Stanisław Kubiak
Bójka czy pobicie? : (kilka uwag na
tle praktyki)
Palestra 2/2(6), 26-34
adwokat
Bójka czy pobicie?
(Kilka uwag na łle praktyki)
S p raw y w ynikłe z bójek i polbicia stanow ią pow ażny odsetek spraw rozpoznaw anych przez sądy. Z opublikow anego przez Jerzego B a f ię1 m a teriału statystycznego opracow anego przez M inisterstw o Spraw iedliw ości w y n ik a, że spośród 207 146 osób praw om ocnie skazanych w 1955 r. p rzy pada n a uczestników bójek 7 420 osób, tzn. przeszło 3,5% . W staty sty ce tej chodzi o bójki z użyciem niebezpiecznych narzędzi oraz o bójki, któ rych sk u tk iem jest śm ierć albo ciężkie lub bardzo ciężkie uszkodzenie ciała.
Liczba takich p rzestęp stw i ich społeczne sk u tk i pow inny m obilizować p ra k ty k ę do zw rócenia szczególnej uw agi n a te n rodzaj przestępczości. W y d aje się jed n ak, że zarów no dochodzenia prow adzone w ty ch spraw ach przez organy M ilicji O byw atelskiej, ja k i samo o rzekanie na podstaw ie w noszonych przez te organy aktów oskarżenia w y k azu ją jed n ą zasadniczą w adę: m ianow icie i M ilicja O byw atelska, i sądy nie prow adzą sw ej p ra cy o ty le w nikliw ie, żeby m ożna było w yraźnie oddzielić w ypadki b ó jek od w ypadków pobicia. Zdaniem moim, stan ten jest w yn ikiem a lte rn a ty w nego sform ułow ania przepisów arty k ułów 240 i 241 k.k. oraz nieuw zględ n ian ia przepisu a rt. 21 k.k. o obronie koniecznej.
K odeks k a rn y n iejed no k ro tn ie stosuje w części szczególnej a lte rn a ty w y . W przepisach a rty k u łó w 240 i 241 chodzi o zrów nane pod w zględem sankcji dw a różne stan y faktyczne: bójkę i pobicie człowieka. Stosow anie przez kodeks k a m y a lte rn a ty w pociąga za sobą niepow tarzanie pew nych isto t ny ch dla określenia rod zaju p rzestępstw a cech przestępstw a, a ty m sam ym — zm niejszenie liczby arty k u łó w części szczególnej. Czy jest to celowe
1 Zob.: C h u ligań stw o w sąd ow ej sta ty sty c e p rzestęp czości. „ N o w e P r a w o ” n r 4/57, str. 62 i nast.
N r 2 B O J K A C Z Y P O B IC IE 2 T
w rozw ażan y m przeze m nie w ypadku? M am pod ty m w zględem poważne w ątpliw ości. A ltern aty w a by w a często nie dostrzegana zarów no w docho dzeniu prow adzonym przez organy M ilicji O byw atelskiej, ja k i n a prze w odzie sądow ym .
Nie m a om aw ianych w ątpliw ości w czasie prow adzonego dochodzenia (i w zw iązku z ty m ak t oskarżenia słusznie zarzuca pobicie) ty lk o w tedy, kied y w y raźn ie kilka osób pobije jed n ą osobę. Jed n ak że stan y faktyczne,
k tó re m ogą w ypełnić dyspozycje arty k ułó w 240 i 241 k.k., są bardzo ró żno rodne. N iejednokrotnie zajście jest bardzo rozgałęzione: bierze w nim nieraz udział naw et kilkanaście osób, tw orzą się w yraźne g ru p y uczest ników zw alczające się w zajem nie. B yw a tak, że jed n a g rupa pobije drugą, przy czym w szyscy z g ru p y bijących w ychodzą z zajścia bez szw anku. B yw a też i tak , że napadnięci obronią się skutecznie i przepędzą n a p astn i ków, ta k że ci ostatni mogą n aw et być p oturbow ani przez broniących się. Prow adzący dochodzenie przejaw iają jed n a k ten d en cję do upraszczania za gadnienia i do sprow adzania w szystkich przedstaw ionych w yżej w ariantó w takich czy in nych zajść do bójki. W rezultacie dochodzenie kończy się sa k ra m en ta ln y m aktem oskarżenia, k tó ry o udział w bójce oskarża w szyst kich uczestników zajścia bez w zględu na ich rolę w tym zajściu. T en brak n ależytej analizy czynów poszczególnych uczestników zajścia uw ażam za duży błąd. Zrodzony jeszcze w dochodzeniu, trw a on już aż do końca po stępow ania: sugestyw nie prow adzone dochodzenie zakończone a k te m oskarżenia ciąży na postępow aniu przed sądem pow iatow ym , k tó ry nie może się w yzw olić spod tej sugestii a k tu oskarżenia i z kolei przekazuje ją w raz z w yrokiem skazującym sądowi rew izy jn em u, a te n o statn i z reg u ły nie n ap ra w ia błędu tkw iącego w sam ym założeniu dochodzenia.
Z ajścia, o k tó ry ch m owa, tra fia ją — ja k w iadom o — do sądu, jeżeli w ich w y n ik u nastąp ił u jednego choćby z uczestników zajścia co najm niej pow ażniejszy rozstrój zdrow ia trw ają cy przeszło 20 dni albo jeżeli uczest nicy u żyw ali niebezpiecznych narzędzi. N iejednokrotnie uczestnik zajścia, u któ reg o nastąp ił w spom niany rozstrój zdrow ia, też jest obejm ow any ak tem oskarżenia, bez w zględu na to, czy był faktycznie uczestnikiem bójki, czy też padł tylko ofiarą pobicia. W ięcej n aw et, dyspozycja w spom nianego przepisu a rt. 240 k.k. nie w yłącza sytuacji, w k tó rej pobite są dw ie osoby przez pozostałych uczestników zajścia, toteż rozstrój zdrow ia dw óch osób (uczestników zajścia) nie w yłącza k o n stru k cji a k tu oskarżenia o pobicie. Przy przebijającej w dochodzeniu ten d encji do określania każdego opisa nego w yżej zajścia jako bójki pozbawia się napadniętego p raw a obrony zarów no przez niego samego, jak i przez ew en tu aln y ch jego obrońców , któ rzy by m u przyszli z pomocą. Któż bowiem chciałby bronić napadniętego»
jeżeli grozi m u za to ak t oskarżenia, a n a w e t areszt przed rozpraw ą? Dla tego też dochodzenie m usi być przeprow adzone w n ikliw ie, ta k aby akt oskarżenia był praw idłow y, a w y rok skazujący spadał ty lk o n a w innych.
Słuszność m ojej tezy postaram się udowodnić za pom ocą dwóch przy kładów z prak ty k i.
W jed n y m w y pad k u zajście zaczęło się od tego, że n a sk u tek drobnego nieporozum ienia o w łaściw ą trasę przepędu bydła pew ien dorosły mężczyz n a uderzy ł kijem dw óch m ałoletnich chłopców. K iedy o krzyw dę m ałolet nich upom niał się ich ojciec, w spom niany nap astn ik zran ił in terw en iu ją cego ojca m otyką, pow odując m. i. złam anie kości czaszki i w strząs mózgu, a poza ty m k rew n y napastnika, przyw ołany przez niego n a pomoc, uderzył siekierą jednego z chłopców, przecinając m u ścięgna dłoni i pow odując nie dow ład trw ały tejże dłoni. Chociaż sta n faktyczny w yd aw ał się tu n a j zupełniej jasny, został sporządzony ak t oskarżenia przeciw ko w szystkim czterem osobom za udział w bójce. W ydaje się, że przecież pow inien być sporządzony a k t oskarżenia ty lk o przeciw ko dw óm napastnikom , którzy zresztą z zajścia w yszli praw ie ibez szw anku. Tym czasem i ojciec, i syn zostali oskarżeni o udział w bójce, w w yn iku k tó rej odnieśli ciężkie obra żenia, pom im o że ich akcja m iała w yłącznie c h a ra k te r obronny. Nie w y daje m i się, aby mógł się znaleźć tak i ojciec, k tó ry by n ie bronił swego dziecka przed napaścią dorosłych ludzi, posługujących się w dodatk u mo ty ką i siekierą. Czy jed n ak praw o spełni tu ta j sw ą w ychow aw czą rolę, je żeli tak i ojciec — obrońca rodzonego dziecka zostanie za sw oją obronę ska zany? Jestem głęboko przekonany, że po tak im procesie ludzie w y jd ą z sądu głęboko rozczarow ani do praw a i do sądów.
W in n y m zaś — rów nie jask raw y m — w ypadku zajście rozpoczęło się n a w eselu, kiedy nieproszony gość, zresztą pijan y, nie chciał usłuchać dru ż by, k tó ry zam ierzał odsunąć stół, aby zrobić m iejsce dla tańczących, i w zw iązku z ty m zw rócił się do w spom nianego gościa z prośbą, by ten pozwo lił na przesunięcie stołu do ściany. Wobec bezskuteczności swojej prośby drużba zwrócił się o pomoc do swego b ra ta , członka ORMO. Ten ostatni, w poczuciu ciążącego na nim obow iązku, interw eniow ał taktow nie, p ersw a zją. P adł jed n ak zem dlony na podłogę od uderzeń w głow ę kluczem fra n cuskim i butelkam i. U derzenia te spowodow ały w strząs m ózgu orm ow ca i parotygodniow y jego pobyt w szpitalu. Pozostali uczestnicy zajścia w yszli bez obrażeń. N asuw a się pytanie, kto i o co został tu oskarżony? Otóż w szyscy zostali oskarżeni o udział w bójce: i w spom niany jed y n y ciężko poszkodowany członek ORMO, i b ra t jego-drużba, któ ry , w y ry w a ją c n a p astn ik ow i z ręk i klucz francuski, obronił ciężko poszkodow anego od nie chybnej śm ierci, i w reszcie napastnicy, spraw cy ciężkiego ro zstro ju zdrow ia
N r 2 B O J K A C Z Y P O B IC IE 29
niefortu nn eg o interw en ien ta. A ja k być pow inno? Nie m a chyba w ą tp li wości, że ty lk o napastnicy pow inni by ć oskarżeni o pobicie ormowca.
Czy postępując w te n sposób m ożna liczyć n a sam orzutne zw alczanie przez społeczeństwo tzw. chuligaństw a? W ydaje się, że tego rodzaju te n dencja przejaw iająca się w dochodzeniu i o rzekaniu nie zwalcza, lecz w y nagradza chuliganów . Dał chyba tem u n ajjask raw szy w yraz przeprow adzo ny niedaw no proces J a n a Łojasa przed Sądem W ojew ódzkim w Krakowie:* w śród licznych uczestników zajścia w gospodzie, poprzedzającego zam ordo w anie M ark a O rm ana, nie znalazł się n ik t, k to pow strzym ałby przyszłego m ordercę. Trzeba się poważnie zastanow ić n ad tym , czy to przypadkiem nie błędne a k ty oskarżenia i nie błędne orzeczenia sądowe są w inne tem u, że ludzie obecni przy zajściu zam iast je likw idow ać, uciekają od niego.
Oczywiście znacznie łatw iej potraktow ać w dochodzeniu w szystkich uczestników jednakow o jak o podejrżanych niż analizow ać żm udnie ich rofę w zajściu. To drugie zadanie w ym aga zresztą dużego doświadczenia i znacz nej w iedzy. W ydaje się jed n ak , że nadzór pro k u rato rsk i nad dochodzeniem jest w łaśnie po to, by w esprzeć organy M ilicji O byw atelskiej p rak ty k ą i w iedzą, a nie po to, by ograniczać się do m echanicznego zatw ierdzania ak tu oskarżenia, opracow anego niejednokrotnie przez najniższe hierarchicznie jedn ostk i M ilicji O byw atelskiej, jakim i są posterun ki w grom adach, bez kryty czn eg o przy ty m w niknięcia w przesłanki zaw arte w m ateriale do chodzenia i w konkluzję a k tu oskarżenia. Ale n aw et w tedy, gdy tak i nie doskonały ak t oskarżenia tra fia do sądu, rozpraw a głów na dostarcza sądo w i przew ażnie dostatecznego m ateriału , by należycie ustalić w inę poszcze gólnych uczestników zajścia. W yroki u niew inniające pokrzyw dzonych, k tó rzy b ronili się przed napastnikam i, byłyby w ażnym sygnałem dla pro
k u ra tu ry , że p racuje ona źle.
O dpow iednie szkolenie pracow ników MO prow adzących dochodzenia m ogłoby podnieść jakość ich pracy. G dyby n aw et organy MO popełniły błąd i nie objęły ak tem oskarżenia osoby, k tó ra pow inna być nim objęta, w p rzekonaniu, że osobie tej przysługiw ało p raw o obrony koniecznej, w y daje się, że i tak w iększy efekt w ychow aw czy dałoby zwrócenie przez sąd ak t sp ra w y do uzupełnienia dochodzenia w try b ie a rt. 305 k.p.k. (w razie bezpodstaw nego pom inięcia w akcie oskarżenia uczestnika zajścia) niż u nie w inn ienie bezpodstaw nie oskarżonego. N iestety, w yroki skazujące bez uw zględniania obrony koniecznej u tw ierd zają p ro k u ra tu ry w ich w adliw ej praktyce.
P rag n ąłb y m być dobrze zrozum iany. N ie chodzi mi bynajm niej o nie- obejm ow anie ak tem oskarżenia uczestnika zajścia tylko dlatego, że odniósł on pow ażne obrażenia w zajściu. Chodzi m i tu o ta k w nikliw ą analizę
zaj-ścia, aby w ynikało z niej niezbicie, k to z uczestników był stro n ą atakującą, a kto atakow aną, kto zadał ciosy dla sam ej chęci ich zadaw ania, a kto za dał ciosy, broniąc się przed nim i. Chodzi — inaczej m ów iąc — o to, aby analiza zajścia uw zględniała zastosow aną przez uczestników obronę ko nieczną, aby agresyw ny ch a ra k te r jedn y ch uczestników nie przesłaniał u - działu w zajściu broniących się przed agresją, alby nie w rzucać do jednego w orka w szystkich uczestników zajścia z w ygodną dla prow adzącego do chodzenie ety k ietk ą: „uczestnicy b ó jk i“. Zdaję sobie spraw ę z trudności przeprow adzenia takiej analizy na gruncie n iejed nokrotn ie bałam utnych, a często n aw et stronniczych zeznań św iadków i w y jaśnień uczestników zajścia. Nie m ożna jed n a k zgodzić się z tym , by w spraw ach tego ty p u panow ał — ta k ja k dotychczas — szablon. Zagadnienie obrony koniecznej pow inno być staw iane w dochodzeniu jako pew nego rod zaju probierz oce ny zachow ania się poszczególnych uczestników zajścia. W ydaje m i się, że prow adzący dochodzenie pow inien ju ż z góry rozpraw ić się z ew en tualnym później postaw ionym przez obronę zarzutem stosow ania obrony koniecz nej. G dyby ten p o stu lat był w dochodzeniu uw zględniony, niew ątpliw ie więcej byłoby aktów oskarżeń o pobicie, a znacznie m niej o udział w bójce, ja k to m a m iejsce obecnie.
Nie jest w ykluczone, że błędne, ja k mi się w ydaje, orzecznictw o sądów może być do pew nego stopnia konsekw encją zbyt Ubogiego orzecznictw a Sądu N ajwyższego w zakresie obrony koniecznej. Dość powiedzieć, że w okresie od 1944 do 1957 roku ogłoszono kilka zaledw ie orzeczeń w tej m a terii.
Pierw sze z takich orzeczeń zostało ogłoszone w Zbiorze Orzeczeń S ąd u Najwyższego — Orzeczenia Izby K arnej z 1947 r. pod poz. 26 (zeszyt I, s tr. 46 i n.). W ro zp atryw an ej przez Sąd N ajw yższy spraw ie chodziło o n a ru sz e nie spokoju dom owego przez napastn ik a, którego zam ach został o d p a rty w drodze obrony koniecznej. S tan faktyczny spraw y, jak ich w iele: o sk a r żonym powodu rozpoczęcia b ijaty k i przez inne osoby zażądał, by u czestn icy zabaw y opuścili m iejsce zabaw y w dom u jego ojca. Sąd N ajw yższy u w aża tak ie działanie za praw ne. Za bezpraw ne natom iast uw aża zachow anie się innej osoby, k tó ra opierała się tem u, stosow ała siłę i pobiła oskarżonego pięścią. O skarżony — zdaniem Sądu N ajwyższego — m iał praw o b ro nić się przed pobiciem i m iał praw o użyć siły, by w yrzucić opierającego się intruza. W drugim orzeczeniu z 1948 rok u (ogłoszonym w e w spom nianym Zbiorze, zesz. IV, poz. 96, str. 208 i n.) także chodzi o zam ach n a spokój dom owy. O skarżona odpierała ten zam ach, lżąc i zniesław iając in tru zó w . Sąd N ajw yższy p rzy jął, że oskarżona użyła koniecznego środka do o d p a r cia zam achu, a więc działała w obronie koniecznej. N ależy dodać, że p ro
N r 2 B Ó J K A C Z Y P O B IC IE 31
b lem aty k a obu ty ch w ypadków dotyczy ty lk o jednego jedynego przepisu części szczególnej kodeksu karnego, m ianow icie a rt. 252.
O prócz tych całkow icie słusznych orzeczeń znalazło się także orzecze nie Sądu Najwyższego, k tó re stało się przedm iotem nam iętnego, i ja k mi się w ydaje, uzasadnionego ata k u ze stro n y prof. S tanisław a Śliw ińskiego (zolb. „P raw o i Życie“ n r 15 z dnia 18 listopada 1956 roku). Chodzi m ianowicie o orzeczenie ogłoszone w „O rzecznictwie Sądu N ajw yższego Izby Cyw il n ej i Izby K a rn e j“ z 1956 ro k u (zesz. III, poz. 39, str. 127 i n.).W orzeczeniu tym Sąd N ajwyższy odm ówił oskarżonem u praw a pow oływ ania się na obro nę konieczną z tego powody, że podczas zajścia użył orczyka, a tym czasem pokrzyw dzony dysponował „tylk o “ biczyskiem . Sąd N ajw yższy przypisał oskarżonem u, że „zdaw ał sobie spraw ę z dysproporcji skutków , jak ie może w yw ołać uderzenie biczyskiem a ciężkim , okutym orczykiem “ . To ostatnie sform ułow anie budzi szczególne w ątpliw ości, gdyż sam Sąd N ajwyższy u stala w uzasadnieniu swego w yroku, że pokrzyw dzony trzym ał biczysko w rę k u za cieńszy koniec. M ożna chyba p rzyjąć, że uderzenie cięższym końcem biczyska, a nie rzem ieniem przym ocow anym do cieńszego końca, także może wyw ołać poważne obrażenia ciała.
O pisany plon ilościowy pow ojennego orzecznictw a Sądu Najwyższego może być przyczyną tego, że sądy niższe dość nieśm iało i tylko w yjątkow o sto su ją obronę konieczną, zapom inając o niej z reg uły w w ypadkach bójki lub pobicia. W iadomo bowiem , ja k w ielki w p ływ w yw iera na niższe sądy orzecznictw o Sądu Najwyższego. Mimo to należy postulow ać, aby w szyst kie sądy stosow ały ściśle oibowiązujące przepisy bez w zględu na to, czy istn ieją w d anej m aterii orzeczenia SN, czy też nie.
adwokat
Nabycie własności nieruchomości przez Pańsłwo
w trybie arł. 3 4 dekretu o majqtkach
opuszczonych i poniemieckich
U chw ała Sądu N ajw yższego z dnia 24 m aja 1956 rok u (i z dnia 26 paź dziernika tegoż roku, kiedy nastąpiło jej uzupełnienie) w yw ołała ju ż z chw i lą jej ogłoszenia szereg zastrzeżeń, ujaw niających się w dyskusjach pro w adzonych kuluarow o. Ponadto została ona w yraźnie zakw estionow ana przez sędziego S. B rey era („P aństw o i P ra w o “, zesz. 6 z 1957 roku) co do trafności jej uzasadnień.
Zakw estionow anie to jed n a k nie w yczerpuje uw ag ani co do nietrafności sam ej zasady, ani też co do sposobu jej przeprow adzenia. M iędzy w ierszam i tego zakw estionow ania daje się w yczuć zarzu t, że nie m ożna uznać za tra fn y poglądu, iż nabycie praw a w łasności nieruchom ości może m ieć m iejsce bez jakiegokolw iek pozytyw nego a k tu woli i w ładzy przyszłego właściciela, a więc jedy n ie przez sam up ły w term inu.
Z astrzeżenia pod adresem tej uchw ały m ogą być sform ułow ane w y raźnie, w sposób w łaściw ie u jaw n iający b rak h arm onii m iędzy powszech nie uznanym i zasadam i współżycia a treścią art. 34 d e k re tu , z in te rp re to w aną w om aw ianej uchw ale.
Ju ż sam a norm a ustaw odaw cza zaw arta w ty m przepisie nasuw a za strzeżenia tak co do swej słuszności, ja k i w erbalnego ujęcia.
W yraża ona zasadę nabycia „przez przedaw nienie (zasiedzenie) ty tu łu w łasności m ajątk ó w opuszczonych“.
Zaznaczyć w ty m m iejscu w ypada, że w rozum ieniu d e k re tu m ają tk ie m opuszczonym jest „wszelki m ają te k (ruchom y i nieruchom y) osób, k tó re w zw iązku z w ojną rozpoczętą 1 w rześnia 1939 r. u tra c iły jego posiadanie, a następnie go nie odzyskały“ (art. 1 p k t 1 cyt. dekr.).
N r 2 N A B Y C IE W Ł A S N O Ś C I N IE R U C H O M O Ś C I P R Z E Z P A Ń S T W O 33 Z tego lakonicznego ujęcia nie w ynika w yraźnie, czy ustaw odaw ca w ziął pod uwagę, że u tra ta posiadania m ają tk u nastąpiła w w aru n k ach niespoty kanego w dziejach gw ałtu. A przy ty m zważyć jeszcze trzeb a i to, że P a ń stw o, któ re w ydało om aw iany dekret, nie tylko nie mogło zapew nić swoim obyw atelom należytej ochrony m ienia, ale nie było naw et w stanie — przy pomocy zresztą przew ażnej części cywilizowanego św iata — udzielić ochro ny bardziej doniosłym dobrom osobistym , ja k zdrow ie, życie i wolność.
Ten m om ent historyczny, m ający znaczenie rów nież dla stosunków pryw atnopraw nych, nie znalazł swej w łaściw ej w ym ow y ani w brzm ieniu, ani w n ależyty sposób przeprow adzonych in tencjach d ekretu.
N iew ątpliw ie ze zdarzeń n a tu ry historycznej pow stają now e praw a. Do takich należy w łaśnie praw o sprecyzow ane w om aw ianym dekrecie. Jednakże do rzędu praw w ten sposób pow stających zaliczyć należy także ak ty ustaw odaw cze likw idujące w ojenne bezpraw ia.
W ystarczy tu przypom nieć M anifest Polskiego K om itetu W yzw olenia Narodowego, aby odpadła potrzeba dalszego uzasadniania, że ustaw odaw ca ju ż w chwili w yzw olenia odczu w ał'w ew nętrzn o-m oralny nakaz likw idacji krzyw d i szkód.
W ydaje się, że po likw idacji niem ieckiej przem ocy politycznej pow in na przyjść kolej na usunięcie skutków w szelkich objaw ów przem ocy w każ dej dziedzinie życia, a więc i w sferze majątkowej*. Zwłaszcza, że sfera ta m iała już sw oje p raw ne urządzenia, k tó re pow inny być respektow ane przy p lan o w an y m usuw aniu skutków gw ałtu.
Toteż n ietrud n o będzie w norm ach praw nych, wówczas obow iązujących, znaleźć przepis, k tó ry b y się w ypow iadał w kw estii praw nego znaczenia faktów w yw ołanych przez siłę.
M amy pełną podstaw ę do tego, aby w yjść z założenia, że opuszczenie m ienia nastąp iło w skutek gw ałtów ze stro n y okupanta.
G w ałty te stw orzyły pew ien stan posiadania, k tó ry później przejęło Państw o Polskie. Czy jed n ak fak t takiego przejęcie mógł p rzekreślić oko liczność, że posiadanie zostało utracon e przez gw ałt najcięższego typu?
W m om encie w ydania d e k re tu obow iązyw ał Kodeks N apoleona. Uzna w ał on n astęp u jącą zasadę, nie kw estionow aną nigdy przez żaden obrót społeczny: „Czyny gw ałtu nie m ogą ( . . . ) stanow ić podstaw y posiadania, skutkującego przedaw nienie“ (art. 2233 K.N.).
D latego też red akcja a rt. 34 cyt. dekr., że „S karb P ań stw a i związki sam orządu tery to rialn eg o n ab y w ają przez p r z e d a w n i e n i e ( z a s i e d z e n i e ) t y t u ł w ł a s n o ś c i m ajątk ów opuszczonych“ (co do nie ruchom ości — z upływ em la t 10), może budzić zasadnicze zastrzeżenia.
Pierw sze z ty ch zastrzeżeń — to uw aga o ch arak terze w erbalnym , że przez przedaw nienie nie n aby w a się ty tu łu własności, lecz sam o praw o własności. W ydaje się, że uzasadnione jest tw ierdzenie, iż kw estia ty tu łu je s t jedynie zagadnieniem n a tu ry dowodowej.
Jeśli zaś chodzi o sam o pow stanie praw a, to w sytu acji om aw ianej nie jest ono zależne od jakiegokolw iek „ ty tu łu “ , a tylk o od zespołu faktów , w śród k tó ry ch czynnik czasu odgryw a jed yn ie rolę w zharm onizow aniu z innym i okolicznościami rów nie faktycznej n a tu ry . Są one u jęte w art. 2229 Kod. Nap., zgodnie zresztą z podstaw am i teorii p raw a cywilnego, któ re w ty m przedm iocie nie uległy zm ianie od czasów Ju sty n ian a. Są to m ia nowicie w aru n ki, k tó ry m m usi odpowiadać posiadanie. Zbędne będzie w ym ieniać je w szystkie. W ystarczy- zaznaczyć spośród nich tylko te, któ ry m będzie przeczyć sy tu acja faktyczna w yw ołana w ybuchem w ojny.
Zarów no praw o N apoleońskie, jak i nasze praw o rzeczowe (art. 2229 K.N. i art. 50, 296, 297, 300 p raw a rzeczowego) w ym agają posiadania pod ty tu łem w łaściciela.
Szczegółowa analiza różnic pom iędzy nabyciem przez przedaw nienie u jęty m w K odeksie N apoleona a takim nabyciem u jęty m w praw ie rzeczo w y m — dla isto ty naszych rozw ażań nie jest w cale konieczna, gdyż pod staw ow e zasady p rzedaw nienia nie zn ajd u ją pokrycia w Taktach, których konsekw encje reg u lu je om aw iany przepis d ek retu . Je st bowiem rzeczą oczywistą, że P aństw o Polskie posiadania nieruchom ości opuszczonych nie objęło pod ty tu łem w łaściciela. Przeciw nie, z całą stanow czością należy stw ierdzić, że objęcie w posiadanie m ienia opuszczonego w ypływ a tu ta j z ta k szczególnej sy tu acji, iż w yłącza ona n aw et pow stanie ty tu łu dom nie m anego (titu lu s p utativus).
J e st pew nikiem , że P aństw o Polskie w iedziało o tym , iż w skutek oko liczności istn iejący ch w chw ili Obejmowania w posiadanie m ienia opuszczo nego nie może ono należeć do Państw a. Można więc dojść do w niosku, że jest rzeczą nie do przyjęcia, aby w św ietle redak cji a rt. 34 cyt. dekretu mogło rozpocząć swój bieg jakiekolw iek przedaw nieni?.
Toteż Sąd N ajw yższy w prow adza w tej sy tuacji now ą insty tucję, „gene raln ie nie zn aną polskiem u u staw od aw stw u“, m ianow icie in stytu cję prze m ilczenia. Jeżeli jed n a k p rzedaw nienia nie m ożna tu ta j zastosować, to jeszcze łatw iej, bo bez uciekania się do przepisów u staw , powinno się o d-, rzucić owo uzasadnienie na podstaw ie przem ilczenia, gdyż obowiązujące ustaw odaw stw o generaln ie nie zna tej in sty tu cji, szczegółowa zaś zasada
v
praw a w yraźnie pow ołuje się na przedaw nienie.
Jak i więc c h a ra k te r będzie m iało nabycie własności uregulow ane w art. 34 cyt. d ek retu ?