TEATRZYK DLA MŁODZIEŻY,
P R Ó B A
O B R A Z E K D R Ä ^ V I A T Y C Z f l V W J E D J ł Y j a A K C I E
o f f T W O T a,
•WARSZAWA.
N a k ł a d e m M I C H A ł l A A R G T A ,
".SS2-
M M
TEATRZYK DLA MŁODZIEŻY.
P R Ó B A
O ß P va z E ^ D t ^ H i y i Ä T V C Z ^ - V W tJE D flY ^ V t Ä ^ C I E
p rz e z
o f f T W O T a . .
Koło Kr, Sobieskiego P olst Iow, Szkoły Lodowej
WIEDEŃ. ;
W A R SZ A W A .
flosEOJteHo Ujensypoio.
Bapmasa, 11 A srycia 1898 r
6 ? Q O
(oiS 'ftyj, 1^
ft 8910
O S O B Y :
M A C I E J , zam ożny gospodarz.
B A K B A B A , jeg o żona.
S A P A L S K I, m iejscow y o rg a n ista . W IC U Ś , la t 15, I . .
Z O S IA , o ro k m łodsza, j ^ zieci M aciejów . B A S IA ,
J A G U S I A , K A Z I A , K A Z I K , A N T O Ś , J Ę D R U Ś , S T E F A N ,
rów ieśnicy i rów ieśnice W icu sia i Zosi.
R zecz dzieje się n a wsi.
Warszawa.— Druk St. Niemiry Synów, Plac Warecki 4.
1 * T Ł i > « A ,
OBRAZEK DRAMATYCZNY V 1-ym AKCIE.
S een a p rz e d s ta w ia w ieśn iaezą izbę. N a ściaaaeh. obrazy Św iętych, przy jed n ej ze ścian m alow ana skrzynia, dalej duży stół, przed nim ła w k a i k ilk a stołków . Dwoje drzw i w głębi, n a oknie w doniczkach k w iaty . Tu i owdzie
różne sprzęty domowe.
S C E N A I.
Zosia, Jagusia, Kazik, A ntoś, Jędruś.
(Z a podniesieniem zasłony, obecni stoją p r z y olmie i w yglądają n a ' drogę).
Zosia.
Ac3i, te n W icuś! ta k długo trz e b a n a niego czekać...
Kazik.
O, j a k a ty je s te ś niecierpliw a! O d s t a c j i sześć opętan y ch m il po piasku, to nie żarty!
Jagusia.
J a nie będę śm iała z nim się p rzy w itać.
On te r a z pew nie z h a rd z ia ł, razem z paniczam i w szkołach się uczy!...
Zosia.
O, co to — to nie! O djeżdżając, u śc isk a ł mnie po ra z o sta tn i i pow iedział: „ M e płacz, Zosieńko! b raciszek , chociaż od ciebie daleko,
z każd y m dniem więcej kochać cię będzie.
A tow ai’zyszom i to w arzyszkom moim pow tórz, że n ig d y o nich nie zapom nę.“
(W chodzą M aciej i B arbara, odświętnie ubrani).
S C E N A I I . Ciż, Maciej i Barbara.
(B a rb a ra zw raca się do Z osi i pocichu z n ią rozm aw ia).
W szyscy (prócz Zosi).
W ita jc ie gospodarze!
Maciej.
W ita jc ie , dzieciaki! A le, J a g u s iu koch an a, dlaczego to w ięcej w as nie ma? Z apom nieliście ju ż o W icusiu i nie chcecie n aw et p rz y jść z nim się przy w itać?...
Jagusia.
Co znowu! przyjdę, w szyscy, ty lk o co ich p atrz eć.
Kazik.
Choć p ra w d ę rzek łszy , nam się zdaje, że W ic e k m usiał się spanoszyć, zhardzieć...
Maciej.
O, nie! W ic e k zapoczciw y n a to; dobrze on p am ięta, z ja k ie g o g n iazd a w yszedł. (W cho
d z i organista, niem łody j u ż , podpiera się laską)
S C E N A III.
Ciż i Organista.
(D zie ci rozm aw iają z sobą pocichu. B arbara ściera fartuchem stołelc i staw ia go przed organi
stą, k tó ry siada, ocierając czoło czerwoną chustką).
Organista.
N iech będzie pochw alony!
Wszyscy.
N a w ieki wieków!
Organista.
H o, ho! co widzę, u w as dziś j a k od św ię
ta , c h a ta p rz y b ra n a . Cóż to m a być?
Maciej.
W id z i p an o rg a n ista , syn przyjeżdża...
Organista (zd ziw io n y ).
Syn? J a w cale nie w iedziałem , że wy m a
cie syna...
Barbara (z dum ą).
M am y, mamy. A ja k i edukow any! (zbliża się do organisty i pocichu za czy n a z n im roz- m aw iać).
Kazik (do dzieci).
Z a m ia s t tu czekać, chodźm y n a drogę. Z g ó r y pręd zej W icu sia zobaczym y (wychodzą).
O rganista (zw racając się do M acieja).
A gdzież on jest?
Haciej.
W W a rsza w ie, w szkołach.
O rganista.
C opraw da, niedaw no w te j wsi jestem , a chło
piec pew no ty lk o n a s'wi§ta przyjeżdża?
Maciej.
O, nie, ty lk o w lecie n a wa... wa... (jąka się nie mogąc wymówić).
Organista.
N a w akacye?
M ac ie j..
W ła śn ie , ta k , t a k — n a w akacye. R ok już dobiega od czasu jeg o p rz y ja zd u . S ie d ział u nas w ted y bez m ała tr z y m iesiące. T e ra z ta k sam o pew nie posiedzi; w czoraj dostałem lis t, ażeby dziś w ysłać n a sta c y ę konie, bo on znowu n a p a rę m iesięcy przy b y w a. A j a k śli
cznie pisze, m uszę panu pokazać. (W ych o d zi drzw ia m i do kom ory).
SCEN A - IV . Cii bez Macieja,
Organista.
A dlaczego on t a k , rz ad k o u w as bywa?
B arbara.
Bo się uczy. J a k e śm y ra z byli u niego, to nam pow iedział, że niem a czasu, bo się musi uczyć.
O rganista.
I nie w idział się z wami?
B arbara.
G dzie tam! aż p ła k a ł, ja k nas zobaczył, roz
m aw iał z nam i p rzez całe pó ł godziny; ale gdy p rz y sz e d ł je g o nauczyciel, to n as pożegnał, mó
w iąc, źe nie m a czasu. O, bo on chudziaczek pracuje... C h rz e stn y mówi, że pożałujem y ty ch pieniędzy, cośmy n a jeg o e d u k a c ję w ydali; ale to nie cz y ja głow a, ty lk o nasza. W ic e k nas kocha, i uczy się dobrze. Z o stan ie księdzem , a poniew aż chłopak m a chęci po tem u, to je- stes'my ra d z i z tego.
Organista.' W ięc on ma z o stać księdzem ?
B arb ara.
S ta ry ta k chce, ale to ju ż W ic k a rzecz, j a k będzie chciał, to zostanie, a nie, to w ola B oska.
S C E N A V.
C ii i Maciej.
Maciej (wchodząc z listem iv ręku).
C zytajcie! O! j a k on ślicznie, pisze. (P oka
zując). O! o!
— 10 — Barbara.
N ieprzym ierzając, j a k n asz proboszcz.
Organista (czijta).
— K o c h an i rodzice! E g z a m in y u d a ły się s'wietnie, w ięc p rz y b ęd ę do w as pojutrze...
Barbara (przeryw a).
To w łaśnie dziś.
Organista (czyta dalej).
— N ie piszę w ięcej, bo mam b a rd z o m ało czasu. K o c h ający w as syn. "Wincenty. I on ty lk o ty le do w as napisał?
Maciej (dobrodusznie).
P o co m a więcej p ap ieru psuć? J a k tu ta j p rz y je d zie, to się dość n ag a d a.
Barbara (potwierdzając).
A juźci.
Organista.
Oj! po tem , co się te ra z dow iedziałem , zd aje mi się, że w asz syn t ą n a u k ą p rzew ró cił sobie w głow ie. P ew nie potrzeb u je zasobu ja k ie g o , to p rzy jeżd ża, ale g dyby nie, to, kto wie, czyby p rz y je ch ał.
Barbara (oburzona).
Co też jegom ość w ygaduje!
Maciej (ró w n ież).
N ib y to W ic e k ta k i, ab y ty lk o za pieniędz
mi gonił!
— 11 — Organista.
A cóż to dziwnego? Ozy w y m yślicie, że j a mówię t a k sobie... bez żadnej postaw y? Nie, n ie ra z ju ż sły szałem o podobnych zdarzen iach . D o p ó k i syn p o trze b o w ał pom ocy rodziców , do
póty ich niby pozornie kochał, ale kiedy ju ż oni go w y k szta łc ili, d a li mu k a w a łe k ch leba w ręk ę, to się później sw ych rodziców w sty dził; albo co gorzej, w y p a rł się ich.
Maciej (zan iep oko jon y).
O j, jegom ość niech nie mówi ta k ic h beze
ceństw . Czy w szyscy na św iecie ty lk o źli, p rz e
cież są, i dobrzy! D la c z e g ó ż W ic e k m iałby zo
s ta ć koniecznie złym?...
Barbara.
W ic e k m iałb y się n as wyprzeć? J a tem u nie dam w iary , on zaw sze ta k i dobry. D la nas i dla w szystkich!
Organista.
A czy j a mówię, że on koniecznie m a się w as w yprzeć! niech B óg broni! ja ty lk o mó
wię, że t a k byw a.
Barbara (płaczliw ie).
I pocóż n as ta k jegom ość ro z żala, przecież W ic e k n as kocha... i n ie ra z m ów ił, że d la nas o d d ałb y w szy stk o , a wy...
Maciej (ró w n ież w zru szo n y).
A to się wie, a w y mówicie, że nas by się W ic e k w y p a rł. P rze cież ja m je g o ojciec. C zy
— 12
to m a u m nie źle? nie pom agam ile ty lk o m ogę, albo godnie kocham? Ń ie, to być nie może, ażeby W ic e k m iał się nas w yprzeć! ( Z u czu ciem). O, Boże! nie dopuść .podobnej godziny, lepiej zab ierz mnie, P an ie, do siebie, aniżeli m iałbym «'cierpieć ta k ą srom otę. (Fo chwili z rezygnącyą). A le co tam , w szystkiem rz ą d z i O patrzność, i O na dopuścić nie może, aby się ta k stało ,
B arbara.
O! nie daj B oże, M atk o P rz e n a jśw ię tsz a ! O rganista.
No, co p ra w d a nie k a ż d y je s t złym , _ ale chłopiec w ychow any n a wsi, nagle przeniesiony do m iasta, znajd u je inne to w arzy stw o , a w do
d atk u , je ś li mu się nieźle w iedzie, może łatw o sobie w głow ie przew rócić. B yć może, że "Wi
cek nie jest, tak im , j a k j a go sądzę, ale o tem p o trz e b a się przekonać... (Z a m yśla się). T a k , ale w ja k i sposób? (Po długiej p a u zie woła z radością). Mam! d o sk o n ałą m yśl... A g dyby go w ystaw ić n a próbę!
Maciejowie (zaciekaw ieni).
Co? jak?...
O rgam sta (uszczęśliw iony).
Z asm uciłem w as może niesłusznem p o d ej
rzeniem , więc w as przekonam ! ale i wy m usi
cie mi w tem dopom ódz.
Ilaciejow ie.
D obrze, jegom ościeńku!
— 18 —
O rganista.
O tó ż słuchajcie! A b y się przekonać, czy W ic e k w as kocha praw dziw ie, w ystaw im y go n a próbę.
B arbara.
N ib y jak ?
O rganista.
O to ta k : m usicie mu pow iedzieć, że nie b ę
dziecie m ogli ju ż więcej mu pom agać, bo nic nie macie.
B arb ara.
P rz e c ie ż to nie p ra w d a, bo m am y w kasie oszczędności ty sią c rubli.
Organista-
Ojej! jacy śc ie w y niedom yślni. T u nie idzie o to, czy w y m acie isto tn ie lub nie, ale o to, ażeby W ic e k m yślał, że nie m acie. G d y to powiecie, j a p rz y jd ę i p rz ed staw ię mu się ja k o dziedzic, bo on m nie nie zna, i zaproponuję mu, czyby nie zech ciał z o stać moim synem , a j a dalej k sz ta łc ić go będę... J e ż e li w ted y propo- zycyę m oją odrzuci, to w as kocha; a jeże li przyjm ie... no, to p rzy n ajm n iej będziecie w ie
dzieli, co z nim zrobić. Ozy te ra z pojm ujecie mnie?
Maciej.
N ib y ta k , ale bo w idzi jegom ość, j a mam okłam ać w łasne dziecko, on się p rzez to z m a r
tw i, a i re łig ia z a k azu je kłam ać!
— 14 — Organista.
T a k , ale p rzez to kłam stw o dow iecie się, czy W icu ś w as kocha; z re s z tą to będzie i dla niego nie bez korzys'ci, bo w ted y się p rz ek o n a o praw dziw ej w artos'ci nauki. I cóż, z g a d z a cie się?
Maciej.
A no, je ż e li to m a być dla d o b ra W ic k a , to niech będzie, j a k mówicie.
Organista (zabierając się do w yjścia).
T e ra z bądźcie zdrow i, ty lk o nie zd rad źcie się. D a jc ie mi znać, g d y W ic e k p rzyjedzie.
S C E N A V I.
M a c i e j , B a r b a r a . ( Chwila m ilczenia).
Barbara.
W iesz co, sta ry , że m nie ta k koło serca boli, przeczuw am coś niedobrego. K to tam wie, czy to n iep raw d a, co mówił o rg a n ista . P r z e cież i j a kocham W ic k a i zd aje mi się, że on n ajlepszy; ale j a k pojech ał do m ia sta i w d a ł się z paniczam i, to m oże i zepsuł się. K to wie, czy d la nas i d la W ic k a nie b yłoby lepiej, aby z o sta ł chłopem , ja k je g o ojcowie; ale to b ie się zachciało edukow ać go, a może p rzez to s t r a ciliśm y dziecko.
— 15 —
Maciej (z gniew em ).
B a rb a ro ! nie o b rażaj P a n a B oga. N a s W i
cek kocha, to rzecz pew na, a co tam b ajd u rz y o rg a n ista , czy to m a byd koniecznie praw da?
N iech ludzie m ów ią co chcą, a j a wiem, że do b rze zrobiłem , że W ic k a k az ałem uczyć;
bo co te ra z zn aczy człow iek bez w y k szta łc en ia.
N ie sły sz a ła ś, ja k proboszcz mówił? a co on mówi to praw da! A z re s z tą o rg a n is ta pow ie
d ział, że się p rz ek o n a, to widocznie p rz ek o n a się, bo on m a lep szą głow ę. N ie darm o je s t o rg a n istą .
B arbara (nadsłuchuje przez ten czas; poczem leci do okna i woła z radością).
P a t r z a j , s ta ry , n asz W ic e k jedzie!
Maciej (z radością).
N areszcie, n areszc ie u jrzę moje dziecko!
Kazik (w pada zd ysza n y).
W iecie, ch rzestn y , W ic k a ty lk o co p atrzeć.
Maciej.
W iem , wiem. A le, K a zik , biegaj do o rg a n isty i pow iedz, że W ice k p rz y je c h a ł
Kazik.
D o b rz e , z a ra z lecę. (W y lie g a ).
(B a rb a ra p r z e z ten czas stoi p r z y oknie, wpa
trując się iv dal).
_ _ 16 —
B a rb a ra (z radością).
P a tr z , s ta ry ,, ja k i śliczny chłopak z niego.
Maciej (patrząc).
A gdzież on?
B arb ara (pokazując).'
N ie w idzisz? O! p a trz a j, zobaczył nas, k ł a n ia się... O! mój zło cisty chłopaku! A ja k i duży, a toż bez m ała ta k i, ja k ty... O, ju ż zaje żd ża ... (ivoła). W icku, W ick u , mój dzie
ciaku. (do Macieja)\ J u ż w ysiada... idzie...
(Odivraca się od okna i czeka z niecierpliwością;
po chwili wpada Wicuś).
S C E N A V I I .
Ciż i Wicuś, Antek, S tefan, Kasia, Zosia, Basia.
Wicuś (rzucając się iv objęcia ojca).
T a tu siu mój kochany! Mój n ajd ro ż szy oj
cze! (R zuca się na kolana przed matką, cału
jąc jej ręce). M atko! m oja d ro g a m atusiu! N a reszcie w as widzę!
Maciej (wzruszony, ocierając łzę rękawem).
Mój synu, mój d ro g i W icku. (Ściska go).
B arb ara (plącząc z radości).
W ick u mój, ja k żeśmy się daw no nie wi
dzieli!...
— 17 —
(Chwila w zruszenia — M adejowie całują i ści
skają Wicka).
Zosia (smutnie).
A o mnie to, W icusiu, zapom niałeś, bo i na dw orze i tu nie w itasz się ze mnę,.
Wicuś (icitając się z nią czule).
A le broń Boże, m oja siostrzyczko, zaw sze cię kocham i nigdy o tobie nie zapom nę...
Barbara (na stronie do Macieja).
W iesz co? chyba to niep raw d a, co o rg a n ista mówił!
Maciej (również na stronie).
Cicho, te ra z nie czas o tem mys'led, zoba
czym y później.
Wicuś (do rodziców wzruszony).
W ięc n areszc ie was w idzę. J e s te m pi’zy w as. Z jak iem utęsknieniem czekałem tej chwili, teg o nie umiem wypowiedzieć. ( Całuje po rę
kach Maciejów). W ybaczcie mi, że ta k rz ad k o donosiłem o sobie, ale obow iązki, ja k ie mam, a b y dopomódz wam tro ch ę w k sz ta łc e n iu mnie, nie pozw alały na to. No, ale te ra z , to za w szy stk ie czasy wam naopow iadam o sobie.
Ż ebyście w iedzieli, kochani rodzice, ja k ie g o bło giego doznałem uczucia n a w idok ty c h pól, la sów naszych... tego określić nie zdołam ! Gdym d o jeżd żał do wsi, ujrzałem gro m ad k ę ludzi;
m iędzy nim i poznałem daw nych tow arzyszów zabaw . O ni o m nie nie zapom nieli, a... i j a rów nież, zaw sze w sercu chowam d la nich ser-
Próba. 2
— 18 -
deczną p rz y ja źń , (dalej opoiviada Maciejom na stronie coś pocichu z rozrzew nieniem ). Ci p a trzą z przejęciem n a niego).
Antoś (do Zosi).
A żebyś w iedziała, j a k się z nam i se rd e cznie przy w itał!...
Zosia (uszczęśliw iona).
P o czciw y braciszek!
Kasia (do A nto sia ).
Bo to W icuś, a g d y b y ś ty się uczył, to n a w et nie sp o jrz a łb y ś n a nikogo.
Stefan.
E , g a d a sz g łu p stw a, A n to ś nie ta k i zły.
A le nie słyszeliście, j a k W icuś uczenie gada?
Basia.
P ra w d a , ta k , ja k b y nasz o rg a n ista . Stefan.
E , gdzie tam , j a k o rg anista! On mówi, j a k sam k siąd z pi-oboszcz.
Antoś.
A praw da!
Stefan.
A p a trz no, ja k ie m a b u ty , z tak iem i nosam i, ja k u sani, ojej!
Kasia.
N o i Czemu t a k się dziwisz? te ra z ta k a m oda w mieście!
,V'- !/ V ^ - : '■ ' ■ . ^
— 19 —
Zosia.
D a j mu pokój, niech się dziwi!
Antek (do dzieci).
C hodźcie do wsi; powiem y, że W icuś ju ż p rz y je c h a ł.
Stefan.
R a c y a , chodźmy. ( Wychodzą).
S C E N A V I I I .
Maciej, Barbara, Wicuś, Zosia.
Barbara (wzruszona, całuje Wicusia).
W ięc ty nas się nie w stydzisz? Z aw sze n as k o ch a sz się.
Wicuś.
Jakzes'cie n aw et m ogli o czetnś podobnem pomyśleć? J a m iałbym was nie kochać, was, k tó rz y śc ie dla mnie ty le dobrego zrobili! Nie, xo się po m nie nie pokaże!
Maciej.
P a m ię ta j o tern, W icek, (biorąc Zosię i W i
cusia do siebie), bo w as ty lk o dwoje posiadam , a nie oddałbym za żadne sk a rb y . Co mam, to d la w as... (Rozczulając się). No, bo ja k ich nie kochać, k iedy to ta k ie dobre dzieciaki.
(Zwracając się do Wicka, mówi z przymusem).
W ic e k , hm... hm... my do teg o czasu uczyliśm y cię i w ydaliśm y dużo pieniędzy, ale te ra z hm...
hm... n a ciebie kolej nam dopomódz.
Wicuś (zdziw iony z przestrachem).
Ojcze, co to m a znaczyć? M atko? (W szy scy milczą).
Maciej (ivzruszony).
Z ocha, leć n a plebanię i zam ów n a ju tro M szę. (Zosia ociąga się). No, idź... (Zosia z a smucona wychodzi).
Barbara (na stronie do Macieja).
M acieju, po co mu to mówisz?
Maciej (również na stronie).
Id ź do kom ory. N iech się dzieje w ola Boża!
To, co organiście p rz y rzek łem , zrobić muszę,, a potem zobaczym y. (Barbara wychodzi).
S C E N A I X . Maciej. Wicuś.
Wicuś (przestraszony).
O jcze, pow iedz mi w szystko... T y coś u k r y w asz przede mn§. (Maciej milczy). O jcze mój drogi! T w e m ilczenie stokroć dla mnie g o r
sze... O, powiedz!... (Po chwili). O, Boże!
m iałożby to być praw dy, czego się dom yślam . (jąkając się). A. więc ja ... ja ... p rz e sta n ę się uczyć. (Maciej potwierdza głową). Ab! więc to praw da? O, Boże! (U kryw a twarz w dłoniach).
Maciej (ivzruszony na stronie).
M ia ła ra c y ę s ta ra , to je s t widoczne, że on nas kocha. A te ra z , ju ż pow iedziałem , więc
- 21 -
się sta ło . (D o W icusia, pocieszając go). W iem , mój synu, że ci to je s t bolesne, ale trz e b a po
godzić się z wolą, Bożą,
Wicuś (z rozpaczą).
A dlaczego, z jak ieg o pow odu nie chcecie mi dalej pom agać?
Maciej (ivzruszony, zakłopotany).
Bo widzisz... to nie d lateg o , żebyśm y nie chcieli, ale nie możemy. P rz e z pięć l a t uczy
liśm y cię, dopom agaliśm y, ale dalej sił nie s ta rc z y . P rz e z to m usiałem się zapożyczyć, a te ra z hm... hm... praw ie nic nie mamy. T rudno, ju ż dosyć się nauczyłeś, d ostaniesz ja k ie m iejsce przy dw orze, albo będziesz nam pom agał.
WiCUŚ ( z boleścią).
W ię c n a to pracow ałem !... O, ja k ż e to okropne! A ja ta k m yślałem , ojcze, źe w przód się nauczę, a potem wam dopom agać będę!
Maciej (ivzru szo n y n a stronie).
L epiej pójdę do kom ory, bo nie m ogę p a trz e ć na jeg o żal, m ógłbym się jeszc ze w y g a
dać. O, poco j a mu to mówiłem? A le w szy
stk iem u w inien o rg a n ista .
(W ych o d zi do kom ory, oglądając się).
S C E N A X . W i c u ś (sam ).
(D łu g a p a u za , po chw ili W icuś ociera oczy i p o wstaje).
N ie ste ty , więc to p ra w d a , że j a ju ż więcej uczyć się nie mogę! a co będę dalej robił? B o
— 22 —
ciężkiej ro b o ty w polu jestem za słaby; lepszego m iejsca j a k p isa rz a nie dostanę. A j a ta k p ra g n ąłem w y k sz ta łc ić się, aby za ją ć ja k ie s t a now isko i dowieść tym , k tó rz y szydzili z mo
jeg o stanu, że nie szlach ectw o rodu, ale sz la chectw o duszy n as w yw yższa. N ie ste ty , w sz y st
kie m oje m arz en ia p rz ep ad ły . (Po chwili z głębokim żalem). A le niedość, że sam cier
pieć będę, jeszcze przyczyniłem się do s tra p ie n ia m oich rodziców , k tó rz y w szystko n a mnie stra c ili. Co ich te ra z czeka? N ędza... A j a nie o tem m yślałem . M arzyłem , że gdy się w y k sz ta łc ę , moi kochani rodzice odpoczną na s ta r e la ta . Cóż im te ra z będę m ógł dać?
(Płaczliwie). Z ja k ą rad o ścią jech a łem tu ta j...
nie spodziew ałem się tak iej wiadom ości. (Z a myśla się). A le... w szak j a mogę się n ad a l uczyć... J e s te m w p iątej klasie... (Po chwili z bolesnym uśmiechem). O! jak że m nieoględny...
W s z a k lekcye, k tó re m ógłbym daw ać, nie w y s ta rc z ą na u trzy m a n ie w mieście... ( Z boleścią).
T ru d n o , trz e b a się pogodzić z losem. (Poka
zując na komorę). T am pow inność moja! p rz y nich, dopom agać im i choć w części osłodzić te n los ciężki. Siada zamyślony i smutny.
Po chwili ivcliodzi organista, przebrany, m i
na butna, głos podniesiony.
S C E N A X I . Wicuś. Organista.
(W icuś nie spostrzega tuejścia organisty.
Organista.
N iech będzie pochw alony!
— 23 —
Wicuś (ocknąwszy się, na stronie).
O bcy. (Głośno). N a wieki wieków.
Organista.
W s z a k tu m ieszka M aciej W aw rzyńczyk?
Wicuś.
Tu, czem mogę służyć?
Organista.
T y je ste ś jeg o synem? U częszczasz do gim- nazyum , panie-dzieju. J e s te ś w piątej klasie?...
Wicuś (zdziwiony).
T a k je st; lecz sk ąd pan p o siad a te w iado
mości?
Organista.
J e s te ś znajom ym m ego k u zy n a, k tó ry mi cię p rz ed staw ił, ja k o w zorow ego ucznia.
Wicuś.
J a k nazw isko pańskiego kuzyna?
Organista (trochę zmięszany).
H m ... nazw isko, panie dzieju, to w idzisz, ten tego... z re sz tą z tej wiadom ości nic ci nie p rz y j
dzie, dość, że on ciebie zna.
Wicuś.
W sz y stk o to dobrze, ale ja k iż cel pańskich odwiedzin?
Organista (siadając).
J e s te m S ap alsk i... obyw atel. P osiadam ob
szern y m a ją te k , ale n ie ste ty , panie-dzieju, je -
— 24 —
stem bezdzietny, d lateg o chciałbym znaleźć j a kiego chłopca, k tó ry panie-dzieju, z a stą p iłb y mi syna. P o tern, co sły szałem o tobie, panie- dzieju, od mego kuzyna, postanow iłem w y b rać ciebie. Tem bardziej te ra z pośpieszam z mem ośw iadczeniem , g dyż dow iedziałem się o tw em położeniu. (W icuś słucha zdziw iony). B ędę d a w ał dla ciebie na w szystko, panie-dzieju, k s z ta ł
cić się będziesz...
Wicuś (uradowany).
J a k to ? J a m ógłbym uczyć się dalej?
Organista.
N a tu raln ie? No. cóż, chłopcze panie-dzieju, chcesz, abym cię wychowywał?
Wicuś (zdziwiony, rozradowany).
Czy to być może? E! pan zapew ne żartuje?...
Organista.
W c ale nie. To j e s t cel moich odwiedzin.
N o, i sądzę, że się zgodzisz, bo pojm ujesz, co to dla ciebie te ra z znaczy?
Wicuś (zakłopotany).
To... ach!... ju ż nie wiem dopraw dy, czem z a służyłem sobie n a ta k ie w zględy szanow nego p an a. P y ta mnie pan, czy się zgadzam ? A cóż innego w ypada mi zrobić? D opieroż to moi r o
dzice ucieszą się!
Organista (powoli).
A le j a staw iam jed en w arunek.
Wicuś.
J a k i?
— 25 -
Organista (powoli, obserwując Wicusia).
Oto, ab y ś się w y p a rł swoich rodziców i ich nazw isk a. (W icuś oburza się). J a cię przyjm ę za syna, dam ci sw oje nazw isko.
Wicuś (oburzony).
P anie!...
Organista (przerywając).
P ozw ól mi dokończyć. O ni niew iele ci dać mogę; — to w ieśniacy, j a zaś dam ci nazw isko, m ajątek , będziesz opływ ał w dostatk i...
Wicuś (oburzony).
Nie, po trz y k ro ć nie! N a ta k ic h w arunkach nic od p an a nie przyjm ę. Choć w ieśniacy, ale to moi rodzice. O ni dla mnie w iele w ycier
pieli, dopom agali mi i przez to s tra c ili w szy st
ko... a j a m iałbym się ich wyprzeć?
Organista (kusząco).
A leż chłopcze, za sta n ó w się, coś w y rzek ł.
T y chyba teg o nie rozumiesz? D o tą d m usiałeś ciężko pracow ać, gdyż to, co d aw ali rodzice, nie w y starcza ło ci n a utrzy m an ie. M usiałeś m ęczyć się n ad k o rep ety cy am i, sam n ad sobą do późnej nocy pracow ać, je śli chciałeś się czego nauczyć. A te ra z n aw et teg o mieć nie będziesz, m usisz p rz e sta ć się uczyć...
Wicuś (z boleścią).
N iestety!
Organista.
W idzisz! A u m nie w szystkiego pod do
statk iem . N o, panie-dzieju, zastan ó w się do
— 26 —
brze. W iem , że nie m ożesz n a ty c h m ia st odpo
w iedzieć, w ięc d aję ci pół godziny czasu do nam ysłu. T ym czasem pójdę do proboszcza, a po odpow iedź p rzy ślę o rg a n istę. [N a stronie). A to się spociłem , ja k m ysz pod miotłą,. N ie spo
dziew ałem się ta k ie g o oporu! N o, ale te ra z ulegnie. (Głośno). No, panie-dzieju, byw aj zdrów , a p am iętaj: m ajątek* i nauka! (W ycho
dzi ocierając pot chustką).
S C E N A X I I . W i c u ś (sam).
(P rzez pewien czas stoi, ja k odurzony, poczem poivtarza machinalnie).
M ająte k , nauka... m ajątek ... nauka. (Po chwili). J a k a ż to ciężka d la m nie próba! Nie!
to b yłoby niegodziw ie, gdybym się w y p a rł swoich rodziców ... O ni mnie ta k kochają...:
ty le dla mnie dobrego uczynili... Id źcie ode m nie, niegodziw e myśli! (Po chwili siada, m a
rząc). A je d n a k i j a m ógłbym być szczęśli
wym ... być m ajętnym ... uczyć się... o tak ! (N a gle zryw a się oburzony). N ie, p recz ode mnie, pokuso! N ie chcę m ajątk u , ani n azw isk a, oku
pionego ta k srom otnym postępkiem . Ic h p rz e k leń stw o ciężyłoby mi przez całe życie... J a ich ta k kocham i m iałbym ich strac ić ? I oni m nie ta k k ochają, ty le n adziei p o k ła d a ją we mnie! Ja b y m m iał zranić ich ta k boleśnie? Co za w styd byłby d la nich wobec całej wsi, że rodzony syn w y p a rł się ich... w y p a rł się, bo oni prości chłopi, a on w ykształcony... k s z ta łc ił
27
się z a ich pieniądze, dopóki m ogli daw ać, a gdy ju ż pieniędzy z a b ra k ło , to rz u c ił ich! N ie, n i
gdy! nie będę w yrodnym synem! (biegnie do ko
mory).
S C E N A X I I I .
Antoś, Jędruś, Kazik, Kasia, Zosia, Basia, Jagusia.
Antoś (we drzwiach).
A n i W ic k a , ani gospodarzy!
Zosia.
P ew n ie są w kom orze. (W chodzi do komory).
Antoś.
D opiero to się W ic e k ucieszy, j a k n a s ta k zeb ran y c h razem zobaczy.
W szyscy.
A pewnie!
J u ż ty , A n tk u , to oni chw ili nie je s te ś ci
cho, a ciąg le ty lk o g ad a sz, choć i nie p o trze b a.
A ty , to ś się nie ro z g ad ała? (Prędko). T a - Antoś.
A le znow u czekać n a niego?
Kasia.
Antoś.
ta -ta !
Kasia (śmiejąc się).
E j, ty tra jk o c ie , trajk o cie!
- 28 — W szyscy (śmiejąc się).
A n te k tra jk o t!... A n te k tra jk o t...
Antoś (rozgniewany).
Co? T ak? D ob rze, ju ż te ra z ani m ru, mru!
(Siada zły. Chłopcy i dziewczęta śmieją się i do
kuczają Antkowi, który ziewając, udaje, że za sypia).
S C E N A X IV .
Ciż i Organista (ubrany w zw ykły, długi surdut).
Organista (wchodząc).
N iech będzie pochw alony!
Wszyscy.
N a wieki wieków.
Organista.
A gdzie gospodarze?
Jagusia.
N ie wiemy, bośm y dopiero przyszli.
Kasia (z przechwałką).
J a , Jó z ie k , A n te k i B asia już w idzieliśm y
W icka! J
Organista (ciekawie).
I p rz y w ita ł się z wami?
Kasia.
A ja k ż e —i j a k serdecznie!... p ra w d a A ntek?
— 29 —
(A ntek nic nie odpowiada. K asia przystępuje do niego. Organista wypytuje się o coś K azia,
ten potwierdza głową).
Kasia.
A ntek! a to b ie co się zrobiło, żeś ta k i sm utny?
Antoś (przedrzeźniając).
A n te k , co tobie, żeś ta k i sm utny? J a k b y nie w iedziała. G dy co mówię, nazyw ają, mnie tr a j- kotem , a gdy cicho siedzę, p y ta ją , co mi jest?
(D zieci śmieją się; wychodzi z komory Zosia z pokrajanym chlebem i serem, za który łapczy
wie chwyta Jędruś).
Zosia.
Z a r a z W icu ś przyjdzie.
Organista.
A cóż on tam robił?
Zosia.
J a k w eszłam , to ojcowie p ła k a li.
Organista (na stronie).
A co! nie mówiłem? (Głośno). N ie sły sz a ła ś, co W ic e k m ów ił i dlaczego ojcowie płakali?
Zosia.
Tego dobrze nie wiem, choć te ra z się do
m yślam , bo jak em w e sz ła to W icu ś g ad a ł:
„N ie, moi rodzice, j a w as nigdy nie opuszczę!“
Organista (zdziw iony na stronie).
A więc nie chce się ich wyprzeć!
— 30 — Zosia.
O tó ż idę,.
S C E N A X V . Ciż. Maciejowie. Wicuś.
W szyscy.
W ita j nam , W icku! P rzy sz liśm y cię po
zdrow ić.
Wicuś (ściska ich po kolei).
D z ię k u ję wam za pam ięć, moi drodzy, serd e
cznie dziękuję.
Maciej (z radością).
A w idzicie, panie organisto!
Wicuś.
O rganisto?! W ięc pan p rzy szed ł po odpo
w iedź d la p an a S apalskiego? O to mam j§ g o tową,. C hoćby mi złote g ó ry obiecyw ano, a w z a m ian żądano, abym się w y p a rł rodziców , nie uczynię teg o nigdy!
Barbara.
K o ch an e dziecko!
(W szyscy zdziw ieni, nie pojmują znaczenia słów Wicusia).
Organista (wzruszony').
P ó jd ź, dro g ie dziecię, niech cię uściskam . Wicuś (zdziwiony).
A le ten głos, czy m ylę się?... B y łżeb y ś pan?...
— 31 — Organista.
T ak , m oje dziecię. J a to w ystaw iłem cię n a próbę. O bciąłem się dow iedzieć, co w ybie
rzesz: bogactw o, czy błogosław ieństw o ro d z i
ców? W y sz ed łeś z tej p róby zw ycięsko... To też n a g ro d a cię czeka.
Wicuś (zdziwiony).
W ięc j a będę się uczył?
Organista.
T a k , ojciec naum yślnie ci pow iedział, że nie będziesz się uczył, że s tra c ił w szystko,., aby p ró b a b y ła praw d ziw ie ciężką. A te ra z pozwól, abym cię uścisk ał. (Ściska go). W in szu ję tw ym rodzicom , że się tak ieg o sy n a doczekali!
Józiek.
Nic, a nic nie rozumiem.
Jędruś (jedząc).
I j a ta k ż e .
Zosia (domyśliiuszy się).
P oczciw y b ra ciszek . S łuch ajcie, to wam po
wiem.
(Opowiada im pocichu).
W szyscy.
A ha!
Antoś
To on nie chciał n as i rodziców w yprzeć się.
Basia, Kasia, Jagusia.
A to ślicznie zrobił!
— 32 — Stefan.
J a k b y ś c ie wiedzieli!
Antoś (krzycząc).
N iech żyje W icuś!
Wszyscy.
N iech żyje! N iech żyje!
( Wicuś dziękuje, ściskając kolejno wszystkich).
(W noszą stół zastaioiony jedzeniem i wchodzi kilku grajkóiu).
Wicuś.
D z ię k u ję wam za taką, życzliw ość, odpłacę się wam w zajem nie, gdy przy b ęd ę tu ośw iecać w as i pom agać wam.
Maciej i Barbara (do dzieci).
A te ra z dzieci, jedzcie, baw cie się i ta ń c u j
cie wesoło.
W szyscy (z radością).
D a le j w tany.
Jędrek.
A j a polecę n a w ieś i sp row adzę W ła d k ę i Jó z ię . (W ychodzi].
(W szyscy stają parami, jak do tańca, słychać wesoły śpiew Kasi. K u rtyn a zapada).
----
© M o Kr, SoMesMep
Polsi Toi. Szkolf L Ä e i
WIEDEŃ.
W y d a w n i c t w a M i c h a ł a A r c t a .
Złota książeczka młodzieży. Dzienniczek na cały rok, z notatni- Rs' koi>' kiem; w o p r a w ie ... ...
A r m s t r o n g ' F . Wśród chmur i słońca. Powieść dla mło
dzieży, z 4-ma rycinami; w opraw ie 2 _
D y a k o w s k i B . Nasz las i jego mieszkańcy. Opisy przy
rody. Z licznemi rycinami; w oprawie 2 _
B l l i s E . S . Przez ogień i przez lasy. Powieść dla młodzieży Z 4-ma ryc. w opr. karton, k. 75; w opr. ozd. w płótno ang. _ G l i ń s k i K . Polne kwiaty. Poezye dla młodzieży. Z ilustra-
cyami. W ozd. opr. kop. 70; w oprawie w płótno angie'skie gQ G O U ld. J . Gwiazda przewodnia. Powieść dla dorastającej mło
dzieży, tłómacz. bar. Z. Harting. W oprawie kartonowanej ą 2Q
— w oprawie ozdobnej w płótno a n g ielsk ie...1 80 G r e e n B . Brat ociemniały. Powieść dla młodzieży. Wyd. II.
Z rycinami, w opr. kart. k. 60; w opr. ozd. w płótno angieskie 90 G r u s z e c k i A . Wśród Tatarów. Powieść dla młodzieży.
Z 8 rysunkami i licznemi winietami; w ozdobnej oprawie . , 1 20 H e n t y A . E . Lew św. Marka. Powieść dla młodzieży. Z 4 ry-
binami, W opr. kart. rs. I k. 20; w opr. ozd. w płótno ang, 1 35 D ’H e r v i l l y E . Przygody chłopczyka przedhistorycznego.
Opowiadania dla młodzieży. Z 15 rysunk. W ozdob. opr. 1 _
— w oprawie ozdobnej w płótno a n g ie ls k ie ... 1 20 K r ó l K . W kraju piramid. Opowiadanie z dawnych dziejów
Egiptu, dla dojrzalszej młodzieży. Opracowane według dzieła Minsanga. Z 4 rycinami kolorowemi, w ozdobnej oprawie . 1 — M a e l P . • W tajemniczym kraju. Powieść dla młodzieży. Z licz
nemi rycinami; w oprawie k arto n o w e j...— 60 M ś a u l l e F . Robinson napowietrzny. Powieść dla młodzieży,
z 4 obrazk., w opr. kart. k. 90; w opr. ozd. w płótno ang. 1 — N a U S e n F . Wśród lodów i nocy. Prawdziwe przygody w po-
dróży do Bieguna Północnego. Opracowane dla młodzieży przez Wł. Umińskiego. Z licznemi rycinami; w kart. opr. 1 _ N o l l D r . Historya naturalna człowieka (Antropologia). Przy
stępnie wyłożona i objaśniona 108 rysunkami oraz tablicą kolorową. Z uwagami „0 pielęgnowaniu zdrowia” . . _ 75 N o r m a n d C. Szmaragd Inkasów. Powieść dla młodzieży.
Z 4 rycinami; w opr. kart. k. 90; w opr. ozd. w płótno ang. 1__
P o p ł a w s k i J . Ciekawe opowiadania z życia obcych ludów.
Z 12 podwójnemi tablicami kolorowemi i 12 rysunkami typów ludów, w chromolitografowanej o p r a w i e ... 1 60 P o p ł a w s k i J . Podania o starożytnych Półbogach i Bohate
rach Greków i Rzymian. Z !2 ckromolitograf. rycinami i licz
nemi drzeworytami w ozdobnej ckromolitograf. oprawie . . 1 80 P r z y b o r o w s k i W . Atylla, bicz Boży. Opowiadanie histo
ryczne dla starszej młodzieży. Opracowane według dzieła P. O. Höckera. Z 6 rycinami; w oprawie kartonowej . . 1 20
— w oprawie ozdobnej w płótno a n g ie ls k ie ... - 1 60
P r z y b o r o w s k i W . Losy Cezara. Opowiadanie ^iejów rzymskicli dla 'dojrzalszej młodzieży. Opracowane \\ dług dzieła P. O. Höckera. Z 6 ryc. W opr. kart. . . . 1__
— w opr. ozd. w płótno ang. 1 40
S l ó s a r s k i A . fiiaty atlas zoologiczny. Z w ie rzę ta ssące, 228 obrazków kolorowanych, wypukłych, na 20 tablicach z tek
stem objaśniającym. Prześliczne wydanie. W oprawie ozdob. 2 — S t a b l e s G . Na dalekiej Północy. Przygody podróżników
Grenlandyi i na Biegunie Północnym. Z 8 rycinami.
oprawie kartonowej . . . gQ
śu. . ; i \ V ł . S^lłody jeniec indyjski. Powieść dla młodzie
ży osnuta na tle życia myśliwskiego, z 4-ma rycinami koloro- warfbmi. W opr. kart. r^. ‘i%k. 20; w ozd. opr. w płótno ang. \ 35 U m i ń s k i W ł. Pioruny i błyskawice. Pogadanki naukowe.
Z i o rycinami. W oprawie kartonowej . . . _ 80 U m i ń s k i W ł . Pole dyamentowe. Przygody dwóch przyja
ciół. Opracowane podług książki E. Bartusa. Z 4 rycinami kolor. W opr. kart. rs. 1 kop. 20; w opr. ozd. w płótno ang. 1 35 U m i ń s k i W ł . W kraju ludożerców oraz inne opowiadania.
# Z 6 ryc. W opr. kart. kop. 75; w ozd. opr. w płótno ang. 1 — U m i ń s k i W ł . W pustyniach Australii. Przygody podróżni
ków. Powieść dla młodzieży z 7 ryc. W opr. kart 1 _
— w ozdobnej oprawie w płótno angielskie . . . . . . . 1 35 U m i ń s k i W ł . Wędrowna wyspa i Przygody emigrantów
W puszczy brazylijskiej. Dwie powieści. Z 6 rycinami.
y i opr. kart. rs. 1 k. 20; w opr. ozdobnej w płótno angielskie 1 20 U m i ń s k i VVi. Zwycięzcy Oceanu. Powieść dla młodzieży. 1 — W a r n k a J . Marysieńka albo dwa miesiące na Rugii. Po
wieść dla młodzieży, z 4 rycinami, w opr. kartonowej . . . —- 6 0 ' — w oprawie ozdobnej w płótno angielskie . . . — 90 Y o n g - e EL. Orla skała. Powieść dla młodzieży. Z 4 ryc.
W oprawie karton, rs. I k. 20; w oprawie ozd. w płótno ang. 1 35 Zajmujące czytanki dla młodzieży. Powiastki przerobione z cze
skiego, przez Zb. Kaminskiego i A rtura Lubicza. 16 ksią
żeczek, każda w kolorowej okładce z obrazkiem, po . . . , — 20 1. W pobliżu bieguna. 9. Z wieków średnich.
2. Na pustyni Saharze. 10. Syn rycerza.
3. Wychowaniec gajowego. n . Opatrzność boska.
4. Balonem nad Australią. 12. U ojca chrzestnego.
5. Król puszty węgierskiej. 13. Dziesięć dni na tratwie.
6. W dziewiczych lasach Ameryki. 14. Z młodości dziadunia.
7. Córka osadnika. 15. Między wilkami a Indyanami*
8. W podziemiach ruin. 16. Mały bohater. ' T e a trz y k d la m łod zieży . Zbiór komedyjek do przedstawień domowych,
i. Amator przygód (8 chłopców). 5. Łakomca (2 dziewcz. i 3 chł.).
Ł. Kajtuś plotkarz (3 dz. i 3 chł.). 6. Niczego się nie boję (2 dz. 15 chł,).
3. Skąpiec (9 Ćhłopców). 7. Strachy (1 dziewcz. i 7 chł.).
4. Uczony (2 dziewcz. i 6 chł.). 8. W cudzych piórkach(5 dz. i 5 chł.)
C e n a k ażd ej kom edyjki kop. 2 0 .