• Nie Znaleziono Wyników

Macocha. Obrazek dramatyczny ze śpiewami w 4 aktach. - Wyd. 2

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Macocha. Obrazek dramatyczny ze śpiewami w 4 aktach. - Wyd. 2"

Copied!
164
0
0

Pełen tekst

(1)

MRCOCHR

Napisał Piotr Kołodziej.

D r u g i e w y d a n i e .

N a k ła d e m k s ię g a rn i A. C y b u lsk ie g o w P o z n a n iu . W a r s z a w a : E. W en d e & S p. — New Y ork: T he P o lish B ook łm- p o rtiffg Go. Inc. Czcionkam i D rukarni D ziennika Poznańskiego. 1919

6 6 N A R Ó D SOBI E! 66

Obrazek dramatyczny ze śpiewami w 4 aktach.

(2)

A. CYBULSKI ,

księgarnia w Poznaniu

poleca

N A R Ó D S O B I E !

Wydawnictwo teatralne z muzyką na fortepian i pod- lożonemi śpiewami, z pięknemi rycinami tytułowem i

o dwubarwnym druku.

1. Halina. Bursztyny Kasi. Obr. lud. 3 odsl.

z tańcami. 4 m., 7 k.

2. Żdżarski. Akademik czyli Ofiara za Ojczy­

znę, 1 a. 9 m., 1 k. (Wyczerpane — w Pru­

sach zakazane!).

3. Kucz. Ulica nad Wisłą. Krot. 1 a. 4 m., 3 k.

4. Adam i Ewa. Krot. 2 a. 2 m., 1 k.

5. Papugi naszej Babuni. Op. 1 a. 3 m., 4 k.

6. Bayard. Nic bez przyczyny. Kom. 1 a.

z tańcami. 1 m., 2 k.

7. Wieniarski. Nad Wisłą. Krot. 1 a. z tań­

cami. 3 m., 4 k.

8. Dębicki. Bartos z pod Krakowa, czyli Do­

żywocie w letargu. Obr. lud. 1 a. z tań­

cami. 5 m., 3 k.

9. Żółkowski. Żyd w beczce. Wod. 1 a. 4 m., 1 k.

10. Grangś i Thiboust. B yło to pod Wagram.

Kom. 1 a. 3 m., 1 k.

11. Galasiewicz. Aby handel szedł. Obr. lud.

1 a. z tańcami. 6 m., 3 k.

| Ładnowski. Lokaj za pana. Monodr. 1 a ., 12. i z tańcami. 2 m., 1 k.

I Staruszkowie w zalotach. Fr. sc. 1 a. z tań­

cami. 1 m., 1 k.

13. O chlebie i wodzie. Kr. 1 a. z tańc. 1 m., 2 k.

14. Kamiński. Kominiarz i młynarz czyli Zawa­

lenie się w ieży. Kom.-op. 1 a. 4 m., 3 k.

15. Jasiński. Nowy Rok. Kr. 1 a. z tańcami, 8 m., 3 k.

16. Żółkowski. Bankructwo partacza. Kom.-op.

1 a. z tańcami. 4 m., 1 k.

17. Deslandes. Małe ladaco czyli Sierotka. Kom.- op. 1 a. 4 m., 1 k.

18. Dmuszewski. Szkoda wąsów. Kom.-op. 1 a.

4 m., 2 k.

19. Godebski C. Miłostki ułańskie. Kom.-op.

1 a. 4 m., 1 k.

(3)

MRCOCHR

Obrazek dramatyczny ze śpiewami w 4 aktach.

Napisał Piotr Kołodziej.

Drugie wydanie.

N akładem księgarni A . Cybulskiego w Poznaniu.

W a r s z a w a : E . W ende & Sp. — New Y o rk : The Polish Book •m- porting Co. Inc. — C zcion kam i D ru k arn i D ziennika Poznańskiego. 1919.

66 N A R Ó D SOBIE! 66

(4)

O SO BY:

1 PA W EŁ KRZEM YK, gospodarz.

i JADWISIA, 1 . . . . ) P IO T R U Ś, ( J6g0 CL r MAGDALENA, jego m atka, f JACEK OZIMINA, sąsiad Pawła.

t, ŚLIWIŃSKA, handlarka owoców.

y JAGUSIA, jej córka.

# FILOM ENA, handlarka masła.

f ŁUKA, służący u Pawła.

4<t W IŚNIOW SKI, radca sierót.

44 W AJGIEL, komornik sądowy.

J l SZLYNGIELM AN, karczmarz.

f i F IC H TELM A N , kupiec miejski.

/ y FRANCISZEK, kapral brat Pawła.

✓ f LISTONOSZ.

4^ ZAREMBSKI, nadeśniczy, wuj Pawła.

4 } PO LIC YANT.

WIEŚNIACY.

Rzecz dzieje się w mieszkaniu Paw ła Krzemyka.

(5)

A K T I

(Scena przedstawia izbę wiejską w m ieszkaniu Paw ła K rze- i»yka. N a praw o drzwi do kuchni.)

SC E N A I

P a w e ł — J a c e k (siedzą p rz y stole).

P a w e ł .

Tak, tak, sąsledzie; smutny i bardzo ' smutny los mnie spotkał. Nieubłagana śmierć zabrała mi żonę, moją Marysię.

(ociera oczy chustką) O, CÓŻ ja teraz pOCZnę?

J a c e k .

Mój Pawle, niepojęte są wyroki Pań­

skie. Nieraz Pan Bóg-, chcąc człowieka doświadczyć, zsyła róine krzyżyki na niego, I wam się dostał krzyżyk w udziale, ale znoście go cierpliwie i nie narzekajcie;

znowu was Pan Bóg może pocieszyć.

P a w e ł

Dla mnie na tym świecie pociechy już niema. Gdyby nie te sieroty i stara matka, jednobym miał tylko życzenie, aby

(6)

jak najprędzej połączyć się z żoną w wiecz­

ności.

J a c e k .

Nie rozpaczajcie, bo u was nie tak ile znowu. Matka jeszcze dosyć żwawa;

dzieci wychowa, aż dorosną i gospodarstwa wam też dojrzy. No, a zresztą, przecież się jeszcze możecie ożenić.

P a w e ł .

Panie odpuść! Co wy też o mnie my­

ślicie, sąsiedzie? Jabym się jeszcze miał żenić na stare lata? Lecz nawet gdybym był młodszym i chciał powtórne zawierać śluby, czyżbym znalazł taką żoną, jaką była moja Marysia? Nie znalazłbym, a na inną anibym spojrzał.

J a c e k .

Mój Pawle, wy byście żonę dostali zawsze, ale dzieci matki nigdy. Prawda, że się zdarzają dobre macochy, które zu­

pełnie zastąpić mogą matkę, ale takich jest bardzo mało.

P a w e ł .

Skończmy o tem, już ja pozostanę

(7)

wdowcem i będę się starał dzieci wy­

chować w bojaźni Bożej.

J a c e k .

Powiadam wam, sąsiedzie, źe potraficie sobie zaradzić, skoro tylko zechcecie.

SC E N A II.

Paw eł Jacek Magdalena (w chodzi

z koszykiem w ręku).

M a g d a l e n a . Witajcie do nas, Jacku.

J a c e k .

Bóg zapłać. Skądże przychodzicie?

M a g d a l e n a .

Z targu; byłam nakupić, czego potrzeba, boć przyszło mi na nowo objąć gospo­

darkę, kiedy nas Pan Bóg tak ciężko na­

wiedził, zabierając do siebie Marysię.

J a c e k .

Szkoda tej dobrej kobieciny. Dostała się już tam, dokąd wszyscy z czasem pój­

dziemy.

5

(8)

M a g d a l e n a ,

Nie uwierzyłbyś, Pawle, boć to do­

piero dwa tygodnie od śmierci nieboszczki, że już mi zewsząd kobiety zastępują drogę i pytają, dokąd się myślisz udać na zaloty.

J a c e k .

Nie pojmuję, co to teraz za ludzie.

Na pogrzebie zamiast mówić pacierz albo wieczne odpocznienie za duszę nieboszczki, już się kłopocą o to, z którą się będzie wdowiec żenił, albo która byłaby dla niego stósowna. No, a gdy jeszcze gdzie po­

czują maiątek, to dopiero języki w ro­

bocie.

P a w e ł .

Słyszycie, sąsiedzie, jakie to te baby ter kotki. Lepiejby zrobiły, gdyby się o swoje dzieci starały, bo może te mają koszule nie połatane, albo i izba jeszcze nie wymieciona. Mnie dałyby lepiej święty pokój.

J a c e k .

Myśmy już też z żoną mówili o tem, że nasz sąsiad u wszystkich kumoszek będzie teraz na języku.

(9)

M a g d a l e n a .

Ej, gdyby Paweł nie miał gospodar­

stwa bez długów i tych parę talarów w skrzyni, wcaleby się o niego nie pytały.

P a w e ł .

Niech mówią, co im się podoba, ja będę myślał, co mnie się widzi- Matusiu, dopóki wy żyjecie, będziecie mi pomocną w wychowa n u dzieci, a gdy dorosną, oddam im gospodarstwo, aby spokojnie spędzić ostatnie chwile życia.

M a g d a l e n a .

Bardzo dobrze, kochany synu, byłeś tylko dotrzymał słowa i byie cię kto nie omamił. Bo wielu znam takich, co gdy im żona umarła, wydawało się, że smutku nie przeżyją, a po paru tygodniach za nic młodzieniec, tak do góry dźwigali brodę!

P a w e ł ,

Bądźcie spokojni, przecież niedawno w święto Piotra i Pawła minęło mi lat 45; wnet będzie trzeba myśleć o podróży na drugi świat, a nie o żeniaczce.

J a c e k .

Wierzę, sąsiedzie, że się nie pozwo­

(10)

licie lada komu w pole wyprowadzić lub zbałamucić. (p° chwili prędko) Ale ja tu gębą mielę, a robota czeka w domu. Zostańcie, sąsiedzie, Z Bogiem, (podaje rękę i odchodzi)

P a w e ł i M a g d a l e n a (razem), Z Panem Bogiem.

P a w e ł (po chw ili).

Pójdę i ja uporządkować gumno, (odchodzi) S C E N A III.

M a g d a l e n a (sama).

Mój Boże, jaki to ten świat! Jeszcze nieboszczka w grobie nie ostygła, a już się drugie cisną. A le to tak: dziewczyny wcale nie uważają, za kogo idą, czy za młodzieńca, czy za wdowca, byle się tylko wydać i ten upragniony czepek włożyć na głowę. Niejedna, biorąc wdowca z ma- łemi dziećmi, nie pomyśli nawet, jak wielką odpowiedzialność przyjmuje na siebie, stając się od chwili ślubu ich drugą matką.

Przed weselem na rękach chciałaby dzieci nosić, a po ślubie biada wam, oj biada, gdy sobie same poradzić nie możecie!

Na ojca się nie oglądajcie, bo was bronić nie będzie, a gdy macocha na was pod-

(11)

szczuje, bierze ojciec kija i okłada, nie pytając, czyście zawiniły, czy nie, byle tylko macochę zadowoln:ć. Tak, tak, wiele ja to takich przykładów pamiętam.

Śpiew nr. I.

Płynie Odra, płynie w tej śląskiej dolinie, Co w świecie widzimy, to wszystko przeminie;

Jak ta woda w O drze w modrych falach ginie, T a k i nasza przeszłość razem z czasem spłynie.

Tylko macierzyńska miłość nie upływa, Bo ona się w sercu głęboko ukrywa, Jednak fale Odry rozbiją sklepienia, Źli ludzie niweczą matczyne marzenia.

Odry woda pluszcze, szparko dalej płynie, M atka dziecko kocha, dopóki nie zginie, Jednak często dzieci tego nie uznają, Za matczyną miłość złem się odpłacają.

S C E N A IV.

Magdalena Łuka — (p o tem ) Jadw isia i Piotruś.

Ł u k a (wchodzi).

Babusiu, dajcie co jeść, bo już Żołąd- kiewicz pisze listy do Ząbkowskiego.

M a g d a l e n a .

Jest w szafie chleb i masło, to sobie weź, dopóki się obiad nie ugotuje.

(12)

IO Ł u k a.

Anibyście nie uwierzyli, co też usły­

szałem od parobków na polu. Powiadają, że na5z gospcdarz mają się żenić z Jantosią Sobkową, Stara Sobkowa wszędzie się chwali przed ludźmi, że w niedzielę przyjdą po słowo.

M a g d a l e n a .

Mnie też kobiety o tem na targu ga­

dały, ale mi się to nie wydaje.

Ł u k a .

Ej, to nie może być prawdą. Przecież dziewczyna jeszcze nie ma ośmnastu lat i jużby się chciała podjąć dzieci wycho' wywać? Sama potrzebuje jeszcze nauki.

M a g d a l e n a .

To znowu wymysł jakiej plotkarki. Syn ml przecież mówił, że się żenić nie będzie i dobrze zrobi.

Ł u k a .

Moja babusiu, żeby się gospodarz na pewno mieli nie żenić, tego nie można powiedzieć. Bo człowiek, jak człowiek, dzisiaj ma takie myśli, jutro inne, a sami pamiętacie, jak łońskiego roku Staś, gdy

(13)

mu żona umarła, do grobu chciał za trumną wskoczyć i ślubował, że się już nigdy nie ożeni. A potem sześciu ty­

godni nie mógł wytrzymać, tylko biegał do sądu, żeby dostać pozwolenie na że­

niaczkę.

M a g d a l e n a .

Prawda, pamiętam, a że to było jakoś krótko przed adwentem, więc kazał w jedną niedzielę aż dwie zapowiedzi naraz wy­

woływać.

(L uka odchodzi na lewo, P iotruś i Jadw isia wchodzą przez drzw i środkow e.)

P i o t r u ś .

Babusiu, coście mi przynieśli z targu?

J a d w i s i a . A mnie co?

M a g d a l e n a ,

W koszyku macie gruszki, to sobie weicie po jednej.

(dzieci idą do koszyka)

\ P i o t r u ś ( zaglądając wewnątrz).

A tu co jest zawinięte?

M a g d a l e n a .

Kwiateczki: po południu pójdziemy na cmentarz zasadzić na grobie matki.

(14)

J a d w i s i a . Babciu, to i ja też pójdę.

M a g d a l e n a .

Oboje pójdziecie i pomodlicie się za matkę.

P i o t r u ś i J a d w i s i a (razem) Pomodlimy — matula uradują się do*

piero w niebie.

J a d w i si a.

Babciu, a na cmentarzu powiem matuli, że będziemy babci zawsze słuchali.

M a g d a l e n a . Dobrze, moje gołąbki.

P i o t r u ś .

^.Mnie juź tak tęskno za matulą; chcć tylko grób zobaczę, to mi iuż lżej na sercu.

M a g d a l e n a .

Chodźcie, przyrządzę obiad, a potem pójdziemy, (odchodzą na lewo)

S C E N A V.

Paw eł Filomena.

F i l o m e n a (wchodzi i ogłada się).

Niema nikogo w domu; pewno będą na

(15)

13 ~

polu. Szkoda, radabym jeszcze dzisiaj sprawę załatwić. Zaczekam chwilkę, może gospodarz przyjdzie tymczasem.

Śpiew nr. 2. N a góreczkę zaszła, Trzewiczkami trzasła;

Sprzedałam gomółki I pół kw arty masła.

Mam też ser wiedeński, F u n t kosztuje reński, Niemal taki gruby, Niby kamień młyński.

Gdy zima nadejdzie, Nikt mimo nie przejdzie, Bo u mnie najlepsze Piklingi i śledzie.

Bez mego piernika Który żwawo znika, Niema wręcz przyjęcia,

Ani też piknika.

W mieście po ryneczku, Wożę na wózeczku Mleko w konwi białej, Śmietanę w dzbaneczku.

Wszyscy o tem wiecie, Jak się życie plecie, Gdy kogo wyswatam, Zapłaci sowicie.

(16)

i 4 -

P a w e ł (wchodzi przez środek).

Witajcie, Filomeno!

F i l o m e n a .

Bóg zapłać! Nikogo tutaj u was w izbie niema; mogłabym wam całą kasę wy- przątnąć.

P a w e ł .

Ej, moi drodzy, goły się złodzieja nie obawia.

F i l o m e n a .

Prawda i to, lecz chciałabym mieć te tysiące, które chowacie dla drugiej żony.

Ale, mój Pawle, jak was znam, żeście uczciwym człowiekiem, nie pozwólcie się lada komu zbałamucić i wybierzcie sobie żonę, któraby była, jak to mówią, i do Boga i do ludzi.

P a w e ł .

Dajcie mi pokój z żoną. Moja żona na cmentarzu, a innej już nie pojmę.

F i l o m e n a .

Tak wszyscy mężowie mówią, dopóki ciało żony w chałupie, ale z czasem zapomina się o wszystkiem. A zresztą czy wam to kto zabronił drugi raz się żenić?

(17)

i5

Owszem nawet wam potrzeba to uczynić.

Pomyślcie tylko, co poczniecie, gdyby wam, czego Boże broń, matka zachorowała?

Któż was z dziećmi opierze? Albo gdy­

byście zachorowali, któż was potrafi lepiej pielęgnować jeżeli nie żona? Na cudzych nie można się oglądać, bo cudze ręce lekkie, ale niepożyteczne.

P a w e ł .

W szystko to prawda, moja Filomeno, ale czybym to znalazł taką, któraby mi zastąpiła moją nieboszczkę.

F i l o m e n a .

Tak, tak, Marysia była dobrą gospo­

dynią i dobrą kobieciną; poznałam ją dobrze przez te pięć lat, które od niej masło kupowałam. Pedlug mojego zdania niema tu w całej wsi dziewczyny, któraby *jej dorównała. W mieście jednak znam taką pracowitą, posłuszną i do tego ładną pa­

nienkę, któraby z pewnością za was poszła.

A wiecie która to jest? — Jagusia, córka handlarki owoców.

P a w e ł (obrażony).

Ej, lepiejbyście po próżnicy słów nie tracili, bo cóż mnie tam po jakiejś Jagusi...

(18)

A do tego ani ją znam; pewno to bęćzie jaka pani,

F i l o m e n a .

Tak, macie racyą! kota w miechu nikt nie kupuje. Najprzód trzeba dziewczynę obejrzeć, a za to ręczę, że wam się spo­

doba. Chociaż chodzi w pańskich szatach, nie szkodzi, to już jest teraźniejsza moda.

Znam takie gospodynie, które zamiast swoje córki ubrać, jak się ich prababki ubierały, stroją je w nowomodne suknie z wymysłami, żeby tylko były ładne. Zo­

baczą kobietę w mieście w wiejskiem ubraniu, zaraz mówią: T o baba ze wsi.

A gdy ma ubranie pańskie, nikt jej w zęby nie zagląda. Dlatego nie dziw, że się wieśniaczki przebierają.

P a w e ł .

Tak, tak, nas wieśniaków za nic mają, w mieście, ale gdybyśmy im nie nasadzili i nie nasiali, nie mieliby co jeść nawet.

F i l o m e n a .

Słusznie mówicie, Pawle. Mamy różnych ludzi, mamy uczonych i bogatych, którzy kochają lud wiejski, jego ubiór i obyczaje.

Ale słuchajcie, dzisiaj przyjedzie tu po

i 5

(19)

r

owofc do dworu pani Śliwińska z córką, rawołam ją, to ją będziecie mogli zobaczyć.

Ona wcale nie wie, żeście wdowcem J nie zna was zgoła.

P a w e ł .

Ej, Filomenko, dosyć na to czasu, po­

mówię pierwej z matką.

F i l o m e n a .

Niech ją też i matka zobaczą, (odchodzi) S C E N A VI.

Paw eł (potem) Magdalena.

P a w e ł (chodzi po scenie, za chwilę).

Różne myśli snują się człowiekowi po głowie. Filomena ma słuszność i dobrze mi życzy. Cóżbym począł, gdyby mi matka zachorowała, albo mnie Pan Bóg nawiedził chorobą? Cóż wtedy poczną biedne dzieci?

Możebym i dobrze zrobił, gdybym się ożenił. Matka nie potrzebowałaby się starać o gospodarstwo, a dzieci otrzymałyby lepsze wychowanie, (siada i podpiera głowę)

M a g d a l e n a .

Dlaczego jesteś tak smutnym? Myślisz i myślisz, jeszcze rozum postradasz.

M acoch*. 2

— 17

(20)

P a w e ł .

Bo to człowiek ma takie rozmaite myśli. Tylko co tu była maślarka Filo­

mena i jeszcze mi większy klin wbiła do głowy. Zwróciła mi uwagę, cobym ja począł, gdybyście wy zachorowali. I... i...

i... różne inne rzeczy.

M a g d a l e n a .

Aha, pewno ma jaką pannę dla ciebie, więc tak oręduje.

P a w e ł .

Mówiła mi o jakiejś potulnej i praco­

witej dziewczynie, ale czy to można wszyst­

kiemu wierzyć?

M a g d a l e n a

Mój Pawle, jeżeli będziesz chciał się żenić, nie mam nic przeciwko temu, tylko wybierz sobie równą, i taką osobę, coby dzieciom nie wyrządzała krzywdy. Mojem zdaniem, jeszcze poczekaj i dobrze się namyśl, bo po ślubie już zapóino. Pamiętaj, że nie wszystko złoto, co się świeci,

P a w e ł .

Przecież już nie jestem młody, żebym nie wiedział, co robić.

i8

(21)

i g

M a g d a l e n a .

No, no, czasem starsi daleko gorsi, niżeli młodsi. Niejeden wdowiec, chociaż mu głowa kwitnie, myśli, że jeszcze stoi na kawalerskich nogach.

P a w e ł .

Moja matusiu, przecież nie możecie mnie porównywać z takimi lekkomyślnymi ludźmi. Zanim krok uczynię jaki, dziesięć razy wpierw się namyślę,

M a g d a l e n a Spogląda do okna).

Patrzaj! idą do nas jakieś panie.

SC E N A VII.

Paw eł Magdalena Filomena ŚliwińskaJagusia (ubrana po m iejsku z pa­

rasolką w ręku).

Ś l i w i ń s k a (kłania się).

Dzień dobry!

P a w e ł . Dzień dobry!

F i l o m e n a (przedstawia).

Pani Śliwińska, jej córka Jagusia, Paweł Krzemyk, Magdalena, jego matka, a mnie to już znacie kopę lat.

2*

(22)

M a g d a l e n a . Proszę, siadajcie państwo.

P a w e ł .

Cóż tam nowego słychać w świecie?

Ś l i w i ń s k a .

U nas nic nowego, ale słyszałem o waszem nieszczęściu i bardzo mi was żal było.

F i l o m e n a .

Ona tam już na drugim świecie, ale dzieci zostały sierotami.

P a w e ł .

Widać, tak się Panu Bogu podobało.

F i l o m e n a .

Juźci prawda, nie powinniśmy się sprzeciwiać woli Boskiej.

J a g u s i a .

Największy cios spadł na was, babusiu, bo obowiązek wychowania dzieci i utrzymy­

wania gospodarstwa.

M a g d a l e n a .

Tak, tak, moja panienko, na starość trzeba zaczynać gospodarkę na nowo.

(23)

F i l o m e n a .

Myśmy też o tem gwarzyli z gospodarzem.

S C E N A VIII.

Paw eł Magdalena FilomenaŚli­

wińskaJagusiaPiotruśJadw isia.

P i o t r u ś (wchodzi).

Witajcie nam, panie, (podaje rękę) Babusiu, jużeśmy gotowi — chodźmy.

J a d w i s i a (wchodzi).

Babciu, czy mam urwać kwiatków z ogródka?

Ś l i w i ń s k a (spoglądając na dzieci).

Biedne dzieci!

J a g u s ia .

Ach, jakie ładne: liczka jak malowane, oczka czarne, zęby bielutkie jak perełki, a jak też chłopak podobny do ojca! (do Śli­

w ińskiej) Prawda, matko, śliczne dzieci?

F i l o m e n a .

Nieboszczka Pawłowa też była piękną kobietą.

J a g u s i a (do Jadw isi).

Jadwisiu, chodi do mnie. (Jadw isia przy­

(24)

chodzi) Jadwisiu, pojedziesz ze mną? Kupię ci piękną laleczkę, zgrabny koszyczek i będziemy chodziły z nim po śliwki i gruszki.

J a d w i s i a .

Jabym poszła, ale cóżby bezemnie po­

częli babcia, tatuś i Piotruś?

J a g u s i a .

Piotruś pójdzie także. Kupię mu ko­

nika i wózik. Babcię zabierzemy również.

J a d w i s i a .

Ale dzisiaj pójdziemy już na cmentarz, na grób matuli.

J a g u s i a (całuje Jadw isię).

Ja też pójdę z wami; zabierzcie mnie z sobą.

P i o t r u ś .

Zabierzemy, ale konika dostanę?

J a g u s i a .

Dostaniesz, dostaniesz, i wózik także.

Ś l i w i ń s k a .

Panie gospodarzu, macie jeszcze ziem­

niaki na sprzedaż?

(25)

P a w e ł .

Będzie jeszcze ze sto centnarów.

Ś l i w i ń s k a .

Czybyście nam nie sprzedali piętnastu ? P a w e ł .

Chętnie poślę furmankę, a może i sam przywiozę.

J a g u s i a .

Zabierzcie z sobą Piotrusia i Jadwisię ażebym się z obietnicy mogła wywiązać Stareczko, wy także przyjedźcie.

M a g d a l e n a .

A któżby został przy gospodarstwie?

J a g u s i a .

Prawda, niema już nikogo ponadto.

F i l o m e n a (na łtronie do P*wł»).

Widzicie, jak ona dzieci od pierwszego razu pokochała, — nie mówiłam wam zaraz?

Ś l i w i ń s k a .

Pieniądze za ziemniaki zostawię wam natychmiast.

— 23

(26)

P a w e ł .

Nie potrzeba, nie potrzeba, skoro je przywiozę, będzie dość czasu na zapłatę.

Ś l i w i ń s k a . A więc do widzenia.

J a g u s i a .

Jadwisiu, Piotrusiu, a nie zapominajcie przyjechać. Adje ! (całuje Jadw isię i Piotrusia)

P a w e ł .

Idźcie z Panem Bogiem.

J a g U S i a (podaje ręk ę M agdalenie).

Stareczko, do widzenia.

M a g d a l e n a .

Szczęśliwej podróży! Chodźcie, dzieci.

(odchodzą Jadw isia, Piotruś, Śliwińska, Jagusia przez środek, F ilom ena wraca)

S C E N A IX.

Paw eł Filomena.

F i l o m e n a .

No jakże? Czy nie mówiłam prawdy?

Macie na wsi taką dziewczynę? Jak za­

wieziecie ziemniaki, to się poznacie lepiej.

24 —

(27)

P a w e ł .

Dobrze, moja Filomeno, ale to prze­

cież młoda dziewczyna.

F i l o m e n a .

A cóż wam po starej? Żeby ją matka obrabiała? Nie, ona powinna matkę ob­

służyć, dzieci pielęgnować. Dlatego potrze­

bujecie młodej, zdrowej i silnej gospodyni.

P a w e ł .

A le ona chodzi po pańsku, a ja sobie prosty wieśniak.

F i l o m e n a .

Nie ubiór zdobi człowieka, tylko czło­

wiek ubiór. Od Jagusi, choć po pańsku chodzi, niejedna wieśniaczka nauczy się gospodarstwa, a osobliwie porządku w do- mowem.

P a w e ł .

A potem, czyby Jagusia, taka ładna dziewczyna, chciała pójść za wdowca i to jeszcze z dziećmi?

F i l o m e n a .

To już moja w tem sprawa; jak po­

wiem: pójdzie, to pójdzie. A zresztą czegóż

— 25 —

(28)

--- 26 ---

wam to brak ? Jagusi dobrze wiadomo, żeście człowiek porządny i rzetelny, a żeś­

cie, Pawle, starsi od niej, to nie szkodzi.

Cóż to mamy z teraźniejszych młodzieńców?

Po nocach się jeno włóczą, a gdy się jeszcze upiją, to zaraz noże w robocie, że człowiekowi aż strach pokazać się na ulicy.

Jagusia jest mądra, ona woli starszego i doświadczonego człowieka za męża.

P a w e ł .

Biedy u mnie nie zazna, chwała Bogu jest wszystkiego podostatkiem.

F i l o m e n a .

A największa wartość dla was, że dzie­

ciom zastąpi matkę.

P a w e ł .

Gdyby tylko wszystko tak było prawdą, jak mówicie.

F i l o m e n a .

Przekonacie się sami. Ale to wam mogę zaręczyć, że nie znajdziecie lepszej. Jedno wam tylko winnam zaznaczyć, że Jagusia jest ubogą i nie ma zgoła majątku.

(29)

- 27 - P a w e ł .

O majątek nie chodzi wcale, tylko mi potrzeba dobrej żony i dobrej matki dzie-

T aką jest 1 będzie Jagusia.

P a w e ł .

W ięc się jeszcze namyślę i pomówię z matką.

. F i l o m e n a.

Zróbcie, jak wam się podoba, ja wam życzę jak najlepiej. Do widzenia, (odchodzi)

Nie wiem co pocżąć. Jagusia ładna dziewczyna i zdaje mi się, żeby zastąpiła nieboszczkę. Od matki nie mogę żądać, ażeby mi w gospodarstwie robili; już się napracowali dosyć i potrzeba im odpocząć na starość. Jeżeli się przekonam, że wszystko jest prawdą, co od Filomeny sły­

ciom.

F i l o m e n a .

P a w e ł .

Z Panem Bogiem.

(30)

szałem, pojmę Jagusię i weselej popłynie mi życie. Inaczejbym zmarniał z wielkiego smutku i r> chlej poszedł do grobu niż potrzeba.

S C E N A XI.

Paw ełMagdalenaPiotruś— Jadim sia

(z koszykiem w ręku).

M a g d a l e n a .

Pawle, idziemy na cmentarz na grób Marysi. Zostańate tu w domu, dopóki nie wrócimy.

P a w e ł .

Tylko się pospieszcie. Pojadę później do miasta zawieźć ziemniaki tym paniom i zabiorę dzieci ze sobą. W y także mo­

żecie jechać z nami.

M a g d a l e n a .

Daj mi pokój, pocobym tam jeździła?

P a w e ł .

Zobaczymy, gdzie te panie mieszkają.

Bo, prawdę mówiąc, dziewczyna mi się podoba, głównie dlatego, źe was kocha i dzieci.

28

(31)

M a g d a l e n a .

Zawsze nowa miotła dobrze zamiata.

A le przecież chyba pani z miasta .nie pojmiesz za żonę.

P a w e ł .

Matusiu, czy to w mieście niema do­

brych ludzi, tak, jak i na wsi?

M a g d a l e n a .

T ego nie mówię, ale u nas wieśniaków inne obyczaje, a inne znowu u mieszczan, Dla ciebie stósowniejsza wieśniaczka. Praw­

da to, co ludzie mówią: Mąż i żona od Boga przeznaczona.

P a w e ł .

Wprzód, nim uczynię krok stanowczy, trzeba się przekonać, czy to jest prawdą, co słyszałem od Filomeny.

M a g d a l e n a .

Masz rozum; rób, jak ci się podoba.

Podług mego zdania, nie jest to żona dla ciebie, (do dzieci) Chodźcie ! (odchodzą środkiem)

SC E N A XII.

Paw eł — (potem) Łuka.

P a w e ł .

Matce dobrze mówić, bo nie jest w ta-

— 29 —

(32)

s o ­ kiem położeniu jak ja. Łatwiej zaradzić złemu, dopóki jestem młodszy; na starość bywa zapóino. Trzeba się też ubrać po­

rządnie, żeby panie poznały, że mnie stać przecież na to. (wola za scen*) Ł u k a ! Ł u k a !

Ł u k a .

Co rozkażecie, gospodarzu?

P a w e ł .

Nasypiesz wóz perek i pojedziemy do miasta. A le wprzód jeszcze pójdziesz do sklepu. Masz tu złotówkę, przynieś mi cztery cygara i pomady do smarowania włosów.

Ł u k a (zdumiony).

Smarowidła na wozy nie potrzebujemy.

Przecież w ubiegłym tygodniu kupiliście całą beczkę

P a w e ł .

Pomady do smarowania włosów, nie wozów. Frącka niech mi oczyści buty, te odświętne, ale ładnie, aby się świeciły.

Ł u k a (na stronie).

Pom ady! ? Czy gospodarzowi włosy wypadają, albo ich od wielkiego smutku boli głowa ? (potrząsa głow ą i odchodzi)

(33)

S C E N Ą XIII.

Paw eł — (potem) Jacek.

P a w e ł .

Ubiorę się w najpiękniejszą kamizelę, niech widzą mieszczanie, źe i wieśniak po­

trafi się wystroić. Przyjdę do swojej Jagusi i pokłonię się pięknie. Niech wiedzą, z kim mają do czynienia, (ubiera się w kamizelę odśw iętną)

J a c e k (w chodzi zdumiony).

A to co? Dokąd to wybieracie się, są­

siedzie ? Do kościoła, czy na wesele ? P a w e ł .

Do miasta z perkami. Były tu panie i zamówiły, więc trzeba im odwifźć.

J a c e k .

Słyszałem — i podobno nawet na jednę macie oko.

P a w e ł (urażonj).

Co się też ludzie o mnie nie na Kło­

pocą. Maluczko, a przestałbym być panem w swoim własnym domu.

J a c e k .

Ej, sąsiedzie. nikt się tam o was nie troszczy, tylko źe mnie maślarka zapra­

3 i

(34)

_ 32

szała na wasze wesele, więc przychodzę się zapytać, kiedy to będzie. A le żart na stronę. Przecież was znam i wiem, źe pani z miasta nie pojmiecie, i podług naszej ostatniej rozmowy sądzę, że macie zamiar pozostać wdowcem do śmierci.

P a w e ł .

Mój sąsiadku, człowiek ma róine myśli.

Zdaje mi się, źe gdybym się ożenił, nie miałbym tyle kłopotu o dzieci. Matka już starzy i grzechem byłoby wydobywać z nich sił ostatek.

J a c e k .

Prawdę mówicie, lecz dla was jest stó- sowniejszą jaka wdowa ze wsi, albo cho­

ciażby już i dziewczyna, byle leciwa. Ale jakaś tam pani z miasta, to nie dla was zaprawdę.

P a w e ł .

Ale Jagusia jest dziewczyną i do tańca i do różańca, i przyznam wam się, że mi się bardzo podoba. Od pierwszego razu tak dzieci pokochała, źe za nic własna matka; nawet się z nimi nie chciała roz­

stawać.

(35)

* - 33 J a c e k .

Wszakże to jednak dziewczyna młoda, niedoświadczona.

P a w e ł .

Oho, mądra ona ci, mądra. A źe młoda, to i cóż? Mnie takiej właśnie potrzeba do roboty. Cóż mi po starej babie, coby mi jeno zawsze kaszlała pod piecem? Z taką kobietą, jak Jagusia, mogę się wszędzie pokazać, bo wie, jak się ludziom przed­

stawić należy i ma obycie.

J a c e k .

E j, Pawle, Pawle, dajcie sobie jeno pokój, by was nie nauczyła jeszcze obycia.

P a w e ł .

Ale, co też gadacie? Przecież jestem już pełnoletnim i mam rozum. Powiem wam nawet, że mi się dziewczyna bardzo podoba, i postanowiłem, że albo ta, albo

’ adna.

J a c e k .

Rozkazywać wam nie mam prawa, nie będąc waszym opiekunem, ale... (odchodzi)

P a w e ł (spogląda za Jackiem ).

Cóż za ale?... Poszedł... Zazdrości mi

Macocha. 3

(36)

I basta ! On pozostanie przy swojej starej Urszuli) a ja będę miał kobietkę jak cacko.

SC E N A XIV.

Parveł Łuka.

Ł u k a (wchodzi).

Tu są cygara, a tu pomada. Pozostał pólzłotek. (oddaje pieniądze) Karczmarka nie chciała mi wierzyć, że to dla was spra­

wunek. Mówiła, źe jak długo we wsi mieszka, nie widziała was jeszcze z cy­

garem.

P a w e ł .

To mnie zobaczy dzisiaj. Idź, ubierz się w lepszy surdut, pojedziesz ze mną.

Wlóź teź na wóz trzy kopy kapusty, ale wybierz najpiękniejszą.

L u k a .

Na cóż się mam ubierać? Wszakże to dzisiaj dzień powszedni i pojedziemy prze­

cież z perkami, tobym sobie katanę powalał.

P a w e ł . Rozkazuję ci tak i kw ita!

Ł u k a (na stronie, drapiąc się w gtowę).

Nie mogę pojąć, co się gospodarzowi

34 —

(37)

35

stało. Czyby im się mózg przekręcił ? C y­

gara, pomada, świąteczny ubiór! Co to wszystko znaczy ? (p»trzą*» głową i odchodzi)

S C E N A X V .

Paw eł (sam).

Patrzcie, wszystkim ze zdumienia chcą oczy z głowy powyłazić! Poczekajcie, gdy wam jeszcze przyprowadzę swoją kochaną Jagusię, to wam dopiero na wierzch wy- lezą. A teraz się ubiorę. (czesze i pomaduje włosy, spogląda do zwierciadła, pokręca wasa i poprawia ubranie)

Wyglądam jak dwudziestoletni młodzieniec!

Jak mnie Jagusia zobaczy, nietylko że jej się spodobam, ale za mną oszaleje. Powiem jej dzisiaj, że jeżeli ma ochotę zostać moją żoną, nie myślę długo zwlekać, bo nie jestem młodzieńcem i nie mam czasu na długie zaloty. O nieboszczce trzeba za­

pomnieć, bo chociaż była dobrą gospo­

dynią, ale, prawdę mówiąc, nie była do uciechy, nawet tańczyć nie umiała. No, teraz się przynajmniej ucieszę z swoją Ja ­ gusią. Filomenie powinienem także wyna­

grodzić za to, źe mi dobrze życzy. Tak, tak, będzie mi lepiej, gdy się ożenię, i to jeszcze z taką ładną panienką.

(38)

36 Śpiew nr. 3.

G dy przyjdę do mej Jagusi, Pokłonię się grzecznie, O na mnie pokochać musi, Oj, pokochać wiecznie.

M aślarka wciąż oręduje,

Ja też w sobie skłonność czuję, Więc z m oją Jagusią z miasta, Żenię się i basta!

Jagusia ładna dziewczyna, Mnie też nic nie wadzi;

Oj, będzie moja jedyna, Wzorem dla czeladzi.

Niech się ludzie nie dziwują, Ani na mnie nagadują.

Więc z moją Jagusią z miasta, Żenię się i basta!

Co więcej u niej dobrego, Że m ądra szalenie,

Cóż dla mnie macie lepszego?

Proszę uniżenie.

Przeto wam dziś powiem śmiele, Za trzy tygodnie wesele.

Z Jagusią kochaną z miasta, Żenię się i basta!

(Zasłona spada.)

(39)

A K T II.

(P o weselu.)

(Scena przedstawia t j sama izbę, co w pierw szym akcie w pom ieszkaniu Paw ła.)

S C E N A I.

P a w e ł (sam).

Od rana pojechała moja Jagusia do miasta i jakoś jej nie widać. Ale to tak:

Spotka się z dawnemi przyjaciółkami, z jedną parę słów, z drugą parę słów, i czas zejdzie. Bardzo jestem zadowolony z żeniaczki. Teraz dopiero wiem, że żyję na świecie. Nieboszczka była ta skąpa, nietylko dla mnie ale i dla siebie. Gdy potrzeba było sprawić nową suknię albo nową chustę, oglądała każdy grosz dziesięć razy, zanim go wydała. Jagusia trochę za wiele wydaje, ale to młode, niedoświad­

czone; powiem jej słówko i zaraz będzie oszczędniejszą. Powoli będzie z niej dobra gospodyni. Winna tylko zapomnieć o tych

miejskich obyczajach.

(40)

38 - S C E N A ir.

Magdalena Paweł.

M a g d a l e n a (wchodzi).

Jeszcze nie powróciła?

P a w e ł .

Nie, nawet się trochę boję, czy jej się jakie nieszczęście w drodze nie przygo- dziło. A le bywa tak: Zajedzie do miasta, a wszystkie koleżanki ją witają i czas schodzi.

M a g d a l e n a .

Naturalnie, ona się w mieście bawi, a konie i parobek mitrężą. Odkąd gospoda­

rzymy, jeszcze nigdy pole nie było tak póino obrobione jak w latosim roku. Ale nie dziw, skoro pani, już po trzeci raz w tym tygodniu, bierze konie na prze­

jażdżkę.

P a w e ł .

Dzisiaj pojechała po koniczynę, którą zasiejemy pod lasem, i po worek jęczmienia na nasienie, bo w naszym już za wiele kąkolu.

M a g d a l e n a .

Jednak jużby była powinna wrócić.

Druga godzina, konie bez obroku. Gdy

(41)

przyjedzie, trzeba napaść, a potem wieczór.

Ile znowu dzisiaj zrobisz?

P a w e ł .

Ej, jeszcze się coś zdziała.

M a g d a l e n a .

Ano tak, jeżeli nie w tym, to w przy­

szłym roku. Mój Pawle, dotąd mi się synowa wcale nie podoba i co myślę, to ci powiem, źe Jagusia nie nadaje się zu­

pełnie do gospodarstwa. Dzieci nie usły­

szą od niej dobrego słowa, nawet jej się boją i przed nią uciekają. A czyliż za­

pytała się, ażali dzieci umieją pacierz?

Nie! Prawda, zaraz po weselu nauczyła dzieci piosenki: „Idzie lis koło drogi", ale o Bogu, o przykazaniach ani dudu.

P a w e ł .

Matusiu, trzeba jej wybaczyć, przecież to młode, niedoświadczone, nauczymy ją.

to potem będzie z niej dobra gospodyni.

M a g d a l e n a .

Ej, mnie się zdaje, że z tej mąki nie będzie chleba; ona chce być najmądrzej­

szą, wczoraj mi mówiła, źe na niczem się nie znam.

— 39 —

(42)

40 P a w e ł (spogląda).

Patrzcie, już jadą. Idźcie jej przystawić obiad, ażeby miała ciepły.

(M agdalena odchodzi.)

S C E N A III.

Paw ełŁuka -— Jagusia.

Ł u k a (wchodzi z różnemi pudlam i i paczkami).

Pewno nas już wyglądacie?

P a w e ł .

Jakże długo wysiadujecie! Cóż przy­

nosisz w tych pudłach?

Ł u k a .

Wszystkie mody paryskie, londyńskie, wiedeńskie i Bóg wie jakie tam jeszcze.

(kładzie paczki na stół)

P a w e ł .

A dla kogoż to?

Ł u k a .

Albo ja wiem? Nasza gosposia ma tego jeszcze więcej.

P a w e ł .

Koniczyny kupiliście?

(43)

— 4« Ł u k a . Albo ja wiem.

P a w e ł .

Przecież, ośle, powinieneś wiedzieć, czy gospodyni była w składzie zboża.

Ł u k a .

T eg o nie wiem, ale to wam powiem, że dzisiaj miałem dobry dzień. Zajechałem do hotelu, tam koło cukierni, do której nasza gospodyni poszła z czterema paniami;

o mnie też nie zapomniały. Co parę minut przynosi mi taki wyrostek kieliszek gorącej wody, a to było siarczyście ostre.

Jak wytrąbiłem czwarty kieliszek, już mi się w ślepiach zaiskrzyło. Ale to też były kieliszki! (pokazuje) W każdym mógłby śmiało pięścią obrócić. Gospodarzu, i wam coś gosposia przywożą. Jest to tak słodkie jak cukier, ale to nie jest cukier, tylko jeszcze lepsze od niego.

P a w e ł .

Poco u licha zajeżdżałeś do hotelu?

Ł u k a .

Chciałem stanąć przy „Ostatnim groszu",

(44)

ale gosposia nie pozwolili, mówiąc, że tam tylko chłopy ze wsi stawają.

J a g u s i a (23 sceną).

Otwórz, otwórz.

(L uka i P a w e ł prędko biegną do drzwi i otwierają.) J a g u s i a (wchodzi z pudłam i i paczkami).

Obaj siedzą w pokoju, a mnie przyszło samej złazić z furmanki.

(Łu’«a odchodzi.)

P a w e ł .

Zapomniałem, słuchając opowiadania Łuki.

J a g u s i a .

Aha wiem! W ypytywałeś się, z kim w mieście rozmawiałam i u kogo bawiłam.

P a w e ł .

E j nie! tylko mi Łuka opowiadał, jak mu się dziś dobrze powiodło.

J a g u s i a .

Nie dziw, parobczysko nic nie widział w życiu.

P a w e ł .

Po czemu płaciłaś litr koniczyny?

— 42

(45)

— 43 — J a g u s i a ,

Patrzaj, na śmierć o niej zapomniałam.

P a w e ł .

A przywiozłaś jęczmienia?

J a g u s i a (na stronie).

Co teraz powiem? (głośno) Też nie;

nasienie mi się nie podobało, bo stare;

nasze jeszcze piękniejsze. Dopiero w so­

botę ma sprowadzić kupiec świeży trans­

port zboża, to przywiozę, gdyż i tak muszę jechać po kapelusz, który sobie kazałam ustroić piórami i którego mi ko­

niecznie potrzeba na niedzielę.

P a w e ł (na stronie).

T ęg a z niej będzie gospodyni; już się zna na tem, jakie nasienie piękne, (głośno) A le w sobotę mamy sadzić perki, może więc będzie trudno konie posłać do miasta.

J a g u s i a .

Człowiecze, przecież z ziemniakami czas jeszcze. Dzień albo dwa póiniej, toć niewiele znaczy. Obiecałam też, że przy­

będę ńa pewno do miary, bo kazałam sobie zrobić nową suknię. Winnam ci

(46)

takie powiedzieć, ie jesteśmy zaproszeni na wesele do mistrza kominiarskiego.

P a w e ł .

Czy ten mistrz kominiarski jest twoim krewnym?

J a g u s i a .

Tak, oboje z moją matką mieszkają w jednej kamienicy. A ja znowu z jego córką wspólnie chodziłyśmy do szkoły.

Powiadam ci, źe to będzie wesele całą gębą

P a w e ł

Ale, pocóżbyśmy do panów chodzili na wesele? Jeszczeby nas wyśmiali!

J a g u s i a .

Tacy panowie, jak my; niejeden pójdzie w pożyczanym fraku, a ty pójdziesz we własnym.

P a w e ł .

Prawda, ale przecież mój ubiór wieś niaczy niestósowny do miejskich fraków.

J a g u s i a .

Nie kłopoc się, już 0 tem pomyślałam;

kupiłam ci nowe ubranie i myślę, źe

— 44 —

(47)

będzie ci się podobało. Siadaj na krześle, to cię wymustruję. (podaje krzesło)

P a w e ł .

Ciekawym, jak mnie ubierzesz.

J a g u s i a .

Miej cierpliwość, najprzód zacznijmy od głowy, (bierze grzebień, czesze włosy, robiąc przez

środek głowy brózdę) T ak, Spojrzyj W Zwier- ciadło.

(P aw eł spogląda do zwierciadła.)

P a w e ł (do publiczności).

Uczesałaś mnie, że niby tu nasze pole,

(pokazuje na głowę) a tu sąsiadowe, w środku zaś miedza.

J a g u s i a . Zdejm kamizelę i siadaj.

P a w e ł (zdejmuje kamizelę i siada).

Cóż teraz będzie?

J a g u s i a .

Tak, jak mają mieszczanie wysokie białe kołnierze, kupiłam i tobie, (zapina na

szyje Paw łow i biały w yroki kołnierz) Teraz p i ę k n y k r a w a t , (idzie do pudła, wyjmując krawat)

* - 45 —

(48)

P a w e ł (na stronie, dźwigając brodę do góry).

Panie odpuść, taką obręcz wsadziła mi na szyję, że nawet nie będę mógł się obejrzeć.

J a g u s i a .

Oto krawat, (zapina) Teraz wciągnij frak (podaje frak) Zobaczysz, jak ci będzie ładnie; nikt cię nawet nie pozna.

P a w e ł (oblóczy fruk).

Takiego surduta jeszcze w życiu nie miałem na swoich kościach, (spogląda po sobie)

Wyglądam niby burmistrz z Czeladzi.

J a g u s i a (radośnie).

Ach! ach! jak ci pięknie, jak ci we fraku do twarzy! o dziesięć lat jesteś młodszym.

P a w e ł .

Już dobrze, tylko tańczyć nie potrafię i zdaje mi się, źe w tym kołnierzu nie można obrócić się nawet.

J a g u s i a (Śmieje się).

Ha! ha! ha! I tańczyć się nauczysz!

Pocóżbyśmy szli na wesele, gdybyśmy nie tańczyli? Poczekaj, ja cię nauczę,

- 4 5 -

(49)

dawaj baczenie. (podpiera bok', śpiewa la, la, la i tańczy) Dalej teraz!

P a w e ł . Ej, kiedy nie potrafię.

J a g u s i a .

Spróbuj, raz, dwa, trzy, raz, dwa, trzy, ja ci zaśpiewam, (klask* rękam i i śpiewa)

P a w e ł (śpiewa i tańczy niezgrabnie).

Raz, dwa, trzy, raz dwa, trzy.

J a g u s i a (śmieje się).

Ha! ha! ha! (na stronie) Skacze jak niedźwiedź na łańcuchu, (głośno) Spróbujmy razem, wprzód jednak winieneś się ukłonić i prosić.

P a w e ł (kłania się).

Proszę.

J a g u s i a .

T ak źle; trzeba stanąć przynajmniej dwa kroki przedemną, bo tak zbliska mógłbyś mi jeszcze nos zbić głową.

P a w e ł (cofa się dwa kroki, kłaniając śmiesznie).

Proszę. (Muzyka gra nr. 4, ten sam numer po­

w inna Jagusia wprzód śpiewać. Jagusia z Paw łem tańczą, P aw eł b ard io niezgrabnie. P o pierwszej zwrotce Paw eł

— 47 ~

(50)

chwyta się za brzuch i oddycha ciężko) Si ę Z a d y -

szyłem przy pierwszej lekcyi. Czego mnie nie nauczysz jeszcze?

J a g u s i a ,

Ludzie mówią: „Taniec nie robota, kto nie umie to sromota“. Jeszcze inny kawałek, uważaj tylko, (śpiewa znowu la, la, ia, la, la, tańcząc prędko)

P a w e ł (klękając spogląda na nogi Jagusi).

(na stronie do publiczności) Nie mogę nijako zmiarkować, czy na jednej, czy na obu nogach się obraca.

J a g u s i a . Próbuj!

P a w e ł .

Którą nogą mam rozpocząć?

J a g u s i a . Obojętne — zaczynaj.

P a w e ł (śpiewa i zaczyna).

La, la, la, la, la.

J a g u s i a (klaska rękoma).

Prędzej nogami, jeszcze prędzej, jeszcze

- 48 -

(51)

prędzej, dobrze, dobrze. Chodź, teraz ra­

zem.

(M uzyka gra nr. 5. T ę samą melodję pow inna Jagusia wprzód śpiewać i tańczyć, Paw eł tańczy niezgrabnie)

P a w e ł (po tańcu chw yta się krzesła).

Uf, uf... (sapie) Mózg mi się przewraca, wszystko lata ze mną dokoła.

J a g u s i a .

No, jakże ci się podoba nowy ubiór?

P a w e ł .

Wszystkoby uszło, gdyby nie kołnierz bardzo niepraktyczny.

J a g u s i a .

To ci się tylko wydaje. G dy koniowi włożysz na kark nowe chomąto, to go też ciśnie, dopóki się nie przyzwyczai.

P a w e ł .

Ale, moja droga, skądże masz tyle pieniędzy, źe tyle różnych nakupiłaś rzeczy?

(zdejmuje frak i obłóczy kamizelę)

J a g u s i a .

W mieście znają mnie wszyscy kupcy.

Gdzie się tylko obrócę i czego zażądam,

M acocha. 4

— 49 —

(52)

— so —

zaraz mi dają, nie pytając wcale o pie­

niądze. Jeszcze sobie mają za zaszczyt, źe kupuję z ich składu.

S C E N A IV.

Paw ełJagu sia Magdalena (wchodzi).

M a g d a l e n a .

Co tu wyprawiacie za hałas i skoki?

G dy kto pójdzie drogą, pomyśli, źe wam brak piątej klepki.

J a g u s i a (obrażona).

Czy to w naszym domu nie wolno nam robić co się podoba? O nie, dotąd stoję na własnych nogach i nie pozwolę sobie lada babie komenderować. Patrzcie, mo-

źeście wy naszą opiekunką?

P a w e ł (na stronie). '

Jagusiu, uspokój się, matka tak źle nie myślą,

J a g u s i a .

Co, ty się będziesz za matką ujmował?

Pięknyś męźulek! Tak, tak, otóż mam za­

płatę, źe pojęłam starego i to jeszcze z dziećmi.

(53)

*

M a g d a l e n a .

Czy ty masz o dzieciach staranie ? Dotąd nie, a wątpię, czy będziesz miała później.

J a g u s i a (złośliwie).

Proszę, trzymajcie język na uwięzi i nie zapominajcie, że nie jestem waszą służącą.

Bądźcie radzi, że macie darmo kawałek chleba i gdzie siedzieć. Rozumiecie?

M a g d a l e n a .

Rozumiem, ale winnam ci także po­

wiedzieć, abyś nie zapomniała, źe nie żyję z twej łaski, ani też na twoim chlebie, bo gospodarstwo, w którem się rządzicie, ciężko nabyliśmy z nieboszczykiem. Podczas żniw krew nam z rąk ciekła, i pracowaliśmy sami, ażeby zarabiać na umarzanie długu, zaciągniętego przy kupnie.

J a g u s i a .

Co było, a nie jest, nie pisze się w re­

jestr. Dziś ja tu panią i będziecie tańczyli podług mojej piszczałki.

M a g d a l e n a .

Nigdy, nigdy, choćbym miała prosić obcych o kawałek chleba.

- 5 i -

4*

(54)

P a w e ł (do Jagusi błagalnie).

Jagusiu, usłuchaj, daj pokój, bo jakby się ludzie dowiedzieli, to z wróbla zrobią wołu.

M a g d a l e n a (na stronie).

Mnie się zdaje, źe ona pijana.

J a g u s i a .

Sprzeczać się z wami nie będę, ale co myślę, to wykonam, (na stronie) Poczekaj, starucho, nauczę ja cię po kościele gwizdać.

P a w e ł (na stronie do M agdaleny).

Matusiu, ustąpcie. W ypiła kieliszek wina i trochę jej głowę zawróciło. Teraz nie wie nawet, co mówi. A zresztą wszakże to młode, niedoświadczone.

M a g d a l e n a (na stronie do Paw ia).

Synu, synu, jakaż to będzie przyszłość!

(odchodzi)

S C E N A V.

Paw ełJagusia Szlyngielman.

P a w e ł .

Dziwię się, Jagusiu, źe się zaraz uno­

sisz gniewem. Przecież matka stara, a gdy

52 —

(55)

powie jakie słówko, które ci się nie po­

doba, to nie słuchasz. Pogdera trochę, a ty myśl swoje i będzie zawsze spokój w domu.

J a g u s i a .

Aha, więc myślisz, że będę u twojej matki za dziewkę ? N ie ! gdybym chciała służyć, byłabym została w mieście, a nie była wychodziła pomiędzy wiejskie g a­

wrony.

P a w e ł .

Ależ, Jagusiu, nasze przysłowie mówi:

kiedy przyjdziesz między wrony, będziesz krakał jak 1 ony.

J a g u s i a .

A więc mam tak robić, jak wy na wsi, n ig d y ! Mówiłeś przed weselem, źe mogę sobie dom urządzić i robić, jak mi się podoba. Otóż tak będzie, jak być miało.

P a w e ł .

No, a jakbyś też niemądrze gospoda­

rzyła i gdybyśmy zbankrutowali?

J a g u s i a .

Chybabym nie miała rozumu, a gdybym go nie miała, jużby mnie dawno byli wzięli

— 53

(56)

do domu obłąkanych (spogląda) Ktoś idzie, to karczmarz.

(Szlyngielman puka do drzwi.)

J a g u s i a . P roszę!

S z l y n g i e l m a n (wchodzi).

Dzień dobry! Winszuję państwu.

J a g u s i a .

Dzień dobry nawzajem, proszę usiądź.

(podaje krzesło)

S z l y n g i e l m a n (siada, Stawiając butelkę wina na stół).

Nim przystąpimy do rzeczy, proszę pani młodej o kieliszki — napijemy się wina.

Bo skoro Paweł jako sąsiad nie chce mnie odwiedzić, przychodzę sam do niego.

(Jagusia odchodzi po kieliszki.)

P a w e ł.

Już od młodości nie lubię przesiadywać po karczmach. Zdarzy się jakie wesele w pokrewieństwie, albo zgromadzenie, wte­

dy i ja idę do karczmy. Przecież to nie zabronione.

5 4 —

(57)

55 —

J a g u s i a (przynosi kieliszki na stół, Szlyngielman nalewa).

Co to ma znaczyć, że pan do nas przy­

nosi wino?

S z l y n g i e l m a n .

A b y się poznać lepiej nawzajem. Sły­

szałem, źe pani pochodzi z miasta, że pani jest wykształconą, ośmielam się przeto prosić do mojej żony. Moja żona pochodzi z Dolnego Śląska i niema w całej wsi nikogo, z kimby mogła pomówić. Ach, jak ona się cieszy, że choć jeden miał ro­

zum i pojął sobie panienkę wykształconą.

J a g u s i a (<Jo Paw ia).

Słyszysz, jak to ludzie o nas mówią?

(do Sziyngjeimana) Bardzo miło mi będzie po­

mówić z pańską żoną i z nią zapoznać się bliżej. Bo, prawdę mówiąc, tu na wsi niema zgoła edukacji, tylko słychać słowa: Kra- sula, idziesz na zad, Maryna, gdzieżeś to byia, Jonek, zaprzęgaj do gnoju, itp. Wie- rzaj mi, mój panie, gdy to słyszę, trzeba zatykać uszy. W mieście, gdzie się obró­

cisz, już cię witają: dzień dobry. Nawet podług nowej mody wieczorem mówią tak samo.

(58)

S z l y n g i e l m a n (bierze kieliszek).

Zdrowie nasze! (piją) Powinniśmy się wziąć do dzieła i oświecać wieśniaków.

Ja naprzykład mam zamiar urządzić ogród, gdzieby się odbywały koncerta. Wieśnia­

kom będzie się to podobało, będą się scho­

dzili, a przytem można ich oświecać. Tylko mi potrzebne wasze cztery morgi, które leżą za moim ogródkiem. Jeżeli mi je sprze~

dacie, natychmiast zakładam ogród.

J a g u s i a .

Na taki cel chętnie odstąpimy pola.

Taki ogród bardzoby się przydał. Przyj­

dzie niedziela, to niema nawet gdzie wy- leić.

S z l y n g i e l m a n . Jakże, Pawle, cóż wy na to?

P a w e ł . Zapytam się matki.

J a g u s i a (złośliwie).

Co, co, matki ? Czy nie jesteś już pełno­

letnim, albo czy to nie twoje gospodarstwo?

Jeżeli chciałeś żyć z matką, nie potrzebo­

wałeś się żenić, (do Sziyngieimana) Sprzedamy, bo ciężkie czasy, a nam potrzeba pieniędzy.

(59)

S z l y n g i e l m a n .

T o chodźcie do mnie, w domu ubijemy sprawę. Przy sposobności zobaczy pani, jakie dostałem nowomodne mantyle.

J a g u s i a .

T o dobrze, właśnie potrzebuję lato- wego płaszcza, (do Paw ia) Zbieraj się i chodź.

P a w e ł .

Zaraz, tylko powiem matce, dokąd idziemy.

J a g u s i a (tupiąc nogą).

Do kroćset tysięcy, wiecznie z tą matką!

Idź, pocałuj w rękę i proś, żeby ci pozwo­

liła. (do Sziyngieimana) Widział już pan takiego głupiego cielca?

S z l y n g i e l m a n .

Pawle, żona ma racyą, wasza matka już stara i nie zna wcale dzisiajszego świata postępowego.

J a g u s i a .

No, i cóż stoisz? zbieraj się i chodź.

S z l y n g i e l m a n , Wypijmy jeszcze na drogę, (piją)

5 7

(60)

J a g u s i a (odnosi, kieliszki, Szlyngielman zabiera butelkę).

Proszę, chodźmy.

S z l y n g i e l m a n .

Adieu ! (odchodzą, P aw eł postępuje za nimi)

S C E N A VI.

M agdalena (p o tem ) Jacek.

M a g d a l e n a (wchodzi, oglądając się).

Patrzcie, znowu się wynieśli. Dopiero co przyjechała, ani się nie obejrzała w domu, nie zajrzała do kuchni, czy dzieci jadły, nie spytała, i znowu poszła. A Paweł, Paweł jest jej niewolnikiem, słówka jej przeciw­

nego nie powie, boby żonkę obraził, no, a wtedy ogień na dachu. Jaki będzie ko­

niec, Bogu tylko wiadomo.

J a c e k (w chodząc prędko).

Gdzie Paweł ?

M a g d a l e n a .

Gdzie? Przybył tu karczmarz i po­

wlekli się z nim oboje.

J a c e k .

Sąsiadko, trudno uwierzyć, ale w na­

- 58 -

(61)

— 59 —

szych czasach możliwe wszystko. Posiałem mego Antka po butelkę piwa, i po drodze słyszał, źe Pawłowie mają zamiar sprzedać te cztery morgi pola, graniczące z karcz- marżowym ogródkiem.

M a g d a l e n a .

Co mówisz ? czyżby mój syn miał się tak dalece zapomnieć, ażeby ojczystą zie­

mię sprzedawał i to jeszcze w cudze ręce?

O, Boże, czegóż jeszcze doczekam na stare lata! O, Franciszku, synu drogi, gdybyś ty nie był zaginął, wszystko byłoby inaczej.

J a c e k .

Paweł zrobił źle, źe nie pojął za żonę jakiej wiejskiej dziewczyny. Ale unosiła go pycha.

M a g d a l e n a .

Tak, tak, mój Jacku, nie chciał słuchać rad moich. Przyznam ci się, źe nie myślę tu pozostać długo, lecz żal mi tylko dzieci.

Ostatecznie i z nimi przyjdzie się rozłą­

czyć, bo takiej śromoty serce nie zniesie.

J a c e k .

Przecież macie zapisany wymiar ?

Cytaty

Powiązane dokumenty

Rózia: Barnaba jest stary wdowiec, niech się więc ożeni ze starą wdową, gdyż ja dla Barnaby za młoda.. Barnaba: Ja właśnie chcę młodej żony, a

Rózia: Jest to Florjan Uczciwek, pasierb mego wujaszka i uradzi ­ liśmy, że się ożenimy, ale jego ojciec nie chce na to zezwolić więc przy­.. szedł mi to powiedzieć

Dlaczego wy się nie tytułu jecie , pani szewcowa, ta picerow a, blacharz owa, kanala rzow a... Rzecz dzieje się w Nowy Rok, przed

Jak niemam płakać, kiedy na stare lata przyjdzie po żebrach chodzić i pod płotem zimne nocki

Jeno się nie złoście tatulu, bo widzicie, mnie się zdaje, że jak chodziliście w wiejskiej przyodziewie, to was panowie bardziej szanowali, jak

Właśnie mnie tu siostra przełożona przysłała, abym się dowiedział dlaczego Władek już trzy dni w szkole nie był.. Katarzyna

Jak tylko cokolwiek się ułatwię w domu, nie omieszkam się

Gdy o przyszłości dowiedzieć się chcecie, Jestem największym prorokiem na świecie, Przyjdźcie więc do mnie, bo ja wróżyć lubię, Ale was za to porządnie