej w łaśnie narocznikom od­ powiada naw et pew ien typ gospodarczy, zupełnie podobny do W ę g rz y n o w s k ie g o , który odnajdujemy w należącej rów nież do klasztoru w si Rozerowie, a co najdziw ­ n iejsze tych w łaśnie Rozerowian sam K. Buczek uznaje w łaśnie za naroczników. W stosunku do Rozerowian samo w ięc ich rozpoznanie następuje na podstawie w łaśnie ich świadczeń. W ęgrzynowian uważa się w ięc za byłych tylko naroczników, a nie byłych tylko lubuskich naroczników, jak to my byliśm y skłonni przyjmować 1 odrzuca się zw iązek ich jakikolw iek z ponoszonymi przez nich ciężarami, a jedno­ cześnie pobliskich Rozerowian tylko w łaśnie na podstaw ie ich świadczeń, gdyż innych wiadom ości w tym kierunku nie posiadamy, uznaje się w łaśnie za naroczni­

ków, a choćby naw et tylko byłych naroczników, co w niczym sytuacji powstającej nie zmienia. K. Buczek, który w sw ym bogatym słow niku chętnie używ a takiego wyrazu jak absurd, zetknął się tutaj z tym pojęciem zupełnie blisko i jak sądzę nauczył się tutaj doceniać jego wagę.

W ęgrzynowian, których znamy najlepiej i to nie tylko w gospodarstwie trzeb­ nickim, ale także i poza nim, skłonni jesteśm y uważać za dawnych m ieszkańców wsi, za czym i dane bezpośrednie zdają się przemawiać, tj. że sw ą dawną służbę dla grodu w Lubuszu m usieliby w ykonyw ać na znaczną odległość. Przy powstającym system ie beneficjów było to zwłaszcza m ożliw e nie tylko wobec bliższych, ale rów ­ nież i odleglejszych grodów. Po prostu, gdy chodziło o jakieś uposażenie, a w cho­ dziły w grę w szczególności urzędy, realizowano to tam, gdzie otwierała się ku temu odpowiednia m ożliwość. Nie w idzę zaś żadnego powodu, ażeby świadczenia gospo­ P r z e g lą d H is to r y c z n y — 8

(14)

darcze uważać za trudniejsze w tym wypadku do zrealizowania, niż np. w ojskow e (por. teoria w ojskowa). M yślę nawet, że było w prost przeciwnie. W każdym razie jedyni narocznicy, których znam y nie tylko z im ienia lub też ze związku z określo­ nym grodem, lecz rów nież ze składanych przez nich świadczeń, dawali w łaśnie świadczenia gospodarcze. Na now ych ziemiach, w form ie uposażeń, w ygryw ali może o tyle, że m iejsce odległego niegdyś grodu np. w Lubuszu zajęły następnie centra gospodarcze bliższe. Takim też centrum gospodarczym w końcu został klasztor pow­ stały w niezbyt oddalonej Trzebnicy. W łaściwe epoce feudalnej, w zestaw ieniu z dawniejszym i wspólnotam i, a w szczególności patriarchalno-rodowym i, zw ięk ­ szenie zm ysłu gospodarczego w ystępow ało i w tym wypadku. Typ gospodarstwa na- rokowego, reprezentowanego n ie tylko przez W ęgrzynowian, ale i przez Rozerowian, co niechcący uznali 'nawet przeciwnicy powyższego tłum aczenia, nie jest w ięc hipo­ tezą, lecz stw ierdzeniem źródłowym, a zw iązanie w dalszym ciągu tego gospodar­ stw a z jego nazw ą jest raczej interpretacją (a w ięc też n ie hipotezą), która może być w ięcej lub mniej uznawana, ale pow odów do jej zupełnego odrzucenia, jak dotąd n ie ma. W każdym razie n ie dostrzegam innej interpretacji, która mogłaby ją zastąpić. Pozostaje sprawa funkcjonow ania powyższego systemu, czy może raczej zwyczaju adm inistracyjnego, przed jego zupełną dom inializacją przypadającą na czasy nieco późniejsze, ale której w pewnej mierze przygotowaniem był sam ów system.

W idzieliśmy, że W ęgrzynowianie są expressis verbis określeni w e w szystkich dokumentach ich dotyczących i to również dla stanu współczesnego, a w ięc bez żad­ nych dodatków w rodzaju quondam lub olim, które pozw alałyby odnieść to do czasu przeszłego, jako narocznicy, a z tego faktu wychodząc m ogliśm y również i to nie tylko my, sprząc z nim i — dla sam ych ciężarów — także Rozerowian. W Węgrzy- now ie w szystkich 7 m ieszkańców, tam stale przebywających, należało do naroczni­ ków. W Rozerowie dom niem anych naroczników było tylko dwóch, a trzeci tam tejszy m ieszkaniec w yraźnie został do gości zaliczony. Poprzednio bliżej już ustaliłem ze­ staw ienie ich z ruskimi „riadowiczam i” (od riad, tyle co umowa, etym ologicznie od­ powiadający późniejszem u u nas „rzędowi” albo „urzędowi”, który stał się pospoli­ cie stosowaną instytucją, jako tzw. „urząd ziem ski”, też „ustawa” albo „chw ała”, tj. w źródłach „fała” ziemska, gdy w X II/X III w . był raczej zwyczajem w iejskim — toż co1 dom inialny — gdy na ziem ski było zawcześnie, a natom iast „obrocznik” ruski, etym ologicznie prawdopodobnie bliższy narocznikowi, instytucyjnie był mu dalszy i do innej epoki należący). Polscy „radiowicze”, czyli narocznicy, byli in sty­ tucją z pewnością starszą od gości i różnili się też od nich obciążeniem i słabszym jeszcze aklim atyzowaniem do rozwiniętego gospodarstwa dominialnego. W dalszym ciągu też zostali daleko przez gości prześcignięci. Związki też ich z epoką w cześniej­ szą były wyraźniejsze. Sądzę, że w łaśnie z punktu w idzenia gospodarstwa książęcego można by ten okres nazwać grodowym, tj. centrów grodowych w książęcym gospo­ darstw ie napół publicznym a napół prywatnym , a to tym bardziej, że o rozw iniętym duchu publicznym (w rodzaju grackiej p o liteji lub łacińskiej civitas) trudno byłoby w tym wypadku m ówić. Można by tu raczej m ówić o instytucjach, które w łoscy rom aniści określają dzisiaj jako precw ich e. Ażeby móc dojść do tych zestawień trzeba się było jednak na ch w ilę oderwać od podjazdowej sprzeczki, jaka się u nas stale w yw iązuje, gdy się zetknąć z jedną z tych „puszek Pandory”, jaką stali się u nas niew inni tem u i instytucyjnie w cale interesujący polscy narocznicy. W yjście chociaż na ch w ilę na szersze forum europejskie, czy chociażby tylko słow iańskie stanowczo w yw iera w pływ dodatni i dlatego nasze już tradycyjne kłótnie o narocz- n\ków stoją o tyle niżej od dysput prowadzonych chociażby przez O. Balzera i K.

(15)

О N A R O C Z N IK A C H

579

K a d l e c a, a może nawet i Józefa Peiskera, który choć rzucał karkołomne zupełnie rozwiązania, ale szerszego rozglądu w krajach sąsiednich się nie wyrzekał.

Narocznicy byli stanowczo bliżsi okresowi nie tylko grodów, ale i smardów, tj. gdy system dom inialny dopiero tu i ówdzie zaczynał ząbkować. W m yśl zasady, że każdy w inien swój towar chwalić, zwrócę na to jeszcze uwagę, że od początku do końca moi „riadowicze”-narocznicy obywają się praw ie zupełnie bez hipotez, a w ięc w m yśl zasady w ysuniętej na w iosennej konferencji (1959) w sprawie tychże naroczni­ ków w Poznaniu przez prof. J. M a t u s z e w s k i e g o . Po prostu idziem y w ciąż sam y­ mi tylko stw ierdzeniam i i co najw yżej interpretacjam i m iejsc bardziej do takiej inter­ pretacji się nadających, a w łaściw ie w ogóle w jakiekolwiek dane poza znanym już dobrze w szystkim „jakim ś”, jak się w ostatnim czasie zw ykle m ówi, a w ięc bliżej nie znanym i nie zrozumiałym jak dotąd zw iązkiem z grodami. N ie kom plikujmy jednak zbytnio sprawy, gdyż to nas w łaśnie prowadzi, o ile się tem u w yraźnie nie oprzemy, do staw iania coraz to bardziej oderwanych od rzeczyw istości i sam ych źródeł hipo­ tez, jakkolw iek muszę dodać, że do szeregu tych m iłośników hipotez za w szelką cenę (.pour épater les bourgeois) nie zaliczam sam ego К. Buczka, który w oli raczej w iele rumoru robić i rozdzierać szaty o niepopełnione winy, aniżeli się sam em u narazić na zem stę n ie tyle naw et skrzywdzonych ile wypo.pychanych kolegów. Dla niekom pli- kowania bez koniecznej potrzeby sprawy wystarczy przypomnieć, że punkt ciężkości stosunku naroczników do grodów nie leży wśród pierwszych, tj. naroczników, lecz w łaśnie w roli grodów. Mówiąc o innych grupach ludności m ożna by taki sam alarm podnieść np. o dziesiętników , którzy w iążą się również z okresem przed rozw inię­ ciem się i w ykończeniem organizacji dominiów,, a w ięc rów nież w czasie gdy w orga­ nizacji życia gospodarczego, na stopniu zresztą dość prym itywnym z punktu w id ze­ nia samej organizacji gospodarstwa społecznego, w iększą rolę należało przypisać grodom.

D ziesiętnicy i narocznicy, jako grupy społeczne w cześniej się wyodrębniające, w zestaw ieniu np. z późniejszym i gośćmi i niektórymi grupami rzem ieślników w iej­ skich (tokarzy, kołodziejów) dlatego w łaśnie w dawnej (sprzed wieku) literaturze naukowej byli ze sobą zestawiani, choć w ynikało to z obserwacji jeszcze dość po­ w ierzchow nej, która jeden fakt zależności od grodów brała za całość charakterystyki gdy w istocie różnice m iędzy narocznikami, mającymi ustabilizow ane ciężary (por. ruskie „riady") i co najw ażniejsze wolność osobistą, której, mimo naw et m ożliwych późniejszych ograniczeń, n ie m ożem y zaprzeczyć nie tylko dla obawy zepchnięcia się znowu w sytuację zupełnie bez w yjścia — klasyfikacje samego K. Buczka przy zali­ czaniu do wolnych lub niew oln3řch należą do najbardziej błędnych i zarazem chao­ tycznych, tak że nie mogę tu bliżej się nimi zajm ować — ale również dla posiadanej już pewnej w iedzy co pojęcie w olności i n iew oli w społeczeństwach wczesnohisto- rycznych (też na odpowiednim poziom ie u ludów egzotyczych czasów nowszych) oznacza. Mimo w ięc znalezienia się w tej sam ej kom petencji grodów narocznicy związani blisko z wolnym i smardami i dziesiętnicy, w system ■ liczbowy, w łaściw y niew olnym wepchnięci, a ich zw iązek z niew olnym i i na innej drodze da się łatw o wykazać, okazyw ali podstaw ow e różnice, choć dziesiętnicy, jako niew olni książęcy m ieli pew ne m ożliwości podniesienia się społecznego. Naroczników, w pracy mojej pod tym tytułem , w iązałem zasadniczo z dobrami książęcym i, dla których w istocie typowość ich łatw o stwierdzić, a i sam a łączność z grodami książęcymi, w pewnych wypadkach naw et odległym i, choć bynajmniej jej m ożna tego przyjąć jako bez­ w zględnie obowiązującej zasady, stąd również w ynikła. W m iarę tworzenia się bene­ ficjów urzędniczych, którymi n ie bez powdzenia zajął się K. Buczek, tym i objęta została również ludność naroczna, o ~czym w iedział również piszący te słowa, jak

Cytaty

Powiązane dokumenty

Poprawa odbywać będzie się na dotychczasowych zasadach (wskazanych w Harmonogramie) przy czym forma zaliczenia może ulec zmianie

Do łańcucha karpackiego należą najwyższe góry w Polsce: Tatry, ciągnące się około 60 kilometrów wzdłuż od zachodu na wschód, a w szerz liczą około 20

Analiza kontroli historii samochodów przeprowadzonych przez CarVertical wykazała, że 36% z nich doświadczyło wad, a 8% miało sfałszowany przebieg. Volkswagen Corrado VR6 (1991

3. W postępowaniu o nadanie tytułu profesora powołuje się czterech recenzentów, w tym nie więcej niż jednego zatrudnionego w tej samej szkole wyższej lub w innej placówce

Mój pomysł opracowania algorytmu identyfikacji opierał się na wykorzystaniu surowych tomograficznych danych pomiarowych (nie obrazów) pozyskanych przestrzennie z sondy

Badania rozpocząłem od wyprowadzenia ogólnych postaci równań ruchu opisujących dynamikę kon- strukcji składającej się ze sztywnej piasty i podatnej belki kompozytowej [1]

Jest pycha udziału w czymś wielkim, nawet, gdy się było tylko biernym statystą.. Oczywistą też jest pycha wywyższania się nad tych, którzy, wedle naszego dzisiejszego

Jeśli chodzi o mnie, to zanim uwierzę, że na podstawie tablic astrologicznych można obliczyć miesiąc zatrucia rakami lub ostrygami, gotów jestem prędzej przyjąć, że mój