• Nie Znaleziono Wyników

Sytuacja z dramatu. Utwór sceniczny w 1 akcie

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Sytuacja z dramatu. Utwór sceniczny w 1 akcie"

Copied!
60
0
0

Pełen tekst

(1)

U TW Ó R SCENICZNY W 1 AKCIE

Wydawnictwo M. ARCTA w Warszawie

(2)
(3)

K SIĄ Ż K I D LA W S Z Y S T K IC H

ŹBolesłam Sorcsyński

SYTUACJA Z DRAMATU

U T W Ó R S C E N I C Z N Y W i A K C I E . Na g r o d z o n y n a k o n k u r s i ew ę d r o w c a".

(4)

A osbojigho LJeHsypoK).

B a p u iä B a , 4 Ok t^ö p h i 9 ° 5 r o ^ a .

IV

(5)

OSOBY:

JELITA, a r t dram.

KARŁOWSKI, jej mąż.

BRONICZ.

Godzina wieczorowa dnia jesiennego. W za­

możnym, artystycznie przybranym pokoju siedzi przy biurku Karłowski, wertując książki.

Twarz myśląca, poważna z wyrazem ogrom­

nej dobroci w oczach. Rozumny zakrój czo­

ła, nos orli — znamionują nietuzinkową umy- słowość i duszą. Wąsy przystrzyżone spo­

sobem „aktorskim."

Cichy, nięśmiały dzwonek w przedpokoju.

Karłowski uśmiecna sią życzliwie i idzie do drzwi. Otwiera.

Słychać głos BrOnicza.

— D obry wieczór.

Ka r ł o w s k i. P o z n a łe m p a n a po d z w o n k u . Moja s łu ż ą c a z n a rów nież ten sy g n ał, bo nigdy nie w y c h o d z i do o tw ie ra n ia . U w a ż a łe ś pan to?

Wchodzą do pokoju.

(6)

- 4 -

Br o n i c z. J a też t a k wolę...

Postać młodego dwudziestoletniego litera­

ta. Nieduży, skromnie ubrany; twarz rozum­

na o nader sympatycznem, dobrem wejrzeniu żywych gorących oczów... W słowach ner­

wowy, w ruchach bojaźliwy i niezgrabny.

Całość interesująca, nieszablonowa.

Ka r ł o w s k i s p o g l ą d a m u b a c z n i e w o c z y i u ś m i e c h a si ę .

J a k ie ż w r a ż e n ia ?

Br o n i c z j a k z a s k o c z o n y .

Po czem ?

Ka r ł o w s k i. Po w cz o ra jsz ej p r e m ie ­ rze. Siadajcie.

Sadza.go na otomanie, sam siada obok niego.

Br o n i c z. A c h ... przegarnia włosy; oży­

wił się. Panie, j a k a to była gra, jak ie o d c z u c i e , j a k a b a j e c z n a s u b t e l n o ś ć . . .

Ś c i s k a g o z a r ę k ę ; p a t r z ą s o b i e w o c z y z w i e l ­ k ą , g ł ę b o k ą p r z y j a ź n i ą .

Ka r ł o w s k i. S ta ra łe m s i ę o ddać p a ń ­

s k i e i n t e n c j e . . .

Br o n i c z n a g l e , p o w s t a j ą c , s i l n i e j .

P a n ie Antoni, jaki p a n był p o d o b ­ ny do m ojego ojca... chociaż m ło d ­

(7)

5 -

szy... d u żo m łodszy, ale tak i podobny...

z u p ełn ie te n s a m ; poczciw y, z a c n y , r&jlepszy w świecie, tak i cichy, taki wielki, taki p o tę ż n y t ą s w o j ą ci­

chością. .

Nie patrzy na Karłowskiego. Posmutniał znowu.

Ka r ł o w s k i z a g a d u j e .

Więc pan k o n t e n t je s te ś z „C iche­

go c z ło w iek a?

Br o n i c z d z i w n i e .

J a się boję, ja się boję, panie A n to ­ ni, żeby to nie doszło...

Ka r ł o w s k i. Gdzie?

Br o n i c z. Do m ojego ojca... To by było straszne... G d y b y to ojciec z o ­ b aczył na scenie...

Ka r ł o w s k i. Ojciec j e s t chory?

Br o n i c z. N ie — Nie — z d r ó w --- zupełnie zdrów .

Ka r ł o w s k i t r o s k l i w i e .

Więc?

(8)

— 6 -

Br o n i c z. G d y b y on z o b a c z y ł p a n a w tej roli... p a ń s k ie ru ch y , intonacje, w s z y s t k i e te szczegóły, ja k b y ż y w c e m w y j ę t e z niego... żywcem... P a n t a k g ra ł jeg o rolę, ja k b y jego sobow tór... pan d ał fotografję jego duszy... — S kąd, s k ą d pan t a k w y c z u ł ja ź ń m ojego s ta ru sz k a ... ja p a n u bałem się jej n a rz u c a ć, ja p rzecież p a n u nigdy nie m ó w iłe m , że ten d r a m a t to j e s t .

...pan rozumie?...

a ta p o sta ć bohatera... tego cichego człowieka... to... dziś p a n u m ogę p o ­ wiedzieć... to mój ojciec, panie Antoni.

J a k pan to g en jaln ie odczuł, co się dzieje w d u s z y ta k ie g o czło w iek a, ja k pan to genjalnie odczuł... j a k ą pan ma a r t y s t y c z n ą intuicję...

Ka r ł o w s k i lęka s i ę słów Bronicza. Jego pytania wyglądają na indagację. Wstał z oto­

many, odwrócił twarz od Bronicza. Obaj zmieszani.

Br o n i c z p o c h w i l i .

P an w y ch o d zi?

(9)

— 7

Ka r ł o w s k i p a t r z y n a z e g a r e k .

Je s z c z e m am tro c h ę czasu... S ia d a j­

cie, siadajcie,.. Cóż oni tych pism ta k nie p r z y n o s z ą ? O g ro m n ie c ie k a w je s te m s p r a w o z d a ń .

BRONICZ w c i ą ż m y ś l i o j e d n e m .

Całe szczęście, że nie podałem n a ­ zw iska...

Ka r ł o w s k i. Lepiej się znosi pigułki pod p o k r y w k ą p s e u d o n im u ?

Br o n i c z. Nie... ( m a c h a ręką) nie o to mi chodzi... w s z y s t k o mi je d n o : niech r ą ­ bią... ale ojciec i ta... Nie b ę d ą w ie ­ dzieli czyje, nie z w r ó c ą uwagi... A ja się tego t a k boję...

Ka r ł o w s k i p y t a n i e ś m i a ł o .

P isaliście „Cichego c z ło w ie k a ” z ż y ­ cia... z rzecz y w isto śc i?

Br o n i c z. Z rzeczywistości... nie...

uśmiecha się ze smutną rezygnacją mój ojciec n a w e t nie m a ta k ic h myśli...

n a w e t myśli... To m o ja myśl... moja...

Nic inn eg o nigdy nie piszę, ty lk o to,

(10)

co p rzeży łem w myśli, albo w sercu...

Bo rzeczy w isto ść... je s t t a k in n a od tego, co się pisze...

Ka r ł o w s k i. O czy w iśc ie : to, co pan p rz e d s ta w ił w „C ich y m c z ł o w ie k u ” nie mogło mieć m iejsca w p a ń s k ie m życiu.,. C’e s t du th e a tr e , ja k p o w ia ­ d a ją francuzi...

Bronicz z a j ę t y ,

Ale p ro s z ę pana... panie Antoni...

przecież pan od czu ł d obrze p o sta ć m ojeg o bohatera... niech mi pan p o ­ w ie: czyby to n a w e t nie mogło się stać? czy to było t a k dalece te a tra ln e , ż e s ię nie daje p sy ch o lo g iczn ie u m o t o w y - w a ć ? Czy pan... nie o d c z u w a ł teg o s a ­ m ego k ie d y k o lw ie k w s w o je m życiu?

Nieostrożne pytanie zmieszało obydwóch. Bro­

nicz stara się to zamazać. Bo pan t a k g łę ­ bo k o p rz e p r o w a d z ił tę sy tu a c ję , k ie d y cichy m ą ż r z u c a się na u b ó s t w i a n ą z d r a j - czynię i. m y ś lą — w p a ń s k ie j g rze w i ­ dać było, że ty lk o m y ś l ą — dusi ją w ś m ie rte ln y m u ś c is k u . J a o grom nie c ie k a w je s te m , j a k p a n to w y p r o w a ­ d z a w teorji?

(11)

— 9 -

Ka r ł o w s k i. Mnie się to w y d a je m o - żeb n em , żeby tak i cichy człow iek, j a k p a ń s k i ojc... jak... Kalecki... żeby taki cichy s k u p i o n y c z ło w iek w y b u c h n ą ł nagle... C z ło w ie k cichy m oże mieć w sobie o g r o m n ą p o tę g ę c z y n ó w nie­

d o k o n a n y c h , bo on j e s t sk u p io n y . Bo o n . z a c h o w u j e w całości to, co czło­

w ie k c z y n u ro z m ie n ia na d robne. Dla­

tego też ja w czło w ie k u cichym d o ­ p u sz c z a m istnienie m iny. C zło w iek cichy to b o m b a , k t ó r ą m o ż n a opalać ze w s z y s t k i c h s tro n długo i b e z s k u ­ tecznie... nagle pad n ie i s k r a i s p o w o ­ d u je w y buch..

Br o n i c z z e s m u t k i e m .

A jeżeli i s k r a zgaśnie, zanim z a ­ pali?

Ka r ł o w s k i z d z i w i o n y .

Tern lepiej. W y b u c h y s ą straszne...

Br o n i c z. O straszne!... Ale i tak ie życie, j a k m ojego b o h a te ra , to t a k ż e straszn e... Je g o o ta c z a ją d o b ro b y te m , n ie m a l szczęściem , za to, że się ni­

c z e m u nie sp rzeciw ia, że w ie rz y w s z y s t k i e m u i ufa b e z g ran iczn ie, że

(12)

10

daje s o b ą p o w o d o w a ć , że p r z y jm u je za p ieszczo tę i m iłość — s z y d e r s tw o , ja k ie m go d a rz y p i ę k n a , z d r a d z ie c k a ż o n a w z a m ia n za jego b ez g ra n ic zn e , ślepe zaufanie, za b a ł w o c h w a l s t w o niemal, za dobroć... P rzecież to je s t s traszne... J a nie m ogłem dłużej p a ­ trzeć n a to... ja nie m ogłem dłużej m y śle ć o tern... W s z y s tk ie c ząsteczk i m ojej d u s z y , m o jeg o se rc a i mojej m yśli drżały z o b u rz e n ia i gniewu...

J a j ą p o w in ie n e m był... robi ruch, jakby niszczył w ręku kawałek papieru... ja m u ­ siałem u cie k a ć z d o m u , bo g d y b y m d łużej p a trz a j n a to i... dłużej m y śla ł o tern... P a n m n ie rozum ie, p r a w d a ?

Spojrzał uparcie w oczy Karłowskiemu.

K a r ł o w s k i . Z a c z y n a m się to i o w o d o m y ś la ć , ale p rz y z n a m się panu...

B r o n i c z . J a wiem... ja w ie m , j a ta k m ó w ię zaw sze.., widzi pan ja nie u m ie m się t a k ja s n o w y r a ż a ć , t a k z w ięźle... a w r e s z c ie te m oje myśli, te n cały mój s p o s ó b m y ś le n ia od czasu , jak... od czasii. kied y z m u s z o ­ ny by łem o p u śc ić n a jd ro ż s z e g o m o je ­ go s t a r u s z k a t a k d z iw n e p rz y b ra ł

(13)

11

k s z ta łty , że... ja sa m się nieraz d z i­

w ię sobie... sam się dziwię... bo o s t a ­ tecznie, m oże ta k ie życie czło w ie k a cichego... m oże ono nie je’St t a k s t r a s z ­ ne, j a k m nie się wydaje,.. J a k pan sądzi?

Ka r ł o w s k i w y m i j a j ą c o .

Nie wiem... to zależy od w a r u n k ó w ...

Br o n i c z. W a r u n k i jego, to w a r u n k i Kaleckiego z t ą ty lk o różnicą, że Ka- lecki... za c z ął m yśleć o jarzmie... w ł a ­ ściw ie o z r z u c e n iu jarzma... a mój ojciec... (z boleścią) nie o d c z u w a go z u ­ pełnie... nie... nic zgoła... ż a d n e g o p r o ­ t e stu ... ż a d n e g o protestu!... J a p r o t e ­ s to w a łe m za niego... niestety tylko myślą... Czy m ogłem inaczej?... P r z e ­ cież j a je s te m t a k do m ojego ojca po­

d o b n y i ja boję się czynu, in ic ja ty ­ w y — nie w iem , m oże nietyle boję się, ile w ą tp ię , czy k ie d y k o lw ie k byłbym w s ta n ie czego d o k o n a ć , czy w o g ó le m am p r a w o — bo ja wiem... A j e d n a k od tego czasu., od teg o czasu... Ja, ja, w y ła d o w a łe m po raz p ie r w s z y w tej sytuacji mojego dramatu... w tej g łó w n ej, k u lm in a c y jn e j scenie... Cichy

(14)

— 12 —

c z ło w ie k za c z ął a n a liz o w a ć s w o je p o ­ łożenie, s w o j ą ' p o g o d n ą , s z c z ę śliw ą m a rtw o tę ... i zbudził się w nim p r o ­ test, konieczfiy, n ie o d z o w n y protest...

Kalecki z a c z ą ł m y śle ć i w m yślach d o s z e d ł do chęci... Kalecki, p a n ie An­

toni, w d ra m a c ie — to ja... to dalszy ciąg, ten p o ż ą d a n y d alszy ciąg jaźni m o je g o ojca... G d y b y ż on zaczął m y ­ śleć, g d y b y ż on d o sz e d ł do chęci...—

Ale on by jej nie dokonał... Nie... Bo przecież, kiedy się w nim osiedliła ta chęć... ta s t r a s z n a chęć z e r w a n i a w i ę z ó w m io d o w e j niewoli, kiedy n a ­ s tę p n ie n a d a r z y ła się n a jlep sza, n a j ­ w ł a ś c i w s z a sp o s o b n o ś ć , ab y tę chęć zam ien ić w czyn, aby j ą (niedomawia...) tę p i ę k n ą nie stało j u ż w nim ani chęci, ani tej myśli n aw et... Dobroć, t a idealna, n ie w y s ło w ie n ie s z la c h e tn a dobroć p o w r a c a j ą c ą falą n a p ły n ę ła do jego d u s z y ; rzucił się do jej nóg, do n ó g tej o h y d n e j, z e p su te j ro z p u s tn ic y i u k o r z y ł się p rz e d nią... O n, n ie w y - s ło w io n a d o b ro ć i s z la c h e tn o ść , o s k a r ­ ża się przed nią, w y r a f i n o w a n ą p rze­

w r o tn o ś c ią i zdrad ą, a o n a w s p a n i a -

(15)

— 13 —

łomyślnie... p rz e b a c za mu!... To je s t n iesłu szn e, to je s t o g ro m n ie n i e s łu s z ­ ne!... P an ie Antoni, on n a p e w n o nie byłby w s tan ie inaczej postąpić... To je s t tr a g e d ją jego s z la c h e tn e j, wielkiej' dobroci... w ie c z n a aż do śm ierci tr a - gedja!...

Ka r ł o w s k i. To je s t w zględne, d ro - ' gi panie, czy istotnie to, co p a n u się w y d a je tragedją...

Br o n i c z. Ach, panie Antoni, g d y b y p an z n a ł ją... tę Emmę...

K a r ł o w s k i . Zonę...

Br o n i c z. m o j e g o o j c a . . . K a r ł o w s k i . T a k ż e E m m a?

B r o n i c z . T a k ; tak, j a k w dram acie, nie m ogłem p o w s t r z y m a ć się, pisząc,' ab y nie z a c h o w a ć imienia. 1 Kaleckie- go imię również...

K a r ł o w r k i . ...imię ojca pańskiego?...

Br o n i c z. T a k . Ja. nie mogłem, in a ­ czej pisać. J a m u sia łe m z a c h o w a ć im iona, n a w e t sło w a, tylko... ty lk o tę, sytuacją stw o rz y łe m ... A ten m ło ­ dy k u z y n e k w d ra m a c ie , to ja... Tak...

Nie m ogłem d o p u śc ić w myśli p r a w -

(16)

— 14 —

dziw o ści ta k ie j ohydy... Przecież ona...

m acocha... To j e s t ta k ie nizkie, t a ­ kie p rz e ra ż a ją c o w strętne!...

A j e d n a k ona... ona...

Nagle. Nie — n i e j a p a n u tego nie będę opowiadał... P an wie, pan rozum ie, że im k o b ie ta j e s t p ię k n ie j­

szą, tern o h y d n ie jsz ą , tern p o t w o r n i e j ­ s z ą sta je się jej w y s t ę p n a miłość...

O n a je s t t a k a piękna!... P an ie Antoni, od tego czasu ja n ie n a w id z ę p ię k n y c h kobiet, n ie n a w id z ę w s z y s tk ie g o , co j e s t pięk n e, lśniące, w ielkie, co im p o ­ nuje, zaślepia, pociąga... w s z y s tk ie g o , co je s t śm iałe, z d o b y w c z e , z a r o z u m i a ­ łe... n ie n a w id z ę z całej d u s z y silniej­

szy ch ludzi, k o s z to w n ie js z y c h rzeczy, sła w y , bogactw a.., w s z y s t k i e g o tego nienaw idzę!... I nie ty lk o m yślą, ale n a w e t chęcią... N a w e t chęcią... J a przecież m ie w a m takie... hm to m oże w y d a ć się śm ieszn em ... j a przecież...

sa m się nieraz dziwię... p r a w d a ? A jed n ak ...

K a r ł o w s k i . No, co t a k i e g o ?

Br o n i c z. J a się sam nieraz śm ieję z tego... bo to istotnie... Ale to d o ­

(17)

15

piero od tego czasu... dopiero... J a np.

chodzę nieraz po ulicy, po głów nej, p ięk n ej ulicy i u c z u w a m silną, niem al n i e p o h a m o w a n ą chęć np... hm , zbić pię k n ą , lś n ią c ą sz y b ę w y s ta w o w ą ...

tak... ręką... zbić g w a łto w n ie , a gdy mnie s c h w y ta ją , p o w iedzieć: tyle je s t na św iecie biednych, biednych, cichych nędzarzy... T o je s t śm ie sz n e , a j e d n a k b y w a ły chwile, że ja... hm... Albo np.

idę ulicą, koło te a tru np. i n a p rz e c iw mnie idzie pięk n a, w y s t r o j o n a k o b ie ­ ta ze s ta r s z y m od siebie m ężczy zn ą...

T a k a p ię k n a , t a k a o h y d n ie p ię k n a k o ­ bieta... P a n mnie ro zu m ie, pan z g a d u ­ je m o ją chęć?.. Co?...

Ka r u o w s k t z a t r w o ż y ł si ę , s p u ś c i ł o c z y . Na­

gle p o w s t a ł , u d a j ą c , ż e u s ł y s z a ł j a k i ś d ź w i ę k

w p r z e d p o k o j u .

Z d aje mi się, że w rz u c ił p is m a do s k r z y n k i? T rz e b a zajrzyć.

Idzie do drzwi głównych, słychać jak otwie­

ra do skrzynki.

Z lewego pokoju wychodzi Jelita, młoda (27—29) niezwykle piękna kobieta. Wyraz twarzy dumny, wyzywający. Usta pożądli­

we, oczy wielkie, ogniste. Wygląda na „bo­

haterkę dramatyczną“, którą jest wistocie.

(18)

- - 16 -

Je l i t a z w y r a z e m s t a ł e j , n i e m a l n a t u r a l ­ n e j i r o n j i w g ł o s i e i s p o j r z e n i a c h .

Dobry w ieczór, m is trz u , j a k ż e sen na lau ra c h ? '

Bk o n i c z, g d y s p o j r z a ł n a nią, co fn ął się.

S k ł o n i ł się p o t e m r z u c a j ą c n i e c h ę t n e : D obry w ieczó r pani...

Je l i t a c i c h o , i n t r y g u j ą c o :

K u z y n e k pięknej Emmy...

Br o n i c z z a d r ż a ł .

Co?

Je l i t a z w y c z a j n i e .

G dzież mój w ład ca?

Br o n i c z. P o sz e d ł po pism a.

J e l i t a podchodząc parę kroków ku Broni- czowi.

Dziś o godzinie w p ó ł do d z ie w ią ­ t e j— tu ta j —• Nakaz wielkich ognistych oczu.

Br o n i c z b r o n i s i ę .

Nie przyjdę.

Je l i t a. Musisz.

Wchodzi Karłowski.

C ie k a w e rzeczy: n iem a jeszcze.

Możeś ty ju ż odebrała, L itu c h n a , co?

(19)

— 17 —

Je l i t a. Nie, mój w ła d c o i panie, nie o d ebrałam . A czy p a m ię ta pan... Ka- lecki — Karłowski drgnął i zmieszał się — o tern, że p r z y rz e k ł mi o godzinie w p ó ł do dziew iątej — spojrzenie na Bro- nicza — z a ła tw ić j e d n ą rz e c z w d y ­ rekcji?

Ka r ł o w s k i. Pójdę, b e z w a r u n k o w o pójdę patrzy na zegarek. Je s z c z e czas...

T e m b a rd z iej, że ta m nie z a ła tw ię tego w c z e śn ie j, j a k koło 10-ej.

Je l i t a. Z a p e w n e , że w cześn iej, ja k na 10 nie wrócisz... spojrzenie na Bro- nicza. A z w ła s z c z a gdy się s p o t k a s z z j a k ą baletniczką...

Ka r ł o w s k i. W olne żarty. C hcesz mnie p o d n ie ść w oczach a u to ra , ale to c z ło w ie k nie z tych...

Je l i t a. O m am z a s z c z y t wiedzieć:

pan Bronicz je s t b a rd z o inny... i to go w ła ś n ie czyni g o d n y m uwagi...

Br o n i c z c o ś m r u c z y .

P r o s z ę pani...

Je l i t a. O , n iech się pan nie sili:

ja w iem , że pan k u m n ie zgoła s y m - patji nie żywi...

2

(20)

- 18 -

Ka r ł o w s k i spojrzał na Bronicza.

Nie p rz e s z k a d z a jc ie sobie, panowie...

i ja m am s w o je zajęcie... żegnam...

Pa...

Chwila nastroju i ciszy. Bronicz nagle chce odejść.

Ka r ł o w s k i. Nie z a c z e k a pan na pism a?

Br o n i c z. A... p r a w d a . . . Zastanawia się, zostaje.

Ka r ł o w s k i. Coś d z iw n e g o z temi pismami...

Br o n i c z. Rzecz z w y k ł a : s ą w c z e ­ śnie, kiedy ich się nie prag n ie; s p ó ź n ia ­ ją się, kied y s ą pożądane... siada.

Ka r ł o w s k i. T a k byw a...

Br o n i c z. W rezultacie w s z y s t k o mi je d n o , co napiszą... w iem ty lk o tyle, że ja w iedziałem , co piszę i dlaczeg o piszę... Ale oni m nie nie zrozum ieją...

M niejsza o to... Niechby choć s a m ą p o s ta ć „ C ic h e g o “1 wyróżnili... To ta k a zacna, t a k a p rz e d o b r a dusza...

Myśli... nagle zatrząsł się, krew przypłynęła mu do głowy, wstał szybko i spojrzał błę­

dnie przed siebie.

(21)

19 -

Ka r ł o w s k i t r o s k l i w i e .

Co w a m jest? Co to?... J e s te ś c ie t a ­ cy dziwni?...

Br o n i c z p o d w p ł y w e m p y t a n i a p r z y c h o d z i d o r ó w n o w a g i .

Nie, n i e . . . uśmiecha się z trudem.

Myśli, myśli... To z d a r z a się n ie ra z : człow iek myśli i m y ś lą ja k b y czegoś d okonał... czegoś strasznego...

Ka r ł o w s k i. O g ro m n ie w a s coś d r ę ­ czy... trz e b a się o rzeźw ić... r o z w e ­ selić...'

Br o n t c z. Nie lubię wesołości... nie lubię w e so ły c h ludzi... k o b ie t w e s o ­ łych nienaw idzę!..

Ka r ł o w s k i. Z m ienić p r z e d m io t m y ­ ślenia... P rzez o sta tn ie p a rę tygodni był pan zup ełn ie równy... dopiero od wczoraj...

Br o n i c z. Tak... od w c z o ra j w ie c z o ­ rem... Z o b aczy łem na scenie s w o je myśli... i w róciło w szy stk o ... W id z ia ­ łem m ojego n a jd ro ż sz e g o s t a r u s z k a p rzed sobą.., jego p ostać, jego d u sz ę z m ojem i m y ślam i, z m ojem i c h ęcia­

mi... Każdy ruch jego, k a ż d e d r g n ie ­ nie głosu... w s z y s t k o w p a n u było

(22)

- 20 -

t a k p o d o b n e do niego... Panie Kar­

ło w s k i, panie Antoni, ja jego t a k k o ­ cham , t a k u b ó stw ia m !.. On je s t taki cichy, tak i b a rd z o cichy, zu p e łn ie ci­

chy... jeszcze cich szy od pana... cich­

szy, a t a k sa m o nieszczęśliw y...

Ka r ł o w s k i ukłuty dotkliwie ostatniemi sło­

wami, usłyszał nagle stuk w korytarzu.

Chwycił się więc tego i wyszedł, mówiąc:

O p u śc ił w s k r z y n k ę .

Bronicz został z myślami swojemi. Fala ognia przeszła znów przez głowę jego.

Uciekać!..

Tuż przy drzwiach zderzył się niemal z Kar­

łowskim.

Ka r ł o w s k i. Są! Trzyma w ręce pisma.

Br o n i c z. Nie przyjdę, s ta n o w c z o nie przyjdę...

Ka r ł o w s k i n i e r o z u m i e .

Co?

Br o n i c z.. Po co ja to n a p is a łe m ...? ! ..

Ka r ł o w s k i. Z a r a z z o b a c z y m y , p o co... Czytajcie. Daje mu pisma.

b r o n i c z o b u d z o n y s z e l e s t e m , u ś m i e c h a s i ę k w a ś n o .

A.eh... Niech pan pierwszy...

(23)

- 21

Ka r ł o w s k i. Nie... nie... A ktor u s t ę ­ puje przed a u to re m , o d tw ó r c a przed tw órcą...

Br o n i c z c e r e m o n j u j e się .

J a w rezultacie... co do siebie., nie jestem zupełnie... ty lk o co do postaci, k t ó r ą pan...

B i e r z e p i s m a d o r ę k i i z a c z y n a c z y t a ć p ó ł ­ g ł o s e m .

...sensacyjny pomysł... naciągnięte...

hm, hm... hm... (podkreśla): in te lig e n tn a , s u b te ln a gra... aha... nie potrafiły z a ­ trzeć... i t a k dalej... (Chwyta gorączkowo drugą gazetę...) n o w y autor... n i e p r a w d o ­ podobieństw a... ( m r u c z y ) aha... (znacząco) pan K a rło w sk i zn alazł ujście dla s w o ­ jej sk u p io n e j gry ä la modern... g ra b a rd z o in telig en tn a, p ra w ie p r z e k o n y ­ wająca!.. (ożywia się). P rz e k o n y w a ją c a...

Brawo! T e n c z ło w ie k z ro z u m ia ł p a ń ­ s k ą grę... (chwyta trzecią)... n ie d o ś w ia d - czenie... s z tu c z n a chorobliwość...(mruczy).

Zn ak o m icie! Braw o! T a je s t n a j ś w i e t ­ niejsza: P o s ta ć Kaleckiego z n a la z ła w p. K arło w sk im b ardzo d o b re g o tłó- m acza, k tó r y z, p ra c o w ito ś c ią , godną.

(24)

- 22

lepszej roli... p r o s t o w a ł fałszy w e linje n ie u d a n e j psychologji... B raw o! W y ­ g ra n a ! Nie mogło być in aczej: p ań sk i k o lo sa ln y ta le n t scen iczn y w y g r a ł te w ła ś n ie tony, k tó r e m u sia ły w y w r z e ć p r z e k o n y w a j ą c e w rażen ie. To było b ajecznie w y c z u te i o d d a n e ! Niech pan p rz e c z y ta (daje mu pismo).

Ka r ł o w s k t n a k ł a d a b i n o k l e , z d z i w i o n y i z a ­ c z y n a p r z e g l ą d a ć .

Br o n i c z. M usiała być w y g r a n a — nie m ogło być inaczej... Kalecki był j a k żywy... j a k żywy... (chwila zasępienia).

O, g d y b y go mój ojciec zobaczył... m o - żeby się o c k n ą ł nareszcie... może...

(spostrzega się i urywa) Ech... nie m a co m ó w ić o tern... to je s t n a c ią g n ię ta sytuacja z dramatu, a tam j e s t ż y ­ cie, z w y c z a jn e , sz a re życie...

Ka r ł o w r k t b a c z n i e i s k w a p l i w i e w e r t u j e p i s m a , w c i ą ż c o r a z b a r d z i e j s m u t n i e j ą c .

Br o n i c z. Nie warto... nie p o w in n o się w ła s n y c h myśli rz u c a ć pod nogi ludziom... co to kogo m oże obchodzić?..

Czy k a ż d y c z ło w iek o b o w ią z a n y je s t mi w sp ó łc z u ć ? Czy k a ż d y j e s t w s t a ­ nie z ro z u m ie ć moje, b a rd z o moje m y ­

(25)

- 23 -

śli?.. Co to kogo obchodzi, czy ja m am ja ki bóf, czy go nie m a m ? J a to r o ­ zum iem ... No, co? Co p a n m ów i, panie Antoni?

Ka r ł o w s k i. P a n p o w ia d a s z , że oni do b rz e n a p isali — s p ra w ie d liw ie ?

Br o n i c z. Najzupełniej, najzupełniej.

Ka r ł o w s k i. Moi drodzy... c h y b a nie czytaliście u w a ż n ie . Przecież oni się n a jw y r a ź n ie j p a s t w i ą nad w am i.

Br o n i c z j a k b y t e r a z d o p i e r o z r o z u m i a ł .

A, nadem ną... Tak... Niech ta m !..

Oni m a ją rację: to j e s t p rzecież w y ­ myślone... ty lk o w ym y ślo n e... cała s y ­ tu a c ja w y m y ś lo n a , ale za to p o sta ć mojego... (zająkuje się) p o s ta ć Kaleckie- go w y s z ła p ra w d z iw ie , p r z e k o n y w a ­ jąco dzięki p a ń s k ie j grze... wielkiej, s u b te ln e j, odczutej... Oni to n a j w y ­ raźniej zaznaczają... To mi s p r a w i a o g r o m n ą ro z k o sz , że oni pana... J a balem się... j a s a m nie byłem p e w n y , czy ja nie p o p s u ję p a n u n ie u d o ln ą robotą... ale pan z w y cięży ł w s z y s t k i e tru d n o ś c i, w y d o b y ł pan w s z y s t k o , co było z n a m ie n n e , w y tłó m a c z y ł pan d u -

(26)

24 -

szę, ta k , że mój ojciec... mój n a jd r o ż ­ szy s t a r u s z e k s t a n ą ł j a k ż y w y przed oczam i -widzów... j a k żywy..,

Ka r ł o w s k i u s i ł u j e p r o t e s t o w a ć .

Ależ.., moi d ro d z y ... Moi drodzy...

za p o m in a c ie o sobie...

Br o n i c z. Cóż ja?... J a nie m am p r a w a w y m a g a ć , aby ludzie słuchali m oich p r y w a t n y c h myśli, i wierzyli w to w s z y s tk o . Co to kogo?.. J a j e ­ ste m n a ty m p u n k c ie trochę... ja to rozum iem ... (ironizuje z bolesnym uśmie­

chem) trochę... ja k b y tu p o w ie d z ie ć : z b z ik o w a n y , z w a r j o w a n y , czy j a k tam... bo ja wiem ... To n a w e t m usi być d o sy ć ś m ie s z n e i d o s y ć p r a w d z i ­ we... Bo przecież k a ż d y c z ło w ie k s k ła d a ć się m u si z tych d w ó c h po łó ­ w e k : z c z ło w ie k a p r y w a t n e g o i z czło­

w i e k a publicznego... P r y w a t n y m oże sobie mieć ró żn e p r z y w id z e n ia , m anje, bóle... bóle... tak... z k tó re m i c z ło w ie k publiczny nie p o w in ie n m ieć nic w spólnego... On nie po w in ien o k a ­ z y w a ć ż a d n y c h z m a r tw ie ń , ż a d n y c h u d ręczeń , bó ló w i t. d., on p o w in ien z a s ła n ia ć so b ą , t r z y m a ć w ry g o rz e

(27)

- 2 b -

c zło w ie k a p r y w a t n e g o , żeby nie n a r a ­ zić sw o je j g odności, albo co g o rsz a nie popełnić czego... Bo te n człow iek p r y w a t n y z ty m s w o im bólem... b y w a bardzo... b a rd z o niebezpieczny... Hm, to j e s t śmieszne... ja p a n u ju ż m ó w i ­ łem... to j e s t b a rd z o ś m ie sz n e , ale ten mój c z ło w iek p u b lic z n y t a k zmalał, t a k stra c ił p o w a g ę w o s ta tn ic h cza­

sach, że d o p r a w d y z a c z y n a m się lę­

kać... W r o z m o w ie , w z w y c z a jn e j nieraz r o z m o w ie w y s k a k u j e nagle ból... dla in n y c h to je s t śm ieszne...

p r a w d a ?

Ka r ł o w s k i. Nie... by n ajm n iej...

Br o n t c z. P an przez życzliwość... ja rozumiem... ale w o g ó le to m u si być ś m ieszne... Ech! co tam... niech się śmieją... Może je sz c z e k i e d y k o lw ie k d o c z e k a m się, że... W k a ż d y m razie a u t o r s t w o t r z e b a s c h o w a ć do k u f e r ­ ka,.. A pozatem...(spojrzał na Karłowskiego) Na p a n a ju ż czas, co?

Ka r ł o w s k i p a t r z y n a z e g a r e k .

A nie wiem ...

Br o n i c z. Niech się p a n nie k r ę p u ­ je: p ó jd z ie m y razem...

(28)

— 26 -

Ka r ł o w s k i u s p r a w i e d l i w i a się .

P r z e p r a s z a m was... ale słyszeliście:

p ro siła Litka...

Br o n i c z w r a c a z n ó w d o d a w n e g o s t a n u o d r ę t w i e n i a .

Ach, tak . To i ja pójdę z panem...

P a n do te a tr u ?

Ka r ł o w s k i. Tak .

Br o n i c z. O, to nie... nie pójdę tam...

Boję się teg o miejsca... n ie p r z y je m n e w sp o m n ie n ia ... W k a ż d y m razie w y j ­ dziem y razem...

Ka r ł o w s k i. C h o d źm y .

Podchodzi cicho do drzwi lewych, chcąc wi­

docznie uwiadomić Jelitę.

Br o n i c z p r o s i .

Nie... nie... w y jd z ie m y pocichu...

Ka r ł o w s k i. M uszę jej pow iedzieć, że ju ż w y c h o d z ę .

B r o n i c z . Po c o... po co?

Ka r ł o w s k i t ł ó m a c z ą c si ę .

Może będzie chciała p is m a p rz e j­

rzeć... ( p u k a d e l i k a t n i e ) L i t a . . . Litka...

i d z i e m y . . . m o że chcesz zo b aczy ć pisma...

(29)

- 27 -

Br o n i c z d o s z e d ł j u ż d o d r z w i , m ó w i jakby

d o s i e b i e :

rezultacie, co mi tam... to nie o n i przecież...

JeiIta wchodzi pośpiesznie na wezwanie mąfa, rzucając natychmiast ciekawe spoj­

rzenie na Bronicza.

u to r ju ż s z k ic u je plan n o w e g o u tf /o r u . Co? P r a w d z iw ie po b o h a t e r - nie z d ą ż y ł je sz c z e w ó d z obliczyć it po jed n e j bitwie, ju ż o b m y ś la gą... To się n a z y w a mieć znicz a u to r s k ie m łonie....

RLOW SKI nabożnie wpatrzony w Jelitę.

Tak... a u t o r n a m n ie z a w o d n ie nową.

cz napisze... I m n ie się t a k zdaje.

r o n i c z z wyrzutem w kierunku Jelity.

W esołość pani robi na mnie bardzo u tn e w rażenie...

Je l i t a w y b u c h a ś m i e c h e m .

Ha, ha! W ięc aż t a k g łęb o k o tk w i ot w a u t o r s k i e m sercu ? Któryż z pa- w k r y t y k ó w był t a k nielitościw y?

o w ied zcie-ż mi, p a n o w ie. Może się to da je s z c z e n a p ra w ić . W k a ż d y m razie, jeżeli ra n a j e s t ciężką, p o s ta -

t\

sk st dr w K rz

S I

(30)

- 28 -

ram się jej nie drażnić. J a umiem w sp ó łczu ć.

Br o n i c z m r u c z y .

P ro s z ę pani... m nie to... w r e z u lta ­ cie... chce odejść.

Je l i t a, Nie śpieszcie się t a k b a r ­ dzo, moi d rodzy. P o k a ż c ie mi, jak w y g lą d a ją te z a tr u te strzały. (Karłow­

ski podaje jej dzienniki; ona czyta). Hii...

nie w a r t o łez w y lew ać... to ty lk o tusz d ru k a rs k i... to n a w e t nie słow a... Mo­

j e m u w ła d c y i p a n u bajecznie p o d k a- dzili, za to b ie d n e m u a u to r o w i niej oszczędzili soli i pieprzu... E, bo pan — m ó w ią c po k u c h a r s k u — je ste ś tro c h ę niedołęgą: nie u m ie s z się pan brać do rzeczy... Nie było to mnie p rz e z n a c z y ć roli Emmy?.. Dlaczego C zyżew icz grała, a nie ja — (udając gniew)— mój panie? Dlaczego? Aha?...

Br o n i c z j ą k a się .

J a nie w iedziałem ... w ogóle... czy...

ja w ą tp iłe m , czy pani...

Je l i t a. T a k ? T o n a drugi raz niech pan nie w ątp i, a zobaczy pan, że — j a k ja zech cę — s z t u k a będzie u z n a n a

(31)

— 29 -

z a arcydzieło... Niewiele p o trz e b a : in a ­ czej u ło ż y ć czcionki...

K a r ł o w s k i . J a idę. Może z o s ta n ie ­ cie, p an ie Bronicz?

Br o n i c z s k w a p l i w i e .

Idę — i d e ę ---

Ka r ł o w s k i z a d o w o l o n y .

W ięc pójdzie pan może ze mną?

Br o n i c z. Nie... nie wiem...

J e l i t a . Ej! rad zę zdała od tego p r z y b y tk u ... W e n u s i T e r p s y c h o r a są tak nieprzyzw oicie odziane...

Ka r ł o w s k i ż e g n a si ę .

No, do w id z e n ia , L itu ch n a.

J e l i t a . Do w id zen ia, słodki s ta - r u s z e c z k u . T ę s k n ij za m ną.

Br o n i c z k ł a n i a się .

Je l i t a w yciąga r ę k ę k u Broniczowi. Karłow­

ski poszedł do sieni.

D o w id z e n ia p a n u — no, do w id z e ­ nia o d k ą d to mi pan o d m a w ia ręki? W ład co mój, pom ścij zniew agę...

Br o n i c z p o d c h o d z ą c k u n i e j , m ó w i c i c h o :

J a k i e to w strętn e!..

(32)

- 30 —

Je l i t a w z i ę ł a j e g o r ę k ę , p r z y c i ą g a g o z s i ­ ł ą k u s o b i e .

Z a pięć m in u t cz e k a m —• m a s z tu k l u c z p rzez g łó w n e s c h o d y ---

Ka r ł o w s k i w d r z w i a c h .

Idziemy?

Br o n i c z z m i e s z a n y , c h o w a k l u c z d o k i e s z e ­ n i i w y c h o d z i .

Je l i t a została sam a; zanosi się od śm iechu.

Lubuje się jego dźwiękiem .

— J a k mile brzm i mój śmiech...

Jeszcze raz w ybucha śm iechem i przysłuchu­

je się: Tym razem w ięcej teatralnie. Idzie do drzwi na lew o, w oła:

Józefa!.. Józefa!.. M ożesz w y jś ć na godzinę... Co m ów isz?.. Nic nie s z k o ­ dzi: n a b ie r z e s z ochoty... Na w p ó ł do dziesiątej w racaj... Kolacja będzie o dzie­

siątej...

Zdaje się jej, że usłyszała jakiś stuk. Przy­

słuchuje się, idzie parę kroków naprzód:

— Nie...

Podchodzi do lustra, przegląda się w niem z zadow oleniem , poprawia uczesanie, uśm ie­

cha się sam a do siebie. Robi pozy i m iny.

(33)

_ 31 - ■

— Ach, ta m in a to m nie s a m ą bie­

rze... W y o b r a ż a m sobie, j a k m usi brać mężczyzn...

Znów biegnie do drzwi:

Nie...

W raca się. W yjm uje z kieszeni chusteczkę koronkową, oddziera ją po kaw ałku i rzuca

na ziem ię.

P rzyjdzie, nie przyjdzie?..

W ybucha dźw ięcznym , pełnym śmiechem i upada na kanapę. Słychać stuk. Jelita zrazu uśm iecha się, potem jest jakby strwo­

żona. Chrobotanie do drzwi: to słabsze, to silniejsze. W reszcie słychać, jak drzwi otw ie­

rają się. K toś w szedł. Cisza.

Je l i t a słucha ciekaw ie. Zbliża się do drzwi i pyta:

Kto tam ?.. Kto tam??..

Poruszenie.

— C zy to ty, A ntosiu? Nie?..

Poruszenie i jakby chrząknięcie. Błysk try­

umfu w oczach Jelity.

— P an ie Bronicz, n iech że pan w e j­

dzie.

W chodzi Bronicz blady, drżący, w palcie, w kapeluszu w ręce.

Je l i t a b a w i ą c s i ę B r o n i c z e m .

(34)

32 -

P an p r z y s z e d ł ? . . . N ie sp o d z ie w a n y gość?..

Milczenie.

Ale c h y b a pan nie myśli z o s t a w a ć tu ta j w palcie i z k a p e lu s z e m w r ę ­ ce? T a m s ą w ie s z a d ła .

Br o n i c z d r ż ą c y m g ł o s e m .

Niech pani m n ie puści, bo m oże się s ta ć c o ś . . coś n iew łaściw eg o ...

b ła g a m ... niech m n ie p an i puści!...

Je l i t a. J a p a n a nie z a t r z y m u j ę : jeżeli p a n nie u w a ż a za s t o s o w n e z o ­ stać, to tru d n o ... W k a ż d y m razie w in ien się p a n w y tłó m a c z y ć , dlaczego p a n p rzy szed ł, a ż e b y zaś się w y t ł ó ­ m aczyć, w in ie n pan p r z e d e w s z y s tk ie m z djąć palto... i...

Br o n i c z z a ż e n o w a n y .

Ach, p r z e p r a s z a m , z a p o m n ia łe m się...

(zdejmuje palto). J a ty lk o n a chwilę...

Odnosi palto, wraca.

Je l i t a. Nic nie s z k o d z i: ta k ie m a ­ le ń k ie przew inienie...

Br o n i c z sili s i ę n a s p o k ó j .

(35)

\

33

C h ciałb y m się d o w ied zieć, czego pani sobie życzy o d e m n ie ?

Je l i t a. T a k d o k ła d n ie określić t r u ­ dno... bo j a w iem czego... p ań sk ie g o to w a r z y s tw a ...

Br o n i c z. P an i m a męża...

Je l i t a. O, n a w e t b a rd z o dobrego!..

. Br o n i c z. S ta rs z e g o od pani...

Je l i t a. O tak , n a w e t dużo...

Br o n i c z. W ja k im celu pani mnie w e z w a ła ?

Je l i t a. P r o s z ę usiąść... W celu?...

j a k b y tu p o w ie d z ie ć : w celach...

A w ięc: w celach a rty s ty c z n y c h , a r ­ t y s ty c z n o - literackich, lite ra c k o - sce­

nicznych... w reszcie, w ja k ic h pan chce...

Br o n i c z. J a nic nie chcę... ale ja błag am panią... ja... je s te m dziś t a k d z iw n ie u s p o s o b io n y , t a k dziw nie, że...

Je l i t a. Ile razy w id z ę p a n a w m o ­ jem to w a r z y s t w i e , z a w s z e j e s t pan

„d ziw n ie u s p o s o b i o n y “... C hciałabym się na re sz c ie d o w ie d z ie ć od p an a, czy

a

(36)

— 34 -

to rnoja o s o b a je s t p ow odem ...? Ot, w idzi p a n : z n alazł się cel w e z w a ­ nia...

B r o n i c z. T a k , pani j e s t t e g o p o ­ w o d e m .

Je l i t a. T a k ? Małe zdumienie.

Br o n i c z. Bo... (waha się, nagle silnie:) Bo pani j e s t t a k a p o d o b n a do mojej...

(zewstrętem) m acochy... t a k p r z e ra ża ją c o podobna...

Cisza. Jelita mierzy go spojrzeniem. Chmu­

ra w isi. Stopniow o spojrzenie jej przecho­

dzi w ironję, z ironji w kokieteryjną w e­

sołość.

Je l i t a. Czy... p a ń s k a m a c o c h a je s t

m ł o d ą k o b i e t ą ?

Br o n i c z z n i e n a w i ś c i ą .

Właśnie... właśnie... m ło d ą i p ię k n ą , t a k ą jak... (nie domawia).

Je l i t a w yb u ch a śm iechem tryumfu, śmiech jej uderza w Bronicza. T en cofa się ku

drzwiom.

B r o n i c z. D o b ra n o c pani.

J e l i t a . O dch o d zi p a n ? (Z pozorną obojętnością). Niech że pan nie z a ­

(37)

I

- 35 -

p om ni z o s ta w ić k lu c z a w z a t r z a ­ sku.

Br o n i c z w r a c a się .

P ro s z ę p a n i — ja p a n ią chcę p ro ­ s i ć ja p a n i ą b łag am : niech pani m n ie nie kusi, bo...

J e l i t a . . Bo?..

B r o n i c z . Bo p a n i j e s t t a k p o d o b n a . . . a j a t e j m a c o c h y . . , ( n i e n a w i ś ć nie p o z w a ­ la m u m ó w ić).

Je l i t a ł a g o d n y m , s p o k o j n y m t o n e m .

Z a c ie k a w ia m nie ta p a ń s k a m aco ­ cha. Nigdy pan nic K a rło w s k ie m u nie m ó w ił o sw o jej rodzinie...

Br o n i c z. A czy pan Antoni w s z y s t ­ ko pani o p o w ia d a ?

Je l i t a. N a w e t s w o j e g r z e c h y ś m i e r ­ t e l n e .

Br o n i c z. M usi i c h m i e ć b a r d z o n i e ­ w i e l e .

Je l i t a. D laczego? Fe! nie c h ciała­

bym mieć m ę ż a świętobliwego!...

Br o n i c z n i e m a l s i ę p r z e r a z i ł . Je l i t a. Niech się pan t a k nie p r z e ­ r a ż a : p o w ie d z ia ła m , że nie chciałabym

mieć m ę ż a św ię to b liw e g o .

(38)

— 36 -

Br o n i c z. D laczego p a n i t a k m ó w i , jak... ona?!

Je l i t a. J a k kto?

Br o n i c z p o p r a w i a się .

T a k ... j a k ż o n a Kaleckiego.

Je l i t a. J a k E m m a?

Br o n i c z. J a k E m m a...

Je l i t a. Ach, t a k się przejęłam p a ń ­ sk im u tw o rem ...

Br o n i c z. Ale mój u t w ó r j e s t k o - p j ą -

Je l i t a. ... z p r a w d z iw e g o życia.

Br o n i c z. Nie... nie... niestety.... mój ojciec nie zd o b y łb y się na to nigdy...

J a to p o w in ie n e m był zrobić — ja p o ­ w in ie n e m był ją...!...

N a g l e c h c e u c i e k a ć . Je l i t a p o w a ż n i e j .

P a n n a p r a w d ę z a c z y n a być in te re ­ sujący. P a n u coś jest. Niech że p a n u sią d z ie i o dpocznie trochę. P a ­ n a t r a p i ą ja k ie ś m ęc z ą ce myśli. T r z e ­ ba je odpędzić. Z a d a m p a n u p a r ę p y ta ń .

(39)

\

- 37 —

P r z e d e w s z y s tk ie m czy się pan k o ­ cha?

Nie? A m oże p a n tylko... r o m a n s u ­ je? Bo w y literaci nie umiecie k o ch ać sta le i szczerze...

T a k ż e nie?!.

A więc pisze pan ja k i w ie lk i d r a ­ m at, w k tó r y m n a j w i ę k s z ą rolę n a j­

w ię k s z e j postaci g rać będzie n a j ­ w ię k s z y w s p ó łc z e s n y a r t y s t a d r a m a ­ t y c z n y , pan Antoni K arło w sk i, m ąż ja k ie jś ta m n iezn an ej aktoreczki... J e - lity?...

Br o n i c z. Dlaczego pani — szydzi

z niego?

Je l i t a u d a j e , ż e n i e r o z u m i e .

Z kogo? Z... Kaleckiego?

Br o n i c z s i l n i e .

Nie — z człow ieka, k tó r y z a słu g u je n a n a jw y ż s z y s z a c u n e k , n a n a j w y ż ­ sze u z n an ie, na miłość po p ro stu ... On j e s t dla p a n i t a k dobry, j a k nie p o w i­

nien n a w e t.

Je l i t a. P rz e c iw k o p a n u K arło w ­ s k ie m u , ja k o m o je m u z a n a d to d o b re ­ m u m ę ż o w i, nic nie m a m . J e s t to

(40)

38 -

c h y b a n a jz a c n iejs zy z p o m ięd zy n a j­

n u d n ie js z y c h m a łż o n k ó w , ja k ic h k ie ­ d y k o lw ie k p o siad ały z n a k o m i t e a r ­ ty s tk i. Ale co do jego t a le n tu o d t w ó r ­ czego, to d a ru je p a n , ale t r z e b a w i ę ­ cej niż zaślepienia, a ż e b y go o cen iać pochlebnie.

Br o n i c z. Przecież k r y ty k a ...

Je l i t a. Nie o d m ó w i mi p a n w s z a k p ie rw sz e g o m ie jsc a w rzędzie w s p ó ł ­ c z e s n y c h a r t y s t e k — dzięki t e m u m o ­ głam była w y je d n a ć poparcie dla m ę ­ ża, o k tó re g o p o w a g ę b a rd z o mi chodzi.

Br o n i c z. Co?! I pani t a k s a m o mówi?!

Je l i t a. N aturalnie... Każdej żonie p o w in n o chodzić o to, aby jej m ą ż był s z a n o w a n y .

Br o n i c z z p r z e r a ż e n i e m n i e m a l s z e p c e d o s i e b i e .

Z upełnie, z u p ełn ie t a k j a k ona...

Je l i t a. P ro siłam ted y z a m ę ż e m : z a p a n e m nie m iałam racji p r z e m a ­ wiać... Ale zrobiłam dla p a n a to, że w dyrekcji p rz e c z y tan o na m oje ż ą ­

(41)

\

— 39 -

d an ie p a ń s k ą sz tu k ę , że j ą n a stę p n ie w y s ta w io n o ...

Br o n i c z p r z e r y w a .

J a p a n ią o to nie prosiłem .

Je l t t a. P ro sił pan m ęża... a m ąż mnie... R ó w n ie ż n a moje p ro śb y o b ­ s a d z o n o w roli g łó w n e j męża... c h o ­ ciaż m ó w ią c m iędzy nam i...

Br o n i c z z e z g r o z ą o b u r z e n i a .

Więc p o d łu g pani m ą ż jej nie m a t a le n tu ?

Je l i t a ś m i e j e się .

T a le n tu ? W ielkie słow o... niechby miał choćby zdolności...

Br o n i c z. P ani m u z a g r a d z a drogę...

Je l i t a. Och! j a k ż e się p a n o burza!

J a go bronię od śm ieszn o ści!

Br o n i c z c o r a z s i l n i e j .

P an i go p rzy g n ia ta , pani go zabija...

pani go zabija... pani t a k p o s tę p u je z nim, jak... j a k o n a z moim ojc... u r y w a . On p a n ią m usi n ien aw id zieć, przecież to j e s t s t r a s z n e : nie mieć sw o je j woli, s w o je g o czynu, sw o je j chęci...

(42)

— 40 —

Je l i t a. On m n ie t a k kocha, że nie- ty lk o chęci ale n a w e t moje myśli są jego m y ślam i.

Br o n i c z. Nie m oże być... on w m a ­ w i a w siebie... on n a k a z u j e sobie...

bo on j e s t zacny, sz la c h e tn y , t a k i dobry, ta k i s tr a s z n ie d o b ry — on p a n ią m usi n ie n a w id z ie ć .

Je l i t a. O , pan, j a k u w a ż a m , je s te ś fonografem sa m e g o siebie, a w ła ś c iw ie teg o s w o je g o „C ichego c z ło w ie k a “, k t ó ­ reg o lu d z k o ś ć m iała z a s z c z y t p o z n a ć ze s cen y . M ów isz p a n k w e s tja m i, n a ś ­ la d u je sz ru c h y m ojego m ę ż a — albo m o że on n a ś l a d o w a ł p a ń sk ie , — sło­

w e m je s te ś pan n a serjo p rzejęty dzie­

cięciem s w o je g o n a tc h n ie n ia . Bardzo to p ięk n ie ze s t r o n y ojca... Ale nie m y śl pan, a b y m chciała szydzić z p a ń ­ sk ie g o d ra m a tu ... D alek a je s te m od tego... Ażeby p a n u d o w ie ść , że t a k nie jest, w y r e c y t u j ę p rz e d p a n e m całą rolę p a ń s k ie j b o h a te rk i. J a j ą p rz e - s t u d j o w a ł a m , c h o ciaż m nie pan nie ra c z y ł n i ą obdarzyć... To b a rd z o po­

(43)

— 41

n ę tn a rola... a w d o d a tk u „ w moim ro d zaju ...“

Br o n i c z. O t a k ! To w p a n i . . . Je l i t a. Co?

Br o n i c z j ą k a si ę .

J a z p rz y je m n o ś c ią p o s łu c h a łb y m , j a k pani... ale j e s t j u ż późno, a p rz y - te m m ą ż pani...

Je l i t a. O, panie Bronicz, niech pan nie sądzi, a b y m z ch w ilą w e jś c ia m o je ­ go n a jz a c n iejs ze g o m ę ż a p ró b o w a ła u k r y ć p a n a lub w y p r o w a d z ić przez dzw i k u c h e n n e ... Pan miał in te re s do niego... p rz y s z e d ł pan więc... chwile z a ś o c z e k iw a n ia... i t a k dalej... A w r e s z ­ cie mój mąż, chociaż pan sądzi, że p o ­ w in ie n m n ie nienaw idzieć, j e d n a k ż e je s t z t a k ą dla m nie miłością, że nie byłby w sta n ie uw ierzy ć, n a w e t g d y ­ bym mu... (Śmieje się) n a w e t g d y b y m m u w y z n a ła , że ja... ( ś m i e j e się jeszcze więcej) zupełnie, j a k w p a ń s k im d r a ­ macie, co?

(44)

42

Br o n i c z. Niech pani — j a p a n ią błag am —• — niech pani da pokój --- to robi na mnie o k ro p n e w r a ż e n ie — — — —

Je l i t a. To m nie je s z c z e w ięcej z a ­ chęca: o g ro m n ie bym chciała z o b a c z y ć p a n a pod o k r o p n e m w rażeniem ... j a k w y g lą d a ta k i cichy, ła g o d n y c z ło w ie k pod o k r o p n e m w rażeniem ... T o je s t n a d z w y c z a j zajm ujące... (niecierpliwie) z r ó b m y panie, z r ó b m y to „ o k ro p n e w ra ż e n ie ...“

Br o n i c z s t o i j a k o s z o ł o m i o n y . Je l i t a, Mam chęć p o k a z a ć pan u , j a k p o w i n n a była w y jś ć ta s y tu a c ja z p a ń s k ie g o dram atu... j a k j ą należało odegrać.

Br o n i c z s ł a b o .

Nie — n i e ---

Je l i t a. Ale ta k , ta k . D z w o n e k . Z a ­ raz z a c z y n a m y . A więc o n a t a p ię k ­ na, s t r a s z n a m a łż o n k a to ja... jej b rzy d k i m ą ż — to pan... J e g o s ło w a pan z a ­ p e w n e um iesz, a ja jej jeszcze lepiej od p a n a z atem g ra m y .

(45)

- 43 - Br o n i c z. Nie — n i e !

Je l i t a. C z e m u ? Boisz się pan w ł a s ­ ny ch myśli?

Br o n i c z s p o j r z a ł n a n i ą d z i w n i e .

T a k , b o j ę s i ę w ł a s n y c h m y śli— o g ro m ­ nie boję się ty ch myśli... Pani mi ta k s tr a s z n ie p r z y p o m i n a ---o n a ta k ż e d rw iła z m ojego ojca — —■ — — ja d la ­ te go uciekłem z d o m u , bo ja byłbym j ą --- J a u ciek łem od w ła s n y c h myśli — bo ja m iałem ta k ie s tr a s z n e m y ś l i ---

Je l i t a. D obrze — d o b r z e powoli w p a d a m y w trans... J e s t e ś m y ju ż na drodze do sy tu a c ji — P ię k n y k u z y n k u p r z e p r a s z a m pan g ra s z m ę ­ ża... Gra:

„ Z atem mój m ężu, m ie w a s z d ziw n e m yśli?“

Br o n i c z w c i ą ż b r o n i si ę .

Nie — nie —

Je l i t a. „W tw o je m z a c h o w a n iu się w s z a k ż e je s t od p e w n e g o czasu coś

(46)

— 44 -

d z iw n ie ta jem n iczeg o , coś czego m o g ła ­ bym się lękać, g d y b y m w id ziała przed s o b ą nie ciebie, mój n a jz a c n iejs zy m ę ­ żu. A t y m c z a s e m je d n o spojrzenie, rz u c o n e na tw o je p rzep o czciw e ob li­

cze, p o z b a w ia m nie w szelk iej ob aw y . M ogłabym ci d a ć do ręki n a b ity re ­ w o l w e r lub w y o s t r z o n y sztylet, u c z y ­ nić n a s tę p n ie d ru z g o c ą c e w y z n a n ie , a po tem oc z e k iw a ć tw o je g o czy n u : d rżącem i rę k a m i będziesz w y j m o w a ł j e d n ą k u lę po drugiej lub n a c ią g a ł p o c h w ę n a b ły sz c z ą c y sztylet. C zem u ż się nie u ś m ie c h a s z m iłośnie? D rżysz n a p r a w d ę ? O, z a c z y n a s z być i n te r e ­ sujący... C h m u r z y s z się nawet?.. Masz ja k i e ś myśli... d z iw n e myśli?.. Może zgadujesz... co? A więc nie chcę cię d łu ­ żej u d rę c z a ć : w y z n a j ę ci szczerze — zd ra d z iła m c i ę z k im : d o m y ś l a s z się —- — t a k : ja cię zdradziłam i z d r a ­ d zam , a k to wie, czy i dalej z d ra d z a ć nie będę... Nie w ie r z y s z mi... Co?

A więc m u s z ę cię zapewnić... J e s t j e d n a p rzy sięg a, n a k tó r ą uw ierzy sz... P a m ię ­ ta s z j ą : ra z je d e n dopiero używ ałam ...

po raz w tó r y ob ecn ie użyję.

(47)

- 45 -

J a k w ie r z ę w t w o j ą m iło ś ć — ta k z d r a d z a m c ię . Przerywa, patrząc uw ażnie na Bronicza.

Ale pan, panie Bronicz, drżysz... Więc m o ja g ra n a p a n u robi w ra ż e n ie p r a w ­ dy... Co? No — nic p a n nie m ówisz?..

T em lepiej: w r ó ć m y do sytuacji...

O n a m ó w i w d a ls z y m ciągu:

„M usisz mi w ierzyć. J e s te m w ia r o ­ ło m n ą. Z d ra d z a m n a jz a cn iejs zeg o z m ę ­ żó w i p o p r a w y nie obiecuję. J e s te m w y s t ę p n ą , czuję to, ale w ą tp ię , ab y m m ogła n ad al nią nie być. Uczyń ze m n ą , co ci n a k a z u je poczucie z d e p t a ­ nej d u m y m ę ż o w s k ie j. N iem a broni palnej p o d ręk ą, n ie m a sztyletu, ale je s t ot... pasek... m o c n y p a s e k od s u k ­ ni... s ta r c z y n a ow inięcie szyi... zacznę, ty d o k o n a j reszty... no... czemu...

( N a s t r o n i e do B ro n icz a). T e ra z on mówi.

Mów że pan... Nie drżyj pan t a k za­

b a w n ie , ty lk o mów... Z e p s u je s z pan sytuację... E, s łab y z p a n a aktor...

Więc: „nie, nie, nie...“ w s z a k t a k m ó ­ wi Kalecki?.. P r z e p r a s z a m om yliłam się: inaczej... P raw da... On c h w y t a j ą

(48)

- 46 —

t a k — (niecierpliwie):chwyć m nie pan!., j a chcę z a g ra ć z całą p raw dą... być może, że ja w tej roli w y s tą p ię na scenie... Z a te m , c h w y ć m nie pan... Och, j a k pan drżysz!.,

B r o n i c z . Em m o! — tobie n ie w o ln o —

Je l i t a. Co, co? t a m n i e m a t y c h

słów .

Br o n i c z. T obie n i e w o l n o — t y ---

— mój o j c i e c ---j a „Boże!

w z y w a m ciebie n a św ia d k a !.C

J e l i t a . T e ra z dobrze. Nareszcie t r a ­ fiłeś pan. R zu ć się pan t e ra z na mnie z całym im p e te m :

„D uś mnie, d u ś z całej siły, zro^

bisz mi tern ła s k ę ... u w o ln is z m nie od w y s tę p n o ś c i, z k tó rej nigdy nie wyjdę,.,

błag am , d u ś m n ie !"

Ś ciska szyję mpcno, rękę Bronicza nerwowo do szyi prowadzi. Ten traci św iadom ość.

Myśl, straszna myśl, pochłania go całego, rozsadza mu czaszkę, oczy w ypycha z orbit, prze do zbrodni. Pot w ystępuje mu na czoło.

C zuje pod ręką ciepłe ciało, życie... Pod­

nosi drugą rękę, chw yta obiem a za szyję,

(49)

— 47 —

m uskuły rąk naprężają się... Bronicz staje się w jednym momencie mocarzem...

Straszny uścisk — krzyk zd ław ion y Jelity — rozpaczliwy w ysiłek napastnika i rozpacz­

liw a obrona duszonej — dzieło jednej se ­ k u n d y — i — c is z a — — straszna cisza--- Jelita upadła na otom anę. Bionicz odręt­

w ia ły stoi nad nią...

Śm ierć...

Zabójca chw yta nagle rękę konającej:

— E m m o ! Emmo!..

K rzyczy:

— Ojcze, ra tu j j ą — ra tu j —■ Ojcze!

Patrzy dokoła. Nikt nie przychodzi. Upada na ścianę.

— Ojcze... nie będzie cię ju ż więcej męczyła... nie będzie cię w y s z y d z a ła ...

nie... nie... nie będzie.,.

D zw onek w korytarzu. Bronicz obudził się z odrętwienia. Przypada do Jelity — patrzy

na nią. D zw onek po raz drugi.

— Ojcze, ojcze... ja tego... n ie c h cia­

łem... ja teg o nie chciałem...

D zw onek po raz trzeci. Słychać za dzwiam i głos Karłowskiego.

(50)

— 48 —

— Niem a nikogo?

O dszedł ode drzwi. Bronicz w yb iega na ko­

rytarz, chw yta palto i kapelusz. Ubrał się.

W raca do pokoju.

Ojcze, ojcze... najdroższy...

Gasi lampę — skrada się cicho do sieni.

Nagle u słyszał głos Karłowskiego za dzw ia- mi:

— D ziękuję w a m , s tr ó ż u : w e źcie klucz z p o w r o t e m . D zięk u ję w a m . Bronicz przylgnął do ściany — prawie nie­

w idzialny.

Karłowski w chodzi odkaszlując. Mówi cicho:

— L ita , L itu ś i L itu c h n a ... C ie m n o ? W y s z ł a a lb o śp i? D ostrzegł ją leżącą na otom anie. Ś p i... zapala pocichu i powoli lam pę na biurku. Spojrzał na leżącą. Pod­

chodzi bliżej, z pewnym niepokojem , ale w net przychodzi mu myśl, która w yw ołuje uśm iech:

— F ig ie l... S y t u a c j a z „ C ic h e g o c z ł o ­ w i e k a ...“

Nachyla się nad Litą. Znów niepokój. B ie­

rze ją za rękę.

Cytaty

Powiązane dokumenty

tałem was na ręku.. stych splotach spadają mu na ramiona, długa biała broda i takież wąsy. K ap elu sz biały, włochaty, z szeroką kryzą, opasany czarną

- napisz, jaka jest przyczyna klęski Kordiana ( pamiętaj, że jest on bohaterem romantycznym – kieruje się emocjami i jest młodym człowiekiem). - na podstawie zachowanie

Rzecz dzieje się w mieście, w pomieszkania pana Inickiego... i

Majstrowa przewróciła koziołka przeze mnie, dyć majster przez majstrową, ha, ha, ha, dyć stała się jedna wielka kupa.... Skutek był

Mój mąż jest tak izazdrosny.. któremi pani rozkażesz... wchodząc głfbią.).. Przeszedłem może czterdzieści pięć

Widzę, że pani jest jednak bardzo porządną osobą, z którą się wkońcu jednak dogadać można.. Ale ta

chwili 2-ch pasterzy prowadzi a raczej wpychają biednego pasterza, który się trochę opiera, na środek szopy. Pod pachą pasterz trzyma instrument

mnie to bardzo cieszy, jeżeli bawisz się ochoczo, dlaczegóż więc oszukujesz mnie,