• Nie Znaleziono Wyników

Jeszcze bêd¹c w szkole po wszechnej, wystrugiwa³em z drewna samoloty ze œmig³em obracaj¹cym siê na wietrze i ³ódki z ¿agielkami, które puszcza- ³em na wodê

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Jeszcze bêd¹c w szkole po wszechnej, wystrugiwa³em z drewna samoloty ze œmig³em obracaj¹cym siê na wietrze i ³ódki z ¿agielkami, które puszcza- ³em na wodê"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

Zawsze lubi³em majsterkowaæ. Jeszcze bêd¹c w szkole po wszechnej, wystrugiwa³em z drewna samoloty ze œmig³em obracaj¹cym siê na wietrze i ³ódki z ¿agielkami, które puszcza-

³em na wodê.

Gdy ju¿ mia³em 14 lat, wpad³a mi w rêce ksi¹¿eczka, opisu- j¹ca budowê dzia³aj¹cego modelu maszyny parowej. Sk³ada³ siê on z kot³a, w którym podgrzewa³o siê wodê, doprowadzaj¹c j¹ do wrzenia, para wodna rurk¹ doprowadzana by³a do cylin- dra poprzez suwakowy mechanizm rozrz¹du, który kierowa³ dop³yw pary raz z jednej, a raz z drugiej strony t³oka. T³ok przez mechanizm korbowy napêdza³ wa³.

Postanowi³em zbudowaæ tak¹ maszynê, ale brakowa³o mi materia³ów. Zacz¹³em rozpytywaæ o nie kolegów w szkole. W szczególnoœci chodzi³o mi o rurkê mosiê¿n¹, potrzebn¹ do bu- dowy cylindra parowego.

I wtedy to w³aœnie jeden z moich kolegów, Zdzich Suski, powiedzia³ mi: „Po co chcesz budowaæ maszynê parow¹? To rzecz k³opotliwa. Zbuduj lepiej silnik elektryczny”.

Jak siê okaza³o, ta chwila sta³a siê prze³omow¹ w moim ¿y- ciu.By³ to rok 1940, drugi rok okupacji niemieckiej. Mieszka-

³em wtedy w Warszawie na Ochocie, w nieistniej¹cym ju¿ domu przy ulicy Grójeckiej 94, tu¿ ko³o skrzy¿owania z Opaczew- sk¹, a do szko³y chodzi³em na Wolê, na ulicê Bema. D³ug¹ tê drogê pokonywa³em pieszo, przechodz¹c pod torami kolejo- wymi tunelem w pobli¿u dworca Warszawa Zachodnia. Przed wojn¹ ukoñczy³em pierwsz¹ klasê Gimnazjum im. A. Mickie- wicza, dawnej szko³y Konopczyñskiego, mieszcz¹cej siê przy ulicy jego imienia. By³a to jedna z najlepszych warszawskich szkó³ œrednich. Nosi³a ona numer 4. Nr 1 by³o to Gimnazjum Batorego, Nr 2 – Czackiego, Nr 3 – Lelewela, a Nr 4 – w³aœnie Mickiewicza. Ten numer widnia³ na tarczach szkolnych, które przyszywa³o siê do lewego rêkawa ubrania.

Dnia 1 wrzeœnia 1939 r. mia³em iœæ do klasy drugiej, ale wybuch³a wojna i rok szkolny nie rozpocz¹³ siê. Ciê¿k¹ zimê 1939/40 prze¿y³em w ma³ym podwarszawskim miasteczku Wiskitki, gdzie przerabia³em program klasy drugiej, korzysta- j¹c z podrêczników zakupionych jeszcze przed wojn¹. Gdy po roku wróci³em do Warszawy, okaza³o siê, ¿e moje gimnazjum

„zesz³o do podziemia”, i nie mog³em go odnaleŸæ . Rozpocz¹-

³em wtedy naukê w szkole na Bema. Nosi³a ona nazwê: „Pañ- stwowe kursy przygotowawcze do szkó³ zawodowych II stop- nia, nr 16”.

Nale¿y siê tu kilka s³ów wyjaœnieñ. Niemcy zlikwidowali w Generalnej Guberni szkolnictwo œrednie ogólnokszta³c¹ce i szkolnictwo wy¿sze. Wed³ug ideologii hitlerowskiej Polacy jako podludzie (Untermenschen) mieli s³u¿yæ narodowi panów (Herrenvolk), za jaki uwa¿ali siê Niemcy. Zgodnie z tym, Pola- kom pozostawili jedynie szkolnictwo podstawowe (szko³y po- wszechne) i zawodowe. Szko³y zawodowe podzielili na szko³y zawodowe I stopnia – na poziomie podstawowym, i II stopnia – na poziomie licealnym. Dla licznej grupy m³odzie¿y, która skoñ- czy³a przed wojn¹ szko³ê powszechn¹ i rozpoczê³a naukê w gim- nazjum – do której ja w³aœnie nale¿a³em – zorganizowano dwu- letnie „kursy przygotowawcze do szkó³ zawodowych II stop- nia”.

Wœród nauczycieli, którzy mnie wtedy uczyli, wyró¿nia³o siê szczególnie dwóch: Stanis³aw Malec, który uczy³ fizyki, i Se- weryn Giebartowski, nauczyciel matematyki. Dziêki nim moje

MOJA DROGA DO ELEKTROTECHNIKI

zainteresowania przesunê³y siê z nauk humanistycznych, które przewa¿a³y w gimnazjum Mickiewicza, na nauki œcis³e, a na- stêpnie techniczne.

Profesor Malec by³ autorem podrêcznika fizyki, z którego siê uczyliœmy, dziêki czemu wzrós³ bardzo u mnie jego autory- tet. Prowadzi³ on lekcje fizyki w sposób niezwykle atrakcyjny, co mnie zachêci³o do nauki tego przedmiotu.

Niestety, by³ chory na raka gard³a i przez to mówi³ szeptem.

Zmar³, nie doczekawszy koñca wojny.

Profesor Giebartowski uczy³ matematyki w sposób bardzo systematyczny, dziêki czemu gruntownie pozna³em podstawy algebry i geometrii. By³ chory na gruŸlicê i równie¿ umar³ przed zakoñczeniem wojny.

Wracaj¹c do mojej rozmowy z Suskim, zaproponowa³ mi on, ¿ebym przyjecha³ do niego do Wilanowa, gdzie mieszka³, to mi poka¿e swoje urz¹dzenia elektryczne. Którejœ niedzieli wybra³em siê w podró¿ tramwajami z Ochoty do Wilanowa.

Pañstwo Suscy mieszkali we w³asnym domku stoj¹cym w ogro- dzie. Ojciec Zdzicha by³ in¿ynierem. Na werandzie Zdzich mia³ ca³e laboratorium elektryczne. Mo¿na by³o zmieniaæ napiêcie za pomoc¹ transformatora, regulowaæ pr¹d opornikiem, regu- lowaæ prêdkoœæ obrotow¹ silników. Woltomierze i amperomie- rze pokazywa³y wartoœci napiêcia i pr¹du, kolorowe ¿arówki zapala³y siê i gas³y, pokazuj¹c stany pracy odbiorników. By³em tym wszystkim oczarowany i postanowi³em zaj¹æ siê ekspery- mentowaniem z urz¹dzeniami elektrycznymi.

PóŸniej nie raz jeŸdzi³em do Wilanowa sam lub z kolegami.

Po wojnie okaza³o siê, ¿e domek Suskich jest spalony, a Zdzi- cha ani nikogo z jego rodziny ju¿ nigdy nie spotka³em.

Pierwszy motorek elektryczny, jaki zbudowa³em, by³ w³¹- czony do sieci 220V w szereg z ¿arówk¹. Na osi zrobionej z ka- wa³ka szprychy rowerowej by³ osadzony wirnik w kszta³cie wiatraczka, wyciêtego z blachy z puszek od konserw. Obok wirnika umieszczony by³ elektromagnes. Gdy w³¹czy³o siê pr¹d,

(2)

elektromagnes przyci¹ga³ najbli¿sze skrzyde³ko wiatraczka, gdy jednak znalaz³o siê ono na wprost elektromagnesu, przerywacz wy³¹cza³ pr¹d, skrzyde³ko przelatywa³o dalej si³¹ rozpêdu, a gdy zbli¿a³o siê nastêpne - pr¹d by³ w³¹czany ponownie.

Taki prymitywny motorek zaczyna³ siê obracaæ, gdy siê go popchnê³o palcem, ale nie mia³ ¿adnej mocy, styki przerywacza iskrzy³y, ¿arówka mruga³a. Wkrótce zrozumia³em, ¿e aby zbu- dowaæ porz¹dny motorek, muszê mieæ transformator obni¿aj¹- cy napiêcie do kilkunastu woltów oraz prostownik.

Posiadanie transformatora sta³o siê dla mnie spraw¹ pierw- szorzêdnej wagi. Poniewa¿ jednak nie uda³o mi siê go nigdzie kupiæ ani dostaæ, postanowi³em zbudowaæ go sam.

Aby zdobyæ blachê na rdzeñ transformatora, chodzi³em po

œmietnikach i zbiera³em puszki od konserw. Po rozciêciu pusz- ki blachê rozprostowywa³em i ci¹³em na paski, z których sk³a- da³em rdzeñ transformatora.

Po zrobieniu rdzenia przysz³a kolej na uzwojenia. Drut na- wojowy mo¿na by³o kupiæ w sklepach z artyku³ami elektrotech- nicznymi. Ale jak obliczyæ iloœæ zwojów?

Z elektrotechniki zna³em tylko prawo Ohma, ale to by³o za ma³o. Profesor Malec powiedzia³ mi, ¿e istnieje coœ takiego, jak indukcyjnoœæ i opór indukcyjny. Poradzi³ mi, ¿ebym po- szed³ do Biblioteki Narodowej na ulicê Koszykow¹ i poprosi³ o jak¹œ ksi¹¿kê o transformatorach.

W bibliotece bibliotekarka przynios³a mi ksi¹¿kê: Eugeniusz Jezierski – „Transformatory”. Siedzia³em potem nad t¹ ksi¹¿k¹ w czytelni biblioteki przez parê dni, usi³uj¹c coœ zrozumieæ.

By³o to niemo¿liwe, gdy¿ prawo indukcji elektromagnetycznej wyra¿one jest w formie ró¿niczkowej, a ja nie mia³em wtedy pojêcia o rachunku ró¿niczkowym.

Gdy po 35 latach, w r. 1975, pozna³em osobiœcie profesora Jezierskiego, powiedzia³em mu, ¿e jego ksi¹¿ka by³a pierwsz¹ ksi¹¿k¹ z elektrotechniki, któr¹ czyta³em. Profesor, który by³ wtedy kierownikiem jedynej w Polsce Katedry Transformato- rów na Politechnice £ódzkiej i projektowa³ olbrzymie transfor- matory energetyczne, wytwarzane w ³ódzkiej fabryce, przys³a³ mi egzemplarz nowego wydania swoich „Transformatorów”

z dedykacj¹, a ja mu pos³a³em egzemplarz swojego podrêczni- ka akademickiego „Elektrotechnika i elektronika”.

W Bibliotece Narodowej spêdza³em potem wiele wieczo- rów, czytaj¹c ró¿ne ksi¹¿ki techniczne, szczególnie z elektro- techniki. Gdy po ulicach Warszawy chodzili Niemcy, w czytel- ni biblioteki panowa³y spokój i cisza, mo¿na by³o zapomnieæ,

¿e jest wojna. Wraca³em do domu, dopiero gdy zbli¿a³a siê go- dzina policyjna.

Jeœli chodzi o uzwojenia mojego transformatora, to w koñcu dobra³em liczbê zwojów „na oko”, opieraj¹c siê na analogiach z innymi transformatorami. Wykonany transformator dobrze spe³nia³ swoje zadanie. Nie nagrzewa³ siê zbytnio, mimo zasto- sowania zwyk³ej blachy, zamiast specjalnej transformatorowej, a wykonane zaczepy na wtórnym uzwojeniu pozwala³y na re- gulacjê napiêcia w zakresie od kilku do kilkunastu woltów.

Wkrótce zdoby³em gdzieœ prostownik selenowy, a nastêpnie 12-woltowy akumulator samochodowy. Mog³em teraz ³adowaæ akumulator, gdy by³o napiêcie w sieci, a nastêpnie oœwietlaæ mieszkanie pr¹dem z akumulatora, gdy napiêcie zosta³o wy³¹- czone.

W czasie okupacji wy³¹czanie napiêcia by³o bardzo czêste.

Sieæ energetyczna by³a przeci¹¿ona, a dowóz wêgla do elek- trowni stale zak³ócany. Pr¹d w³¹czano na krótko, 2 - 3 godziny dziennie raz po jednej, raz po drugiej stronie ulicy. W dodatku w okresie zimowym wszyscy w³¹czali grzejniki, co powodo-

wa³o sta³e przepalanie bezpieczników. Potrzebne wiêc by³o dodatkowe oœwietlenie mieszkañ. Niestety, lampy naftowe by³y nieprzydatne, gdy¿ nie mo¿na by³o kupiæ nafty. Zaczê³y siê roz- powszechniaæ lampy karbidowe. Wad¹ karbidówek by³o to, ¿e

œmierdzia³y, a poza tym grozi³y wybuchem.

Ja rozwi¹za³em problem oœwietlenia za pomoc¹ akumulato- ra i prostownika.

POLITECHNIKA

W wakacje 1941 r. w³adze niemieckie zarz¹dzi³y praktyki wakacyjne. Moi koledzy zaczêli szukaæ praktyk po ró¿nych fa- brykach. Ja w jakiœ sposób dowiedzia³em siê, ¿e tak¹ praktykê organizuje równie¿ w swoich warsztatach i laboratoriach Pañ- stwowa Szko³a Elektryczna II Stopnia, mieszcz¹ca siê w gma- chach Politechniki Warszawskiej.

Politechnika jako szko³a wy¿sza zosta³a przez Niemców za- kazana, ale jej profesorowie z Wydzia³u Elektrycznego utwo- rzyli wy¿ej wymienion¹ szko³ê (nie wiem, jak by³o z innymi wydzia³ami).

Dyrektorem szko³y by³ profesor Politechniki R. Trechciñ- ski, specjalista od teletransmisji (telefon, telegraf). Ale cz³o- wiekiem najbardziej zaanga¿owanym by³ profesor Politechniki Mieczys³aw Po¿aryski, o którym dopiero póŸniej dowiedzia-

³em siê, ¿e by³ jednym z najwybitniejszych elektryków polskich (w Warszawie - Miêdzylesiu istnieje ulica nazwana jego imie- niem). By³ on niezbyt wysokiego wzrostu, mia³ siw¹ szpiczast¹ bródkê i czarne krzaczaste brwi. Prowadzi³ z nami wyk³ady, a w³aœciwie pogadanki, w nowoczesnym, zbudowanym z sza- rej ceg³y Gmachu Elektrotechniki, w wielkim audytorium, któ- re nosi dziœ imiê profesora Drewnowskiego. Musia³o nas byæ sporo, bo audytorium by³o pe³ne. Zapamiêta³em sobie, ¿e miê- dzy innymi mówi³ o licznikach energii elektrycznej i rozlicze- niach z elektrowni¹. Dla przyk³adu poda³, w jaki sposób w sta- ro¿ytnym Rzymie rozliczano siê z miejskimi wodoci¹gami za dostarczon¹ wodê. Otó¿ w ka¿dym domu rzymskim by³o atrium, w którym mieœci³ siê basen, z którego czerpano wodê i do któ- rego stale dop³ywa³a woda z wodoci¹gów. W³aœciciel domu wykupywa³ w zarz¹dzie wodoci¹gów kalibrowan¹ rurkê i w za- le¿noœci od œrednicy otworu w tej rurce uiszcza³ miesiêczn¹ op³atê za wodê. Im wiêkszy by³ otwór, tym wiêksza by³a mie- siêczna op³ata.

Wiêkszoœæ zajêæ praktycznych odbywa³a siê w Gmachu Elek- trotechniki. By³ tam du¿y magazyn starych aparatów telefonicz- nych, jeszcze w drewnianych skrzynkach. Demontowaliœmy te aparaty, gromadz¹c oddzielnie poszczególne ich elementy i przy okazji dowiaduj¹c siê, jaka jest ró¿nica miêdzy aparatami MB i CB (miejscowej baterii i centralnej baterii).

(3)

Mieliœmy równie¿ zajêcia praktyczne w starym Gmachu Fi- zyki, gdzie na parterze mieœci³o siê Laboratorium Maszyn Elek- trycznych. Tam po raz pierwszy zapozna³em siê z prawdziwy- mi, du¿ymi maszynami elektrycznymi. Nie muszê chyba doda- waæ, ¿e zrobi³y one na mnie silne wra¿enie.

Na Politechnice spêdza³em ca³y dzieñ. W porze obiadowej dostawaliœmy obiad, który w tamtych czasach stanowi³ du¿¹ pomoc materialn¹. Nie wiem, kto to finansowa³. Przy okazji pozna³em ca³y teren Politechniki, zagl¹da³em do ró¿nych gma- chów, a w upalne letnie dni spacerowa³em po cienistych alej- kach.

W wiele lat póŸniej, ju¿ po zakoñczeniu studiów na Poli- technice Gdañskiej, odnowi³em z wielk¹ radoœci¹ swoje kon- takty z Politechnik¹ Warszawsk¹. Bêd¹c w Warszawie, zawsze zagl¹da³em do pracy do swojego kolegi Andrzeja Lelakowskie- go, który skoñczy³ studia na Wydziale Elektrycznym PW, pra- cowa³ jako asystent, adiunkt i docent, zrobi³ doktorat i habilita- cjê, a teraz by³by profesorem, gdyby nie umar³ 17 IX 1979 r.

Potem pozna³em profesora Tuniê i jego ludzi, którzy obec- nie s¹ profesorami PW: Koczarê, Dmowskiego, KaŸmierkow- skie-go i innych. By³em 7 razy recenzentem prac doktorskich na PW i zawsze chêtnie tam zagl¹dam.

* * *

Po praktyce wakacyjnej na PW rozpocz¹³em drugi rok nauki na „kursach przygotowawczych”. By³em ju¿ teraz elektrykiem

„ca³¹ gêb¹”, otrzaskanym z widokiem maszyn i urz¹dzeñ elek- trycznych i os³uchanym z pogadankami dotycz¹cymi ró¿nych dziedzin elektrotechniki, wyg³aszanymi przez powa¿nych pro- fesorów politechniki. Zabra³em siê z zapa³em do budowy mo- torków elektrycznych, tym bardziej, ¿e mia³em ju¿ Ÿród³o pr¹- du sta³ego niskiego napiêcia. Swoj¹ „motorkomani¹” zarazi-

³em grono najbli¿szych kolegów: Macieja Lewandowskiego, Ja- nusza Sobienieckiego i kilku innych. Utworzyliœmy coœ w ro- dzaju “klubu motorkowego”. Na przerwach rozmawialiœmy o motorkach, w domu ka¿dy budowa³ motorki wed³ug swoich koncepcji, odwiedzaliœmy siê nawzajem, podziwiaj¹c swoje konstrukcje.

Tymczasem Niemcy toczyli ciê¿kie boje na froncie wschod- nim. Tracili przy tym mnóstwo sprzêtu. Z porozbijanych samo- chodów wymontowywali wszystko, co siê nadawa³o do powtór- nego u¿ycia, i wywozili na ty³y. W ten sposób do warszawskie- go oddzia³u firmy Bosch trafia³y ze Wschodu setki motorków od wycieraczek samochodowych, pr¹dnic i rozruszników sa- mochodowych. Polacy, jak wiadomo, s¹ narodem przedsiêbior-

czym, tote¿ wkrótce te elementy elektryczne zaczê³y przenikaæ do r¹k polskich. W sklepach zaczê³y pojawiaæ siê ró¿ne urz¹- dzenia i zabawki mechaniczne napêdzane przez silniczki wy- montowane z wycieraczek. Nieraz sta³em przed wystaw¹ skle- pow¹, patrz¹c na pracuj¹cy dŸwig lub je¿d¿¹c¹ po szynach ko- lejkê. Pojawi³y siê te¿ gramofony z napêdem elektrycznym (przed wojn¹ mia³y one napêd sprê¿ynowy) i zmieniaczem p³yt.

Na ulicach pojawi³y siê riksze elektryczne z napêdem przez odpowiednio przystosowany rozrusznik samochodowy zasila- ny z akumulatora.

Obserwuj¹c te zastosowania napêdu elektrycznego, zacz¹-

³em zastanawiaæ siê, czy ja równie¿ nie móg³bym spróbowaæ wykorzystaæ do celów zarobkowych mojej nowej pasji, jak¹ sta³a siê elektrotechnika.

Postanowi³em zbudowaæ kolejkê elektryczn¹ i spróbowaæ j¹ sprzedaæ.

Realizacja tego postanowienia zajê³a mi kilka miesiêcy. Ko- lejka mia³a siê sk³adaæ z lokomotywy i dwóch wagoników. Pod- stawowym materia³em by³a blacha z puszek od konserw. Wyci- na³em z tej blachy odpowiednie elementy i lutowa³em je, oczysz- czaj¹c kwasem solnym. Lokomotywa mia³a kszta³t parowozu z kot³em i kominem. Wewn¹trz by³ motorek elektryczny, do któ- rego doprowadza³o siê pr¹d z szyn za pomoc¹ mosiê¿nych bla- szek. Szyny by³y z p³askowników ¿elaznych, podk³ady z drew- nianych klocków. Pomalowa³em kolejkê czarnym lœni¹cym la- kierem i zanios³em do komisu, gdzie zosta³a ustawiona na wy- stawie. Po pewnym czasie zniknê³a z wystawy – zosta³a sprze- dana! W ten sposób udowodni³em sobie, ¿e z elektrotechniki da siê ¿yæ.

Wreszcie, dnia 30 czerwca 1942 roku, drugi rok mojego cho- dzenia na „kursy przygotowawcze”, obejmuj¹ce zakres nauki do czwartej klasy gimnazjum, czyli tzw. „ma³ej matury”, skoñ- czy³ siê. Otrzyma³em zaœwiadczenie, uprawniaj¹ce do ubiega- nia siê o przyjêcie do jednej ze szkó³ zawodowych II stopnia, po odbyciu obowi¹zkowej praktyki. Ta praktyka mia³a trwaæ 1 rok i by³a po³¹czona z równoczesnym uczêszczaniem do obo- wi¹zkowej szko³y zawodowej, na przemian tydzieñ szko³y, ty- dzieñ praktyki. Cdn.

Franciszek Przezdziecki Wydzia³ Elektrotechniki i Automatyki Politechnika Warszawska, Laboratorium Maszyn Elektrycznych

w Gmachu Fizyki

Notatki biograficzne nauczyciela akademickiego

Zacz¹³em myœleæ o spisaniu tych wspomnieñ w ubieg³ym roku, kiedy mija³a 30 rocznica g³ównych wydarzeñ, któ- rych one dotycz¹. Musia³o to trwaæ ca³y rok, ¿ebym doszed³ do wniosku. ¿e powinienem spisaæ te dzieje starszym dla przypo- mnienia, m³odszym ku przestrodze.

W roku 1939 ukoñczy³em 4-letnie gimnazjum, uzyskuj¹c tzw.

ma³¹ maturê. Dalsz¹ naukê w liceum uniemo¿liwi³ mi wybuch wojny. W latach 1939-1945 nie by³o mowy o dalszej nauce. Po kilku krótkotrwa³ych pracach, uda³o mi siê zatrudniæ jako kre-

œlarz w Pañstwowym Urzêdzie Gospodarki Wodnej. Najwiêk- sz¹ prac¹, jak¹ urz¹d kierowa³, by³a budowa wa³ów wzd³u¿

Wis³y na odcinku od rzeczki T¹¿yny (by³a to w okresie zabo- rów granica miêdzy Prusami i Rosj¹), a¿ po historyczne miasto Nieszawê. Wa³ ten, po³o¿ony po lewej stronie rzeki, chroni³ przed zalewaniem wodami Wis³y kilka wsi oraz uzdrowisko

(4)

Ciechocinek. Praca w Urzêdzie mia³a dla mnie tê zaletê, ¿e dziêki niej zapozna³em siê, od strony praktycznej, z budownictwem wodnym i geodezj¹. Dziêki oœwiadczeniu trzech kolegów, któ- rzy byli zatrudnieni wraz ze mn¹ w Urzêdzie, zaliczono mi na studiach trzy i pó³ roku praktyki w budownictwie. Tu trzeba wyjaœniæ, dlaczego nie przed³o¿y³em zaœwiadczenia z pracy.

Otó¿ Niemcy, zarówno urodzeni w Polsce, jak i pochodz¹cy z Niemiec, mieli tyle grzechów na sumieniu oraz strachu przed bolszewikami, ¿e uciekali z Polski w wielkim pop³ochu. Trud- no mi by³o wiêc prosiæ ich o zaœwiadczenia z pracy. Nie trzeba by³o ich wtedy wysiedlaæ. Nie rozumiem, sk¹d zebra³o siê teraz w Niemczech tylu „wysiedlonych”.

Umiejêtnoœci zdobyte w Urzêdzie pozwoli³y mi przetrwaæ ciê¿kie czasy studenckie. W roku akad. 1945/46 us³ugi kreœlar- skie umo¿liwi³y mi skoñczenie kursu wstêpnego. Na przyk³ad 90% rysunków w skryptach prof. K. Pomianowskiego „Funda- mentowanie”i „Hydraulika" wykona³em w³asnorêcznie. W cza- sie ferii w latach 1946, 1947 i 1948 pracowa³em w Rejonowym Kierownictwie Robót Wodno-Melioracyjnych w Ino-wroc³awiu, wykonuj¹c miedzy innymi projekt wstêpny, a po jego zatwier- dzeniu równie¿ projekt techniczny odwodnienia terenów bez- odp³ywowych w pobli¿u miasta Gniewkowa.

Czas na wyjaœnienie, w jaki sposób, nie maj¹c matury, zosta-

³em w roku 1945 studentem Politechniki Gdañskiej. Otó¿ mam w posiadaniu zaœwiadczenie Komisji Weryfikacyjno-Kwalifi- kacyjnej przy Kuratorium Okrêgu Szkolnego Pomorskiego w Toruniu z dnia 3 wrzeœnia 1945 r., w którym stwierdza siê, ¿e na podstawie dokumentów i uproszczonych egzaminów – w myœl

§ 2 lit. b) Rozporz¹dzenia Ministra Oœwiaty z dnia 25 maja 1945 r. – uzyska³em prawo wstêpu na wstêpny rok studiów w szko³ach wy¿szych na wydziale in¿ynieryjnym.

Na uproszczone egzaminy sk³ada³y siê egzaminy pisemne z jêz. polskiego i matematyki oraz egzaminy ustne z jêz. pol- skiego, matematyki, fizyki i historii. Wœród podpisów cz³on- ków Komisji, z³o¿onej z by³ych profesorów Uniwersytetu im.

S. Batorego w Wilnie, figuruje nazwisko prof. Konrada Gór- skiego. Wyjaœniê, dlaczego wymieniam w³aœnie nazwisko prof.

Górskiego. Otó¿ na 50 zdaj¹cych nikt nie opuœci³ sali egzami- nacyjnej zadowolony z wyników. Ka¿dy by³ przekonany, ¿e

„obla³” z jêzyka polskiego. Egzamin u prof. K. Górskiego wy- gl¹da³ jednak dziwnie, bo profesor mówi³, deklamowa³, zdaj¹- cy s³uchali oczarowani. Chyba nie tak powinien wygl¹daæ eg- zamin? Wystraszony wypowiedziami kolegów zwleka³em z wej-

œciem do sali egzaminacyjnej, a¿ doczeka³em siê oœwiadczenia

Komisji, ¿e koñczy ona egzamin ustny w dniu dzisiejszym (by³a to sobota), a wznowi przepytywanie nas w poniedzia³ek. Na- tychmiast rozpocz¹³em poszukiwania ksi¹¿ek, dziêki którym móg³bym zwiêkszyæ swoj¹ wiedzê z literatury polskiej. Nie by³o

³atwo je zdobyæ. Niemcy przez szeœæ wojennych lat niszczyli wszelkie œlady polskoœci na terenach w³¹czonych do Rzeszy.

Ksi¹¿ki polskie, które wpad³y w niemieckie rêce, p³onê³y na stosach. Ludnoœæ polska by³a wysiedlana na teren tzw. Guber- natorstwa Generalnego. Wysiedleni mogli zabraæ tylko rzeczy najniezbêdniejsze. Moja rodzina by³a trzykrotnie przesiedlona.

Ludzie ratowali g³owy, a nie myœleli o ksi¹¿kach. Po takiej ge- hennie uda³o mi siê w granicz¹cy z cudem sposób zdobyæ „Li- teraturê polsk¹” w dwóch tomach, w³aœnie prof. Górskiego.

Przesiedzia³em nad ni¹ ca³y czas dziel¹cy mnie od egzaminu, w³¹cznie z noc¹ z niedzieli na poniedzia³ek. Egzamin przebieg³ pomyœlnie. Na pocz¹tku profesor otworzy³ mi ksi¹¿kê i naka- za³, po przeczytaniu i przeanalizowaniu treœci tekstu, zadekla- mowaæ wybrany utwór. By³ to sonet o morzu M. Konopnickiej.

Dalsze pytania dotyczy³y znajomoœci okresu romantyzmu i twór- czoœci A. Mickiewicza. I tu zdarzy³a mi siê jedyna „wpadka”.

Na pytanie, który z duchów ukazuj¹cych siê w „Dziadach” od- grywa najwa¿niejsz¹ rolê, zamiast odpowiedzieæ „panna”, po zastanowieniu siê i uwzglêdnieniu faktu, jak¹ mamy Polskê, powiedzia³em „z³y pan”. No bo przecie¿ kogo uwa¿ano za wroga w socjalizmie. Oczywiœcie wyzyskiwacza, krwiopijcê, czyli z³e- go pana. Odpowiedzi¹ t¹ trafi³em jak przys³owiow¹ kul¹ w p³ot.

Profesor nie by³ tak „nowoczesny”. Dowodem na to by³o jego póŸniejsze usuniêcie z grona profesorów Uniwersytetu M. Ko- pernika w Toruniu za przekonania polityczne.

Nie by³o mowy, aby zajêcia na wstêpnym roku studiów lub, jak siê mówi³o, na roku “zerowym” mog³y odbywaæ siê na tere- nie Politechniki, gdy¿ budynki uczelni by³y czêœciowo znisz- czone. Gmach g³ówny, który by³ zamieniony na szpital polowy w koñcowym okresie wojny, zosta³ w du¿ym stopniu spalony.

Znaleziono wiêc dla nas pomieszczenia zastêpcze w budynku obecnego Technikum Budowy Okrêtów „Conradinum”, które- go dyrektorem by³ prof. Politechniki p. A. Potyra³a. Budynek wygl¹da³ nieŸle, wymaga³ tylko oszklenia okien. Uda³o siê to nam wykonaæ we w³asnym zakresie. Staraliœmy siê tak¿e ogrzaæ sale. O luksusie centralnego ogrzewania nie by³o mowy. Zorga- nizowaliœmy piecyk metalowy oraz rury do odprowadzania ga- zów i rozpoczêliœmy ogrzewanie. S³uchacze kursu, id¹c do szko-

³y, zbierali po drodze opa³ w postaci starych mebli i innych ma- teria³ów drewnianych, dziêki czemu mogliœmy ogrzewaæ po- mieszczenie. Niestety, radoœæ nasza trwa³a krótko, gdy¿ nie mo¿na by³o uzyskaæ odpowiedniego ci¹gu gazów i piecyk dy- mi³ niemi³osiernie. Zdecydowaliœmy wiêc, ¿e zamiast siedzieæ w zadymionej sali, bêdziemy uczyæ siê w zimnej sali, wdycha- j¹c œwie¿e powietrze. Profesorowie prowadzili wyk³ady w p³asz- czach, wchodz¹c do sali zdejmowali jedynie nakrycie g³owy.

Podczas wyk³adu chodzili doœæ szybkim krokiem po sali, aby siê rozgrzaæ. S³uchacze natomiast siedzieli w ³aweczkach dla dzieci ubrani w „to co siê da³o”, by utrzymaæ nale¿yt¹ ciep³otê cia³a.

Forma stypendiów nie istnia³a. Prawie ka¿dy musia³ siê sam utrzymywaæ. Chwytaliœmy siê ka¿dej pracy. Wysoko ceniona przez studentów by³a praca stró¿a nocnego. W dzieñ mia³o siê czas wolny i bra³o siê udzia³ w zajêciach, a w nocy by³ dach nad g³ow¹, ciep³e pomieszczenie i dobre warunki do nauki i wypo- czynku. Innym dobrym zajêciem by³a praca korektora w redak- cji pism Wybrze¿a, bo pracowa³o siê tylko noc¹.

Grupa s³uchaczy kursu wstêpnego Politechniki Gdañskiej w roku akad. 1945/46 na dziedziñcu Technikum Budowy Okrêtów

„Conradinum"

(5)

Domów studenckich równie¿ nie by³o, nie licz¹c kilkupoko- jowej willi na ul. Krêtej (tylko dla socjalistycznej m³odzie¿y zrzeszonej w OM TUR) oraz domu przy ul. Lendziona 7 (tylko dla wiciowców, czyli zrzeszonej m³odzie¿y wiejskiej). Ja urz¹- dzi³em siê nieŸle. Mieszka³em wraz z bratem i kilkoma kolega- mi w suterenie domu przy ul. Ks. Wawrzyniaka 5 (obecnie: ul.

£ukasiewicza) na terenie koszar Armii Radzieckiej, która zaj- mowa³a teren miêdzy ulicami Parkow¹ (obecnie: Bohaterów Getta), Politechniczn¹, Ks. Wawrzyniaka i Brack¹. Teren by³ co prawda ogrodzony p³otem z drutu kolczastego, ale oprócz strze¿onego wejœcia mia³ kilka dziur w p³ocie. Po pewnym cza- sie Armia Radziecka opuœci³a prowizoryczne koszary i dom, w którym mieszkaliœmy. Dom ten otrzyma³a Politechnika Gdañ- ska na mieszkania dla pracowników. W zwi¹zku z tym postano- wiono nas eksmitowaæ z zajmowanego domu. Obroniliœmy siê dziêki temu, ¿e mieszka³ z nami syn ówczesnego ministra Spraw Zagranicznych, Adam Rzymowski. Jesieni¹ 1946 r. administra- cja PG zaproponowa³a nam zamianê naszego mieszkania na po³o¿ony przy ul. Politechnicznej 12 lokal zajmowany przez profesora PG, St. Puzynê. Mówiono nam wtedy, ¿e do tych po- mieszczeñ Politechnika nie bêdzie mia³a pretensji, ale latem 1947 r. mieszkaliœmy ju¿ w przydzielonym Politechnice na dom akademicki „zamczysku” na Biskupiej Górce.

Dokucza³ nam bardzo brak sto³ówki, w której za dostêpn¹ dla studentów cenê mo¿na by zjeœæ skromny obiad. Budynek przy ul. Siedlickiej 4 by³ pocz¹tkowo zajêty przez jednostkê Wojska Polskiego. Bratnia Pomoc Studentów Politechniki Gdañ- skiej stara³a siê pomóc uczelni w rozwi¹zywaniu jej k³opotów.

Podjêto na przyk³ad uchwa³ê o obowi¹zku nieodp³atnego od- pracowywania przez ka¿dego studenta na rzecz uczelni w roku akad. 1945/46 osiemdziesiêciu godzin. Kiedy w grudniu 1945 r.

postanowiono zawiesiæ zajêcia na uczelni w miesi¹cach zimo- wych, poszliœmy pod Urz¹d Wojewódzki prosiæ o pomoc w zdobyciu przez uczelniê opa³u. Opa³u nie zdobyliœmy, a do tego zostaliœmy uznani za „œrodowisko reakcyjne”.

Aby lepiej zobrazowaæ warunki studiów w tym okresie, na- le¿y wspomnieæ o „umilaniu” nam ¿ycia przez Urz¹d Bezpie- czeñstwa Publicznego. Wspomnê o jednej „przygodzie”, jaka mnie spotka³a jesieni¹ 1946r. Bêd¹c studentem I roku Wydzia-

³u In¿ynierii L¹dowej i Wodnej, zosta³em poproszony przez kolegów o pomoc w przygotowaniu siê do kolokwium z geode- zji.Postanowiliœmy spotkaæ siê u kol. M. Wizmura, który miesz- ka³ w Sopocie przy ul. Gen. W. Sikorskiego w komfortowym, bo ogrzewanym pokoju. Dla lepszego przygotowania kolegów z budowy i rektyfikacji instrumentów geodezyjnych postano- wi³em po¿yczyæ od znajomego fachow¹ ksi¹¿kê. Uda³em siê w tym celu na ul. Gra¿yny 11 i wpad³em w zasadzkê tzw. „kocio³”

przegotowany przez „Bezpiekê". W nocy przewieziono mnie do Woj. Urzêdu BP, który mieœci³ siê w obecnym gmachu s¹du na ul. Nowe Ogrody. Po pewnym czasie urz¹dzono u mnie na ul. Politechnicznej 12 podobny „kocio³ek” i wy³apano wszyst- kich moich kolegów, którzy przychodzili do mnie po deski kre-

œlarskie potrzebne na æwiczenia z geometrii wykreœlnej. Prze- chowywa³em je u siebie ze wzglêdu na bliskie od uczelni po³o-

¿enie mego mieszkania. Koledzy moi co najmniej tydzieñ byli przes³uchiwani, ja zaœ w semestrze zimowym roku akad. 1946/

47 by³em w sumie 4 tygodnie pozbawiony wolnoœci.

Mimo tych trudnych warunków byliœmy szczêœliwi, bo mo- gliœmy wreszcie po strasznych latach wojny zdobywaæ wiedzê w polskim znów Gdañsku.

¯ycie w uczelni tak oto opisuje prof. Witold Nowacki, uko- chany przez nas nauczyciel akademicki, który w swych „Notat- kach autobiograficznych”, wydanych w 1985 r. przez PWN, pisze: „By³em œwiadkiem i uczestnikiem budowy od podstaw Politechniki Gdañskiej, polskiej Uczelni technicznej, która swy- mi rozmiarami, poziomem naukowym, wynikami w kszta³ceniu i pracy badawczej rych³o przeœcignê³a dawn¹ Technische Hoch- schule Danzig. Z³o¿y³a siê na ten sukces patriotyczna postawa kadry naukowo-dydaktycznej, ¿ywio³owy pêd m³odzie¿y do na- uki, wyj¹tkowo du¿y w powojennych rocznikach studentów od- setek ludzi utalentowanych, chc¹cych i umiej¹cych pracowaæ wytrwale, systematycznie i wydajnie...”. Pochwa³a ta jest praw- dziw¹ nagrod¹ za trud i poœwiêcenie jakie w³o¿yliœmy w ukoñ- czenie studiów. Cdn.

Henryk Weso³owski Klub Seniora

MIGAWKI

Z DAWNIEJSZYCH LAT (cd.)

BRATNIACKA STO£ÓWKA ANNO 1945 Jesieni¹ 1945 Bratnia Pomoc Studentów Politechniki Gdañ- skiej gnieŸdzi³a siê w dwu niewielkich pokoikach, po³o¿onych w przyziemiu Gmachu G³ównego, w skrzydle równoleg³ym do Wydzia³u Elektrycznego. Pomieszczenia te maj¹ obecnie nu- mer 65 oraz 66. W prowizorycznie ukszta³towanym zarz¹dzie prym wodzi³a kole¿anka Sabina Kalinowska, stale ubrana w bia-

³¹ rogatywkê. Oprócz niej dzia³a³a jeszcze jedna kole¿anka oraz bodaj trzech kolegów. Je¿eli mnie pamiêæ nie myli, to jednym z nich by³ póŸniejszy prezes BP-SPG kol. Jan Kuta oraz Janek Dziedziak z naszego Wydzia³u. Dziedziak zajmowa³ siê orga- nizowaniem i ewidencjonowaniem prac porz¹dkowych, wyko- nywanych nieodp³atnie na rzecz odbudowy Uczelni. Od cz³on- ków BP-SPG wymagano w pocz¹tkowym okresie wykonania ogó³em 80 godzin takich prac. Przypominam sobie, ¿e uczest- niczy³em w przenoszeniu ocala³ej z po¿aru czêœci zbiorów Bi- blioteki G³ównej; wydawnictwa te sk³adaliœmy w ma³ym bu- dynku, miêdzy Laboratorium Wytrzyma³oœci Materia³ów a bu- dynkiem ¯elbetnictwa. Wywi¹zywanie siê z tych zadañ by³o konieczne, je¿eli chcia³o siê wykupiæ bloczki obiadowe do brat- niackiej sto³ówki. “Za³apanie siê” do kolejki po te bloczki by³o trudne, gdy¿ chêtnych nie brakowa³o, a sto³ówka by³a ma³a.

Budynek “Bratniaka” przy Siedlickiej nr 4 by³ wtedy zajmo- wany przez nasze wojsko, a sto³ówka mieœci³a siê w niewiel- kim budynku po jakiejœ niemieckiej korporacji, stoj¹cym przy ulicy Krêtej 47. Po drodze do sto³ówki przechodzi³o siê ko³o

(6)

rozleg³ego obiektu, gdzie dziœ mieœci siê jeden z wydzia³ów Uniwersytetu Gdañskiego. Jesieni¹ 1945 by³y tu koszary na- szego wojska.

Sala sto³ówki, po³o¿ona na piêtrze, by³a sporym pokojem, licz¹cym chyba ze trzydzieœci metrów kwadratowych. Dania odbiera³o siê w okienku blisko schodów i przenosi³o do wolne- go miejsca przy stole, ale z tym by³ du¿y k³opot. Na ka¿dym krzeœle ktoœ siedzia³, a nastêpny ju¿ czeka³ za oparciem. Nie- kiedy trafia³o siê tak, ¿e trzeba by³o zadowoliæ siê miejscem drugiego oczekuj¹cego na sw¹ kolej.

Jedzenie by³o doœæ nêdzne i, co gorsza, nieraz wydawanie obiadu rozpoczyna³o siê ze znacznym opóŸnieniem. W takim przypadku „biesiadnicy” wszczynali raban, wywo³uj¹c szefa sto-

³ówki o nazwisku Faszfa³ow. Sto³ówka otrzymywa³a od w³adz przydzia³y ¿ywnoœci, ale po pewnym czasie zaczêto szeptaæ, i¿

Faszfa³ow urz¹dza jakieœ machlojki. Ferment stopniowo nara- sta³, a¿ pewnego grudniowego dnia dosz³o do eksplozji. OpóŸ- nienie wydawania by³o skandalicznie du¿e, a jakoœæ posi³ku fatalna. Przy stole ko³o mnie siedzia³ Miecio Okrêtowiec (o du-

¿ych lukach w uzêbieniu), który zaproponowa³ urz¹dzenie „ko- ciego koncertu”, co powitano z uznaniem. Wtedy Miecio prze- raŸliwym dyszkantem g³oœno zapia³: „FASZFA£OWA!”, a zgod- ny chór doda³: „DAWAÆ GO TU! DAWAÆ GO TU!”. Po paru takich zwrotkach wezwany delikwent ukaza³ siê w wejœciu i po- leci³ do³o¿yæ coœ do wydawanych racji obiadowych. Pod ko- niec roku 1945 podobno zwia³ za granicê, bo póŸniej ju¿ go w sto³ówce nie by³o.

W pierwszych dniach grudnia wojsko opró¿ni³o budynek

„Bratniaka”, który pocz¹tkowo by³ otwarty i ogólnie dostêpny.

Wszed³em i dotar³em do g³ównej sali jadalnej, gdzie na parkie- cie znajdowa³y siê zamarzniête czarne ka³u¿e. Pod koniec stycz- nia 1946 sto³ówka bratniacka przenios³a siê na Siedlick¹. Per- sonel obs³uguj¹cy tworzy³y m³ode dziewczyny, o których mó- wiono, ¿e s¹ Niemkami.

W£AŒCIWY CZ£OWIEK...

Znane powiedzenie „w³aœciwy cz³owiek na w³aœciwym miej- scu” odnosi³o siê nie tylko do personelu nauczaj¹cego, ale tak-

¿e do studentów. Na szczególne wyró¿nienie zas³uguje przypa- dek, który mocno wry³ mi siê w pamiêæ. PóŸn¹ wiosn¹ 1946 musieliœmy zaliczyæ æwiczenia z matematyki, które dla nasze- go wydzia³u prowadzi³ asystent Leon £ukasiewicz, bêd¹cy wte- dy studentem II roku. W póŸniejszym okresie „wyrós³” z niego w Warszawie znany profesor. Podczas zajêæ, odbywaj¹cych siê w czwartki, „Leonek” zastanawia³ siê g³oœno: „Mo¿e kolokwium zorganizujemy za dwa tygodnie? Ale nie, bo wtedy bêdzie wol- ne z powodu œwiêta jakiegoœ-tam-cia³a”. Taka manifestacja an- tyreligijna wywo³a³a natychmiastowa ripostê naszej kole¿anki

Marysi Sankiewicz: „Panie asystencie! Prosimy nie obra¿aæ na- szych przekonañ religijnych!” W odpowiedzi us³yszeliœmy na- tychmiast „Bardzo pañstwa przepraszam za tê niew³aœciw¹ wy- powiedŸ”.

Pierwszym dniem wyk³adowym by³ 22 paŸdziernika 1945 r., dzieñ rozpoczêcia powojennej dzia³alnoœci dydaktycznej na Politechnice Gdañskiej. Pocz¹tek naszych zajêæ stanowi³ wy- k³ad z fizyki, wyznaczony chyba na godzinê 10. w sali Audito- rium Maximum. By³ on przewidziany dla s³uchaczy pierwsze- go roku z Wydzia³ów Elektrycznego, Mechanicznego oraz Bu- dowy Okrêtów. Na pierwszy rok ka¿dego z tych Wydzia³ów przyjêto bodaj 150 studentów (moja matryku³a ma numer 215, który wynik³ z alfabetycznej kolejnoœci nazwisk osób przyjê- tych na wszystkie semestry naszego Wydzia³u!). W sali t³ok by³ ogromny: na dwóch klapkach siedzia³y ukosem trzy osoby i wie- lu s³uchaczy usadowi³o siê na schodach lub we wnêkach okien- nych.

Z og³oszeñ pod dziekanatami wiedzieliœmy, ¿e wyk³adaæ bêdzie prof. Wolfke, szeroko znany naukowiec, przed wojn¹ dzia³aj¹cy w Warszawie. Do sali wkroczy³ punktualnie, poja- wiaj¹c siê z bocznego wejœcia po prawej stronie przy œcianie tablicowej. W chwili otwarcia skrzyd³a drzwi wszyscy obecni

“jak jeden m¹¿” ostentacyjnie powstali. By³ to spontaniczny wyraz uznania dla tego wybitnego naukowca, ale wywo³a³ ha-

³as, spowodowany powrotnym ruchem klapek siedzeniowych.

Profesor Ÿle przyj¹³ okazane uszanowanie i g³oœno powiedzia³:

„To nie szko³a œrednia, by wstawaæ na powitanie wchodz¹cego nauczyciela!”. Po kilku tygodniach Wolfke przeniós³ siê do Warszawy, ale wypada stwierdziæ, i¿ na ¿adnym z jego wyk³a- dów nie wydarzy³o siê ju¿ takie powitanie. Uszanowaliœmy jego s³ownie okazan¹ skromnoœæ

Æwiczenia rachunkowe z fizyki prowadzi³ w Auditorium Maximum adiunkt mgr Juszkiewicz, obdarzony du¿¹ swobod¹ w relacjach ze studentami. Po napisaniu zadania na tablicy rzu- ca³ wezwanie: „Kto na ochotnika ?” i zwykle ktoœ siê tego po- dejmowa³. Któregoœ dnia, gdy temat by³ zbyt trudny, nikt siê nie zameldowa³, a tylko z sali pad³ okrzyk „Ochotnicy wyginêli podczas wojny!”. Wówczas adiunkt stwierdzi³: „No to ja mia- nujê ochotnika. To bêdzie pan!” i wskaza³ studenta siedz¹cego w centrum galerii, tu¿ ko³o barierki. „Czy to mam byæ ja?” –

„Tak, to pan!”. Tak wywo³any rzekomy ochotnik wsta³ i ruszy³ do wyjœcia z galerii. Szed³ i szed³, a idzie do dziœ dnia i dojœæ nie mo¿e. Po chwili Juszkiewicz zorientowa³ siê w tej dezercji i mianowa³ nastêpnego „ochotnika”, ale ju¿ z parteru.

Jerzy Sawicki Wydzia³ Elektrotechniki i Automatyk Sala sto³ówki, 1930 r.

„Bratniak”, 1930 r.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Wyniki badañ wykaza³y, ¿e wapienie gogoliñskie dolne obszaru Œl¹ska Opolskiego wykazuj¹ wiêksze zró¿nicowanie faz wêglanowych wzbogaconych w magnez ni¿ wapienie

MoŜna powiedzieć, Ŝe malarz nie był zbyt mocny w ortografii, gdyby nie fakt, iŜ nad tym słowem znajduje się nuta, która łamie harmonię ( h", a nie jak powinno być

odbiorę osobiście, odbierze osoba upoważniona przeze mnie na piśmie, proszę wysłać na

[r]

Zdatność wyrobu medycznego do skutecznej maszynowej dezynfekcji potwierdzona została przez niezależne laboratorium badawcze przy użyciu urządzenia czyszczącego i

Wœród firm korzystaj¹cych wy³¹cznie z technologii zagranicznych (32% przedsiêbiorstw) najczêœciej stosowanymi formami wprowadzanych technologii by³y, podobnie jak dla ca³ej

W kontekście budowania spójnej marki województwa przez różnych part- nerów rynku turystycznego, w tym przede wszystkim operatorów produktów turystycznych niezwykle ważne

³em jeszcze zaliczonych na Politechnice, przygotowuj¹c siê w ten sposób do moich w³asnych egzaminów.. Kocha³em atmosfe-