• Nie Znaleziono Wyników

Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 18

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rodzina Chrześciańska, 1902, R. 1, nr 18"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

Pisemko poświęcone sprawom religijnym, nauce i zabawie.

Wychodzi raz na tydzień w Jfiedzielę.

> Rodzina chrześciańskat kosztuje razem z »Górnoślązakiem® kwartalnie 1 m a rk ą 6 0 fen . Kto chce samą a Rodzinę chrześciańskąt abonować, może ją sobie zapisać za 50 fen . u pp. agentów i wprost w Administracyi »Gómoślązaka« w Katowicach, ul. Młyńska 12.

Zaproszenie do przedpłaty.

Czas odnowić abonament na

„Rodzinę Chrześeiańską.“

W przyszłym kwartale można zapisywać

„Rodzinę" także na poczcie, gdzie bez „G ór­

n oślązak a" 50 fen. kosztuje; a „R odzina"

i „Góx-nośIązak“ razem tylko I mk. 60 fen.

na kwartał.

Zapisujcie sobie „Rodzinę4*, bo ona ma Wam służyć ku nauce i rozrywce w niedzielę po ciężkiej pracy.

Na Niedzielę 19 po Św iątkach

Ewangelia u Mateusza świętego

w Rozdziale X X I I .

W on czas mówił Jezus przedniejszym kapłanom i Faryzeuszom przez przypow ieści, rzekąc: Podobne się stało królestwo niebieskie człow iekow i królowi, który sprawił g o d y mał­

żeńskie synowi swemu. I posłał sługi sw oje w zyw ać zaproszonych na god y, a nie chcieli przyjść. Z asię posłał insze sługi, m ówiąc:

P ow iedźcie zaproszonym : otom obiad swój nagotow ał, w o ły moje i karmne rzeczy są p o ­ bite, i w szystko gotow e; pójdźcie na god y.

A oni zaniedbali i odeszli, jeden do wsi sw o­

jej, a drugi do kupiectwa sw eg o ; a drudzy pojmali sługi je g o , i zelżyw ość im uczyniw szy, pobili. A usłyszaw szy król rozgniew ał się, i posław szy wojska swe, w ytracił one mężo- bójce i miasto ich spalił. T e d y rzekł słu­

żebnikom swoim: G o d y ć są gotow e, lecz za­

proszeni nie byli godnym i. A przeto idźcie

na rozstanie dróg, a którychkolw iek najdziecie, w zyw ajcie na gody. I w yszedłszy słudzy je g o na drogi, zebrali w szystkie, które naleźli, złe i dobre; i napełnione są g o d y siedzącymi.

A w szedł król, aby oglądał siedzące, i oba- czyl tam człow ieka nie odzianego szatą g o ­ dową. I rzekł mu: Przyjacielu, jakoś tu wszedł nie mając szaty g o d o w ej? A on zamilknął.

T e d y rzekł król sługom : Z w iązaw szy ręce je g o , w rzućcie g o w ciemności zewnętrzne;

tam będzie płacz i zgrzytanie zębów. A lb o ­ wiem wiele jest w ezw anych, ale mało w ybra­

nych.

N au ka z tej Ewangelii.

Już raz był przyrównał Pan Jezus Królestwo niebieskie do człowieka sprawującego wieczerzę wielką, jakeśmy to słyszeli w drugą niedzielę po Świątkach, gd}' był zaproszony do domu jednego przedniejszego Faryzeusza w sabbat jeść chleb.

Wówczas zamiarem było Zbawiciela wyłuszczyć przyczyny, dla których się wielu zaproszonych wy­

mawiało, że przybyć na gody nie mogli; w dzisiej­

szej zaś przypowieści, powiedzianej w dniu tryum­

falnego wjazdu do Jerozolimy, szczególniej wykłada żydom Zbawiciel, że oni dla wzgardy łask Boskich od Boga odrzuceni, a Poganie na ich miejsce po- wołanemi zostaną.

Podobne jest Królestwo niebieskie człowiekowi królowi, który sprawił gody małżeńskie synowi swemu. Przez króla owego rozumie się tu Bóg, który, według wykładu św. Grzegorza, Syna swojego Jezusa Chrystusa przez tajemnicę wcielenia połączył ślubem z Kościołem jako oblubienicą a przez to połączenie chce wszystkich ludzi zbawić. Wysłani słudzy, aby zapraszali na te gody, do Królestwa niebieskiego, byli to Apostołowie, a zapraszani, ży­

dzi. Z tych jedni nie zważali na zaproszenie, da­

wnemu oddając się zatrudnieniu, żyjąc po dawnemu drudzy gorzej sobie jeszcze postąpili, bo pojmali

(2)

138 wysłanych do siebie sług i zelżywszy pomordowali.

Przez to dopełnili miarki niegodziwości swoich. Na­

stąpiło zburzenie Jerozolimy, śmierć wiele tysięcy żydów i rozproszenie reszty po całym święcie. Było to dzieło sprawiedliwości nierychliwego Boga, a za­

razem znakiem, że żydzi przestali być wybranym narodem.

Wytraciwszy one morderce i miasto ich spa­

liwszy, powtórnie wysyła król służebniki swoje, i to na rozstajne drogi, aby, kogobykolwiek spotkali, za­

praszali na wesele. Znaczy to opowiadanie Ewan­

gelii świętej między poganami. Przyjęli ją z rado­

ścią i tysiącami nawracali się do Jezusa.

Ale któż to jest ów człowiek, co nie mając szaty godowej, odważył się wnijść na gody?

Zwyczajem było w owych krajach, że gdy miał mieć kto posłuchanie u króla, albo, gdy był zapro­

szony do jego stołu, musiał przyoblec się w przepi­

saną odzież; jeżeli jej sam nie posiadał, przy wstę­

pie do dworu królewskiego była mu od dworu ofia­

rowana z zapasów królewskich. Że zaś ów człowiek zaniedbał przybrać się jak się należało, i przy wstę­

pie do dworu nie przyjął ofiarowanej mu sukni, oburzył na siebie króla i słusznie wyrzuconym zo­

stał. Przez tego człowieka rozumieją się ci wszyscy, co wprawdzie mienią się być wyznawcami nauki Jezusa, ale nie okazują jej w swojem życiu, którym zbywa na sukience cnoty, i którzy tylko grzechami odziani, kiedyś staną przed sądem Najwyższego.

Wrzućcie go w ciemności zewnętrzne! tam bę­

dzie płacz i zgrzytanie zębów.

Przyśliśmy na ten świat, Bracia najmilsi! w nie­

łasce Boskiej, bo obciążeni złem, grzechem pierwo­

rodnym, jako potomkowie Adama. Przez Sakrament odrodzenia, przez Chrzest święty, pozbyliśmy się tego złego pierworodnego, tej niełaski, i staliśmy się synami Bożymi, dziedzicami Nieba, które nam nie­

godnym wysłużył Jezus Chrystus przez mękę i śmierć swoją krzyżową; otrzymaliśmy sukienkę niewinności, sukienkę godową, którą nam nakazano zachować w czystości do samej śmierci, bo przybrawszy nas w nią kapłan, te wielkiej wagi wymawiał słowa:

bierz sukienkę białą, w której nieskalanej masz się stawić przed sąd Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś otrzymał życie wieczne. Bracia, przypatrzmy się sobie! przypatrzmy się tej sukience na Chrzcie świętym odebranej, jak ona wygląda. O podobno zbrukana, zeszarzana, do szczętu grzechem uczyn­

kowym podarta! Przyoblókłszy się w nią mieliśmy służyć Bogu, a myśmy się oddali na służbę światu.

Światu służąc, tę Boską podarliśmy odzież. I w cóż się ubierzemy, gdy przyjdzie mieć posłuchanie u Boga? Odarci przez grzech z niewinności usły­

szymy te słowa: Przyjacielu, jakoś tu wszedł, nie mając szaty godowej ? O nieszczęśni 1 drzeć bę­

dziemy z bojaźni, bo było w naszej mocy zachować ją, a przynajmniej łzami pokuty odświerzyć, obmyć z brudów grzechowych, a myśmy tego zaniechali, odkładając odednia do dnia poprawę życia naszego.

Drzeć będziemy z bojaźni, a nie mając nic na swoją obronę, w poźerającem nas milczeniu oczekiwać bę­

dziemy straszliwego wyroku: »Wrzućcie go w ciem­

ności zewnętrzne! tam będzie płacz i zgrzytanie zę­

bów. Idźcie przeklęci na ogień wieczny, który jest zgotowany czartu i jego zwolennikom«. O, któż sobie zdoła wyobrazić, kto opisać męki, jakie ów ogień piekielny gniewem sprawiedliwego Boga roz­

palony, zadaje tym, co weń popadną! A to jest ogień, którym, według słów samego Zbawiciela, po­

tępieni jak bydlęta na ofiarę wskazane, solonymi będą. Któż opisze położenie potępionych? Jan św.

Apostół, w objawieniu mówi, że potępieńcy pić będą z wina gniewu Bożego, które zmieszane jest z szczerem*) w kielichu gniewu Jego; i będą mę­

czeni ogniem i siarką przed oczyma Aniołów świę­

tych i przed oczyma Baranka, i że dym męki ich wstępować będzie na wieki wieków i że nie będą mieli odpoczynku we dnie i w nocy. O jakże te wszystkie słowa malują okropny stan potępionych!

Chociażby potępieni nie mieli nic do cierpienia, to sama wiedza, że zmarnowali, utracili niebo, do- statecznem byłaby dla nich piekłem. Okropniejsza, wyraża się św. Chryzostom, jest utrata, aniżeli same męki; a jeżeli kto tego należycie osądzić nie zdoła, to pochodzi ztąd, że nie poznał dokładnie wartości wiecznego zbawienia. Potępiony zaś nie wie, co utracił, a wiecznie opłakiwać będzie tę utratę i wiecznie wzdychać będzie: Jest Bóg, jest, ale już nie ów dobrotliwy Ojciec, ale Sędzia sprawiedliw}'!

Gdy razu jednego św. Chryzostom miał kaza- zanie do ludu w Konstantynopolu, taka bolesna ża­

łość opanowała duszę jego i tak rzewliwie mu się łzy rzuciły, iż nie mógł dalej mówić. Po niejakim czasie utuliwszy się nieco, tak mówił dalej: »Płaczę, a płaczę bez pocieszenia, bo pomiędzy temi wielu tysiącami, co mnie słuchają, zaledwo stu osiągnie zbawienie wieczne, a o tych nawet jeszczem niespo­

kojny. Temi 'słowy przerażeni wszyscy, do jednego padli na kolana, a łącząc łkanie swoje z łkaniem swego pasterza, w pokorze serca błagali Boga o odpuszczenie grzechów, ślubując stałą poprawę.

Rzućmy się i my, Bracia najmilsi pod krzyż Zbawiciela, i łzami szczerej pokuty obmyjmy z bru­

dów grzechowych dusze nasze, a zajaśnieje na nowo na nas sukienka godowa, w której nas przyjmą do przybytków wiecznych.

*) Szczerem, samem winem.

Zakony.

I (Ciąg dalszy).

Dominikanie.

Rozmaicie (jak mówi nasz Skarga) po wszystkie czasy opatrując Pan Bóg swoję winnicę robotnikami

(3)

wiernymi i mądrymi^ wieków onych wzbudził sługi swe na poprawę i pomoc ludzkiemu zbawieniu, na wzór cnót wszystkich św. Dominika, którego sobie na znaczną służbę swoję i potrzebę Kościoła swego wybrać raczył.

Tento św. Dominik jest założycielem sławnego zakonu Dominikanów. Urodził się ’w Hiszpanii roku 1170. — Dla głębokiej nauki i cnót wielkich został wkrótce kanonikiem, a kanonicy wówczas przyjąwszy regułę św. Augustyna, żyli w towarzystwie zakonnem.

- Tam się na wielkie pomnożenie cnót wysokich i duchownej doskonałości zdobył; zwłaszcza czytając żywoty Ojców świętych, nabywał czystości serdecz- nej, bogomyśmości, pokory, wzgardy samego siebie, tak iż został wzorem wszystkim braciom i w krótce został podprzeorem. Ale najwięcej jako palma mię­

dzy drzewem, przewyższała inne cnoty w Dominiku, miłość ku pomocy zbawienia ludzkiego i dusz krwią Chrystusową odkupionych, i wielkie nabożeństwa czynił za tych, którzy w grzechu gniewali Pana Boga, i tracili dusze swoje.

Podróżując św. Dominik z biskupem swym po Francyi, poznał, iż się wszczęło kacerstwo. Prze­

ciwko niemu począł zaraz mężnie mówić i kazać; — zbierał do siebie ludzi uczonych i pobożnych, jako mógł, a w pracy około wykorzenienia onego zielska kacerskiego jiie ustawał; w modlitwach i postach się doskonalił. — Miał około 16 towarzyszy, z nimi obrał regułę św. Augustyna, ale ją obostrzył; posiadłości mieć nie dozwolił. Ten zakon potwierdził Papież Innocenty III; i odtąd nazywa się zakonem kazno­

dziejskim, albo św. Dominika. — Braci sw3rch Do­

minik do rozmaitych krain i miast porozsyłał, aby każąc a ludzi do pokuty przywodząc, klasztory bu­

dowali.

Nie chciał, jak się już rzekło, aby bracia jego mieli jakie posiadłości i majątki, i to w regule po­

łożył, mieniąc, iż w dostatkach nasienie słowa B o­

żego wzrostu nie ma, pożytek kazania ginie; chciał, aby bracia z jałmużny żyli, i na skromnem odzieniu i mieszkaniu ^przestawali. Pieniędzy i w drodze nigdy ze sobą nie nosił, cieszył się, gdy miał nędzę i głód. Słowa jego były słodkie, i upominania bardzo przyjemne. Na jednej jarzynie przestawał, ubiór skromny nosił; na łóżku nigdy nie sypiał, tylko na ziemi lub na ławie, ustawicznie łańcuszek na bio­

drach nosił, mięsa nigdy nie jadał, i w chorobie po­

stu zwykłego nie opuścił. Często w kościele całą noc na modlitwie trawił, czystość do śmierci za­

chował.

Zakon ten tak się szybko rozszerzył po całej ziemi, iż za życia św. Dominika przeszło sześćdzie­

siąt klasztorów liczył. — Święty Dominik założył także kilka klasztorów dla niewiast, osobliwie dla tych, które z kacerstwa powróciły na łono Kościoła.

Dzień śmierci swej przewidział, i w dniu tym przyzwawszy swoich braci, przekazał im testamentem jedność, pokorę i ubóstwo. Płacz ich tem cieszył, że przędą Panem Bogiem ich nie miał zapomnieć;

i wśród śpiewania ducha niepokalanego wypuścił roku Pańskiego 1221; licząc przeszło 50 lat życia.

W zakonie Dominikanek żyła św. Katarzyna Syeneńska, sławna umartwieniem ciała i poświęceniem dla chorych. Mięsa nigdy nie jadała, pomału i od gotowanych potraw się odzwyczaiła, na chlebie tylko i na jarzynach surowych przestając, czasem i chleba przez długi czas nie jadała; nocy całe na modlitwie trawiła, bardzo mało sypiając. Trzykroć się na dzień żelaznym łańcuchem na wzór św. Dominika biczo­

wała, tak, iż krew z ramion płynęła. Przez trzy lata nic nie mówiła, tylko na spowiedzi. Cierpiąc wielkie po­

kusy, gdy znów uczuła w sobie moc łaski Boskiej, a du­

sza od pokus uwolniona, pokoju świętego używała, rzekła do Pana: Gdzieżeś ty był przez ten czas, Panie Jezu mój? — Odpowiedział: w sercu twojem.

— A ona mówiła: Jak to być mógło, gdy serce moje było pełne myśli pożądliwych? — A Pan rzekł:

Jam to sprawił, że nie miałaś upodobania w tych myślach pokusy.

Umarła roku 1380, a 80 lat później w poczet Świętych jest policzona od Papieża Piusa II.

Franciszkanie.

W tym samym czasie co Dominikanie, powstał zakon Franciszkanów. Założycielem jego był święty Franciszek, W łoch; urodził się w mieście Assyżu roku 1182. Św. Dominik kazaniami i światłem nauki poruszał umysły, i do Boga ludzi nawracał; święty Franciszek zaś pokorą, słodkiemi słowy i przykła­

dem, gorącą miłość Boga i bliźniego zapalał w ser­

cach słuchaczy. Św. Franciszek taką powziął chęć do ubóstwa, pokory i miłosierdzia, iż go ojciec wy­

dziedziczył i wielu nim pogardzało. Odtąd całkiem się oddał rozmyślaniu gorzkiej męki Chrystusowej, i poświęcił się dla służby Bożej i zbawienia dusz ludzkich. Z jałmużny naprawił odarty i już nachy­

lony kościółek św. Damiana w Assyżu, i św. Piotra, i trzeci Panny Maryi Porcyonkula, w którym się za­

kochał, i tam osiadł. Pieniędzy noszeniem się brzy­

dził, trzewiki porzucił, opasał się powrozem, i na jednej sukni przestał, a bezpiecznie ludzi do pokuty wzywał. W roku 12x0 miał już jedenastu uczni.

Napisał im regułę prostą według Ewangelii św., gdzie na czele największe ubóztwo położył. Na swe utrzymanie mieli pracować, lecz dla ubogich i cho­

rych, i w potrzebie pozwolił im zbierać jałmużnę.

Modlitwy, posty i pobożne ćwiczenia im przepisał.

Tę regułę potwierdził Papież Innocenty III.

Dziwnie się ten zakon w krótce rozmnożył, tak iż 5000 braci za życia św. Franciszka liczył. — A ów święty żałożyciel na coraz większą surowość życia się zdobywał. Rzadko rzeczy gotowane jadał, w je­

dnej sukni chodził, na gołej ziemi sypiał. Gdy w sobie pokusy poczuł, zwlókł z siebie suknię, po­

wrozem się bić począł, mówiąc do ciała: Bracie ośle, tak cię będę częstował. — Próżnowania się strzegł, a gdy brata widział próżnującego, rzekł: brat mucha cudzą pracą się żywi. Milczenie zwał strażą cie-

(4)

140 leśną. Roztropność zwał woźnicą cnót wszystkich.

W ubóztwie się najwięcej kochał, zwał ją perłą Ewangelii, skarbem w roli znalezionym, podstawą za­

konu swego, oblubienicą, matką i panią swoją. Oso­

bliwą miał chęć ku pozyskaniu dusz grzesznych.

Częstokroć bawił się rozmyślaniem gorzkiej męki Zbawiciela świata, i raz tak wszystek się nie­

jako z Chrystusem zjednoczył. A ż tu na ciele dziwne znaki się pokazały; ręce i nogi miały gwo­

ździe na obie strony przebite, w dłoniach były głowy u gwoździ okrągłe, a na drugiej stronie zagięte, u nóg tak samo. Tym cudem Pan Bóg poczęstował sługę swego, i świętobliwość jego, dając znać, jak krzyż Chrystusów nosił, i na mękę się jego wszystek przemienił.

Tak piętnowany znakami męki Chrystusa, któ­

rego kochał nadewszystko, umarł św. Franciszek roku 122Ó, licząc lat 44. — Kościół mu nadał imię Serafickiego.

Wiedząc czas zejścia swego, kazał się zanieść do owego kościółka Porcyonkuli i tam się na gołej ziemi położył. A wezwawszy braci swoich, pobudzał ich wdzięcznemi słowami do miłości Bożej, cierpli­

wość im, ubóstwo i wiarę świętą zalecał, a ścią­

gnąwszy ręce na krzyż, błogosławił im mocą ukrzy­

żowanego Pana, i tak się z nimi rozstał.

.J

Niezapominajki.

Raz mały Jezus wraz z innemi dziatki Pobiegł na łąkę wić wieniec dla Matki, Wieczór zapadał i zgasło już słońce, Na niebie iskier zabłysło tysiące, Ku nim On oczy podniósł zamyślone.

»Z gwiazd dla Niej upleść pragnąłbym koronę

"Lecz to zawcześnie, pierwiej moją głowę

»Zranią kolcami gałęzie cierniowe,

»Wpierw ja powrócę Ojcze mój do Ciebie,

»Nim Ją koroną uwieńczymy w niebie

»Jeszcze zawcześnie, dziś dla mojej Matki

»Ziemskie na wianek zrywać będę kwiatki*.

Ale myśl, którą Boskie snuło Dziecię Zrozumiał Aniół, który to na świecie Wśród planet nocą cicho się przesuwa 1 nad uśpioną ziemią słodko czuwa.

On koło każdej złocistej gwiazdeczki Z lazuru nieba wycinał listeczki.

I przed dziecinę garść pełną ich rzucił, Jezus tymczasem ku ziemu się zwrócił, I ujrzał kwiatek niebieski uroczy, jak suknia Maryi, śliczny jak Jej oczy.

Jak Ona cichy ukryty w ustroniu.

I najpiękniejszych ze wszystkich na błoniu.

Jeden i drugi więc wyciągnął rączki Na czoło mu spadły włosów obrączki I zerwał wszystkie i w cudny splótł wianek,

A potem niby bieluchny baranek, Do dziatwy różnej przyłączył się trzody, I zaczerpnąwszy ze strumienia wody, Pokropił wianek, i rosą błyszczący Podał Maryi na przeciw idącej.

Ona wraz z wieńcem uniosła swe Dziecię, Swojego Boga, Swe wszystko — na świecie.

I przytuliła z miłością do łona, Cała zachwytem rajskim uniesiona.

On jasną główkę wsparł na jej ramieniu;

»Matko z tych wianków, które ku uczczeniu,

»Ciebie wić będą, ja najpierwszy niosę,

»Widzisz tę na nim błyszczącą się rosę?

»To łzy niedoli tych, którzy z kwiatami

• Boleść swą złożą pod Twemi stopami.

»Pamiętaj o nich, gdy przyjdzie godzina,

»Że inny wieniec otrzymasz od Syna,

»Pamiętaj o nich!« I umilkł, a ona Jeszcze słuchała w myślach zatopiona.

I biło mocno serce kochające, A na Jej łonie, Dziecię Jezus śpiące, Zmęczoną główkę oparło bez troski, W ięc też ostrożnie niosła ciężar Boski.

Ną progu domu Józef Maryę wita:

»Z łąki Go niesiesz?* pogłoskom Ją pyta, I wyciągając spracowane dłonie,

Odbiera od Niej i tuli na łonie

Pana wszechświata, na posłanie składa;

Wtem z ręki dziecka wianuszek wypada, Aniół pochwycił ten dar drogocenny

I poniósł w niebo szczęściem swem promienny, By tron swej przyszłej ozdobić Królowej I rozsiać gwiazdy na okół Jej głowy.

Minęły wieki, a wianek od Syna, Maryi ludzkość biedną przypomina, Lata spędzone na ziemskim padole, Gdy z nią dzieliła dolę i niedolę.

Minęły wieki na ziemi nad wodą, Jasne jak niebo błyszczące pogodą, Rosną do dzisiaj niezabudki kwiatki, Ich to szukają dorośli i dziatki, Bo one pełne jakiejś dziwnej siły, Jakby głęboko w serce się napatrzyły,

Więc zwią się zawsze kwiatami pamięci.

Gdy ci przyjaciel wiązkę ich poświęci, Przyjmij je sercem wdzięcznie bez wahania, Znak to ufności, wiary, przywiązania On ci je daje wiedziony życzeniem, By miłem dla cię pozostał wspomnieniem.

Abyś gdy wzrok Twój spocznie na tych kwiatach O nim pomyślał znów kiedyś po latach,

Tych kwiatów cicha, tajemna wymowa Jego ostatnie powtórzy Ci słowa.

Przed oczy duszy stawi go przytomnie

Z rzewnem pytaniem: »Czy pamiętasz o mnie?«

Janina W.

(5)

Krwawy chrzest.

Obrazek z dziejów Kościoła.

»Nie jest uczeń większy nad mistrza*, powie­

dział kiedyś Pan Jezus. Jeżeli mistrza prześladowali, cóż dziwnego, że i uczniowie, całe zgromadzenie Jego zwolenników, nie mogło i nie może być wol- nem od prześladowania!

Tak jest! I Kościół nasz święty od zarania swojego istnienia musiał na siebie doświadczać praw­

dziwości słów Boskiego Mistrza, musiał on przejść przez krwawy doprawdy chrzest boleści i prześla­

dowań.

Z początku nie zwracał on w państwie rzym- skiem na siebie uwagi pogan. Uważali go oni za jednę z wielu sekt żydowskich, którym nie warto było poświęcać ni czasu ni uwagi. Cesarz Tybe- ryusz miał podobno nawet zamiar, policzyć Chry­

stusa, którego czcili owi rzekomi członkowie ży­

dowskiej sekty, do rzędu bogów rzymskich.

A le nie długo trwał ten stan. Żydzi, przejęci głęboką nienawiścią do chrześcian, podburzali wszę­

dzie pogan przeciwko nim. Takich poduszczeń co prawda nie bardzo było potrzeba. Samo wzorowe życie chrześcian było bowiem potępieniem rozpusty pogan, a ponieważ chrześcianie unikali niemoralnych i okrutnych zabaw pogan, ztąd poszło, że ich nie­

nawidzono jako >ludu unikającego jawności i nie­

przyjaznego rodowi ludzkiemu*.

Nadto nocne religijne schadzki chrześcian dały powód do obelżywych potwarzy. Zgromadzili się oni, aby się ukryć przed czujnem okiem szpiegów, w podziemiach za miastem, i to w późnej nocy, gdy inni zwykli byli udawać się na spoczynek. Źe zaś umysły pogan z góry już nieprzyjaźnie usposobione były przeciwko chrześcianom, więc nie było tak nie­

dorzecznego zarzutu, któryby nie znalazł wiary. Po­

sypały się tedy podejrzenia i posądzenia, źe chrze­

ścianie schodzą się na rozpustę, na pijatyki, ba na­

wet na to, aby mordować drobne dzieci i zjadać ich mięso. Słyszeli oni widocznie coś z daleka o chrze- ściańskich ucztach i pożywaniu jakiegoś »ciała*, a nie pojmując zgoła uczty niebieskiej i przyj­

mowania Ciała Zbawicielowego, tłomaczyli sobie tak potwornie to, co do ich uszu dochodziło.

Dalej interesa wszystkich stanów, jako to ka­

płanów pogańskich, rzemieślników, znajdujących za­

trudnienie w obrzędach pogańskich, albo w publicz­

nych zabawach, tak były dotknięte, że ztąd ogólne wynikło wzburzenie przeciwko chrześcianom. Ofiarą takiej zajadłości ludu padli prawdopodobnie wszyscy apostołowie. Z tej samej nienawiści wypłynęły pierwsze prześladowania chrześcian.

Niepodobno opisywać wszystkie prześladowania, jakie spadły na Kościół. Trwały one 300 lat, z ma- łemi tylko nieznacznemi przerwami. Historya wy­

mienia w ciągu tego trzechwiekowego prześladowa­

nia dziesięć okresów, w których srogość prześlado­

wań niezwykłe przybierała rozmiary.

Szereg krwiożerczych tyranów otwiera Neron, znany dostatecznie nawet najmniej wykształconym prostaczkom. W pierwszych numerach naszego pi­

semka podaliśmy Sz. Czytelnikom słaby tylko obraz z jaką zawziętością szalał przeciwko chrześcianom, jak wysilał się w wyszukiwaniu sposobów męczenia wyznawców Chrystusowych, jak chyba sam szatan podpowiedział mu, czem dręczyć najokrutniej tych biednych ludzi, których jedynem pragnieniem było, służyć Chrystusowi i osięgnąć zbawienie, oddając przytem cesarzowi, co było cesarskie.

Neron, szaleniec, kazał spalić stary Rzym, je ­ dynie dla tego, aby zaspokoić swoję dziką za­

chciankę: zapragnął on bowiem widzieć płonące miasto i z lutnią w ręku stanąć wtedy na dachu pa­

łacu cesarskiego i śpiewać hymn o zburzeniu Troi.

W ludzie, który się o tem dowiedział, poczęło ko­

tłować i wrzeć od żądzy zemsty za ten czyn okrutny.

W tedy to Neron zwalił całą winę na znienawidzo­

nych chrześcian. Od razu stało się to hasłem do prześladowania. Niezliczone mnóztwo chrześcian poniosło śmierć wśród najwyszukańszych mąk i ka­

tuszy od roku 64 do 68. Rzucano ich psom na po­

żarcie, rozrywano kawałami, ścinano mieczem. Szcze­

gólniejszym wymysłem okrucieństwa Neronowego były tak zwane żywe pochodnie, uwiecznione mi­

strzowskim pędzlem Siemiradzkiego. Otóż pokry­

wano skazańców palną materyą, słomą lub trzciną, polewano smołą, przywiązano następnie w cesarskich ogrodach do słupów i zapalono zamiast 'pochodni.

A cesarz, radując się w duszy swojej zwierzęcej, źe zdołał wymyślić coś wspaniałego, przechadzał się po ogrodach, stąpając po różach, które rzucano pod jego nogi, otoczony dymem wonnych kadzideł, które palili w ukryciu, aby stłumić zaduch piekących się ciał.

Prześladowanie skończyło się dopiero po samo­

bójstwie Nerona w roku 68.

Jednakże nie dano odetchnąć Kościołowi. Ce­

sarz Domicyan wystąpił bowiem jako nowy prześla­

dowca. Słyszał on coś o królestwie Chrystusowem i jak niegdyś Heród począł się lękać o swój tron, zwłaszcza iż już niektórzy członkowie jego rodziny byli chrześcianami. Dla tego wydał rozkaz do wszystkich namiestników, aby obchodzili się z chrze­

ścianami, jako z nieprzyjaciółmi państwa, i ztąd nowy ucisk.

Podobnie postąpił cesarz Trajan, który, jak po­

wiadają, dlatego nienawidził chrześcian, ponieważ uważał religią rzymską jako niezbędny warunek po­

tęgi Rzymu.

(Dokończenie nastąpi).

(6)

142

Ofiara hulanki.

Było to w początku roku 189... w mroźny dzień miesiąca lutego. Zegar ratuszowy miasta X. wybił godzinę szóstą po południu — zmrok juź był dawno zapadł. W skromnym domku obywatelskim pracował pilnie przy warsztacie młodzieniec, liczący około 25 lat. Skończywszy robotę, powstał i począł się ubierać w zimowe palto, widocznie w zamiarze wyjścia. Widząc to ojczym jego — ojca wydarła mu już dawno nieubłagana śmierć — zapytał syna, dokąd by się wybierał.

— Ot idę do golarza; wyglądam już prawie jak niestworzenie; powrócę wnet.

— Tylko dotrzymaj słowa, — odparł ojczym, — nie zatrzymuj się nigdzie; wieczerza za pól godziny;

poczekamy za tobą.

— Niechaj się ojciec nie obawia, nigdzie nie wstąpię. Od golarza powrócę wprost do domu.

Gdzież miałbym się zresztą zatrzymać?

I wyszedł, uspokoiwszy w ten sposób zupełnie ojczyma, który znał swego syna Władysława dobrze z tego, że nigdy nie kłamał.

Minęło dobre pół godziny — matka uprzedzona przez męża, że Władysław wyszedł, ale zaraz obiecał powrócić, zastawiła już wieczerzę, spodziewając się, że lada chwilę drzwi się otworzą i syn jej w nich się ukaże. Lecz młodzieniec nie powracał. Kiedy po upływie dobrej godziny Władysław jeszcze nie nad­

szedł, poczciwa matka zaczęła się niepokoić.

— Gdzie też ten Władziu się podział — bia­

dała; tak długo każe na siebie czekać, czyżby nas okłamał ?

— W yjdź Stasiu — zwróciła się do męża — na miasto, może z kim na ulicy rozmawia, za­

pomniawszy o wieczerzy.

— Nie bądź taką lękliwą, z pewnością niedługo nadejdzie, wiesz, że on słowa dotrzymuje. Zjedzmy tymczasem kolacyę, za karę będzie jadł sam. Gdzież go mam zresztą szukać?

— Lecz, jeżeli napotkał kolegów, a ci go wcią­

gnęli do oberży, wiesz, że niezwyczajny palących trunków, łatwo może się upić i będzie obraza Boska i jeszcze nam wstydu narobi.

— Ależ nie przesadzaj tak zaraz! Właśnie dla tego, że Władysław nie pije żadnej wódki, nie da się też nakłonić do odwiedzenia oberży; nieraz starano się go namówić do pijaństwa — ale da­

remnie. Sam mi przyznał, że koledzy gniewają się nawet na niego, iż stroni od nich. Jestem o niego zupełnie spokojny — i ty nie frasuj się.

Tak, gdyby to samo powtórzyć można o wszyst­

kiej młodzieży, co wyrzekł ojczym Władysława z ta- kiem przekonaniem o swoim synie, niewątpliwie obawę matki moźnaby nazwać zbyteczną. Z pewno­

ścią nie byłoby też wśród młodzieży takiego zgor­

szenia i zepsucia, jakie niestety zbyt często się spo­

strzega — nie potrzebowałby niejeden ojciec lękać

się o przyszłość swojego syna, nie miałaby niejedna matka powodu do wylewania gorzkich łez nad smutnem postępowaniem a nieraz i końcem dziecka, któremu starała się dać jak najlepsze religijne w y­

chowanie. Lecz niestety nie można oddać wszyst­

kiej młodzieży tej pochwały, że odznacza się skrom­

nością i wstrzemięźliwością, owszem większa jej część hołduje tej niecnej zasadzie, że trzeba używać świata, póki służą łata; skutkiem tej zasady marnotrawi naj­

piękniejszy swój wiek na hulankach i zabawach nie­

godziwych , prowadzących do najhaniebniejszych upadków, zamiast wyzyskać młodość na wykształce­

nie swoje. Nie dziw, że wśród tak rozpustnej mło­

dzieży i najlepiej wychowany młodzieniec ginie.

Zły przykład jest w stanie w krótkim czasie zniwe­

czyć długoletnią, mozolną pracę nad wychowaniem dzieci.

I widzieć można, jak najlepszy i najzdolniejszy młodzieniec nieraz marnieje, schodzi nawet przed­

wcześnie do grobu, zawodząc nietylko rodziców ale i naród, którego jest nadzieją.

Obawy więc rodzicielskie co do postępowania synów po za domem nie są bezpodstawne. — I matka Władysława nie bez słuszności niepokoiła się o syna, owszem tym razem mecierzyńskie jej serce przeczu­

wało słusznie coś niedobrego.

Władysław bowiem poszedł był rzeczywiście do golarza i jako przyrzekł, powracał po pół godziny wprost do domu rodzicielskiego, gdy niespodzianie napotkał na ulicy dwóch swoich nieprzyjaciół.

— Jak się miewasz, Władku? Dokąd spie­

szysz? — w ten sposób witali go koledzy. — Dawnośmy się nie widzieli! Cóż się z tobą dzieje?

Dla czego tak od nas stronisz? Zrobiłeś się istnym piecuchem! Bardzo pięknie, żeśmy cię tutaj zdybali, teraz nam się nie wywiniesz, idziemy właśnie do G., musisz pójść z nami, choć na szklankę piwa — za­

bawimy się.

— Nie mam do tego najmniejszej ochoty, —- odparł Władysław, wcale w duszy nie uradowany spotkaniem kolegów, których się po prostu bał, zna­

jąc dobrze ich złe obyczaje, zresztą przyrzekłem ro­

dzicom, że stawię się na wieczerzę, mogliby się 0 mnie kłopotać, nie wiedząc, gdziem się podział;

więc darujcie, ale dziś nie pójdę z wami.

— Nie bądźźe kpem! Kolacya ci nie uciecze, a starzy ci głowy nie urwą! Nie jesteś przecież dzieckiem, możesz więc robić, co ci się podoba!

Na takie niegodne zresztą perswazye kolegów nie wiedział Władysław, co odpowiedzieć. Z jednej strony dręczyło go sumienie, że zmartwi rodziców, jeżeli nie powróci na czas do domu, z drugiej strony nie chciał uchodzić w obe„ ..olegów za dziecko.

Pewien czas wahał się jeszcze co uczynić, w końcu zwyciężył w nim fałszywy wstyd przed przyjaciółmi 1 uległ im.

Dziwną potęgę mają w sobie te namowy ko­

leżeńskie. Niejeden silny i mężny charakter z tru­

dnością zdolen im się oprzeć, zwykle zaś ulegają im

(7)

umysły chwiejne, nieco próżne, którym chodzi 0 względy ludzkie.

Władysław lubo najpoczciwszy w świecie mło­

dzieniec, lecz źe nie chciał się narazić na szyderstwo ze strony rowienników — była to jego słaba strona

— dał się nakłonić do odwiedzenia oberży, nie prze­

czuwając, jakie skut',; wynikną dlań tym razem z tej jego uległości.

Koledzy bowiem, znając Władysława dobrze z jego wstrzemięźliwości, a to ich gniewało, zapra­

gnęli w swej złośliwości dokazać na nim tej sztuki, że go upoją. I udało im się to zupełnie. Zachę­

cany bezustannie pił Władysław porówno z nimi wszelkiego rodzaju rozpalające trunki. W ybiła dzie­

siąta, jedenasta, dwunasta, pierwsza w nocy — a młodzieniec wciąż jeszcze bawił się przy kieliszku z kolegami. Ilekroć zabierał się do domu, tak długo nań nalegano, tak dalece zeń szydzono i przedrwi- wano, źe zostawał i pił dalej. Wreszcie miarka się przebrała, Włydysław ledwo źe stał na nogach.

Wtenczas zmuszono go jeszcze do wypicia kieliszka dobijającej go zupełnie mieszanki i pozwolono mu samemu odejść do domu rodzicielskiego, ciesząc się, źe sprawka tak dobrze się udała. — Taczając się na wszystkie strony, wyszedł Władysław, lecz do domu ani trafić ani dojść nie był w stanie — padł na ulicy i po pewnym czasie zasnął. Na ratuszu wybiła godzina trzecia w nocy. O godzinie szóstej rano zbudziło go dokuczające zimno; trzy godziny przespał wśród zimy na wolnem powietrzu; obudził się, lecz w jakim stanie, nie do uwierzenia! Przy­

szedłszy bowiem do siebie ujrzał się bez obuwia 1 palta zimowego! Niegodziwi przyjaciele wypłatali mu tego haniebnego figla, zawiesili ubranie i obuwie na płoc.e i pozostawili pijanego na pastwę mrozu.

Można sobie wyobrazić gniew i przerażenie ro­

dziców, gdy syn ich nad ranem stanął przed nimi.

Trzęsąc się od zimna, nie wiedział z początku od wstydu i żalu co powiedzieć. Wreszcie wyznał wszystko, prosząc równocześnie o przebaczenie.

— Przeczuwałam dobrze wczoraj, — rzekła strapiona matka, — żeś napotkał kolegów, którzy cię wciągnęli do oberży. Idź teraz coprędzej w łóżko, wyglądasz jak śmierć, kto wie, jak drogo przypłacisz swoją lekkomyślność. Dam ci gorącej herbaty z cy­

tryną, abyś się spocił. Dałby Bóg, abyś się na dobre nie rozchorował.

— O nic więcej mi nie chodzi, — prosił W ła­

dysław, — jak tylko o to, aby rodzice się nie martwili i darowali mi winę. Przysięgam, źe nigdy już nie dam się do podobnego pijaństwa nakłonić. Myślę, źe nic mi nie będzie, chociaż mi strasznie zimno.

Za radą matki położył się do łoża, sądząc, że na drugi dzień będzie zdrów jak ryba i zdolny do pracy. Srodze się omylił. Skutkiem nadużycia za­

bijających wprost człowieka gorących trunków, wię­

cej może jeszcze skutkiem przeziębienia się w owej nocy wywiązała się w nim straszna choroba, której nie przeczuwał. Cztery dni z nią chodził, chcąc

się tem wyleczyć. Piątego dnia musiano posłać po lekarza. Niestety za późno. Lekarz oświadczył, że jest bardzo źle i skonstatował tyfus. Posłano na­

tychmiast po kapłana, przed którym nieszczęśliwy Władysław z największą skruchą wyspowiadał się z całego życia, przebaczając swoim niestety fałszy­

wym przyjaciołom ich czyn bezecny. Zaopatrzony na drogę wieczności, zdał się na wolę Boską. Po­

nieważ organizm jego był nadzwyczaj silnym, więc długo się jeszcze męczył, — po dwóch tygodniach strasznej choroby wyzionął ducha wśród najokrop­

niejszych męczarń.

Biedny młodzieniec nie spodziewał się, że tak rychło i w tak straszny sposób zejdzie z tego świata.

Strasznie zawiódł rodziców i społeczeństwo. Młodzież bowiem jest społeczeństwa ozdobą, zaszczytem i szczęściem, z niej jego podpora, jego sława i po­

tęga, ale tylko wtenczas, gdy ta młódź moralnie jest czystą, nieskalaną, gdy fizycznie i duchowo pracuje, kształci się — nie niszcząc swoich zdolności.

Rady gospodarskie.

O zbożu.

Dobroć zboża zależy od dobroci nasienia, włas­

ności gruntu i jego uprawy, od powietrza tak w cza­

sie siewu, kwicia jako i sprzętu.

Zboże na chleb przeznaczone powinno być piękne, pełne, ciężkie, dostałe, czyste, nie za suche;

gdyż za suche się łatwo z plewami ściera, które potem wraz z mąką przez pytel przechodzą. Zboże ciężkie, jeżeli jest dojrzałe i czyste, daje dużo mąki, a mało plew; na stęchłem zaś dziesiątą się część mąki traci.

Nowe zboże chociaż zdaje się być suche, ma jednak nieco wilgoci w sobie, która przy pieczeniu chleba jest szkodliwa; mąki za wiele przy plewach ostaje, a i odebrana się kluszczy, nie dobrze pytluje i przy narobieniu ciasta, nie wciąga w siebie dosta­

tecznie wody. Lepsze jest, które przez zimę prze­

leżało. Stęchłe zboże naprawić można, wymoczywszy je w gorącej wodzie, a potem wysuszywszy. Cho­

ciaż z takiego zboża chleb jest zdrowy, nie jest je ­ dnak tak biały i smaczny jak ze zdrowego. Że z jarki i z żyta majowego chleb także piec można, każda z gospodyń może wie, również i to, źe z nich mniej się otrzymuje mąki.

O chlebie.

Chleb jest najdroższym darem Pana Boga, i najpospolitszym pokarmem człowieka; jako taki powinien być pożywny. Każdy suchy kawałek w gębie przez niejaki czas żuty, a potem z niej wy­

jęty, powinien pokazywać znów ową mączną miazgę, '

(8)

144 którą pogryzione i pożute ziarna dają, chociaż ta przez wodę, kwas, powietrze i ogień, na pozór inną postać przybrała.

Chleb zdarny i zdrowy nie powinien być ze­

wnętrznie płaski, popryszczony, spalony, blady, lab ciężki, a wewnętrznie ciaścisty, zakality, odstały lub kluskowaty. Powinień mieć równe i nie wielkie dziurki; wielkie są powodem przekiszenia; powinien być lekki, nie za stary, nie za suchy, nie stęchły, ani gorzki. Chleb pośledni, dobrze wypieczony, lepszy jest od pięknego, a nawet od złego pszen­

nego.

Dobroć chleba zależy od dobroci zboża, mąki, kwasu czyli przyprawy, gniecenia i pieczenia.

kącik,

M ądry B erek .

»Dlaczego mój Berku, żydzi nie chcą być rol­

nikami ?«

»Ny, proszę Wielmożnego pana, jakbyśmy byli rolnikami — to ktoby był żydami.*

* *

*

W sądzie.

^Oskarżony! Jesteś skazany... Co wolisz: trzy dni kozy, czy pięć talarów?*

»To już niech pan sędzia do pięć talarów*.

* *

*

Student powróciwszy ze złem świadectwem do domu na święta, daje je ojcu. Ojciec przeczytawszy

— chwyta za kij i mówi: »Powiedz mi, co mam z tem kijem zrobić?*

S t u d e n t : »Najlepiej mój ojcze będzie, gdy pójdziesz z nim na przechadzkę*.

* *

*

W kozie.

»Antek*, woła Felek z ulicy do okna, »a co ty tak siedzisz w oknie za kratą?*

»A no widzisz brachu dlatego, żebym z okna nie wypadł...*

♦ *

*

O j c i e c : »Czegożeście się w szkole nauczyli?*

S y n : i>Niczego*.

O j c i e c : »Jak to?*

S y n : »Widzi tatko, nas jest w szkole bardzo wiele, dla tego nauczyciel nie ma nic do czynienia, jak tylko ustawicznie bić*.

Zadanie konikowe.

ze mu pie ścia nie

cier ro tchnie bez nia

zu bo bez zum szczę

nia nie cze jak ćwi

nic ro cze ma ćwi

3 - 4 -

Za dobre rozwiązanie wyznaczona nagroda.

J L

Rozwiązanie logogryfu z nr. 17:

1. Jolenta, Imię Świętej, pochowanej w Gnieźnie u Franciszkanów.

2. Oskół. Poboczna rzeka Dońca.

Zofijówka. Ogród słynny pięknością.

Eton. Miasto angielskie, słynne z dobrej szkoły.

5. Fijałkowski. Arcybiskup warszawski, prymas.

6. Kongsberg. Miasto w Norwegii, słynne ko­

palniami srebra.

7. Orkady. W yspa na półn. wybrzerzu Szkocyi.

8. Renifer. Gatunek jelenia.

9. Zabiełło. Ostatni hetman litewski.

10. Estkowski. Zasłużony pedagog.

11. Nabielak. Autor polski, tłumacz Mickiewicza na niemieckie.

12. Inowrocław. Kąpiele solankowe.

13. Orinoco. Wielka rzeka w Ameryce połudn.

14. Wawr. Wieś pod Warszawą, słynna z bitwy 1831 roku.

15. Światowid. Bożek słowiański o czterech głowach.

16. Karłowice. Miasto nad Dunajem, stolica arcybiskupa wschodnio-greckiego.

17. Izasław. Imię książąt kijowskich.

Początkowe litery tworzą: Józef Korzeniowski, końcowe zaś: Wędrówki oryginała.

Odgadli go dobrze: pp. Józef Knopp z Zabrza i Jan i Berta Badura z Roździenia.

Z poprzedniego numeru nadesłali jeszcze roz­

wiązania pp. Teofil Goraus z Lyonu, Józef Szar z Józefowca, A . Glazowski z Rozbarku, Franciszek Strzoda z Bykowiny.

Nakładem i czcionkami »Gómoślązaka*, spółki wydawniczej z ograniczoną odpowiedzialnością w Katowicach.

Radaktor odpowiedzialny: A d o lf Ligoń w Katowicach.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Trudno, a prawie niepodobno jest nie wzruszyć się na widok ludzi, którzy aby dostąpić królestwa niebieskiego, opuszczają świat, a gardząc wszyst- kiemi je g o

Przyjęcie Sakramentu małżeństwa nazywa się ślubem dla tego, że najgłówniejszym obrzędem tej świętej czynności jest wykonanie ślubu czyli przy­. sięgi

Miasto Naim leżało w dolnej Galilei, między Górami Tabor i Hermon, w pięknej bardzo okolicy. Szedł właśnie do niego z Kafernaum Zbawiciel, gdzie był uzdrowił

I na onego ślepo narodzonego ślepotę, i na Łazarza śmierć był przepuścił, nie dla żadnego grzechu jego, ani rodziców jego, ale jako sam powiedział dla

Faryzeuszowie cieszyli się, że Sadduceuszowie zawstydzeni odeszli; ale tego nie mogli znieść na sobie, że Pan Jezus ich zawstydził; zeszli się tedy pospołu i

Więc rozległy się straszne okrzyki tego ludu, domagającego się, aby chrześcian rzucano w cyrkach, w czasie publicznych igrzysk, lwom na pożarcie!. Tak się też

ścioła; goreje przy nich światło, i Kler zebrany od- prawuje tam jutrznią ku czci Świętych, których są te relikwije. Dyakon zaś w kościele będący, pyta

klął ziemię, żeby ju ż skarbów swoich nie wydawała więcej, że ju ż wyschły wszystkie zarobku źródła, że drogich kruszców żyły zamieniły się w popiół,