• Nie Znaleziono Wyników

Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 21 (24 maja 1942)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ilustrowany Kurjer Polski. R. 3, nr 21 (24 maja 1942)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

f3oże, któryś serca wiernych św iatłem ^Ehicha ś w ię te g o oświecić raczył, daj nam w tym że (D uchu poznać co prawe, i spraw b y śm y przez przyjęcie S a k i

la i łś r w i, wie

wienia dostąpić mogli.

S L . J l e d l l b o i K o M i l y m m M r o r t y r

(2)

W ielka ilość niemieckich samolotów bojowych, i najnowszych samolotów specjalnych (na zd ję ­ ciu) przeznaczonych do wspierania piechoty niem ieckiej rozpoczęła d z i a ł a n i a zaczepne

w bitwie o Kercz.

M etr po metrze sowieckich urzędzeń obronnych obrzucony został bombami najcięższego kalibru i w ten sposób przygotowany do ataku dla

piechoty niemieckiej.

M im o zaciekłego oporu bolszewików zdobyte zostało 16. maja przez wojska niem ieckie i ru­

muńskie najważniejsze miasto półwyspu Krym­

skiego Kercz.

S e t k i d z i a ł <

śmiercionośny stanowiska . Najnowocześni®)- okazała się * laniu szczególni W yn ik walk o Kercz: 150.000

jeńców, 1133 d ział, 272 gra­

natniki, 258 czołgów , 3814 aut i kilka tysięcy koni. 323 ze­

strzelone samoloty, trzy armie sowieckie zniszczone!

Na lewo pow yżej: Po ciężkich atakach z po ­ wietrza ruszaję czołgi, d ziała szturmowe i p ie ­

chota do ataku.

p ^ . * Zlhptoryzowane

-z działa obrony przeciwlotniczej

osłaniaję afakujęcę piechotę jiiemieckę przed atakami nurkowymi myśliwców bolszewickich.

■ Ł f / 1 1 >’ J i B

i - ® ŁJB / i

(3)

lutie już dwadzieścia pierścieni.

Podczas gdy część obsługi dziata wypatruje bez- '*nnie ■ uważnie nieprzyjaciela, przyrządza druga smaczną

i jajecznicę na przekęskę.

<>*7 *ei : Tak wyględa stanowisko bojowe Pierwszej linii bojowej. Teren pokryty jest

tlonymi czołgami sowieckimi. Obsługa

• zbudowała sobie w pobliżu działa schron w ziemi.

P'®wo: Czołg sowiecki atakuje) Także i ło '**° obrony przeciwlotniczej ma na swojej

W W W

Fot. SS-FK- Haumann- W alłbild

Bolszewicy atakujęl Natychmiast zaczyna swę pracę moździerz niemiecki.

Na lewo: Działo niemieckie sto- jęce bez osłony w otwartym te­

renie ma na lutie 22 pierścienie oznaczajęce 22 z n is z c z o n y c h

czołgów bolszewickich.

(4)

w* ’

Charków w ydana została na

M U S'«z

Ł j

klina, który chciał d ow ieść na (roncie w schodnim od-

■iła się karta. O dbicie Charkowa było w ielk ą ideą, która opanow ała Sor w iety od czasu rozpoczęcia w ielk iego ataku w okresie św iąt B ożego N aro­

dzenia. Bitwa ta rozciągnęła się w ięc na czas niezm iernie długi i dlatego trzeba podzielić ją w jej przebiegu na trzy odcinki. Pierw szy to sam o postano­

w ien ie odbicia Charkowa, drugi to p o­

łączona z olbrzymimi krw aw ym i stra­

tami próba zdobycia tego n ajw iększego m iasta przem ysłow ego na Ukrainie i okres trzeci, stan ow iący bilans tej rozgryw ki, która w ykazuje, że w śród ciągle jeszcze ożyw ion ej działalności bojow ej utrzym ały się w ojska niem ieckie p ew n ie na sw ych stanow iskach. W osta­

tnich dniach zniszczono pod Charko­

wem 447 czołgów sow ieckich.

Początkow o próbow ał rząd sow ieck i ataku czołow ego, rzucając przeciw w zględ n ie słabym um ocnieniom linij n ie­

m ieckich olbrzym ie masy. D yw izje so ­ w ieck ie atakow ały bataliony niem ieckie

PRZYKŁAD NIEMIECKIEJ ZDOLNOŚCI OBRONNEJ W ŚRODKOWYM ODCINKU FRONTU WSCHODNIEGO

Należy utrzymać pozycję za wszelką cenęl O dzieł­

noić piechoty niemieckiej ach załamały się ataki bolsze­

wickie na stanowiska nie­

mieckie pod Charkowem.

przy takim mrozie, którego ludzie e s,ę i w o g ó le dotąd nie znali. Próby te załam8 c dnak o w ytrw ały opór niem iecki, zw l“s . choty* niem ieckiej. — Z djęcie powyi®j^na wpf^l Kiedy atak czołow y okupiony bezprzykładni w ysok ością strat ze strony Sow ietów , ojć 1 się, a rząd sow ieck i

przedsięw zięcia, postanow ił

m ieckim, przeprowadzić liczne m anew ry okrążające- i spostrzegł całą U ezcelo W ^ now ił on, idąc za przy^'®

S t e

so w ieck ie próbow ały w ięc obejść m iasto od północy 1 £ J t ii*

Podczas tych prób udaw ało się im od czasu do cz#łUtJ»oe J „ ’*

stanow isk niem ieckich, jednakże do okrążenia kleszczów t

w ojsk niem ieckich, które na dalekim przedpolu zabezpiecz®*? % niem ieckie nie d o p u * ^ X * leząc w rowacn sirzeieciu cn ao w o a ziw o m em iecnie nie ow-j , « mantę się w szystkich praw ie codziennie podejm ow anych prób ataz .^ie*

bolszew ickiem u dow ództw u w ojennem u w końcu w szelk ie w idoki i ‘‘j) I w iek pow odzenie. Jeżeli w pierw szych tygodniach ataki czołow e, kleszcz zjo b r t j.*»j o w e w ok olicy Charkowa w y k a zy w a ły jeszcze pew ną planow ość, &0 pjjj , • a rkowa za w szelką cenę i w e w szystkich m iejscach stało się n iem ożliw y^ , >»|(

prow adzenia. O statecznie trzeba stw ierdzić odnośnie A itw y o Charków, że * v osZtD*^ł R|K*’

żołnierza n iem ieckiego kosztow ała dow ództw o so w ieck ie w iele krwi. 2 e w alki te f0Xgry*(łl |q*’k«

w ie le ofiar rów nież stronę niem iecką, jest zrozumiałe, jeżeli śię zw aży zaciekłość t?rc .,uZyj- ? Dla StaUna oznaczają te w alki nie tylk o ogrom ne straty w ludziach, lecz także kon’ec ‘.L e, nP *oi l bow iem , gd y zim a się skończyła a w iosna już zaw itała na Ukrainę, okazuje się do

C harkowie został ostateczn ie prześniony. W A nglii w y w o ła ły w iadom ości o przebiegu m «|

Charkowem w ielk ie w rażenie. I to tylko o ty le, o ile na podstaw ie kom unikatów sow ieckicn <

A nglia przekonać o całym niebezpieczeństw ie tych walk.

(5)

. ' * eh 1 tygodniach, gdy niemiecka siła zbrojna gotuje lig wraz ko twymi sprzy- JjUiewik’ * t łn ’ 1 do przerwanej z powodu niezwykle cłgłkej zimy wojny przeciw -i u ' * a u n m*W ł dw* l , ł * #d , 0 I Po<:iV l« kampanii na Zachodzie. W historycznym dniu

k •» ń i.« ? ,U.łxył ł,ł "• P««rtMO"l od wybrzeża M . Północnego a t po Luzemburg cały ,» '< a * * l » « . ' kł6,y p ,i e ł llm ’ 1 n 9 ' * * **•* * bunkr,ch wału zachodniego na-

■« ’ *•« n i. * , franeusko-brytyjsklm stojgcym w linii Maginota. Togo same™

*»» t f * ,c>a L o d d ł,# ,T spadochronowe zajęły w Holandii walno punkty

roi * ;’ •« E' "9'Jiko-holenderikie umocnienia graniczne zoslajg przełamane, X w h ‘ •U b u .- ’ "•ip o lg łn iejizy lort twierdzy Llóge upada i zajęły zoitaje

4 . '!* I i ! .P° Wł,9t,u Rotterdamu kapituluje armia holenderska.

tfc.t h ,*«tutlr?*u# ł U l® Bel9*» do walki na stanowisku Dyle. ledna ai’ s,.J w ,.u? dyw ijy, pancernych zoslaje tam starta na pół-

Ć * na 1 d od Namur. Tam zyskujg te l wojska nlemie- .jtCH w j . , . terenie » kierunku południowego zachodu.* do? *'

Jjtlaje^1*, ” r t l **ozy, pod Śedanem, przełamana i 0*7 * IB- mai* lim* maja linia Maginota na szerokotd- - -

i k ie . ' — ■■■•!• iH iaa n a m o t o k i

>b¥ * )i**ia * ni®l we Francji północnej po- 0,1 h'*U i niemieckie n a p r z ó d .

W *1* ile w s'- Ouentin. Anglicy bu *®ta t\ P °ł Ple” "ych marszach w strong

! “k*. p ' ,*• 39- maja kapituluje armia bel­

uj t>unkl..k, t iu dniach oporu znajduje slg / . F|and,n , w rgkach niemieckich. Bitwa re2, * Artois Jest zakoAczona. Próby odn kith P, ł «hlela sig od południa.

Porte, a równoczeinie wojska nlo-

* k ‘ 2d,‘'

Dwa I, ta łe m dnia 18. m, ja przelamar została w doi nie rzeki Mozy pc Sedanem linia Mag nota uwalana dotęd i nie do zdobycia. Na idj<

ciu u góry żołnierze niemiei cy przeszukuję zdobyty prze

chwilę bunkier.

NA DW ULECIE K A M P A N II NA Z A C H O D Z I

mleckle przeszły same do ataku, zdobywajgc nowo tereny. Dnia 5. czerwca wo|ska niemie­

ckie przeszły do ostatoczno| walki z Francję.

Natarcie rozpoczęto z podstawy wyJJciowoJ rozcięgajęcej slg od u jłd a Sommy a l do SaarbrOckon.

Mimo wysiłków Weyganda przeprowadzenia ołensywy pod Rethol, stało niemieckie prawe skrzydło Jul ». czerwca w Rouen, 11. czerw­

ca o 10 km od Baryła, podczas gdy centrum przedziera sig przez Reims w kierunku Marny I czgidowo Jg przekracza. Isle de France I Ba­

rył odcięte sg zarówno od linii Maginota Jak i wybrzeża. 14, czerwca maszeruję Jul wojska niemieckie przez Barył. W Jeden dzlert po upadku Baryła. I I . maja pada lakło Verdun.

'* ■ ® ’ ,m » 9 ° dnia przełamana zostaje na wielkiej przestrzeni linia Maginota na połu­

dnie od SaarbrOckon. Na północ od MOlhouse przekraczajg wojska niemieckie Ren. burzę z l*? , Maginota. W dniu 12. csorwco ka- pituluję w Alzacji i Lotaryngii armio łrancuskie w liczbie 100 000 ludzi. DzieA I I . czerwca Jest dniem zupełnego załamania sig Francji.

O godz. 1,35 w nocy podpisane zostaje za­

wieszenie broni.

(6)

M b

Fel. Ttchlra

te U góry:

Goryl Bobby z berlińskiego ogrodu zoologiczn ego u fry­

zjera? Nie, to tylko zabieg parafinowy, który ma na­

dać mu wyraz bardziej żywy.

Także muchy i komary, oczywiście znacznie po­

większone, p o w s t • j ś w pracowni dermopb"

stycznej. K a ż d y nłi"

mniejszy wiosek o**"

da jest widoczny.

del wykonany jest w k®"

lorach naturalnych

W y g a r b o ­ wana skóra goryla jasl dopiero na­

rzucona na model.

Któż z nas nie pamięta z lekcyj przY' rody i zoologii w ypchanych ptaK i zw ierzątek, zasuszonych owadów kłutych na szpilki, gadów zakonser w anych w spirytusie lub precyzYJn(0 spreparow anych szkieletów ? Byty poglądy, na których uczyliśm y si? "

znaw ać św iat zw ierzęcy kraju °)c stego, czasem zaś także zwierząt eg tycznych. Te ostatnie bardzo rza gdyż nie tak łatw o spreparować grysa, lwa, słonia lub olbrzym iego j,

Jedyną m ożliw ość poznania JT ostatnich dają ogrody zoolog*®*

nieliczne zresztą, w w ielkich ® stach. Dla w ielu zaś, którzy ni® ® ja.

sposobności żyć w tych w ielkich t stach pozostałby egzotyczny 4 zw ierzęcy zupełnie obcy. -’e^r'«no- postęp techniki znalazł i na to Hj.

sób. Ostatnio pow stał n ow y z je(j- derm oplastyka. Derm oplastyk to W ) nej osobie rzemieślnik, uczony i ®óry sta, który nie tylko garbuje s zw ierząt i upierzenie ptaków, tw orzy w ierne m odele, łudząco V . dobne do żyw ych. M odele

i ptaków a naw et ow adów SP° jpłu derm oplastyk z gliny, drewna, 8 >je i innych m ateriałów o b c ią g a j ^g, prawdziwą „skórą" zwierzęcia- skonałym przykładem pracy de ryia plastyka jest m odel małpy. 8 j0.

Bobby, z Berlińskiego Ogrodu ł0^a gicznego, którego cielesn a P [-<ja- została unieśm iertelniona, spog *•

jąc na zw iedzających okiem bo nie żyw ym . Patrząc na tę (,a- ma się w rażenie, że małpa odd^)(jej- jąc głośn o w stanie za chw il? i P jay dzie do nas, b y poprosić o cukie . to robiła za życia. . s4

R ównie w iernie przedstawion m niejsze zw ierzęta, naw et gady zy. N aw et ryby i meduzy w yc jet' spod zgrabnej i artystycznej ręK20^a- m oplastyka jak żyw e. Przez z?Sr(jxiej nie naturalnych kolorów tym w<jzi- potęguje się złudzenie że to pr* g3- w e stworzenia. Tak to idzie jeo jej, łąź nauki i w iedzy w pom oc o ^ ie j' a w szystkie razem służą najpot5 szemu stworzeniu: człowiekowi-

(7)

k ra jo b ra z u g e n e r a l n e g o gubernatorstwa

Nd prawym brzegu Wi-

»>y, oddalony tylko jede­

naście kilometrów od Kra­

kowa, wznosi się na wy­

żynie Tynieckiej, 282 m n- P- m. kościół i ruiny opactwa Benedyktynów z wieku XI. Malownicze Położenie ruin opactwa nad Wisłą czyni Tyniec ulubionym miejscem wy­

cieczek letnich wszyst­

kich kajakowców i zwo­

lenników jazdy statkiem.

Nic też dziwnego, że z na­

daniem ciepłych dni wio­

sennych i letnich Wisła Tyńcem roi się od odek i wycieczkowiczów, Którzy tu właśnie szukają Wytchnienia od trosk ca- ,e8° tygodnia, wracając Wspomnieniem do daw- nej przeszłości i zachwy­

cając się pięknym kraj­

obrazem.

Fot. I. K. F.

j/?d dziecka marzyłem, żeby zdobyć sławę,

„j nak, niestety, nie mam ładnego głosu, e umiem tańczyć, na scenie raziłbym nie- 1 Ponieważ — p s i a k ł e w ! — literę „r", ,JJłnaw>am, jak „ł"... Poza tym — do Prak- kuitlesa mi daleko, ponieważ nawet równej s Ki z chleba nie potrafię wymiętosić, 4laC"OC*aż Jestem dobrym g o j e m — nie

JO nic wspólnego z Goyą.

Un °została mi tedy tylko jedna droga do

"cagnionej sławy: literatura!

je 5 drogą postanowiłem udać się w raj- tll K? — ku upragnionym wawrzynom. Sia-

* k^i PrzY biurku, umaczałem pióro

q alamarzu i zapadłem w głęboką zadumę.

hj8.Czym napisać? Czy będzie to powieść pe Oryczna, czy dzieło filozoficzne, czy też

3ca się humorem burleska?

jlQ , — to będzie, na początek, nowela — Jest ° W’*em' Nowela z życia arystokracji.

’ehi bowiem potroszę snobem i bliźni,

<jZaK,órYch żyłach krąży błękitna krew, bu- J *e mnie szczególne zainteresowanie.

p0, stałem z krzesła i długo krążyłem po i 2a°lu- Wreszcie usiadłem i zacząłem <pisać dżi Pałem- Po upływie trzech godzin — arcy- Pfz byto gotowe. Z uczuciem triumfu

eczytałem nowelę z życia arystokracji.

No c n a idylla

w l i y śp iew ak m iat raz g o ścin n y w ystęp UrOf?a®,łUr8u- P° przedstawieniu oblewa!

ció| *yście swój sukces z kilkoma przyja- 4late *• * ozs?a"° się o dość późnej porze, Potk tez śpiewak ucieszył się bardzo na- va'TszY na ulicy pustą dorożkę. Skinął

«7yl °Zn*cę, wsiadł i gdy tylko dorożka ru- hiey '. zaPadł w drzemkę. Woźnica był rów- tZądnSm'ertelnie znużony, a prócz tego po- Uwaj'T Wstawiony tak, że całkiem nie za- LeSsjT’’ że wciąż jeździ dokoła pomnika

»Zymn8a stojącego na placu. Przy silniej- I>rzeta*[strz3sle dorożki obudził się śpiewak, z°r>ent OczY > gdy wyglądnął przez okno, . °Wa* się, że coś jest nie w porządku.

1 hiej8- W szYb^. dorożka stanęła, wysiadł _Ł* Potrząsnął dorożkarza za rękę.

t«i gQ tlzie właściwie jedziecie? — zapy-

^aćł^8^ to gdzie? A gdzie pan chciat je-

—. . , odpowiedział pytaniem woźnica.

N® ulicę Papenhuder.

Właśnie tam jadę.

kola o 6 gdy będziecie jeździć wciąż do- dżi6n.r.o®niKa Lessinga, to nigdy nie zaję­

cie a y na miejsce, złaźcie z kozia i wsiądź- dorożki. Ja będę powoził,

skal o"1 CZY Pan potrafi powozić? — zatro- Vv dorożkarz.

•źyhko K®zdym razie lepiej od was. Złaźcie Woźni

Ce, a . ca zszedł z kozła i usiadł w doroż-

> PojecuIey aK zajął jego miejsce na koźle

®ał Jart ’’ Przybywszy na miejsce zatrzy- sobie Wsta dorożkę, wręczy! zapłatę coś

“dejśf Pf?yśpiewującemu woźnicy i chciał

* patrz WtedY poczciwina otrzeźwiał nagle ta l;_bezradnie na śpiewaka zapy-

*to mniWsZystlco to dobrze i pięknie, ale e teraz do domu odwiezie?

Wydała mi się perełką literatury rodzimej.

Ubrałem się w radosnym nastroju i z lek­

kim wzruszeniem udałem się do Redakcji.

Na szczęście redaktor miał czas. Przyjął mnie od razu.

— Co tam dobrego? — spytał łagodnie.

— Przyniosłem... hem... nowelkę...

— Temat? — rzucił redaktor, wyciągając rękę, której wskazujący palec był powalany atramentem.

— Nowela z życia — a ł y s t o k ł a c j i — wyjaśniłem, jak zwykle upośledzając nie­

szczęsne ,,r"' na korzyść „ł".

— Brawo — odparł redaktor.

Poprawił okulary na nosie i zaczął czytać:

— „Miłość hrabiego Zenobiusza", nowela, napisał Rufin Noderski..."

Redaktor chrząknął w sposób nieokreślo­

ny, po czym czytał dalej:

— „W wytwornej restauracji hotelu „Con­

tinental" przy bocznym stole, pięknie ude­

korowanym kwiatami, siedziało dwóch pa­

nów. Starszy z nich, o rysach prawdziwego arystokraty, był to książę Wielcepański, dziedzic na Wielkopałkach. Młodszy był jego dalekim krewnym, hrabią Zenobiuszem Wykitayłlo, dziedzicem na Wykityszkach.

Orkiestra w strojach cygańskich przygry­

wała dyskretnie. Światła z kryształowych kandelabrów łamały się przedziwnie w ma­

towych marmurach kolumn. Kelnerzy we frakach snuli się bezszelestnie, jak cienie.

Książę niedbałym ruchem zwrócił swą kla­

Ryl. I lo kil: Fowl.

Knotek czarną zrobił storę Aby w myśl rozporządzenia Codzień spuszczać ją wieczorem I mieszkanie swe zaciemniać.

sycznie piękną twarz ku sali i rzucił niskim, męskim głosem:

— Garsonl Szampana I..."

Redaktor przerwał.

— Przepraszam — powiedział — kiedy się rozgrywa ta historia? Współcześnie?

— Oczywiście panie łedaktorzel — od­

parłem.

— Hm... To będę muslał poczynić pewne poprawki... — i zaczął szybko coś pisać ołówkiem, wykreślać, poprawiać i dopisy­

wać. Trwało to chyba ze dwadzieścia minut.

Wreszcie przemówił:

— No, tak będzie dobrze! Niech pan po­

słucha, młodzieńcze, jak powinna wyglądać opowieść w s p ó ł c z e s n a z życia arysto­

kracji... Otóż: „Miłość hrabiego Zenobiu­

sza", nowela, napisał Rufin Noderski...

W przyzwoitej restauracji udziałowej, pro­

wadzonej przez panie z towarzystwa, przy bocznym stoliku gustownie udekorowanym sztucznymi kwiatami, siedziało dwóch pa­

nów. Starszy z nich, o rysach prawdziwego arystokraty, był to książę Wielcepański, właściciel biura pośrednictwa sprzedaży nie­

ruchomości. Młodszy był jego dalekim krew­

nym, hrabią Zenobiuszem Wikitayłło, wła­

ścicielem niewielkiego, ale dobrze prospe­

rującego sklepu komisowego. Orkiestra w strojach sportowych przestała grać w 66 i zaczęła grać „Smutną niedzielę". Światła, osłonięte, niebieskim papierem z powodu późnej godziny rzucały dyskretne blaski,

SKUTKI ZŁEGO ZACIEMNIANIA

Lecz zbył duże są lu szpary...

„Knotek może mieć ambaras"

Myśli Molek — i od kary Knotka chce ratować zaraz.

Więc z pobliskiej wnel cegielni Przywiózł cegieł coś z pól fury I z pomocą wapna, kielni Szczelne wsławił w okno story.

które przedziwnie łamały się na białych, gipsowych kolumnach. Na bufecie wabiły wzrok gości apetyczne przekąski, a miano­

wicie kanapki z salcesonem i zwyczajną kiełbasą oraz sałatka z pomidorów. Starsza, siwa pani wstała z taboretu i podeszła do stolika naszych arystokratów.

— Moje uszanowanie pani profesoro­

wej! — powitał ją książę, całując z galan­

terią jej białą dłoń.

— Czym mogę panom służyć?

— A co dzisiaj macie?

— Jest bigos i klopsiki królewieckie — odparła dama.

Książę skrzywił się.

— A co macie poza kartą?

— Może być schab z kapustą.

— Ile liczycie?

— 16 złotych...

— Bagatela!.... — wykrzyknął książę. —- No, Zenek, to chyba weźmiemy jedną por­

cję na dwóch? -— zwrócił się do swego mło­

dego towarzysza.

— I wódeczkę też? — spytała dama.

— A ile u was czterdziestka kosztuje?

— 16 złotych.

— I ona też 161? A w barze „Pod Michał­

kiem" liczą 14...

— Być może — odparta dama z godno­

ścią — ale nam się już kontyngent wyczer­

pał i sami płaciliśmy pod Monopolem po 60 za litr.

— No, to niech pani profesorowa da ćwiarteczkę i dwie kanapki z włoskim...

A potem ten schab — zgodził się książę.

Orkiestra grała rzewne romanse cygań­

skie..."

— O — powiedział redaktor, odkładając rękopis — tak powinna wyglądać pańska nowela! Niech pan wszystko poprawi w tym duchu, a chętnie panu wydrukujemy. Do widzenia młodzieńcze!...

Rano Knotek zwykłym trybem Raźno ciągnie w górę sznur Lecz o zgrozo — zamiast szyby Świeży ma przed sobą mur.

(8)

Etien n e N a d a r był podobno m alarzem bard zo zdolnym (jak tw ierdzili ci, k tó ­ rzy n ig d y jeg o o b razó w n ie kupow ali), na- pew no bardzo biednym , m ieszkał w ciasn ej uliczce i jeszcze ciaśn iejszy m poko ik u na M ontm artre.

N ieszczęściem N a d a ra by ło jeg o b ez g ra ­ n iczn e u w ielb ien ie dla g e n ialn eg o C orot'a, k tó ry za ży cia ta k ż e c ie rp ia ł n ęd zę i do­

piero po śm ierci m istrza, o b razy jeg o sp rze­

d aw an o na w ag ę złota. Brak arcy d zieła C o ro t’a w śró d zbiorów n a jp rz e d n ie jsz y c h m istrzów św ia ta u w ażan y był po p ro stu za shocking.

E tienne n ie n a śla d o w a ł C o ro fa , a le w cie­

lił się w niego i tw o rzy ł arc y d z ie ła . . . k o p ij u b ó stw ian eg o sw ego m istrza. K ole­

dzy w zruszali ram ionam i, zn aw cy zach w y ­ cali się, ale n ik t nie k u p o w ał, bo k tó ż ku p i kopię?

Aż p ew n eg o p o p o łu d n ia do drzw i m ie­

szk an k a E tie n n e a zap u k ali dw aj panow ie.

Przez o k rą g ły o tw ó r w y jrz a ła p rzy jació łk a N ad ara, A ngelika, i sn ąć p rzy zw y czajo n a, że je d y n y m gościem je j u k o ch an eg o m oże być ty lk o k o m o rn ik sądow y, rzek ła: — M onsieur N a d a r w y szed ł, n ie wiem, k ie d y wróci.

— A, to w ielk a szkoda, o d rzek ł je d e n z gości, c h cie liśm y k u p ić k ilk a obrazów .

W y raz b ezg ran iczn eg o zdum ienia odm a­

low ał się n a tw a rz y A ngeliki.

— P an o w ie ch cieli kupić? Zobaczę, m oże pan N a d a r jeszcze nie w yszedł, rzek ła drżącym ze w zru szen ia głosem i w p ro w a ­ dziła n iezw y k ły c h gości do pokoju.

O kazało się, że E tienne n ie zd ąży ł je sz ­ cze w yjść, był bow iem w ja s n y c h p łó cien ­ nych spodniach, u p strzo n y ch ró żn o k o lo ro ­ wymi plam am i i w c ie n iu tk ie j m ary n arce, nap ręd ce n a rz u c o n e j na koszulę. O p ro w a ­ dzał k lien tó w z m iną sk azań ca, p o k azu ją c sw oje arcydzidta, ro zw ieszo n e n ied b ale po ścian ach i ro z sta w io n e na podłodze.

— Z nakom ite, cu d o w n e — z a ch w y cał się jeden z gości — n iep raw d aż, Thom son?

— W zięlib y śm y ten... i ten, i tam ten ze ściany, i te dw a... a w ięc razem pięć. Co to będzie k o szto w ało , p a n ie N adar? Rozu­

miemy, że są to p łó tn a bezcenne, ale czasy ciężkie i n ab y w có w coraz m niej.

E tienne zu p ełn ie oszołom iony, w y szep tał:

— Sądzę, że trzy...

Już m u się z u st w y ry w a ła sum a 300 franków za pięć obrazów , g dy je d e n z k u ­ p ujących p rz e rw a ł m u: — Po 3 000 fra n ­ ków? To n ie drogo, n iep raw d a, Palm ur?

— N a tu ra ln ie ! — o d p a rł z a p y ta n y . Thom son w y c ią g n ą ł po rtfel z kieszeni.

świadcza o tym dobitnie, że już za czasów naszych dziadków i pradziadków potrafiono ocenić drobne rozkosze życia i że lubiano smaczne potrawy i kawę o pełnym smaku a wonnym aromacie. Jeszcze z owych starych czasów pochodzi znak nieodłączny od kawy, znak „Młynka" na opakowaniu prawdziwej domieszki do kawy.

Kto dziś kupi paczkę z m ły n k ie m i napisem DO SK A FRANCK, ten się przekona, że jest w niej zawartość, jaka była zawsze: mianowicie dobry, prawdziwy

ranek

N a d a r zbladł niczym lilia p rera fa e lity c z n a . T w arz A ngeliki p ło n ęła różam i.

— A w ięc razem 15 000, m uszę p an a szczerze pochw alić, praw d ziw e C oroty!

— Tak — szep n ął T hom son — b ra k ty lk o je d n e j d ro b n o stk i: podpisu C orota.

— P raw d a — p o d ch w y cił P alm ur — zu­

p ełn ie o ty m zapom niałem , ale to się da ła ­ tw o zrobić! Praw da, m istrzu!

Ś m ierteln ie b lad a tw arz m alarza z a ru ­ m ien iła się nagle.

— P anow ie ch cą m ieć po d p is C orota?

Nie, moi panow ie! Z arzu can o mi w ie lo k ro ­ tnie, że k ra d n ę jeg o m otyw y, k o lo ry t, sp o ­ sób m alow ania, ale n azw isk a jeg o n ie u k ra- dn ę nigdy!

P ortfel P alm ura znikł w czelu ściach k ie ­ szeni, n ato m iast z tw a rz y nie zn ik ł w y raz d o b ro tliw eg o uśm iechu.

— M ożem y się przecież porozum ieć, ch er m a itre — ciąg n ą ł słodko — nie je s te śm y handlarzam i obrazów . M ieszkam y w A m eryce i zab ierzem y je z sobą. Pan n ie zna naszej o jczyzny, tam ceni si^ człow ieka ty lk o w e ­ dług tego, co p o siad a, a m y p o siad am y arcy d zieła m istrzów całe g o św iata — oprócz je d n e g o C orota, rozum ie pan? N ie m am y ani jed n eg o , a M organ m a trzy, R ockfeller tyleż! W ięc Palm ur i T hom son chcą m ieć pięć! M oże zresztą p an n ie d o cen ił w a rto ­ ści sw oich obrazów ? G otów je ste m dać 20 000.

E tienne podniósł ręk ę do góry, A n g elik a ch w y ciła go za dłoń.

— M on sieu r N a d a r — w trą c ił się T hom son

— w idzi pan, że to ty lk o k a p ry s z naszej stro n y , k a p ry s „n u w o riszó w " ja k n as n a ­ z y w a ją w naszym k ra ju . — G łos je g o był sło d szy od m iodu. — N iech p an zrobi zn a­

czek C o ro ta i z a sm a ru je go farbą, zgadzam się i n a to.

P ortfel znow u w y p ły n ą ł na pow ierzchnię.

— M ój p rz y ja c ie l d a w a ł 20, ja d a ję 25 tysięcy... D robnostka, k ilk a rzu tó w pędzlem i sp ra w a zała tw io n a, po d p is C o ro ta znam, ja k sw ój w łasn y — d o d ał z naciskiem .

— N iech p an zrobi zn aczek C o ro ta i z a ­ sm a ru je go farbą, — w trą c ił słodkim gło­

sem T hom pson, — zgadzam się i n a to.

II

M artin H esselm an k u p o w ał i sp rzed aw ał o b razy na 45 A v en u e w N ew -Y orku. F ir­

m a b y ła bard zo so lid n a i c ieszy ła się zau fan iem k lien teli.

Do H esselm an a zgłosił się p ew n eg o d n ia ja k iś pan, p rzed staw ił się, ja k o T hom p­

son i zap ro p o n o w ał o d k u p ie n ie firm y w raz z obrazam i. Pan M artin, zask o ­

czony pro p o zy cją, w ah ał się z p o cząt­

ku zach ęco n y je d n a k ż e w y so k ą ceną, zgodził się w końcu, pod jed n y m w szakże w arunkiem , p o d su n ięty m mu

zresztą przez k lien ta:

W

— W idzi pan, sp ra w a ta k się p rz e d s ta ­ w ia — m ów ił Thom pson. — M am tro ch ę grosza i je ste m w ielkim am ato rem dzieł sztuki i podobno znaw cą. M arzeniem moim by ło zaw sze zo stać han d larzem obrazów . Zróbm y p ró b ę na dw a m iesiące. M oże się p an u sp rzy k rzy b ezczynne ży cie i zechce p an w rócić do sw ego u lu b io n eg o zajęcia.

Sum ę o d p o w ia d a ją c ą w arto ści sk lep u i o b ra ­ zów z d e p o n u ję w banku, k ażd em u z nas służy p raw o w ym ów ienia po 2 m iesiącach.

H esselm an, człow iek już niem łody, czuł się zm ęczony p ra c ą i p o stan o w ił zrobić p ró ­ bę na dw a m iesiące. M ister T hom pson z a ­ in stalo w ał się w sk le p ie na 45 A venue.

D nia 28 w rześn ia o trzy m ał u rząd celny w N ow ym J o rk u n a stę p u ją c e zaw iad o m ie­

nie: „N in iejszy m zaw iadam iam U rząd C el­

ny, że w p o czątk ach p aźd ziern ik a p rzy b ę­

dzie do p o rtu na s ta tk u „La F ran ce" sk rzy ­ nia d la firm y M artin H esselm an, z a w ie ra ­ ją c a pięć obrazów bez podpisu. A le jeżeli U rząd zada sobie faty g i i o stro żn ie z e sk ro ­ bie farbę, rzu co n ą nib y od n ie c h c e n ia na lew y k o n iec p łó tn a, zn ajd z ie tam podpis sły n n eg o m alarza fran cu sk ieg o . P alm ur".

W u rzęd zie zap an o w ało w ielk ie w rzenie.

O d dziel sztuki an o n im o w y ch p ań stw o nie pobiera żadnego cła, n a to m ia st od dzieł p o d ­ p isan y ch — bardzo duże. B yła to dla u rzęd ­ ników g ra tk a n ie la d a : k a rę pien iężn ą za chęć p rzem y cen ia to w a ru o trzy m y w ali w zn aczn ej części n a w łasność. Toteż, g dy

„La F ran ce" zaw in ęła 3 p aźd ziern ik a do p ortu, u rzęd n icy rzu cili się do sk rzy n i z n a ­ pisem „M artin H esselm an 45", ro zp ak o w ali ją w o k a m gnieniu i w y ciąg n ęli 5 obrazów , na pozór bard zo n iew in n y ch . Po z e sk ro b a ­ niu plam na k ażdym p łó tn ie d o jrzeli ku w ielk iej sw ej rad o ści podpis: COROT. N a ­ ty c h m ia st zaw iad o m io n o telefo n iczn ie w ła ­ ściciela firm y „M. H esselm an ”, i w n ie sp e ł­

na pół godziny zgłosił się m ister Thom pson.

Z ałam yw ał rę c e i ro zpaczał: — To falsy fi­

k aty , a ja za to m am płacić ty s ią c e do­

larów !

U rzędnik u śm iech n ął się. — N ie ty sią c e dolarów , szan o w n y pan ie, lecz o k rąg ło sto ty sięcy , zresztą m oże ich pan w cale nie od­

bierać, a w te d y sp rzed am y je z licy tacji.

N ieszczęśliw y Thom pson błagał, klął, g ro ­ ził zem stą niebios, nic nie pom ogło. Z roz­

paczą, k tó ra m o g łab y k am ień w zruszyć do łez, p o d p isał czek n a tOO.OOO d o laró w i w rę ­ czył go urzędnikow i. Po chw ili w siad ał do autom obilu, p rz e k lin a ją c n a czym św ia t stoi w szy stk ie u rz ę d y c e ln e i o b ład o w an y p ię ­ ciom a „C orotam i".

W szy stk ie g a z e ty don io sły tegoż w ie ­ czoru o tym fak cie; n ie k tó re k p iły sobie z n ie fo rtu n n e j tra n sa k c ji, in n e n ato m iast z a ­ p ew n iały , że ta k so lid n a firm a ja k „M artin H esselm an " nie d a ła b y się n ab ra ć na falsy-

b ezw arto ścio w e obrazy.

M ister M artin siedział na wsi, u p a ja ł się m iłym dolce far n ie n te i n ie podejrzyw ał n aw et, że firm a jeg o s ta ła się przedm iotem p o w szech n eg o zain tereso w an ia.

III.

B rutus P. D riftw ood, no w o u p ieczo n y mul- tim ilio n er zach o d n ieg o stanu, obfitującego w b o g a te p o k ład y miedzi, baw ił w Nowym Jo rk u .

O d p ew n eg o czasu obchodził wszystkie salo n y sztuki, p o szu k u jąc „białych kruków , aby ozdobić nim i p ięk n e sa lo n y now ow y b u d o w an eg o zam ku nad brzegiem oceanu.

G dy p rzeczy tał w ieczo rn e gazety, zrozu­

miał, że los w y raźn ie mu sp rzy ja. Teraz albo nigdy! Z asięg n ą ł inform acji o malarzu C o ro t i,o firm ie „M artin H esselm an". Ajent, k tó ry p o śred n iczy ł p rzy ty c h zakupach, P°' inform ow ał go, że C orot to n azw isko równo­

zn aczne z nazw iskiem R e m b r a n d t a lub R a f a e l a . Za C o ro ta zap ła cił niedawno M organ 250.000 dolarów , firm a zaś Hessel­

m an — to so lid n y i p ow ażny bardzo salon sztuki. A l e a j a c t a e s t , powiedziałby m ister D riftw ood, g dyby w ied ział o istnie­

niu ję z y k a Rzym ian, i u d ał się natychniiasl na 45 A v en u e. Z astał w sk lep ie mistei T hom psona.

— Czy p an w czo raj zap łacił sto tysięcY d o laró w cła za pięć o b razów C orota? — SPY"

ta ł w łaściciela.

— Tak, — o d p arł zbolałym głosem Thomp­

son, — a m ógłbym je zaoszczędzić, gdyby nie lek k o m y śln o ść m ojego a je n ta .

T w arz m ilio n era w y ra ż a ła zachw yt.

— N iech mi je p an pokaże.

S pojrzał na obrazy. N ie p o d o b ały mu się zupełnie.

— Biorę je, — p o w ied zia ł kró tk o , — *‘e płacę.

— M ilion d o laró w , — o św iadczył ThomP son zu p ełn ie sp o k o jn ie.

— C zyś pan oszalał? — k rz y k n ą ł m ili°ner' A n ty k w ariu sz w zruszył ram ionam i.

— Tak, to duża sum a, — ośw iadczył, ale to je s t o b iek t ty lk o dla znaw ców i bar­

dzo b o g aty ch ludzi. M organ na przy k ład - M ister B rutus w y p isał czek. Wątpliw°®cl nie m ogło by ć żad n y ch : u rząd celny P°_

św iad czy ł praw dziw ość obrazów , antykwa riusz zap ła cił 100.000 d o laró w cła, chyba m za falsy fik aty . In te re s dobry, bo M organ d za je d e n 250.000, w ięc za pięć?...

A sen s m oralny?

H esselm an otrzy m ał sw ój salon i P*en? l dze z pow rotem , z p e w n ą n aw et nadw yżką E tienne N a d a r d o sta ł 25.000 franków i uszczęśliw ił A ngelikę. T hom pson i Pa '*» , podzielili się m ilionem d o laró w i byli zad w oleni. Mr. D riftw ood ro zw iesił fałszyw sw e C o ro ty i p o k azy w ał je z dum ą wszys kim sw oim znajom ym . A na czym po*e*

szczęście? P rzecież nie na tym , co posiad my, a le na złudzeniu, że to coś je s t skarbe

In i. K azim ierz Lau<to’>

(9)

LISTY POŻEGNALNE

H en ry k siedział p rzy biurku. Ś w iecznik z bronzu rzu cał na ścian y m ałego p o ­ koiku u p io rn e cienie, k tó re p o ru szały się tajem n iczo w ta k t d rg a ją c y c h p ło ­ mieni św iec. H en ry k u śm iechnął się znużony. — O dpow iedni n a stró j — sze­

pnął. S pojrzał na trzy fo tografie kobiet leżące przed nim na sto le i o g arn ęło go ty sią c e w spom nień. W ziął je d n ą z fo­

tografii • do ręki. Ja s n a głów ka dziew ­ częca cała w lo k ach uśm iech n ęła się do niego z ram fotografii. Lekko w zdy­

ch a ją c przem ów ił do n iej w te słow a:

— Biedna, m ała Lizo! J a k ty to przyj- miesz? W ybacz n aju k o ch a ń sza. — Po­

tem ch w y cił za w ieczne pióro i zaczął p isać: „M oja Lizo! G dy będziesz od czy ­ ty w ać ten list, m nie już tu nie będzie.

N ie sądź, że m o ja m iłość do C iebie się zm niejszyła, k ocham C ię w ięcej niż k ie ­ dykolw iek. M imo to n ie m ogę Ci oszczę­

dzić w ielk ieg o bólu. N ie p y ta j dlaczego!

Tak m usi być! Przebacz tw em u nieszczę­

śliw em u H en ry k o w i".

Św iatło p aląc się d rgało, g dy p ieczę­

tow ał ten list. N a stę p n ie sp o jrzał H en ­ ry k n a d ru g ą fotografię. C zarn e oczy sp o g ląd ały czuło a zarazem filuternie.

C iem ne w ło sy o k a la ły tw arzy czk ę dzie­

w czy n y o eg zo ty c zn ej urodzie. — Inez, n ajd ro ższa — szep tał H enryk. — Rów­

nież i to b ie sp raw ię duży, duży ból.

I znów u ją ł za pióro. Z pod je g o ręki W ybiegły słow a:

„M oja n a ju k o ch a ń sza fnez!

N ig d y n ie zapom nę ty ch p ięk n y ch dni

i

nudjzA

cUcl t

lcZ&c&cz

PEDICURE

naszej m iłości. S tan o w ią o n e dla m nie n a jp ię k n ie jsz y p o d a ru n e k życia. Gdy będziesz czy tać te słow a, będę już d a ­ leko w ty c h k ra ja c h , gdzie m iłość w p ra ­ w dzie nadal żyje, skąd je d n a k nie ma już pow ro tu . N ajd ro ższa, ja m uszę to uczynić! W ybacz tw em u H enrykow i".

G dy ró w n ież i ten list leżał już z a ­ p iecz ęto w an y przed H enrykiem , sięg n ął po trzecią fotografię. P rzed staw iała ona miłą, ja k tc h n ie n ie w io sn y u roczą g łó ­ w kę dziew częcą. M odel na ja k ą ś ro ­ m an ty czn ą p a ste rk ę . H en ry k w estch n ął:

— Droga, k o ch an a M ałgorzatko! T akże C ieb ie m uszę opuścić. — N aw et w iecz­

ne pióro sk rzy p iąc po p ap ierze łkało, g dy p isa ł słow a:

„M ałgorzatko, Ty, m oja u k ochana!

J e s t mi n iesk o ń czen ie sm utno, że m u­

szę o d ejść od C iebie i zostaw ić Cię sa ­ m ą n a św iecie. Tw ój ból będzie w ielki, a le w ierz mi, n ie m iałem już inn eg o w y jścia. N ie p y ta j o p ow ód i zapom nij tw ego nieszczęśliw ego H en ry k a".

T rzy zap ie częto w an e listy, leżały przed nim. H en ry k p atrzał na te d o k u m en ty w ielk iej miłości, zw iastunów rozstania, k o n iec trz e c h w ielkich nam iętności.

W p o k o ju staw ało się ch ło d n iej i cie­

m niej. Św iece zaczy n ały d o g asać. C ie­

m ność położyła sw ą u p io rn ą dło ń na trzech listach p o żeg n aln y ch ja k b y chcia- ła ro zciąg n ąć cału n zapom nienia nad tą z a m ie ra ją c ą m iłością. H en ry k p o w stał z krzesła, sp o jrzał na zeg arek i szepnął:

— C zas o dejść. Za godzinę będzie już po w szystkim . C icho zam k n ę ły się drzw i za n im ...

W godzinę potem stal H en ry k p rzed urzęd n ik iem sta n u cy w iln eg o i b rał ślub.

R o z w o d o w e s p r a w y

zgodne i niezgodne prowodzi informuje Ohrońca Konsjstor- ski Mgr. praw.

S ła tla k ie w iu

Wanuwi. Zhla 12.

TEATR MIASTA WARSZAWY

PTASZNIK

Z TYROLU*

IJ ta s z n ik a z T y ro lu " o g ląd ała W arszaw a w roku 1938 na scen ie T e a tru W ie l­

kiego. Po ta k sto su n k o w o k ró tk im czasie n ie ła tw e zad an ie m iał re ż y s e r M. Domo- sław ski, chcąc czar m inionych lat, w y p ły ­ w a ją c y z sam ego u tw oru, połączyć z now ą inscen izacją. U dało mu się to w zupełności.

Z p ierw szo rzęd n ej o b sad y w y ró żn iła się przede w szystkim w sp an iała tró jk a : M aria K arw ow ska (księżna M aria A ntonina), B ar­

b ara K ostrzew ska (Krysia) i Ja n u sz Popław ­ ski (rola ty tu ło w a). P ozostali w ykonaw cy!

H. T eren k o czy ur-zuJi h rab in y A d elajd y ,

OątauM i i i i

id

3 2 7 ; .

Vasenol

rielęgnacja nog.ło spraw nie tylko estetyki, lec spełnienie wymogót zdrowotnych) Zapobiega odparzeniu, stosując:

-p u d e r do nó<

* Z I II C Z N 4 C t r O M M I A

krawatów. Caru|»my na lędania na pociekaniu.

Dnia 14, 16 i 17 maja o d b y ło się w Starym Teatrze w Krakowie kilka przedstaw ień rewii

„Dobry żart a la carle" reżyserowanej przez jed n eg o z najpopularniejszych aktorów W ar­

szawy Tadeusza Pilarskiego. Z wykonawców wyróżnili się: Pilarski, Feherpataky, artystka o dobrej kulturze, mila i naturalna tancerka Zbigieni, Miciński i Kalinowski. Powyżej — scena ze sketchu „Bicz" z Pilarskim i Serwińską.

W ł. B ratkiew icz ja k o ta jn y ra d c a Sznurek (wnosi w iele szczerego hum orę), M. Do- m osław ski, A. D obosz i inni dob rze w y ­ w iązali się z zadania.

Za b arw n e w k ład k i b aleto w e n ależ ą się słow a uznania b aletm istrzo w i J. C iep liń ­ skiem u oraz w ykonaw com .

P iękne d e k o ra c je i k o stiu m y z a p ro je k to ­ w ał prof. St. Jaro ck i.

P ow yżej n a lew o m am y scen ę z obrazu I przed p o cztą z K ostrzew ską, D om oslaw skim i Peteckim , poniżej zaś p ię k n y w a lc

z obrazu V. Z ygm unt B akula

Cytaty

Powiązane dokumenty

' Tak naprawdę jest się gburem, jeśli ja- dąc z kobietą w przedziale i to w dodatku z piękną kobietą, nie zwraca się na nią uwagi. Tymczasem Eliza

Nie potrzebował się bać, że nie będzie umiał być Lisztem, w tej chwili chodziło mu jednak o podstęp, bardzo zresztą zręczny. NOTATKI W

Młody człowiek już promieniał z zadowolenia, że udało mu się wreszcie osiągnąć swój cel, ale w dwie minuty później zjawił się Ja- wajczyk z dużą

Bogaty wielki kupiec, który bez ustanku znajduje się w podróży (od ganku do ganku) przedstawiciel potężnej przemysłowej firmy, która się sprowadziła do Lwowa

ściej wtedy, gdy jakiś inny mężczyzna pragnie się ożenić z jego byłą żoną. U wielu jednak dzikich ludów małżeństwo jest bardzo ścisłym związkiem

Łukasz poczuł, że gubi się w huczącym rozkołysie i nie wiedzieć czemu wcisnął się w kąt przydrożnej ławki.. Jasnym gromem przedarł się z

N a ­ ród amerykański widzi że ta wojna zbliża się coraz bardziej do źródeł jego własnego bytu tak od zewnątrz jak i od wewnątrz wskutek coraz bardziej

czone jest ukrycie się przed wzrokiem człowieka wcho­.. dzącego przez